Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czternasty tom Utworów zebranych Mirona Białoszewskiego zawiera blisko sześćset niepublikowanych i rozproszonych wierszy i tekstów kabaretowych poety z ostatniego okresu twórczości, zapoczątkowanego przeprowadzką na Saską Kępę i powrotem do pisania wierszy po kilkuletniej przerwie. Znaczna większość zgromadzonych w książce utworów nie była nigdy wcześniej udostępniana czytelnikom. Część z nich – te, które zachowały się wyłącznie w postaci nagrań niepowtarzalnych recytacji autora – udostępniamy w formie dźwiękowej.
Zebrane tu teksty, pisane równolegle z utworami drukowanymi w ostatnich książkach poetyckich autora, stanowią ich naturalne dopełnienie. Wiele z nich to nieznane dotychczas elementy cyklów, które weszły w skład późnych tomików Białoszewskiego. Odnajdujemy tu rozpoznawalne motywy i wątki: drobne codzienne epifanie, poetyckie zapisy doświadczeń związanych z przeprowadzką do bloku na Chamowie i obserwacją świata widzianego z nowego miejsca, relacje z wizyt w dawnym mieszkaniu przy placu Dąbrowskiego i u matki w Garwolinie, opisy snów czy migawki z podróży do Egiptu, a także poetyckie groteski i skecze kabaretowe, w większości należące do cyklu „Kabaret Kici Koci”. Część wierszy stanowi poetyckie opracowanie wątków znanych dotąd jedynie z prozy dziennikowej poety. Na szczególną uwagę zasługuje zachowany jedynie w postaci nagrania „poemat-nowela” Wczasy w Oborach – najobszerniejszy niepublikowany tekst poetycki Białoszewskiego z tego okresu twórczości.
Teksty pochodzą z różnych źródeł – z archiwów prywatnych, Muzeum Literatury i Biblioteki Narodowej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 229
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Okładkę i strony tytułowe projektował
MIECZYSŁAW WASILEWSKI
na podstawie projektu
HENRYKA TOMASZEWSKIEGO
Teksty zebrali, ułożyli i przygotowali do druku
MACIEJ BYLINIAK
MARIANNA SOKOŁOWSKA
Korekta
MARIA KANIEWSKA
PIW serdecznie dziękuje Państwu Elżbiecie, Bartłomiejowi,Jakubowi i Marcelemu Kubackimza zgodę na opublikowanie nagrańutworów Mirona Białoszewskiego
Księgarnia internetowa
www.piw.pl
Polub PIW na Facebooku!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
© Copyright by the Estate of Miron Białoszewski, Warszawa 2017
ISBN 978-83-64822-94-0
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017 r.
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
e-mail: [email protected]
Wydanie pierwsze
Skład i łamanie: Oficyna Poligraficzna „Polico-Art”, Warszawa
Skład wersji elektronicznejMARCIN KAPUSTA
konwersja.virtualo.pl
Na osobność, na tę chcianą
wygnał mnie z balkonów,
skwerów z cieniami, z sikiem
sadzawki, z tej mojej Grenady
los, niezłomny, książę;
wyrósł ze mnie, to prawda;
po nitce niecierpliwości;
teraz muszę go tu wciągać,
tego upartego trupa
przyzwyczajonek-czajonek.
12 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Wprawiony w wylotw polot
zaczepiony
na włosku nieba
i poczucia;
tu jest miejsce utajenia
— utajony,
tu jest miejsce ulepienia
— ulepiony,rozpuszczenia
— rozpuszczony,zapalenia
— zapalony,
bo to ja sam schodzę
do siebie
sam się nawiedzam, rodzę
i wchodzę
i schodzę
i wchodzę
i schodzę
3 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Niebo dostało polotu
— Wyjemy?
— Ruszamy?
— Tylko powrotu nie ma, pamiętajcie,jak ta hrabianka co w oknie uniedorozwiniętych wyła i
— no dobra dobra, nikt nie skacze
— to co za
— gdacze gdacze
6 lipca 1975
z cyklu Odczepić się
To nie dlatego że rym
Ale one kraczą, kawczą nieraz z czkawki.
12 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Naprzeciw szpary z zorzą
w niebie tym noc i miasto
ale najwyższe kloce już się widzą
w tamtym otworzonym
czerwone
przodami
przyjmują na siebie
pożar przyszłej pory,
nastawanie po bokach
już cieniami było, nim co.
7 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Za rozproszeniem
przechodniu
w cieniu
zejść, usiąść
w przechodzeniu
z miasta, z wind
na ukos wieś
do trasy
nie gdzieś
liście wiercą się po rybiemu
nie ja drobię
bułeczkę
mnie drobią
się
zbiegłem
6 lipca 75
z cyklu Odczepić się
W tej perskiej ciszy
w każdą noc pstrą i piórną
słyszę ko ko koturno,
grzee eebie sie
Znam was: zarżniecie noc
jak kurę,
ona pochodzi z Persji też
podobno
w jej cieple siedzi wesz
niejedna.
12 lipca 75
z cyklu Odczepić się
Stuki, warczenia, dokuczająna górze, skwar
Na dół!
nim co
bez wind!
tylko jakie jest
przyśpieszenie ziemskie
ile czego na ile
z dziewiątego
niedziela 12 lipca 1975
z cyklu Odczepić się
Oprowadzanie
— główny widok — dymią trzy siekierki,
przepraszam, kominy
— lewy: trawa, wprawa, szybowce
— prawy: osiedle bloków,
kopiec ze śmieci fest i rzędem Mokotów.
Więc nie jest tak źle, jak
państwo widzą, a widzą,
co? podejść, proszę, proszę
się, wy… lęk? i ja miałem lęk,
podziałem, brzdęk, wyleciał
15 lipca 1975
z cyklu 19 lipca 1975.Odwiedziny starego mieszkania
Więcej grzechów pamiętam
Bij się w piersi.
Biję.
Ja dzisiejszy za wszystkich tych
mnie dawniejszych w tym miejscu
i w każdym
wieczne odpoczywanie racz mu
19 lipca 75
Pani Liza
Dostała w spadku ileś, dużo
dostała uśmiechu
— co tu zrobić?
— co tu zrobić?
Zamówiła u Leonarda ten słynny portret.
Teraz się wszystkim przedstawia
— Gioconda jestem
— Gioconda jestem
A może to nie ta?
Nie. nie. Nie słuchajcie.
To plotkarze.
27 lipca 75
Berbera
Zamiata za sobą sporo poezji.
Zarabia piórem.
— Ja już nie umiem chodzićw krótkich sukniach.
Wchodzi, a Le. woła
— o, przyszła Krysia Leśniczanka.
Nie umie się awanturować.
Kiedy jej w domu
syn cisnął talerzem,
chciał spróbować raz tak
że może lepiej,
to ona stanęła,
straciła orientację.
Wracała z Saskiej z badania serca,
które wypadło dobrze,
wstąpiła,
upał,
wachlowała się spódnicą do podłogi
— Napisz o mnie,
chcę być heroiną noweli,
może być nieprawda,
żeby tylko było „Berbera”.
— Do wtorku
We wtorek
— W autobusie jeden,
wysiadł ze mną.
„Gdzie pani mieszka?”
,,W tym mrówkowcu”.
,,On mi zasłonił cały widok,
chodźmy do kawiarni”.
„E, nie”
— Sąsiadka
od rana pije, do ściany
,,Czy ja mogę przyjść do pani
z psem?
Ja go zabawię”.
„Niech pani przyjdzie”. Przyszła.
Umiała go jakoś zabawiać.
Sama nieraz się boi. Jej mąż myśli, że ona pije ze mną.
Raz wpada ona
„Mój mąż chce mnie ubezwłasnowolnić”.
I kłopot.
Wychodzę dziś do ciebie
on mnie mija, nie kłania mi się, skąd
mówi o mnie
„ona chodzi pijana
cały czas
po klatce schodowej”.
31 lipca 1975
Nowe cztery strony świata z Chamowa
Kiedy tu się wprowadziłem,
patrzę, myślę sobie
— z każdego miejsca są drogi na cztery strony
świata
a tu jak?
Pierwsza strona
Trasa
Wisła
mosty
miasto w górze
— Bo tu to nie wiocha —
powiedział Tadzio —
Los Angeles.
Druga strona
Saska Kępa
stadiony
Targowa, wielka nieporządna
— uważam, że Targowa to dopiero Paryża bywalcy
— tak takbazary, cerkiew
nowe Pragi w olbrzymich piaskowcach
jakby się kto dorwał do piasku
coraz mokrzejszego w kolorach
pomarańczowy, czerwony,
rudy, fioletowy,
niebieski.
a dalej wielki ogon z Wiśniewa,
Piekiełka, Płud…
Trzecia strona
Grochów
otwarty, działki, forteca Hansena,
Wiatraczne rondo
obraca się na wszystkie strony,
kieruje, puszcza, zatrzymuje.
Na początku ja do Le.:
— Kiedy się jeździ na Grochów?
a on
— raz na rok,
i to nie.
A tu jeżdżę i jeżdżę
na przedmieścia Grochowa,
w gwiazdę,
na kocie łby, na guzikowce,
na wieczory autorskie,
w deszcze, w świty
i w upały.
Czwarta strona
Miało jej nie być,
bo tył Chamowa, i już Wisła.
No trochę bloków, zielsk.
Poszedłem w te zielska,
to Tadzio o tej stronie mówił
— widok na łąki
jak za szwedzkich czasów.
I tak. Jest i szwedzki krzyż. Świerszcze.
I bodiaki, stepy. I krzaki w wodzie.
I niby tego trochę, a tyle że o…
dopiero tu można użyć bujnie
w zielskach większych od człowieka.
1 sierpnia 1975
Wróciłem i w okno
świerszcz
ptaszek
księżyc jeszcze
na końcu pola szybowcowego
siedzi mgła.
Tam lubi siadać zorza.
Już wisi wyżej
nadlatuje.
z 30 na 31 lipca 75
Żeby złowić uniesienie
trzeba się przyczaić
ale nie za chytrze
trzeba kucnąć, wstać,
podejść do okna,
zejść
albo w namyślonych długościach
robić swoje
odwieczne
wtedy czai się, czai się
ono
tu tu
samo
już jest
31 lipca 1975
Szarezielonemiotłowce
święte krupniki
chrzany
otomanowce
żółte oczy, żółte oczy
i wszystkie kaszane
pamiątkowce
to one pokrywały Warszawę
w gruzach, na niej stały,
Nie zamiatały.
A teraz opatrują, kryją
od rozbiórki
31 lipca 75
A kiedy nie jestem tam na nowyma tu na starym
to nagle
tam
myślami
oknami
wlatuję
i wylatuję
wlatuję
i wylatuję.
31 lipca 75
Patrzećw oddalenia
skaczą
kolejności
zachód
na wschodzie zielenie
na chmurach i ziemi
na linii otwockiej
słońce
sunęło
łapało
stację za stacją
dojechało
2 sierpnia 1975
Uczta gazetowa
— Więc już wiedzą co robić ze śmieciami. Będą rozprasowywać. Karoserie samochodów też. Wszystko.
— Karoserie łatwiej niż te mokre po jedzeniu. Będą pewnie coś z tego robili. Jak prasowane, o, meble. Dla nowożeńców.
— Może ubrania.
— Tak. I domy. Śmiecie będą szły na domy. Jedna do drugiej będzie się chwaliła „ja to jeszcze mieszkam w prefabrykacie, nie w śmieciowcu”. Czekaj, bo muszę cię doprowadzić do środka wiaduktu, tam dopiero jest przejście, a potem do przystanku musimy się cofnąć kawał drogi. — Mówię do Jadwigi, bo ją prowadzę koło Dworca Gdańskiego, w upał. To ona mi te wiadomości. — Epoka rozprasowywania.
— I nieprzechodzenia.
— Tak, chcieliby jak najluźniej zabudowywać, ale wtedy się rozciąga, trzeba dowozić, ale do dowożenia trzeba dojść, przejść, a oni nie lubią dawać przechodzić.
5 sierpnia 1975
Rwanie piękności
— Postój tu, na chodniku, a ja pójdę rwać baobaby, tylko tam dalej.
— Dobrze dobrze
Wracam z baowachlarzami
— o, jak prędko — Jadwiga na to, prowadzę ją z tym pod sklep.
— Tu chwilkę poczekaj.
Idziemy z zakupami, z liściami, z ognichą do windy, pies bokser przed swoimi drzwiami ogląda się, daję mu powąchać
— Zaraz zaraz, wszystko wymaga wysiłku, ty usiądź tu, z tobą spokój, tu te zielska do tamtych starych, zmienić wodę, oj jakie ciężkie
— No właśnie
— No już, więc w tym zielonym dzbanie były gladiolusy, trochę przywiędłe, w wisiorach w różnych kolorach czerwieni, fioletu, takie indyki, nad nimi ogromna kumosa, taka choina z listkami i krupkami, pamiętasz takie
— tak, białe
— biało-zielone
— a tak
— i teraz te łopuchy, szmaragdowe, z tym razem więc od góry choinka, a od dołu wielka ćma paroskrzydłowa, zielona, z indorami. Tak, co lepsze na front, o, a tu po prawej stronie wysokie zielska zasuszone, do tego teraz dołożony dzisiejszy koper dziki, wyobraź sobie łodygi i pięćdziesiąt spadochronów… to razem jak ze starego podręcznika zielarskiego, w koper wetknąłem trzy zasuszone polskie mimozy, znów stara szkoła, po tej hrabinie, co prawdziwe szmaragdy podbijała zieloną bibułką.
Przyszedł Tadzio
— o, koper polny — spróbował — ma smak mydła.
Przyszli inni goście. Wyjąłem ognichę, ileś pawich piór z żółtymi kwiatuszkami na łodydze
— widzicie, to takie pióropusze niosą z dwóch stron, pośrodku papież w lektyce wysoko, wszystko się kiwa, w tłoku, znacie z telewizji?
Goście spytali
— Czy pan sam?
— Właśnie, czy ty sam to układasz, czy ktoś ci układa te kwiaty?
5 sierpnia 1975
Rodowodowo
Agnieszka powiedziała
— Chamowo, to brzmi starożytnie, Cham z Biblii
— Aha
A Tadzio
— Mnie to się kojarzy z ciotką, Chamonową. Powinno się pisać przez samo H.
— Nie nie.
— Nie. Ona ze swoją cjocią po wydostaniu się z Rzezi Humańskiej przyjeżdżała na letnisko tu, prawda? z dwiema służącymi…
[10 sierpnia 1975]
Zupełnie z przypadku
z zapędu na zakupach
rano
znalazłem się w środku Pragi
ale z boku
pod wierzbami, między wierzbami
miałem dwadzieścia minut do otwarcia poczty, usiadłem w trawie, patrzę
— jakie piękne
co za dzień
co za planeta!
one gałęziami głaskały powietrze i trawę
— o, jak tu dobrze
— Jestem dobrym odbiorcą
Tak. Sprawa odbioru ma wielkie znaczenie. I nadania. W ogóle odbiór — nadanie. Bez tego — obiektywność, taka sucha, że nic niewarta.
12 sierpnia 1975
z cyklu Letnie siły
Wyścig księżyca z ciemnem
ciemna z ciepłem,
ciepła z rozwidnianiem
i z moją energią.
Czasem starcza,
czasem nie.
Dziś ciepło, po wyspaniu
noc — patrzę — początek, nastawiłem płytę,
z zakonnicami na starym mieszkaniu
— Le. w Wenecji —
usiadłem na balkonie, w placu,
słuchałem, zerwałem się
do tramwaju, co tyle ludzi?
Cały plac pod Pałacem w tłumie
lampki po krzakach, nocne stragany
— Święto „Trybuny Ludu”.
Poleciałem po Jadwigę,
z nią na Żoliborz,
tam Romana z Adą z psem
znalezionym
do wąwozu
dookoła Cytadeli,
woda
wierzby
mur
ławeczka
fontanna,
do tego księżyc,
odbicie,
posadziłem Jadwigę z pantoflem
prawie w wodzie
tłumaczymy jej, jak tu
wierzby rosną, moczą się,
słupy, jasnozielone, do wody
i znów z wody,
odwiozłem Jadwigę, siebie
na Chamowo, tu dalej księżyc,
wisi, mnie kusi
ale rozum nie daje
iść w dżunglę tutejszą.
Nie tracić za dużo uwagi
na chodzenie, wypatrywanie
autobusu; gołąbki podobno
za dużo tracą na fruwaniu,
brak im już na inteligencję.
Świat można jeść w każdym miejscu,
tylko żeby mieć trochę siły.
W nocy z 23 na 24 sierpnia 1975
z cyklu Data w oknie
W dół
ciemno
cienia
róg
beton
księżyc
ja
pola
wysoko
krańce lamp
odwrócenia
z 31 sierpnia na 1 września 1975
z cyklu Data w oknie
gwiazdy
pusto
księżyc
wysoko
ja
bloki
czarno
psy
pola
uliczki
róg
beton
pierwszy wrzesień
jeszcze śpi
z 31 sierpnia na 1 września 1975
z cyklu Data w oknie
Na Wiśle gnieżdżenia się.
Krzaki.
Piszczą.
Gwiazdy.
Od Siekierek wsiowsko
psio.
z 31 sierpnia na 1 września 1975
z cyklu Data w oknie
Szaro w dole, snowo
Chamowo
filmowe miasteczko
do przezroczystości
nikt nie idzie
nic nie jedzie
niebo się przestawia
1 września 1975
z cyklu Data w oknie
Niebo się przestawia
ogonem
zorzy
pierwszy wrzesień
budzi się, niesie się.
z 31 sierpnia na 1 września 75
z cyklu Data w oknie: podejść, jechać
Sen na starym mieszkaniu
Skręciłem w bramę na Nowolipiu.
Stary dom. Powąchać w środku.
Wypadek? No to przy okazji. Przy murze.
A tu nosze chcą się zderzyć ze mną.
Przeskakuję, przefruwam. Cztery trupy.
Dzieci niosą, mówią:
— Oni jeszcze ożyją, oni żyją.
Piąte w nogach. Też?
Wychodzę, uciekam, dzieci za mną
— Wariat!
Tą uliczką? Nie tą? Do obok. Żarnowiec.
Tańczymy. Zamiatamy. Izbę.
Wchodzę do drugiej: Le. i Misio Holender
— Przyjechaliście?
Le. do mnie na Misia
— Jak ci się podoba to dziecko?
Budzę się. To ja przyjechałem
ożywiony, przyniesiony
na starą kanapę
na te moje nosze
ze spłoszonych stron.
3 września 1975
z cyklu Data w oknie: podejść, jechać
Duch niespokojny,bo mu dobrze
Przyjechałem na stare mieszkanie.
Przemieszkałem. Przenocowałem. Wstałem.
Na Żoliborz i z powrotem.
Jestem.
Śpiewają.
Co ja chcę? Co ja chcę?
Kwiaty kupione. Niepokoją.
Wyjść wyjść.
W środku siebie woła
zostać zostać.
Płyta idzie, namawia.
Wyjść i zostać. Wyjść i zostać.
To jak? Wszędzie dobrze.
I to jest ta święta rozrywka.
Rozchodzić się w sobie
powiać
a myśleć swoje.
z 4 na 5 września 75
z cyklu Data w oknie: podejść, jechać
Marszałkowska jak hamakporanniutka
wygodniutka
bujaj mnie, psiajucho!
jeszcze szarutka
wrzesień, piąta
wrzesień, szósta.
Jak ona szybko sztywnieje,
nabzdycza się
a to pali a to wieje
rozindycza się
jak leje — też.
To nasz czar — tyle nas.
To nasz wróg — tyle nas.
Ale jak rozciągnąć nas w niej
na czas,
to się nam nadziało
oo
11 września 1975
z cyklu Data w oknie: podejść, jechać
Szarożółte pomglone
zniebieszczone
zróżowione.
Pomoczone
bo to Wisła.
Ruchome
bo jadę.
Wschód.
Powrót.
Do domu.
Zachodzę.
11 IX 75
z cyklu Będą nas malowali
obgryzą cię.
kogo?
mnie?
z cyklu Będą nas malowali
Księżyc
miodowe ciepło
jak zimno to nie ma miodu
lato się urwało
z powrotem
Wyglądanie stworzenia
10/11 IX 75
Przesuwa się, przegwieżdża.
Małe okno.
Stanięcie.
Uwijają się dokoła siebie niskości.
Noc
rwie do tyłu
rano
ziemia paruje.
Lepi się.
Drzewa.
Jeszcze nie ma zwierząt.
z 10 na 11 września 75
Wyjrzenie stworzenia
10/11 IX 75
Do dnia
Dnieje.
Jestem.
Niestworzone.
Jestem tkwi.
Jestem przenika.
11 września 75
Jestem nie znika
em znika.
Jest jest i jest, są.
11 IX 75
Ale tam!
Jestem zanika.
Zasuwa się jak kurze oko.
Głupieje.
11 IX 75
Się jest
Ale nie to że samemu
11 IX 75
samo
się
lata
skąd ono się
?
może to ten co
jestem
11 IX 75
Słońce, pętla tramwajowa.Zmęczenie.Ona opowiada mi
— Była taka Tosia Blumenfield
przed wojną, wiesz, wyszła
za hrabiego, mówili
niedobrane małżeństwo
bo on szedł w cieniu
a jej kazał z zakupami
po drugiej stronie tam gdzie słońce
— To nie mogła przejść na tą?
— a
Dokończenie na pętli
— C jedzie, prędko!
— oj, noga
— co?
— noga, coś mi z nogą
— aa
18 września 1975
z cyklu Zabieganie o trwanie i wyjście
Chłodno.Wsiadam.
Jadę
przez przypalane światłami.
Siedzę wysoko.
Obok wyżej
jeszcze wyżej
na kolanach
dziecko z dykcją:
— niektórzy mieszkają na sklepach
— nad sklepami
— to jak oni schodzą?
5 X 75
A jak cisza nie
to responsoria, Menuhiny, Bachy
odkręcane z płyt
słucham
dopiero co
przyjechałem
tak jakby
nie na stałe
ale z przedłużeniami
do
znudzenia
bez rusztowań
cieplej, szarzej
Mokotów
w rozwodnieniu
różowe lotnisko
nawet się kłócą
głowami
o sypanie i zgrzyty
10 grudnia 1975
za
mach
jeden
grudniowy
oknem
na świat
po podniułu ła-
godny dny
przypomnieniowy — co i w lecie — się
to dużo i więcej
10 XII 75
— Dawniej konstruowałeś
— dawniej pan budował
Wiersze.
Nareszcie wiem
teraz
wydrążam,
wyosobniam,
żeby nie zapchał wióreczek.
10 grudnia 1975
W y d ł u b u j ę
wydłubuję
10 XII 75
z cyklu Garwolin i z powrotem
Wróciłem od siostry Matei, śpię
Przytomność w bańkach do góry
gdzie jestem?
co to?
macam
szafka
— a, to siostry Matei
ona coś
— uczennice umieją lepsze szafki
zaraz zaraz
zjawa
odkorkować
jawa
szafka
moja
11 grudnia 1975
z cyklu Garwolin i z powrotem
Szosa do Garwolina
Jedziemy.
Staje.
Wychodzi.
Tamci gadają:
— nie, on wcześniej robił
— umarł
— w firmie
— firma płaci— może nie zapłacił wszystkiego?
Ci patrzą
— Długo?
— Pojedziemy?
— Może wysiąść
Przechodzi cielę
za babą.
Szumią samochody.
Ten gazetą.
Koń.
Spokój.
— Cholera — za mną
cichutko.
Dwie wsiadły, mówią
— do drugiego autobusu!
Wziął narzędzia
— widocznie pomaga.
To inny zepsuty?
Oglądam się, stoi.
Aha.
Już. Jako dobrzy
ruszyliśmy.
Przystanek.
Nowi.
Teraz dopiero
— za pięć jedenasta,
pięć po jedenastej,
— Bylibyśmy w GarwolinieBylibyśmy w Garwolinie.