Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Warto opróżniać tylko te butelki, za którymi stoi ludzka historia – twierdzi Tomasz Prange-Barczyński. Autor świetnie przyjętej Europy na winnych szlakach (2019) tym razem zabiera czytelnika w podróż po winnicach i regionach całego świata. Do Kalifornii, południowej Australii, Argentyny, Chile, Brazylii, Niemiec, do bogatego Bordeaux i kipiącego życiem, winiarskiego Tbilisi.
• Dlaczego wszyscy brazylijscy winiarze mówią po włosku?
• Jaka znana polska rzeźbiarka ma za męża świetnego producenta rieslingów nad Łabą?
• Kim zachwycił się Robert Parker jr., papież amerykańskiej krytyki winiarskiej, już po pierwszej degustacji?
• Dlaczego lepiej trzymać w winnicy trzy osły, zamiast 70 kur?
• Jak nie nudzić się w Pauillac?
• Czyi przodkowie przywędrowali z Lubuskiego do Australii?
• Dlaczego winogrodnicy nie wyrzucają włosów po wizycie u fryzjera?
Oprócz fascynujących opowieści o winie i winiarzach książka zawiera praktyczne informacje i rekomendacje najlepszych restauracji, hoteli, winiarni i, oczywiście, butelek, na które warto zwrócić uwagę w czasie podróży.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Książkę tę dedykuję wszystkim winiarzom,winopisarzom, przyjaciołom inajbliższym,z którymi lubię dzielić się winemi którzy lubią dzielić się winem ze mną.
Tomasz Prange-Barczyński
INNE ŚWIATY
Swartland, spalona ziemia. Do niedawna mało który winomaniak słyszał o tym zakątku Republiki Południowej Afryki. Pod względem popularności nie wytrzymuje konkurencji z podkapsztadzkim Stellenbosch, Paarl czy porównywanym z samą Burgundią Walker Bay. A jednak, w 2010 r., podróżując po raz pierwszy po RPA, to tu właśnie spotkałem najciekawszego winiarza na tym kontynencie. I jednego z ciekawszych w całym swoim życiu.
W przeciwieństwie do wielu innych producentów mających swe siedziby na dostojnych kolonialnych farmach albo w supernowoczesnych (jak lubią to określać amerykańscy architekci: state-of-the-art) winiarniach, Eben Sadie przyjął mnie w prostej hali, w której przestrzeń dzieliły ze sobą sala degustacyjna, biuro, przetwórnia i laboratorium. Nic oryginalnego. Widziałem takich minimalistów na pustyni Negew w Izraelu i w Santa Barbara w Kalifornii, ale też na Morawach i w Wenecji Euganejskiej. Wzrok przykuwała kolekcja pustych butelek: niemieckich rieslingów, burgundów i barolo. Wbiły mi się w pamięć, choć dopiero potem zwróciłem uwagę na to, co je łączyło. Wszystkie bez wyjątku były winami jednoodmianowymi. Ta konstatacja nabrała znaczenia w chwili, gdy Eben rozpoczął wywód na temat kupażowania win – jego zdaniem, w tamtym czasie – sztuki w RPA, ale i całym Nowym Świecie absolutnie koniecznej. – W Europie – tłumaczył Sadie – macie terroir rozpoznane od setek lat, wiecie dokładnie, gdzie najlepiej udaje się riesling, gdzie pinot noir, a gdzie nebbiolo. W kraju takim jak RPA rzadko zdarza się siedlisko, w którym jedna odmiana mogłaby rozbłysnąć całym swym blaskiem, pokazać wszystkie możliwości. Dlatego lepsze są kupaże, łączenie kilku szczepów, z których każdy wnosi coś do wina, wzbogace je.
Degustując kilka chwil później Columellę Ebena, doskonale rozumiałem, o co mu chodzi. Zarówno w białej, jak i w czerwonej wersji były to najbardziej złożone, wielowątkowe i ciekawe wina z próbowanych przeze mnie w RPA. Sadie, mimo swych winiarskich fascynacji i idoli, potrafił przełamać się i składać doskonałe kompozycje, z tego co dał mu Swartland.
W jakimś sensie nawiązuje do tego opisany w rozdziale 15 wybitny winiarz z Santa Cruz, Randall Grahm, który zaczynał od przetestowania w kalifornijskich winnicach kilkudziesięciu odmian winorośli, by po latach dojść do przekonania, że nieważne jest, co się uprawia, tylko gdzie. On również zgadza się z Sadie’em, że trudno o precyzyjne wskazanie terroir w Nowym Świecie, co nie znaczy, że nie warto go szukać.
Na zdjęciu: Eben Sadie
Otwartość i brak sztampy w myśleniu to cechy, które fascynują mnie u nowoświatowych winiarzy najbardziej. O przepisach na Grange, legendarne syrah z Australii produkowane przez wielki koncern Penfold’s wydaje się książki. Wino będące obiektem westchnień enomaniaków w każdym roczniku powstaje z gron pochodzących z innych winnic; co więcej, siedliska te potrafi dzielić więcej niż 100 km – rzecz w Europie nie do pomyślenia, w każdym razie nie za te pieniądze (mówimy o cenie idącej w tysiące złotych za butelkę). Zasada jest prosta: w każdym roku firma wykorzystuje do kupażu najlepsze z dostępnych owoców, ale też, dzięki wielkim możliwościom wyboru, o pasujących do siebie i uzupełniających się parametrach.
Czasami owa wolność objawia się w projektach po prostu zabawnych. Nowozelandczycy z Mud House (to prawda, lubią o sobie mówić, że są z Mad House) poczęstowali mnie kiedyś różowym... sauvignon. – Skoro modne jest zarówno sauvignon blanc oraz rosé, czemu nie dać ludziom obu tych przyjemności w jednym? – stwierdzili i zaprawili najbardziej znane białe wino Nowej Zelandii miarką pinot noir. Można dyskutować, czy to zgodne z regułami gry, jednak marketingowo projekt okazał się trafiony w dziesiątkę, a wino było po prostu smaczne. Poza tym, kto ustala reguły?
Współczesne światy winiarskie – Nowy i Stary – przenikają się dzisiaj w stopniu, którego nie śmieliśmy przewidywać jeszcze dekadę temu. Winiarze z południowej półkuli ruszają zimą na północ, gdzie właśnie trwa lato, by wziąć udział w winobraniu i produkcji kolejnego rocznika, a przy okazji podpatrzyć, co robią ich europejscy koledzy. I odwrotnie, producenci ze Starego Kontynentu zamiast na narty w Alpy, udają się zimą do Ameryki, Afryki czy Australii, sprawdzić, co wymyślili ich koledzy po fachu. Eben Sadie przez lata robił w wolnym czasie wino w Prioracie; Bert Salomon, autor wybitnych veltlinerów i rieslingów z okolic austriackiego Krems, zimą robi zjawiskowe shirazy na półwyspie Mornington niedaleko Adelajdy. Nie trzeba zresztą nigdzie jechać – wystarczy mail do kolegi z drugiej półkuli, by wymienić uwagi o drożdżach, opryskach, odmianach czy klimacie. Informacje płyną wartko w obie strony.
W Świecie na winnych szlakach, naturalnej kontynuacji Europy na winnych szlakach opowiadam o spotkaniach z ludźmi w Starym i Nowym Świecie, winiarzach, którzy robią wino, pozostając wiernymi sobie i swojej filozofii – od Kaukazu po przedgórze alpejskie, od Andów po Kleinriviersberge, od wydm wokół Cascais po nadwiślańskie skarpy w Małopolskim Przełomie Wisły. Bohaterowie tej książki to niekiedy skrajnie różne postaci – z mojego punktu widzenia łączy je jedno: z każdym z tych winiarzy chciałbym znów usiąść przy jednym stole, napić się jego wina i porozmawiać.
Tomasz Prange-Barczyński
Tawny nad Dunajem
Do winnicy Kögl można się dostać z naddunajskiego Stein an der Donau krętą, ale ostatecznie wygodną, asfaltową ulicą, albo wąskimi, stromymi schodkami przecinającymi niewielkie podmiejskie ogródki powyżej kremskiej starówki. Widok jest imponujący. W rozległej dolinie, zaledwie 900 m w linii prostej toczy w stronę Wiednia swe (niekoniecznie modre) wody Dunaj. Krems an der Donau i Stein an der Donau rozciągają się u stóp.
Przywiózł mnie tu Bert Salomon. To typ winiarza, który zanim naleje ci do kieliszka swojego rieslinga czy veltlinera, musi pokazać miejsce, z którego wino pochodzi. Oczywiście, jeśli akurat ma taką możliwość. Wielokrotnie widywaliśmy się wcześniej, na degustacjach w wiedeńskim Hofburgu, podwarszawskich Laskach, a nawet w Knightsbridge w Londynie, gdzie o swoich siedliskach mógł tylko opowiadać. Gdy wreszcie udało mi się dotrzeć do winiarni Salomona w Stein, natychmiast zapakował mnie do auta i wywiózł w górę do amfiteatralnej winnicy, gdzie rosnące na skalnym tarasie, liczące ponad 70 lat krzewy rieslinga dają owoce, z których Bert tłoczy jedno z najlepszych win w Dolnej Austrii. Łatwo tu także zrozumieć różnicę między siedliskami ukochanymi przez zimnolubnego rieslinga – wyżej położonymi, skalistymi, surowymi, a tymi, w których lepiej czuje się potrzebujący więcej ciepła grüner veltliner – leżącymi bliżej rzeki, lepiej osłoniętymi od zimnych wiatrów z północy, pokrytymi drobnym lessem naniesionym przez wiejące od Alp wiatry.
Eksplorując wcześniej terroir, łatwiej też w czasie degustacji pojąć charakter samych win: oszczędnych, skalnych, ostrych jak żyletka rieslingów i bardziej miękkich, otulających podniebienie veltlinerów.
• Zaczęło się od mnichów
Jeszcze pod koniec XVIII w. w zabudowaniach gospodarstwa Undhof wino robili kapucyni. W 1792 r. Salomonowie kupili od zakonników farmę i leżące wokół miasta winnice. Teraz to jedna z najstarszych, pozostających w rękach jednej rodziny winiarni w całej Austrii. W 1932 r. ojciec Berta, Fritz zabutelkował pierwsze wino, co jak na czasy przed II wojną światową było dużym osiągnięciem (wina w dużej mierze sprzedawano wtedy luzem). Wkrótce, jeszcze w latach 1930. flaszki z etykietą Salomon-Undhof trafiły do Stanów Zjednoczonych.
Bert, a właściwie Bertold na początku wspomagał w firmie starszego brata, Ericha. Równolegle pełnił w latach 1994–2001 odpowiedzialną funkcję szefa Austriackiego Marketingu Winiarskiego (ÖWM – Österreich Wein Marketing), zajmując się odbudową prestiżu rodzimych win na świecie po skandalu glikolowym (o którym za chwilę) oraz tworząc zręby wprowadzanego z powodzeniem od blisko dwóch dekad systemu apelacji DAC – Districtus Austriae Controllatus. Dziś ÖWM (znane też pod angielską nazwą AWMB – Austrian Wine Marketing Board) uważane jest powszechnie za najlepszą na świecie państwową agendę promującą lokalne winiarstwo.
Po niespodziewanej śmierci starszego brata, w 2007 r. objął stery w rodzinnej firmie. Dołączyła do niego żona, Gertrud, wcześniej piastująca funkcję w międzynarodowym zarządzie kosmetycznego giganta L’Oréal.
Salomon-Undhof słynie z mineralnych rieslingów i grüner veltlinerów. Prócz parceli na Köglu, w rękach rodziny pozostają winnice w innych Erste Lage w Kremstal: Wachtberg, Lindberg czy Pfaffenberg. Osobną historię ma Wiedeń. Otoczona murem, leżąca w granicach gospodarstwa w Stein winnica ciesząca się w przeszłości zasłużoną sławą, z biegiem lat została wchłonięta przez miasto, a gęste zabudowania wokół zmieniły zupełnie jej klimat. Siedlisko jest zdecydowanie cieplejsze niż kiedyś, przede wszystkim dlatego, że już nie docierają tam chłodniejsze wiatry z otaczających Krems wzgórz.
Bertold Salomon marzył o robieniu czerwonego wina w Australii
• Wielkie małe miasto
„Krems i Stein, rozdzielone i połączone tylko owym „i”, słyną z wina (...); niegdyś żywe ośrodki handlu rzecznego zostały całkowicie usunięte na bok przez XIX i XX wiek, postęp i uprzemysłowienie. Dziś tworzą milczący pejzaż pnących się w górę pustych uliczek, wystających balkonów, które wychodzą na uśpione placyki, ukrytych schodów prowadzących na gąszcz dachów, zamkniętych hoteli i pustych arkad. Wszystko milczy, małe i pozbawione życia; w podwórzach słychać, jak pada deszcz, delikatny i dyskretny”. Krems widziany przez Claudio Magrisa i opisany w Dunaju, jego opus magnum z 1986 r. zdaje się wyglądać zgoła inaczej niż ten, do którego dziś zjeżdżają każdego roku tysiące miłośników grüner veltlinera i białej floty. Owszem, trudno dostrzec w nim miasto, o którym w 1153 r. arabski geograf al Idrisi pisał, że „przewyższa swą wspaniałością Wiedeń”, ale nie jest też tak, jak wywodził 34 lata temu włoski pisarz, że „przypomina dziś Winetę, zatopione miasto, gdzie – jak głosi legenda – można zobaczyć na ulicach, które znalazły się na dnie morza, błądzącą postać w dawnym stroju”.
Bez wątpienia, naddunajska, licząca ponad tysiąc lat osada zawdzięcza wiele założeniu w 1994 r. uniwersytetu i dużego studenckiego kampusu. Jego rozległe zabudowania widać doskonale z winnicy Kögl, gdzie byłem z Bertem, podobnie jak okazały gmach więzienia w samym centrum Krems, w którym osadzani są najgorsi przestępcy w Austrii.
Finniss River, jedno z najlepszych miejsc dla shiraza w Południowej Australii
Trudno jednak nie zauważyć, że pierwszoplanową rolę odgrywa w mieście wino. W Krems i Stein mnożą się wine bary, restauracje i sklepy wyspecjalizowane w etykietach z całej Dolnej Austrii. Z winem związane jest nawet wspomniane przez Magrisa „i”. W lokalnej geografii to nie tylko pusty spójnik. Za Und kryje się dawny klasztor kapucynów goszczący dziś siedzibę stowarzyszenia Österreicher Traditionsweingüter, producentów z Dolnej Austrii, którzy przywrócili i rozwijają koncept winnic pierwszej klasy, Erste Lage, odpowiednika francuskiego grand cru. Mieści się tu także znakomita restauracja z imponującą kartą win. Kloster Und znajduje się przy tej samej ulicy, Undstrasse, co winiarnia Berta Salomona, zaledwie cztery numery dalej.
• Antychemiczna rewolucja
Claudio Magris wydał Dunaj rok po aferze glikolowej, która wstrząsnęła austriacką sceną winiarską. W 1985 r. odkryto tę trującą substancję stosowaną m.in. w płynach do odmrażania szyb, w kilku austriackich winach. Fałszerze używali związku, by podnieść poziom słodyczy. Skandal niemal doprowadził rodzime winiarstwo do upadku. Eksport spadł do najniższego od dekad poziomu, a reputacja austriackich win legła w gruzach. Paradoksalnie, afera pozwoliła wejść na scenę młodemu pokoleniu producentów – bezkompromisowych, skupionych na jakości i odtworzeniu konceptu win wiernych siedlisku. Niemal wszyscy współcześni weterani austriackiego przemysłu winnego to rewolucjoniści z połowy lat 80. Wielu z nich ma swoje cieszące się sławą na całym świecie winiarnie wokół Krems. Leżące u zbiegu tak ważnych regionów jak Wachau, Kamptal, Traisental i Kremstal miasto z pewnością nie pretenduje do roli metropolii, ale daleko mu także do ghost town.
Krucyfiks na Wachtbergu
Ciepłolubny świeżak
Grüner veltliner jest najpopularniejszą odmianą w Austrii. Lubi siedliska cieplejsze niż riesling, dobrze czuje się na podłożu lessowym. Daje świetne, rześkie białe wina gotowe do picia już kilka miesięcy po zbiorach, ale też złożone, bogate i długowieczne. Te drugie – zwłaszcza w regionie Kremstal.
Tarasowe winnice nad Krems
Eukaliptusy i winorośl – klasyczna para z antypodów
• London calling!
9 września 2015 r. przybyłem na zaproszenie Berta Salomona do Baru Boulud, w podziemiach londyńskiego hotelu Mandarin Oriental, na obrzeżach Hyde Parku. Spotkanie miało bardzo kameralny charakter. Gospodarz zapewnił, że nie chodzi o kolejny Judgement of Paris, replikę degustacji w ciemno z 1976 r., podczas której (głównie francuscy) krytycy winiarscy orzekli wyższość kalifornijskich chardonnay i cabernetów sauvignon nad białymi burgundami i czerwonymi winami z Bordeaux. Salomon chciał się po prostu pochwalić swoimi winami z Finniss River.
Hasło ÖWM No kangaroos in Austria, przypominało, że Austria i Australia to dwa różne kraje. Paradoksalnie, były szef tej firmy, Bertold Salomon robi dziś wina na antypodach
Bo wprawdzie dawna firma Bertolda, ÖWM lansowała żartobliwe hasło No kangaroos in Austria, przypominające, że Austria i Australia to dwa bardzo różne kraje, kiedy jednak winiarz ze Stein zapragnął robić czerwone wina, jego myśl poszybowała nie do Burgenlandu, a w okolice Adelajdy.
Salomon zakochał się w winach z Antypodów w czasie, gdy zasiadał w radzie nadzorczej firmy Schlumberger (znanej z produkcji sektów, ale zajmującej się także importem win). Konsekwencją tej fascynacji – oraz, jak przyznaje, marzeń o domu nad oceanem – był zakup 50-hektarowej farmy na wzgórzach doliny Finniss River w 1995 r. Zasadził tam 15 ha winnic i trzy lata później zebrał pierwszy plon.
• 24 wina w ciemno
Położona na relatywnie – jak na południową Australię – chłodnym półwyspie Fleurie winnica ma podobne warunki klimatyczne jak północna część doliny Rodanu, słynąca przecież z syrah. W roli winiarza Bert zatrudnia tam na stałe Mike’a Farmilo, który w latach 1991–1997 odpowiadał za winifikację czerwonych win wielkiej firmy Penfolds, producenta m.in. kultowego shiraza Grange. Czołowe wino Berta z antypodów, Alttus (pierwszy rocznik 2001) pochodzi z pojedynczej, wysoko położonej winnicy. To, oczywiście, stuprocentowy shiraz. Powstaje tylko w najlepszych rocznikach i nim trafi na rynek, dojrzewa 3–5 lat w butelkach.
Tamtego września w Londynie nie było żadnych punktów, konkursu piękności, zgadywanek – rzeczowa dyskusja o stylu, ewolucji, zmianach. Miło było siedzieć w niedużym chambre séparée w towarzystwie czworga autorów wielu książek winiarskich, które trzymam na półkach w domu: Jancis Robinson, Stephena Brooka, Jensa Priewe, Petera Mosera i kilku innych wkręconych w wino osób. Słowa padały rzadko, za to kieliszki opróżnialiśmy często.
Zanim zaczęła się degustacja, otrzymałem pełną listę win, których mieliśmy próbować. Salomonowy Alttus i Grange Penfoldsa z Australii z jednej strony, czołowe wina Guigala, Chapoutiera, Jabouleta, Jean-Louisa Chave’a, Delasa i Domaine Rostaing z drugiej. I jako szczypta pieprzu dwie toskańskie butelki z bardzo lubianych przeze mnie winiarni z wybrzeża – Tua Rita i Duemani. W sumie 24 wina z roczników 2003, 2009 i 2010. Oczywiście sama degustacja odbywała się w ciemno, a dopasowywanie anonimowych win w kieliszkach do nazw z listy było frapującym zajęciem.
Nie wybieraliśmy zwycięzcy. Bert jest człowiekiem skromnym i realistą – nie oczekiwał, że zebrani w Barze Boulud ogłoszą go wielkim wygranym, a degustacja z czasem zapisana zostanie w annałach jako London Judgement. Wiedzieliśmy jedno – Salomonowy Alttus jest wielkim, perfekcyjnie zrobionym i długowiecznym winem, niekryjącym swego miejsca pochodzenia i z powodzeniem stającym w szranki z największymi syrah/shiraz świata.
• Salomonowy epilog
Do „australijskiej” degustacji w Mandarin Oriental Hotel Bert dopisał, jeśli o mnie chodzi, w Stein. Gdy wróciliśmy z Kögla i w końcu mogłem spróbować nowego rocznika Salomonowych win, nie mogło się obyć bez kilku butelek ekstra. Jedną z nich stanowiła australijska oliwa (był maj, a flaszka właśnie przyleciała z antypodów i uderzała wciąż fenomenalną świeżością), kolejną zaś pinot noir z Central Otago, bo Bertold eksplorując winiarsko południową półkulę, nie poprzestał jedynie na półwyspie Fleurieu, ale wszedł też w spółkę w Nowej Zelandii. W końcu Salomon nalał po niedużym kieliszku słodkiego, ewidentnie wzmacnianego i pięknie już dojrzałego wina. Pierwsze skojarzenie z porto („a więc tam go jeszcze zaniosło?”) – było tyleż słuszne, co nietrafione. Dostałem oto 30-letnie tawny wyprodukowane jednak w Australii i tam przez Berta zabutelkowane. Predylekcja Australijczyków do wzmacnianych win słodkich jest znana i wpisana w historię tamtejszego winiarstwa, jednak dziś mało kto chwali się kopiami portweinu. Tyle że ta Salomonowa była niezwykle udana i rzeczywiście było co pokazać. Miałem poczucie, że to kuriozalne, zdawać by się mogło, i w Stein, i w Adelajdzie wino w doskonały sposób oddaje symbiozę Nowego i Starego Świata, w której żyje Bert.
Dunaj poniżej winnic w Stein
Winiarskie ABC
Dolna Austria (Niederösterreich) to najważniejszy makroregion winiarski kraju. Należą do niego: Carnuntum leżące między Bratysławą a Wiedniem, Weinviertel przy granicy z Morawami oraz Wagram, Kremstal, Kamptal, Wachau i Traisental wokół miasta Krems an der Donau. Strefa leży na granicy wpływów klimatu kontynentalnego królującego w Panonii i alpejskiego. Im dalej na wschód, tym cieplej, im dalej na zachód – zimniej. Wokół Krems i Weinviertel króluje czołowa austriacka odmiana biała, grüner veltliner, z której powstają zarówno wina prostolinijne, do szybkiego wypicia, jak też złożone i długowieczne. Riesling ma ważne miejsce przede wszystkim w Kremstal, Kamptal, Wachau i Traisental, gdzie daje najlepsze wina w kraju, o jakości porównywanej z czołowymi z Niemiec.
Weinviertel było w 2002 r. pierwszym austriackim regionem, w którym wprowadzono system apelacyjny DAC (Districtus Austriae Controllatus). Dziś w Dolnej Austrii status ten mają także Kremstal, Kamptal, Wachau i Traisental oraz Carnuntum.
Najlepsi producenci
Kremstal: Salomon-Undhof, Nigl, Malat, Stadt Krems, Proidl; Kamptal: Bründlmayer, Schloss Gobelsburg, Hirsch, Jurtschitsch, Loimer, Allram; Traisental: Huber, Neumayer; Wachau: Alzinger, Hirtzberger, Knoll, F.X. Pichler, Rudi Pichler, Prager
Spróbuj koniecznie!
Dolna Austria to kraina warzyw i owoców, mięsa i ryb. Będąc nad Dunajem, warto spróbować lokalnych słodkowodnych ryb, w dolinie Marchfeld uprawia się najlepsze austriackie szparagi. W karcie mięs dominuje wieprzowina, choć warto pamiętać, że prawdziwy Wiener Schnitzel powinien być zrobiony z cielęciny. Specjalnością Wachau są zaś morele, z których robi się świetny destylat Marillenschnaps oraz knedle, Wachauer Marillenknödel.
Przydatne adresy
Weingut Salomon-Undhof
Historyczna posiadłość w samym sercu Krems und Stein. Na miejscu sklep i możliwość degustacji win.
www.salomonwines.com
Undstraße 10, Krems an der Donau
Loisium
Nowoczesne, interaktywne muzeum wina, a przy okazji hotel (z czynnym nawet zimą odkrytym basenem w środku winnicy) i świetna restauracja z długą listą dolnoaustriackich win.
www.loisium.com
Loisium-Allee 2, Langenlois
Stift Göttweig
Benedyktyńskie opactwo z XI w. produkujące doskonałe rieslingi i grüner veltlinery. Na miejscu dobra restauracja z imponującym widokiem na Kremstal.
www.stiftgoettweig.at
Stift Göttweig 1, Furth bei Göttweig
Loibnerhof
Tradycyjna austriacka restauracja u wrót Wachau należąca do czołowego producenta w regionie, rodziny Knoll. Latem jada się tu w sadzie.
www.loibnerhof.at
Unterloiben 7, Dürnstein
Malat Weingut und Hotel
Znakomity winiarz z Kremstal, Michael Malat prowadzi bardzo kameralny, nowoczesny hotelik tuż obok winiarni. Jedno z tych miejsc, gdzie człowiek budzi się w winnicy.
www.malat.at
Hafnerstraße 12, Palt
10 win, które warto zdegustować w Dolnej Austrii
Salomon-Undhof, Kremstal, Steiner Kögl Riesling Alte Reben
Malat, Kremstal, Grüner Veltliner Grosse Reserve
Nigl, Kremstal, Ried Goldberg Riesling
Bründlmayer, Kamptal, Heiligenstein Riesling Alte Reben
Allram, Kamptal, Gaisberg Grüner Veltliner
Schloss Gobelsburg, Kamptal, Lamm Grüner Veltliner
Franz Hirtzberger, Wachau, Singerriedel Riesling Smaragd
Gritsch, Wachau, Schwarze Mauritius Grüner Veltliner
Ludwig Neumayer, Traisental, Ikon Grüner Veltliner
Huber, Traisental, Berg Riesling
B – białe