Stworzona do miłości - Nutting Alissa - ebook + książka

Stworzona do miłości ebook

Nutting Alissa

2,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

NAJCZARNIEJSZA KOMEDIA O NOWOCZESNEJ MIŁOŚCI
Romantyczna dodajesz na własną odpowiedzialność.
Hazel próbuje rozstać się z socjopatycznym Byronem, szefem technologicznej korporacji.
Mąż jednak wszczepił jej chip, który daje mu dostęp do myśli żony.
Ucieczka jest więc rozwiązaniem błyskawicznym, ale połowicznym.
Rozwód nie ma znaczenia.
Samobójstwo wydaje się tu upragnionym happy endem.
Czy Hazel okaże się stworzona do (nowej) miłości?
NA PODSTAWIE KSIĄŻKI POWSTAŁ SERIAL HBO MAX
Ta książka jest jak przejażdżka rollercoasterem, pełna zaskoczeń i zawrotów głowy
chwilami czujemy nudności, ale na koniec pozostaje w nas czysta euforia.
The New Yorker
Tak się robi współczesną popkulturę. To hybryda gatunkowa. Hazel ucieka od męża
(dramat obyczajowy), prezesa gigantycznej korporacji technologicznej zbierającej
niemal wszystkie możliwe dane o wszystkich (dystopia hi-tech), po to, by zamieszkać
z ojcem, przeżywającym drugą młodość u boku seks-lalki (komedia). W losach bohaterki
każdy z nas może się przejrzeć niczym w mockumencie. Jestem też przekonany,
że Alissa Nutting od początku pisała swoją powieść w nadziei, że padnie łupem jakiegoś
producenta filmowego. Udało się, bo miało się udać.
Jakub Janiszewski, dziennikarz TOK FM

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 432

Oceny
2,5 (2 oceny)
0
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AlessPe

Nie polecam

porażka, banał goni banał, poddałam się po 80 stronach
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nal­ny: Made for Love
Au­tor­ka: Alis­sa Nut­ting
Tłu­ma­cze­nie: Re­gi­na Mo­ścic­ka
Re­dak­cja: Mag­da­le­na Bin­kow­ska
Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak
Przy­go­to­wa­nie okład­ki: PAN­CZA­KIE­WICZ ART.DE­SIGN
Zdję­cie na skrzy­deł­ku okład­ki: Sara Wood
Gra­fi­ka: Fre­epik.com
Skład: Iza­be­la Kruź­lak
Re­dak­tor ini­cju­ją­ca: Jo­lan­ta Ry­rych
Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Ro­man Ksią­żek
Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka
Co­py­ri­ght © 2017 by Alis­sa Nut­ting This edi­tion is pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ster­ling Lord Li­te­ri­stic, Inc. and Bo­okLab Li­te­ra­ry Agen­cy Co­ver art © War­ner­Me­dia Di­rect LLC Co­py­ri­ght for Po­lish trans­la­tion © Wy­daw­nic­two Pas­cal Sp. z o.o.
Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.
Biel­sko-Bia­ła 2021
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­po­ra 25 43-382 Biel­sko-Bia­ła tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8103-978-9
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

DE­ANO­WI,

KTÓ­RY MNIE OD­NA­LAZŁ

I ZA­BRAŁ ZE SOBĄ

CEL, DO KTÓ­RE­GO CZŁO­WIEK DĄŻY, JEST ZA­WSZE NIE­JA­SNY. DZIEW­CZY­NA, KTÓ­RA TĘ­SK­NI DO MAŁ­ŻEŃ­STWA, TĘ­SK­NI DO CZE­GOŚ CAŁ­KIEM NIE­ZNA­NE­GO. MŁO­DZIE­NIEC, KTÓ­RY PRA­GNIE SŁA­WY, NIE WIE, CO TO JEST SŁA­WA. TO, CO NA­DA­JE SENS NA­SZE­MU PO­STĘ­PO­WA­NIU, JEST DLA NAS ZA­WSZE CZYMŚ TO­TAL­NIE NIE­ZNA­NYM.

Mi­lan Kun­de­raNie­zno­śna lek­kość bytu (tłum. Agniesz­ka Hol­land)

1

SIER­PIEŃ 2019

Sie­dem­dzie­się­cio­sze­ścio­let­ni oj­ciec Ha­zel ku­pił so­bie lal­kę – na­tu­ral­nej wiel­ko­ści si­li­ko­no­wą imi­ta­cję ko­bie­ty. Spe­cjal­nie wy­mo­de­lo­wa­ną, żeby do­star­czyć wra­żeń ero­tycz­nych moż­li­wie jak naj­bar­dziej zbli­żo­nych do sek­su z praw­dzi­wą (albo jak przy­szło do gło­wy Ha­zel, traf­niej by­ło­by po­wie­dzieć: daw­no, daw­no temu zmar­łą) ko­bie­tą. Skrzy­nia, w któ­rej ją do­star­czo­no, była ude­rza­ją­co po­dob­na do pro­stej trum­ny z drew­na so­sno­we­go. Jej wi­dok przy­wiódł Ha­zel na myśl sce­nę z Dra­ku­li, w któ­rej wam­pir po­dró­żu­je stat­kiem w skrzy­ni z tran­syl­wań­ską zie­mią.

Roz­be­be­szo­ną skrzy­nię po­rzu­co­no na sa­mym środ­ku sa­lo­nu. Do­oko­ła wa­la­ły się roz­ma­ite na­rzę­dzia, za­rów­no w do­słow­nym tego sło­wa zna­cze­niu, jak i nie – na przy­kład otwie­racz do pu­szek. Wi­docz­nie wy­do­by­cie lal­ki z fa­brycz­ne­go opa­ko­wa­nia wy­ma­ga­ło spo­rej siły, bo wszę­dzie le­ża­ły drza­zgi. Zu­peł­nie jak­by w środ­ku prze­trzy­my­wa­no dzi­kie zwie­rzę, któ­re wy­rwa­ło się na wol­ność i tłu­kło po ca­łym domu.

Za jej ple­ca­mi roz­legł się me­cha­nicz­ny szum elek­trycz­ne­go sku­te­ra in­wa­lidz­kie­go mar­ki Ra­scal, oznaj­mia­ją­cy przy­by­cie ojca, ale Ha­zel cią­gle wpa­try­wa­ła się w skrzy­nię. Była na tyle ob­szer­na, że mo­gła­by się w niej po­ło­żyć. A na­wet prze­spać. Te­raz, gdy prak­tycz­nie zo­sta­ła bez­dom­ną, pra­wie we wszyst­kim do­pa­try­wa­ła się pro­wi­zo­rycz­ne­go miej­sca do spa­nia.

„Le­piej po­ło­żyć się w środ­ku czy na wierz­chu?” – py­ta­nie to prze­la­ty­wa­ło jej przez gło­wę na wi­dok każ­dej więk­szej rze­czy w za­się­gu wzro­ku. Może w tej skrzy­ni wy­spa­ła­by się tak do­brze, jak ni­g­dy do­tąd? W ta­kiej cia­sno­cie musi być cał­kiem przy­jem­nie, zwłasz­cza dla ko­goś, kto przez całe lata od­su­wał się w łóż­ku moż­li­wie jak naj­da­lej od dru­giej oso­by, któ­rą w jej przy­pad­ku od za­wsze był By­ron. Nie bę­dzie w niej miej­sca, żeby się wier­cić czy uło­żyć wy­god­niej do spa­nia, sko­ro moż­li­wa jest tyl­ko jed­na po­zy­cja. Może wte­dy by­ła­by w sta­nie po pro­stu się po­ło­żyć i wy­łą­czyć? Do­ła­do­wać, jak któ­ryś z se­tek elek­tro­nicz­nych ga­dże­tów, ja­kie miał By­ron?

Po­wie­dzieć „miał” by­ło­by zbyt du­żym uprosz­cze­niem – on je wszyst­kie wy­na­lazł. Zbu­do­wał po­tęż­ne im­pe­rium tech­no­lo­gicz­ne, a jego for­tu­na i wpły­wy da­wa­ły bu­dzą­ce gro­zę po­ję­cie o tym, czym jest nie­skoń­czo­ność.

Dzi­siej­sze­go ran­ka Ha­zel na do­bre ode­szła od By­ro­na, zo­sta­wia­jąc w domu wszyst­ko, co da­wa­ło jej do­stęp do pie­nię­dzy, a przy tym mo­gło na­pro­wa­dzić na jej trop. Mia­ła peł­ną świa­do­mość, że ten krok naj­praw­do­po­dob­niej źle się dla niej skoń­czy.

Oj­ciec z pew­no­ścią po­zwo­li jej za­trzy­mać się u sie­bie, czy mo­gło być ina­czej? Co praw­da po­stę­po­wa­ła jak ego­ist­ka, zwra­ca­jąc się do nie­go z proś­bą, żeby przy­jął ją pod swój dach – o By­ro­nie moż­na było po­wie­dzieć wie­le, ale nie to, że jest nie­szko­dli­wy – uzna­ła jed­nak, że nie ma in­ne­go wyj­ścia. Mał­żeń­stwo z eks­cen­trycz­nym mul­ti­mi­lio­ne­rem i po­ten­ta­tem tech­no­lo­gicz­nym w pew­nym sen­sie od­izo­lo­wa­ło ją od resz­ty świa­ta.

W koń­cu Ha­zel uzna­ła, że le­piej nie za­sta­na­wiać się, jak bar­dzo na­ra­ża ojca na nie­bez­pie­czeń­stwo. Nie chcia­ło się jej też ana­li­zo­wać wi­do­ku, jaki za­sta­ła w jego sa­lo­nie. Praw­dę mó­wiąc, naj­chęt­niej nie my­śla­ła­by o ni­czym, le­piej za­gryźć parę razy z ca­łej siły dol­ną war­gę i sku­pić całą swo­ją uwa­gę na bólu.

– Haze! – Za jej ple­ca­mi wy­brzmiał ra­do­sny głos ojca, bez cie­nia za­że­no­wa­nia. – Co tam u cie­bie? Nie sły­sza­łem, jak we­szłaś.

– Sama so­bie otwo­rzy­łam.

Idąc przez pod­jazd, Ha­zel była świa­do­ma, że bez­ce­re­mo­nial­nie ła­du­je się do domu ojca, ale zwa­żyw­szy na roz­mia­ry ba­ga­żu, jaki przy­wiózł ze sobą jego nowy gość, po­cie­sza­ła się, że abs­tra­hu­jąc od za­gro­że­nia, ja­kie nie­sie jej wi­zy­ta, przy­naj­mniej nie spra­wi mu du­że­go kło­po­tu swo­ją wa­liz­ką. Prze­cież nie zja­wi­ła się u nie­go z trum­ną!

Za­miast przy­wi­tać się z oj­cem, Ha­zel po­de­szła do okna i wyj­rza­ła przez ża­lu­zje, żeby się upew­nić, czy cze­goś nie po­krę­ci­ła.

– Nie wi­dzia­łam ni­g­dzie two­je­go sa­mo­cho­du, więc uzna­łam, że nie ma cię w domu.

– Sprze­da­łem go! – rzu­cił oj­ciec. – Nie będę te­raz zbyt czę­sto się gdzieś wy­pusz­czał. Za­czy­na­my wła­śnie z Dia­ne coś w sty­lu mie­sią­ca mio­do­we­go.

– Sprze­da­łeś kom­bi, żeby ku­pić so­bie dmu­cha­ną lal­kę?

Przez ni­ski po­mruk sil­ni­ka ra­sca­la prze­bi­ło się chrząk­nię­cie ojca. Od­głos ten, od­kąd Ha­zel się­ga­ła pa­mię­cią, sy­gna­li­zo­wał re­pry­men­dę, naj­czę­ściej za to, że źle się wy­ra­zi­ła albo ko­goś ob­ra­zi­ła. Jak kie­dyś w roz­mo­wie o Sha­dy Pla­ce – osie­dlu kon­te­ne­ro­wym dla eme­ry­tów za­miesz­ki­wa­nym przez ojca i jego są­sia­dów, każ­dy w wie­ku po­wy­żej pięć­dzie­się­ciu pię­ciu lat. Przy czym okre­śle­nie tu­tej­szych dom­ków mia­nem „kon­te­ne­rów” było bar­dzo nie­mi­le wi­dzia­ne. Ha­zel po­peł­ni­ła ten błąd tyl­ko raz, w roz­mo­wie z pa­nią Fen­ni­gan, są­siad­ką ojca i pa­sjo­nat­ką ogrod­nic­twa. „Pani kwia­ty są jak su­per­mo­del­ki! – po­chwa­li­ła. – Oczy­wi­ście w po­zy­tyw­nym tego sło­wa zna­cze­niu, ab­so­lut­nie bez związ­ku z roz­bu­cha­nym sek­si­zmem! Kie­dy pa­trzę na ogród przed pani kon­te­ne­rem, mam wra­że­nie, że oglą­dam film ak­cji z ko­lo­ra­mi w roli głów­nej za­miast lu­dzi. Co praw­da za­czy­na­ją mnie lek­ko po­bo­le­wać stoż­ki i prę­ci­ki w oczach, ale...” Umil­kła w pół zda­nia, bo ko­bie­ta nie­spo­dzie­wa­nie prze­rwa­ła przy­ci­na­nie krze­wów, od­wró­ci­ła się i dro­biąc krocz­ki, ru­szy­ła w stro­nę Ha­zel z se­ka­to­rem w wy­cią­gnię­tej dło­ni, na prze­mian otwie­ra­jąc i za­my­ka­jąc jego wiel­kie jak u owa­da mu­tan­ta szczę­ki. Oj­ciec chrząk­nął zna­czą­co, zła­pał Ha­zel za ra­mię i po­ma­chał są­siad­ce, od­cią­ga­jąc cór­kę na bok. „Dom­ki – wy­szep­tał ostro. – Dom­ki z pre­fa­bry­ka­tów, tak je na­zy­wa­my. Co ci, do cho­le­ry, strze­li­ło do gło­wy? Nie tak cię wy­cho­wa­łem!”

– To nie jest lal­ka, tyl­ko  D i a n e – oświad­czył te­raz z na­ci­skiem. – Bar­dzo cię pro­szę, Ha­zel, przyj­mij do wia­do­mo­ści, że ona ma oso­bo­wość. Od­wróć­że się i przyjdź z nami przy­wi­tać. Nie wstydź się.

Ha­zel wzię­ła głę­bo­ki od­dech, na­ka­zu­jąc so­bie w du­chu spo­kój – w koń­cu lada chwi­la mia­ła po­pro­sić ojca, żeby ją przy­jął do sie­bie – ale kie­dy ogar­nę­ła wzro­kiem całą sce­nę, nie mo­gła się po­wstrzy­mać i z jej ust mi­mo­wol­nie wy­rwał się ury­wa­ny krzyk. Dia­ne „sie­dzia­ła” na ko­la­nach ojca po­chy­lo­na w przód i opar­ta tu­ło­wiem o kie­row­ni­cę sku­te­ra. Po­zy­cja ta była tak su­ge­styw­na, że moż­na było po­my­śleć, że oj­ciec aku­rat so­bie z nią uży­wa. Każ­de z nich mia­ło na so­bie szla­frok; Ha­zel z miej­sca roz­po­zna­ła u Dia­ne wy­bla­kły wzór sta­re­go szla­fro­ka mat­ki.

Nie mo­gła ocze­ki­wać, że oj­ciec do­my­śli się, jak de­spe­rac­ki cha­rak­ter ma jej nie­za­po­wie­dzia­na wi­zy­ta, ale to ni­cze­go nie zmie­nia­ło. Nie za­mie­rza­ła wię­cej uda­wać, że przed­mio­ty mają ce­chy ludz­kie. Wy­star­czy­ło, że By­ron trak­to­wał swo­je elek­tro­nicz­ne sprzę­ty jak ko­lej­ne żony.

– Przy­kro mi, tato, ale nie pi­szę się na ta­kie uro­je­nia.

Oj­ciec za­śmiał się, wy­dy­ma­jąc czer­wo­ne po­licz­ki. Był do­syć ni­ski i miał czer­stwą cerę po­kry­tą gę­stą siat­ką po­pę­ka­nych na­czy­nek, w efek­cie cze­go jego twarz w pew­nym świe­tle wy­glą­da­ła jak wy­cię­ta w su­ro­wym mię­sie. Ca­łym sobą nie­ustan­nie spra­wiał wra­że­nie, że le­d­wo się trzy­ma na no­gach, choć ostat­nio może tro­chę mniej, od­kąd po wy­mia­nie sta­wu ko­la­no­we­go za­czął uży­wać sku­te­ra. Wcze­śniej zda­rza­ło się, że pod­cho­dzi­li do nie­go zu­peł­nie obcy lu­dzie i pro­po­no­wa­li mu bu­tel­kę z wodą. „Wy­da­je się pan bar­dzo spra­gnio­ny” – tłu­ma­czy­li.

Na do­da­tek całe cia­ło ojca po­kry­wa­ło mlecz­no­bia­łe owło­sie­nie, któ­re da­wa­ło myl­ne wra­że­nie cie­pła i mi­sio­wa­to­ści. Przy­po­mniał Ha­zel ga­tu­nek kak­tu­sa na­zy­wa­ny po­tocz­nie gło­wą star­ca – me­ta­fo­ra za­czerp­nię­ta pro­sto z na­tu­ry. Spo­wi­jał go na po­zór mięk­ki i miły w do­ty­ku puch, tak na­praw­dę uło­żo­ne pro­mie­ni­ście ze­wnętrz­ne kol­ce, ale tuż pod nim kry­ła się war­stwa ostrych, go­to­wych bo­le­śnie zra­nić igieł.

– Mó­wi­łem ci, że to nie­zła pe­tar­da.

Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li Ha­zel się zo­rien­to­wa­ła, że oj­ciec zwró­cił się do Dia­ne, a nie do niej. Wes­tchnę­ła roz­cza­ro­wa­na, że w swym obec­nym po­ło­że­niu nie może so­bie po­zwo­lić na kry­ty­kę. Za­cho­wa­ła się nie­przy­zwo­icie, przy­cho­dząc do ojca i na­ra­ża­jąc go w ten spo­sób na nie­bez­pie­czeń­stwo. Tym bar­dziej że ona sama nie mia­ła po­ję­cia, do cze­go po­su­nie się By­ron, gdy się do­wie, że nie wró­ci­ła na noc do domu.

Ha­zel wbi­ła wzrok w krzy­kli­we klip­sy na uszach Dia­ne. Jak brzmia­ło ulu­bio­ne po­wie­dze­nie By­ro­na, któ­re cy­to­wał za każ­dym ra­zem, gdy po­zwa­lał so­bie na coś moc­niej­sze­go i jego mowa brzmia­ła jak dia­log żyw­cem wy­ję­ty z ad­ap­ta­cji Pla­to­na w wy­ko­na­niu te­atru ama­tor­skie­go? Naj­więk­szym pra­gnie­niem czło­wie­ka jest od­kry­wać nowe rze­czy.

– Jezu, tato – jęk­nę­ła Ha­zel, za­ska­ku­jąc samą sie­bie. „Je­zus” i po­krew­ne okre­śle­nia za­sad­ni­czo nie wcho­dzi­ły w skład jej zwy­cza­jo­we­go re­per­tu­aru wy­krzyk­ni­ków. Cho­ciaż z dru­giej stro­ny, czy moż­na so­bie wy­obra­zić sto­sow­niej­szy mo­ment na qu­asi-prze­kleń­stwo za­czerp­nię­te z re­li­gii zmar­twych­wsta­nia? – Do­bra, niech ci bę­dzie. Dzię­ku­ję wam oboj­gu, że zgo­dzi­li­ście się mnie go­ścić. Może być?

– Nie wiesz, co to sta­rość, Ha­zel – stwier­dził oj­ciec. – Ciesz się swo­im szczę­ściem, póki mo­żesz.

– To jak mam się do niej zwra­cać: Dia­ne, Di czy mamo?

– Ha­zel! Ona nie za­mie­rza za­stę­po­wać ci mat­ki. Po­sta­raj się być mil­sza. Na­pi­jesz się z nami? Mam ocho­tę to uczcić.

Za­nim zdą­ży­ła od­po­wie­dzieć, oj­ciec za­wró­cił sku­ter i ru­szył na peł­nym ga­zie w stro­nę kuch­ni. Ra­scal roz­pę­dził się do tego stop­nia, że dłu­gie pa­sma ru­dych wło­sów Dia­ne za­fur­ko­ta­ły w po­wie­trzu.

– Ja też mam na to ocho­tę! – za­wo­ła­ła Ha­zel. – W sen­sie, że chcia­ła­bym się cał­kiem od­ciąć od rze­czy­wi­sto­ści. – Nie mia­ła pew­no­ści, czy oj­ciec ją usły­szał przez war­kot sku­te­ra i bu­cze­nie otwar­tej lo­dów­ki, uzna­ła jed­nak, że to bez zna­cze­nia. – Ni­g­dy nie by­łam uza­leż­nio­na od nar­ko­ty­ków ani al­ko­ho­lu, więc to nie bę­dzie po­wrót do na­ło­gu... Cie­ka­we, czy ist­nie­je ja­kieś for­mal­ne okre­śle­nie sy­tu­acji, w któ­rej czło­wiek po trzy­dzie­st­ce pierw­szy raz się na­ćpa, ale tak na mak­sa, pra­wie na umór? Bo ja mam te­raz wiel­ką ocho­tę coś ta­kie­go zro­bić. Ale nie zro­bię. Boję się, że coś nie wy­pa­li i nie umrę, tyl­ko będę da­lej żyła, po­wiedz­my, że z cięż­kim uszko­dze­niem mó­zgu. Już so­bie wy­obra­żam, jak By­ron eks­pe­ry­men­tu­je na moim cie­le, wy­pró­bo­wu­jąc te swo­je pro­te­zy i im­plan­ty jak dla Fran­ken­ste­ina, a ja w tym cza­sie tyl­ko się śli­nię i uśmie­cham. Speł­ni­ło­by się jego ma­rze­nie co do mo­jej oso­by: w po­ło­wie kom­pu­ter, w po­ło­wie wa­gi­na z biu­stem. Mu­szę się po­śpie­szyć z pa­pie­ra­mi roz­wo­do­wy­mi! Do­bra, żar­tu­ję, nie mam po co wno­sić o roz­wód ani o co­kol­wiek in­ne­go. Ni­g­dy nie wy­gram w są­dzie z By­ro­nem. Nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści, nie­waż­ne, jak bar­dzo by mi na tym za­le­ża­ło. Gdy­bym ja­kimś cu­dem zdo­ła­ła po­ło­wicz­nie się za­bić, ży­cie z By­ro­nem ro­bią­cym ze mną, co chce, by­ło­by jed­ną wiel­ką dro­gą przez mękę.

– Nie sły­szy­my, co mó­wisz! – od­krzyk­nął z kuch­ni oj­ciec. – Chwi­lecz­kę! – Świa­tło sku­te­ra prze­my­ka­ją­ce­go przez ciem­ny tu­nel przed­po­ko­ju przy­bie­ra­ło na sile. W pew­nym mo­men­cie Ha­zel zda­wa­ło się, że przy­ła­pa­ła ojca, jak czu­le kąsa zę­ba­mi pła­tek ucha Dia­ne.

W ko­szy­ku sku­te­ra spo­czy­wał sze­ścio­pak kra­jo­we­go piwa i pu­deł­ko kra­ker­sów Ritz. Ha­zel po­de­szła bli­żej i otwo­rzy­ła pusz­kę dla sie­bie, a po­tem dru­gą dla ojca.

– Dia­ne na­pi­je się z nami?

Oj­ciec mru­gnął do niej po­ro­zu­mie­waw­czo szkli­stym okiem, jak­by lada mo­ment miał się roz­pła­kać ze szczę­ścia.

– Wy­pi­ję za nas obo­je.

– Zdrów­ka, tat­ku. – Ha­zel unio­sła pusz­kę, a oj­ciec po­szedł za jej przy­kła­dem. Za­wią­za­ło się mię­dzy nimi mil­czą­ce po­ro­zu­mie­nie i żad­ne z nich nie chcia­ło oka­zać się gor­sze: pili dusz­kiem, nie od­ry­wa­jąc ust od pu­szek, do­pó­ki nie opróż­ni­li ich do dna. Oj­ciec otwo­rzył na­stęp­ne piwo i pod­je­chał odro­bi­nę do przo­du, żeby wrę­czyć je Ha­zel.

– Zdrów­ko się przy­da. Sie­dzę jak na szpil­kach. Mam wra­że­nie, że to nasz ślub, tyl­ko po­mi­nę­li­śmy nud­ną część i prze­szli­śmy od razu do kon­sump­cji.

Ha­zel po­czu­ła w prze­ły­ku coś, co jak mia­ła na­dzie­ję, było tyl­ko ga­zem z piwa.

– Mogę jesz­cze jed­no?

– Mó­wię po­waż­nie, Ha­zel. Wiem, jak to musi brzmieć, ale po­myśl: jesz­cze trzy lata i będę w wie­ku, w któ­rym prze­cięt­ny męż­czy­zna prze­no­si się na tam­ten świat. Ko­ja­rzysz ten te­le­tur­niej w te­le­wi­zji, któ­re­go uczest­ni­cy mie­li mi­nu­tę, żeby wpaść do spo­żyw­cze­go i wpa­ko­wać do ko­szy­ka jak naj­wię­cej to­wa­rów? Ja wła­śnie do­tar­łem w ży­ciu do ta­kie­go miej­sca: je­śli nie zgar­nę jak naj­wię­cej z pó­łek, moja szan­sa prze­pad­nie na za­wsze. Nie ma co tra­cić cza­su. Coś ci po­ka­żę.

Poła szla­fro­ka Dia­ne nie­spo­dzie­wa­nie po­wę­dro­wa­ła na bok. Jed­nym zde­cy­do­wa­nym ru­chem nad­garst­ka oj­ciec po­zba­wił ją wszel­kich po­zo­rów przy­zwo­ito­ści.

– Ojej, ale ma wiel­kie pier­si. – Ha­zel uświa­do­mi­ła so­bie, że wy­szep­ta­ła te sło­wa to­nem zbo­la­łej re­zy­gna­cji, ja­kim in­for­mu­je się przy­ja­ciół­kę, że ich wspól­na zna­jo­ma ma raka.

– Auto może by mi się przy­da­ło – przy­znał oj­ciec – ale nie będę po nim pła­kał.

– Ja­kim cu­dem one tak ster­czą? – zdzi­wi­ła się Ha­zel. Pier­si lal­ki uno­si­ły się, a sut­ki były wy­ce­lo­wa­ne w su­fit, jak­by sta­ła na rę­kach.

– Miał­bym na ten te­mat pew­ną teo­rię, ale po­wie­dzia­ła­byś, że ga­dam jak na­wie­dzo­ny.

Ich roz­mo­wę prze­rwa­ło gło­śne wy­cie prze­jeż­dża­ją­cej uli­cą ka­ret­ki. Od­głos ten zmo­ty­wo­wał ojca do pod­ję­cia prze­rwa­ne­go wąt­ku.

– Jest coś jesz­cze – do­dał. – Pa­mię­tasz Re­gi­nal­da i jego żonę, Sher­ry?

Tak, przy­tak­nę­ła w du­chu Ha­zel, nie wy­my­śli­ła so­bie tego – stoż­ko­wy kształt pier­si Dia­ne na­praw­dę miał wa­lo­ry wzro­ko­we. Ha­zel był cie­ka­wa, czy zdo­ła­ła­by się do tego przed sobą przy­znać, a jed­no­cze­śnie na­dal nie zno­sić wszyst­kie­go, co wią­że się z sek­sem, tyl­ko dla­te­go, żeby zro­bić By­ro­no­wi na złość. Kie­dy w ich mał­żeń­stwie po­ja­wi­ły się pierw­sze pro­ble­my, uzna­ła, że wy­star­czy jej gar­dzić sek­sem wła­śnie z nim, ale szyb­ko zro­zu­mia­ła, że to za mało. Oso­by sła­bo zo­rien­to­wa­ne w mał­żeń­skich po­tycz­kach uzna­ły­by sa­mo­za­spo­ko­je­nie i wy­obra­ża­nie so­bie, że jest z kimś in­nym, za jej triumf – ach, ta roz­kosz, or­gazm, dresz­czyk men­tal­nej zdra­dy – a klę­skę By­ro­na. Ale nic z tych rze­czy. Pró­bo­wa­ła tego przez ja­kiś czas, ale szyb­ko do­szła do wnio­sku, że sta­je się co­raz bar­dziej świa­do­ma swo­jej sek­su­al­no­ści: nie­ustan­nie my­śla­ła o sek­sie i chcia­ło się jej sek­su. Jej cia­ło przy­po­mi­na­ło prze­bie­rań­ca na plat­for­mie z kar­na­wa­łu Mar­di Gras, z tą tyl­ko róż­ni­cą, że za­miast jak on ci­skać do­oko­ła ko­ra­la­mi, roz­ta­cza­ła wo­kół sie­bie opa­ry fe­ro­mo­nów wy­czu­wal­ne dla każ­de­go, kto zna­lazł się wy­star­cza­ją­co bli­sko. A tym kimś czę­sto oka­zy­wał się By­ron. Był tym za­chwy­co­ny. Nie prze­szka­dza­ło mu na­wet, że w ogó­le ze sobą nie sy­pia­ją, bo Ha­zel do­słow­nie ocie­ka­ła sek­sem, aż bił od niej blask. Mo­gła­by się za­ło­żyć, że każ­dy, kto ją wte­dy wi­dy­wał, był prze­ko­na­ny, że By­ron po­su­wa ją, jak przy­sta­ło na pra­wo­wi­te­go pana i wład­cę. Wte­dy to do niej do­tar­ło: je­śli chcesz, żeby twój dom spra­wiał wra­że­nie zim­ne­go i nie­go­ścin­ne­go, nie wy­star­czy, je­śli za­mkniesz wen­ty­la­cję w jed­nym po­miesz­cze­niu, trze­ba cał­ko­wi­cie od­ciąć do­pływ ener­gii do bu­dyn­ku. Tak wła­śnie po­stą­pi­ła: kom­plet­nie za­mknę­ła się na seks. Dla­te­go tro­chę ją za­nie­po­ko­iło, że pierw­szą rze­czą od lat, któ­rej uda­ło się wznie­cić w niej wy­ga­sły daw­no ogień, była para gro­te­sko­wych cyc­ków z si­li­ko­nu.

– Pa­mię­tasz Re­gi­nal­da? – huk­nął oj­ciec. – Wiesz, tego męża Sher­ry. Ma­ry­narz, wy­sta­ją­ce zęby. Zwy­kle przy­no­si­li ki­sze na są­siedz­kie skład­ko­we im­pre­zy.

– Chy­ba mam za­ćmie­nie, tato. A co z nim?

Po­wo­do­wa­na cie­ka­wo­ścią, Ha­zel mia­ła ogrom­ną ocho­tę wy­cią­gnąć rękę i za­ci­snąć pal­ce na le­wym bu­fo­rze Dia­ne. Kto wie, może jest po­dob­ny do ma­te­ra­ca pian­ko­we­go z pa­mię­cią kształ­tu i je­śli ści­śnie go od­po­wied­nio moc­no, zo­sta­nie na nim od­cisk jej dło­ni?

– Wiem, że wy, mło­dzi, nie lu­bi­cie tego słu­chać, ale lu­dzie nie prze­sta­ją upra­wiać sek­su tyl­ko dla­te­go, że się sta­rze­ją.

Ha­zel ode­tchnę­ła z ulgą, że nie za­pa­mię­ta­ła, jak wy­glą­da­li Re­gi­nald i Sher­ry. Ucie­szy­ła się, jak­by wy­gra­ła los na lo­te­rii.

– No więc Re­gi­nald i Sher­ry – obo­je na eme­ry­tu­rze – ba­rasz­ku­ją so­bie w łóż­ku któ­re­goś wtor­ku koło trze­ciej po po­łu­dniu. I na­gle Re­gi­nal­do­wi wy­sia­da pi­ka­wa. Wy­obraź so­bie, jak to mu­sia­ło wy­glą­dać z tech­nicz­ne­go pun­tu wi­dze­nia: do­brze zbu­do­wa­ny, sze­ro­ki w ba­rach Re­gi­nald i kru­cha jak ga­łąz­ka, cho­ra na oste­opo­ro­zę Sher­ry. Zwa­lił się na nią ca­łym cię­ża­rem i bie­dacz­ka utknę­ła pod zwło­ka­mi wła­sne­go męża. Przy­du­sił ją, że nie mo­gła się ru­szyć. I tak tkwi­ła uwię­zio­na przez cały dzień i jesz­cze tro­chę. W koń­cu zna­lazł ją ich syn. Bo to był do­bry syn, dzwo­nił co­dzien­nie, a ona od paru go­dzin nie od­bie­ra­ła te­le­fo­nu.

– Nie lu­bię ga­dać przez te­le­fon, tato! – we­szła mu w sło­wo Ha­zel. – Więc je­śli ta hi­sto­ria to alu­zja, że po­win­nam czę­ściej do cie­bie dzwo­nić, nie je­stem pew­na, czy aku­rat ta sy­tu­acja – gdy czło­wie­ko­wi w na­gro­dę do­sta­je się wąt­pli­wa przy­jem­ność zdję­cia jed­ne­go na­gie­go i mar­twe­go ro­dzi­ca z dru­gie­go na­gie­go, ale ży­we­go – to wła­ści­wa mar­chew­ka do po­wie­sze­nia na kiju, sko­ro już mowa o za­chę­cie. – Po tych sło­wach umil­kła, po­sta­na­wia­jąc na ra­zie się nie przy­zna­wać, że od te­raz wca­le nie bę­dzie do nie­go dzwo­nić, bo nie ma już te­le­fo­nu.

– To nie była alu­zja, choć, przy­zna­ję, zda­rza mi się po­my­śleć o tych dłu­gich ty­go­dniach, ja­kie będą mu­sia­ły w ra­zie na­głej śmier­ci prze­le­żeć moje zwło­ki, za­nim przyj­dzie ci do gło­wy mnie od­wie­dzić. Tak tyl­ko ci o tym opo­wia­dam. W każ­dym ra­zie tego typu hi­sto­rie za­pa­da­ją czło­wie­ko­wi głę­bo­ko w pod­świa­do­mość. Za każ­dym ra­zem, kie­dy się z kimś uma­wia­łem, tłu­kła mi się po gło­wie myśl: „Ta bab­ka jest za faj­na, że­bym na niej wy­ki­to­wał. Nie za­słu­gu­je na taki los”. Ale z Dia­ne jest ina­czej, mogę na niej umie­rać i o nic się nie mar­twić.

Ha­zel do­szła do wnio­sku, że ra­czej nie za­no­si się, żeby pod­czas tej roz­mo­wy prze­szli z oj­cem gład­ko i na­tu­ral­nie do te­ma­tu jej wła­śnie za­koń­czo­ne­go mał­żeń­stwa, więc się­gnę­ła po jesz­cze jed­no piwo.

– Niech się dzie­je, co chce – cią­gnął oj­ciec. – Już nie mu­szę się ha­mo­wać! Ze wszyst­kich ro­dza­jów śmier­ci, czy moż­na so­bie wy­obra­zić lep­szą niż wy­kor­ko­wa­nie na da­mie? Zdra­dzę ci se­kret: kie­dy czło­wiek pró­bu­je się brandz­lo­wać, całe to mo­ni­to­ro­wa­nie pul­su jest psu na budę.

– Czy ja do­brze zro­zu­mia­łam, że chcesz po­peł­nić sa­mo­bój­stwo, uży­wa­jąc do tego Dia­ne?

Ha­zel spoj­rza­ła tro­chę ina­czej na mie­rzą­cą metr sześć­dzie­siąt si­li­ko­no­wą księż­nicz­kę: od po­ło­wy w górę ko­ciak z „Pen­tho­use’a”, po­ni­żej dok­tor Ke­vor­kian. Szla­frok, co praw­da, zsu­nął się z jej ra­mion aż do ta­lii, ale jej naj­więk­sze atu­ty na­dal po­zo­sta­wa­ły nie­wi­docz­ne.

– Czy one mają wło­sy ło­no­we?

– Nie two­ja spra­wa – od­burk­nął oj­ciec. – Ale jak bar­dzo chcesz wie­dzieć, to tak. I wca­le nie twier­dzę, że pla­nu­ję na­umyśl­nie wy­koń­czyć się sek­sem. Cho­dzi o to, że nie­dłu­go umrę, a chciał­bym przed­tem od­być jesz­cze wie­le, wie­le sto­sun­ków. I je­śli fak­tycz­nie się oka­że, że seks bę­dzie moją ka­ro­cą na tam­ten świat, je­stem zda­nia, że są znacz­nie gor­sze wozy do tej jaz­dy.

– W po­rząd­ku, tato – przy­tak­nę­ła Ha­zel, ob­rzu­ca­jąc spoj­rze­niem po­zo­sta­łe pusz­ki z pi­wem.

– Bierz wszyst­kie, nie krę­puj się. Ja i tak je­stem cały na­bu­zo­wa­ny od tego sztucz­ne­go sek­su. Dia­ne prze­szła moje naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia. Nie spo­dzie­wa­łem się, że bę­dzie tak przy­jem­nie, za­le­ża­ło mi tyl­ko, żeby nie bo­la­ło. Ba­łem się, sama wiesz, że po­draż­ni mnie ja­kaś spo­ina albo jej pe­ru­kę bę­dzie czuć pla­sti­kiem. Uprze­dzi­łem się jak po ja­kiejś te­ra­pii awer­syj­nej. Kur­czę, ale by­łem głu­pi. Prze­cież ona pach­nie jak nowe auto z sa­lo­nu!

– Chy­ba tak po­win­no być, sko­ro prze­han­dlo­wa­łeś za nią swój sta­ry wóz.

Ha­zel za­uwa­ży­ła, że oj­ciec mie­rzy wzro­kiem opróż­nio­ne przez nią pusz­ki, od­ru­cho­wo od­gi­na­jąc pal­ce, jak­by li­czył je gło­wie.

– Wi­dzę, że na­praw­dę mia­łaś dziś ocho­tę się na­pić, Haze. Czy mi się wy­da­je, czy wcze­śniej nie za­uwa­ży­łem, żeby piwo aż tak do­brze ci wcho­dzi­ło?

Oj­ciec był ty­pem czło­wie­ka, któ­ry nie był za­chwy­co­ny, je­śli na­ru­sza­no jego te­ry­to­rium. Ha­zel mu­sia­ła tak umie­jęt­nie po­kie­ro­wać roz­mo­wą, żeby na­brał prze­ko­na­nia, że po­mysł wspól­ne­go za­miesz­ka­nia choć czę­ścio­wo wy­szedł od nie­go. Do­pie­ro wte­dy oj­ciec w peł­ni go za­ak­cep­tu­je.

– Cie­szę się, że masz sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce ży­cie mi­ło­sne, tato – pod­ję­ła roz­mo­wę. – A sko­ro już mowa o znaj­do­wa­niu two­ich zwłok, po­wiedz­my, przez ko­goś, kto jesz­cze tego sa­me­go dnia za­uwa­ży, że od­sze­dłeś, nie są­dzisz, że do­brze by­ło­by mieć współ­lo­ka­to­ra? Ja­kie­goś to­wa­rzy­sza do gry w kar­ty, roz­mów czy po­ga­du­szek o ni­czym.

Z gar­dła ojca wy­rwał się gorz­ki śmiech, aż sie­dzą­ca na jego ko­la­nach Dia­ne prze­chy­li­ła się gwał­tow­nie do przo­du. Ha­zel za­sko­czył wi­dok swo­ich roz­ło­żo­nych w opie­kuń­czym ge­ście rąk – wy­cią­gnę­ła je in­stynk­tow­nie, żeby ochro­nić lal­kę przed upad­kiem.

– Ocza­dzia­łaś? Miesz­ka­nie w po­je­dyn­kę to naj­lep­sze, co mnie mo­gło spo­tkać! A te­raz, gdy mam Dia­ne, ży­cie na­bra­ło cał­kiem in­ne­go wy­mia­ru. Mo­że­my ja­dać ko­la­cję przy świe­cach kom­plet­nie nago. Mogę na­wet jeść z jej brzu­cha jak z ta­le­rza! To jest coś, cze­go ni­g­dy do­tąd nie ro­bi­łem, a nie mia­ła­bym nic prze­ciw­ko skon­su­mo­wa­niu ka­nap­ki z szyn­ką z biu­stu pięk­nej ko­bie­ty. – Po tych sło­wach po­now­nie ob­rzu­cił spoj­rze­niem pier­si lal­ki, marsz­cząc brew z po­dzi­wem. – Dia­ne to ist­ny cud. Jak to mó­wią, dziś jest pierw­szy dzień resz­ty mo­je­go ży­cia.

– Cud – po­wtó­rzy­ła w za­my­śle­niu Ha­zel. Fak­tycz­nie, sko­ro skrzy­nia na pod­ło­dze przy­wo­dzi­ła na myśl otwar­ty gro­bo­wiec, Dia­ne moż­na by uznać za współ­cze­sne­go Ła­za­rza, wskrze­szo­ne­go i przy­wró­co­ne­go do świa­ta ży­wych.

I wte­dy oj­ciec się zo­rien­to­wał. Po­pra­wił się nie­spo­koj­nie na sie­dze­niu sku­te­ra, po­trą­ca­jąc Dia­ne. Lal­ka prze­chy­li­ła się na bok, tra­fia­jąc wy­cią­gnię­tą ręką pro­sto w klak­son, któ­ry wy­dał dźwięcz­ny prze­cią­gły sy­gnał.

– Ha­zel? Co ma zna­czyć ta wa­liz­ka?

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki