Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy ty też masz wrażenie, że im bardziej poświęcasz się poszukiwaniu szczęścia, tym bardziej nieuchwytne się ono staje? Czy ty także tęsknisz za czasami dzieciństwa, gdy małe rzeczy sprawiały ci radość, a twoimi decyzjami kierowała żywa ciekawość świata?
Kto powiedział, że jako dorosły musisz wieść poważne, pełne obowiązków i stresujące życie? Wciąż możesz czuć radość dzięki zabawie. Nauka dowodzi, że ma ona zbawienny wpływ zarówno na zdrowie psychiczne, jak i fizyczne. Co więcej, dzięki tej książce stanie się twoim nawykiem, a ty:
• nauczysz się w zdrowy sposób rozładowywać napięcie i stres,
• odważnie stawisz czoła nowym wyzwaniom,
• zaczniesz delektować się każdą chwilą,
• na nowo odkryjesz radość z poznawania świata i ludzi,
• będziesz mieć dobry humor nawet w pracy
• i już nigdy nie będziesz się nudzić!
Wprowadzenie nawyku radości do swojej codzienności nie sprawi, że zaczniesz patrzeć na świat przez różowe okulary, ale pokonywanie trudności stanie się łatwiejsze, a codzienność – pełna wspaniałych doświadczeń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 423
Ostateczną wersję niniejszej książki zacząłem pisać na początku 2020 roku, kiedy to, jak wszyscy z pewnością wiemy, spadła na nas zupełnie niespodziewanie globalna pandemia. Oddawałem ukończony rękopis w momencie, kiedy Stany Zjednoczone były mniej więcej w połowie zaszczepione i powoli wracały do swego rodzaju nowej i niestabilnej normalności. Innymi słowy, pisałem tę książkę w okresie (miejmy nadzieję) najmniej radosnych lat, jakie kolektywnie przeżyjemy w całym naszym życiu.
Przedstawione w niej idee zostały sprawdzone w „normalnych” okolicznościach, jednak pandemia COVID-19 sprawiła, że krajobraz świata zmienił się diametralnie. Podczas jej najniebezpieczniejszych momentów zabawa nie znajdowała się na szczycie czyjejkolwiek listy priorytetów, mojej również. W maju 2020 roku mocno się rozchorowałem, co było wynikiem początkowo łagodnej infekcji wirusem COVID-19 i nałożenia się na siebie w tamtym okresie wielu stresorów. Przez kilka miesięcy nie mogłem spać, przez co moje funkcjonowanie, nie wspominając już o zabawie, stało się niemal niemożliwe. Chociaż zdarzały się momenty, w których lekcje zawarte w tej książce pomogły mi osiągnąć większą satysfakcję z życia, istniały również takie, w których walczyłem z syndromem oszusta, pisząc kolejne rozdziały o radości, podczas gdy sam prawie jej nie odczuwałem. Pomimo tych problemów i tak uważam, że miałem szczęście. Miliony osób straciły środki do życia czy swoich najbliższych; ci, którzy mieli najmniej szczęścia, stracili życie. Poza nieposkromionym wirusem ludzie na całym świecie zmagali się podczas pandemii również z niesprawiedliwością, systemowym rasizmem, zawirowaniami politycznymi, wyzwaniami powodowanymi przez zmiany klimatu i z innymi problemami, które mógłbym jeszcze długo wymieniać. Nic dziwnego, że w sytuacji, w której tak wiele fizjologicznych i psychologicznych potrzeb z potrzebą bezpieczeństwa na czele nie zostaje zaspokojonych, niewielu z nas zajmowało się pogonią za potrzebami wyższego rzędu.
Jeżeli pośród tego ponurego krajobrazu możemy odnaleźć chociaż jedno jasne światełko, to jest nim fakt, że pandemia dała wielu z nas jedyną okazję na przyjrzenie się swojemu dotychczasowemu życiu – jego rytmowi, terminarzom, dystrakcjom i obsesjom – z wystarczająco dużego dystansu, aby móc zadać sobie tak istotne pytania jak: Czy żyję tak, jak chcę? Co w moim życiu jest przypadkowe, a co zaplanowane? Czy mogę żyć bardziej świadomie? Oraz oczywiście: Czy moje życie mogłoby być zabawniejsze?
Z perspektywy osób szukających odpowiedzi na powyższe pytania ta książka nie mogłaby ukazać się w lepszym momencie. Bez względu na to, czy do końca to rozumiemy, czy nie, pandemia zaznajomiła nas z kluczowymi konceptami tej publikacji. Gdy zostaliśmy zamknięci w domach i pozbawieni wielu aktywności, które kochamy, zrozumieliśmy, jak bolesne jest marnowanie naszego cennego czasu. Cierpieliśmy z powodu braku bezpośrednich interakcji z przyjaciółmi i rodziną oraz odczuliśmy, jak destruktywne może być pozbawienie nas osobistej łączności z czymkolwiek poza nami samymi. Odkryliśmy prawdę w sentencji „bezpieczeństwo to w większości przesąd” i zatęskniliśmy za „przygodą dla odważnych”1.
Nadszedł zatem czas, abyśmy rzucili się z powrotem w wir naszej przygody dla odważnych i odzyskali radość – nie tylko dla siebie, ale także by pomóc naszym najbliższym oraz, jak niedługo się przekonasz, całemu społeczeństwu.
Większość swojego życia spędziłem na poszukiwaniu szczęścia. Było ono dla mnie niczym zagadka, której nigdy nie potrafiłem rozwiązać. W młodości notorycznie udawałem kogoś, kim nie jestem, starając się desperacko odnaleźć własną pozycję w strukturze niewielkiego społeczeństwa mojego małego rodzinnego miasta Davis w Kalifornii. Nie zaznawszy szczęścia w domu, usamodzielniłem się już jako nastolatek, żeby sprawdzić, czy nie czeka ono na mnie gdzieś w świecie. Od tamtej pory przebyłem dość długą drogę.
Chociaż ludzie od zawsze pragnęli być szczęśliwi, idea szczęścia jako wyuczonej umiejętności nigdy nie cieszyła się specjalną popularnością. Oczywiście obecnie istnieje cały rynek psychologów, guru, instytucji i organizacji usiłujących raz na zawsze „rozwiązać” problemy z odczuwaniem radości. Kolejne książki tłumaczą czytelnikom, jak doświadczać więcej poczucia szczęścia z perspektywy neurologicznej, psychologicznej, religijnej albo duchowej. Jego wizja jako doświadczenia niezależnego od bogactwa, osiągnięć czy innych czynników zewnętrznych wzbudza liczne kontrowersje. Wielu z nas odczuwa bezradność, usiłując dążyć do lepszego życia mimo trudności, które często wydają się nie do pokonania.
Dla wszystkich – od członków pokolenia baby boomers, czyli powojennego wyżu demograficznego, którzy nie potrafią powrócić do radości z dawnych lat, po młodsze roczniki zmagające się z rekordowym poziomem społecznej samotności, niepokoju i wypalenia – pogoń za szczęściem napędzana jest nadzieją, że jego zdobycie rozwiąże pozostałe problemy. Uważamy, że jeśli tylko uda nam się przełączyć nasz „pstryczek szczęścia”, życiowe trudności natychmiast przestaną być tak uciążliwe. W końcu możemy osiągnąć wewnętrzną satysfakcję bez względu na to, jak mroczne jest nasze otoczenie, prawda? A czy wspominałem już, że w naszym biurowcu urządzono dla pracowników nowy pokój zen2?
Jak wkrótce odkryjesz, pogoń za szczęściem może również stać się pułapką. W rzeczywistości uganianie się za radością przynosi zwykle wszystko… z wyjątkiem jej samej. Wiem o tym, ponieważ sam wpadłem w ten potrzask. Na początku 2016 roku nareszcie poczułem, że odhaczyłem wszystkie podpunkty na mojej liście pogoni za szczęściem: miałem udane małżeństwo i dwójkę zdrowych dzieci. Odnosiłem sukcesy zarówno jako przedsiębiorca, jak i jako ekspert do spraw rozwoju biznesu. Dwukrotnie wygrałem zawody triatlonowe Ironman. Dużo podróżowałem. Postawiłem stopę na każdym z kontynentów. Miałem doktorat i publikowałem swoje badania. Otrzymywałem liczne nagrody za osiągnięcia w dziedzinie, którą się zajmowałem. Cóż, większość osób mogłaby uznać, że miałem wszystko. I obiektywnie rzecz biorąc, moje życie faktycznie było wspaniałe. Co więcej, jako założyciel i członek stowarzyszenia International Positive Psychology Association uplasowałem się w czołówce badaczy zajmujących się tematyką szczęścia. Naturalnie wprowadzałem wszystkie najnowsze odkrycia do własnej codzienności. Jako członek społeczności Quantified Self zoptymalizowałem swoje życie nie tylko pod względem jakości, lecz także ilości – zbierając i analizując informacje na temat swoich dobrych i złych dni, nieustannie szukając pomiędzy nimi korelacji oraz próbując odnaleźć sposób na podniesienie mojego poziomu szczęścia. Dotarłem na sam szczyt. Nie zostało mi już wiele rzeczy, które mógłbym zrobić, żeby poczuć się szczęśliwszym. Nie istniała żadna technika, której jeszcze nie wypróbowałem.
Tak się składa, że jestem również zapalonym blogerem i w ramach tego hobby rozsyłam czytelnikom swój newsletter, mniej więcej dwudziestego trzeciego dnia każdego miesiąca zamykającego dany kwartał (grudnia, marca, czerwca oraz września). 23 czerwca 2016 roku pracowałem tak jak zawsze. Przygotowałem newsletter będący tyradą na temat cudowności mojego obecnego życia i kliknąłem przycisk „wyślij”. Pod koniec maila pochwaliłem się czytelnikom, że niedawno odhaczyłem kolejny podpunkt na mojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią – razem z moim ukochanym bratem Brianem przejechaliśmy się Kingda Ka, najwyższą kolejką górską na całym świecie.
Niespełna dwadzieścia cztery godziny po rozesłaniu tego e-maila mój brat niespodziewanie zmarł na zator tętnicy płucnej. To było jak surrealistyczny koszmar: kiedy moi przyjaciele, rodzina i pozostali czytelnicy dowiadywali się, ile radości sprawiło mi to wspólnie doświadczenie, tragiczna śmierć Briana uświadomiła mi, że nigdy więcej nie będziemy mieli okazji go powtórzyć. Gdy minął pierwszy szok, pogrążyłem się w głębokim smutku i niepokoju. Znalazłem się tym samym na zdradliwej ścieżce kwestionowania absolutnie wszystkiego w moim życiu.
Niedługo później trafiłem do szpitala, ponieważ musiałem przejść poważną operację biodra. Gdy wybudziłem się z narkozy, zupełnie nie czułem nóg. Leżąc w szpitalnym łóżku, walczyłem o to, by zachować pozytywne myślenie. Zbudowałem całe swoje życie wokół aktywności fizycznej i pozytywnego nastawienia, a nagle musiałem przyzwyczaić się do rzeczywistości, w której nigdy więcej nie pobiegnę w żadnych zawodach. Stałem się emocjonalnym wrakiem. Tradycyjne narzędzia psychologii pozytywnej nie pomagały. Bez względu na to, ile medytowałem czy pisałem w dzienniku wdzięczności, szczęście pozostawało dla mnie nieuchwytne. Wreszcie musiałem przyznać przed samym sobą, że w moim przypadku te sposoby straciły zastosowanie. Wierzyłem w szczęście, a jednak nie mogłem poczuć się szczęśliwy. Doświadczyłem ogromnego dysonansu poznawczego. Wcześniej uważałem, że rozumiem, na czym polega życie, aż tu nagle ponownie zupełnie się w nim zagubiłem.
Miałem fart, bo czucie w nogach powróciło, a podczas dochodzenia do siebie w kolejnych miesiącach po operacji zacząłem uświadamiać sobie coś bardzo istotnego. Zadałem sobie pytanie, czy moje gorliwe pragnienie bycia szczęśliwym nie stało się przypadkiem częścią całego problemu? I niespodziewanie, kiedy tylko przestałem łajać się za odczuwanie smutku, stało się coś niesamowitego. Energia, którą wcześniej marnowałem, skupiając się wyłącznie na odzyskaniu radości, wróciła do mnie i mogłem wykorzystać ją do czegoś innego. Zamiast uparcie fiksować się na tym, czego mi brakowało, zacząłem podejmować lepsze decyzje i przeznaczać więcej czasu na działanie i dobrą zabawę. Jak wkrótce przeczytasz, moje sposoby na to były rozmaite, począwszy od tak prostych jak kreatywne wynajdowanie okazji do spędzenia z żoną czasu tylko we dwoje, a skończywszy na nieortodoksyjnym podejściu do fizjoterapii, które pozwoliło mi stać się lepszym tancerzem i pogłębić więź z córką.
Z czasem moje wnioski złożyły się na w pełni ukształtowane objawienie. Wreszcie dostrzegłem, jak daremne, a nawet przeciwskuteczne były moje starania, by uchwycić i zatrzymać przy sobie szczęście – nie tylko w tamtym kryzysowym momencie, ale przez całe lata. Praca nad byciem szczęśliwym uszczupliła mój ograniczony czas i uwagę, które mógłbym poświęcić na pełne przeżywanie życia.
Z naukowego punktu widzenia moje objawienie miało całkowity sens. Poczucie szczęścia wyewoluowało w nas nie bez powodu: miało za zadanie przyciągać nas do tych rzeczy i aktywności, które zwiększą nasze szanse na przetrwanie. Gdybyśmy zawsze czuli się usatysfakcjonowani, nie mielibyśmy motywacji, żeby ruszać naprzód. Czasami to właśnie niezadowolenie, a nie szczęście, jest tą siłą, która pobudza nas do działania. I chociaż wielu z nas teoretycznie to rozumie, pogoń za szczęściem wciąż dotyczy nas wszystkich. Niczym Syzyf, machinalnie wtaczający swój głaz na górę wyłącznie po to, żeby zobaczyć, jak stacza się z powrotem w dół, my również bezustannie staramy się je zdobyć i utrzymać, nie zastanawiając się nawet, jaka tak naprawdę jest jego wartość.
Doszedłem do wniosku, że przemyślenia na temat szczęścia kierowały moją uwagę na to, czego mi do niego brakuje, przez co czułem się bardziej nieszczęśliwy. (Od tamtego czasu dowiedziałem się również, że nowe badania na temat naukowej natury szczęścia, którymi podzielę się na stronach tej książki, to potwierdzają). Zacząłem zatem akceptować fakt, że rozpacz z powodu śmierci mojego brata oraz strach o moją fizyczną sprawność po operacji były odpowiednimi i nieuniknionymi reakcjami na te realne tragedie. Rozpacz i ból są częścią życia człowieka. A jednak jako niewolnik gonitwy za szczęściem, zamiast to zaakceptować, jeszcze bardziej pogłębiłem swoje cierpienie, usiłując tuszować smutek oraz ból. Tak zafiksowałem się na potrzebie bycia szczęśliwym, że nie uszanowałem innych swoich potrzeb, takich jak żałoba, pogodzenie się z własnymi emocjami czy ich odczuwanie.
Ale skoro umyślna pogoń za szczęściem doprowadziła mnie do rozpaczy, to jaka pozostała mi alternatywa? Czy istnieje coś, co pomogłoby nam przetrzymać najmroczniejsze okresy życia i na czym moglibyśmy polegać? Zacząłem zadawać sobie mniej introspektywnych pytań, a zamiast tego skupiłem się na empatycznym podejściu do mojej autonomii i sprawczości w zgodzie z wyznawanymi przez siebie wartościami. Kiedy przerwałem proces samooskarżania i stałem się bardziej proaktywny, pomimo mojej głębokiej żałoby wpadło mi do głowy drugie kluczowe przemyślenie: chociaż nie mogę zawsze czuć się szczęśliwy, prawie zawsze mogę dobrze się bawić. Jeżeli podejdę do tego świadomie, będę w stanie tworzyć chwile radości i przyjemności – tak, nawet przyznając przy tym, że jestem smutny. Jak wkrótce przeczytasz, zabawa może być częścią wielu stanów emocjonalnych, a nawet nad nimi zapanować.
W przeciwieństwie do szczęścia zabawa nie jest naszą reakcją na zastane okoliczności. To nastawienie na działanie, stan, który kontrolujesz i możesz wywołać w sobie niemal zawsze i niemal wszędzie. Zabawa jest dla nas również niezwykle korzystna zarówno pod względem fizycznym, jak i psychologicznym. Zamiast skupiać się na tym, czego nam brakuje, przestawienie się na tryb zabawy zapewnia nam natychmiastowe korzyści.
Jest ona bezpośrednią neurologiczną drogą do poprawienia własnego samopoczucia – a jednak, jak miałem niedługo się przekonać, to także umiejętność, która wymaga pewnego wyćwiczenia, przynajmniej dla ludzi zaangażowanych w pełne powagi dorosłe życie. Dzieciakom zabawa przychodzi naturalnie, podczas gdy my, dorośli, mierzymy się przy tym z trzema głównymi przeszkodami:
Z wiekiem wmówiono nam przekonanie, że dobra zabawa to coś dziecinnego, a nawet niestosownego.
Nie doceniamy mentalnych oraz fizycznych korzyści płynących z zabawy.
Odrzuca nas ten sprzeczny z intuicją fakt, że w przypadku zabieganych dorosłych zabawa wymaga pewnej dyscypliny, co brzmi… no cóż, niezbyt zabawnie.
Zanim skończysz czytać Supernawyk, poznasz jasne i przekonujące dowody naukowe na to, jak ważna i niezbędna w życiu jest zabawa. Nauczysz się również taktyk oraz technik, dzięki którym wprowadzisz ją do swojej codzienności w sposób, który będzie dla ciebie wygodny i autentyczny, a nie sztuczny czy wymuszony. To właśnie te techniki zdecydowanie poprawiły moje samopoczucie i z ogromnym powodzeniem pomogły tym, na których je wypróbowałem.
Nie jestem żadnym guru schodzącym do ludu ze szczytu góry. Kiedy mówię, że nadszedł czas, abyśmy przestali gonić za szczęściem i zaczęli dobrze się bawić, to mówię tak, ponieważ takie wnioski zostały poparte przez zweryfikowane naukowe źródła. Razem z moim zespołem spędziliśmy całe lata na uwierzytelnianiu strategii i idei, które niedługo odkryjesz. Wszyscy mamy w sobie zdolność życia bardziej radosnym życiem; potrzeba nam do tego jedynie odpowiednich narzędzi. Niniejsza książka jest właśnie jednym z nich.
Rozdział 1
Zabawa jest antidotum
Był taki czas w moim życiu, kiedy sądziłem, że mam już wszystko – miliony dolarów, posiadłości, samochody, drogie ubrania, piękne kobiety i wszystkie materialne dobra, jakie możesz sobie wyobrazić. A teraz walczę o pokój.
– Richard Pryor
Pewnego zimowego dnia w Phoenix, w Arizonie, mężczyzna nazwiskiem Will Novak otrzymał wiadomość e-mail z zaproszeniem na wieczór kawalerski. Impreza zapowiadała się wyśmienicie: weekend na nartach w Vermont, motyw lat osiemdziesiątych, grill, włoskie jedzenie, piwo i przepiękny, świeżutko opadły śnieg. Był tylko jeden malutki problem. Will nigdy nie słyszał o panu młodym, Angelu, ani o żadnym z jego drużbów: któryś z nich musiał przesłać mu zaproszenie przez pomyłkę. (Należy tutaj zaznaczyć, że był pośród nich drużba nazwiskiem Bill Novak). Tak czy inaczej, ta wiadomość wprawiła Willa w dobry nastrój. Był wówczas ojcem dziesięciomiesięcznego dziecka, więc każdą zabawną sytuację przyjmował z otwartymi ramionami.
Dlatego też, śmiejąc się sam do siebie, odpisał: „No k*rwa, wchodzę w to! Wnioskując po mailu, Angelo to świetny koleś, więc musimy pożegnać jego kawalerstwo z przytupem! Mam nadzieję, że jego przyszła żona (albo przyszły mąż) jest równie super”. Na koniec dopisał jeszcze swój rozmiar koszulki.
Nigdy się nie spodziewał, że otrzyma odpowiedź. A jednak jego ruch wywołał lawinę zdarzeń. Drużbowie uznali, że Will jest przezabawny – tak przezabawny, że będzie świetnym dodatkiem do ich imprezy. Niedługo później dostał wiadomość: „Jeśli ty mówisz poważnie, to my też. Wpadaj!”.
Will oniemiał. Czy naprawdę mówili poważnie? Z jednej strony, taka wycieczka kosztowałaby go prawie tysiąc dolarów, a miał przecież żonę, niemowlę i finansowy ból głowy spowodowany remontem kupionego po taniości domu. No i… to byli zupełnie obcy faceci. Z drugiej strony, nie jeździł na nartach, odkąd skończył czternaście lat. Jego życie było pełne i satysfakcjonujące, jednak jak u większości pierwszorocznych rodziców, przepełnienie pieluchy albo całonocna bezsenność stanowiły w tym momencie jego jedyne przygody.
Dlatego też, zamiast odmówić, podjął kolejne ryzyko. Założył zbiórkę w serwisie GoFundMe, którą nazwał: „Pomóż mi pojechać na wieczór kawalerski obcego gościa”. No cóż, pozbawiony snu, świeżo upieczony tatuś i grupa kolesi w imprezowych nastrojach planujący coś tak bardzo przypadkowego to jedna rzecz. Teraz jednak przyłączyły się do tego dziesiątki, a później nawet setki ludzi, przerywając wszystkie zaplanowane na ten dzień ważne zajęcia, żeby zalogować się na GoFundMe i dorzucić kilka dolarów. Przed końcem dnia wycieczka Willa została w pełni opłacona. Łącznie 224 osoby wpłaciły na nią 4615 dolarów, a całą akcję udostępniono 6300 razy. (Pieniędzmi z nadwyżki zasilono później fundusz na „studia/jedzenie/zabawki/cokolwiek innego będzie potrzebne dziecku” pana młodego i jego ówczesnej narzeczonej, która była już wtedy w ciąży).
Jeśli uważasz, że to śmieszne, postaw się na miejscu Willa. Zastanów się, co towarzyszyło mu przy tych wydarzeniach:
Beztroska radość wywołana śmiesznym żartem. Adrenalina towarzysząca podejmowaniu ryzyka. Czysty zachwyt spowodowany przeskokiem od codzienności do czegoś niezwyczajnego. Dreszczyk emocji wywołany spontaniczną podróżą i okazją do zabawy. Nagroda w postaci nowych znajomych. Szansa na zdrowy rodzaj ucieczki.
Historia Willa rozłożona na czynniki pierwsze staje się czystą, niczym nieskażoną zabawą. Otrzymawszy błogosławieństwo od swojej partnerki, mężczyzna wsiadł do samolotu i przeżył niesamowity weekend. To wspomnienie pozostanie z nim do końca życia. A dla innych stał się przy tym legendą. Któregoś dnia jego dzieci zobaczą zdjęcia z tamtego weekendu i zaśmieją się z niedowierzaniem, że ich tata zrobił coś tak spontanicznego.
Opowiadam ci tę historię nie dlatego, żeby namawiać cię do dorównania Willowi Novakowi albo wywalenia kalendarza do kosza i rzucenia się w wir całkowitej spontaniczności. W mojej książce w ogóle o to nie chodzi. Sedna całej tej opowieści wcale zresztą nie stanowi Will, ale ludzie, którzy dopingowali go w jego przygodzie. Ich pełen energii zapał musi przecież o czymś świadczyć. Istnieje powód, dla którego tak wiele osób wpłaciło pieniądze zarówno na zbiórkę Willa, jak i na wiele innych zabawnych (choć zapewne „bezsensownych”) kampanii w internecie:
Żyjemy w świecie, w którym ludzie są dramatycznie spragnieni zabawy. A jednak, zamiast bawić się samemu, klikamy kilka przycisków i oddajemy tę możliwość takim gościom jak Will.
Zabawa jest – albo powinna być – jednym z podstawowych dóbr dostępnych dla wszystkich. Nikt z nas nie może przejść przez życie bez okresów straty, zawodu czy bólu. Zabawa jest magicznym balsamem, sprawiającym, że problemy dnia codziennego stają się łatwiejsze do wytrzymania.
Od momentu naszych narodzin jest ona także podstawowym elementem niezbędnym dla rozwoju ludzkiego mózgu; nawet przy najprostszej zabawie w „a kuku” ludzie kształtują w sobie podstawy zrozumienia świata. Gdy jesteśmy dziećmi, zabawa pomaga nam rozwijać podstawowe umiejętności społeczne oraz motoryczne, a także ustalać i testować nasze granice i definiować samych siebie w stosunku do reszty świata. W okresie dorastania i wczesnej dorosłości wykorzystujemy ją, żeby badać życie, odkrywać, kto lub co daje nam przyjemność, i odgrywać różne role, które ostatecznie doprowadzą nas do dojrzałej świadomości własnego „ja”. (Cytując mądre słowa Szefa z serialu Miasteczko South Park: „Na wszystko jest czas i miejsce. Nazywa się to studia”).
Kiedy jednak zaczynamy kroczyć ścieżką dorosłości, a nasze życie staje się bardziej świadome, zabawa przemienia się w narzędzie służące urozmaiceniu, rozrywce oraz ucieczce przed presją codzienności. Pomaga nam również zachować zdrowie: śmiech i dobry humor, które zwykle jej towarzyszą, zmniejszają niepokój oraz stres, podwyższają poczucie własnej wartości i zwiększają naszą motywację. Co więcej, zabawa poprawia jakość oddechu i krążenie krwi, obniża puls i ciśnienie oraz wspomaga wydzielanie endorfin do krwiobiegu. Przynosi też ulgę w poczuciu samotności i nudy. Jest jednym z kluczowych składników witalności, zwłaszcza kiedy stajemy się coraz starsi.
Właśnie takie korzyści przynosi nam zabawa – albo raczej powinna przynosić. Smutna rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Większość z nas zrezygnowała z zabawy tuż po okresie wczesnej dorosłości, ponieważ „kiedyś trzeba dorosnąć, prawda?”. W artykule dla gazety „Wall Street Journal”, zatytułowanym An Overlooked Skill in Aging: How to Have Fun (Przeoczona umiejętność w starzeniu się: Jak dobrze się bawić)3, Clare Ansberry pisze, że większość dorosłych osób nie pamięta już, w jaki sposób się bawić. Pozwalamy, aby ta ważna umiejętność słabła, ponieważ wydaje nam się, że nie wnosi do naszego życia zbyt wielu wartości. W rzeczywistości jednak „śmiech, beztroska, radość i rozrywka mogą działać niczym antidotum na stres, depresję czy nerwicę lękową”4.
Skoro czytasz tę książkę, to pewnie masz już pewne podejrzenia dotyczące tego, że w naszym życiu brakuje zabawy. No cóż, czytelniku, jesteś w tym wyjątkiem. Większość osób lekceważy zabawę, uznając ją za dziecinną, nieistotną, rozpraszającą czy nawet niebezpieczną. Wiem to, ponieważ kiedy chwaliłem się, że piszę książkę na temat zwrócenia uwagi ludzi na zabawę, widziałem wiele powątpiewających reakcji. Niektórzy nerwowo zerkali przy tym przez ramię. Inni chichotali i naprędce zmieniali temat. Znalazło się także kilku, którzy z entuzjazmem kiwali głowami, tylko czekając na okazję, żeby wytłumaczyć mi, dlaczego w ich sytuacji zabawa nie może stać się priorytetem.
W społeczeństwie, które nade wszystko ceni produktywność, łatwo nam było uwierzyć, że zabawa jest czymś, czego „fajnie jest czasem doświadczyć”. Zamiast poświęcać na nią codzienny, wartościowy czas, odkładamy ją na organizowane raz do roku wakacje oraz, jeśli znaleźliśmy się pośród grupy szczęśliwców, okazyjne weekendowe przygody. Według badania przeprowadzonego przez zajmującą się prawami pracowników firmę Zenefits5 Stany Zjednoczone zapewniają najkrótszy okres płatnego urlopu ze wszystkich państw rozwiniętych, a mimo to wielu pracowników musi być namawianych przez swoich przełożonych, żeby w ogóle go wykorzystali. Każdego dnia poświęcamy większość godzin na pracę, coraz bardziej obrażeni na wydłużające się listy rzeczy do zrobienia. W tak otępiałym stanie nie pozostaje nam nic innego, jak żyć życiem takich jak Will zabawnych outsiderów, których widzimy czasem na naszych mediach społecznościowych, zamiast przeżywać własne codzienne przygody.
Kiedy piszę o „przeżywaniu własnych przygód”, nie mam na myśli jechania przez cały kraj na imprezę z nieznajomymi ani też niczego równie radykalnego. Chodzi mi o przeżywanie życia w sposób przemyślany, począwszy od podjęcia świadomej decyzji, żeby zainteresować się zabawą i włączyć ją do harmonogramu poszczególnych dni – w życiu, które masz już teraz, a nie w jakiejś fantastycznej wersji jutra. Możesz to nazwać nawykiem zabawy, albo po prostu supernawykiem.
Budowanie takiego nawyku musimy rozpocząć od ponownego zrozumienia, czym jest zabawa i dlaczego jest ona o wiele ważniejsza dla naszego zdrowia, szczęścia i sukcesu, niż kazano nam wierzyć.
Ale w jaki sposób znaleźliśmy się w tym miejscu? Większość z nas, żyjących w Stanach Zjednoczonych lub Europie, została zamarynowana w starej protestanckiej etyce pracy, która stanowi duchową piętę achillesową tak zwanego amerykańskiego snu. To ona mówi nam: ciężka praca jest cnotą. Dla purytanów sukces definiował nie tylko wartość człowieka, ale także duchową czystość. Według nich na szali dosłownie ważyły się losy ich dusz. W tym kontekście to nic dziwnego, że ciężką pracę i jej efekty uważano wówczas za sprawę najwyższej wagi!
Tak więc, skoro praca jest święta, to rozrywki odwodzące nas od niej – zwane czasem zabawą – są nie tylko bezwartościowe, ale również złe.
Nadal wierzymy, że ciężka praca jest wszystkim, czego potrzeba nam do zgromadzenia bogactwa i spełnienia amerykańskiego snu – nie zważając na argumenty nowoczesnej socjologii, które sugerują, że związek pomiędzy jednostką a ubóstwem jest dużo bardziej skomplikowany. Doskonale zademonstrowała to dziennikarka i komentatorka społeczna Barbara Ehrenreich w książce Za grosze pracować i (nie) przeżyć6, w której opisuje, co się stało, kiedy próbowała żyć z minimalnej pensji wypłacanej jej w różnych zawodach. W skrócie – ciężka praca nie wystarczyła jej do wyrwania się z życia „od pierwszego do pierwszego”, bo jest to niemożliwe bez oszczędności czy społecznej siatki bezpieczeństwa, którą w razie potrzeby mogłaby się posłużyć.
A jednak przekonanie, że dzięki pracy możemy wznieść się na wyżyny (w dowolnym sensie), pozostaje głęboko zapisane w zbiorowej podświadomości. Nasze poczucie własnej wartości podnosi się i opada wraz z naszą produktywnością. Autorka Rahaf Harfoush zauważa w książce Hustle & Float7, że postrzeganie pracy jako cnoty – bez względu na to, jak daleko jej do przyjemności, wyższego znaczenia czy samych efektów – było niezwykle pomocne w czasach rewolucji przemysłowej, kiedy obowiązki podzielono na jeszcze drobniejsze, nudniejsze i wymagające mniejszych kwalifikacji segmenty. Wyniki pracy w owych segmentach łatwo dało się wówczas zmierzyć i zoptymalizować. Ta tak zwana praca algorytmiczna – czyli wykonywana w sposób powtarzalny i sekwencyjny – była chlebem powszednim dla dużej części społeczeństwa8. Na przykład mój dziadek posiadał odlewnię w Oklahomie. Wraz z kolegami zjawiał się w pracy codziennie rano o tej samej godzinie i każdego dnia każdy z nich dokładnie rozumiał, czego od niego oczekiwano. Praca była fizycznie wykańczająca, dlatego nadgodziny nie wchodziły w rachubę. Wówczas ludzie wiedzieli, co mają robić, wykonywali swoje zadania i odbierali wypłatę. Reszta czasu, którą spędzali poza zakładem, należała wyłącznie do nich.
W latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku powitaliśmy jednak erę informacyjną. Wielu pracowników przestało wytwarzać różne dingsy i zamiast tego zaczęło zarabiać na życie w rozwijającej się gałęzi „pracy umysłowej”. Wraz z narodzinami pojęcia własności intelektualnej i innowacjami będącymi wynikiem pracy skończyliśmy być pracownikami obsługującymi maszyny o zębatkach i łańcuchach i teraz to my jesteśmy zębatkami i łańcuchami, a nasza zdolność działania jest nadmiernie eksploatowana i optymalizowana do granic możliwości, zupełnie tak jak sprzętu na liniach produkcyjnych. Staliśmy się maszynami, które produkują dobra przynoszące dochody innym ludziom.
Żeby jeszcze bardziej skomplikować obraz dzisiejszego świata, w ostatnich latach nasza produktywność staje się coraz trudniejsza do zmierzenia. W przeciwieństwie do pracy przy liniach produkcyjnych praca kreatywna opiera się na nielinearnym myśleniu i działaniu, a więc nie trzyma się już konsekwentnych schematów. W rezultacie nie posiada także linii mety. Bez wyznaczonych norm pracy arytmetycznej pozostaliśmy jedynie z lichą świadomością tego, czy nasz dzień spędzony w biurze był odpowiednio produktywny. Zamartwiając się o zarobki, zawsze znajdujemy się zatem w trybie „dostępny”. Co więcej, nowe kanały komunikacji sprawiły, że można do nas dotrzeć niemal wszędzie i niemal o każdej porze dnia i nocy, co prowadzi do jeszcze większych problemów. W chwili obecnej, gdy wielu z nas pracuje zdalnie z własnego domu, nasza praca wydaje się nie mieć końca. Pracujemy, jemy i śpimy w granicach tej samej fizycznej przestrzeni, dlatego też nie istnieje żadna wyraźna cezura, która wskazałaby naszym umysłom, że teraz jesteśmy już „poza” pracą. Zamiast tego odpisujemy na e-maile aż do momentu, kiedy nasze głowy opadną na poduszki.
W ostatnich latach łapczywe macki tak zwanej ekonomii na żądanie jeszcze skuteczniej zacierają granicę pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym. W przypadku ludzi, którzy zarabiają na takich platformach jak Uber, Lyft, Fiverr, Instacart czy DoorDash, praca wnika w każdy dostępny zakątek dnia. Skuszeni fałszywymi obietnicami niezależności pracownicy często nie mają świadomości, jak potężne siły bez ustanku dbają o to, żeby odpowiednio duża część zarobków za ich ciężką pracę wpadała do kieszeni kogoś innego. Co gorsza, mechanika tych platform jest skonstruowana w taki sposób, aby zmusić pracowników do coraz dłuższej pracy za coraz mniejsze pieniądze. Jeżeli pracujesz dorywczo w podobnej firmie, bez problemu odnajdziesz w internecie liczne wyznania programistów dręczonych wyrzutami sumienia z powodu tego, że ich umiejętności zostały wykorzystane do oszukiwania takich ludzi jak ty.
Tworzenie iluzji pozwalającej pracownikom wierzyć, że sami o sobie decydują, oraz inne techniki manipulacji obecne w aplikacjach ekonomii na żądanie stanowią poważny problem, który jednak nie ogranicza się wyłącznie do tego rynku. O ile nie pracujesz dla samego siebie, twój pracodawca prawdopodobnie nie zdradzi ci, jaki jest jego największy priorytet: wycisnąć, ile się da, z każdego firmowego zasobu – wliczając w to pracowników. Takie korporacyjne sztuczki zostały doskonale opisane w artykule opublikowanym w magazynie „Slate” pod tytułem My Disturbing Stint on a Corporate Wellness App (Moje niepokojące wyniki pracy z aplikacją Corporate Wellness). Jego autorka, Ann Larson, wysuwa teorię, że ukrytym celem aplikacji mającej dbać o zdrowie i dobre samopoczucie pracowników jest przerzucanie odpowiedzialności za słabe rezultaty niskopłatnej, wykańczającej pracy z pracodawcy na pracownika oraz jednoczesne nakłanianie go przy tym do wykonywania coraz bardziej wyniszczających zadań przez jeszcze dłuższy czas9. Firmy, których misją jest dzielenie się swoim obrotem z zatrudnionymi osobami, oczywiście istnieją, ale z pewnością nie stanowią rynkowej normy.
Bez wyraźnej granicy, która oddzielałaby życie prywatne od zawodowego, hasło „Daj z siebie 110 procent!” nabiera nowego, złowieszczego znaczenia. W Stanach Zjednoczonych poziom wypalenia zawodowego pośród wszystkich rodzajów pracowników osiągnął najwyższy procent w historii. Aby temu zaradzić, korporacje zatrudniają popularnych mówców motywacyjnych, takich jak Gary Vaynerchuk (który upiera się, że musisz „harować”)10 czy Grant Cardone (promujący pracę według reguły „10X”)11. Ich hasła być może świetnie brzmią na scenie, ale coraz liczniejsze przykłady ich zastosowania w praktyce jasno wykazują, że zainspirowane nimi osoby będą musiały zapłacić za to niemałą cenę. W swojej książce Dying for a Paycheck Jeffrey Pfeffer, profesor zachowań organizacyjnych ze Stanford Graduate School of Business, opisuje, jak bardzo jesteśmy krzywdzeni przez nowoczesne miejsca pracy, które nakazują nam zawsze być dla nich „dostępnymi”12. W wywiadzie dla gazety „Insights” Pfeffer wyraża także swoje uznanie dla Nurii Chinchilli z IESE Business School za określenie tego rodzaju nieodpowiednich zachowań mianem zanieczyszczenia społecznego13. Tragiczne skutki tego zjawiska – inwazji priorytetów zawodowych na osobiste – zwykle wykraczają nawet poza zwyczajne niszczenie przyjaźni czy więzi rodzinnych; niektórych z nas dosłownie zabijają. Badania Światowej Organizacji Zdrowia oraz Międzynarodowej Organizacji Pracy wskazują na to, że w 2016 roku długie godziny pracy doprowadziły do śmierci 745 000 osób – jest to o 29 procent więcej, niż wykazały wyniki podobnego badania przeprowadzonego w roku 200014.
Zmuszanie pracowników do coraz bardziej morderczej pracy nie jest wcale nowym konceptem. Frederick Winslow Taylor w swoim dziele z 1911 roku, zatytułowanym Zasady naukowego zarządzania, przytacza słynną historię o tym, jak nakłonił robotników wytwarzających żeliwo do zwiększenia dziennej produkcji z dwunastu ton do czterdziestu siedmiu za pomocą podniesienia ich wypłat i uważnej obserwacji tempa pracy – co nadal stosuje się w teorii oraz praktyce zarządzania pracownikami, pomimo dramatycznych, opisywanych przeze mnie powyżej zmian, które zaszły od tamtego czasu w naszej ekonomii. (Oraz pomimo nieukrywanej pogardy Taylora dla co najmniej jednego z robotników, którego opisywał jako tak flegmatycznego, że swoim rozumem przypominał raczej woła niż cokolwiek innego)15. Pamiętam, jak jako doktorant uczyłem się teorii wyznaczania celów16. Edwin Locke i Gary Latham (czołowi myśliciele w kwestii zachowań organizacyjnych od połowy lat sześćdziesiątych XX wieku) zdobyli sławę dzięki swoim metodom wyznaczania ambitnych celów biznesowych w celu zwiększenia produktywności pracowników. Wspominam o tym jednak wyłącznie dla zaznaczenia, że chociaż ewolucja optymizowania nas do stopnia pracujących maszyn posiada długą historię, to nowoczesne korporacje wciąż usiłują sprzedać nam koncept, że „harówka” jest czymś godnym pochwały. W rzeczywistości jest ona trucizną.
Bądźmy szczerzy – jeżeli nie harujesz… jeśli nie odpisujesz na e-maile, siedząc na toalecie… jeśli nie robisz dziesięciu tysięcy kroków dziennie… to musisz chyba być leniem, prawda? Szczerze mówiąc, to zatrważające, do jakiego stopnia daliśmy się zmanipulować. A przecież podobne praktyki ciągłego dawania z siebie stu procent nie pozostaną bez konsekwencji. Znacząca część naszego dobrego samopoczucia i zdrowia opiera się na zabawie i odpoczynku, a tymczasem nowoczesny tryb życia wyrwał z korzeniami wszelkie okazje na nacieszenie się tymi niezbędnymi komponentami radosnej egzystencji.
Jak wspominałem we wstępie niniejszej książki, należę do licznego grona osób, które postanowiły odpowiedzieć na presję nowoczesnego świata, wyznaczając sobie jeden, niezmienny cel – być szczęśliwym. W ten sposób, jak wielu, wpadłem w pułapkę rozliczania się z własnych aspiracji oraz doświadczeń, które przynoszą mi radość. Pozwól, że podam ci przykład. Lubię medytować. Pragnąc więc „zoptymalizować” moją praktykę medytacji, zakupiłem urządzenie, które zapewniało mi feedback, czyli pokazywało, jak „dobrze” medytowałem. W konsekwencji moja relacja z medytacją szybko zaczęła się psuć, ponieważ oprogramowanie urządzenia nieustannie namawiało mnie do medytowania coraz dłużej i częściej, zamiast zwyczajnie pozwolić mi się cieszyć tym doświadczeniem. Tak samo dzieje się obecnie w kwestii wielu zajęć – zachęca się nas, żebyśmy używali aplikacji i gadżetów, które mierzą niemal każdy aspekt naszego życia, od snu, przez treningi, aż po coś tak osobistego jak liczba dni, które spędziliśmy z ukochaną osobą17.
Zamiast cieszyć się naszymi aktywnościami na własnych warunkach, przekształcamy je w statystyki, które później poddajemy analizie. Porównujemy dzisiejszą wersję siebie z wersją wczorajszą, jednocześnie nie przestając także porównywać się z sąsiadami mieszkającymi w domu obok. Fiksujemy się na punkcie przepaści pomiędzy tym, gdzie jesteśmy teraz, a tym, gdzie chcielibyśmy być, chociaż nasze pragnienia zwykle są dość przypadkowe. Tymczasem moglibyśmy wykorzystać tę energię na takie doświadczenia, które rzeczywiście pomogłyby nam się rozwijać oraz sprawiały nam radość. Szczęście stało się mirażem, który widzimy wyraźnie tylko z dalekiej odległości, a kiedy do niego docieramy, odnajdujemy zamiast niego jedynie pustkę – dlatego ponownie rozglądamy się po horyzoncie, wikłając się w ten sposób w niekończącą się pętlę.
To nie nasza wina: nauka sugeruje, że wszystko sprzysięgło się przeciwko nam. Nasze mózgi są dosłownie zaprogramowane na to, aby fiksować się na punkcie przepaści pomiędzy tym, gdzie jesteśmy teraz, a miejscem, w którym wydaje nam się, że będziemy szczęśliwi. W akademickim żargonie coś, co dotyczy przyjemności, określane jest mianem hedoniczne. Wszystkie przeżycia hedoniczne natomiast zazwyczaj składają się z dwóch sprawiających przyjemność komponentów: wyczekiwania oraz konsumowania. Niegdyś naukowcy uważali, że kieruje nami głównie pogoń za przyjemnością konsumpcyjną – to takie górnolotne określenie tego, że robimy rzeczy, dzięki którym czujemy się dobrze. Obecnie zgadzają się jednak, że często tym, co tak naprawdę napędza nas w pogoni za przyjemnością, nie jest samo czucie się dobrze w danym momencie, ale perspektywa czerpania przyjemności z potencjalnej nagrody i towarzyszących jej miłych uczuć. Istnieją na to trzy uzasadnienia:
1.Jesteśmy świetni w oczekiwaniu. Jeżeli kiedykolwiek czytałeś coś na temat szczęścia, to z pewnością słyszałeś o dopaminie. Dopamina otrzymała swój słynny przydomek „hormon szczęścia” dlatego, że początkowo uważano ją za neuroprzekaźnik pomagający nam w doświadczaniu przyjemności. A jednak jak ujął to neurolog doktor Blake Porter w rozmowie ze mną: „W tej chwili w neuronauce historia o niosącej przyjemność dopaminie praktycznie umarła”. Kiedy naukowcy zaczęli dokładniej badać ten hormon, zauważyli coś zaskakującego: jego poziom często wystrzeliwał w górę, zanim badany robił coś zabawnego. Chociaż kiedyś wierzyliśmy, że dopamina jest integralną częścią zabawy i przyjemności, obecnie wiemy już, że powodowane przez nią wzmocnienie naszych odczuć w największym stopniu jest powiązane z oczekiwaniem18. Co więcej, owo oczekiwanie niekoniecznie w ogóle musi mieć cokolwiek wspólnego z przyjemnością. Naukowcy są zdania, że prawdziwe ewolucyjne zadanie dopaminy polega na przygotowaniu nas na coś nieoczekiwanego poprzez wzmożenie naszego pobudzenia. A czym będzie to „nieoczekiwane”? Dopaminy zupełnie to nie obchodzi. Co więcej, uważa się także, że ten hormon jest powiązany z pogonią za dowolnym celem, dlatego też zapewnia nam zastrzyk motywacji i w ten sposób pomaga dotrzeć do linii mety.
Zachęceni dopaminą ruszamy zatem w pogoń za szczęściem, zamiast cieszyć się darem szczęścia samym w sobie19. Pragnienie, aby zaspokoić potrzebę odczuwania radości, jest z definicji niezaspokajalne. Dlatego też ostatecznie wpadamy w kołowrotek, który nauka trafnie określa mianem hedonicznej bieżni. Ten koncept znany jest również pod takimi nazwami jak „hedoniczna adaptacja”, „hedoniczny relatywizm” albo „stały punkt szczęścia” – a każda z nich określa ludzką tendencję do przeceniania wpływu, jaki będą mieć na nasze poczucie szczęścia rozmaite zmiany lub wydarzenia życiowe. Najczęściej bowiem kiedy to, co nowe, już nam spowszednieje, nasze zadowolenie powraca do „stałego punktu szczęścia” – czyli tego samego poziomu, jaki odczuwaliśmy przed dokonaniem zmiany. A ponieważ nie będziemy szczęśliwsi niż wcześniej, natychmiast powrócimy do gonitwy za czymś więcej.
Poza hedoniczną bieżnią istnieją również dwie inne „głupiutkie ludzkie sztuczki”, które sprawiają, że szczęście pozostaje dla nas nieuchwytne.
2.Jesteśmy świetni w adaptowaniu się. Dowolne zdarzenia życiowe – bez względu na to, czy są dobre, czy złe – mają wyłącznie tymczasowy i ograniczony wpływ na nasze subiektywne poczucie szczęścia. Szczęście zaczyna wymykać się nam z rąk już w momencie, kiedy je uchwycimy. Przez całe dekady naukowcy stosowali teorię poziomu adaptacji, aby spróbować zrozumieć, dlaczego to, co dobre, nie trwa długo, jednak dopiero w roku 1978 Philip Brickman, Dan Coates i Ronnie Janoff-Bulman napisali pracę naukową, która przykuła uwagę szerszej publiki20. To właśnie ci badacze odkryli, że cieszymy się z cudownych, niespodziewanych zdarzeń – takich jak przykładowa wygrana na loterii – które na chwilę czynią nasze życie ekscytującym. Ekscytacja ta trwa jednak przez stosunkowo krótki okres, ponieważ posiadamy zdolność adaptacji. Po pewnym czasie aklimatyzujemy się w naszej nowej rzeczywistości i powracamy do wyjściowego poziomu szczęścia, który odczuwaliśmy wcześniej. Co więcej, jeżeli nie będziemy ostrożni w naszym podejściu do zmieniających się okoliczności, ryzykujemy, że poziom naszego szczęścia obniży się z powodu rozmaitych komplikacji (na przykład, w przypadku zwycięzców loterii, przez presję ze strony przyjaciół i rodziny, którzy chcieliby, aby podzielić się z nimi swoją wygraną) oraz nowych obowiązków (jak powiedziałby raper The Notorious B.I.G.: „Więcej kasy, więcej problemów”). Dobra wiadomość jest jednak taka, że najnowsze badania dają nam nadzieję – tak, nawet tym, którzy wygrali na loterii. Uważa się, że możemy poprawić swoją życiową satysfakcję, jeżeli będziemy w stanie efektywnie dostosowywać się do naszego powodzenia21. Innymi słowy, możemy „przechytrzyć” zjawisko adaptacji, jeśli posiadamy do tego odpowiednie narzędzia.
3.Jesteśmy świetni w porównywaniu. Poczucie szczęścia często może mieć mniej wspólnego z tym, czego naprawdę doświadczamy, a więcej z tym, co myślimy o naszych doświadczeniach w porównaniu z doświadczeniami innych osób.
Przeważająca liczba „składników” szczęścia dla ogółu ludzkości opiera się na doświadczeniach wspólnych. Patrząc pod tym kątem, szczęście przypomina masową halucynację. Porównujemy się z innymi na tle ustalonej przez społeczeństwo rzeczywistości, w której żyjemy w danym momencie.
Przykładowo, przeprowadzone we Francji badanie socjodemograficzne wykazało, że ludzie postawieni przed możliwością wyboru zwykle nie chcą otrzymywać „więcej” w sensie abstrakcyjnym, ale pragną mieć więcej niż ci, którzy ich otaczają. Kiedy zapytano uczestników badania o to, czy woleliby mieć 110 punktów IQ przy światowej średniej wynoszącej 90 punktów IQ, czy 130 punktów IQ przy średniej wynoszącej 150 punktów IQ, wielu z nich wybrało pierwszą opcję, choć oznaczałoby to, że ogólnie mieliby mniej punktów IQ niż w przypadku opcji drugiej. Podobnie wielu z uczestników wybrało cztery tygodnie urlopu w warunkach, w których inni mieliby po dwa tygodnie urlopu zamiast sześciu tygodni urlopu w takich, w których inni mieliby ich po osiem22.
Każdy z nas posiada wrodzony i głęboko zakorzeniony mechanizm predysponujący go do biegu na tej hedonicznej bieżni. Kiedy wreszcie dotrwasz do swojego urlopu, często okazuje się jednak, że wcale nie przyniósł ci tyle szczęścia, na ile liczyłeś, bo nie dorównał twoim oczekiwaniom. Gdy w końcu otrzymasz awans, twoja euforia szybko zacznie zanikać, kiedy zaczniesz adaptować się do nowych obowiązków. Co gorsza, nowa pozycja w firmie może okazać się gorsza, niż ci się wydawało. Twoje dziecko będzie skakało z ekscytacji na widok świątecznych prezentów, a zaraz potem jego świat legnie w gruzach, kiedy porówna je z nową zabawką kuzyna, która okazała się choć odrobinę bardziej cool. Pozytywne aspekty takich doświadczeń są zatem incydentalne, a my szybko powracamy po nich do naszego oryginalnego stanu (to znowu ten nieznośny stały punkt szczęścia), a czasem nawet czujemy się gorzej.
Czy widziałeś kiedyś film Niekończąca się opowieść? Występująca w nim potężna, złowieszcza siła nazwana Nicością pożera magiczną krainę Fantazję, pozostawiając po sobie tylko ponurą pustkę, która ma symbolizować całkowity brak wyobraźni w „prawdziwym” świecie. To właśnie w taki sposób zacząłem sobie wyobrażać naszą bezmyślną konsumpcję mediów i oddawanie się innym wysysającym duszę zajęciom – jako z pozoru niepowstrzymaną Nicość, gotową wessać w siebie przyjemność i sens życia… jeśli jej na to pozwolimy.
Weźmy na przykład media społecznościowe. Korzystanie z nich może dostarczyć nam trochę rozrywki, połączyć nas z innymi ludźmi i pozwolić nam nacieszyć się miłymi wspomnieniami. Sam uwielbiam kontaktować się przez nie z bliskimi i dzielić się moim życiem w internecie, dlatego w żadnym wypadku nie próbuję demonizować takich narzędzi. Musimy jednak pamiętać, że aplikacje te zostały zaprojektowane właśnie w taki sposób, aby manipulować i zarządzać naszym czasem wypoczynku. Przyciągają naszą uwagę dzięki dokładnie opracowanym licznikom zaangażowania. Gdy aplikacja przypomina nam, że niektóre wydarzenia z naszego życia zyskały większą publiczną aprobatę niż inne, zaczynamy podświadomie klasyfikować własne wspomnienia pod względem liczby komentarzy i polubień, które otrzymały, zamiast wartości płynących z samego doświadczenia.
Taka mechanika – stworzona specjalnie po to, aby zatrzymać nas przy danej platformie społecznościowej – może doprowadzić nawet do mimowolnej zmiany w naszym zachowaniu. Z czasem coraz częściej zaczniemy robić rzeczy, które spodobają się naszym obserwującym, zamiast uszczęśliwiać nas samych. Działając w taki sposób, rezygnujemy także z intymności sytuacji i „rozwadniamy” nasze przeżycia, żyjąc raczej w internecie niż chwilą. Co więcej, wraz ze wzrostem naszej publiki poczucie walidacji będzie spływało na nas coraz częściej ze źródeł zewnętrznych, od armii Nicości – czyli ludzi zupełnie nam obcych, którzy wcale lub niespecjalnie interesują się nami samymi i naszym dobrym samopoczuciem.
Nasze doświadczenia, zamiast stanowić wartość samą w sobie, obecnie stają się sposobem określania naszego statusu społecznego, liczonego w dziwacznych wirtualnych walutach, zwykle nic niewartych i większości z nas niepotrzebnych. A jednak patrzenie na coraz wyższe liczby na liczniku polubień sprawia, że czujemy się chwilowo zaspokojeni kolejną dawką dopaminy. Ta ulotna gratyfikacja jest przyjemna, a na dodatek nietrudna do zdobycia, dlatego wracamy po więcej i więcej. I więcej. Brzmi trochę jak popadanie w uzależnienie, prawda? To dlatego, że właśnie nim jest. Najnowsze badania sugerują, że takie działanie zmienia strukturę naszych mózgów i sprawia, że stajemy się bardziej podatni na nerwicę lękową oraz depresję23. W rzeczy samej, niektórzy badacze argumentują, że wzrastające statystyki liczby samobójstw i stwierdzonych przypadków depresji zbiegają się w czasie z szerokim rozpowszechnieniem smartfonów oraz popularyzacją mediów społecznościowych24. Praca doktor Jean Marie Twenge, profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym San Diego, jest szczególnie ważnym głosem w dyskusji na temat tego, czy smartfony niszczą nasze zdrowie psychiczne. Chociaż niektórzy krytykują autorkę za zbyt negatywne podejście podczas interpretacji wyników, jej badania jasno wskazują, że media społecznościowe z dużym prawdopodobieństwem wywierają negatywny wpływ na nasze dobre samopoczucie25.
W książce The Compass of Pleasure26, poświęconej naukowemu wyjaśnieniu tego, co sprawia, że czujemy się dobrze, jej autor, David J. Linden, zauważa, że za przeciwieństwo przyjemności był niegdyś uważany ból – aż do momentu, w którym zaczęliśmy uważniej badać żartownisia zwanego dopaminą i odkryliśmy, że ból również może aktywować nasz układ nagrody. Teraz wiemy już, że przeciwieństwem przyjemności jest znużenie – a więc brak satysfakcji będący wynikiem braku stymulujących bodźców oraz zajęć. A skoro znużenie jest wrogiem zabawy, to Nicość jest jej ostatecznym przeciwnikiem.
Sposoby, w jakie obecnie usiłujemy stać się szczęśliwsi, w rzeczywistości niemal w ogóle nie wzbogacają naszego życia; są raczej marnym wysiłkiem, szybko gubiącym się w pustce Nicości. Choć ciężko pracujemy na nasze szczęście, w zamian za to otrzymujemy wyjątkowo krótkotrwałą nagrodę – a kiedy radość po raz kolejny nas opuszcza, pozostaje nam tylko zastanawiać się dlaczego.
Antidotum na tę sytuację stanowi zabawa – być może nawet w sensie dosłownym, neurochemicznym. Tak się składa, że w towarzystwie innych ludzi wywołuje ona uwolnienie drugiego, równie istotnego hormonu szczęścia, o którym mówi się zdecydowanie za mało: oksytocyny. Uwalniamy ją, kiedy angażujemy się w zachowania prospołeczne i aktywności, które łączą nas z innymi. Ten hormon zapewnia nam prawdziwie słodkie poczucie bycia częścią większej całości, podczas gdy dopamina może być metaforą poprawiającego humor słodzika, sacharyny.
Jeżeli nie sprawujemy świadomej kontroli nad naszym czasem, pozwalamy, aby to inni nim rozporządzali. Z tego powodu możemy czuć się uwięzieni i bezsilni, podświadomie rozumiejąc, że tak być nie powinno. Ignorujemy nasze pierwotne potrzeby sprawczości oraz autonomii i staramy się złagodzić przykre uczucia, wpłacając kilka groszy na przygodę Willa albo wrzucając na tablicę zdjęcie z hasztagiem #tbt i obserwując, jak pojawia się pod nim coraz więcej polubień. Problem w tym, że nie na tym polega budowanie prawdziwej więzi z bliskimi. Wpatrujemy się w telefony, ignorując ludzi, z którymi jemy wspólny posiłek, i uważamy te wirtualne kontakty za społecznie angażujące, podczas gdy jednocześnie, gdzieś głęboko w sobie, czujemy, że życie przecieka nam między palcami, a my, zamiast je zatrzymać, wrzucamy kolejną chwilę w otchłań Nicości.
Kiedy jednak spróbujemy skupić się na zabawie, zaczniemy powoli odzyskiwać kontrolę nad naszym życiem. Stawiając ją sobie jako priorytet i aktywnie poszukując w niej znaczących interakcji społecznych z innymi ludźmi oraz dzielenia się z nimi realnymi doświadczeniami, unikniemy potrzeby podpinania się do dopaminowej kroplówki. W tym sensie zabawa stanowi antidotum na nieustanny bieg po hedonicznej bieżni, wzbogacając naszą egzystencję, zamiast wyłącznie wytłumiać prawdziwe potrzeby bliskości i pełnego życia.
Uwolnienie oksytocyny wydaje się nawet czymś więcej niż tylko zjawiskiem przyjemnym; badania sugerują, że chroni nas także przed naszymi negatywnymi impulsami. Kiedy doktor Volker Ott z niemieckiego uniwersytetu Lübeck i jego współpracownicy podali grupie dwudziestu zdrowych mężczyzn oksytocynę, poziom ich samokontroli się zwiększył, natomiast liczba spożywanych w ciągu dnia przekąsek wyraźnie zmalała, co doprowadziło badaczy do konkluzji, że oksytocyna może mieć wpływ na kontrolę naszego zachowania powiązanego z systemem nagrody27. A zatem, kiedy angażujemy się w takie aktywności, które wpływają na zwiększenie jej poziomu i zaspokajają naszą potrzebę zabawy, jesteśmy lepiej przygotowani na wyjście poza strefę natychmiastowej gratyfikacji i do podejmowania lepszych decyzji dotyczących tego, w co zainwestujemy nasze czas i uwagę. Uwalnianie oksytocyny wydaje się również wspierać więzy międzyludzkie, ponieważ pomaga nam głębiej odczuwać empatię. Dzięki niej możemy zatem odstąpić od karmienia Nicości i zacząć karmić samych siebie oraz tych, o których szczerze się troszczymy. W obecności oksytocyny mamy tendencję do bardziej prospołecznego zachowania i lepszego zrozumienia, że nie wszystko kręci się wokół nas i naszej pozycji względem innych, bo najlepiej czujemy się właśnie w takich momentach, w których wszyscy wspieramy siebie nawzajem28.
Drobna uwaga: Oksytocyna i dopamina wykazują realny i przebadany związek z naszym zachowaniem. Nauka zaczyna powoli gromadzić wszystkie kawałki układanki, jednak przyznaje, że pełen obraz tego, w jaki sposób związki te działają w naszych ciałach, jest o wiele bardziej skomplikowany, niż obecnie jesteśmy w stanie to zrozumieć. Neuroprzekaźniki nie są albo jednym, albo drugim; są ze sobą ściśle powiązane, współzależne i symbiotyczne, a w dodatku nasze organizmy wykorzystują je do pełnienia różnorodnych funkcji. A jednak, chociaż nie możemy mówić o oksytocynie versus dopaminie w naszych mózgach – ponieważ tak naprawdę są one raczej bliskimi przyjaciółmi, którzy potrzebują siebie nawzajem, żeby dobrze się bawić, niż przeciwnikami – w tym rozdziale wykorzystałem je jako przydatną metaforę dla przedstawienia tego, co i z jakiego powodu powinniśmy doceniać.
Zabawa była już tak mocno oczerniana, marginalizowana, ukrywana i ignorowana, że zdecydowanie zasługuje na ocieplenie wizerunku. Nasza wspólna przygoda rozpocznie się zatem od zrozumienia prawdziwej natury tego zjawiska. Szczęście jest stanem umysłu, natomiast zabawa jest czymś, co możesz wykonać. Nie wymaga przy tym edukacji, pieniędzy ani władzy – potrzebuje jedynie intencjonalności. Jeżeli wcześniej przedstawiłem ci szczęście jako miraż, to zabawa jest twoją prywatną oazą w ogródku za domem. Zanim skończymy ten rozdział, zaczniemy już być aktywni. Bo właśnie tak to działa. Właśnie to robi zabawa.
Z punktu widzenia nauki zabawa stanowi stosunkowo dziewiczy teren. W pewnym sensie przypomina błyskawice, które od zarania dziejów ludzie obserwowali z podziwem i przerażeniem. Błyskawica jest zjawiskiem spektakularnym, prawdziwym, a w niektórych przypadkach również niszczycielskim – lecz nadal pozostaje zagadką to, w jaki dokładnie sposób powstaje29. Badacze nie są zgodni ani co do tego, jak chmury burzowe się ładują, ani jak krzeszą iskrę. Błyskawica łamie podstawowe zasady fizyki.
Wiele kwestii związanych z zabawą również pozostaje dla nas tajemnicą. Wiedza naukowa na temat genezy jej powstania w przeważającej części opiera się na spekulacjach. Według jednej z teorii ludzie na wczesnym etapie ewolucji odkryli, że zabawa wspiera ich rozwój umysłowy30. Bawienie się z innymi uczyło ich współpracy i dochodzenia do porozumienia, a także zapewniało podwaliny pod powstałe później normy społeczne. Kiedy nasi przodkowie angażowali się w zabawę, nawiązywali przy tym satysfakcjonujące relacje oraz osiągali korzystne konsensusy społeczne, które stanowią fundamenty nowoczesnej dynamiki grupowej. Ten aspekt zabawy mógł napędzać powstawanie i rozwój całych społeczeństw. A przynajmniej tak głosi teoria.
To jednak wyłącznie domysły. W rzeczywistości nikt nie zna ewolucyjnych korzeni zabawy ani nie wie z całą pewnością, dlaczego bawienie się tak skutecznie pomaga nam cieszyć się życiem. A jednak, w przeciwieństwie do szczęścia, czyli subiektywnego konstruktu definiowalnego wyłącznie przez ludzką percepcję, zabawa jest obserwowalna, możliwa do zademonstrowania, prawdziwa i zawsze pozostająca w naszym zasięgu. Jest również zjawiskiem uniwersalnym i pierwotnym, działającym na głębszym poziomie niż nasza kultura – ten fakt jest łatwo zauważalny, kiedy zwrócimy uwagę, jak wiele zwierząt uwielbia się bawić. Nie jest to cechą wyłącznie ludzką. Zabawa może być tak prosta jak u dwóch bawiących się psów albo tak skomplikowana jak „złożone zabawy”, które doprowadziły do niektórych z największych odkryć Alberta Einsteina.
Dla tych, którzy pragnęliby poznać definicję zabawy, oto ona: zabawa jest angażowaniem się w przyjemne doświadczenia. Powinniśmy jednak zagłębić się w ten temat, ponieważ jest ona również czymś o wiele istotniejszym. Zabawa jest:
1. Nastawiona na działanie
Zabawa jest bezpośrednia. Albo dobrze się bawisz, albo nie. W świecie nauki definiujemy afektywną jakość danego doświadczenia poprzez nadanie jej etykietki tonu hedonicznego, częściej nazywanego wartością. Aby zanadto nie komplikować sprawy, słowa hedoniczny i wartość będą jedynymi pojęciami z żargonu psychologicznej popkultury, które chciałbym, żebyś pamiętał podczas zapoznawania się z tą książką. Doświadczenia o wartości pozytywnej będą dla nas przyjemne, natomiast te o wartości negatywnej – nie. Jeśli nastawimy się na zabawę, oznacza to, że będziemy poszukiwać bardziej pozytywnych doświadczeń, co oczywiście będzie dla nas korzystne31. Równocześnie jednak, kiedy będziemy martwić się o to, jak stać się szczęśliwsi, automatycznie i podświadomie zaczniemy definiować się jako osoby nieszczęśliwe (lub w najlepszym wypadku niewystarczająco szczęśliwe). Owa przepaść, którą wówczas w sobie stworzymy – ten nasz słaby wskaźnik dobrego samopoczucia – stanie się centrum naszego zainteresowania, częścią naszej osobowości, wypierającą dodające nam sił przekonanie, że to my decydujemy, jak spędzamy nasz czas.
2. Prospołeczna
Zabawa nikogo nie wyklucza. Nie jest zależna od takich zasad jak „nie możesz niczego nalać z pustej szklanki” albo „najpierw załóż maskę”, którymi kieruje się wiele osób usiłujących odnaleźć życiowe szczęście. Zamiast tego zabawa często wynosi nas ponad nas samych. Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki doktor neurologii Lisa Feldman Barrett ujęła to w naszej rozmowie: „[Podczas zabawy] na kilka minut usuwasz się z centrum własnego wszechświata”. To właśnie wtedy przechodzimy ze strefy ja do strefy my.
Zabawa jest predysponowana do przynoszenia korzyści nie tylko tobie, ale wszystkim, którzy w niej uczestniczą. Weźmy na przykład śmianie się z czegoś w gronie przyjaciół. Jak zręcznie ujął to aktor komediowy John Cleese: „Niemal niemożliwym jest zachowanie jakiegokolwiek dystansu czy poczucia społecznej hierarchii, gdy wszyscy ryczymy ze śmiechu. Śmiech jest siłą demokracji”32.
Nie próbuję przy tym powiedzieć, że zabawa wymaga obecności innych osób. Samotna zabawa jest równie istotna, a szczególnie ważna może być dla introwertyków. Mimo to ludzie, na których nam zależy, często bywają dla nas najpotężniejszym źródłem świetnej zabawy. Jednocześnie, mówiąc o tym, że jest ona zjawiskiem prospołecznym, mam na myśli również to, że nie czyni się jej niczyim kosztem. Co ciekawe, kiedy angielskie określenie zabawy – fun – po raz pierwszy pojawiło się w języku Anglosasów, prawdopodobnie pod koniec XVII wieku, początkowo oznaczało ono oszustwo albo drwinę. Ta konotacja pozostaje w języku angielskim aż do dziś, w takich wyrażeniach jak „I had a little fun at someone’s expense”, czyli „Trochę się zabawiłem czyimś kosztem”. Być może to właśnie ona przyczyniła się również do nie najlepszej ogólnej opinii na temat zabawy. Pozbądźmy się zatem tego balastu przeszłości. Od tego miejsca zgódźmy się wszyscy, że nie wolno nam nazywać zabawą czegoś, co wydarza się kosztem kogokolwiek.
3. Autonomiczna
Być może przez moje reklamowanie zabawy i jej prospołecznych właściwości do twojej głowy wpadła myśl, że jestem kolejną biurową mendą, mówiącą ci, że musisz częściej się uśmiechać. W przeciwieństwie do szczęścia (które zostało wymiernie zdefiniowane przez naukę) zabawa jest jednak czymś, co musisz określić dla siebie samodzielnie. Twoja zabawa będzie niezależna i wyjątkowa wyłącznie dla ciebie. To twoja własność. Jedyną jej wspólną dla nas wszystkich cechą jest jej pozytywna wartość – i energia, którą nas wypełnia. Pamiętaj zatem, że kiedy inni usiłują narzucić ci swoje podejście do tego, jak dobrze się bawić, może być to dla ciebie nawet szkodliwe. To kolejny powód, przez który zabawa dorobiła się złej reputacji, jednak tym problemem zajmiemy się dokładniej w rozdziale poświęconym zabawie w miejscu pracy.
4. Niezwykła
Zabawa jest zjawiskiem wielopoziomowym – sięga od widocznych gołym okiem oznak w postaci coraz szerszego uśmiechu, który wstępuje ci na usta podczas czytania zabawnego komiksu, aż po pochłaniającą wszystko falę fizjologicznej i psychologicznej przyjemności, którą odczuwasz w szczycie najprzyjemniejszych doświadczeń. Dla jednych zabawą może być przytulanie się z partnerem podczas oglądania serialu na Netfliksie, natomiast dla innych będzie to głośne walenie w bębny perkusji. A co najlepsze, nie ma zupełnie żadnego znaczenia, co uważasz za świetną zabawę – cokolwiek by to było, i tak będzie w stanie wynieść cię ponad codzienność i zwyczajność. Istnieje bowiem pewien niezwykły, nadprzyrodzony wręcz obszar zabawy, który znajduje się daleko ponad nauką i ponad wszystkim tym, co jesteśmy w stanie zmierzyć.
Osobiście lubię myśleć o wartościach jako o dwóch kolorach na kole ruletki. Sam zadecyduj, który z nich reprezentuje pozytywne doświadczenia, a który negatywne. To twój wybór. Kiedy rozwiniemy w sobie nawyk zabawy, nauczymy się oszukiwać w ruletce w taki sposób, aby wygrany kolor przynosił nam korzyść. Nie możemy sprawić, żeby kulka nigdy nie lądowała na kolorze negatywnych wartości, jednak zwykle jesteśmy w stanie dysponować naszym czasem w taki sposób, aby mieć na swoim koncie więcej dobrych doświadczeń niż złych. Możemy również nauczyć się cieszyć nawet z tych, które nie idą po naszej myśli. Ale czy wiesz, za co najbardziej kocham analogię z grą w ruletkę? Za pole zielone. Zabawa w swoim najlepszym wydaniu przewyższa dualność bycia szczęśliwym lub nieszczęśliwym. Istnieje specjalne pole zabawy, którego nie odnajdziesz na podziałce liniowej. Znajduje się ono poza wartościami. Przeskakujemy wówczas nad prostą chęcią subiektywnej poprawy samopoczucia i jesteśmy w stanie dostrzec, że jest ona jedynie trywialnym zmartwieniem naszego ego. W takich szczytowych momentach chwilowo nie istnieją radość i smutek, a ci, którzy mieli na tyle szczęścia, żeby doświadczyć tego stanu, opisują swoje doświadczenia jako tak cudowne, że nie da się określić ich w słowach. Te uwalniające wyskoki mają ogromny potencjał, aby połączyć nas z czymś większym od nas – czymś, co, jak niedługo się przekonasz, sam zacząłem nazywać Tajemnicą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. H. Keller, Let Us Have Faith, New York: Doubleday, & Doran & Company, Inc., 1940. [wróć]
2. R. Golden, What Does the Outcry over Amazon’s Mental Health Kiosks Say About Corporate Wellness Programs?, „HR Dive”, 16 czerwca 2021, https://www.hrdive.com/news/what-does-outcry-over-amazon-amazen-mental -health-kiosks-say-about-corporate-wellness/601942. [wróć]
3. Przekłady tytułów artykułów nieprzetłumaczonych wcześniej na język polski pochodzą od tłumaczki (przyp tłum) [wróć]
4. C. Ansberry, An Overlooked Skill in Aging: How to Have Fun, „The Wall Street Journal”, 2 czerwca 2018, http://www.wsj.com/articles/an-overlooked-skill-in-aging-how-to-have-fun-1527937260. [wróć]
5. G. Iacurci, U.S. Is Worst Among Developed Nations for Worker Benefits, CNBC, 4 lutego 2021, http://www.cnbc.com/2021/02/04/us-is-worst-among-rich-nations-for-worker-benefits.html. [wróć]
6. B. Ehrenreich, Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć, Warszawa: Metropolitan Books, 2022. [wróć]
7. R. Harfoush, Hustle and Float: Reclaim Your Creativity and Thrive in a World Obsessed with Work, New York: Diversion Books, 2019. [wróć]
8. D.H. Pink, Drive : kompletnie nowe spojrzenie na motywację, Warszawa: Wydawnictwo Studio Emka, 2012. [wróć]
9. A. Larson, My Disturbing Stint on a Corporate Wellness App: At Some Point, I Realized the Goal Was to Make My Job Kill Me Slower, „Slate”, 26 kwietnia 2021, https://slate.com/human-interest/2021/04/corporate-wellness-grocery-store-work-dangers.html. [wróć]
10. G. Vaynerchuk, Crush It!: Why NOW Is the Time to Cash In on Your Passion, vol. 10, New York: HarperCollins, 2015. Warto zaznaczyć, że poznałem Gary’ego osobiście i szczerze wierzę w to, że ma dobre intencje (również to samo zakładam na temat Granta). Co więcej, należy przyznać, że od kilku lat Gary łagodnieje w swoim podejściu do „harówki”. [wróć]
11. G. Cardone, Reguła 10: Jedyna różnica między sukcesem a porażką, Gliwice: Wydawnictwo Złote Myśli, 2016. [wróć]
12. J. Pfeffer, Dying for a Paycheck: Why the American Way of Business Is Injurious to People and Companies, New York: HarperCollins Publishers, 2018. [wróć]
13. D. Walsh, The Workplace Is Killing People and Nobody Cares, Stanford Graduate School of Business, 15 marca 2018, http://www.gsb.stanford.edu/insights/workplace-killing-peo ple-nobody-cares. [wróć]
14. F. Pega, B. Nafradi, N.C. Momen, Y. Ujita, K.N. Streicher, A.M. Pruss-Ustun, A. Descatha et al., Global, Regional, and National Burdens of Ischemic Heart Disease and Stroke Attributable to Exposure to Long Working Hours for 194 Countries, 2000–2016: A Systematic Analysis from THE WHO/ILO Joint Estimates of the Work-Related Burden of Disease and Injury, „Environment International” 154 (2021): 106595, https://doi.org/10.1016/j.envint.2021.106595. [wróć]
15. F.W. Taylor, The Principles of Scientific Management, New York: Harper & Brothers, 1919. [wróć]
16. J. Miner, Organizational Behavior 1: Essential Theories of Motivation and Leadership, New York: Routledge, 2015. [wróć]
17. B. Bartels, My Love–Relationship Counter, App Store, 18 grudnia 2010, https://apps.apple.com/us/app/my-love-relationship-counter/id409609608. [wróć]
18. B.H. Schott, L. Minuzzi, R.M. Krebs, D. Elmenhorst, M. Lang, O.H. Winz, C.I. Seidenbecher et al., Mesolimbic Functional Magnetic Resonance Imaging Activations During Reward Anticipation Correlate With Reward-Related Ventral Striatal Dopamine Release, „Journal of Neuroscience” 28, nr 52 (2008): 14311–14319, https://doi.org/10.1523/jneurosci.2058-08.2008. [wróć]
19.Dopamine Jackpot! Sapolsky on the Science of Pleasure, YouTube, FORA.tv, 2 marca 2011, https://www.youtube.com/watch?v=axrywDP9Ii0. [wróć]
20. P. Brickman, D. Coates, R. Janoff-Bulman, Lottery Winners and Accident Victims: Is Happiness Relative?, „Journal of Personality and Social Psychology” 36, nr 8 (1978): 917–927, https://doi.org/10.1037/0022-3514.36.8.917. [wróć]
21. E. Lindqvist, R. Ostling, D. Cesarini, Long-Run Effects of Lottery Wealth on Psychological Well-Being, „The Review of Economic Studies” 87, nr 6 (2020): 2703–2726, https://doi.org/10.1093/restud/rdaa006. [wróć]
22. G. Grolleau, S. Said, Do You Prefer Having More or More Than Others? Survey Evidence on Positional Concerns in France, „Journal of Economic Issues” 42, nr 4 (2008): 1145–1158, https://doi.org/10.1080/00213624.2008.11507206. [wróć]
23. J.W. Kable, P.W. Glimcher, The Neurobiology of Decision: Consensus and Controversy, „Neuron” 63, nr 6 (2009): 733–745, https://doi.org/10.1016/j.neuron.2009.09.003. [wróć]
24. J.M. Twenge, T.E. Joiner, M.L. Rogers, G.N. Martin, Increases in Depressive Symptoms, Suicide-Related Outcomes, and Suicide Rates Among U.S. Adolescents After 2010 and Links to Increased New Media Screen Time, „Clinical Psychological Science” 6, nr 1 (2017): 3–17, https://doi.org/10.1177/2167702617723376. [wróć]
25. J. Twenge, IGen: Why Today’s Super-Connected Kids Are Growing Up Less Rebellious, More Tolerant, Less Happy – and Completely Unprepared for Adulthood – and What That Means for the Rest of Us, New York: Atria Books, 2017. [wróć]
26. D.J. Linden, The Compass of Pleasure: How Our Brains Make Fatty Foods, Orgasm, Exercise, Marijuana, Generosity, Vodka, Learning, and Gambling Feel So Good, New York: Penguin, 2012. [wróć]
27. V. Ott, G. Finlayson, H. Lehnert, B. Heitmann, M. Heinrichs, J. Born, M. Hallschmid, Oxytocin Reduces Reward-Driven Food Intake in Humans, „Diabetes” 62, nr 10 (2013): 3418–3425, https://doi.org/10.2337/db13-0663. [wróć]
28. J.A. Barraza, P.J. Zak, Oxytocin Instantiates Empathy and Produces Prosocial Behaviors, „Oxytocin, Vasopressin and Related Peptides in the Regulation of Behavior” (2013): 331–342, https://doi.org/10.1017/cbo9781139017855.022. [wróć]
29. C. Engelking, Lightning’s Strange Physics Still Stump Scientists, „Discover Magazine”, 20 listopada 2019, https://www.discovermagazine.com/environment/lightnings-strange-physics-still-stump-scientists. [wróć]
30. J. Goldstein, Play in Children’s Development, Health and Well-Being, Brussels: Toy Industries of Europe, 2012. [wróć]
31. D. Sullivan, B.P. Hardy, Niedosyt i spełnienie. Jak koncepcja braku i korzyści może zmienić twoje życie na lepsze, Gliwice: Onepress Power, 2023. [wróć]
32. K. Petras, R. Petras, „Nothing Is Worth More Than This Day”: Finding Joy in Every Moment, New York: Workman Publishing, 2016. [wróć]