Strefa komfortu - Kristen Butler - ebook + audiobook + książka

Strefa komfortu ebook

Butler Kristen

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Życie w strefie komfortu może być świetną bazą do osiągnięcia spokoju, harmonii i kreatywnej energii, a sukces wcale nie musi wiązać się z presją i ciągłym stresem! Współcześnie dominuje pogląd, że wyłącznie wychodząc ze strefy komfortu możesz się rozwijać, pokonywać własne słabości i osiągnąć sukces. Jednak dla wielu perspektywa wyjścia z tej strefy komfortu działa przerażająco. Autorka pokazuje jednak, że strefa komfortu to NIE jest strefa rozleniwienia się i niepodejmowania żadnych wyzwań. To po prostu obszar bezpieczeństwa – a jeśli czujemy się niezagrożeni i wyluzowani, to takie samopoczucie służy nam zdecydowanie bardziej niż nieustanna nerwówka, stres i konieczność przekraczania własnych granic.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 335

Oceny
4,3 (15 ocen)
10
1
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aga30411

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna lektura, zgadzam się. 💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓💓
00

Popularność




Witajcie. Zaczynamy tutaj

Witaj­cie

Zaczy­namy tutaj

Dro­dzy czy­tel­nicy, zapo­mnij­cie wszystko, co kie­dy­kol­wiek czy­ta­li­ście na temat strefy kom­fortu. Naj­wyż­szy czas, aby stwo­rzyć dla sie­bie życie, które będziemy kochać (a może nawet speł­nić swoje naj­więk­sze i naj­śmiel­sze marze­nia), zacząć ten pro­ces w miej­scu, które wydaje się nam natu­ralne i – fak­tycz­nie – kom­for­towe.

Niniej­sza książka udo­wodni, jak błędna jest kon­cep­cja, która głosi, że prze­by­wa­nie w naszej stre­fie kom­fortu unie­moż­li­wia nam osią­gnię­cie zado­wo­le­nia z życia. Pora oba­lić ten prze­sta­rzały pogląd i zmie­nić spo­sób myśle­nia.

Strefa kom­fortu to nie miej­sce, w któ­rym możemy pozo­sta­wać bez­czyn­nie tylko dla­tego, że dobrze się w nim czu­jemy. To nie miej­sce oto­czone murem unie­moż­li­wia­ją­cym nam speł­nie­nie naszych marzeń. Strefa kom­fortu, któ­rej poświę­cona jest niniej­sza książka, to miej­sce roz­woju, pełne moż­li­wo­ści i rado­ści życia. Pokażę wam, że szczę­śliwe życie jest na wycią­gnię­cie ręki i że jego osią­gnię­cie nie wymaga od nas zbyt­niego wysiłku.

W mojej książce przed­sta­wi­łam opi­nie, które nie są zbyt popu­larne i powszechne. Śmiem nawet twier­dzić, że nikt jesz­cze nie zde­fi­nio­wał strefy kom­fortu w ten spo­sób. Chcia­ła­bym zachę­cić wszyst­kich do zapo­zna­nia się z tą nową kon­cep­cją, która sprawi, że w zupeł­nie inny spo­sób spoj­rzy­cie na kwe­stie kom­fortu i cier­pie­nia, powo­dze­nia i porażki czy też zaco­fa­nia i roz­woju.

Moje życie poza strefą komfortu

„Jeśli będziesz tylko marzyć, niczego w życiu nie osią­gniesz. Musisz być realistką”. Takie uwagi sły­sza­łam przez całe dzie­ciń­stwo, gdyż odkąd pamię­tam, zawsze byłam marzy­cielką. Moje serce zawsze prze­peł­niały sil­niej­sze ode mnie uczu­cia. Patrzy­łam na świat przez różowe oku­lary i zawsze sta­ra­łam się dostrze­gać dobre strony nawet w naj­gor­szych sytu­acjach, kiedy moje życie pełne było nie­po­koju i zamętu.

Kiedy byłam mała, bar­dzo dużo czasu spę­dza­łam u dziad­ków, gdyż moja mama musiała pra­co­wać, dzięki czemu nie utoż­sa­mia­łam się z ciężką sytu­acją panu­jącą w mojej rodzi­nie. Nie uświa­da­mia­łam sobie, jak trudno było mojej matce. Można powie­dzieć, że jestem żywym dowo­dem na to, że nie­wie­dza jest bło­go­sła­wień­stwem. A potem, kiedy opu­ści­łam dom dziad­ków i poszłam do szkoły, zaczęły do mnie docie­rać różne rze­czy, z któ­rych wcze­śniej nie zda­wa­łam sobie sprawy.

Każ­dego ranka, kiedy wcho­dzi­łam do klasy, moi rówie­śnicy wyśmie­wali się z mojego pobru­dzo­nego i podar­tego ubra­nia, które było stare i które cza­sami nie było prane przez cały tydzień. W prze­rwie obia­do­wej pani w sto­łówce oznaj­miała dono­śnym gło­sem: „Twój obiad jest dar­mowy”, co sły­szeli wszy­scy ucznio­wie.

Na prze­rwach mię­dzy lek­cjami moi kole­dzy i kole­żanki z klasy huś­tali się na huś­taw­kach, roz­ma­wia­jąc o swo­ich zain­te­re­so­wa­niach, zaba­wach i wyciecz­kach rodzin­nych, w któ­rych uczest­ni­czyli wraz z rodzi­cami. Moje życie wyglą­dało zupeł­nie ina­czej. Moja matka samot­nie wycho­wy­wała czworo dzieci i żyła z zasiłku. Ojciec opu­ścił nas dawno temu. Był jed­nym z czte­rech męż­czyzn, któ­rzy twier­dzili, że jestem ich córką.

Przez wiele lat byłam przed­mio­tem drwin i pogardy. Ni­gdy nie byłam wystar­cza­jąco mądra, szczu­pła czy popu­larna. Na szczę­ście te „braki” ni­gdy nie wpły­nęły na moje poczu­cie wła­snej war­to­ści, o któ­rej byłam zawsze w głębi serca prze­ko­nana.

Byłam odmień­cem nie tylko w oczach rówie­śni­ków. Nauczy­ciele czę­sto besz­tali mnie, że jestem nie­przy­go­to­wana do lek­cji i że muszą tra­cić czas, gdyż nie poj­muję wszyst­kiego tak szybko jak inni ucznio­wie.

Sytu­acja w domu nie była lep­sza. Tak naprawdę z rado­ścią wycho­dzi­łam do szkoły, pomimo drwin i złego trak­to­wa­nia. Szkoła była dla mnie ucieczką, choć nie czu­łam się tam bez­piecz­nie ani kom­for­towo.

Wręcz prze­ciw­nie, wma­wiano mi, że dys­kom­fort to uczu­cie cał­kiem pozy­tywne.

Nauczy­ciele zawsze mówili mi: „Jeżeli chcesz cokol­wiek osią­gnąć, musisz wyjść poza swoją strefę kom­fortu”. Rów­nież mój dzia­dek powta­rzał: „Gdy czu­jesz się zbyt kom­for­towo, nie osią­gniesz żad­nych suk­ce­sów w życiu”. Raz nawet, w trak­cie zajęć z WF, jedna z dziew­czy­nek powie­działa: „Piękno jest bole­sne”.

Wyda­wało się, że zgod­nie z powszechną opi­nią moje suk­cesy i poczu­cie wła­snej war­to­ści były nie­roz­łącz­nie zwią­zane z uczu­ciem bólu i dys­kom­fortu. I jeżeli chcia­łam coś w życiu zmie­nić, musia­łam wyjść poza moją strefę kom­fortu oraz pogo­dzić się z przy­kro­ściami, które tam na mnie cze­kały.

Pomimo tych wszyst­kich trud­no­ści bar­dzo chcia­łam zmie­nić swoje dotych­cza­sowe życie. Chcia­łam osią­gnąć wiele wspa­nia­łych rze­czy, poma­gać innym i zba­wić świat. Choć te wszyst­kie cele i wizje były głę­boko zako­rze­nione w moim sercu, nikt inny nie podzie­lał mojej wiary w przy­szłość.

Kiedy w trze­ciej kla­sie wrę­cza­łam nauczy­cielce moje pierw­sze dzieło – histo­rię życia Abra­hama Lin­colna – powie­dzia­łam dobit­nie: „Pew­nego dnia napi­szę książkę, która zmieni świat”. Ni­gdy nie zapo­mnę pogar­dli­wego wyrazu jej twa­rzy i lek­ce­wa­żą­cego śmie­chu, który zra­nił mnie bar­dziej niż jej słowa: „Kri­sten, ty prze­cież ledwo czy­tasz i piszesz. Nie udało ci się prze­czy­tać nawet jed­nej powie­ści do końca. Ni­gdy nie dasz rady napi­sać żad­nej książki”.

Kiedy wspo­mi­nam te lata, widzę teraz, że cią­gle kry­ty­ko­wano mnie za wszystko, co wyda­wało mi się zupeł­nie natu­ralne. Lubi­łam roz­ma­wiać, ale zawsze mówi­łam zbyt gło­śno albo zbyt dużo. Jeśli dużo czasu mijało, zanim udało mi się zro­zu­mieć jakąś kon­cep­cję, mówiono mi, że brak mi inte­li­gen­cji i umie­jęt­no­ści. Kiedy pró­bo­wa­łam prze­wo­dzić gru­pie, odbie­rano to jako apo­dyk­tycz­ność. A jeśli pró­bo­wa­łam sta­nąć we wła­snej obro­nie, oskar­żano mnie o zbyt­nią wraż­li­wość. Choć na­dal w sie­bie wie­rzy­łam, pod wpły­wem tej kry­tyki z roku na rok coraz bar­dziej sła­bło moje poczu­cie wła­snej war­to­ści, aż wresz­cie zaczę­łam tłu­mić w sobie wszyst­kie talenty. Zaczę­łam nawet myśleć o sobie jak o małej dziew­czynce, która chciała zbyt wiele, nie mając przy tym żad­nych zdol­no­ści. Czę­sto pyta­łam sie­bie: „Kim ja jestem, żebym miała prawo ocze­ki­wać cze­goś wię­cej?”.

Ale zawsze chcia­łam cze­goś wię­cej. Co więc mia­łam robić? W jaki spo­sób mogłam zmie­nić swoje prze­zna­cze­nie i osią­gnąć suk­ces? Na pod­sta­wie wszyst­kiego, czego się nauczy­łam do tej pory, wyda­wało mi się, że naresz­cie zna­la­złam odpo­wiedź: trzeba po pro­stu cię­żej pra­co­wać i czuć się mniej kom­for­towo!

Jak tylu innych ludzi, wzię­łam to sobie mocno do serca i rzu­ci­łam się w wir życia. Jeżeli ciężka praca i poczu­cie dys­kom­fortu pomogą speł­nić moje marze­nia, ta walka będzie moim nowym „ja”. Cza­sami przy­cho­dziło mi do głowy, że to nie było życie, jakiego zawsze pra­gnę­łam. Ale w takich przy­pad­kach ktoś, kogo podzi­wia­łam, mówił mi: „Musisz wyjść poza swoją strefę kom­fortu”, co utwier­dzało mnie w moich dal­szych wysił­kach.

„To jest wła­ściwa droga”, mówi­łam sobie, mimo że czu­łam się okrop­nie. „Może powin­nam wyjść poza moją strefę kom­fortu jesz­cze dalej – może wtedy poczuję się lepiej”.

Jed­nym z bar­dzo nie­bez­piecz­nych efek­tów ubocz­nych takiego podej­ścia do życia był fakt, że im mniej kom­for­towo się czu­łam, tym bar­dziej pra­gnę­łam zado­wo­lić wszyst­kich dookoła, szu­ka­jąc ich miło­ści, akcep­ta­cji i apro­baty. Myśla­łam, że jestem bar­dzo mądra, kiedy odkry­łam, że mogę przy­brać maskę i zakryć uśmie­chem wszyst­kie moje pro­blemy. Był to dla mnie wspa­niały mecha­nizm prze­trwa­nia.

Kiedy zaczę­łam szkołę śred­nią, pra­gnie­nie wpro­wa­dze­nia zmian w moim życiu stało się jesz­cze sil­niej­sze. Musia­łam osią­gnąć suk­ces! Więc zro­bi­łam to, co w moim prze­ko­na­niu było nie­zbędne: posta­no­wi­łam zno­sić tyle przy­kro­ści i trud­no­ści, ile byłam w sta­nie. Każ­dego dnia wsta­wa­łam o pią­tej rano. Zaczę­łam obse­syj­nie reali­zo­wać swoje cele, cią­gle pró­bu­jąc zado­wo­lić innych. Prze­szłam na dietę i zaczę­łam ćwi­czyć dwa razy dzien­nie, ucząc się przy tym bar­dzo inten­syw­nie.

Te wszyst­kie wysiłki dały wspa­niałe rezul­taty. Zdo­by­łam apro­batę nauczy­cieli i zaczę­łam osią­gać coraz lep­sze wyniki w nauce. Udało mi się schud­nąć. Rówie­śnicy zaczęli mnie akcep­to­wać i przy­jaź­nić się ze mną. „Wresz­cie udało mi się roz­szy­fro­wać, jak to działa”, mówi­łam sobie.

Coraz usil­niej pra­co­wa­łam nad sobą, wie­rząc, że dzięki temu osią­gnę swoje marze­nia. Nie zwa­ża­łam na ból, a ciężka praca pozwa­lała mi czuć się bez­piecz­niej. Póki pró­bo­wa­łam poko­nać barierę mojej strefy kom­fortu, nie potrze­bo­wa­łam talentu czy zdol­no­ści. Musia­łam tylko coraz cię­żej pra­co­wać, nie zwa­żać na towa­rzy­szący temu dys­kom­fort i igno­ro­wać coraz bar­dziej nasi­la­jący się stres i nie­po­kój.

Ale nawet wtedy, kiedy żyłam w tak nie­zdrowy spo­sób, w głębi duszy czu­łam, że wybrana przeze mnie droga nie miała żad­nego sensu. Czę­sto w moich myślach rodziło się pyta­nie, czy postę­pu­jąc wedle tej zasady, mia­łam kie­dy­kol­wiek szansę na szczę­śliwe życie; trudno było ubrać je w kon­kretne słowa. A poza tym zaczy­na­łam dostrze­gać, jak sku­teczna była metoda, którą obra­łam, i sta­ra­łam się tym bar­dziej porzu­cić myśli o życiu w kom­for­cie.

Na stu­diach oprócz nauki udzie­la­łam się w uczel­nia­nej gaze­cie, dzia­ła­łam w inter­ne­cie, a życie towa­rzy­skie ogra­ni­czy­łam do mini­mum. Nie­za­go­jone rany z dzie­ciń­stwa ukry­wa­łam pod maską osoby osią­ga­ją­cej suk­cesy i wspa­niałe wyniki i byłam prze­ko­nana, że naresz­cie zna­la­złam sku­teczny spo­sób na życie.

Z pozoru wszystko wyda­wało się wspa­niałe. Miesz­ka­łam w kam­pu­sie uni­wer­sy­tec­kim. Byłam wolna. Na zaję­cia przy­cho­dzi­łam przed cza­sem. Zosta­łam wpi­sana na listę dzie­kań­ską, co sta­no­wiło wyróż­nie­nie. Ale pod tym wszyst­kim krył się nie­uko­jony ból i czu­łam, że coraz bar­dziej przy­gniata mnie wszech­ogar­nia­jący stres.

I tak oto, ponie­waż nie mia­łam zbyt wielu narzę­dzi, które pozwo­li­łyby mi zrzu­cić cię­żar, z któ­rym bory­ka­łam się od tak dawna, i prze­stać wyma­gać od sie­bie zbyt wiele, moje całe życie zaczęło roz­pa­dać się na kawałki. Byłam wypa­lona i zestre­so­wana. Zaczę­łam cier­pieć na zabu­rze­nia hor­mo­nalne i uty­łam. Na zaję­ciach nękały mnie ataki paniki, co było dla mnie czymś zupeł­nie nowym. Musia­łam szybko cho­wać się w toa­le­cie, by prze­cze­kać, aż napad przej­dzie. Zawsze czu­łam się potem roz­trzę­siona i potwor­nie zmę­czona. Musia­łam wresz­cie rzu­cić stu­dia.

Byłam tym oczy­wi­ście zroz­pa­czona i potrak­to­wa­łam to jako oso­bi­stą porażkę. Przez cały czas po gło­wie krą­żyło mi stare przy­sło­wie: „Bez pracy nie ma koła­czy”. Sta­ra­łam się wró­cić do rów­no­wagi w jedyny znany mi spo­sób: do życia pobu­dzały mnie pasja, chęć dzia­ła­nia oraz dys­kom­fort.

Dzięki tym upo­rczy­wym pró­bom zna­la­złam się w miej­scu, które nazwa­łam strefą prze­trwa­nia, gdzie robi­łam wszystko, co w mojej mocy, aby poko­nać sto­jące przede mną prze­szkody. Wypro­wa­dzi­łam się z kam­pusu i nauczy­łam się pra­co­wać w domu. Pro­jek­to­wa­łam strony inter­ne­towe, udzie­la­łam się aktyw­nie w mediach spo­łecz­no­ścio­wych i zaczę­łam sprze­da­wać na eBayu. I znowu zaczę­łam lubić to, co robi­łam, igno­ru­jąc zupeł­nie wszel­kie oznaki stresu, zmę­cze­nia i obcią­że­nia psy­chicz­nego.

Powta­rza­łam sobie nie­ustan­nie: „Kri­sten, nie możesz chro­nić się w swo­jej stre­fie kom­fortu. Musisz ją opu­ścić, nie masz innego wyj­ścia”. Za każ­dym razem, gdy napo­ty­ka­łam prze­szkodę, czu­łam, że muszę ją poko­nać. Byłam bar­dzo dumna z tego, jak dobrze sobie „radzi­łam”, i na­dal robi­łam wszystko, aby speł­nić swoje marze­nia. Jeżeli uczy­łam się cze­goś nowego, musia­łam być w tym naj­lep­sza. Sta­ra­łam się wyko­rzy­sty­wać wszyst­kie szanse i moż­li­wo­ści, jakie ofe­ro­wało mi życie. Nie potrze­bo­wa­łam odpo­czynku, relaksu czy roz­rywki. Musia­łam cały czas poko­ny­wać nowe wyzwa­nia i piąć się w górę.

Dopiero kiedy po raz kolejny popa­dłam w stan skraj­nego wyczer­pa­nia, zaczę­łam się zasta­na­wiać, dla­czego sama sie­bie tak trak­tuję. Gdy w końcu się­gnę­łam dna i prze­sta­łam w ogóle cie­szyć się życiem, ucichł wresz­cie ten upo­rczywy głos, który cią­gle wypy­chał mnie poza gra­nice kom­fortu.

Mia­łam wtedy dwa­dzie­ścia kilka lat. Byłam kom­plet­nie wypa­lona i nie mia­łam już nic do zaofe­ro­wa­nia ani sobie, ani innym. Cier­pia­łam na depre­sję i ataki ner­wowe, byłam bar­dzo gruba, nie mia­łam gro­sza przy duszy i czu­łam się kom­plet­nie zagu­biona. Prze­kro­czy­łam wszel­kie gra­nice wytrzy­ma­ło­ści mojego orga­ni­zmu i nie mia­łam już ener­gii do dzia­ła­nia. Reszt­kami sił opu­ści­łam moją strefę prze­trwa­nia i zna­la­złam sobie miej­sce w stre­fie samo­za­do­wo­le­nia, gdzie kom­plet­nie się roz­sy­pa­łam. Strefy te opi­sa­łam bar­dziej szcze­gó­łowo w roz­dziale 3. Na razie wystar­czy powie­dzieć, że będąc w tej wła­śnie stre­fie, która zdo­mi­no­wana jest przez strach, przy­kuta byłam do łóżka przez wiele tygo­dni. Moje całe życie legło w gru­zach. Mia­łam zale­d­wie tyle siły, żeby prze­trwać z dnia na dzień, a czę­sto nawet z godziny na godzinę. Cały czas spę­dza­łam w łóżku tar­gana nega­tyw­nymi emo­cjami: stra­chem, nie­na­wi­ścią, depre­sją, nie­po­ko­jem i całym mnó­stwem innych. Wpa­dłam w otchłań roz­pa­czy, nie­na­wi­dzi­łam samej sie­bie i nie mia­łam bla­dego poję­cia, jak się z tego wszyst­kiego wydo­stać. Nie wie­dzia­łam nawet, czy będzie to w ogóle moż­liwe.

Pamię­tam, kiedy po raz pierw­szy poszłam na tera­pię. Mia­łam wtedy dwa­dzie­ścia parę lat. Kiedy przy­jęto mnie do szpi­tala na bada­nia, był to jeden z warun­ków, jakie posta­wili mi leka­rze. Zna­la­złam się tam w wyniku inter­wen­cji jed­nego z moich przy­ja­ciół, który był bar­dzo zanie­po­ko­jony moimi myślami samo­bój­czymi i kom­plet­nym bra­kiem chęci życia.

Kiedy po raz pierw­szy weszłam do gabi­netu tera­peutki, nie wie­dzia­łam, czego ocze­ki­wać. Krę­po­wa­łam się mówić o sobie, ale jakoś mi się udało i tak zaczął się mój powrót do zdro­wia. Po raz pierw­szy w życiu ubra­łam w słowa mój ból i wstyd i zorien­to­wa­łam się, jak wielki cię­żar dźwi­ga­łam przez ten cały czas. Nie mogłam się powstrzy­mać od pła­czu. Ale tera­peutka zare­ago­wała zupeł­nie nie tak, jak tego ocze­ki­wa­łam.

– Czy kie­dy­kol­wiek widziała pani Rodzinę Potwor­nic­kich? – spy­tała, nawią­zu­jąc do popu­lar­nego serialu tele­wi­zyj­nego z daw­nych lat.

– Tak, widzia­łam.

– Czy wie pani – kon­ty­nu­owała – że bar­dzo pani przy­po­mina jedną z boha­te­rek o imie­niu Mari­lyn? Jest pani pozy­tywną i nor­malną osobą. Musi pani czę­ściej być sobą.

Po raz pierw­szy w życiu poczu­łam, że ktoś mnie naprawdę widzi.

Nie mia­łam pro­blemu z tym, kim byłam, w jaki spo­sób postrze­ga­łam świat i co miało dla mnie w życiu sens, a co nie miało. Moim pro­ble­mem było to, że nie potra­fi­łam się zaak­cep­to­wać, że igno­ro­wa­łam mój wewnętrzny głos i intu­icję. Byłam zupeł­nie taka jak Mari­lyn – pozy­tywna i nor­malna, ale nie­stety głę­boko prze­ko­nana, że to ja się mylę i rację mają inni. Zbu­do­wa­łam całe swoje życie, prze­ko­na­nia i plany na przy­szłość, kie­ru­jąc się opi­niami innych, ucie­ka­jąc przed ich drwi­nami i kpi­nami.

Kiedy sobie to uświa­do­mi­łam, prze­sta­łam tak bar­dzo się przej­mo­wać, co myślą o mnie inni, i zaczę­łam iść wła­sną ścieżką. Zaczę­łam też igno­ro­wać te wszyst­kie ety­kietki, które mi przy­cze­piono, wresz­cie poczu­łam się sobą. Naresz­cie się odna­la­złam. To było wspa­niałe uczu­cie i ni­gdy już nie wró­ci­łam do sta­rego życia. Zaczął się etap powrotu do zdro­wia i pracy nad sobą.

Powrót do komfortu

Chcę podzie­lić się moją histo­rią, aby czy­tel­nicy zro­zu­mieli, że nie muszą czuć się nie­kom­for­towo i by osią­gnąć suk­ces, nie muszą być cały czas zestre­so­wani, pode­ner­wo­wani czy zmar­twieni.

Nie­stety jestem jedną z licz­nych osób, które w ten spo­sób żyły. Pomimo tak wiel­kiej liczby porad­ni­ków i mate­ria­łów uczą­cych pozy­tyw­nego myśle­nia bada­nia suge­rują, że ponad połowa Ame­ry­ka­nów żyje w sta­nie cią­głego stresu, przy­gnę­bie­nia i fru­stra­cji, a według naj­now­szego son­dażu Insty­tutu Gal­lupa jeden na pię­ciu miesz­kań­ców USA „czuł się tak przy­gnę­biony lub zde­ner­wo­wany, że nie mógł wyko­ny­wać codzien­nych czyn­no­ści”. Żyjemy w cza­sach, w któ­rych wieczne prze­pra­co­wa­nie jest czymś god­nym podziwu, a ludzie uznają za rzecz zupeł­nie nor­malną, że potrzeba wypo­czynku czy roz­rywki powinna odejść na drugi plan. A kiedy wresz­cie jadą na urlop albo spę­dzają wię­cej czasu z rodziną, nie opusz­cza ich poczu­cie winy albo nie­po­koju.

W mojej książce czę­sto wra­cam do histo­rii mojego życia i opi­suję szcze­gó­łowo, w jaki spo­sób udało mi się wyrwać z okrop­nego cyklu stresu i wiecz­nego prze­pra­co­wa­nia do stanu prze­pływu – mojej praw­dzi­wej strefy kom­fortu. Opi­suję rów­nież, jakie narzę­dzia i tech­niki mi pomo­gły, mając nadzieję, że pomogą one rów­nież moim czy­tel­ni­kom. Zawar­łam tu też histo­rie osób, któ­rym udało się osią­gnąć to, co wresz­cie mnie się udało, kiedy zaczę­łam żyć w swo­jej stre­fie kom­fortu. Każdy może taki suk­ces osią­gnąć, żyjąc w takiej wła­snej stre­fie.

Obec­nie roz­po­wszech­nione prze­ko­na­nie, że należy „wyjść poza strefę kom­fortu”, kreuje zestre­so­wa­nych pra­co­ho­li­ków, któ­rzy przez więk­szość życia czują się pode­ner­wo­wani i nie­speł­nieni. Nie­po­koi mnie, jak wielu ludzi do mnie pisze, zwie­rza­jąc się, że tak bar­dzo chcie­liby wziąć choć jeden dzień (albo nawet tydzień) wol­nego, by odpo­cząć, ale na samą myśl o tym czują się winni. Taki styl życia pro­wa­dzi do coraz więk­szej liczby przy­pad­ków depre­sji oraz zabu­rzeń psy­chicz­nych.

Żyjemy obec­nie w zupeł­nie innym świe­cie, ale na­dal trzy­mamy się sta­rych war­to­ści i prze­ko­nań, które nie zdają już egza­minu. Mówi się nam, że nie osią­gamy suk­cesu, bo zbyt mało od sie­bie wyma­gamy.

Ale tak naprawdę należy zadać sobie pyta­nie: czy naprawdę muszę wyjść poza swoją strefę kom­fortu?

Ja to prze­ży­łam i mogę z całą pew­no­ścią powie­dzieć, że to się nie spraw­dza.

Kiedy czu­jemy się nie­kom­for­towo, nie popy­cha to nas do cięż­szej pracy i więk­szego wysiłku; wręcz prze­ciw­nie, pozba­wia siły wewnętrz­nej i dodat­kowo pogar­sza nasze pro­blemy.

Kiedy gonimy za dys­kom­for­tem, sta­jemy się jego nie­wol­ni­kami. Tak naprawdę nikt nie może żyć peł­nią życia, czu­jąc się nie­kom­for­towo.

Kiedy pozwo­li­łam sobie wresz­cie na życie wewnątrz mojej strefy kom­fortu, pomimo panu­ją­cej powszech­nie opi­nii, że to wielki błąd, mogłam w końcu zrzu­cić z sie­bie cię­żar prze­szło­ści i stwo­rzyć życie, któ­rego zawsze pra­gnę­łam. I to na wła­snych warun­kach. I zro­bi­łam to w moim tem­pie. Pozwo­li­łam sobie na kom­fort i prze­sta­łam się spie­szyć, zaczę­łam słu­chać mojego ciała i myśleć o swo­ich potrze­bach. Zda­łam sobie sprawę, że nie tyka mi nad głową żaden zegar, przy­po­mi­na­jąc, jak szybko ucieka czas. Naresz­cie zdo­by­łam praw­dziwą moc. Moje praw­dziwe ja. Nauczy­łam się, kim jestem, dla­czego tutaj jestem i co powin­nam robić. Jest to prawda, którą tylko ja potra­fię widzieć, czuć, two­rzyć i budo­wać.

Kiedy gonimy za dys­kom­for­tem, sta­jemy się jego nie­wol­ni­kami. Tak naprawdę nikt nie może żyć peł­nią życia, czu­jąc się nie­kom­for­towo.

Moja książka opi­suje wszystko, czego się nauczy­łam, budu­jąc moje wyma­rzone życie, w któ­rym prze­by­wam w mojej stre­fie kom­fortu – a nie poza nią. Mam nadzieję, że w miarę czy­ta­nia zacznie­cie rów­nież czuć się coraz bar­dziej kom­for­towo, spę­dza­jąc czas w swo­jej.

Kiedy wej­dzie­cie już we wła­sną strefę kom­fortu, zacznie­cie się zasta­na­wiać, jak mogli­ście kie­dy­kol­wiek żyć poza nią. Będzie­cie mieć wresz­cie dostęp do swo­jej mądro­ści wewnętrz­nej i kre­atyw­no­ści oraz osią­gnie­cie poczu­cie celu. Prze­by­wa­jąc we wła­snej stre­fie kom­fortu, będzie­cie czer­pać siłę z pozy­tyw­nych, przy­jem­nych i auten­tycz­nych uczuć. Kiedy wresz­cie poczu­je­cie się wygod­nie, będzie­cie bar­dziej kre­atywni, pełni ener­gii, pew­no­ści sie­bie i wewnętrz­nej siły.

Prze­by­wa­nie w mojej stre­fie kom­fortu zmie­niło moje życie na lep­sze w takim stop­niu, że prak­tycz­nie gra­ni­czyło to z cudem. Chyba nikt nie czuł się tak fatal­nie, jak czu­łam się ja pięt­na­ście lat temu. A teraz inspi­ruję miliony ludzi na skalę glo­balną, sto­su­jąc wła­sną metodę pod marką Power of Posi­ti­vity, która jest źró­dłem wielu idei i natchnie­niem dla ponad pięć­dzie­się­ciu milio­nów zwo­len­ni­ków na całym świe­cie. Udało mi się poko­nać napady paniki, stany lękowe i depre­sję bez potrzeby przyj­mo­wa­nia żad­nych leków. Schu­dłam o połowę i czuję się lepiej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Uro­dzi­łam dwie prze­piękne córeczki, choć powie­dziano mi, że ni­gdy nie będę mogła mieć dzieci. Wygrze­ba­łam się z ban­kruc­twa i doro­bi­łam dużego majątku; kie­dyś bez­ro­botna, robię teraz to, co kocham, osią­ga­jąc przy tym suk­cesy.

Kie­ruję się swo­imi pasjami i celami, poka­zu­jąc światu moje praw­dziwe obli­cze. Jestem naprawdę szczę­śliwa.

Oczy­wi­ście cią­gle się roz­wi­jam, uczę i prze­kształ­cam. I choć na­dal staję w obli­czu wyzwań i pewne obszary mojego życia wyma­gają ulep­sze­nia, jestem szczę­śliwa i wdzięczna za wszystko, gdyż mój dal­szy roz­wój nie jest już bole­sny. Już nie dzieje się to kosz­tem mojego zdro­wia i rodziny. W mojej stre­fie kom­fortu dal­szy roz­wój jest czymś tak samo natu­ral­nym jak oddy­cha­nie. Jest czę­ścią mnie, czyli zja­wi­skiem zupeł­nie natu­ral­nym i instynk­tow­nym.

Dlaczego napisałam tę książkę

Wyobraź­cie sobie, że osią­gnę­li­ście wszystko, cze­go­kol­wiek pra­gnę­li­ście, bez nara­ża­nia na szwank swo­jego wewnętrz­nego spo­koju, zdro­wia, dłu­giego życia, rela­cji rodzin­nych czy szczę­ścia. Wyobraź­cie sobie bogate i speł­nione życie pozba­wione stresu i dużo spo­koj­niej­sze, bez poczu­cia, że musi­cie na to wszystko ciężko pra­co­wać.

To wła­śnie takie poczu­cie spo­koj­nego roz­woju udało mi się osią­gnąć w mojej stre­fie kom­fortu i tego samego chcę dla was. Dla­tego napi­sa­łam tę książkę.

Bar­dzo cie­szę się na myśl o naszej wspól­nej podróży i jestem pewna, że metody i narzę­dzia, któ­rymi się z wami podzielę, pozwolą osią­gnąć wam suk­ces. Pamię­taj­cie tylko, że moim celem nie jest to, byście podą­żali moją ścieżką, ale byście stwo­rzyli swoją. Każdy ma jedną, nie­po­wta­rzalną strefę kom­fortu. To od was zależy, jak ta strefa kom­fortu będzie wyglą­dać, byście mogli utwo­rzyć z nią długą i zdrową rela­cję.

Wie­rzę w was, wasze marze­nia i indy­wi­du­alne ścieżki, jakie wybie­rze­cie. Teraz kolej na was! Jestem prze­ko­nana, że odnaj­dzie­cie się w swo­ich stre­fach kom­fortu i poko­cha­cie samych sie­bie. Jest to naj­lep­sza, naj­bar­dziej sku­teczna i naj­przy­jem­niej­sza ścieżka pro­wa­dząca do wspa­nia­łego życia.

Nie uro­dzi­li­śmy się, by cier­pieć albo tylko wal­czyć o prze­trwa­nie. Jeste­śmy peł­nymi siły isto­tami, które potra­fią odczu­wać wielką radość, szczę­ście, wol­ność i miłość.

Ja już ponad dzie­sięć lat miesz­kam w mojej stre­fie kom­fortu i prze­ko­na­łam się, że zapew­nia mi ona rado­sne życie i poczu­cie speł­nie­nia. Pro­wa­dzi­łam rów­nież bada­nia nad ludźmi suk­cesu, któ­rych życie bie­gnie w szczę­ściu i bogac­twie. Stwier­dzi­łam, że oni też żyją w swo­ich stre­fach kom­fortu, choć cza­sami nie zdają sobie z tego sprawy.

Zda­łam sobie sprawę, że tkwi w nas wro­dzone dąże­nie do wygod­nego życia. Nawet jeżeli osią­gniemy w życiu dosłow­nie wszystko, dążymy do pro­stych i wygod­nych roz­wią­zań. Wygoda to nasza natu­ralna potrzeba.

Moim celem nie jest to, byście podą­żali moją ścieżką, ale byście stwo­rzyli sobie swoją. Każdy ma jedną, nie­po­wta­rzalną strefę kom­fortu. To od was zależy, jak ta strefa kom­fortu będzie wyglą­dać, byście mogli utwo­rzyć z nią długą i zdrową rela­cję.

Kiedy sta­ramy się wyjść ze strefy kom­fortu, to tak jak­by­śmy odrzu­cali sie­bie samych. I dla­tego też, gdy z upo­rem sta­ramy się żyć poza naszą strefą kom­fortu, tra­cimy poczu­cie wła­snego ja. A przez to prze­sta­jemy wie­rzyć wła­snym instynk­tom, tra­cimy wiarę w sie­bie i zaczy­namy wąt­pić, że zasłu­gu­jemy na miłość. Kiedy usil­nie sta­ramy się wyjść z naszej strefy kom­fortu, prze­sta­jemy wie­rzyć we wła­sne moż­li­wo­ści, a świat wydaje się nam nie­bez­pieczny i zło­wiesz­czy.

Twoja strefa kom­fortu to miej­sce, w któ­rym możesz się naprawdę speł­nić. Dla­tego tak bar­dzo zależy mi, by podzie­lić się wie­dzą na jej temat i wie­dzą o tym, jak w niej żyć. Zależy mi, aby inni rów­nież mogli wieść wyma­rzone życie, czu­jąc się bez­piecz­nie i mając poczu­cie wła­snej war­to­ści. Ale wasze marze­nia mogą się róż­nić od moich. Może pra­gnie­cie zdo­być wyż­sze wykształ­ce­nie, zało­żyć rodzinę, zmie­nić karierę, poko­nać cho­robę, nabrać kon­dy­cji, kupić dom, prze­kształ­cić hobby w dobrze pro­spe­ru­jący inte­res, nauczyć się obcego języka czy wybrać w podróż dookoła świata. I dla­tego strefa kom­fortu jest tak wspa­niała – umoż­li­wia speł­nia­nie naszych marzeń, korzy­sta­jąc jed­no­cze­śnie z życia w pełni. Jest to kotwica, która utrzyma nas nawet w razie naj­groź­niej­szego sztormu. Nie ma zna­cze­nia, gdzie miesz­ka­cie i co robi­cie, kiedy wej­dzie­cie do strefy kom­fortu, zacznie­cie powoli osią­gać wszystko, czego dusza zapra­gnie, w poczu­ciu bez­pie­czeń­stwa i spo­koju.

Chcia­ła­bym, żeby­ście wszy­scy tak wła­śnie się czuli.

Żeby­ście mogli speł­nić wszel­kie swoje marze­nia.

Żeby­ście byli szczę­śliwi, nawet w obli­czu sto­ją­cych przed wami wyzwań.

Żeby­ście wie­dli szczę­śliwe, wyma­rzone życie.

Żeby­ście mogli sami je kształ­to­wać.

I żeby­ście osią­gnęli to wszystko z WŁA­SNEJ strefy kom­fortu.

Jak korzystać z tej książki

Chcia­ła­bym, byście, gdy przy­stą­pi­cie do czy­ta­nia mojej książki, uwie­rzyli w moc zaczy­na­nia wszyst­kiego od nowa. Wiem, że wszel­kie zmiany brzmią prze­ra­ża­jąco, ale kiedy jeste­śmy w stre­fie kom­fortu, zaczy­nają być eks­cy­tu­jące.

Naj­lep­szy spo­sób na zapo­zna­nie się z moją książką to zacząć od samego początku i czy­tać wszyst­kie roz­działy po kolei. Cza­sami kusi nas, żeby rzu­cić okiem na koniec, ale w tym przy­padku to nie ma sensu, gdyż wszyst­kie kon­cep­cje i idee przed­sta­wione tutaj są ści­śle powią­zane. Książka składa się z trzech czę­ści.

W pierw­szej, zaty­tu­ło­wa­nej „Dla­czego poczu­cie kom­fortu jest tak ważne”, przed­sta­wiam swoje idee, wyniki badań i histo­rie, które zain­spi­ro­wały mnie do poszu­ka­nia wła­snej strefy kom­fortu i napi­sa­nia tej książki. Mam nadzieję, że zawarte w niej roz­działy zachęcą was, by zagłę­bić się jesz­cze bar­dziej w lek­turę i dowie­dzieć się, jak żyć szczę­śli­wie w swo­jej stre­fie kom­fortu. W czę­ści tej przed­sta­wi­łam rów­nież bar­dzo istotne kon­cep­cje i poję­cia, do któ­rych będziemy potem powra­cać. Obej­mują one, mię­dzy innymi, ogra­ni­cza­jące prze­ko­na­nia, trzy strefy życia oraz pro­ces two­rze­nia w kom­for­cie. Roz­działy te należy trak­to­wać jako fun­da­ment budynku, który będziemy wzno­sić razem.

W czę­ści II, zaty­tu­ło­wa­nej „Pro­ces two­rze­nia w kom­for­cie”, omó­wi­łam wszyst­kie poję­cia, narzę­dzia i tech­niki, jakich będzie­cie potrze­bo­wać, by w pełni korzy­stać z życia w stre­fie kom­fortu. Jest to główna część książki, w któ­rej przed­sta­wi­łam trzy­stop­niowy pro­ces, który uru­cha­miam już od dzie­się­ciu lat, aby reali­zo­wać swoje marze­nia w poczu­ciu bez­pie­czeń­stwa pły­ną­cego ze strefy kom­fortu.

Kiedy już prze­czy­ta­cie pierw­sze dwie czę­ści, zapra­szam do trze­ciej: „Jak zostać eks­per­tem strefy kom­fortu”, gdzie przed­sta­wiam dodat­kowe narzę­dzia, kon­cep­cje oraz pro­cesy pozwa­la­jące na pozo­sta­nie w tej stre­fie już na zawsze. To tutaj wła­śnie dzielę się z wami stra­te­giami, które pomo­gły mi wzmoc­nić moje związki z innymi, pomimo że mój styl życia bar­dzo różni się od tego, co więk­szość uznaje za wła­ściwe.

Wiele roz­dzia­łów zawiera ćwi­cze­nia pozwa­la­jące na posze­rza­nie wie­dzy i wyko­rzy­sty­wa­nie jej w życiu. Zale­cam, byście przy­go­to­wali zeszyt lub notat­nik i dłu­go­pis przed roz­po­czę­ciem lek­tury. Przy­da­dzą się, by zapi­sy­wać wła­sne spo­strze­że­nia, efekty „aha” i idee po prze­czy­ta­niu każ­dego z roz­dzia­łów. Tam rów­nież należy „odra­biać” wszyst­kie ćwi­cze­nia.

Ćwi­cze­nia są bar­dzo istotne, gdyż poma­gają zro­zu­mieć w pełni, a następ­nie wdra­żać kon­cep­cje przed­sta­wione w tej książce. Takie wła­śnie zapi­ski w notat­niku pomogą wam przy­swoić sobie wszyst­kie poję­cia i kon­cep­cje, stwier­dzić, czy może coś was blo­kuje, i usu­nąć te prze­szkody tak, by roz­po­cząć nową podróż przez życie w swo­jej stre­fie kom­fortu. Wiele ćwi­czeń wyko­rzy­stuje też infor­ma­cje z tych wyko­na­nych wcze­śniej.

Do mojej książki można wra­cać rów­nież po jej prze­czy­ta­niu, żeby odświe­żyć mate­riał czy powtó­rzyć kon­kretne ćwi­cze­nie. Wcze­śniej jed­nak naprawdę zale­cam, aby prze­czy­tać wszyst­kie roz­działy po kolei. Mate­riał został sfor­mu­ło­wany tak, by sta­no­wił swo­jego rodzaju prze­wod­nik po życiu i pod­ręcz­nik z korzy­sta­nia ze strefy kom­fortu.

Ponadto zachę­cam wszyst­kich moich czy­tel­ni­ków, by nawią­zali kon­takt ze mną i spo­łecz­no­ścią Power of Posi­ti­vity. Tam będzie­cie mogli dzie­lić się prze­my­śle­niami i doświad­cze­niami oraz stać się naszym człon­kiem. Aby wam w tym pomóc, wspól­nie z moim zespo­łem utwo­rzy­li­śmy spe­cjalną stronę, gdzie można pobrać dodat­kowe mate­riały, poczy­tać inspi­ru­jące histo­rie ludzi wio­dą­cych życie w swo­jej stre­fie kom­fortu i nawią­zać kon­takt z naszą spo­łecz­no­ścią. Zapra­szam do odwie­dze­nia naszej witryny: www.the­com­fort­zo­ne­book.com/reso­ur­ces.

A teraz zabie­ramy się do pracy!

Nawiążmy kontakt!

Może­cie obser­wo­wać mnie w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Zachę­cam rów­nież do zro­bie­nia zdjęć, kiedy otrzy­ma­cie już książkę, aby zazna­czyć począ­tek waszej podróży. Bar­dzo chęt­nie poczy­tam o waszych naj­waż­niej­szych efek­tach „aha”, ulu­bio­nych cyta­tach i prze­my­śle­niach. Wystar­czy je wysłać na adres #the­com­fort­zone. Może­cie mnie ozna­czyć, uży­wa­jąc @posi­ti­ve­kri­sten i @powe­ro­fpo­si­ti­vity. Posta­ramy się udo­stęp­nić wasze posty jak naj­więk­szej licz­bie osób.

CZĘŚĆ I. DLACZEGO POCZUCIE KOMFORTU JEST TAK WAŻNE

Strefa kom­fortu to miej­sce, w któ­rym czu­jesz się bez­piecz­nie i swo­bod­nie, bez żad­nych stre­sów. To wła­śnie tutaj możesz czuć się w pełni sobą bez poczu­cia zagro­że­nia. To twój dom, twoje sank­tu­arium.

Rozdział pierwszy. Nowe spojrzenie na strefę komfortu

Roz­dział pierw­szy

Nowe spoj­rze­nie na strefę kom­fortu

„Musisz wyjść poza swoją strefę kom­fortu” to okrop­nie wyświech­tany fra­zes. Odzwier­cie­dla on ogólną opi­nię, zgod­nie z którą nie powin­ni­śmy żyć wygod­nie, gdyż hamuje to jaki­kol­wiek postęp.

„Twoje marze­nia są po dru­giej stro­nie strefy kom­fortu” – te słowa stały się naszą man­trą, która dopro­wa­dziła do tego, że zaczę­li­śmy trak­to­wać stres i lęk jako coś zupeł­nie natu­ral­nego.

Obec­nie panuje trend na bycie pro­duk­tyw­nym, ambit­nym i prze­pra­co­wa­nym. Wielu z nas ma obse­sję na punk­cie sta­wia­nia sobie coraz ambit­niej­szych celów, wycho­dze­nia poza strefę kom­fortu i podej­mo­wa­nia ryzyka w imię postę­pów. Z dumą obna­szamy się z naszym kom­plet­nym wyczer­pa­niem pracą na okrą­gło. Zupeł­nie natu­ralne wydaje nam się to, że więk­szość ludzi żyje w usta­wicz­nym stre­sie, co dopro­wa­dza ich do psy­chicz­nego i fizycz­nego wyczer­pa­nia. Co gor­sza, przez cały czas zmu­sza się nas do bycia pozy­tyw­nymi, spo­koj­nymi i zdro­wymi oraz utrzy­my­wa­nia związ­ków z innymi.

Jeżeli czu­je­cie, że ide­olo­gia ta jest zupeł­nie sprzeczna z potrzebą szczę­ścia, speł­nie­nia i sensu życia, macie abso­lutną rację! Nie da rady pra­co­wać bez wytchnie­nia i jed­no­cze­śnie żyć w dobro­sta­nie. Ow­szem, możemy osią­gnąć wyzna­czone sobie cele, ale jakim kosz­tem? Co wię­cej, czy naprawdę jeste­śmy w sta­nie cie­szyć się życiem albo odkła­dać szczę­ście, aż dotrzemy do punktu prze­zna­cze­nia? Pamię­tajmy zresztą: jeżeli odkła­damy szczę­ście na póź­niej, możemy go już ni­gdy nie zaznać.

A zresztą, czy poczu­cie kom­fortu jest aż takie złe? Nie ma wcale potrzeby, żeby kom­fort i postęp wza­jem­nie się wyklu­czały.

Nic nam to nie daje. Wręcz prze­ciw­nie, zmu­sza to nas do poświę­ce­nia wszyst­kiego, co spra­wia, że chce nam się żyć. Poświę­ca­jąc radość życia w imię roz­woju, zapo­mi­namy, że roz­wój powi­nien spra­wiać nam radość, a gdy osią­gniemy nasze cele, powin­ni­śmy czuć się pełni ener­gii i szczę­śliwi, a nie wyczer­pani i wypa­leni.

Więc czy roz­wój i kom­fort mogą współ­ist­nieć? Wiem, że mogą. Widzę to na przy­kła­dzie wła­snego życia i życia innych. Ale jak można osią­gnąć taką rów­no­wagę? Tego wła­śnie dowie­cie się z mojej książki.

Chcia­ła­bym, aby­ście odkryli, jak żyć w zgo­dzie z samym sobą i jak wyko­rzy­stać siłę pły­nącą z tego, kim jeste­śmy i gdzie się znaj­du­jemy. Chcia­ła­bym, aby­ście prze­stali słu­chać porad, jak zdo­być suk­ces w życiu, i stwo­rzyli wła­sny, praw­dziwy plan na resztę swo­jego życia. W końcu kto zna nas lepiej niż my sami, prawda? A plan taki możemy zre­ali­zo­wać wyłącz­nie w stre­fie kom­fortu.

Pew­nie myśli­cie sobie: „No dobrze, ale gdzie ona się znaj­duje?” i „Czym jest tak naprawdę?”.

Zgod­nie z defi­ni­cją kom­fort to stan zapew­nia­jący wygodę i spo­kój przy braku kło­po­tów. Kom­fort ozna­cza dosłow­nie stan, do któ­rego dążymy za każ­dym razem, kiedy sta­ramy się roz­wią­zać jakiś pro­blem. Kiedy wyna­leź­li­śmy koło, dąży­li­śmy do kom­fortu. Kiedy zbu­do­wa­li­śmy schro­nie­nie z drewna i kamieni, dąży­li­śmy do kom­fortu.

Rozej­rzyj­cie się dookoła. Czy może­cie wska­zać choć jedną rzecz, która nie ma na celu zapew­nie­nia wam kom­fortu? Krze­sła, stoły, poduszki, pilot do tele­wi­zora, oprawy ksią­żek, dłu­go­pis – wszystko to stwo­rzono, aby żyło nam się wygod­niej.

Poświę­ca­jąc radość życia w imię roz­woju, zapo­mi­namy, że roz­wój powi­nien spra­wiać nam radość, a gdy osią­gniemy nasze cele, powin­ni­śmy czuć się pełni ener­gii i szczę­śliwi, a nie wyczer­pani i wypa­leni.

Strefa kom­fortu to miej­sce, w któ­rym czu­jesz się bez­piecz­nie i swo­bod­nie, bez żad­nych stre­sów. To wła­śnie tutaj możesz być w pełni sobą bez poczu­cia zagro­że­nia. To nasz wewnętrzny dom, nasze sank­tu­arium, to miej­sce, w któ­rym jeste­śmy pewni, bez­pieczni i jest nam, oczy­wi­ście, kom­for­towo. Wszy­scy pra­gniemy wieść życie pełne suk­ce­sów i szczę­ścia, speł­nie­nia i spo­koju, a jed­no­cze­śnie osią­gać lep­sze wyniki naj­szyb­ciej, jak się da. Wie­rzę, że wszystko, czego chcemy w życiu, można osią­gnąć z łatwo­ścią, jeżeli będziemy dzia­łać w stre­fie kom­fortu. I tego wła­śnie nauczy was moja książka.

Sukces a strefa komfortu

Ni­gdy nie tra­fiało do mnie prze­ko­na­nie, że aby osią­gnąć nasze cele i speł­nić marze­nia, musimy czuć się nie­kom­for­towo. To dla­tego wła­śnie ostat­nie dwa­dzie­ścia lat spę­dzi­łam na obser­wa­cjach związ­ków pomię­dzy kom­for­tem i suk­ce­sem.

Od dziecka podzi­wia­łam ludzi suk­cesu. Pamię­tam, jak dosta­łam do napi­sa­nia wypra­co­wa­nie. „Wybierz dowolne słowo ze słow­nika i napisz na jego temat”, powie­działa nam nauczy­cielka. Więk­szość uczniów była prze­ra­żona na myśl o tym, jak dużo pracy trzeba będzie wyko­nać, by napi­sać o jed­nym wyra­zie, ale ja nie mogłam się docze­kać, aby zana­li­zo­wać słowo „suk­ces”. W tam­tych cza­sach nie korzy­stało się z Google i jedy­nym spo­so­bem na posze­rza­nie wie­dzy było uda­nie się do biblio­teki. Ponie­waż uro­dzi­łam się w bar­dzo ubo­giej rodzi­nie, fascy­no­wało mnie, w jaki spo­sób można odnieść suk­ces i dla­czego. Mia­łam wiele marzeń i pra­gnień i wie­dzia­łam, że jeżeli mają się speł­nić, muszę sama na to zapra­co­wać. Ale… jak?

Kiedy doro­słam, zaczę­łam czy­tać wszystko, co było dostępne na ten temat. Po pew­nym cza­sie stwier­dzi­łam, że ist­nieją dwa rodzaje ludzi suk­cesu:

1. Ludzie szczę­śliwi, któ­rzy żyją peł­nią życia i czują się naprawdę speł­nieni.

2. Ludzie zestre­so­wani i prze­pra­co­wani, któ­rzy poświę­cili wszystko, by ten suk­ces osią­gnąć.

Czu­łam, że mię­dzy nimi zacho­dzą bar­dzo istotne róż­nice. Choć nie byłam pewna jakie. Za to wie­dzia­łam na pewno, że chcę nale­żeć do tej pierw­szej kate­go­rii.

Nie­stety, kiedy sta­ra­łam się zro­zu­mieć, co takiego dokład­nie ludzie suk­cesu robili, aby go osią­gnąć, naty­ka­łam się na jedną i tę samą radę: „Musisz wyjść ze swo­jej strefy kom­fortu”.

W miarę jak zaczę­łam się prze­ko­ny­wać na wła­snej skó­rze, że takie podej­ście nie daje ocze­ki­wa­nych rezul­ta­tów, zro­zu­mia­łam, że musi być jakiś inny spo­sób. Powin­nam tylko zła­mać kod.

Przez wiele lat obser­wo­wa­łam i ana­li­zo­wa­łam ludzi, któ­rzy żyli bar­dziej inten­syw­nie, niż potra­fimy to sobie wyobra­zić, i ludzi, któ­rzy byli bar­dzo nie­szczę­śliwi i z tru­dem uda­wało im się osią­gać nawet naj­mniej­sze cele.

Co ich róż­niło?

W co wie­rzyli i jakie mieli poglądy na życie?

Czy dzia­łali w ramach gra­nic kom­fortu, czy za nie wykra­czali?

Stop­niowo zaczę­łam rozu­mieć, co ozna­cza pozo­sta­wa­nie w stre­fie kom­fortu. Zaczę­łam wie­rzyć, że tak powi­nien wyglą­dać suk­ces połą­czony z kom­for­tem, wbrew temu, co pisali o tym inni.

A to, co odkry­łam, było wręcz fascy­nu­jące. Może nawet prze­ło­mowe. Tak!

Zro­zu­mia­łam, że osoby, któ­rym udało się speł­nić naj­śmiel­sze marze­nia bez dużego wysiłku, naj­czę­ściej zaj­mo­wały się czymś, co przy­cho­dziło im natu­ral­nie i z czym czuły się wygod­nie. A kiedy pod­jęły się cze­goś nowego, co nie było im znane, korzy­stały z pew­nych narzę­dzi, które opi­sa­łam w mojej książce – takich jak akli­ma­ty­za­cja i wizu­ali­za­cja – świa­do­mie roz­sze­rza­jąc swoją strefę kom­fortu, aby uwzględ­niła ich cele i marze­nia. Widziały się jako lep­sze wer­sje sie­bie – co nazy­wam roz­bu­do­wa­nym ja. Podej­mo­wały też okre­ślone dzia­ła­nia, które powo­do­wały przy­cią­ga­nie i impet. Nauczymy się o tych i innych tech­ni­kach i prze­ćwi­czymy je w kolej­nych roz­dzia­łach.

Kiedy bli­żej przyj­rza­łam się oso­bom, które żyły peł­nią życia, pozo­sta­jąc w swo­jej stre­fie kom­fortu, doszłam do istot­nego wnio­sku: nasza defi­ni­cja i zro­zu­mie­nie strefy kom­fortu są fał­szywe, a co naj­mniej nie­pełne. Praw­dzi­wego i dłu­go­trwa­łego suk­cesu nie da się osią­gnąć poza strefą kom­fortu. Im bar­dziej cie­szymy się życiem, tym szyb­ciej speł­nią się nasze marze­nia.

Przez więk­szość mojego dzie­ciń­stwa i mło­do­ści czu­łam wstyd, gdy pra­gnę­łam kom­fortu. Prze­kra­cza­łam cały czas jego gra­nice, tak jak gra­nice zdro­wego roz­sądku, po czę­ści dla­tego, że byłam prze­ko­nana, że coś jest ze mną nie tak.

Dużo prawdy tkwi w słyn­nym cyta­cie Ziga Ziglara: „Do suk­cesu nie pod­je­dziesz windą, musisz wspiąć się po scho­dach” – suk­ces zdo­by­wamy po tro­chu, małymi krocz­kami. Nie­mniej jed­nak pod­tekst cytatu ma raczej ponury wydźwięk. Nie mówi on o suk­cesie, jaki można osią­gnąć, prze­by­wa­jąc w stre­fie kom­fortu. Jest to suk­ces tak mocno zwią­zany z naszymi celami życio­wymi, że w dro­dze po niego czu­jemy się, jak­by­śmy jechali windą na szczyt wie­żowca.

Dzi­siaj nie wsty­dzę się już tego, że chcę udać się po suk­ces windą. I chcia­ła­bym, byście czuli się tak samo, dążąc do suk­cesu i speł­nie­nia marzeń w łatwy i przy­jemny spo­sób, nie opusz­cza­jąc waszej strefy kom­fortu.

Zanim zapo­znamy się bli­żej z nową teo­rią strefy kom­fortu opi­saną w tej książce, przyj­rzyjmy się naj­pierw temu, jakie błędy tkwią w sta­rej teo­rii.

Niewłaściwa interpretacja strefy komfortu

Prze­ko­na­nie, że aby osią­gnąć suk­ces, trzeba wyjść poza strefę kom­fortu, to nic nowego. Stało się szcze­gól­nie popu­larne w 2008 roku, kiedy Alas­dair White, teo­re­tyk zarzą­dza­nia, opu­bli­ko­wał swoje pierw­sze spo­strze­że­nia na ten temat w tek­ście Ze strefy kom­fortu do zarzą­dza­nia wyni­kami.

W pracy, która odno­siła się do trzech róż­nych badań, White sfor­mu­ło­wał ten tru­izm w nowy, odmienny spo­sób, argu­men­tu­jąc, że możemy dać z sie­bie wszystko tylko wtedy, kiedy wyj­dziemy poza swoją strefę kom­fortu.

Psy­cho­lo­dzy defi­niują ją jako „stan beha­wio­ralny, w któ­rym osoba działa w warun­kach neu­tral­nych pod wzglę­dem lęku, sto­su­jąc ogra­ni­czony zestaw zacho­wań w celu zapew­nie­nia sta­łego poziomu wydaj­no­ści, zwy­kle bez poczu­cia ryzyka”. Psy­cho­lo­dzy są rów­nież zgodni, że choć zbyt dużo lęku obez­wład­nia i może spo­wo­do­wać zała­ma­nie ner­wowe, pewien poziom lęku może dzia­łać jako kata­li­za­tor i pobu­dzać nas do lep­szego dzia­ła­nia. Nie­stety nie wia­domo dokład­nie, jaki poziom lęku jest dla nas korzystny, a nie szko­dliwy.

Kiedy White opu­bli­ko­wał swoją pracę, dużo już było za to wia­domo na temat strefy kom­fortu. White wyko­rzy­stał po pro­stu wnio­ski wycią­gnięte przez psy­cho­lo­gów na temat strefy kom­fortu, aby uści­ślić jej defi­ni­cję sto­so­waną powszech­nie w spo­łe­czeń­stwie. Jego naj­więk­szym wkła­dem w tę debatę było zde­fi­nio­wa­nie strefy, w któ­rej osią­gamy naj­lep­sze wyniki: nazwał ją strefą opty­mal­nej wydaj­no­ści i umie­ścił poza strefą kom­fortu.

Od tej pory opi­nię tę powtó­rzono w set­kach arty­ku­łów, memów, inspi­ru­ją­cych postów i chwy­tli­wych slo­ga­nów. W inter­ne­cie pełno jest porad, zgod­nie z któ­rymi musimy wyjść ze swo­jej strefy kom­fortu, by osią­gnąć suk­ces. Rzadko kiedy były one kwe­stio­no­wane… aż do teraz.

Przyj­rzyjmy się temu zagad­nie­niu dokład­niej, a potem pod­damy je kry­tycz­nej ana­li­zie.

Wyobraźmy sobie, że chcie­li­by­śmy dostać wyma­rzoną pracę, zupeł­nie odmienną od tej, którą wyko­nu­jemy obec-nie – może na wyż­szym szcze­blu albo nawet w innej dzie­dzi­nie. A teraz wyobraźmy sobie, że przez całe życie mówiono nam, że musimy wyjść poza strefę kom­fortu, by cokol­wiek osią­gnąć. Skąd będziemy wie­dzieć, że opu­ści­li­śmy naszą strefę kom­fortu? No cóż, z tego, co nam wszy­scy mówią, poznamy to po pozio­mie ryzyka, jakie jeste­śmy gotowi pod­jąć, oraz pozio­mie stresu, jaki jeste­śmy gotowi wziąć na sie­bie.

I w ten oto spo­sób zaczy­namy brać na sie­bie coraz bar­dziej uciąż­liwe zada­nia, któ­rych nor­mal­nie ni­gdy byśmy się nie pod­jęli. Podej­mu­jemy ryzyko i poświę­camy coraz wię­cej czasu i pie­nię­dzy, by osią­gnąć zało­żone cele. Na siłę prze­kra­czamy wła­sne gra­nice i „idziemy na całość”.

Kiedy czu­jemy się zestre­so­wani, mówimy sobie: „Tak trzy­maj! Robię, co mogę, na pewno mi się uda, muszę na­dal wykra­czać poza moją strefę kom­fortu, jestem coraz bli­żej celu!”.

Cza­sami zda­rzy nam się roz­mowa z naj­bliż­szą rodziną i przy­ja­ciółmi, któ­rzy pytają, dla­czego jeste­śmy tak zapra­co­wani i czy aby na pewno robimy wszystko, co w naszej mocy, by kie­dyś mieć wię­cej wol­nego czasu. Kie­dyś to wszystko się opłaci. Musi.

Z cza­sem pewne zada­nia mogą stać się łatwiej­sze; inne zaś, któ­rych nie cier­pimy, wyko­nu­jemy mimo wszystko. Już wkrótce ogar­nia nas zmę­cze­nie. Mamy coraz mniej­szą ochotę na robie­nie rze­czy, które powin­ni­śmy robić. A wyko­ny­wane przez nas zada­nia nie zawsze przy­no­szą ocze­ki­wane rezul­taty. No i pra­cu­jemy coraz usil­niej, myśląc, że może na­dal nie wyszli­śmy wystar­cza­jąco daleko poza strefę kom­fortu.

Żyjemy w dys­kom­for­cie do momentu, w któ­rym wieczny stres i lęk staną się codzien­no­ścią. I wkrótce zaczy­namy wie­rzyć, że życie ozna­cza nie­ustanną pracę, a uczu­cie stra­chu jest czymś natu­ral­nym i nie­zbęd­nym. Kiedy z kolei cza­sami nasz orga­nizm prze­staje funk­cjo­no­wać i zmu­szeni jeste­śmy do chwili prze­rwy, mamy poczu­cie winy, że robimy to z leni­stwa.

I nawet jeśli uda się nam dostać upra­gnioną pracę, nie będziemy w sta­nie poczuć zado­wo­le­nia, bo nie umiemy już cie­szyć się czym­kol­wiek. Jeste­śmy już zapro­gra­mo­wani, aby żyć w wiecz­nym stre­sie, bo prze­cież stres ozna­cza postęp. Nauczy­li­śmy się, że być zestre­so­wa­nym ozna­cza być żywym – i nagle śmierć nie wydaje się już taka straszna. Cza­sami możemy nawet stwier­dzić „odpocznę po śmierci” i na­dal ambit­nie przeć do przodu, aż do kom­plet­nego wyczer­pa­nia.

Ten prze­ra­ża­jący sce­na­riusz brzmi bar­dzo zna­jomo. Wielu z nas już to prze­szło albo prze­cho­dzi w tym wła­śnie momen­cie. Widzimy to rów­nież wśród bli­skich i zna­jo­mych. Taki styl życia stał się nam wła­ściwy do tego stop­nia, że nawet już o tym nie myślimy. „To natu­ralne, że muszę czuć dys­kom­fort, by osią­gnąć suk­ces” – mówimy. I ni­gdy się nie zasta­na­wiamy, czy to aby na pewno prawda.

Moim zda­niem to zaco­fany pogląd, który tak się roz­po­wszech­nił, że stwo­rzył zaco­fany świat.

Jeżeli ktoś mi nie wie­rzy, oto kilka przy­kła­dów z życia codzien­nego:

Glo­ry­fi­ku­jemy ciężką pracę i poświę­ce­nie. Sta­ramy się osią­gać cele za wszelką cenę. A jed­nak ni­gdy nie sły­szymy o oso­bie, która na łożu śmierci powie­dzia­łaby: „Trzeba było pra­co­wać cię­żej”. Wręcz prze­ciw­nie, tacy ludzie żałują, że nie spę­dzili wię­cej czasu z naj­bliż­szymi, że mieli za mało czasu dla sie­bie czy na podróże, że nie mieli wię­cej przy­ja­ciół, że nie udało im się zro­bić rze­czy, które spra­wiają, że jeste­śmy szczę­śliwi. Ozna­cza to, że w nor­mal­nym świe­cie naszym prio­ry­te­tem byłaby rodzina i przy­ja­ciele, relaks i przy­jemne życie. Tym­cza­sem nie­stety w naszym zaco­fa­nym świe­cie jeste­śmy gotowi poświę­cić wszystko, co dla nas naj­droż­sze.

Szu­kamy w życiu drogi pro­wa­dzą­cej do naszych marzeń. Nie­stety nikt oprócz nas samych nie zna tej drogi. W nor­mal­nym świe­cie sta­ra­li­by­śmy się ją zna­leźć, patrząc wewnątrz sie­bie. Ale w zaco­fa­nym świe­cie nie wie­rzymy wła­snej intu­icji i szu­kamy porady u innych. Dla­tego wszę­dzie widzimy zagu­bio­nych i nie­szczę­śli­wych ludzi.

Więk­szość czasu spę­dzamy, roz­my­śla­jąc o tym, jak źle urzą­dzony jest ten świat, jak nic nam nie wycho­dzi i jak bar­dzo mamy tego dosyć. Za każ­dym razem, gdy włą­czamy tele­wi­zor, zale­wają nas same złe i ponure wia­do­mo­ści. Na­dal jed­nak jeste­śmy prze­ko­nani, że sami możemy stwo­rzyć wła­sny świat, na któ­rym będziemy mogli się skon­cen­tro­wać. Tylko jak można stwo­rzyć świat, który byłby piękny, spra­wie­dliwy i roz­le­gły, gdy całą uwagę i ener­gię poświę­camy na rze­czy, które nam się nie udają? W nor­mal­nym świe­cie kon­cen­tro­wa­li­by­śmy się na roz­wią­za­niach, a nie na pro­ble­mach, gdyż wie­dzie­li­by­śmy, że gdy sku­piamy się na pro­ble­mach, tylko ich przy­bywa.

Jed­nym z naj­gor­szych aspek­tów życia w zaco­fa­nym świe­cie jest to, że glo­ry­fi­kuje on dys­kom­fort i szy­dzi z tych, któ­rzy wybrali życie w stre­fie kom­fortu.

Czy to nie dziwne, że więk­szość ludzi nie jest zado­wo­lona ze swo­jego życia?

Wieczne nie­za­do­wo­le­nie z tego, kim jeste­śmy, gdzie prze­by­wamy i co robimy, to bez­po­średni sku­tek naszej kru­cjaty prze­ciwko stre­fie kom­fortu. Wydaje się to czy­stym sza­leń­stwem.

To tak, jak­by­śmy opu­ścili suto zasta­wiony stół, odma­wia­jąc zje­dze­nia cze­go­kol­wiek, i udali się do lasu, aby upo­lo­wać albo zna­leźć jakieś poży­wie­nie. Takie podej­ście nie ma naj­mniej­szego sensu, a jed­nak jest sze­roko roz­po­wszech­nione: kie­ruje naszym życiem i decy­zjami.

W zaco­fa­nym świe­cie wie­rzymy, że życie w kom­for­cie ozna­cza samo­za­do­wo­le­nie, choć w rze­czy­wi­sto­ści samo­za­do­wo­le­nie to oddzielna strefa, którą opi­sa­łam szcze­gó­łowo w roz­dziale trze­cim.

W nor­mal­nym świe­cie potra­fimy dostrzec, kiedy wykra­czamy poza strefę kom­fortu, a ponie­waż zda­jemy sobie sprawę, że nasza praw­dziwa siła czeka na nas w stre­fie kom­fortu, sta­ramy się usil­nie tam powró­cić. W nor­mal­nym świe­cie wszy­scy żyjemy w naszej stre­fie kom­fortu, w któ­rej czu­jemy się bez­piecz­nie i spo­koj­nie i pozo­sta­jemy w kon­tak­tach z innymi. Taki styl życia pozwala na znaczną reduk­cję, a może nawet eli­mi­na­cję więk­szo­ści kon­flik­tów wokół nas. Powstają oczy­wi­ście nie­po­ro­zu­mie­nia, gdyż każdy z nas jest inny, ale prze­by­wa­jąc w stre­fie kom­fortu, czu­jemy się na tyle pewni i bez­pieczni, że możemy mówić o wła­snych pre­fe­ren­cjach bez potrzeby ata­ko­wa­nia innych. I dzięki temu, że wyra­żamy i speł­niamy nasze potrzeby, chęt­niej otwie­ramy się na wybory innych.

Życie wewnątrz strefy kom­fortu wyzwala nas i pozwala pozo­stać w sta­nie prze­pływu. Dzięki akcep­ta­cji samych sie­bie sta­jemy się wolni i możemy doko­ny­wać wybo­rów, które będą zgodne z naszymi celami.

Ale jak można żyć w taki spo­sób w zaco­fa­nym świe­cie, w któ­rym zmu­szani jeste­śmy sto­so­wać się do poglą­dów i ide­ałów narzu­co­nych przez innych? Jak możemy wybrać kom­fort w świe­cie, który uważa to za rzecz godną pogardy? Cza­sami wstyd nam nawet przy­znać, że cie­szymy się życiem w swo­jej stre­fie kom­fortu, bo się boimy, co pomy­ślą o nas inni.

Na takie wła­śnie pyta­nia jak przy­wo­łane wyżej odpo­wiemy sobie wspól­nie w kolej­nych roz­dzia­łach.

Co osią­gnę­li­ście

Brawo, wła­śnie dobrnę­li­ście do końca roz­działu 1! Nasza wspólna podróż dopiero się zaczyna i moim celem było podzie­le­nie się w tym roz­dziale moimi prze­my­śle­niami na temat strefy kom­fortu. Mam nadzieję, że w miarę zagłę­bia­nia się w lek­turę zaczę­li­ście sami o tym roz­my­ślać, a przy­naj­mniej prze­ko­na­li­ście się, że życie poza tą strefą może przy­czy­niać się do stresu czy braku pew­no­ści, które gnę­biły was w dzie­ciń­stwie, a może nawet i w chwili obec­nej.

W kolej­nym roz­dziale zapo­znamy się z kil­koma opi­niami na temat strefy kom­fortu, które inter­na­li­zu­jemy auto­ma­tycz­nie wsku­tek cią­głego nagła­śnia­nia tego tematu w naszym zaco­fa­nym świe­cie. Mam nadzieję, że pozo­sta­nie­cie otwarci i chęt­nie zacznie­cie ana­li­zo­wać wła­sne prze­my­śle­nia oraz prze­ko­na­nia. Pamię­taj­cie, pro­szę, że jeżeli tylko poczu­je­cie się przy­tło­czeni lub będzie­cie potrze­bo­wać pomocy, może­cie skon­tak­to­wać się ze mną w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Jestem zawsze chętna do pomocy!

Rozdział drugi. Dlaczego nasze przekonania powodują u nas dyskomfort

Roz­dział drugi

Dla­czego nasze prze­ko­na­nia powo­dują u nas dys­kom­fort

Jed­nym z naj­waż­niej­szych powo­dów naszej nie­chęci do pozo­sta­nia w stre­fie kom­fortu jest to, że uwie­rzy­li­śmy we wma­wiane nam kłam­stwa na temat kom­fortu i reali­za­cji naszych marzeń.

Kiedy w życiu nie dzieje się dobrze, może przyjść nam do głowy, że prze­by­wa­nie w stre­fie kom­fortu nic nie pomoże, wręcz prze­ciw­nie; i że aby coś zmie­nić, musimy wyjść w nie­znany świat. Nato­miast gdy wszystko idzie gładko, możemy pomy­śleć, że relak­so­wa­nie się w stre­fie kom­fortu powstrzy­muje nas od robie­nia postę­pów.

Nie­stety nie zda­jemy sobie sprawy z tego, jak bar­dzo prze­ko­na­nia te odbi­jają się na naszym szczę­ściu, zdro­wiu, dobro­sta­nie i dobro­by­cie. I dla­tego uni­kamy strefy kom­fortu, gdyż panuje w nas fał­szywe prze­ko­na­nie o tym, czym ona jest naprawdę.

Ta książka obala wszel­kie takie fał­szywe prze­ko­na­nia. Ofe­ruje nowy spo­sób na życie i reali­zo­wa­nie swo­ich marzeń dużo łatwiej, bar­dziej natu­ral­nie i przy­jem­niej. Ale żeby tak się stało, musi­cie bli­żej przyj­rzeć się swoim prze­ko­na­niom i wie­rze­niom.

Kolejne kilka stron należy prze­czy­tać ze szcze­gólną uwagą. Infor­ma­cje na nich przed­sta­wione mogą oka­zać się naj­waż­niej­sze. Czy­taj­cie powoli i w sku­pie­niu, a następ­nie szcze­rze odpo­wiedz­cie na zadane pyta­nia. Pomoże to wam śle­dzić swoje postępy, gdy powró­cimy do tych pytań w dal­szej czę­ści książki.

Zdaję sobie sprawę, że samo­ocena wymaga wysiłku. Jedno mogę wam jed­nak obie­cać: jeżeli podej­mie­cie wysi­łek, uzy­ska­cie rezul­taty. W tym przy­padku wysi­łek ozna­cza ziden­ty­fi­ko­wa­nie swo­ich prze­ko­nań, a rezul­taty to wyzby­cie się wszel­kich poglą­dów, które stoją na dro­dze do speł­nie­nia waszych naj­śmiel­szych marzeń w spo­sób przy­jemny, łatwy i eks­cy­tu­jący!

Kilka słów o przekonaniach

Zanim będzie­cie w sta­nie okre­ślić prze­ko­na­nia, które stoją wam na prze­szko­dzie, musi­cie naj­pierw zro­zu­mieć, czym tak naprawdę one są.

Kiedy czę­sto myślimy o tym samym, nasz umysł robi coś bar­dzo efek­tyw­nego: prze­kształca taką myśl w auto­ma­tyczny pro­gram, mogący dzia­łać bez­u­stan­nie w tle wszyst­kich innych, świa­do­mych myśli, które rodzą się w naszej gło­wie każ­dego dnia. Kiedy myśl zosta­nie prze­kształ­cona w auto­ma­tyczny pro­gram, nie musimy już do niej świa­do­mie powra­cać. Staje się ona „uzna­nym fak­tem”, czyli prze­ko­na­niem.

Nasz mózg nie­ustan­nie prze­kształca myśli w prze­ko­na­nia. Dzieje się tak, gdyż możemy świa­do­mie myśleć zale­d­wie o kilku rze­czach jed­no­cze­śnie. Dla­tego też mózg auto­ma­ty­zuje jak naj­więk­szą liczbę myśli, aby zwol­nić miej­sce dla innych.

Jest to bar­dzo uży­teczna umie­jęt­ność, ponie­waż umoż­li­wia nam zatrzy­ma­nie infor­ma­cji z prze­szłych doświad­czeń bez potrzeby nie­ustan­nego ich odtwa­rza­nia lub pamię­ta­nia oko­licz­no­ści, które taką myśl zro­dziły.

Jeżeli na przy­kład dotkniemy nie­chcący gorą­cej kuchenki, w naszym umy­śle może powstać myśl: „Kuchenki są gorące”; kiedy myśl ta prze­kształci się w fakt, już zawsze będziemy uwa­żać, pod­cho­dząc do kuchenki. To, czy pamię­tamy to pierw­sze opa­rze­nie, nie ma żad­nego zna­cze­nia.

Nie­stety zdol­ność prze­twa­rza­nia myśli w fakty może rów­nież poważ­nie stłu­mić nasze doświad­cze­nia, gdyż myśli prze­kształ­cone w prze­ko­na­nia mają cha­rak­ter ogra­ni­czony lub ogra­ni­cza­jący. Jeżeli na przy­kład wie­rzymy, że „wystą­pie­nia publiczne przy­pra­wiają mnie o ataki paniki”, będziemy w takiej sytu­acji zacho­wy­wać się ina­czej niż ktoś, kto wie­rzy, że „wystą­pie­nia publiczne są eks­cy­tu­jące”.

Pod­czas gdy prze­ko­na­nie, że wszyst­kie pro­blemy da się roz­wią­zać, może zain­spi­ro­wać nas do dal­szego dzia­ła­nia, prze­ko­na­nie: „Ni­gdy nie umiem zna­leźć pra­wi­dło­wej odpo­wie­dzi”, może poważ­nie ogra­ni­czyć kre­atyw­ność i roz­wój.

Uwierzcie, a otrzymacie

Jeden z moich przy­ja­ciół wie­rzy, że ma szczę­ście i dzięki temu cią­gle mu się coś w życiu udaje. Wygrywa na róż­nych lote­riach, zawsze trafi mu się miej­sce par­kin­gowe, nawet na naj­bar­dziej zatło­czo­nej ulicy, a ktoś obcy zawsze aku­rat ma to, czego on wła­śnie potrze­buje. Pew­nego razu zgu­bił prawo jazdy, a osoba, która je zna­la­zła, ode­słała je pocztą, zanim się zorien­to­wał, że je zgu­bił.

Prze­ko­na­nia i wie­rze­nia poma­gają nam zro­zu­mieć i wyja­śnić ota­cza­jący nas świat. Powstają pod wpły­wem tego, co nas ota­cza, i tego, co prze­ży­wamy, ale należy pamię­tać, że każde prze­ko­na­nie rodzi się z wybo­rem. Aby myśl prze­kształ­ciła się w prze­ko­na­nie, musimy uwie­rzyć w jej słusz­ność. Musimy się z nią zgo­dzić.

Według Micha­ela Sher­mera, pro­fe­sora psy­cho­lo­gii i zało­ży­ciela „Skep­tic Maga­zine”, naj­pierw for­mu­łu­jemy nasze prze­ko­na­nia, a dopiero potem zaczy­namy gro­ma­dzić potwier­dza­jące je dowody.

Kiedy sfor­mu­łu­jemy prze­ko­na­nie, nasz umysł zaczyna budo­wać histo­rie, racjo­na­li­za­cje oraz wyja­śnie­nia z nim zwią­zane. Na przy­kład mojemu przy­ja­cie­lowi szczę­ście towa­rzy­szy, dokąd­kol­wiek nie pój­dzie. Z kolei moja przy­ja­ciółka uważa, że jeżeli nie będzie miała nie­na­gan­nego mani­kiuru, jej chło­pak prze­sta­nie się z nią spo­ty­kać. I jakoś tak się dzieje, że zawsze tra­fia na tych nie­licz­nych męż­czyzn, któ­rzy nie mogą znieść widoku zanie­dba­nych paznokci.

Ozna­cza to, że naszą rze­czy­wi­stość deter­mi­nuje to, w co wie­rzymy, a nie na odwrót.

Dla­tego Henry Ford powie­dział kie­dyś: „Jeśli sądzisz, że potra­fisz, to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potra­fisz, rów­nież masz rację”.

Wydaje się logiczne, że ktoś, kto wie­rzy, że „życie jest cięż­kie”, nie będzie mieć łatwego życia; ktoś, kto wie­rzy, że „mate­ma­tyka nie jest dla mnie”, ni­gdy nie będzie mieć z niej dobrych ocen; zaś ktoś, kto wie­rzy, że „wszy­scy milio­ne­rzy to oszu­ści”, nie doj­dzie do majątku uczciwą drogą.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki