Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
NAJCZARNIEJSZA KOMEDIA O NOWOCZESNEJ MIŁOŚCI
Romantyczna dodajesz na własną odpowiedzialność.
Hazel próbuje rozstać się z socjopatycznym Byronem, szefem technologicznej korporacji.
Mąż jednak wszczepił jej chip, który daje mu dostęp do myśli żony.
Ucieczka jest więc rozwiązaniem błyskawicznym, ale połowicznym.
Rozwód nie ma znaczenia.
Samobójstwo wydaje się tu upragnionym happy endem.
Czy Hazel okaże się stworzona do (nowej) miłości?
NA PODSTAWIE KSIĄŻKI POWSTAŁ SERIAL HBO MAX
Ta książka jest jak przejażdżka rollercoasterem, pełna zaskoczeń i zawrotów głowy
chwilami czujemy nudności, ale na koniec pozostaje w nas czysta euforia.
The New Yorker
Tak się robi współczesną popkulturę. To hybryda gatunkowa. Hazel ucieka od męża
(dramat obyczajowy), prezesa gigantycznej korporacji technologicznej zbierającej
niemal wszystkie możliwe dane o wszystkich (dystopia hi-tech), po to, by zamieszkać
z ojcem, przeżywającym drugą młodość u boku seks-lalki (komedia). W losach bohaterki
każdy z nas może się przejrzeć niczym w mockumencie. Jestem też przekonany,
że Alissa Nutting od początku pisała swoją powieść w nadziei, że padnie łupem jakiegoś
producenta filmowego. Udało się, bo miało się udać.
Jakub Janiszewski, dziennikarz TOK FM
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 432
DEANOWI,
KTÓRY MNIE ODNALAZŁ
I ZABRAŁ ZE SOBĄ
CEL, DO KTÓREGO CZŁOWIEK DĄŻY, JEST ZAWSZE NIEJASNY. DZIEWCZYNA, KTÓRA TĘSKNI DO MAŁŻEŃSTWA, TĘSKNI DO CZEGOŚ CAŁKIEM NIEZNANEGO. MŁODZIENIEC, KTÓRY PRAGNIE SŁAWY, NIE WIE, CO TO JEST SŁAWA. TO, CO NADAJE SENS NASZEMU POSTĘPOWANIU, JEST DLA NAS ZAWSZE CZYMŚ TOTALNIE NIEZNANYM.
Milan KunderaNieznośna lekkość bytu (tłum. Agnieszka Holland)
1
SIERPIEŃ 2019
Siedemdziesięciosześcioletni ojciec Hazel kupił sobie lalkę – naturalnej wielkości silikonową imitację kobiety. Specjalnie wymodelowaną, żeby dostarczyć wrażeń erotycznych możliwie jak najbardziej zbliżonych do seksu z prawdziwą (albo jak przyszło do głowy Hazel, trafniej byłoby powiedzieć: dawno, dawno temu zmarłą) kobietą. Skrzynia, w której ją dostarczono, była uderzająco podobna do prostej trumny z drewna sosnowego. Jej widok przywiódł Hazel na myśl scenę z Drakuli, w której wampir podróżuje statkiem w skrzyni z transylwańską ziemią.
Rozbebeszoną skrzynię porzucono na samym środku salonu. Dookoła walały się rozmaite narzędzia, zarówno w dosłownym tego słowa znaczeniu, jak i nie – na przykład otwieracz do puszek. Widocznie wydobycie lalki z fabrycznego opakowania wymagało sporej siły, bo wszędzie leżały drzazgi. Zupełnie jakby w środku przetrzymywano dzikie zwierzę, które wyrwało się na wolność i tłukło po całym domu.
Za jej plecami rozległ się mechaniczny szum elektrycznego skutera inwalidzkiego marki Rascal, oznajmiający przybycie ojca, ale Hazel ciągle wpatrywała się w skrzynię. Była na tyle obszerna, że mogłaby się w niej położyć. A nawet przespać. Teraz, gdy praktycznie została bezdomną, prawie we wszystkim dopatrywała się prowizorycznego miejsca do spania.
„Lepiej położyć się w środku czy na wierzchu?” – pytanie to przelatywało jej przez głowę na widok każdej większej rzeczy w zasięgu wzroku. Może w tej skrzyni wyspałaby się tak dobrze, jak nigdy dotąd? W takiej ciasnocie musi być całkiem przyjemnie, zwłaszcza dla kogoś, kto przez całe lata odsuwał się w łóżku możliwie jak najdalej od drugiej osoby, którą w jej przypadku od zawsze był Byron. Nie będzie w niej miejsca, żeby się wiercić czy ułożyć wygodniej do spania, skoro możliwa jest tylko jedna pozycja. Może wtedy byłaby w stanie po prostu się położyć i wyłączyć? Doładować, jak któryś z setek elektronicznych gadżetów, jakie miał Byron?
Powiedzieć „miał” byłoby zbyt dużym uproszczeniem – on je wszystkie wynalazł. Zbudował potężne imperium technologiczne, a jego fortuna i wpływy dawały budzące grozę pojęcie o tym, czym jest nieskończoność.
Dzisiejszego ranka Hazel na dobre odeszła od Byrona, zostawiając w domu wszystko, co dawało jej dostęp do pieniędzy, a przy tym mogło naprowadzić na jej trop. Miała pełną świadomość, że ten krok najprawdopodobniej źle się dla niej skończy.
Ojciec z pewnością pozwoli jej zatrzymać się u siebie, czy mogło być inaczej? Co prawda postępowała jak egoistka, zwracając się do niego z prośbą, żeby przyjął ją pod swój dach – o Byronie można było powiedzieć wiele, ale nie to, że jest nieszkodliwy – uznała jednak, że nie ma innego wyjścia. Małżeństwo z ekscentrycznym multimilionerem i potentatem technologicznym w pewnym sensie odizolowało ją od reszty świata.
W końcu Hazel uznała, że lepiej nie zastanawiać się, jak bardzo naraża ojca na niebezpieczeństwo. Nie chciało się jej też analizować widoku, jaki zastała w jego salonie. Prawdę mówiąc, najchętniej nie myślałaby o niczym, lepiej zagryźć parę razy z całej siły dolną wargę i skupić całą swoją uwagę na bólu.
– Haze! – Za jej plecami wybrzmiał radosny głos ojca, bez cienia zażenowania. – Co tam u ciebie? Nie słyszałem, jak weszłaś.
– Sama sobie otworzyłam.
Idąc przez podjazd, Hazel była świadoma, że bezceremonialnie ładuje się do domu ojca, ale zważywszy na rozmiary bagażu, jaki przywiózł ze sobą jego nowy gość, pocieszała się, że abstrahując od zagrożenia, jakie niesie jej wizyta, przynajmniej nie sprawi mu dużego kłopotu swoją walizką. Przecież nie zjawiła się u niego z trumną!
Zamiast przywitać się z ojcem, Hazel podeszła do okna i wyjrzała przez żaluzje, żeby się upewnić, czy czegoś nie pokręciła.
– Nie widziałam nigdzie twojego samochodu, więc uznałam, że nie ma cię w domu.
– Sprzedałem go! – rzucił ojciec. – Nie będę teraz zbyt często się gdzieś wypuszczał. Zaczynamy właśnie z Diane coś w stylu miesiąca miodowego.
– Sprzedałeś kombi, żeby kupić sobie dmuchaną lalkę?
Przez niski pomruk silnika rascala przebiło się chrząknięcie ojca. Odgłos ten, odkąd Hazel sięgała pamięcią, sygnalizował reprymendę, najczęściej za to, że źle się wyraziła albo kogoś obraziła. Jak kiedyś w rozmowie o Shady Place – osiedlu kontenerowym dla emerytów zamieszkiwanym przez ojca i jego sąsiadów, każdy w wieku powyżej pięćdziesięciu pięciu lat. Przy czym określenie tutejszych domków mianem „kontenerów” było bardzo niemile widziane. Hazel popełniła ten błąd tylko raz, w rozmowie z panią Fennigan, sąsiadką ojca i pasjonatką ogrodnictwa. „Pani kwiaty są jak supermodelki! – pochwaliła. – Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, absolutnie bez związku z rozbuchanym seksizmem! Kiedy patrzę na ogród przed pani kontenerem, mam wrażenie, że oglądam film akcji z kolorami w roli głównej zamiast ludzi. Co prawda zaczynają mnie lekko pobolewać stożki i pręciki w oczach, ale...” Umilkła w pół zdania, bo kobieta niespodziewanie przerwała przycinanie krzewów, odwróciła się i drobiąc kroczki, ruszyła w stronę Hazel z sekatorem w wyciągniętej dłoni, na przemian otwierając i zamykając jego wielkie jak u owada mutanta szczęki. Ojciec chrząknął znacząco, złapał Hazel za ramię i pomachał sąsiadce, odciągając córkę na bok. „Domki – wyszeptał ostro. – Domki z prefabrykatów, tak je nazywamy. Co ci, do cholery, strzeliło do głowy? Nie tak cię wychowałem!”
– To nie jest lalka, tylko D i a n e – oświadczył teraz z naciskiem. – Bardzo cię proszę, Hazel, przyjmij do wiadomości, że ona ma osobowość. Odwróćże się i przyjdź z nami przywitać. Nie wstydź się.
Hazel wzięła głęboki oddech, nakazując sobie w duchu spokój – w końcu lada chwila miała poprosić ojca, żeby ją przyjął do siebie – ale kiedy ogarnęła wzrokiem całą scenę, nie mogła się powstrzymać i z jej ust mimowolnie wyrwał się urywany krzyk. Diane „siedziała” na kolanach ojca pochylona w przód i oparta tułowiem o kierownicę skutera. Pozycja ta była tak sugestywna, że można było pomyśleć, że ojciec akurat sobie z nią używa. Każde z nich miało na sobie szlafrok; Hazel z miejsca rozpoznała u Diane wyblakły wzór starego szlafroka matki.
Nie mogła oczekiwać, że ojciec domyśli się, jak desperacki charakter ma jej niezapowiedziana wizyta, ale to niczego nie zmieniało. Nie zamierzała więcej udawać, że przedmioty mają cechy ludzkie. Wystarczyło, że Byron traktował swoje elektroniczne sprzęty jak kolejne żony.
– Przykro mi, tato, ale nie piszę się na takie urojenia.
Ojciec zaśmiał się, wydymając czerwone policzki. Był dosyć niski i miał czerstwą cerę pokrytą gęstą siatką popękanych naczynek, w efekcie czego jego twarz w pewnym świetle wyglądała jak wycięta w surowym mięsie. Całym sobą nieustannie sprawiał wrażenie, że ledwo się trzyma na nogach, choć ostatnio może trochę mniej, odkąd po wymianie stawu kolanowego zaczął używać skutera. Wcześniej zdarzało się, że podchodzili do niego zupełnie obcy ludzie i proponowali mu butelkę z wodą. „Wydaje się pan bardzo spragniony” – tłumaczyli.
Na dodatek całe ciało ojca pokrywało mlecznobiałe owłosienie, które dawało mylne wrażenie ciepła i misiowatości. Przypomniał Hazel gatunek kaktusa nazywany potocznie głową starca – metafora zaczerpnięta prosto z natury. Spowijał go na pozór miękki i miły w dotyku puch, tak naprawdę ułożone promieniście zewnętrzne kolce, ale tuż pod nim kryła się warstwa ostrych, gotowych boleśnie zranić igieł.
– Mówiłem ci, że to niezła petarda.
Dopiero po dłuższej chwili Hazel się zorientowała, że ojciec zwrócił się do Diane, a nie do niej. Westchnęła rozczarowana, że w swym obecnym położeniu nie może sobie pozwolić na krytykę. Zachowała się nieprzyzwoicie, przychodząc do ojca i narażając go w ten sposób na niebezpieczeństwo. Tym bardziej że ona sama nie miała pojęcia, do czego posunie się Byron, gdy się dowie, że nie wróciła na noc do domu.
Hazel wbiła wzrok w krzykliwe klipsy na uszach Diane. Jak brzmiało ulubione powiedzenie Byrona, które cytował za każdym razem, gdy pozwalał sobie na coś mocniejszego i jego mowa brzmiała jak dialog żywcem wyjęty z adaptacji Platona w wykonaniu teatru amatorskiego? Największym pragnieniem człowieka jest odkrywać nowe rzeczy.
– Jezu, tato – jęknęła Hazel, zaskakując samą siebie. „Jezus” i pokrewne określenia zasadniczo nie wchodziły w skład jej zwyczajowego repertuaru wykrzykników. Chociaż z drugiej strony, czy można sobie wyobrazić stosowniejszy moment na quasi-przekleństwo zaczerpnięte z religii zmartwychwstania? – Dobra, niech ci będzie. Dziękuję wam obojgu, że zgodziliście się mnie gościć. Może być?
– Nie wiesz, co to starość, Hazel – stwierdził ojciec. – Ciesz się swoim szczęściem, póki możesz.
– To jak mam się do niej zwracać: Diane, Di czy mamo?
– Hazel! Ona nie zamierza zastępować ci matki. Postaraj się być milsza. Napijesz się z nami? Mam ochotę to uczcić.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ojciec zawrócił skuter i ruszył na pełnym gazie w stronę kuchni. Rascal rozpędził się do tego stopnia, że długie pasma rudych włosów Diane zafurkotały w powietrzu.
– Ja też mam na to ochotę! – zawołała Hazel. – W sensie, że chciałabym się całkiem odciąć od rzeczywistości. – Nie miała pewności, czy ojciec ją usłyszał przez warkot skutera i buczenie otwartej lodówki, uznała jednak, że to bez znaczenia. – Nigdy nie byłam uzależniona od narkotyków ani alkoholu, więc to nie będzie powrót do nałogu... Ciekawe, czy istnieje jakieś formalne określenie sytuacji, w której człowiek po trzydziestce pierwszy raz się naćpa, ale tak na maksa, prawie na umór? Bo ja mam teraz wielką ochotę coś takiego zrobić. Ale nie zrobię. Boję się, że coś nie wypali i nie umrę, tylko będę dalej żyła, powiedzmy, że z ciężkim uszkodzeniem mózgu. Już sobie wyobrażam, jak Byron eksperymentuje na moim ciele, wypróbowując te swoje protezy i implanty jak dla Frankensteina, a ja w tym czasie tylko się ślinię i uśmiecham. Spełniłoby się jego marzenie co do mojej osoby: w połowie komputer, w połowie wagina z biustem. Muszę się pośpieszyć z papierami rozwodowymi! Dobra, żartuję, nie mam po co wnosić o rozwód ani o cokolwiek innego. Nigdy nie wygram w sądzie z Byronem. Nie ma takiej możliwości, nieważne, jak bardzo by mi na tym zależało. Gdybym jakimś cudem zdołała połowicznie się zabić, życie z Byronem robiącym ze mną, co chce, byłoby jedną wielką drogą przez mękę.
– Nie słyszymy, co mówisz! – odkrzyknął z kuchni ojciec. – Chwileczkę! – Światło skutera przemykającego przez ciemny tunel przedpokoju przybierało na sile. W pewnym momencie Hazel zdawało się, że przyłapała ojca, jak czule kąsa zębami płatek ucha Diane.
W koszyku skutera spoczywał sześciopak krajowego piwa i pudełko krakersów Ritz. Hazel podeszła bliżej i otworzyła puszkę dla siebie, a potem drugą dla ojca.
– Diane napije się z nami?
Ojciec mrugnął do niej porozumiewawczo szklistym okiem, jakby lada moment miał się rozpłakać ze szczęścia.
– Wypiję za nas oboje.
– Zdrówka, tatku. – Hazel uniosła puszkę, a ojciec poszedł za jej przykładem. Zawiązało się między nimi milczące porozumienie i żadne z nich nie chciało okazać się gorsze: pili duszkiem, nie odrywając ust od puszek, dopóki nie opróżnili ich do dna. Ojciec otworzył następne piwo i podjechał odrobinę do przodu, żeby wręczyć je Hazel.
– Zdrówko się przyda. Siedzę jak na szpilkach. Mam wrażenie, że to nasz ślub, tylko pominęliśmy nudną część i przeszliśmy od razu do konsumpcji.
Hazel poczuła w przełyku coś, co jak miała nadzieję, było tylko gazem z piwa.
– Mogę jeszcze jedno?
– Mówię poważnie, Hazel. Wiem, jak to musi brzmieć, ale pomyśl: jeszcze trzy lata i będę w wieku, w którym przeciętny mężczyzna przenosi się na tamten świat. Kojarzysz ten teleturniej w telewizji, którego uczestnicy mieli minutę, żeby wpaść do spożywczego i wpakować do koszyka jak najwięcej towarów? Ja właśnie dotarłem w życiu do takiego miejsca: jeśli nie zgarnę jak najwięcej z półek, moja szansa przepadnie na zawsze. Nie ma co tracić czasu. Coś ci pokażę.
Poła szlafroka Diane niespodziewanie powędrowała na bok. Jednym zdecydowanym ruchem nadgarstka ojciec pozbawił ją wszelkich pozorów przyzwoitości.
– Ojej, ale ma wielkie piersi. – Hazel uświadomiła sobie, że wyszeptała te słowa tonem zbolałej rezygnacji, jakim informuje się przyjaciółkę, że ich wspólna znajoma ma raka.
– Auto może by mi się przydało – przyznał ojciec – ale nie będę po nim płakał.
– Jakim cudem one tak sterczą? – zdziwiła się Hazel. Piersi lalki unosiły się, a sutki były wycelowane w sufit, jakby stała na rękach.
– Miałbym na ten temat pewną teorię, ale powiedziałabyś, że gadam jak nawiedzony.
Ich rozmowę przerwało głośne wycie przejeżdżającej ulicą karetki. Odgłos ten zmotywował ojca do podjęcia przerwanego wątku.
– Jest coś jeszcze – dodał. – Pamiętasz Reginalda i jego żonę, Sherry?
Tak, przytaknęła w duchu Hazel, nie wymyśliła sobie tego – stożkowy kształt piersi Diane naprawdę miał walory wzrokowe. Hazel był ciekawa, czy zdołałaby się do tego przed sobą przyznać, a jednocześnie nadal nie znosić wszystkiego, co wiąże się z seksem, tylko dlatego, żeby zrobić Byronowi na złość. Kiedy w ich małżeństwie pojawiły się pierwsze problemy, uznała, że wystarczy jej gardzić seksem właśnie z nim, ale szybko zrozumiała, że to za mało. Osoby słabo zorientowane w małżeńskich potyczkach uznałyby samozaspokojenie i wyobrażanie sobie, że jest z kimś innym, za jej triumf – ach, ta rozkosz, orgazm, dreszczyk mentalnej zdrady – a klęskę Byrona. Ale nic z tych rzeczy. Próbowała tego przez jakiś czas, ale szybko doszła do wniosku, że staje się coraz bardziej świadoma swojej seksualności: nieustannie myślała o seksie i chciało się jej seksu. Jej ciało przypominało przebierańca na platformie z karnawału Mardi Gras, z tą tylko różnicą, że zamiast jak on ciskać dookoła koralami, roztaczała wokół siebie opary feromonów wyczuwalne dla każdego, kto znalazł się wystarczająco blisko. A tym kimś często okazywał się Byron. Był tym zachwycony. Nie przeszkadzało mu nawet, że w ogóle ze sobą nie sypiają, bo Hazel dosłownie ociekała seksem, aż bił od niej blask. Mogłaby się założyć, że każdy, kto ją wtedy widywał, był przekonany, że Byron posuwa ją, jak przystało na prawowitego pana i władcę. Wtedy to do niej dotarło: jeśli chcesz, żeby twój dom sprawiał wrażenie zimnego i niegościnnego, nie wystarczy, jeśli zamkniesz wentylację w jednym pomieszczeniu, trzeba całkowicie odciąć dopływ energii do budynku. Tak właśnie postąpiła: kompletnie zamknęła się na seks. Dlatego trochę ją zaniepokoiło, że pierwszą rzeczą od lat, której udało się wzniecić w niej wygasły dawno ogień, była para groteskowych cycków z silikonu.
– Pamiętasz Reginalda? – huknął ojciec. – Wiesz, tego męża Sherry. Marynarz, wystające zęby. Zwykle przynosili kisze na sąsiedzkie składkowe imprezy.
– Chyba mam zaćmienie, tato. A co z nim?
Powodowana ciekawością, Hazel miała ogromną ochotę wyciągnąć rękę i zacisnąć palce na lewym buforze Diane. Kto wie, może jest podobny do materaca piankowego z pamięcią kształtu i jeśli ściśnie go odpowiednio mocno, zostanie na nim odcisk jej dłoni?
– Wiem, że wy, młodzi, nie lubicie tego słuchać, ale ludzie nie przestają uprawiać seksu tylko dlatego, że się starzeją.
Hazel odetchnęła z ulgą, że nie zapamiętała, jak wyglądali Reginald i Sherry. Ucieszyła się, jakby wygrała los na loterii.
– No więc Reginald i Sherry – oboje na emeryturze – baraszkują sobie w łóżku któregoś wtorku koło trzeciej po południu. I nagle Reginaldowi wysiada pikawa. Wyobraź sobie, jak to musiało wyglądać z technicznego puntu widzenia: dobrze zbudowany, szeroki w barach Reginald i krucha jak gałązka, chora na osteoporozę Sherry. Zwalił się na nią całym ciężarem i biedaczka utknęła pod zwłokami własnego męża. Przydusił ją, że nie mogła się ruszyć. I tak tkwiła uwięziona przez cały dzień i jeszcze trochę. W końcu znalazł ją ich syn. Bo to był dobry syn, dzwonił codziennie, a ona od paru godzin nie odbierała telefonu.
– Nie lubię gadać przez telefon, tato! – weszła mu w słowo Hazel. – Więc jeśli ta historia to aluzja, że powinnam częściej do ciebie dzwonić, nie jestem pewna, czy akurat ta sytuacja – gdy człowiekowi w nagrodę dostaje się wątpliwa przyjemność zdjęcia jednego nagiego i martwego rodzica z drugiego nagiego, ale żywego – to właściwa marchewka do powieszenia na kiju, skoro już mowa o zachęcie. – Po tych słowach umilkła, postanawiając na razie się nie przyznawać, że od teraz wcale nie będzie do niego dzwonić, bo nie ma już telefonu.
– To nie była aluzja, choć, przyznaję, zdarza mi się pomyśleć o tych długich tygodniach, jakie będą musiały w razie nagłej śmierci przeleżeć moje zwłoki, zanim przyjdzie ci do głowy mnie odwiedzić. Tak tylko ci o tym opowiadam. W każdym razie tego typu historie zapadają człowiekowi głęboko w podświadomość. Za każdym razem, kiedy się z kimś umawiałem, tłukła mi się po głowie myśl: „Ta babka jest za fajna, żebym na niej wykitował. Nie zasługuje na taki los”. Ale z Diane jest inaczej, mogę na niej umierać i o nic się nie martwić.
Hazel doszła do wniosku, że raczej nie zanosi się, żeby podczas tej rozmowy przeszli z ojcem gładko i naturalnie do tematu jej właśnie zakończonego małżeństwa, więc sięgnęła po jeszcze jedno piwo.
– Niech się dzieje, co chce – ciągnął ojciec. – Już nie muszę się hamować! Ze wszystkich rodzajów śmierci, czy można sobie wyobrazić lepszą niż wykorkowanie na damie? Zdradzę ci sekret: kiedy człowiek próbuje się brandzlować, całe to monitorowanie pulsu jest psu na budę.
– Czy ja dobrze zrozumiałam, że chcesz popełnić samobójstwo, używając do tego Diane?
Hazel spojrzała trochę inaczej na mierzącą metr sześćdziesiąt silikonową księżniczkę: od połowy w górę kociak z „Penthouse’a”, poniżej doktor Kevorkian. Szlafrok, co prawda, zsunął się z jej ramion aż do talii, ale jej największe atuty nadal pozostawały niewidoczne.
– Czy one mają włosy łonowe?
– Nie twoja sprawa – odburknął ojciec. – Ale jak bardzo chcesz wiedzieć, to tak. I wcale nie twierdzę, że planuję naumyślnie wykończyć się seksem. Chodzi o to, że niedługo umrę, a chciałbym przedtem odbyć jeszcze wiele, wiele stosunków. I jeśli faktycznie się okaże, że seks będzie moją karocą na tamten świat, jestem zdania, że są znacznie gorsze wozy do tej jazdy.
– W porządku, tato – przytaknęła Hazel, obrzucając spojrzeniem pozostałe puszki z piwem.
– Bierz wszystkie, nie krępuj się. Ja i tak jestem cały nabuzowany od tego sztucznego seksu. Diane przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewałem się, że będzie tak przyjemnie, zależało mi tylko, żeby nie bolało. Bałem się, sama wiesz, że podrażni mnie jakaś spoina albo jej perukę będzie czuć plastikiem. Uprzedziłem się jak po jakiejś terapii awersyjnej. Kurczę, ale byłem głupi. Przecież ona pachnie jak nowe auto z salonu!
– Chyba tak powinno być, skoro przehandlowałeś za nią swój stary wóz.
Hazel zauważyła, że ojciec mierzy wzrokiem opróżnione przez nią puszki, odruchowo odginając palce, jakby liczył je głowie.
– Widzę, że naprawdę miałaś dziś ochotę się napić, Haze. Czy mi się wydaje, czy wcześniej nie zauważyłem, żeby piwo aż tak dobrze ci wchodziło?
Ojciec był typem człowieka, który nie był zachwycony, jeśli naruszano jego terytorium. Hazel musiała tak umiejętnie pokierować rozmową, żeby nabrał przekonania, że pomysł wspólnego zamieszkania choć częściowo wyszedł od niego. Dopiero wtedy ojciec w pełni go zaakceptuje.
– Cieszę się, że masz satysfakcjonujące życie miłosne, tato – podjęła rozmowę. – A skoro już mowa o znajdowaniu twoich zwłok, powiedzmy, przez kogoś, kto jeszcze tego samego dnia zauważy, że odszedłeś, nie sądzisz, że dobrze byłoby mieć współlokatora? Jakiegoś towarzysza do gry w karty, rozmów czy pogaduszek o niczym.
Z gardła ojca wyrwał się gorzki śmiech, aż siedząca na jego kolanach Diane przechyliła się gwałtownie do przodu. Hazel zaskoczył widok swoich rozłożonych w opiekuńczym geście rąk – wyciągnęła je instynktownie, żeby ochronić lalkę przed upadkiem.
– Oczadziałaś? Mieszkanie w pojedynkę to najlepsze, co mnie mogło spotkać! A teraz, gdy mam Diane, życie nabrało całkiem innego wymiaru. Możemy jadać kolację przy świecach kompletnie nago. Mogę nawet jeść z jej brzucha jak z talerza! To jest coś, czego nigdy dotąd nie robiłem, a nie miałabym nic przeciwko skonsumowaniu kanapki z szynką z biustu pięknej kobiety. – Po tych słowach ponownie obrzucił spojrzeniem piersi lalki, marszcząc brew z podziwem. – Diane to istny cud. Jak to mówią, dziś jest pierwszy dzień reszty mojego życia.
– Cud – powtórzyła w zamyśleniu Hazel. Faktycznie, skoro skrzynia na podłodze przywodziła na myśl otwarty grobowiec, Diane można by uznać za współczesnego Łazarza, wskrzeszonego i przywróconego do świata żywych.
I wtedy ojciec się zorientował. Poprawił się niespokojnie na siedzeniu skutera, potrącając Diane. Lalka przechyliła się na bok, trafiając wyciągniętą ręką prosto w klakson, który wydał dźwięczny przeciągły sygnał.
– Hazel? Co ma znaczyć ta walizka?