Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie w strefie komfortu może być świetną bazą do osiągnięcia spokoju, harmonii i kreatywnej energii, a sukces wcale nie musi wiązać się z presją i ciągłym stresem! Współcześnie dominuje pogląd, że wyłącznie wychodząc ze strefy komfortu możesz się rozwijać, pokonywać własne słabości i osiągnąć sukces. Jednak dla wielu perspektywa wyjścia z tej strefy komfortu działa przerażająco. Autorka pokazuje jednak, że strefa komfortu to NIE jest strefa rozleniwienia się i niepodejmowania żadnych wyzwań. To po prostu obszar bezpieczeństwa – a jeśli czujemy się niezagrożeni i wyluzowani, to takie samopoczucie służy nam zdecydowanie bardziej niż nieustanna nerwówka, stres i konieczność przekraczania własnych granic.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 335
Witajcie
Zaczynamy tutaj
Drodzy czytelnicy, zapomnijcie wszystko, co kiedykolwiek czytaliście na temat strefy komfortu. Najwyższy czas, aby stworzyć dla siebie życie, które będziemy kochać (a może nawet spełnić swoje największe i najśmielsze marzenia), zacząć ten proces w miejscu, które wydaje się nam naturalne i – faktycznie – komfortowe.
Niniejsza książka udowodni, jak błędna jest koncepcja, która głosi, że przebywanie w naszej strefie komfortu uniemożliwia nam osiągnięcie zadowolenia z życia. Pora obalić ten przestarzały pogląd i zmienić sposób myślenia.
Strefa komfortu to nie miejsce, w którym możemy pozostawać bezczynnie tylko dlatego, że dobrze się w nim czujemy. To nie miejsce otoczone murem uniemożliwiającym nam spełnienie naszych marzeń. Strefa komfortu, której poświęcona jest niniejsza książka, to miejsce rozwoju, pełne możliwości i radości życia. Pokażę wam, że szczęśliwe życie jest na wyciągnięcie ręki i że jego osiągnięcie nie wymaga od nas zbytniego wysiłku.
W mojej książce przedstawiłam opinie, które nie są zbyt popularne i powszechne. Śmiem nawet twierdzić, że nikt jeszcze nie zdefiniował strefy komfortu w ten sposób. Chciałabym zachęcić wszystkich do zapoznania się z tą nową koncepcją, która sprawi, że w zupełnie inny sposób spojrzycie na kwestie komfortu i cierpienia, powodzenia i porażki czy też zacofania i rozwoju.
„Jeśli będziesz tylko marzyć, niczego w życiu nie osiągniesz. Musisz być realistką”. Takie uwagi słyszałam przez całe dzieciństwo, gdyż odkąd pamiętam, zawsze byłam marzycielką. Moje serce zawsze przepełniały silniejsze ode mnie uczucia. Patrzyłam na świat przez różowe okulary i zawsze starałam się dostrzegać dobre strony nawet w najgorszych sytuacjach, kiedy moje życie pełne było niepokoju i zamętu.
Kiedy byłam mała, bardzo dużo czasu spędzałam u dziadków, gdyż moja mama musiała pracować, dzięki czemu nie utożsamiałam się z ciężką sytuacją panującą w mojej rodzinie. Nie uświadamiałam sobie, jak trudno było mojej matce. Można powiedzieć, że jestem żywym dowodem na to, że niewiedza jest błogosławieństwem. A potem, kiedy opuściłam dom dziadków i poszłam do szkoły, zaczęły do mnie docierać różne rzeczy, z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy.
Każdego ranka, kiedy wchodziłam do klasy, moi rówieśnicy wyśmiewali się z mojego pobrudzonego i podartego ubrania, które było stare i które czasami nie było prane przez cały tydzień. W przerwie obiadowej pani w stołówce oznajmiała donośnym głosem: „Twój obiad jest darmowy”, co słyszeli wszyscy uczniowie.
Na przerwach między lekcjami moi koledzy i koleżanki z klasy huśtali się na huśtawkach, rozmawiając o swoich zainteresowaniach, zabawach i wycieczkach rodzinnych, w których uczestniczyli wraz z rodzicami. Moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Moja matka samotnie wychowywała czworo dzieci i żyła z zasiłku. Ojciec opuścił nas dawno temu. Był jednym z czterech mężczyzn, którzy twierdzili, że jestem ich córką.
Przez wiele lat byłam przedmiotem drwin i pogardy. Nigdy nie byłam wystarczająco mądra, szczupła czy popularna. Na szczęście te „braki” nigdy nie wpłynęły na moje poczucie własnej wartości, o której byłam zawsze w głębi serca przekonana.
Byłam odmieńcem nie tylko w oczach rówieśników. Nauczyciele często besztali mnie, że jestem nieprzygotowana do lekcji i że muszą tracić czas, gdyż nie pojmuję wszystkiego tak szybko jak inni uczniowie.
Sytuacja w domu nie była lepsza. Tak naprawdę z radością wychodziłam do szkoły, pomimo drwin i złego traktowania. Szkoła była dla mnie ucieczką, choć nie czułam się tam bezpiecznie ani komfortowo.
Wręcz przeciwnie, wmawiano mi, że dyskomfort to uczucie całkiem pozytywne.
Nauczyciele zawsze mówili mi: „Jeżeli chcesz cokolwiek osiągnąć, musisz wyjść poza swoją strefę komfortu”. Również mój dziadek powtarzał: „Gdy czujesz się zbyt komfortowo, nie osiągniesz żadnych sukcesów w życiu”. Raz nawet, w trakcie zajęć z WF, jedna z dziewczynek powiedziała: „Piękno jest bolesne”.
Wydawało się, że zgodnie z powszechną opinią moje sukcesy i poczucie własnej wartości były nierozłącznie związane z uczuciem bólu i dyskomfortu. I jeżeli chciałam coś w życiu zmienić, musiałam wyjść poza moją strefę komfortu oraz pogodzić się z przykrościami, które tam na mnie czekały.
Pomimo tych wszystkich trudności bardzo chciałam zmienić swoje dotychczasowe życie. Chciałam osiągnąć wiele wspaniałych rzeczy, pomagać innym i zbawić świat. Choć te wszystkie cele i wizje były głęboko zakorzenione w moim sercu, nikt inny nie podzielał mojej wiary w przyszłość.
Kiedy w trzeciej klasie wręczałam nauczycielce moje pierwsze dzieło – historię życia Abrahama Lincolna – powiedziałam dobitnie: „Pewnego dnia napiszę książkę, która zmieni świat”. Nigdy nie zapomnę pogardliwego wyrazu jej twarzy i lekceważącego śmiechu, który zranił mnie bardziej niż jej słowa: „Kristen, ty przecież ledwo czytasz i piszesz. Nie udało ci się przeczytać nawet jednej powieści do końca. Nigdy nie dasz rady napisać żadnej książki”.
Kiedy wspominam te lata, widzę teraz, że ciągle krytykowano mnie za wszystko, co wydawało mi się zupełnie naturalne. Lubiłam rozmawiać, ale zawsze mówiłam zbyt głośno albo zbyt dużo. Jeśli dużo czasu mijało, zanim udało mi się zrozumieć jakąś koncepcję, mówiono mi, że brak mi inteligencji i umiejętności. Kiedy próbowałam przewodzić grupie, odbierano to jako apodyktyczność. A jeśli próbowałam stanąć we własnej obronie, oskarżano mnie o zbytnią wrażliwość. Choć nadal w siebie wierzyłam, pod wpływem tej krytyki z roku na rok coraz bardziej słabło moje poczucie własnej wartości, aż wreszcie zaczęłam tłumić w sobie wszystkie talenty. Zaczęłam nawet myśleć o sobie jak o małej dziewczynce, która chciała zbyt wiele, nie mając przy tym żadnych zdolności. Często pytałam siebie: „Kim ja jestem, żebym miała prawo oczekiwać czegoś więcej?”.
Ale zawsze chciałam czegoś więcej. Co więc miałam robić? W jaki sposób mogłam zmienić swoje przeznaczenie i osiągnąć sukces? Na podstawie wszystkiego, czego się nauczyłam do tej pory, wydawało mi się, że nareszcie znalazłam odpowiedź: trzeba po prostu ciężej pracować i czuć się mniej komfortowo!
Jak tylu innych ludzi, wzięłam to sobie mocno do serca i rzuciłam się w wir życia. Jeżeli ciężka praca i poczucie dyskomfortu pomogą spełnić moje marzenia, ta walka będzie moim nowym „ja”. Czasami przychodziło mi do głowy, że to nie było życie, jakiego zawsze pragnęłam. Ale w takich przypadkach ktoś, kogo podziwiałam, mówił mi: „Musisz wyjść poza swoją strefę komfortu”, co utwierdzało mnie w moich dalszych wysiłkach.
„To jest właściwa droga”, mówiłam sobie, mimo że czułam się okropnie. „Może powinnam wyjść poza moją strefę komfortu jeszcze dalej – może wtedy poczuję się lepiej”.
Jednym z bardzo niebezpiecznych efektów ubocznych takiego podejścia do życia był fakt, że im mniej komfortowo się czułam, tym bardziej pragnęłam zadowolić wszystkich dookoła, szukając ich miłości, akceptacji i aprobaty. Myślałam, że jestem bardzo mądra, kiedy odkryłam, że mogę przybrać maskę i zakryć uśmiechem wszystkie moje problemy. Był to dla mnie wspaniały mechanizm przetrwania.
Kiedy zaczęłam szkołę średnią, pragnienie wprowadzenia zmian w moim życiu stało się jeszcze silniejsze. Musiałam osiągnąć sukces! Więc zrobiłam to, co w moim przekonaniu było niezbędne: postanowiłam znosić tyle przykrości i trudności, ile byłam w stanie. Każdego dnia wstawałam o piątej rano. Zaczęłam obsesyjnie realizować swoje cele, ciągle próbując zadowolić innych. Przeszłam na dietę i zaczęłam ćwiczyć dwa razy dziennie, ucząc się przy tym bardzo intensywnie.
Te wszystkie wysiłki dały wspaniałe rezultaty. Zdobyłam aprobatę nauczycieli i zaczęłam osiągać coraz lepsze wyniki w nauce. Udało mi się schudnąć. Rówieśnicy zaczęli mnie akceptować i przyjaźnić się ze mną. „Wreszcie udało mi się rozszyfrować, jak to działa”, mówiłam sobie.
Coraz usilniej pracowałam nad sobą, wierząc, że dzięki temu osiągnę swoje marzenia. Nie zważałam na ból, a ciężka praca pozwalała mi czuć się bezpieczniej. Póki próbowałam pokonać barierę mojej strefy komfortu, nie potrzebowałam talentu czy zdolności. Musiałam tylko coraz ciężej pracować, nie zważać na towarzyszący temu dyskomfort i ignorować coraz bardziej nasilający się stres i niepokój.
Ale nawet wtedy, kiedy żyłam w tak niezdrowy sposób, w głębi duszy czułam, że wybrana przeze mnie droga nie miała żadnego sensu. Często w moich myślach rodziło się pytanie, czy postępując wedle tej zasady, miałam kiedykolwiek szansę na szczęśliwe życie; trudno było ubrać je w konkretne słowa. A poza tym zaczynałam dostrzegać, jak skuteczna była metoda, którą obrałam, i starałam się tym bardziej porzucić myśli o życiu w komforcie.
Na studiach oprócz nauki udzielałam się w uczelnianej gazecie, działałam w internecie, a życie towarzyskie ograniczyłam do minimum. Niezagojone rany z dzieciństwa ukrywałam pod maską osoby osiągającej sukcesy i wspaniałe wyniki i byłam przekonana, że nareszcie znalazłam skuteczny sposób na życie.
Z pozoru wszystko wydawało się wspaniałe. Mieszkałam w kampusie uniwersyteckim. Byłam wolna. Na zajęcia przychodziłam przed czasem. Zostałam wpisana na listę dziekańską, co stanowiło wyróżnienie. Ale pod tym wszystkim krył się nieukojony ból i czułam, że coraz bardziej przygniata mnie wszechogarniający stres.
I tak oto, ponieważ nie miałam zbyt wielu narzędzi, które pozwoliłyby mi zrzucić ciężar, z którym borykałam się od tak dawna, i przestać wymagać od siebie zbyt wiele, moje całe życie zaczęło rozpadać się na kawałki. Byłam wypalona i zestresowana. Zaczęłam cierpieć na zaburzenia hormonalne i utyłam. Na zajęciach nękały mnie ataki paniki, co było dla mnie czymś zupełnie nowym. Musiałam szybko chować się w toalecie, by przeczekać, aż napad przejdzie. Zawsze czułam się potem roztrzęsiona i potwornie zmęczona. Musiałam wreszcie rzucić studia.
Byłam tym oczywiście zrozpaczona i potraktowałam to jako osobistą porażkę. Przez cały czas po głowie krążyło mi stare przysłowie: „Bez pracy nie ma kołaczy”. Starałam się wrócić do równowagi w jedyny znany mi sposób: do życia pobudzały mnie pasja, chęć działania oraz dyskomfort.
Dzięki tym uporczywym próbom znalazłam się w miejscu, które nazwałam strefą przetrwania, gdzie robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby pokonać stojące przede mną przeszkody. Wyprowadziłam się z kampusu i nauczyłam się pracować w domu. Projektowałam strony internetowe, udzielałam się aktywnie w mediach społecznościowych i zaczęłam sprzedawać na eBayu. I znowu zaczęłam lubić to, co robiłam, ignorując zupełnie wszelkie oznaki stresu, zmęczenia i obciążenia psychicznego.
Powtarzałam sobie nieustannie: „Kristen, nie możesz chronić się w swojej strefie komfortu. Musisz ją opuścić, nie masz innego wyjścia”. Za każdym razem, gdy napotykałam przeszkodę, czułam, że muszę ją pokonać. Byłam bardzo dumna z tego, jak dobrze sobie „radziłam”, i nadal robiłam wszystko, aby spełnić swoje marzenia. Jeżeli uczyłam się czegoś nowego, musiałam być w tym najlepsza. Starałam się wykorzystywać wszystkie szanse i możliwości, jakie oferowało mi życie. Nie potrzebowałam odpoczynku, relaksu czy rozrywki. Musiałam cały czas pokonywać nowe wyzwania i piąć się w górę.
Dopiero kiedy po raz kolejny popadłam w stan skrajnego wyczerpania, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego sama siebie tak traktuję. Gdy w końcu sięgnęłam dna i przestałam w ogóle cieszyć się życiem, ucichł wreszcie ten uporczywy głos, który ciągle wypychał mnie poza granice komfortu.
Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat. Byłam kompletnie wypalona i nie miałam już nic do zaoferowania ani sobie, ani innym. Cierpiałam na depresję i ataki nerwowe, byłam bardzo gruba, nie miałam grosza przy duszy i czułam się kompletnie zagubiona. Przekroczyłam wszelkie granice wytrzymałości mojego organizmu i nie miałam już energii do działania. Resztkami sił opuściłam moją strefę przetrwania i znalazłam sobie miejsce w strefie samozadowolenia, gdzie kompletnie się rozsypałam. Strefy te opisałam bardziej szczegółowo w rozdziale 3. Na razie wystarczy powiedzieć, że będąc w tej właśnie strefie, która zdominowana jest przez strach, przykuta byłam do łóżka przez wiele tygodni. Moje całe życie legło w gruzach. Miałam zaledwie tyle siły, żeby przetrwać z dnia na dzień, a często nawet z godziny na godzinę. Cały czas spędzałam w łóżku targana negatywnymi emocjami: strachem, nienawiścią, depresją, niepokojem i całym mnóstwem innych. Wpadłam w otchłań rozpaczy, nienawidziłam samej siebie i nie miałam bladego pojęcia, jak się z tego wszystkiego wydostać. Nie wiedziałam nawet, czy będzie to w ogóle możliwe.
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy poszłam na terapię. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat. Kiedy przyjęto mnie do szpitala na badania, był to jeden z warunków, jakie postawili mi lekarze. Znalazłam się tam w wyniku interwencji jednego z moich przyjaciół, który był bardzo zaniepokojony moimi myślami samobójczymi i kompletnym brakiem chęci życia.
Kiedy po raz pierwszy weszłam do gabinetu terapeutki, nie wiedziałam, czego oczekiwać. Krępowałam się mówić o sobie, ale jakoś mi się udało i tak zaczął się mój powrót do zdrowia. Po raz pierwszy w życiu ubrałam w słowa mój ból i wstyd i zorientowałam się, jak wielki ciężar dźwigałam przez ten cały czas. Nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Ale terapeutka zareagowała zupełnie nie tak, jak tego oczekiwałam.
– Czy kiedykolwiek widziała pani Rodzinę Potwornickich? – spytała, nawiązując do popularnego serialu telewizyjnego z dawnych lat.
– Tak, widziałam.
– Czy wie pani – kontynuowała – że bardzo pani przypomina jedną z bohaterek o imieniu Marilyn? Jest pani pozytywną i normalną osobą. Musi pani częściej być sobą.
Po raz pierwszy w życiu poczułam, że ktoś mnie naprawdę widzi.
Nie miałam problemu z tym, kim byłam, w jaki sposób postrzegałam świat i co miało dla mnie w życiu sens, a co nie miało. Moim problemem było to, że nie potrafiłam się zaakceptować, że ignorowałam mój wewnętrzny głos i intuicję. Byłam zupełnie taka jak Marilyn – pozytywna i normalna, ale niestety głęboko przekonana, że to ja się mylę i rację mają inni. Zbudowałam całe swoje życie, przekonania i plany na przyszłość, kierując się opiniami innych, uciekając przed ich drwinami i kpinami.
Kiedy sobie to uświadomiłam, przestałam tak bardzo się przejmować, co myślą o mnie inni, i zaczęłam iść własną ścieżką. Zaczęłam też ignorować te wszystkie etykietki, które mi przyczepiono, wreszcie poczułam się sobą. Nareszcie się odnalazłam. To było wspaniałe uczucie i nigdy już nie wróciłam do starego życia. Zaczął się etap powrotu do zdrowia i pracy nad sobą.
Chcę podzielić się moją historią, aby czytelnicy zrozumieli, że nie muszą czuć się niekomfortowo i by osiągnąć sukces, nie muszą być cały czas zestresowani, podenerwowani czy zmartwieni.
Niestety jestem jedną z licznych osób, które w ten sposób żyły. Pomimo tak wielkiej liczby poradników i materiałów uczących pozytywnego myślenia badania sugerują, że ponad połowa Amerykanów żyje w stanie ciągłego stresu, przygnębienia i frustracji, a według najnowszego sondażu Instytutu Gallupa jeden na pięciu mieszkańców USA „czuł się tak przygnębiony lub zdenerwowany, że nie mógł wykonywać codziennych czynności”. Żyjemy w czasach, w których wieczne przepracowanie jest czymś godnym podziwu, a ludzie uznają za rzecz zupełnie normalną, że potrzeba wypoczynku czy rozrywki powinna odejść na drugi plan. A kiedy wreszcie jadą na urlop albo spędzają więcej czasu z rodziną, nie opuszcza ich poczucie winy albo niepokoju.
W mojej książce często wracam do historii mojego życia i opisuję szczegółowo, w jaki sposób udało mi się wyrwać z okropnego cyklu stresu i wiecznego przepracowania do stanu przepływu – mojej prawdziwej strefy komfortu. Opisuję również, jakie narzędzia i techniki mi pomogły, mając nadzieję, że pomogą one również moim czytelnikom. Zawarłam tu też historie osób, którym udało się osiągnąć to, co wreszcie mnie się udało, kiedy zaczęłam żyć w swojej strefie komfortu. Każdy może taki sukces osiągnąć, żyjąc w takiej własnej strefie.
Obecnie rozpowszechnione przekonanie, że należy „wyjść poza strefę komfortu”, kreuje zestresowanych pracoholików, którzy przez większość życia czują się podenerwowani i niespełnieni. Niepokoi mnie, jak wielu ludzi do mnie pisze, zwierzając się, że tak bardzo chcieliby wziąć choć jeden dzień (albo nawet tydzień) wolnego, by odpocząć, ale na samą myśl o tym czują się winni. Taki styl życia prowadzi do coraz większej liczby przypadków depresji oraz zaburzeń psychicznych.
Żyjemy obecnie w zupełnie innym świecie, ale nadal trzymamy się starych wartości i przekonań, które nie zdają już egzaminu. Mówi się nam, że nie osiągamy sukcesu, bo zbyt mało od siebie wymagamy.
Ale tak naprawdę należy zadać sobie pytanie: czy naprawdę muszę wyjść poza swoją strefę komfortu?
Ja to przeżyłam i mogę z całą pewnością powiedzieć, że to się nie sprawdza.
Kiedy czujemy się niekomfortowo, nie popycha to nas do cięższej pracy i większego wysiłku; wręcz przeciwnie, pozbawia siły wewnętrznej i dodatkowo pogarsza nasze problemy.
Kiedy gonimy za dyskomfortem, stajemy się jego niewolnikami. Tak naprawdę nikt nie może żyć pełnią życia, czując się niekomfortowo.
Kiedy pozwoliłam sobie wreszcie na życie wewnątrz mojej strefy komfortu, pomimo panującej powszechnie opinii, że to wielki błąd, mogłam w końcu zrzucić z siebie ciężar przeszłości i stworzyć życie, którego zawsze pragnęłam. I to na własnych warunkach. I zrobiłam to w moim tempie. Pozwoliłam sobie na komfort i przestałam się spieszyć, zaczęłam słuchać mojego ciała i myśleć o swoich potrzebach. Zdałam sobie sprawę, że nie tyka mi nad głową żaden zegar, przypominając, jak szybko ucieka czas. Nareszcie zdobyłam prawdziwą moc. Moje prawdziwe ja. Nauczyłam się, kim jestem, dlaczego tutaj jestem i co powinnam robić. Jest to prawda, którą tylko ja potrafię widzieć, czuć, tworzyć i budować.
Kiedy gonimy za dyskomfortem, stajemy się jego niewolnikami. Tak naprawdę nikt nie może żyć pełnią życia, czując się niekomfortowo.
Moja książka opisuje wszystko, czego się nauczyłam, budując moje wymarzone życie, w którym przebywam w mojej strefie komfortu – a nie poza nią. Mam nadzieję, że w miarę czytania zaczniecie również czuć się coraz bardziej komfortowo, spędzając czas w swojej.
Kiedy wejdziecie już we własną strefę komfortu, zaczniecie się zastanawiać, jak mogliście kiedykolwiek żyć poza nią. Będziecie mieć wreszcie dostęp do swojej mądrości wewnętrznej i kreatywności oraz osiągniecie poczucie celu. Przebywając we własnej strefie komfortu, będziecie czerpać siłę z pozytywnych, przyjemnych i autentycznych uczuć. Kiedy wreszcie poczujecie się wygodnie, będziecie bardziej kreatywni, pełni energii, pewności siebie i wewnętrznej siły.
Przebywanie w mojej strefie komfortu zmieniło moje życie na lepsze w takim stopniu, że praktycznie graniczyło to z cudem. Chyba nikt nie czuł się tak fatalnie, jak czułam się ja piętnaście lat temu. A teraz inspiruję miliony ludzi na skalę globalną, stosując własną metodę pod marką Power of Positivity, która jest źródłem wielu idei i natchnieniem dla ponad pięćdziesięciu milionów zwolenników na całym świecie. Udało mi się pokonać napady paniki, stany lękowe i depresję bez potrzeby przyjmowania żadnych leków. Schudłam o połowę i czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Urodziłam dwie przepiękne córeczki, choć powiedziano mi, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Wygrzebałam się z bankructwa i dorobiłam dużego majątku; kiedyś bezrobotna, robię teraz to, co kocham, osiągając przy tym sukcesy.
Kieruję się swoimi pasjami i celami, pokazując światu moje prawdziwe oblicze. Jestem naprawdę szczęśliwa.
Oczywiście ciągle się rozwijam, uczę i przekształcam. I choć nadal staję w obliczu wyzwań i pewne obszary mojego życia wymagają ulepszenia, jestem szczęśliwa i wdzięczna za wszystko, gdyż mój dalszy rozwój nie jest już bolesny. Już nie dzieje się to kosztem mojego zdrowia i rodziny. W mojej strefie komfortu dalszy rozwój jest czymś tak samo naturalnym jak oddychanie. Jest częścią mnie, czyli zjawiskiem zupełnie naturalnym i instynktownym.
Wyobraźcie sobie, że osiągnęliście wszystko, czegokolwiek pragnęliście, bez narażania na szwank swojego wewnętrznego spokoju, zdrowia, długiego życia, relacji rodzinnych czy szczęścia. Wyobraźcie sobie bogate i spełnione życie pozbawione stresu i dużo spokojniejsze, bez poczucia, że musicie na to wszystko ciężko pracować.
To właśnie takie poczucie spokojnego rozwoju udało mi się osiągnąć w mojej strefie komfortu i tego samego chcę dla was. Dlatego napisałam tę książkę.
Bardzo cieszę się na myśl o naszej wspólnej podróży i jestem pewna, że metody i narzędzia, którymi się z wami podzielę, pozwolą osiągnąć wam sukces. Pamiętajcie tylko, że moim celem nie jest to, byście podążali moją ścieżką, ale byście stworzyli swoją. Każdy ma jedną, niepowtarzalną strefę komfortu. To od was zależy, jak ta strefa komfortu będzie wyglądać, byście mogli utworzyć z nią długą i zdrową relację.
Wierzę w was, wasze marzenia i indywidualne ścieżki, jakie wybierzecie. Teraz kolej na was! Jestem przekonana, że odnajdziecie się w swoich strefach komfortu i pokochacie samych siebie. Jest to najlepsza, najbardziej skuteczna i najprzyjemniejsza ścieżka prowadząca do wspaniałego życia.
Nie urodziliśmy się, by cierpieć albo tylko walczyć o przetrwanie. Jesteśmy pełnymi siły istotami, które potrafią odczuwać wielką radość, szczęście, wolność i miłość.
Ja już ponad dziesięć lat mieszkam w mojej strefie komfortu i przekonałam się, że zapewnia mi ona radosne życie i poczucie spełnienia. Prowadziłam również badania nad ludźmi sukcesu, których życie biegnie w szczęściu i bogactwie. Stwierdziłam, że oni też żyją w swoich strefach komfortu, choć czasami nie zdają sobie z tego sprawy.
Zdałam sobie sprawę, że tkwi w nas wrodzone dążenie do wygodnego życia. Nawet jeżeli osiągniemy w życiu dosłownie wszystko, dążymy do prostych i wygodnych rozwiązań. Wygoda to nasza naturalna potrzeba.
Moim celem nie jest to, byście podążali moją ścieżką, ale byście stworzyli sobie swoją. Każdy ma jedną, niepowtarzalną strefę komfortu. To od was zależy, jak ta strefa komfortu będzie wyglądać, byście mogli utworzyć z nią długą i zdrową relację.
Kiedy staramy się wyjść ze strefy komfortu, to tak jakbyśmy odrzucali siebie samych. I dlatego też, gdy z uporem staramy się żyć poza naszą strefą komfortu, tracimy poczucie własnego ja. A przez to przestajemy wierzyć własnym instynktom, tracimy wiarę w siebie i zaczynamy wątpić, że zasługujemy na miłość. Kiedy usilnie staramy się wyjść z naszej strefy komfortu, przestajemy wierzyć we własne możliwości, a świat wydaje się nam niebezpieczny i złowieszczy.
Twoja strefa komfortu to miejsce, w którym możesz się naprawdę spełnić. Dlatego tak bardzo zależy mi, by podzielić się wiedzą na jej temat i wiedzą o tym, jak w niej żyć. Zależy mi, aby inni również mogli wieść wymarzone życie, czując się bezpiecznie i mając poczucie własnej wartości. Ale wasze marzenia mogą się różnić od moich. Może pragniecie zdobyć wyższe wykształcenie, założyć rodzinę, zmienić karierę, pokonać chorobę, nabrać kondycji, kupić dom, przekształcić hobby w dobrze prosperujący interes, nauczyć się obcego języka czy wybrać w podróż dookoła świata. I dlatego strefa komfortu jest tak wspaniała – umożliwia spełnianie naszych marzeń, korzystając jednocześnie z życia w pełni. Jest to kotwica, która utrzyma nas nawet w razie najgroźniejszego sztormu. Nie ma znaczenia, gdzie mieszkacie i co robicie, kiedy wejdziecie do strefy komfortu, zaczniecie powoli osiągać wszystko, czego dusza zapragnie, w poczuciu bezpieczeństwa i spokoju.
Chciałabym, żebyście wszyscy tak właśnie się czuli.
Żebyście mogli spełnić wszelkie swoje marzenia.
Żebyście byli szczęśliwi, nawet w obliczu stojących przed wami wyzwań.
Żebyście wiedli szczęśliwe, wymarzone życie.
Żebyście mogli sami je kształtować.
I żebyście osiągnęli to wszystko z WŁASNEJ strefy komfortu.
Chciałabym, byście, gdy przystąpicie do czytania mojej książki, uwierzyli w moc zaczynania wszystkiego od nowa. Wiem, że wszelkie zmiany brzmią przerażająco, ale kiedy jesteśmy w strefie komfortu, zaczynają być ekscytujące.
Najlepszy sposób na zapoznanie się z moją książką to zacząć od samego początku i czytać wszystkie rozdziały po kolei. Czasami kusi nas, żeby rzucić okiem na koniec, ale w tym przypadku to nie ma sensu, gdyż wszystkie koncepcje i idee przedstawione tutaj są ściśle powiązane. Książka składa się z trzech części.
W pierwszej, zatytułowanej „Dlaczego poczucie komfortu jest tak ważne”, przedstawiam swoje idee, wyniki badań i historie, które zainspirowały mnie do poszukania własnej strefy komfortu i napisania tej książki. Mam nadzieję, że zawarte w niej rozdziały zachęcą was, by zagłębić się jeszcze bardziej w lekturę i dowiedzieć się, jak żyć szczęśliwie w swojej strefie komfortu. W części tej przedstawiłam również bardzo istotne koncepcje i pojęcia, do których będziemy potem powracać. Obejmują one, między innymi, ograniczające przekonania, trzy strefy życia oraz proces tworzenia w komforcie. Rozdziały te należy traktować jako fundament budynku, który będziemy wznosić razem.
W części II, zatytułowanej „Proces tworzenia w komforcie”, omówiłam wszystkie pojęcia, narzędzia i techniki, jakich będziecie potrzebować, by w pełni korzystać z życia w strefie komfortu. Jest to główna część książki, w której przedstawiłam trzystopniowy proces, który uruchamiam już od dziesięciu lat, aby realizować swoje marzenia w poczuciu bezpieczeństwa płynącego ze strefy komfortu.
Kiedy już przeczytacie pierwsze dwie części, zapraszam do trzeciej: „Jak zostać ekspertem strefy komfortu”, gdzie przedstawiam dodatkowe narzędzia, koncepcje oraz procesy pozwalające na pozostanie w tej strefie już na zawsze. To tutaj właśnie dzielę się z wami strategiami, które pomogły mi wzmocnić moje związki z innymi, pomimo że mój styl życia bardzo różni się od tego, co większość uznaje za właściwe.
Wiele rozdziałów zawiera ćwiczenia pozwalające na poszerzanie wiedzy i wykorzystywanie jej w życiu. Zalecam, byście przygotowali zeszyt lub notatnik i długopis przed rozpoczęciem lektury. Przydadzą się, by zapisywać własne spostrzeżenia, efekty „aha” i idee po przeczytaniu każdego z rozdziałów. Tam również należy „odrabiać” wszystkie ćwiczenia.
Ćwiczenia są bardzo istotne, gdyż pomagają zrozumieć w pełni, a następnie wdrażać koncepcje przedstawione w tej książce. Takie właśnie zapiski w notatniku pomogą wam przyswoić sobie wszystkie pojęcia i koncepcje, stwierdzić, czy może coś was blokuje, i usunąć te przeszkody tak, by rozpocząć nową podróż przez życie w swojej strefie komfortu. Wiele ćwiczeń wykorzystuje też informacje z tych wykonanych wcześniej.
Do mojej książki można wracać również po jej przeczytaniu, żeby odświeżyć materiał czy powtórzyć konkretne ćwiczenie. Wcześniej jednak naprawdę zalecam, aby przeczytać wszystkie rozdziały po kolei. Materiał został sformułowany tak, by stanowił swojego rodzaju przewodnik po życiu i podręcznik z korzystania ze strefy komfortu.
Ponadto zachęcam wszystkich moich czytelników, by nawiązali kontakt ze mną i społecznością Power of Positivity. Tam będziecie mogli dzielić się przemyśleniami i doświadczeniami oraz stać się naszym członkiem. Aby wam w tym pomóc, wspólnie z moim zespołem utworzyliśmy specjalną stronę, gdzie można pobrać dodatkowe materiały, poczytać inspirujące historie ludzi wiodących życie w swojej strefie komfortu i nawiązać kontakt z naszą społecznością. Zapraszam do odwiedzenia naszej witryny: www.thecomfortzonebook.com/resources.
A teraz zabieramy się do pracy!
Możecie obserwować mnie w mediach społecznościowych. Zachęcam również do zrobienia zdjęć, kiedy otrzymacie już książkę, aby zaznaczyć początek waszej podróży. Bardzo chętnie poczytam o waszych najważniejszych efektach „aha”, ulubionych cytatach i przemyśleniach. Wystarczy je wysłać na adres #thecomfortzone. Możecie mnie oznaczyć, używając @positivekristen i @powerofpositivity. Postaramy się udostępnić wasze posty jak największej liczbie osób.
Strefa komfortu to miejsce, w którym czujesz się bezpiecznie i swobodnie, bez żadnych stresów. To właśnie tutaj możesz czuć się w pełni sobą bez poczucia zagrożenia. To twój dom, twoje sanktuarium.
Rozdział pierwszy
Nowe spojrzenie na strefę komfortu
„Musisz wyjść poza swoją strefę komfortu” to okropnie wyświechtany frazes. Odzwierciedla on ogólną opinię, zgodnie z którą nie powinniśmy żyć wygodnie, gdyż hamuje to jakikolwiek postęp.
„Twoje marzenia są po drugiej stronie strefy komfortu” – te słowa stały się naszą mantrą, która doprowadziła do tego, że zaczęliśmy traktować stres i lęk jako coś zupełnie naturalnego.
Obecnie panuje trend na bycie produktywnym, ambitnym i przepracowanym. Wielu z nas ma obsesję na punkcie stawiania sobie coraz ambitniejszych celów, wychodzenia poza strefę komfortu i podejmowania ryzyka w imię postępów. Z dumą obnaszamy się z naszym kompletnym wyczerpaniem pracą na okrągło. Zupełnie naturalne wydaje nam się to, że większość ludzi żyje w ustawicznym stresie, co doprowadza ich do psychicznego i fizycznego wyczerpania. Co gorsza, przez cały czas zmusza się nas do bycia pozytywnymi, spokojnymi i zdrowymi oraz utrzymywania związków z innymi.
Jeżeli czujecie, że ideologia ta jest zupełnie sprzeczna z potrzebą szczęścia, spełnienia i sensu życia, macie absolutną rację! Nie da rady pracować bez wytchnienia i jednocześnie żyć w dobrostanie. Owszem, możemy osiągnąć wyznaczone sobie cele, ale jakim kosztem? Co więcej, czy naprawdę jesteśmy w stanie cieszyć się życiem albo odkładać szczęście, aż dotrzemy do punktu przeznaczenia? Pamiętajmy zresztą: jeżeli odkładamy szczęście na później, możemy go już nigdy nie zaznać.
A zresztą, czy poczucie komfortu jest aż takie złe? Nie ma wcale potrzeby, żeby komfort i postęp wzajemnie się wykluczały.
Nic nam to nie daje. Wręcz przeciwnie, zmusza to nas do poświęcenia wszystkiego, co sprawia, że chce nam się żyć. Poświęcając radość życia w imię rozwoju, zapominamy, że rozwój powinien sprawiać nam radość, a gdy osiągniemy nasze cele, powinniśmy czuć się pełni energii i szczęśliwi, a nie wyczerpani i wypaleni.
Więc czy rozwój i komfort mogą współistnieć? Wiem, że mogą. Widzę to na przykładzie własnego życia i życia innych. Ale jak można osiągnąć taką równowagę? Tego właśnie dowiecie się z mojej książki.
Chciałabym, abyście odkryli, jak żyć w zgodzie z samym sobą i jak wykorzystać siłę płynącą z tego, kim jesteśmy i gdzie się znajdujemy. Chciałabym, abyście przestali słuchać porad, jak zdobyć sukces w życiu, i stworzyli własny, prawdziwy plan na resztę swojego życia. W końcu kto zna nas lepiej niż my sami, prawda? A plan taki możemy zrealizować wyłącznie w strefie komfortu.
Pewnie myślicie sobie: „No dobrze, ale gdzie ona się znajduje?” i „Czym jest tak naprawdę?”.
Zgodnie z definicją komfort to stan zapewniający wygodę i spokój przy braku kłopotów. Komfort oznacza dosłownie stan, do którego dążymy za każdym razem, kiedy staramy się rozwiązać jakiś problem. Kiedy wynaleźliśmy koło, dążyliśmy do komfortu. Kiedy zbudowaliśmy schronienie z drewna i kamieni, dążyliśmy do komfortu.
Rozejrzyjcie się dookoła. Czy możecie wskazać choć jedną rzecz, która nie ma na celu zapewnienia wam komfortu? Krzesła, stoły, poduszki, pilot do telewizora, oprawy książek, długopis – wszystko to stworzono, aby żyło nam się wygodniej.
Poświęcając radość życia w imię rozwoju, zapominamy, że rozwój powinien sprawiać nam radość, a gdy osiągniemy nasze cele, powinniśmy czuć się pełni energii i szczęśliwi, a nie wyczerpani i wypaleni.
Strefa komfortu to miejsce, w którym czujesz się bezpiecznie i swobodnie, bez żadnych stresów. To właśnie tutaj możesz być w pełni sobą bez poczucia zagrożenia. To nasz wewnętrzny dom, nasze sanktuarium, to miejsce, w którym jesteśmy pewni, bezpieczni i jest nam, oczywiście, komfortowo. Wszyscy pragniemy wieść życie pełne sukcesów i szczęścia, spełnienia i spokoju, a jednocześnie osiągać lepsze wyniki najszybciej, jak się da. Wierzę, że wszystko, czego chcemy w życiu, można osiągnąć z łatwością, jeżeli będziemy działać w strefie komfortu. I tego właśnie nauczy was moja książka.
Nigdy nie trafiało do mnie przekonanie, że aby osiągnąć nasze cele i spełnić marzenia, musimy czuć się niekomfortowo. To dlatego właśnie ostatnie dwadzieścia lat spędziłam na obserwacjach związków pomiędzy komfortem i sukcesem.
Od dziecka podziwiałam ludzi sukcesu. Pamiętam, jak dostałam do napisania wypracowanie. „Wybierz dowolne słowo ze słownika i napisz na jego temat”, powiedziała nam nauczycielka. Większość uczniów była przerażona na myśl o tym, jak dużo pracy trzeba będzie wykonać, by napisać o jednym wyrazie, ale ja nie mogłam się doczekać, aby zanalizować słowo „sukces”. W tamtych czasach nie korzystało się z Google i jedynym sposobem na poszerzanie wiedzy było udanie się do biblioteki. Ponieważ urodziłam się w bardzo ubogiej rodzinie, fascynowało mnie, w jaki sposób można odnieść sukces i dlaczego. Miałam wiele marzeń i pragnień i wiedziałam, że jeżeli mają się spełnić, muszę sama na to zapracować. Ale… jak?
Kiedy dorosłam, zaczęłam czytać wszystko, co było dostępne na ten temat. Po pewnym czasie stwierdziłam, że istnieją dwa rodzaje ludzi sukcesu:
1. Ludzie szczęśliwi, którzy żyją pełnią życia i czują się naprawdę spełnieni.
2. Ludzie zestresowani i przepracowani, którzy poświęcili wszystko, by ten sukces osiągnąć.
Czułam, że między nimi zachodzą bardzo istotne różnice. Choć nie byłam pewna jakie. Za to wiedziałam na pewno, że chcę należeć do tej pierwszej kategorii.
Niestety, kiedy starałam się zrozumieć, co takiego dokładnie ludzie sukcesu robili, aby go osiągnąć, natykałam się na jedną i tę samą radę: „Musisz wyjść ze swojej strefy komfortu”.
W miarę jak zaczęłam się przekonywać na własnej skórze, że takie podejście nie daje oczekiwanych rezultatów, zrozumiałam, że musi być jakiś inny sposób. Powinnam tylko złamać kod.
Przez wiele lat obserwowałam i analizowałam ludzi, którzy żyli bardziej intensywnie, niż potrafimy to sobie wyobrazić, i ludzi, którzy byli bardzo nieszczęśliwi i z trudem udawało im się osiągać nawet najmniejsze cele.
Co ich różniło?
W co wierzyli i jakie mieli poglądy na życie?
Czy działali w ramach granic komfortu, czy za nie wykraczali?
Stopniowo zaczęłam rozumieć, co oznacza pozostawanie w strefie komfortu. Zaczęłam wierzyć, że tak powinien wyglądać sukces połączony z komfortem, wbrew temu, co pisali o tym inni.
A to, co odkryłam, było wręcz fascynujące. Może nawet przełomowe. Tak!
Zrozumiałam, że osoby, którym udało się spełnić najśmielsze marzenia bez dużego wysiłku, najczęściej zajmowały się czymś, co przychodziło im naturalnie i z czym czuły się wygodnie. A kiedy podjęły się czegoś nowego, co nie było im znane, korzystały z pewnych narzędzi, które opisałam w mojej książce – takich jak aklimatyzacja i wizualizacja – świadomie rozszerzając swoją strefę komfortu, aby uwzględniła ich cele i marzenia. Widziały się jako lepsze wersje siebie – co nazywam rozbudowanym ja. Podejmowały też określone działania, które powodowały przyciąganie i impet. Nauczymy się o tych i innych technikach i przećwiczymy je w kolejnych rozdziałach.
Kiedy bliżej przyjrzałam się osobom, które żyły pełnią życia, pozostając w swojej strefie komfortu, doszłam do istotnego wniosku: nasza definicja i zrozumienie strefy komfortu są fałszywe, a co najmniej niepełne. Prawdziwego i długotrwałego sukcesu nie da się osiągnąć poza strefą komfortu. Im bardziej cieszymy się życiem, tym szybciej spełnią się nasze marzenia.
Przez większość mojego dzieciństwa i młodości czułam wstyd, gdy pragnęłam komfortu. Przekraczałam cały czas jego granice, tak jak granice zdrowego rozsądku, po części dlatego, że byłam przekonana, że coś jest ze mną nie tak.
Dużo prawdy tkwi w słynnym cytacie Ziga Ziglara: „Do sukcesu nie podjedziesz windą, musisz wspiąć się po schodach” – sukces zdobywamy po trochu, małymi kroczkami. Niemniej jednak podtekst cytatu ma raczej ponury wydźwięk. Nie mówi on o sukcesie, jaki można osiągnąć, przebywając w strefie komfortu. Jest to sukces tak mocno związany z naszymi celami życiowymi, że w drodze po niego czujemy się, jakbyśmy jechali windą na szczyt wieżowca.
Dzisiaj nie wstydzę się już tego, że chcę udać się po sukces windą. I chciałabym, byście czuli się tak samo, dążąc do sukcesu i spełnienia marzeń w łatwy i przyjemny sposób, nie opuszczając waszej strefy komfortu.
Zanim zapoznamy się bliżej z nową teorią strefy komfortu opisaną w tej książce, przyjrzyjmy się najpierw temu, jakie błędy tkwią w starej teorii.
Przekonanie, że aby osiągnąć sukces, trzeba wyjść poza strefę komfortu, to nic nowego. Stało się szczególnie popularne w 2008 roku, kiedy Alasdair White, teoretyk zarządzania, opublikował swoje pierwsze spostrzeżenia na ten temat w tekście Ze strefy komfortu do zarządzania wynikami.
W pracy, która odnosiła się do trzech różnych badań, White sformułował ten truizm w nowy, odmienny sposób, argumentując, że możemy dać z siebie wszystko tylko wtedy, kiedy wyjdziemy poza swoją strefę komfortu.
Psycholodzy definiują ją jako „stan behawioralny, w którym osoba działa w warunkach neutralnych pod względem lęku, stosując ograniczony zestaw zachowań w celu zapewnienia stałego poziomu wydajności, zwykle bez poczucia ryzyka”. Psycholodzy są również zgodni, że choć zbyt dużo lęku obezwładnia i może spowodować załamanie nerwowe, pewien poziom lęku może działać jako katalizator i pobudzać nas do lepszego działania. Niestety nie wiadomo dokładnie, jaki poziom lęku jest dla nas korzystny, a nie szkodliwy.
Kiedy White opublikował swoją pracę, dużo już było za to wiadomo na temat strefy komfortu. White wykorzystał po prostu wnioski wyciągnięte przez psychologów na temat strefy komfortu, aby uściślić jej definicję stosowaną powszechnie w społeczeństwie. Jego największym wkładem w tę debatę było zdefiniowanie strefy, w której osiągamy najlepsze wyniki: nazwał ją strefą optymalnej wydajności i umieścił poza strefą komfortu.
Od tej pory opinię tę powtórzono w setkach artykułów, memów, inspirujących postów i chwytliwych sloganów. W internecie pełno jest porad, zgodnie z którymi musimy wyjść ze swojej strefy komfortu, by osiągnąć sukces. Rzadko kiedy były one kwestionowane… aż do teraz.
Przyjrzyjmy się temu zagadnieniu dokładniej, a potem poddamy je krytycznej analizie.
Wyobraźmy sobie, że chcielibyśmy dostać wymarzoną pracę, zupełnie odmienną od tej, którą wykonujemy obec-nie – może na wyższym szczeblu albo nawet w innej dziedzinie. A teraz wyobraźmy sobie, że przez całe życie mówiono nam, że musimy wyjść poza strefę komfortu, by cokolwiek osiągnąć. Skąd będziemy wiedzieć, że opuściliśmy naszą strefę komfortu? No cóż, z tego, co nam wszyscy mówią, poznamy to po poziomie ryzyka, jakie jesteśmy gotowi podjąć, oraz poziomie stresu, jaki jesteśmy gotowi wziąć na siebie.
I w ten oto sposób zaczynamy brać na siebie coraz bardziej uciążliwe zadania, których normalnie nigdy byśmy się nie podjęli. Podejmujemy ryzyko i poświęcamy coraz więcej czasu i pieniędzy, by osiągnąć założone cele. Na siłę przekraczamy własne granice i „idziemy na całość”.
Kiedy czujemy się zestresowani, mówimy sobie: „Tak trzymaj! Robię, co mogę, na pewno mi się uda, muszę nadal wykraczać poza moją strefę komfortu, jestem coraz bliżej celu!”.
Czasami zdarzy nam się rozmowa z najbliższą rodziną i przyjaciółmi, którzy pytają, dlaczego jesteśmy tak zapracowani i czy aby na pewno robimy wszystko, co w naszej mocy, by kiedyś mieć więcej wolnego czasu. Kiedyś to wszystko się opłaci. Musi.
Z czasem pewne zadania mogą stać się łatwiejsze; inne zaś, których nie cierpimy, wykonujemy mimo wszystko. Już wkrótce ogarnia nas zmęczenie. Mamy coraz mniejszą ochotę na robienie rzeczy, które powinniśmy robić. A wykonywane przez nas zadania nie zawsze przynoszą oczekiwane rezultaty. No i pracujemy coraz usilniej, myśląc, że może nadal nie wyszliśmy wystarczająco daleko poza strefę komfortu.
Żyjemy w dyskomforcie do momentu, w którym wieczny stres i lęk staną się codziennością. I wkrótce zaczynamy wierzyć, że życie oznacza nieustanną pracę, a uczucie strachu jest czymś naturalnym i niezbędnym. Kiedy z kolei czasami nasz organizm przestaje funkcjonować i zmuszeni jesteśmy do chwili przerwy, mamy poczucie winy, że robimy to z lenistwa.
I nawet jeśli uda się nam dostać upragnioną pracę, nie będziemy w stanie poczuć zadowolenia, bo nie umiemy już cieszyć się czymkolwiek. Jesteśmy już zaprogramowani, aby żyć w wiecznym stresie, bo przecież stres oznacza postęp. Nauczyliśmy się, że być zestresowanym oznacza być żywym – i nagle śmierć nie wydaje się już taka straszna. Czasami możemy nawet stwierdzić „odpocznę po śmierci” i nadal ambitnie przeć do przodu, aż do kompletnego wyczerpania.
Ten przerażający scenariusz brzmi bardzo znajomo. Wielu z nas już to przeszło albo przechodzi w tym właśnie momencie. Widzimy to również wśród bliskich i znajomych. Taki styl życia stał się nam właściwy do tego stopnia, że nawet już o tym nie myślimy. „To naturalne, że muszę czuć dyskomfort, by osiągnąć sukces” – mówimy. I nigdy się nie zastanawiamy, czy to aby na pewno prawda.
Moim zdaniem to zacofany pogląd, który tak się rozpowszechnił, że stworzył zacofany świat.
Jeżeli ktoś mi nie wierzy, oto kilka przykładów z życia codziennego:
Gloryfikujemy ciężką pracę i poświęcenie. Staramy się osiągać cele za wszelką cenę. A jednak nigdy nie słyszymy o osobie, która na łożu śmierci powiedziałaby: „Trzeba było pracować ciężej”. Wręcz przeciwnie, tacy ludzie żałują, że nie spędzili więcej czasu z najbliższymi, że mieli za mało czasu dla siebie czy na podróże, że nie mieli więcej przyjaciół, że nie udało im się zrobić rzeczy, które sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi. Oznacza to, że w normalnym świecie naszym priorytetem byłaby rodzina i przyjaciele, relaks i przyjemne życie. Tymczasem niestety w naszym zacofanym świecie jesteśmy gotowi poświęcić wszystko, co dla nas najdroższe.
Szukamy w życiu drogi prowadzącej do naszych marzeń. Niestety nikt oprócz nas samych nie zna tej drogi. W normalnym świecie staralibyśmy się ją znaleźć, patrząc wewnątrz siebie. Ale w zacofanym świecie nie wierzymy własnej intuicji i szukamy porady u innych. Dlatego wszędzie widzimy zagubionych i nieszczęśliwych ludzi.
Większość czasu spędzamy, rozmyślając o tym, jak źle urządzony jest ten świat, jak nic nam nie wychodzi i jak bardzo mamy tego dosyć. Za każdym razem, gdy włączamy telewizor, zalewają nas same złe i ponure wiadomości. Nadal jednak jesteśmy przekonani, że sami możemy stworzyć własny świat, na którym będziemy mogli się skoncentrować. Tylko jak można stworzyć świat, który byłby piękny, sprawiedliwy i rozległy, gdy całą uwagę i energię poświęcamy na rzeczy, które nam się nie udają? W normalnym świecie koncentrowalibyśmy się na rozwiązaniach, a nie na problemach, gdyż wiedzielibyśmy, że gdy skupiamy się na problemach, tylko ich przybywa.
Jednym z najgorszych aspektów życia w zacofanym świecie jest to, że gloryfikuje on dyskomfort i szydzi z tych, którzy wybrali życie w strefie komfortu.
Czy to nie dziwne, że większość ludzi nie jest zadowolona ze swojego życia?
Wieczne niezadowolenie z tego, kim jesteśmy, gdzie przebywamy i co robimy, to bezpośredni skutek naszej krucjaty przeciwko strefie komfortu. Wydaje się to czystym szaleństwem.
To tak, jakbyśmy opuścili suto zastawiony stół, odmawiając zjedzenia czegokolwiek, i udali się do lasu, aby upolować albo znaleźć jakieś pożywienie. Takie podejście nie ma najmniejszego sensu, a jednak jest szeroko rozpowszechnione: kieruje naszym życiem i decyzjami.
W zacofanym świecie wierzymy, że życie w komforcie oznacza samozadowolenie, choć w rzeczywistości samozadowolenie to oddzielna strefa, którą opisałam szczegółowo w rozdziale trzecim.
W normalnym świecie potrafimy dostrzec, kiedy wykraczamy poza strefę komfortu, a ponieważ zdajemy sobie sprawę, że nasza prawdziwa siła czeka na nas w strefie komfortu, staramy się usilnie tam powrócić. W normalnym świecie wszyscy żyjemy w naszej strefie komfortu, w której czujemy się bezpiecznie i spokojnie i pozostajemy w kontaktach z innymi. Taki styl życia pozwala na znaczną redukcję, a może nawet eliminację większości konfliktów wokół nas. Powstają oczywiście nieporozumienia, gdyż każdy z nas jest inny, ale przebywając w strefie komfortu, czujemy się na tyle pewni i bezpieczni, że możemy mówić o własnych preferencjach bez potrzeby atakowania innych. I dzięki temu, że wyrażamy i spełniamy nasze potrzeby, chętniej otwieramy się na wybory innych.
Życie wewnątrz strefy komfortu wyzwala nas i pozwala pozostać w stanie przepływu. Dzięki akceptacji samych siebie stajemy się wolni i możemy dokonywać wyborów, które będą zgodne z naszymi celami.
Ale jak można żyć w taki sposób w zacofanym świecie, w którym zmuszani jesteśmy stosować się do poglądów i ideałów narzuconych przez innych? Jak możemy wybrać komfort w świecie, który uważa to za rzecz godną pogardy? Czasami wstyd nam nawet przyznać, że cieszymy się życiem w swojej strefie komfortu, bo się boimy, co pomyślą o nas inni.
Na takie właśnie pytania jak przywołane wyżej odpowiemy sobie wspólnie w kolejnych rozdziałach.
Co osiągnęliście
Brawo, właśnie dobrnęliście do końca rozdziału 1! Nasza wspólna podróż dopiero się zaczyna i moim celem było podzielenie się w tym rozdziale moimi przemyśleniami na temat strefy komfortu. Mam nadzieję, że w miarę zagłębiania się w lekturę zaczęliście sami o tym rozmyślać, a przynajmniej przekonaliście się, że życie poza tą strefą może przyczyniać się do stresu czy braku pewności, które gnębiły was w dzieciństwie, a może nawet i w chwili obecnej.
W kolejnym rozdziale zapoznamy się z kilkoma opiniami na temat strefy komfortu, które internalizujemy automatycznie wskutek ciągłego nagłaśniania tego tematu w naszym zacofanym świecie. Mam nadzieję, że pozostaniecie otwarci i chętnie zaczniecie analizować własne przemyślenia oraz przekonania. Pamiętajcie, proszę, że jeżeli tylko poczujecie się przytłoczeni lub będziecie potrzebować pomocy, możecie skontaktować się ze mną w mediach społecznościowych. Jestem zawsze chętna do pomocy!
Rozdział drugi
Dlaczego nasze przekonania powodują u nas dyskomfort
Jednym z najważniejszych powodów naszej niechęci do pozostania w strefie komfortu jest to, że uwierzyliśmy we wmawiane nam kłamstwa na temat komfortu i realizacji naszych marzeń.
Kiedy w życiu nie dzieje się dobrze, może przyjść nam do głowy, że przebywanie w strefie komfortu nic nie pomoże, wręcz przeciwnie; i że aby coś zmienić, musimy wyjść w nieznany świat. Natomiast gdy wszystko idzie gładko, możemy pomyśleć, że relaksowanie się w strefie komfortu powstrzymuje nas od robienia postępów.
Niestety nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo przekonania te odbijają się na naszym szczęściu, zdrowiu, dobrostanie i dobrobycie. I dlatego unikamy strefy komfortu, gdyż panuje w nas fałszywe przekonanie o tym, czym ona jest naprawdę.
Ta książka obala wszelkie takie fałszywe przekonania. Oferuje nowy sposób na życie i realizowanie swoich marzeń dużo łatwiej, bardziej naturalnie i przyjemniej. Ale żeby tak się stało, musicie bliżej przyjrzeć się swoim przekonaniom i wierzeniom.
Kolejne kilka stron należy przeczytać ze szczególną uwagą. Informacje na nich przedstawione mogą okazać się najważniejsze. Czytajcie powoli i w skupieniu, a następnie szczerze odpowiedzcie na zadane pytania. Pomoże to wam śledzić swoje postępy, gdy powrócimy do tych pytań w dalszej części książki.
Zdaję sobie sprawę, że samoocena wymaga wysiłku. Jedno mogę wam jednak obiecać: jeżeli podejmiecie wysiłek, uzyskacie rezultaty. W tym przypadku wysiłek oznacza zidentyfikowanie swoich przekonań, a rezultaty to wyzbycie się wszelkich poglądów, które stoją na drodze do spełnienia waszych najśmielszych marzeń w sposób przyjemny, łatwy i ekscytujący!
Zanim będziecie w stanie określić przekonania, które stoją wam na przeszkodzie, musicie najpierw zrozumieć, czym tak naprawdę one są.
Kiedy często myślimy o tym samym, nasz umysł robi coś bardzo efektywnego: przekształca taką myśl w automatyczny program, mogący działać bezustannie w tle wszystkich innych, świadomych myśli, które rodzą się w naszej głowie każdego dnia. Kiedy myśl zostanie przekształcona w automatyczny program, nie musimy już do niej świadomie powracać. Staje się ona „uznanym faktem”, czyli przekonaniem.
Nasz mózg nieustannie przekształca myśli w przekonania. Dzieje się tak, gdyż możemy świadomie myśleć zaledwie o kilku rzeczach jednocześnie. Dlatego też mózg automatyzuje jak największą liczbę myśli, aby zwolnić miejsce dla innych.
Jest to bardzo użyteczna umiejętność, ponieważ umożliwia nam zatrzymanie informacji z przeszłych doświadczeń bez potrzeby nieustannego ich odtwarzania lub pamiętania okoliczności, które taką myśl zrodziły.
Jeżeli na przykład dotkniemy niechcący gorącej kuchenki, w naszym umyśle może powstać myśl: „Kuchenki są gorące”; kiedy myśl ta przekształci się w fakt, już zawsze będziemy uważać, podchodząc do kuchenki. To, czy pamiętamy to pierwsze oparzenie, nie ma żadnego znaczenia.
Niestety zdolność przetwarzania myśli w fakty może również poważnie stłumić nasze doświadczenia, gdyż myśli przekształcone w przekonania mają charakter ograniczony lub ograniczający. Jeżeli na przykład wierzymy, że „wystąpienia publiczne przyprawiają mnie o ataki paniki”, będziemy w takiej sytuacji zachowywać się inaczej niż ktoś, kto wierzy, że „wystąpienia publiczne są ekscytujące”.
Podczas gdy przekonanie, że wszystkie problemy da się rozwiązać, może zainspirować nas do dalszego działania, przekonanie: „Nigdy nie umiem znaleźć prawidłowej odpowiedzi”, może poważnie ograniczyć kreatywność i rozwój.
Jeden z moich przyjaciół wierzy, że ma szczęście i dzięki temu ciągle mu się coś w życiu udaje. Wygrywa na różnych loteriach, zawsze trafi mu się miejsce parkingowe, nawet na najbardziej zatłoczonej ulicy, a ktoś obcy zawsze akurat ma to, czego on właśnie potrzebuje. Pewnego razu zgubił prawo jazdy, a osoba, która je znalazła, odesłała je pocztą, zanim się zorientował, że je zgubił.
Przekonania i wierzenia pomagają nam zrozumieć i wyjaśnić otaczający nas świat. Powstają pod wpływem tego, co nas otacza, i tego, co przeżywamy, ale należy pamiętać, że każde przekonanie rodzi się z wyborem. Aby myśl przekształciła się w przekonanie, musimy uwierzyć w jej słuszność. Musimy się z nią zgodzić.
Według Michaela Shermera, profesora psychologii i założyciela „Skeptic Magazine”, najpierw formułujemy nasze przekonania, a dopiero potem zaczynamy gromadzić potwierdzające je dowody.
Kiedy sformułujemy przekonanie, nasz umysł zaczyna budować historie, racjonalizacje oraz wyjaśnienia z nim związane. Na przykład mojemu przyjacielowi szczęście towarzyszy, dokądkolwiek nie pójdzie. Z kolei moja przyjaciółka uważa, że jeżeli nie będzie miała nienagannego manikiuru, jej chłopak przestanie się z nią spotykać. I jakoś tak się dzieje, że zawsze trafia na tych nielicznych mężczyzn, którzy nie mogą znieść widoku zaniedbanych paznokci.
Oznacza to, że naszą rzeczywistość determinuje to, w co wierzymy, a nie na odwrót.
Dlatego Henry Ford powiedział kiedyś: „Jeśli sądzisz, że potrafisz, to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz, również masz rację”.
Wydaje się logiczne, że ktoś, kto wierzy, że „życie jest ciężkie”, nie będzie mieć łatwego życia; ktoś, kto wierzy, że „matematyka nie jest dla mnie”, nigdy nie będzie mieć z niej dobrych ocen; zaś ktoś, kto wierzy, że „wszyscy milionerzy to oszuści”, nie dojdzie do majątku uczciwą drogą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki