Syndrom grzecznej dziewczynki. Jak przestać zadowalać wszystkich wokół - Marta Martínez-Novoa - ebook

Syndrom grzecznej dziewczynki. Jak przestać zadowalać wszystkich wokół ebook

Marta Martínez-Novoa

0,0
54,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zawsze mówiono mi, że jeśli będę grzeczna, spotkają mnie same dobre rzeczy - dlaczego więc nie jestem szczęśliwa?

Czy czujesz, że często zadowalasz innych kosztem siebie? Czy kiedy chcesz powiedzieć „nie” lub bronić własnego zdania, boisz się, że ktoś źle o tobie pomyśli? A może tkwisz w kiepskich relacjach, bo za wszelką cenę unikasz sprawiania innym przykrości? Jeśli tak jest, możesz cierpieć na syndrom grzecznej dziewczynki.

Prawdopodobnie od dziecka wpajano ci, że powinnaś być miła, skromna i zbytnio się nie wychylać. Pewnie już zauważyłaś, że świat wcale nie wynagradza twojego poświęcenia i kiedy ty stoisz w cieniu, inni błyszczą. Jako dorosła kobieta możesz jednak odwrócić schemat, który ci nie służy, przełamać wewnętrzne blokady i wreszcie śmiało sięgnąć po to, co oferuje życie. Ta książka sprawi, że:

• rozpoznasz szkodliwe przekonania, które odbierają ci pewność siebie,

• zaczniesz podejmować decyzje w zgodzie ze sobą,

• nauczysz się stawiać granice bez poczucia winy,

• stworzysz relacje oparte na wzajemnym szacunku, a nie na poświęceniu,

• przestaniesz bać się konfliktów i oceny innych,

• przekonasz się, że twoje potrzeby są równie ważne, co potrzeby innych,

• zbudujesz nowe życie na własnych zasadach.

"Jeśli dorastałaś i rozwijałaś się w przeświadczeniu, że jesteś dobrym człowiekiem, tylko jeśli przedkładasz cudze potrzeby ponad własne i z całych sił starasz się je zaspokoić; jeśli zmuszałaś się do utrzymywania relacji, które nic ci nie dawały, tylko po to, by nie zranić drugiej osoby; jeśli tak bardzo przejmowałaś się tym, co będą o tobie myśleć i mówić inni, że podporządkowałaś temu całe swoje życie; albo jeśli nie mówiłaś, co czujesz, by ktoś nie poczuł się zawiedziony lub urażony – ta książka jest dla ciebie".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 390

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp. Zawsze powtarzano mi, że jeśli będę grzeczna, spotkają mnie same dobre rzeczy – dlaczego więc nie jestem szczęśliwa?

Wstęp

Zawsze powta­rzano mi, że jeśli będę grzeczna, spo­tkają mnie same dobre rze­czy – dla­czego więc nie jestem szczę­śliwa?

Spójrz za sie­bie i przez chwilę na powrót stań się dziec­kiem, któ­rym byłaś: tą dziew­czynką z pew­no­ścią marzeń, nadziei, chęci do zabawy i odkry­wa­nia. Przy­po­mnij sobie: czy sły­sza­łaś wtedy, że „jesteś bar­dzo doj­rzała jak na swój wiek”? Albo że masz „dobrze poukła­dane w gło­wie”? Lub że jesteś grzeczna, bo zawsze bez słowa sprze­ciwu wyko­nu­jesz pole­ce­nia? „Jaka ta twoja córka jest spo­kojna, Mari! Zawsze taka cichutka, ni­gdy nie prze­szka­dza”. Być może nie­które z tych zdań brzmią zna­jomo. Jeśli tak, domy­ślam się, że przy­wo­łują one przy­jemne poczu­cie dumy, bli­sko­ści i rado­ści, jakiego doświad­czamy, gdy kochają i doce­niają nas osoby, które same kochamy i cenimy – bli­scy obja­śnia­jący nam świat oraz to, kim jeste­śmy i kim „powin­ni­śmy” być; w dzie­ciń­stwie zwy­kle są to ważni dla nas doro­śli.

Pew­nie zasta­na­wiasz się teraz, w czym tkwi pro­blem, co jest złego w byciu grzeczną i dla­czego przy­szło mi do głowy napi­sać na ten temat książkę. Czyż­bym postra­dała rozum i chciała przejść na złą stronę mocy? Spo­iler: nie. Zanim jed­nak odpo­wiem na pyta­nia, które być może wła­śnie zaczy­nają kłę­bić ci się w gło­wie, pozwól mi na małą dygre­sję. W książce tej będę zwra­cać się do cie­bie w for­mie żeń­skiej, ponie­waż to, o czym piszę, znacz­nie czę­ściej przy­da­rza się kobie­tom niż męż­czy­znom (na kolej­nych stro­nach wyja­śnię, dla­czego tak się dzieje). Nie ozna­cza to jed­nak, że będę bazo­wać wyłącz­nie na prze­ży­ciach kobiet czy że zapo­mi­nam o męż­czy­znach, któ­rzy żyją podob­nie i chcie­liby pogłę­bić wie­dzę na swój temat – prze­ciw­nie, moje słowa są skie­ro­wane rów­nież do was, pano­wie, nawet jeśli będzie w nich wię­cej „-łaś” niż „-łeś”. Wiem, że mnie zro­zu­mie­cie, tak jak my, kobiety, rozu­miemy, że mówiąc o odwie­dzi­nach „u dziad­ków”, mamy na myśli rów­nież spo­tka­nie z bab­cią. Wszyst­kie te uwagi odno­szą się oczy­wi­ście także do osób nie­bi­nar­nych. Kim­kol­wiek jesteś, będę zachwy­cona, mogąc ci towa­rzy­szyć.

Teraz, gdy usta­li­li­śmy już, że jest to książka dla wszyst­kich zain­te­re­so­wa­nych nie­za­leż­nie od płci czas zadać sobie pyta­nie o to cudowne uczu­cie, które zale­wało nas w dzie­ciń­stwie, gdy ktoś mówił nam, jakie z nas dobre dzieci. Cóż, praw­do­po­dob­nie spra­wiało ono, że dąży­li­śmy do powtó­rze­nia tego, za co zbie­ra­li­śmy pochwały. Jako dzieci bowiem tak naprawdę chcemy jed­nego: by nas kochano. Tak wła­śnie zbu­do­wa­łaś sobie kon­strukt „grzecz­no­ści”: na pod­sta­wie cech, które doro­śli wią­zali z ideą „dobrego dziecka” – takich jak choćby deli­kat­ność, łagod­ność, ule­głość, nie­win­ność, nie­na­gan­ność czy nawet bez­bron­ność – które to komu­ni­ko­wali za pośred­nic­twem zdań przy­wo­ła­nych na początku. Z pra­gnie­nia wyko­rzy­sta­nia tych przy­mio­tów do mak­si­mum naro­dziło się jedno z two­ich pierw­szych fun­da­men­tal­nych prze­ko­nań: „Jeśli będę grzeczna, wszy­scy będą mnie lubić”. Prze­świad­cze­nie to praw­do­po­dob­nie wzmac­niane było innymi powszech­nie wyzna­wa­nymi przez spo­łe­czeń­stwo poglą­dami, zawar­tymi we fra­ze­sach typu „dobro przy­ciąga dobro”, „dobro zawsze zwy­cięża”, „jeśli będziesz dobra, będziesz szczę­śliwa” czy wszyst­kich tych opo­wie­ści o kar­mie i kosmicz­nej spra­wie­dli­wo­ści, które sły­szymy na prze­strzeni lat (a które w kry­tycz­nych momen­tach nie zawsze się spraw­dzają).

Być może przy­cho­dzą ci teraz do głowy pyta­nia: „Skoro grzeczne dzieci są tak kochane i ma je spo­ty­kać tyle dobrego, to dla­czego zawsze wplą­tuję się w rela­cje, w któ­rych naj­wy­raź­niej tylko ja się sta­ram? Dla­czego inni nie przej­mują się mną tak, jak ja nimi? Dla­czego czuję, że oszu­kuję samą sie­bie? Dla­czego wydaje mi się, że zaraz wybuchnę przez moje emo­cje? Dla­czego żyję w nie­ustan­nym poczu­ciu winy, skoro usi­łuję robić wszystko naj­le­piej, jak potra­fię? Dla­czego koniec koń­ców zawsze mam wra­że­nie, że przez moją dobroć daję się innym wyko­rzy­sty­wać?”. I może naj­waż­niej­sze: „Dla­czego ni­gdy nie jestem szczę­śliwa?”.

W tej książce znaj­dziesz odpo­wie­dzi na wszyst­kie te pyta­nia – chcia­ła­bym, żebyś dzięki niej na nowo skon­stru­owała swoją defi­ni­cję „dobroci” i „grzecz­no­ści”. Jest bar­dzo praw­do­po­dobne, że do tej pory koja­rzy­łaś je z cechami, o któ­rych już wspo­mnia­łam, a które sil­nie wiążą się ze spo­łecz­nymi ocze­ki­wa­niami wobec nas: żeby­śmy nie prze­szka­dzały, nie popeł­niały błę­dów, nie pod­no­siły głosu, były poprawne poli­tycz­nie, nie sta­wiały wła­snych potrzeb na pierw­szym miej­scu itp., zamiast po pro­stu być sobą. Nie­uchron­nie pro­wa­dzi to do kolej­nego pyta­nia: czy naprawdę znasz samą sie­bie? Innymi słowy: czy wiesz, kto ukrywa się pod wszyst­kimi wyma­ga­niami, które, zro­dzone z wypa­czo­nej wizji grzecz­no­ści, krok po kroku wska­zy­wały ci, jaka powin­naś być? To także posta­ramy się wspól­nie zgłę­bić na kolej­nych stro­nach.

Czy ten zestaw ocze­ki­wań i cech kształ­tu­ją­cych twój cha­rak­ter tak, by dopa­so­wał się on do wizji grzecz­no­ści, nosi okre­śloną nazwę? Oczy­wi­ście – w XXI wieku nie ist­nieje nie­mal nic, czego nie opa­trzono by jakimś mia­nem, a to widzia­łaś już w tytule: syn­drom grzecz­nej dziew­czynki.

Jeśli dora­sta­łaś i roz­wi­ja­łaś się w prze­świad­cze­niu, że jesteś dobrym czło­wie­kiem, tylko gdy przed­kła­dasz cudze potrzeby ponad wła­sne i z całych sił sta­rasz się je zaspo­koić; jeśli zmu­sza­łaś się do utrzy­my­wa­nia rela­cji, które nic ci nie dawały, tylko po to, by nie zra­nić dru­giej osoby; jeśli tak bar­dzo przej­mo­wa­łaś się tym, co będą o tobie myśleć i mówić inni, że pod­po­rząd­ko­wa­łaś temu całe swoje życie; albo jeśli nie mówi­łaś, co czu­jesz, by ktoś nie poczuł się zawie­dziony lub ura­żony – ta książka jest dla cie­bie.

Chcia­ła­bym zabrać cię w podróż do cza­sów dzie­ciń­stwa, byśmy razem odkryły, co spra­wiło, że odda­li­łaś się od samej sie­bie i sta­łaś taka, jaką chciano cię widzieć; byś zro­zu­miała, jak się czuło i czego potrze­bo­wało dziecko, któ­rym byłaś – po to, by zro­zu­mieć prze­szłość i móc przy­tu­lić dziew­czynkę, która wciąż w tobie żyje i która być może została skrzyw­dzona bar­dziej, niż ci się wydaje. Tylko tą drogą możemy wkro­czyć w twoją teraź­niej­szość i zro­zu­mieć, co dzieje się w twoim życiu obec­nie: skąd w nim tyle nie­za­do­wo­le­nia, dla­czego nic nie daje ci poczu­cia speł­nie­nia, dla­czego wcho­dzisz w związki z oso­bami, które cię nie doce­niają, dla­czego nie radzisz sobie z emo­cjami i nie potra­fisz podej­mo­wać decy­zji – oraz dla­czego nie kochasz samej sie­bie.

W ten spo­sób dotrzemy do naj­waż­niej­szej czę­ści naszej wspól­nej pracy: budo­wa­nia pięk­nej przy­szło­ści na bazie wszyst­kich wypra­co­wa­nych wnio­sków. Nauczysz się pozna­wać samą sie­bie i o sie­bie dbać, sta­wiać gra­nice i okre­ślać, jakiego typu rela­cje są ci potrzebne w życiu, wydo­by­wać na powierzch­nię wszyst­kie emo­cje zepchnięte w naj­głęb­sze zaka­marki pod­świa­do­mo­ści i nimi zarzą­dzać, zwra­cać się do sie­bie łagod­niej, radzić sobie z lękami i sta­wiać czoła kon­flik­tom, żeby się roz­wi­jać, a nie roz­pa­dać. Zdo­bę­dziesz poczu­cie pew­no­ści i wiary w to, co robisz, a tro­ska o zda­nie innych prze­sta­nie dyk­to­wać kie­ru­nek two­ich dzia­łań.

Syn­drom grzecz­nej dziew­czynki w żad­nym wypadku nie jest cho­robą. Jest to pewien wzo­rzec zacho­wań, będący owo­cem wpływu wyma­ga­ją­cego śro­do­wi­ska bądź zna­czą­cych opie­ku­nów, któ­rzy, mimo naj­lep­szych inten­cji, sta­wiali swoim pod­opiecz­nym bar­dzo wyso­kie ocze­ki­wa­nia wzmac­niane przez spo­łeczną wizję „grzecz­no­ści”. W ten spo­sób para­dok­sal­nie ukształ­to­wali dzieci obse­syj­nie pra­gnące zacho­wać się wła­ści­wie w każ­dej sytu­acji i przy każ­dej oso­bie, które póź­niej zmie­niły się w bar­dzo nie­pew­nych sie­bie doro­słych, stale wąt­pią­cych w swoją war­tość i umie­jęt­no­ści oraz żyją­cych bar­dziej dla innych niż dla sie­bie.

Jeśli iden­ty­fi­ku­jesz się z tym, co powie­dzia­łam, wiedz jedno: to, jaka jesteś i jak się czu­jesz, nie jest twoją winą – pró­bo­wa­łaś tylko prze­trwać, wyko­rzy­stu­jąc narzę­dzia, któ­rymi dys­po­no­wa­łaś. Książka ta ma ci dostar­czyć jesz­cze wielu innych – nie po to, byś stała się lep­szą wer­sją sie­bie, ale po to, byś stała się tym, kim masz ochotę być. Już naj­wyż­szy czas prze­stać żyć tylko po to, by dawać, by nie popeł­niać błę­dów, by usu­wać się w cień, ustę­pu­jąc miej­sca innym, i by przy­ga­szać swoje świa­tło, czu­jąc, że wła­śnie to trzeba zro­bić, aby pozo­stali mogli zabły­snąć jaśniej.

Już naj­wyż­szy czas pozwo­lić sobie być czło­wie­kiem.

Piszę te słowa z nadzieją, że za chwilę pogo­dzisz się z wie­loma czę­ściami sie­bie i stwo­rzysz nową prze­strzeń dla wła­snego dobro­stanu. Biorę cię za rękę i zapra­szam do wspól­nej podróży, która, być może po raz pierw­szy, popro­wa­dzi cię nie ku rze­ko­mej dosko­na­ło­ści czy per­fek­cji, lecz ku wol­no­ści. Ponie­waż ci, któ­rzy naprawdę cię kochają, nie chcą, byś była ide­alna, lecz wolna. Oraz ponie­waż do szczę­ścia – czym­kol­wiek by ono dla cie­bie nie było – nie pro­wa­dzi żadna kon­kretna i ustan­da­ry­zo­wana droga, a tylko taka, którą sama wyty­czasz.

Witaj.

Część pierwsza. Ddnaleźć siebie

CZĘŚĆ PIERW­SZA

ODNA­LEŹĆ SIE­BIE

Rozdział 1. Dostosuję się do wszystkiego. Czym jest syndrom grzecznej dziewczynki?

ROZ­DZIAŁ 1

Dosto­suję się do wszyst­kiego. Czym jest syn­drom grzecz­nej dziew­czynki?

Pozwól, że zacznę od opo­wie­ści o sobie: o ośmio­let­niej Mar­cie, która nie zno­siła mate­ma­tyki. Nie­na­wi­dzi­łam jej całym ser­cem i wła­śnie dla­tego w pew­nym momen­cie dzie­ciń­stwa czy dora­sta­nia – już teraz nie pamię­tam – popro­si­łam rodzi­ców, by zapi­sali mnie na kore­pe­ty­cje z tego przed­miotu. Nie cho­dziło by­naj­mniej o to, że gro­ziło mi powta­rza­nie roku. Wie­dzia­łam po pro­stu, że nie opa­no­wa­łam matmy tak jak innych przed­mio­tów, i to spra­wiało, że czu­łam się głu­pia. Blo­ko­wało mnie. Pyta­nie, które zadaję sobie teraz, wiele lat póź­niej, brzmi: czy działo się tak dla­tego, że naprawdę nie radzi­łam sobie z zada­niami? A może prze­szka­dzało mi, gdy inni widzieli, że nie umiem ich roz­wią­zać? Czy też, jako „dobra uczen­nica”, nie mogłam „zani­żać poziomu” i wahać się przy dzie­le­niu ułam­ków dzie­sięt­nych? Praw­do­po­dob­nie zawa­żyło tu wszystko po tro­chu.

Z mojej mate­ma­tycz­nej gol­goty z dzie­ciń­stwa naj­bar­dziej pamię­tam jed­nak nie­skoń­cze­nie wiele sytu­acji, gdy porów­ny­wa­łam moje wyniki z roz­wią­za­niami kole­gów, a widząc, że są roz­bieżne, zmie­nia­łam wła­sne. Dla­czego? Bo byłam pewna, że to ja popeł­ni­łam błąd i nie chcia­łam, by to wyszło na jaw. Para­doks pole­gał na tym, że cho­dzi­łam na kore­pe­ty­cje i mój nauczy­ciel spraw­dzał mi prace domowe, mia­łam więc pew­ność, że moje obli­cze­nia są poprawne – wów­czas wola­łam jed­nak myśleć, że kore­pe­ty­tor się pomy­lił albo nie przyj­rzał się moim zada­niom wystar­cza­jąco uważ­nie, zało­żyw­szy, że dobrze je wyko­na­łam. W ogóle nie mie­ściło mi się w gło­wie, że to ja mogła­bym mieć rację. Podą­ża­jąc za tym irra­cjo­nal­nym impul­sem, zmie­nia­łam swoje wyniki tak, by zga­dzały się z obli­cze­niami kole­gów, i w ten spo­sób, nie chcąc popeł­niać błędu, popeł­nia­łam go, a nie chcąc źle wypaść przed zna­jo­mymi, wypa­da­łam źle przed samą sobą, gdy nauczy­cielka spraw­dzała ćwi­cze­nia i znaj­do­wała w nich – o nie­spo­dzianko! – błąd. A wszystko dla­tego, że nie wie­rzy­łam w swoje umie­jęt­no­ści (oraz naj­wy­raź­niej w umie­jęt­no­ści mojego kore­pe­ty­tora, ale to już inna histo­ria).

To tylko jeden z przy­kła­dów wska­zu­ją­cych na syn­drom grzecz­nej dziew­czynki, na który i ja cier­pia­łam, a z któ­rego – na szczę­ście i dzięki olbrzy­miej pracy wła­snej – udało mi się nie­mal cał­ko­wi­cie wyzwo­lić (a przy­naj­mniej na tyle, na ile pozwala struk­tura spo­łeczna; jesz­cze do tego wró­cimy).

W tej kon­kret­nej sytu­acji ist­niało wiele czyn­ni­ków, które dopro­wa­dziły mnie do zmiany obli­czeń, a jed­nym z nich była potrzeba dopa­so­wa­nia się do tego, czego moim zda­niem ode mnie ocze­ki­wano, czyli uzy­ska­nia wła­ści­wego wyniku. Ogól­nie rzecz bio­rąc, zawsze się mówi, że zdol­ność do adap­ta­cji to cecha pozy­tywna, i rze­czy­wi­ście tak jest – co jed­nak, jeśli dosto­so­wa­nie jest bez­re­flek­syjne i bez­kry­tyczne? Wtedy gdzieś po dro­dze tra­cimy sie­bie.

Tech­nicz­nie okre­śla się to ter­mi­nem nada­dap­ta­cja (nad­mierna adap­ta­cja) uku­tym przez psy­cho­loga Davida Liber­mana, który defi­nio­wał ją jako skłon­ność do zado­wa­la­nia i zaspo­ka­ja­nia ocze­ki­wań innych przy jed­no­cze­snym odda­la­niu się od wła­snej istoty. Innymi słowy, tak bar­dzo sta­rasz się dosto­so­wać do innych, że koniec koń­ców zapo­mi­nasz o sobie – jesteś jak woda w zbior­niku, która mogąc przy­jąć dowolny kształt, przy­sto­so­wuje się do dostęp­nego naczy­nia i dopóki go nie opu­ści, nie zmieni formy.

Osoby, u któ­rych roz­wija się syn­drom nad­mier­nej adap­ta­cji, zazwy­czaj tak nie­wy­obra­żal­nie boją się odrzu­ce­nia i porzu­ce­nia (póź­niej wyja­śnię dla­czego), że ich umysł opra­co­wuje nie­za­wodny plan, by im zapo­biec, który można pod­su­mo­wać nastę­pu­jąco: „Jeśli uda mi się stłu­mić moją spon­ta­nicz­ność i to, kim jestem, stanę się osobą, którą inni chcą we mnie widzieć, i mnie polu­bią”. Oczy­wi­ście plan wcale nie jest „nie­za­wodny”, bo to nie­uświa­do­mione rozu­mo­wa­nie zawsze zawo­dzi. Dla­czego?

Ponie­waż nie da się być osobą, którą inni chcą w nas widzieć –„inni” nie sta­no­wią prze­cież jed­no­rod­nego i spój­nego bytu o sta­łych wyma­ga­niach. Każdy będzie doma­gał się od cie­bie cze­goś innego, czemu kształt będą nada­wały jego wła­sne doświad­cze­nia, sys­tem war­to­ści i prze­ko­nań, urazy emo­cjo­nalne, które bez­wied­nie będzie pró­bo­wał zale­czyć, i cała długa lista temu podob­nych czyn­ni­ków.

Ponie­waż choć można żyć, będąc kimś, kim się nie jest, płaci się za to bar­dzo wysoką cenę: tłu­misz nie­przy­jemne emo­cje, co w naj­lep­szym razie skut­kuje bie­gunką, w naj­gor­szym zaś prze­wle­kłymi cho­ro­bami jelit; nawią­zu­jesz asy­me­tryczne rela­cje, w któ­rych jesteś nie­wi­dzialna; i przede wszyst­kim jesteś nie­szczę­śliwa, ponie­waż kształ­tu­jesz życie nie na swoją, lecz na cudzą modłę. Nie wydaje mi się, by warto było żyć, odrzu­ca­jąc w ten spo­sób moż­li­wość zazna­nia szczę­ścia.

Wróćmy do syn­dromu grzecz­nej dziew­czynki. Ter­min ten nie jest mój; po raz pierw­szy posłu­żyła się nim ame­ry­kań­ska psy­cho­lożka Lois P. Fran­kel w wyda­nej w 2004 roku książce Grzeczne dziew­czynki nie awan­sują sku­pia­ją­cej się na śro­do­wi­sku zawo­do­wym. Fran­kel dowo­dzi, że kobiety uprzejme, ule­głe, uni­ka­jące kon­flik­tów itp. zwy­kle nie zyskują w pracy uzna­nia, jakiego pra­gną i na jakie zasłu­gują – cechy te utrud­niają im zna­le­zie­nie lep­szej posady i awans na wyż­sze sta­no­wi­ska.

Okre­śle­nie to weszło do powszech­nego użytku jed­nak dopiero cztery lata póź­niej, w 2008 roku, po publi­ka­cji Syn­dromu miłej dziew­czyny autor­stwa psy­cho­te­ra­peutki Beverly Engel. To ona odkryła, że wiele kobiet będą­cych ofia­rami prze­mocy i mole­sto­wa­nia prze­ja­wia pewien wspólny wzo­rzec zacho­wań, który nazwała wła­śnie Nice Girl Syn­drome. Jej hipo­teza bazo­wała na obser­wa­cji, że my, kobiety, zwy­kle jeste­śmy uczone, że „dla bez­pie­czeń­stwa” powin­ny­śmy być co do zasady sym­pa­tyczne, miłe i pobłaż­liwe, czyli trzy­mać się opi­sa­nej wcze­śniej defi­ni­cji „grzecz­no­ści”. Praca Engel jest bar­dzo przy­datna w oba­la­niu mitów, które jako kobiety głę­boko zin­ter­na­li­zo­wa­ły­śmy i które pro­wa­dzą nas do zawie­ra­nia krzyw­dzą­cych dla nas rela­cji. Choć autorka sku­piła się na kobie­tach i męskiej prze­mocy, to jak mówi­łam na początku, zda­rza się też – wpraw­dzie rza­dziej – że syn­drom ten dotyka także męż­czyzn. Wspo­mi­nam o tym, ponie­waż kiedy zain­te­re­so­wa­łam się tym tema­tem, zaczę­łam się zasta­wiać, czy to rze­czy­wi­ście rodzaj zabu­rze­nia, czy raczej lek­cja na temat patriar­chatu. Czy cechy cha­rak­te­ry­zu­jące ten zespół zacho­wań nie są po pro­stu zbio­rem wyma­gań, jakie spo­łe­czeń­stwo sta­wia wobec kobiet? Czy w naszym spo­łe­czeń­stwie kobieta w ogóle może funk­cjo­no­wać ina­czej? Na ile to wła­śnie nakazy zwią­zane z płcią spra­wiają, że wiele z nas funk­cjo­nuje i czuje się w ten spo­sób? W dal­szej czę­ści książki zaj­miemy się tym pro­ble­mem i przed­sta­wię ci moją opi­nię na ten temat z zawo­do­wego punktu widze­nia.

W nawią­za­niu do tego – i żeby nakre­ślić, jakie podej­ście będzie mi przy­świe­cać dalej – wiedz, że nie lubię dys­kur­sów, które choć w naj­mniej­szym stop­niu obli­czone są na wzbu­dza­nie poczu­cia winy: sądzę, że nar­ra­cje ople­cione wokół fraz typu „złe rze­czy, które mi się przy­tra­fiają, są wyłącz­nie moją winą” nie tylko nie poma­gają nic zro­zu­mieć, ale wręcz są szko­dliwe i dzia­łają hamu­jąco. Jed­no­cze­śnie uwa­żam, że ważne jest, by ziden­ty­fi­ko­wać i czę­ściowo przy­jąć odpo­wie­dzial­ność za nega­tywne zda­rze­nia, które regu­lar­nie nas spo­ty­kają, ponie­waż daje nam to siłę i moty­wuje do zmian. Wiem, że cza­sem trudno jest odróż­nić winę od odpo­wie­dzial­no­ści. Poczu­cie winy pro­wa­dzi do roz­cza­ro­wa­nia, zaś poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści mówi nam, że jeste­śmy tylko ludźmi i jako tacy cza­sem się mylimy. To daje nam siłę, ponie­waż zamiast się samo­bi­czo­wać, możemy sku­pić całą ener­gię na oddzie­le­niu czyn­ni­ków, na które możemy wpły­wać, od tych, na które wpływu nie mamy, i na usta­le­niu, jak możemy zmie­nić bieg rze­czy.

Pod­kre­ślam to wszystko, ponie­waż osoby cier­piące na syn­drom grzecz­nej dziew­czynki czę­sto obar­czają się winą (i spra­wia im trud­ność przej­ście od winy do odpo­wie­dzial­no­ści), a także dla­tego, że w moim odczu­ciu także mate­riały na temat tego syn­dromu – póki co dość skąpe – są pod­skór­nie nace­cho­wane obwi­nia­niem. Z mojego doświad­cze­nia wynika, że ich prze­kaz czę­sto spro­wa­dza się do porad w rodzaju: „dziew­czyno, przej­rzyj na oczy” albo „obudź się i prze­stań wresz­cie wcho­dzić w tok­syczne związki”, co potrafi odwró­cić uwagę od nie­za­prze­czal­nego faktu, że odpo­wie­dzial­ność za prze­moc ponosi wyłącz­nie sprawca, ni­gdy zaś osoba jej doświad­cza­jąca. Co wię­cej, związki w życiu to nie wszystko. W isto­cie naj­waż­niej­szą rela­cją, jaką możemy nawią­zać, jest ta z sobą samą – i dla­tego to na niej chcia­ła­bym się sku­pić. Pra­gnę, żebyś była dla sie­bie dobrą towa­rzyszką, bo to ze sobą spę­dzisz całe życie.

Nie­trudno jed­nak mi zro­zu­mieć prze­rzu­ca­nie odpo­wie­dzial­no­ści na ofiarę, bo prze­cież jesz­cze dosłow­nie przed chwilą tra­dy­cyjne maczy­stow­skie podej­ście do życia, które wszy­scy wyssa­li­śmy z mle­kiem matki, kazało nam patrzeć na kobiety z dużo więk­szym pater­na­li­zmem i pro­tek­cjo­nal­no­ścią niż dzi­siaj (choć wciąż pozo­staje wiele do zro­bie­nia). Z tego względu, choć zdaję sobie sprawę, jak deli­katna to kwe­stia, chcia­ła­bym nieco zak­tu­ali­zo­wać podej­ście do tego tematu, żebyś czy­ta­jąc tę książkę, nie nabrała prze­ko­na­nia, że jeśli zro­bi­łaś coś źle, to dla­tego, że sama chcia­łaś albo byłaś głu­pia, i że źró­dłem całego zła, które cię spo­tkało, byłaś wyłącz­nie ty – abso­lut­nie tak nie jest.

Celem tej książki jest wypo­sa­że­nie cię w sze­reg narzę­dzi, któ­rych dotych­czas nie posia­da­łaś, przez co osoby kie­ru­jące się złymi inten­cjami mogły łatwo się do cie­bie zbli­żyć. To ni­gdy nie była twoja wina; nikt nie rodzi się wypo­sa­żony w pełen zestaw potrzeb­nych mecha­ni­zmów emo­cjo­nal­nych, ale na szczę­ście na naukę ni­gdy nie jest za późno. To samo doty­czy rela­cji z sobą samą, którą zawsze – o dziwo – trak­tu­jemy po maco­szemu.

Przejdźmy więc bez dal­szej zwłoki do naj­waż­niej­szych cech cha­rak­te­ry­zu­ją­cych „grzeczną dziew­czynkę”, do któ­rej w miarę lek­tury być może zaczniesz zwra­cać się wła­snym imie­niem.

Portret grzecznej dziewczynki

Co dość oso­bliwe, jed­nym z głów­nych pro­ble­mów zwią­za­nych z syn­dro­mem grzecz­nej dziew­czynki jest fakt, że bar­dzo czę­sto wzmac­niają go nakazy spo­łeczne two­rzące zabu­rzone zbio­rowe wyobra­że­nie tego, co zna­czy być dobrym czło­wie­kiem. Dla­czego jed­nak, bio­rąc pod uwagę, że wszy­scy chcą być „dobrymi” ludźmi, kwe­stia grzecz­no­ści mia­łaby sta­no­wić pro­blem? Grzeczna dziew­czynka czuje się zagu­biona; z jed­nej strony pró­buje być taka, jaka rze­komo powinna być, by osią­gnąć pisane wiel­kimi lite­rami SZCZĘ­ŚCIE, o któ­rym tyle się mówi (choć nikt nie wie, czym wła­ści­wie mia­łoby być), a z dru­giej – nie ma poję­cia, kim jest, czego chce ani co ma zro­bić ze swoim życiem. Jest zdez­o­rien­to­wana.

Jeśli głos w two­jej gło­wie wykrzy­kuje wła­śnie: „Tak, ja też jestem zdez­o­rien­to­wana!”, czy­taj dalej – zaraz wymie­nię sześć cech, które pomogą ci naszki­co­wać twój wła­sny por­tret grzecz­nej dziew­czynki.

Przedkładanie potrzeb innych nad własne is my passion

Jedna z moich pacjen­tek, trzy­dzie­sto­pię­cio­let­nia Irene, od kilku lat pra­cuje w biu­rze, gdzie czę­sto musi reali­zo­wać pro­jekty we współ­pracy z innymi człon­kami zespołu. Pod­czas sesji stwier­dziła, że ostat­nio przy­spo­rzyło jej to dużo nie­po­koju, czego nie rozu­miała, ponie­waż do tej pory zawsze osią­gała świetne wyniki, była odpo­wie­dzialna i dobrze doga­dy­wała się z ludźmi.

W miarę zagłę­bia­nia się w temat na świa­tło dzienne wycho­dziły dal­sze szcze­góły: na przy­kład to, że w zespole poja­wiły się dwie nowe osoby, które jesz­cze nie wdro­żyły się w dyna­mikę firmy, i sporą część swo­jego dnia pracy Irene poświę­cała na tłu­ma­cze­nie im zagad­nień, które powinni byli opa­no­wać pod­czas obo­wiąz­ko­wego szko­le­nia. Twier­dziła, że robi to, ponie­waż wie, jak to jest być nowym w pracy, i uważa, że doświad­czeni pra­cow­nicy powinni tro­chę uła­twić start „świe­ża­kom” – ale cho­ciaż uży­wała liczby mno­giej, nie wspo­mniała o żad­nym innym pra­cow­niku czy sze­fo­wej, któ­rzy wkła­da­liby tyle samo czasu i zaan­ga­żo­wa­nia w pro­wa­dze­nie nowo przy­ję­tych co ona. Stwier­dziła ponadto, że ze względu na koniecz­ność poma­ga­nia nowym kole­gom nie wyra­biała się na czas z wie­loma swo­imi zada­niami, a ponie­waż część z nich sta­no­wiła ele­ment pracy zespo­ło­wej, zosta­wała dłu­żej w biu­rze, żeby je dokoń­czyć, bo „powinna zająć się tym sama, prze­cież to jej chęć pomocy nowym kole­gom opóź­niła prace zespołu”. Jak może zauwa­ży­li­ście, w ostat­nim zda­niu zawarta jest wielka doza „zdra­dli­wego poczu­cia winy” – takiego, które odczu­wasz w sytu­acjach, za które w rze­czy­wi­sto­ści nie odpo­wia­dasz albo odpo­wia­dasz w mini­mal­nym stop­niu, ale mimo to bie­rzesz winę na sie­bie, ponie­waż daje ci to poczu­cie kon­troli i pozwala unik­nąć kon­fliktu (jed­nej z rze­czy, któ­rych grzeczna dziew­czynka oba­wia się naj­bar­dziej). Tym uku­tym przeze mnie ter­mi­nem będę posłu­gi­wać się w całej książce, ponie­waż wydaje mi się on bar­dzo uży­teczny. W dal­szej czę­ści omó­wimy go dokład­niej, ale ogólny mecha­nizm dzia­ła­nia jest nastę­pu­jący: jeśli to ja jestem winna, kon­tro­luję sytu­ację; jeśli kon­tro­luję sytu­ację, mogę ją napra­wić; jeśli ją napra­wię, nie będę musiała się z tobą spie­rać, a jeśli nie będę musiała się z tobą spie­rać, nie będę czuła się przez cie­bie odrzu­cona albo porzu­cona. Jak widzisz, takie poczu­cie winy jest zdra­dliwe, bo bio­rąc winę na sie­bie, mimo że to nie ty ją pono­sisz, tra­cisz poczu­cie wła­snej war­to­ści.

Wróćmy do Irene i jej współ­pra­cow­ni­ków świet­nie żyją­cych na koszt jej syn­dromu grzecz­nej dziew­czynki. Stop­niowo zdo­ła­ły­śmy razem dostrzec, że Irene cał­ko­wi­cie przed­kłada wyma­ga­nia kole­gów nad wła­sne potrzeby, nie zasta­na­wia­jąc się zupeł­nie, czy jest to spra­wie­dliwe wobec niej samej, i nie bio­rąc pod uwagę, jak ważna dla jej dobro­stanu jest moż­li­wość zaspo­ko­je­nia tych potrzeb: wyko­na­nie wła­snych zadań, zanim pomoże komu­kol­wiek innemu, albo powrót do domu o przy­zwo­itej porze, by móc cie­szyć się odpo­czyn­kiem i cza­sem spę­dzo­nym z rodziną. Irene jed­nak zawsze reago­wała tak samo: „Marto, rzecz w tym, że jeśli pójdę za twoją radą, będzie to ego­istyczne, a ja nie chcę być ego­istką”. Wtedy tłu­ma­czy­łam jej, jaka jest róż­nica mię­dzy byciem ego­istą a dba­niem o sie­bie – wró­cimy do tego póź­niej – na co odpo­wia­dała mi, że w ogóle nie zda­wała sobie sprawy z jej ist­nie­nia. Innymi słowy, Irene nauczyła się, że dba­nie o sie­bie jest ego­istyczne.

Wła­śnie dla­tego grzeczna dziew­czynka zawsze przed­kłada cudze potrzeby nad wła­sne; bo wpo­iła sobie, że jest to rze­komo nie­za­wodna metoda uni­ka­nia odrzu­ce­nia i opusz­cze­nia (któ­rych naj­bar­dziej się boi). Płaci za to wysoką cenę. Nie słu­cha samej sie­bie, nie zaj­muje się sobą – krótko mówiąc, nie dba o sie­bie, cza­sem nawet do tego stop­nia, że lek­ce­waży swoje zupeł­nie pod­sta­wowe potrzeby: jedze­nia, snu, kon­taktu z innymi i inne.

Prędzej martwa niż niesłowna: nadmierne przejmowanie się tym, co myślą o mnie inni

Jak już wspo­mi­na­ły­śmy, grzeczna dziew­czynka boi się przede wszyst­kim odrzu­ce­nia i porzu­ce­nia. Pew­nie myślisz teraz: „No dobrze, ale prawda jest taka, że nikt tego nie lubi”. I masz rację. Nie­mniej jed­nak, czy uwa­żasz, że życie każ­dego czło­wieka powinno się sku­piać jedy­nie na uni­ka­niu tych dwóch rze­czy? Czy na przy­kład zja­dła­byś pająka tylko po to, by nie wypaść źle w oczach przy­pad­ko­wego czło­wieka, który cię o to poprosi? Cóż, jeśli czy­tasz tę książkę, odpo­wiedź może być twier­dząca (a może uwiel­biasz jeść pająki). Chcę tylko powie­dzieć, że nie wszy­scy są gotowi zro­bić wszystko, by o nich źle nie pomy­ślano, i że – choć każ­dego z nas, w mniej­szym lub więk­szym stop­niu, obcho­dzi zda­nie innych na nasz temat – nie wszy­scy są w sta­nie znieść wszystko, byle tylko unik­nąć kry­tyki (tak jakby to w ogóle było moż­liwe – kolejna luka w nie­za­ta­pial­nym pla­nie grzecz­nej dziew­czynki).

Bar­dzo dobrze ilu­struje to aneg­dota opo­wie­dziana mi kie­dyś przez jedną z moich pacjen­tek, Nurię. Pew­nego dnia roz­ma­wia­ły­śmy o tym, że w rela­cjach uczu­cio­wych zawsze czuje się ona nie­wy­star­cza­jąca. Miała wra­że­nie, że jest „wadliwa” – choć nie umiała wska­zać, czego kon­kret­nie jej bra­kuje; twier­dziła, że żyje w tym prze­ko­na­niu od zawsze. Opo­wie­działa mi, że na pierw­szą randkę ze swoim obec­nym part­ne­rem, Adriánem, wybrali się do parku roz­rywki w Madry­cie. Wie­dzia­łam, że moja klientka bar­dzo boi się wyso­ko­ści – wyobraź sobie, jak zasko­czyła mnie wieść o tym, że tam­tego dnia prze­je­chała się każdą moż­liwą kolejką gór­ską. Według niej to spo­tka­nie było lawiną tysiąca gaf, które ponoć popeł­niła; prze­ży­wała istną udrękę spo­wo­do­waną swoją „wadli­wo­ścią”. Wtedy zada­łam jej pyta­nie:

– A skąd pomysł, żeby prze­je­chać się kolejką? Nie bałaś się?

– Oczy­wi­ście! Ale jesz­cze bar­dziej bałam się źle wypaść w oczach Adriana.

Wła­śnie na tym polega syn­drom grzecz­nej dziew­czynki.

Czy wystarczająco się staram? Stawianie sobie wymagań, perfekcjonizm i nadodpowiedzialność

W pod­sta­wówce i w szkole śred­niej musia­łaś sły­szeć, że ktoś jest inte­li­gentny, bo ma świetne oceny, albo że nie jest zbyt bystry, bo pra­wie zawsze wykłada się na spraw­dzia­nie. Te nie­jed­no­krot­nie znor­ma­li­zo­wane stwier­dze­nia two­rzą w naszym mózgu fun­da­men­talne prze­ko­na­nie, że to, co robimy, defi­niuje to, kim jeste­śmy, oraz że nie­które okre­śle­nia, które możemy do sie­bie zasto­so­wać, dodają nam war­to­ści jako oso­bie, a inne nie. A także, że to od tej rze­ko­mej „war­to­ści” zależy, czy inni będą nas kochać i akcep­to­wać. Nie­źle. Ujmijmy to w for­mie gra­ficz­nej:

Taka dyna­mika rzą­dzi życiem grzecz­nej dziew­czynki i wła­śnie dla­tego sta­wia sobie ona wyso­kie wyma­ga­nia, a do jej fun­da­men­tal­nych cech należą per­fek­cjo­nizm i nadod­po­wie­dzial­ność (czy może raczej, bio­rąc pod uwagę to, co już powie­dzia­łam o obu tych poję­ciach, „nad­po­czu­cie winy”).

Grzeczna dziew­czynka jest prze­ko­nana, że te atry­buty są ide­al­nymi narzę­dziami pozwa­la­ją­cymi jej pano­wać nad sytu­acją i uni­kać tego, czego naj­bar­dziej się boi, czyli odtrą­ce­nia i porzu­ce­nia. Uważa, że wyso­kie ocze­ki­wa­nia wzglę­dem samej sie­bie świad­czą o jej war­to­ści, więc wymaga od sie­bie wszyst­kiego, ni­gdy nie prosi, na nic sobie nie pozwala, nie odpusz­cza i ni­gdy się nie zatrzy­muje, bo gdyby prze­stała dzia­łać, natych­miast mia­łaby wra­że­nie, że jest nic nie­warta. Czy zaczy­nasz już rozu­mieć, dla­czego tak czę­sto czu­jesz się wyczer­pana? Wszystko to wiąże się z olbrzy­mim wysił­kiem poznaw­czym (a nie­rzadko rów­nież fizycz­nym).

Najlepiej zamieść to pod dywan: tłumienie emocji i unikanie konfliktów

Jak już widzia­ły­śmy, grzeczna dziew­czynka spy­cha swoje potrzeby na drugi (trzeci, czwarty, …) plan, żeby móc poświę­cić całą swoją ener­gię na zaj­mo­wa­nie się innymi i nie czuć się ego­istką. Lek­ce­wa­że­nie swo­ich potrzeb, zwłasz­cza emo­cjo­nal­nych, może dopro­wa­dzić ją do prze­ko­na­nia, że ich nie ma, że nie ist­nieją – albo że choć je „zauważa”, nie jest w sta­nie ich nazwać.

Kiedy mówię o potrze­bach emo­cjo­nal­nych, mam na myśli:

Poczu­cie bycia wysłu­chaną, wspie­raną i oto­czoną opieką: potrze­bu­jesz, żeby przy­ja­ciółka wysłu­chała cię i była przy tobie, gdy dzieje się coś złego.

Poczu­cie bez­pie­czeń­stwa w kon­tak­cie z innymi oso­bami: potrze­bu­jesz czuć się spo­kojna w towa­rzy­stwie part­nera, wie­dząc, że umyśl­nie cię nie skrzyw­dzi.

Poczu­cie bycia kochaną: potrze­bu­jesz czuć się ważna dla swo­jej rodziny i dosta­wać potwier­dze­nie tego od jej człon­ków, mię­dzy innymi poprzez kon­takt fizyczny.

Poczu­cie przy­na­leż­no­ści do grupy: potrze­bu­jesz czuć, że ty, twój part­ner i twoje dzieci two­rzy­cie całość, wza­jem­nie się chro­ni­cie i trosz­czy­cie o sie­bie.

Poczu­cie doce­nie­nia i uzna­nia: potrze­bu­jesz, żeby inni dostrze­gali to, co spra­wia, że jesteś wyjąt­kowa, albo to, w czym jesteś dobra, i od czasu do czasu ci to mówili.

Poczu­cie kom­pe­ten­cji: potrze­bu­jesz wie­dzieć, że możesz robić coś dla sie­bie (zadbać o sie­bie, reali­zo­wać się, roz­wi­jać itp.) i dla innych, oraz że możesz to robić dobrze.

Te potrzeby emo­cjo­nalne wystę­pują naj­czę­ściej, choć ludzie odczu­wają je z różną inten­syw­no­ścią i w róż­nych kon­tek­stach. Oczy­wi­ście grzeczne dziew­czynki także je mają – pro­blem polega na tym, że usi­łują je stłu­mić, ponie­waż wydaje im się, że gdy dadzą im wyraz, prze­staną wspie­rać innych, a wtedy z kolei inni prze­staną je kochać i doce­niać, co jest prze­cież jedną z ich potrzeb emo­cjo­nal­nych. Każdy czło­wiek w ten czy inny spo­sób, mniej lub bar­dziej świa­do­mie, stara się zaspo­koić te pod­sta­wowe potrzeby, a kiedy nasz mózg wykryje, że je lek­ce­wa­żymy, wysyła nam sygnały – emo­cje – żeby­śmy zwró­cili na nie uwagę.

Choć nie­któ­rzy prze­pro­wa­dzają tego typu roz­róż­nie­nia, dla mnie jako psy­cho­lożki emo­cje nie dzielą się na pozy­tywne i nega­tywne, mimo że możemy je odbie­rać jako mniej lub bar­dziej przy­jemne w odczu­wa­niu czy łatwiej­sze bądź trud­niej­sze w zarzą­dza­niu. Wszyst­kie jed­nak są bar­dzo uży­teczne, ponie­waż wska­zują na jakąś nie­za­spo­ko­joną potrzebę; jeśli jesteś smutna, być może szu­kasz wspar­cia, jeśli jesteś zazdro­sna, być może bra­kuje ci cze­goś dla cie­bie waż­nego, jeśli czu­jesz satys­fak­cję, być może pra­gniesz uzna­nia dla two­ich osią­gnięć, a kiedy masz poczu­cie winy, być może powin­naś coś napra­wić (choć wiesz już, że ist­nieje także zdra­dliwe poczu­cie winy).

Bio­rąc pod uwagę wszystko, co już ci wyja­śni­łam, zasta­nów się, co robi ze swo­imi emo­cjami grzeczna dziew­czynka. Dokład­nie tak, stara się je stłu­mić – tak samo jak potrzeby – zwłasz­cza część z nich, na przy­kład gniew czy wście­kłość. Dla­czego wła­śnie te? Ponie­waż to one mają za zada­nie wska­zy­wać, że dana sytu­acja nam się nie podoba, sta­wia nas w nie­ko­rzyst­nym świe­tle lub jest dla nas nie­spra­wie­dliwa – po to, byśmy poczy­nili jakieś kroki: usta­no­wili zdrowe gra­nice w kon­tak­tach z innymi oso­bami, bro­nili się, doma­gali się swo­ich praw itd. Jasne jest, że czę­sto radze­nie sobie z gnie­wem ozna­cza koniecz­ność wej­ścia w kon­flikt, czego grzeczna dziew­czynka unika jak ognia. Dla­czego? Ponie­waż odbiera kon­flikt jako zagro­że­nie dla swo­ich więzi.

Ogól­nie rzecz bio­rąc, z gnie­wem i kon­flik­tem jest jak z grzecz­no­ścią – nie­wła­ści­wie je rozu­miemy. Spójrzmy na tabelę.

To natu­ralne, że teraz może nasu­nąć ci się pyta­nie: „Dla­czego w takim razie gniew i kon­flikty przy­spa­rzają nam cza­sem tyle pro­ble­mów?”. Odpo­wiedź jest pro­sta: bo nie umiemy wła­ści­wie sobie z nimi radzić i nie posia­damy odpo­wied­nich ku temu narzę­dzi. W dal­szej czę­ści książki omó­wimy to bar­dziej szcze­gó­łowo.

Jak zwy­kle postrze­gamy gniew?

Czym jest w rze­czy­wi­sto­ści?

Jako prze­jaw agre­sji.

Jako coś, co krzyw­dzi innych.

Jako coś groź­nego, co należy eli­mi­no­wać.

Jako coś, co spra­wia, że tra­cimy kon­trolę.

Ostrze­że­niem wysła­nym przez mózg, by nas przed czymś chro­nić.

Potrzebą zako­mu­ni­ko­wa­nia, że coś nam nie odpo­wiada.

Bodź­cem, który moty­wuje do zmiany i daje ener­gię konieczną, by posta­wić gra­nice lub odejść z miej­sca, w któ­rym nie czu­jemy się dobrze.

Ostrze­że­niem i wstę­pem do roz­wią­za­nia kon­fliktu.

Jak zwy­kle postrze­gamy kon­flikt?

Czym jest w rze­czy­wi­sto­ści?

Jako walkę.

Jako pro­blem sta­no­wiący zagro­że­nie dla naszych więzi.

Jako coś, czego należy uni­kać, żeby utrzy­mać dobre rela­cje.

Jako groźbę skie­ro­waną prze­ciw dru­giej oso­bie i wspól­nemu dobro­sta­nowi.

Bra­kiem poro­zu­mie­nia wyma­ga­ją­cym komu­ni­ka­cji, by przy­wró­cić rów­no­wagę.

Szansą, by lepiej poznać sie­bie i innych.

Szansą na roz­wój, zarówno oso­bi­sty, jak i w rela­cji.

Szansą na roz­wią­za­nie pro­ble­mów i wzmoc­nie­nie więzi.

A jeśli to nie jest idealny wybór? Trudności z podejmowaniem decyzji

Kilka lat temu towa­rzy­szy­łam w tera­pii Rober­towi, który wpi­sy­wał się we wzo­rzec grzecz­nej dziew­czynki (czy raczej, w tym przy­padku, grzecz­nego chłopca). Jed­nym z jego naj­więk­szych zmar­twień był olbrzymi pro­blem z podej­mo­wa­niem decy­zji. Sta­no­wiło to dla niego wyzwa­nie nie do przej­ścia nie­za­leż­nie od tego, czy cho­dziło o wybór koloru spodni, czy o zmianę pracy. Powód? Sądził, że jego war­tość w pew­nym sen­sie zależy od tego, czy zade­cy­duje „dobrze” czy „źle”, cokol­wiek by to ozna­czało. Jak sobie przy­po­mi­nasz, mówi­ły­śmy o tym, że ist­nieją ludzie oce­nia­jący war­tość dru­giej osoby (i sie­bie) na pod­sta­wie tego, co ona robi; w przy­padku Roberta w grę wcho­dziły inne czyn­niki: praca, part­ner, miej­sce zamiesz­ka­nia, jedze­nie, ubiór… Tak, wiem, może się to wyda­wać powierz­chowne, ale wszyst­kie nie­świa­do­mie prze­pusz­czamy rze­czy­wi­stość przez filtr tego rodzaju szcze­gó­łów, ponie­waż pozwala nam to upro­ścić zło­żony pro­ces przy­pi­sy­wa­nia komuś war­to­ści czy usta­la­nia wła­snego zda­nia na jego temat. To dla­tego grzecz­nej dziew­czynce – a w tym przy­kła­dzie mojemu pacjen­towi Rober­towi – tak trudno jest podej­mo­wać decy­zje.

Co naj­bar­dziej blo­ko­wało Roberta? Śpie­szę z odpo­wie­dzią:

Strach przed popeł­nie­niem błędu, który mógłby go póź­niej defi­nio­wać.

Per­fek­cjo­nizm. Prze­ko­na­nie, że wszystko da się zro­bić lepiej, może pro­wa­dzić do para­liżu wiecz­nej ana­lizy – pró­bu­jemy uwzględ­nić wszyst­kie aspekty i punkty widze­nia, co wpę­dza nas w błędne koło i unie­moż­li­wia pod­ję­cie osta­tecz­nej decy­zji. Póź­niej poroz­ma­wiamy o tym bar­dziej szcze­gó­łowo. Na razie zosta­wię cię z jed­nym tylko zda­niem, które czę­sto powta­rzam moim pacjen­tom: zro­bione jest zawsze lep­sze od ide­al­nego.

Pro­kra­sty­na­cja. Ter­mi­nem tym – jeśli jesz­cze nie obił ci się o uszy – okre­śla się na przy­kład fakt, że odkła­dasz swoje obo­wiązki na póź­niej, bo bar­dzo wygod­nie ci leżeć na kana­pie. Cza­sem jed­nak nie odwle­kamy zała­twia­nia spraw z leni­stwa, ale wła­śnie przez nasz per­fek­cjo­nizm, co pro­wa­dzi do wspo­mnia­nego błęd­nego koła. Następ­nym razem, gdy będziesz ocią­gać się z pod­ję­ciem decy­zji, zadaj sobie pyta­nie: czy robisz to z leni­stwa, czy ponie­waż czu­jesz, że żadne roz­wią­za­nie nie jest wystar­cza­jąco dobre?

Przy­pi­sy­wa­nie nad­mier­nej wagi opi­niom innych i bar­dzo nie­wiel­kiej wła­snym. Jak już wiesz, jedną z cech cha­rak­te­ry­stycz­nych grzecz­nej dziew­czynki jest pole­ga­nie na cudzych osą­dach. Z tego względu przed pod­ję­ciem decy­zji Roberto radził się wszyst­kich moż­li­wych osób ze swo­jego naj­bliż­szego oto­cze­nia i w zależ­no­ści od ich sta­no­wi­ska mody­fi­ko­wał wła­sne, co pro­wa­dziło do jesz­cze więk­szego zamętu. Działo się tak, ponie­waż uwa­żał, że zda­nie innych jest wię­cej warte – takie prze­ko­na­nie bar­dzo sil­nie łączy się z potrzebą dopa­so­wa­nia się i bycia akcep­to­wa­nym.

Nie­umie­jęt­ność podej­mo­wa­nia decy­zji bez wska­zó­wek, ści­śle zwią­zana z poprzed­nim punk­tem. Robert czuł się cał­ko­wi­cie nie­zdolny do pod­ję­cia decy­zji, jeśli nikt nie pro­wa­dził go we wła­ści­wym kie­runku. W dzie­ciń­stwie jego prze­wod­ni­kami byli rodzice, teraz zaś, w doro­sło­ści, rolę tę prze­jął jego part­ner Pablo. Dla­czego? Pod­czas tera­pii wysu­nę­li­śmy hipo­tezę, że miało to zwią­zek z nado­pie­kuń­czo­ścią, któ­rej od naj­młod­szych lat doświad­czał w śro­do­wi­sku rodzin­nym. Nado­pie­kuń­czość bowiem, zamiast nas chro­nić (co mają na celu osoby trak­tu­jące nas w ten spo­sób), spra­wia, że żyjemy w zło­tej klatce, w prze­ko­na­niu, że ni­gdy nie zdo­łamy jej opu­ścić o wła­snych siłach. W dal­szej czę­ści książki szcze­gó­łowo wyja­śnię ten mecha­nizm, ponie­waż czę­sto wystę­puje on u osób z syn­dro­mem grzecz­nej dziew­czynki.

Wszyst­kie te czyn­niki tak bar­dzo utrud­niały Rober­towi podej­mo­wa­nie decy­zji, że miał poczu­cie utknię­cia w mar­twym punk­cie, co jest typowe dla grzecz­nych dziew­czy­nek (i chłop­ców): czę­sto czują, że to życie nimi kie­ruje, a oni sami nie mają wpływu na wła­sny los.

Drugoplanowa rola we własnym życiu: pobłażliwość i nadadaptacja

Ostat­nia cecha grzecz­nej dziew­czynki jest niczym innym, jak kon­se­kwen­cją wszyst­kich pozo­sta­łych: zrze­cze­nie się głów­nej roli w fil­mie swo­jego życia i wcie­le­nie się w postać dru­go­pla­nową.

Cechami, które temu sprzy­jają, są pobłaż­li­wość i nad­mierna adap­ta­cja. Tę druga już znasz, bo mówi­ły­śmy o niej na początku książki, pobłaż­li­wość zaś ozna­cza w tym przy­padku zbiór postaw pro­wa­dzą­cych do tole­ro­wa­nia wszyst­kiego tylko po to, by spra­wić przy­jem­ność innym, zado­wo­lić ich albo zyskać w ich oczach uzna­nie i apro­batę.

Kiedy żyjesz dla innych, czę­sto odczu­wasz nie­za­do­wo­le­nie z życia; nic cię nie moty­wuje, czu­jesz się wyczer­pana i nie masz poję­cia, jak wyjść z błęd­nego koła. U pod­staw tego stanu rze­czy leży fakt, że nie jesteś w kon­tak­cie z sobą samą, przez co inni rów­nież nie mogą nawią­zać z tobą rela­cji. W psy­cho­lo­gii nazy­wamy to samo­speł­nia­jącą się prze­po­wied­nią: uwa­żam, że inni mogą mnie opu­ścić → poświę­cam się wyłącz­nie dosto­so­wa­niu się do innych i zado­wo­le­niu ich, żeby mnie nie porzu­cili → zanie­dbuję sie­bie → tracę ze sobą kon­takt → nie umiem wyra­zić moich potrzeb, ponie­waż ani ich nie znam, ani nie sta­wiam ich na pierw­szym miej­scu → inni nie dostrze­gają moich potrzeb → cier­pię, ponie­waż moje rela­cje nie są takie, jak bym chciała → czuję się opusz­czona. Innymi słowy, moje prze­ko­na­nia na wła­sny temat wpły­wają na moje dzia­ła­nia, moje dzia­ła­nia zaś wpły­wają na to, jakie zda­nie wyra­biają sobie na mój temat inni, co z kolei wpływa na ich dzia­ła­nia, które koniec koń­ców wzmac­niają moje pier­wotne prze­świad­cze­nia. To para­doks i dla­tego tak ważne jest, by go zauwa­żyć i być go świa­domą, bo tylko wtedy zysku­jemy pole manewru pozwa­la­jące prze­rwać błędne koło.

Ponadto dyna­mika zwią­zana z pobłaż­li­wo­ścią i nada­dap­ta­cją wielce nega­tyw­nie wpływa na nasze poczu­cie wła­snej war­to­ści, ponie­waż nie­zwy­kle trudno jest akcep­to­wać i kochać sie­bie, kiedy twoja samo­ocena zależy od cudzych opi­nii, od tego, co robisz dla innych, jak dobra jesteś w ich oczach itd. Dodat­kową kon­se­kwen­cją takiego stanu rze­czy jest skłon­ność do nawią­zy­wa­nia nie­zbyt zdro­wych rela­cji opar­tych na współ­uza­leż­nie­niu, ide­ali­za­cji part­nera, braku zaan­ga­żo­wa­nia, mani­pu­la­cji, a nie­kiedy rów­nież prze­mocy z jego strony.

Jakby tego było mało, poczu­cie bycia dru­go­pla­nową posta­cią we wła­snym życiu może pro­wa­dzić do „syn­dromu oszu­sta”, opi­sa­nego w 1978 roku przez psy­cho­lożki kli­niczne Pau­line Clance i Suzanne Imes. Zapewne jesteś zda­nia, że my, psy­cho­lo­go­wie, nieco prze­sa­dzamy z tymi syn­dro­mami, ale jak już mówi­łam, jest to pro­sty spo­sób nazy­wa­nia zespołu obja­wów, które pro­wa­dzą do pew­nego trwa­łego wzorca zacho­wań, nie­bę­dą­cego zabu­rze­niem ani cho­robą, ale wywo­łu­ją­cego dys­kom­fort psy­chiczny i wpły­wa­ją­cego nega­tyw­nie na jakość życia bądź pod jakimś wzglę­dem ogra­ni­cza­ją­cego. Zawsze powta­rzam, że nazy­wa­nie pomaga ziden­ty­fi­ko­wać to, co się dzieje, i temu zara­dzić.

Wra­ca­jąc do wspo­mnia­nego syn­dromu – jest to stan psy­chiczny, w któ­rym postrze­gasz sie­bie jako oszu­sta; żyjesz w stra­chu, że któ­re­goś dnia inni odkryją, że w głębi ducha wcale nie jesteś taka sym­pa­tyczna, inte­li­gentna, współ­czu­jąca, dobra czy jaka­kol­wiek inna, za jaką cię mają. To spra­wia, że bar­dzo trudno jest ci dostrzec i doce­nić swoje osią­gnię­cia. Spę­dzasz całe życie w prze­ko­na­niu, że zosta­niesz odtrą­cona, porzu­cona albo skry­ty­ko­wa­nia, gdy tylko inni zorien­tują się, jaka jesteś „w rze­czy­wi­sto­ści” (rze­czy­wi­sto­ści opar­tej na two­ich wypa­czo­nych wyobra­że­niach, która jest raczej mgli­stym wra­że­niem niż zbio­rem kon­kret­nych, wyraź­nych cech). Jak widzisz, syn­drom oszu­sta i syn­drom grzecz­nej dziew­czynki mają ze sobą wiele wspól­nego, przez co czę­sto współ­wy­stę­pują: oba są bar­dzo ogra­ni­cza­jące i sta­no­wią wielką prze­szkodę w roz­woju sil­nej i zdro­wej samo­oceny.

Pod­su­mujmy. Grzeczna dziew­czynka nauczyła się, że bycie grzeczną ozna­cza:

Zado­wa­lać innych, nawet za cenę rezy­gna­cji z wła­snych potrzeb.

Ni­gdy się nie zło­ścić i nie obra­żać, nawet jeśli pociąga to za sobą tłu­mie­nie emo­cji i nie­sta­wia­nie gra­nic tym, któ­rzy nas krzyw­dzą.

Zacho­wy­wać skrajną ostroż­ność, nawet jeśli nie pozwala nam to czer­pać rado­ści z życia.

Być poprawną i ide­alną, nawet jeśli pro­wa­dzi to do zadrę­cza­nia się i odma­wia­nia sobie prawa do błędu, będą­cego prze­cież czymś bar­dzo ludz­kim.

Nie spra­wiać kło­potu, nawet jeśli przez to nie jeste­śmy sobą i nie robimy tego, co byśmy chciały.

Grać zawsze dru­go­pla­nową rolę, nawet jeśli pro­wa­dzi to do ide­ali­za­cji innych i poczu­cia, że aby nawią­zać więź i zostać dostrze­żoną, musimy się pod­po­rząd­ko­wać.

W kon­se­kwen­cji jest prze­ko­nana, że:

Kiedy sta­wia sie­bie na pierw­szym miej­scu, jest ego­istką.

Kiedy się myli, ponosi porażkę.

Kiedy o coś prosi, naprzy­krza się.

Kiedy się z cze­goś cie­szy, jest nie­roz­sądna.

Kiedy się wyróż­nia, jest aro­gancka.

Reasu­mu­jąc, grzeczna dziew­czynka uważa, że wcale nie jest grzeczna i dobra, i nie zasłu­guje na dobre rze­czy, czyli na poczu­cie bycia kochaną, ważną i szczę­śliwą.

Na kolej­nych stro­nach spró­bu­jemy przede­fi­nio­wać poję­cie grzecz­no­ści, by zerwać z takim nasta­wie­niem.

„Grzecznościometr”: ile masz w sobie Z Grzecznej dziewczynki?

Pra­gnę, abyś w trak­cie czy­ta­nia moich ksią­żek czuła się ich boha­terką – byś umiała się odna­leźć w tym zale­wie infor­ma­cji, które ci ser­wuję, i zyskała narzę­dzia potrzebne, by sta­wić czoła swo­jej rze­czy­wi­sto­ści i ją ulep­szyć. W związku z tym musimy usta­lić punkt wyj­ścia – okre­ślić, ile masz w sobie z grzecz­nej dziew­czynki i które jej cechy są w tobie głę­biej zako­rze­nione i trud­niej­sze do okieł­zna­nia. Dzięki temu dowiesz się, które czę­ści książki będą naj­bar­dziej przy­datne w two­jej sytu­acji.

Żeby ci pomóc, zadam ci teraz serię pytań, którą nazwa­łam „grzecz­no­ścio­me­trem”– ponie­waż mam pamięć wzro­kową, słowo to przy­wo­dzi mi na myśl ter­mo­metr; możemy przy­jąć, że pyta­nia ozna­czają tu stop­nie. Im czę­ściej odpo­wia­dasz twier­dząco, tym bar­dziej wzra­sta tem­pe­ra­tura i tym sil­niej­szy jest w tobie syn­drom grzecz­nej dziew­czynki. W kwe­stiach zwią­za­nych z umy­słem nie­mal nic nie jest czarno-białe, zanim więc przej­dziemy do rze­czy i spró­bu­jemy nawią­zać kon­takt z dziec­kiem, któ­rym byłaś, chcia­ła­bym, byś spraw­dziła, w jakim punk­cie skali sza­ro­ści się znaj­du­jesz.

Odpo­wiedz na poniż­sze pyta­nia „tak” lub „nie”.

Czy trudno ci powie­dzieć twoim bli­skim, że jesteś zła z powodu jakie­goś ich zacho­wa­nia?

Czy wolisz prze­pro­sić, nawet jeśli nie ty jesteś winna, żeby unik­nąć kon­fliktu?

Czy kiedy ktoś się na cie­bie obrazi, żad­nym spo­so­bem nie umiesz prze­stać o tym myśleć?

Czy zawsze obda­rzasz kre­dy­tem zaufa­nia nawet te osoby, które w jasny spo­sób dowio­dły, że rela­cja z nimi nie jest dla cie­bie odpo­wied­nia?

Czy znacz­nie suro­wiej karzesz wła­sne błędy niż te popeł­niane przez innych?

Czy masz wra­że­nie, że w nawią­zy­wa­nych rela­cjach zawsze peł­nisz dla dru­giej osoby rolę „ratow­nika”?

Czy zwy­kle uwa­żasz, że inni są lepsi od cie­bie?

Czy z góry zakła­dasz, że zawsze musisz być

fair

, choć inni postę­pują wobec cie­bie nie­spra­wie­dli­wie?

Czy są w twoim życiu osoby, które cię wyko­rzy­stują, z któ­rymi jed­nak utrzy­mu­jesz rela­cje, bo żal ci je zakoń­czyć?

Czy łatwo jest cię prze­ko­nać do zmiany zda­nia, wyświad­cze­nia przy­sługi itp.?

Czy jeśli komuś nie pomo­żesz, czu­jesz się ego­istką?

Czy dosto­so­wu­jesz lub zmie­niasz swój spo­sób bycia w zależ­no­ści od ocze­ki­wań oto­cze­nia, w któ­rym się znaj­du­jesz?

Czy poświę­casz dużo ener­gii na uspra­wie­dli­wie­nie złych zacho­wań, jakich dopu­ściły się wobec cie­bie bli­skie ci osoby?

Część druga. Zrozumieć przeszłość

CZĘŚĆ DRUGA

ZRO­ZU­MIEĆ PRZE­SZŁOŚĆ

Rozdział 2. Cześć, przedstawiam ci dziewczynkę, którą byłaś

ROZ­DZIAŁ 2

Cześć, przed­sta­wiam ci dziew­czynkę, którą byłaś

Gdy w trak­cie sesji zbli­żamy się do tematu dzie­ciń­stwa, bar­dzo czę­sto zda­rza mi się sły­szeć od pacjen­tów: „Ale dla­czego moje dzie­ciń­stwo jest takie ważne?” albo „Jakie zna­cze­nie ma to, co stało się, kiedy byłam mała, jeśli pro­blemy mam teraz, a nie wtedy?”. Dosko­nale rozu­miem, skąd tego rodzaju pyta­nia; dystans cza­sowy i zdol­ność mózgu do chro­nie­nia nas przed cier­pie­niem emo­cjo­nal­nym każą nam myśleć, że to, co było, minęło, a zro­zu­mieć teraź­niej­szość i nad nią pra­co­wać można jedy­nie z per­spek­tywy chwili obec­nej. Ale choć praca tera­peu­tyczna istot­nie może odby­wać się jedy­nie w teraź­niej­szo­ści, zapew­niam cię, że chcąc pojąć to, co dzieje się teraz, zawsze w mniej­szym lub więk­szym stop­niu musimy zaj­rzeć w prze­szłość. Nie będę cię pro­sić, byś uwie­rzyła mi na słowo – przed­sta­wię ci infor­ma­cje pocho­dzące z naj­now­szych badań neu­ro­nau­ko­wych, które pozwolą ci zro­zu­mieć mecha­ni­zmy dzia­ła­nia tych czę­ści mózgu, które odpo­wia­dają za wszystko, czego w dzie­ciń­stwie nauczy­łaś się o sobie, o życiu i o innych, a co do dziś pro­wa­dzi cię w świe­cie i pozwala się w nim zorien­to­wać. Obie­cuję nie wda­wać się w tech­niczne szcze­góły i nie roz­wle­kać tematu, by cię nie zanu­dzić, ale uwa­żam, że ta wie­dza ci się przyda.

Pierw­szym obsza­rem mózgu, o któ­rym chcia­ła­bym ci opo­wie­dzieć, jest ciało mig­da­ło­wate, nie­wielka struk­tura, któ­rej głów­nym zada­niem jest prze­twa­rza­nie emo­cji i – w zależ­no­ści od ich rodzaju – wyzwa­la­nie głę­bo­kich reak­cji obron­nych dzięki sygna­łom elek­tro­che­micz­nym. Innymi słowy, ciało mig­da­ło­wate przy­pi­suje sens emo­cjo­nalny naszym doświad­cze­niom i gene­ruje ade­kwatne do nich odpo­wie­dzi, by chro­nić cię na przy­kład przed fizycz­nym zagro­że­niem.

Ręka w rękę z cia­łem mig­da­ło­wa­tym pra­cuje tak zwany hipo­kamp speł­nia­jący różne funk­cje zwią­zane z pamię­cią – mię­dzy innymi reje­struje prze­ży­cia emo­cjo­nalne zebrane przez ciało mig­da­ło­wate i porów­nuje je z wcze­śniej­szymi. Oce­nia w ten spo­sób, czy sytu­acja, w któ­rej wła­śnie uczest­ni­czysz, przy­po­mina inne z prze­szło­ści, i odpo­wied­nio reaguje. Jeśli na przy­kład poprzed­nia oka­zała się dla cie­bie nie­przy­jemna, wysyła tę infor­ma­cję do ciała mig­da­ło­watego i razem wywo­łują reak­cję obronną: uni­ka­nia, ucieczki itp. Jak widzisz, oba te obszary mózgu, wcho­dzące w skład układu lim­bicz­nego, są ści­śle zwią­zane z mecha­ni­zmami ucze­nia się: zasad­ni­czo, jeśli prze­ży­wamy coś, co wzbu­dza w nas przy­jemne odczu­cia, nasz mózg będzie sta­rał się powtó­rzyć te oko­licz­no­ści, jeżeli zaś doświad­czamy cze­goś, co powo­duje nega­tywne dozna­nia, mózg zrobi wszystko, co w jego mocy, by unik­nąć w przy­szło­ści podob­nych sytu­acji.

Inną klu­czową dla tego pro­cesu czę­ścią mózgu jest pokry­wa­jąca wszyst­kie jego płaty kora nowa, odpo­wia­da­jąca za wyż­sze – czyli te zwią­zane z racjo­nal­no­ścią – funk­cje mózgu. To tutaj prze­biega ana­liza szcze­gó­łów rze­czy­wi­sto­ści i two­rzone są stra­te­gie dające począ­tek logicz­nemu myśle­niu.

Pamię­taj przy tym, że podaję to w dużym uprosz­cze­niu – zasad­ni­czo mózg zawsze działa jako całość i żadna z jego czę­ści nie zaj­muje się wyłącz­nie jed­nym zada­niem; kie­dyś wpraw­dzie tak myślano, ale współ­cze­sna nauka odrzu­ciła tę hipo­tezę.

Pew­nie zasta­na­wiasz się, czemu nagle zmie­ni­łam się w neu­ro­nau­kow­czy­nię. Aby to wyja­śnić, podam ci pro­sty przy­kład. Wyobraź sobie, że nie­spo­dzie­wa­nie sły­szysz jakiś gło­śny dźwięk. Co dzieje się w twoim mózgu? Praw­do­po­dob­nie docho­dzi do pobu­dze­nia ciała mig­da­ło­wa­tego, ponie­waż może mieć miej­sce coś, przed czym powin­naś się „chro­nić”, żeby prze­trwać. Nie­mal w tej samej chwili uak­tyw­nia się rów­nież hipo­kamp, który odpo­wiada ciału mig­da­ło­wa­temu, potwier­dza­jąc jego hipo­tezę – w efek­cie zaczy­nasz krzy­czeć lub ucie­kać. Dla­czego? Ponie­waż kiedy byłaś mała, gło­śne dźwięki zawsze wią­zały się z kłót­niami rodzi­ców, któ­rzy trza­skali drzwiami i ude­rzali pię­ściami w stół, co wywo­ły­wało w tobie lęk, panikę i roz­pacz (nie­przy­jemne emo­cje). Kilka mili­se­kund póź­niej wkra­cza do akcji kora nowa (w pro­ce­sie prze­twa­rza­nia zawsze reaguje ostat­nia), która po fak­cie pozwala ci dojść do wnio­sku, że to tylko prze­ciąg zamknął okno i nic ci nie grozi.

Czy teraz już rozu­miesz, dla­czego twier­dzę, że dzie­ciń­stwo jest tak istotne dla zro­zu­mie­nia tego, co spo­tyka cię dzi­siaj? Układ lim­biczny prze­cho­wuje emo­cje zwią­zane ze wspo­mnie­niami, co nazy­wamy pamię­cią emo­cjo­nalną, i w ten spo­sób uczymy się, przed czym należy się chro­nić z wyprze­dze­niem, a przed czym nie. Pew­nie zasta­na­wiasz się teraz: w porządku, układ lim­biczny maga­zy­nuje powią­za­nia mię­dzy doświad­cze­niami a emo­cjami, ale mówi­łaś prze­cież, że ist­nieje racjo­nalny obszar pozwa­la­jący to wszystko prze­fil­tro­wać, czyż nie? Czy kora nowa nie może pomóc nam zro­zu­mieć, że to, co zaszło w dzie­ciń­stwie, należy do prze­szło­ści i że teraz dzieje się coś innego? Otóż w tym wła­śnie tkwi sedno sprawy.

Cza­sem to, co spo­tkało nas w prze­szło­ści, zosta­wia po sobie wyraźny ślad wyłącz­nie w ukła­dzie lim­bicz­nym; doty­czy to zwłasz­cza wyda­rzeń z dzie­ciń­stwa i okresu doj­rze­wa­nia. Dla­czego? Ponie­waż w dzie­ciń­stwie i przez pewną część okresu doj­rze­wa­nia nie dys­po­nu­jemy jesz­cze odpo­wied­nimi narzę­dziami poznaw­czymi, które pozwo­li­łyby nam prze­pro­wa­dzić racjo­nalną ana­lizę po fak­cie i nadać sens okre­ślo­nym sytu­acjom, przez co zostają w nas wyłącz­nie zapi­sane w pamięci emo­cjo­nal­nej sko­ja­rze­nia układu lim­bicz­nego.

Tego rodzaju sko­ja­rze­nia są bar­dzo pry­mi­tywne, ponie­waż bazują wyłącz­nie na czyn­niku emo­cjo­nal­nym. Żadna część mózgu nie akty­wuje się, by ci oznaj­mić, że to tylko wiatr, jak w poprzed­nim przy­kła­dzie. Dla­tego też cza­sem w wieku doro­słym zda­rza nam się bar­dzo sil­nie reago­wać emo­cjo­nal­nie – na przy­kład wtedy, gdy nie­współ­mier­nie zło­ścimy się, bo ktoś nam prze­rwał, nie słu­cha nas uważ­nie, popra­wia nas albo wymi­ja­jąco odpo­wiada na istotne dla nas pyta­nie. Nie potra­fimy tego zro­zu­mieć i nie wiemy, jak sobie z tym radzić… Bar­dzo praw­do­po­dobne, że za wszyst­kimi tego typu gwał­tow­nymi reak­cjami w okre­ślo­nych, cza­sem bar­dzo powsze­dnich, sytu­acjach stoi twój układ lim­biczny usi­łu­jący ochro­nić cię przed powtó­rze­niem jakiejś krzywdy z dzie­ciń­stwa, któ­rej ist­nie­nia być może w ogóle nie jesteś świa­doma. W tym pro­ce­sie klu­czowe zna­cze­nie ma ciało mig­da­ło­wate, ponie­waż na pierw­szy plan wysuwa się tu mecha­nizm nazwany przez psy­cho­loga Daniela Gole­mana amyg­dala hijack (prze­ję­ciem wła­dzy przez ciało mig­da­ło­wate): ciało mig­da­ło­wate, pobu­dzone w sytu­acji uzna­nej za sil­nie zagra­ża­jącą, para­li­żuje dzia­ła­nie wszyst­kich obsza­rów odpo­wie­dzial­nych za racjo­nalne prze­twa­rza­nie infor­ma­cji – czyli je „porywa” – żeby „bro­nić nas” za pomocą reak­cji głę­bo­kich.

Jakiś czas temu pra­co­wa­łam z pacjentką o imie­niu Ama­lia, wów­czas trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­nią. Pra­wie całe swoje dzie­ciń­stwo spę­dziła ona z bab­cią – jej rodzice pra­co­wali poza domem i w tygo­dniu widy­wała ich tylko póź­nym wie­czo­rem, a i to nie zawsze, bo cza­sem spała już, gdy wra­cali. Week­endy wpraw­dzie spę­dzali razem, ale nawet z nich pamię­tała głów­nie, jak bawiła się sama i po cichu w swoim pokoju – po całym tygo­dniu cięż­kiej pracy rodzice byli zmę­czeni i uci­nali sobie w ciągu dnia dłu­gie drzemki, więc się z nią nie bawili, a ona miała przy­ka­zane, by nie hała­so­wać i dać im odpo­cząć. Ama­lia zaczęła tera­pię przede wszyst­kim dla­tego, że bar­dzo nie­po­koił ją wzo­rzec, w jaki naj­wy­raź­niej wpi­sy­wali się wszy­scy jej part­ne­rzy: ni­gdy spe­cjal­nie im na niej nie zale­żało i nie anga­żo­wali się w zwią­zek. Ona z kolei zawsze dawała z sie­bie sto pro­cent i była w sta­nie zro­bić wszystko, byle tylko part­ner nie odszedł z jej życia, nawet gdy stwier­dzała, że to, co od niego dostaje, nie jest warte tylu poświe­ceń. Przez ten para­doks miała wra­że­nie, że jej mózg zaraz eks­plo­duje; nic z tego nie rozu­miała.

Z cza­sem zro­zu­mia­ły­śmy, że dziew­czynka, którą kie­dyś była, czuła się opusz­czona i bar­dzo, bar­dzo samotna. Ama­lii trudno było to przy­jąć. Wciąż powta­rzała: „Ale, Marto, prze­cież ja dosko­nale rozu­mia­łam, że moi rodzice muszą tyle pra­co­wać, żebym miała co jeść, w co się ubrać i aby zapew­nić mi przy­szłość. Jak mogłam się czuć opusz­czona?”. Cóż, Ama­lia czuła się tak wła­śnie dla­tego, że jej kora nowa doko­nała racjo­nal­nej ana­lizy sytu­acji dużo póź­niej, kiedy już była w sta­nie to zro­bić, zaś w jej ukła­dzie lim­bicz­nym zapi­sało się cier­pie­nie zwią­zane z opusz­cze­niem i samot­no­ścią. Mała Ama­lia wie­działa tylko tyle: kiedy nie ma rodzi­ców, czuję się sama i porzu­cona. Nic wię­cej nie umiała sobie wytłu­ma­czyć. I ta sama mała Ama­lia, kie­ro­wana emo­cjami, które układ lim­biczny koja­rzył z innymi doświad­cze­niami, powoli budo­wała w sobie syn­drom grzecz­nej dziew­czynki, odga­du­jąc, że jeśli „będzie się grzecz­nie zacho­wy­wać”, bawić się sama i po cichutku, wów­czas rodzice będą z niej zado­wo­leni, bo tego wła­śnie potrze­bują. Ama­lia przy­swo­iła sobie, że rodzice ją kochają i doce­niają, kiedy radzi sobie sama i przed­kłada potrzeby doro­słych nad wła­sne, dzie­cięce: pra­gnie­nie zabawy i spę­dza­nia war­to­ścio­wego czasu z rodzi­cami.

Dokład­nie to samo działo się teraz w jej związ­kach. Pod­czas gdy druga osoba anga­żo­wała się na pół gwizdka, ona cały czas dawała z sie­bie wszystko, żeby czuć się ważna i kochana, a także z obawy przed porzu­ce­niem. Ten strach wywo­ły­wał u niej także bar­dzo gwał­towne reak­cje emo­cjo­nalne zawsze, gdy miała poczu­cie, że bli­scy się od niej odda­lają. Drob­nostki takie jak fakt, że jej przy­ja­ciółka María zaczęła wia­do­mość od „Cześć”, zamiast od brzmią­cego bar­dziej ser­decz­nie „Cze­eeść”, spra­wiały, że zaczy­nała się zasta­na­wiać, czy mię­dzy nimi coś się nie psuje. Czyżby María chciała zerwać z nią kon­takt? Pomimo wysił­ków kory nowej, aby zra­cjo­na­li­zo­wać sytu­ację, tego rodzaju pyta­nia nur­to­wały ją, ile­kroć układ lim­biczny wzbu­dzał w niej sil­nie nie­przy­jemne emo­cje, chcąc „chro­nić ją” przed sytu­acjami powią­za­nymi z bar­dzo sta­rymi odczu­ciami, które przy­swoił sobie wiele lat wcze­śniej.

Przy­kład Ama­lii dobrze poka­zuje, jak wszystko to, co wsku­tek dzia­ła­nia układu lim­bicz­nego zapi­sało się nam w pamięci emo­cjo­nal­nej w dzie­ciń­stwie, znaj­duje oddźwięk w naszej teraź­niej­szo­ści. Dla­tego tak ważne jest, by zro­zu­mieć, jaka część tego, kim byłaś i co prze­ży­łaś w dzie­ciń­stwie, powta­rza się dzi­siaj, choć tego ani nie chcesz, ani nie umiesz racjo­nal­nie pojąć. To samo doty­czy wszyst­kiego, czego grzeczna dziew­czynka nauczyła się o sobie, o tym, czego może się spo­dzie­wać po innych i czego inni ocze­kują od niej. Te trzy fun­da­men­talne prze­ko­na­nia zaczy­nają kry­sta­li­zo­wać się w dzie­ciń­stwie, po czym (zazwy­czaj na szczę­ście) ule­gają prze­obra­że­niu przez całe życie. Czy chcesz zoba­czyć, jak ukształ­to­wano grzeczną dziew­czynkę, którą byłaś? Pro­szę bar­dzo.

JAK DOJRZAŁA JESTEM NA SWÓJ WIEK LUB JAK DOBRZE DOPASOWUJĘ SIĘ DO WASZYCH OCZEKIWAŃ? RODZINNE I SPOŁECZNE PRZYCZYNY SYNDROMU GRZECZNEJ DZIEWCZYNKI

W mojej poprzed­niej książce, Que sea amor del bueno (Niech będzie to dobra miłość), szcze­gó­łowo opo­wia­da­łam, jak nie­wia­ry­god­nie wiel­kie zna­cze­nie dla miło­ści w związku i w rodzi­nie oraz dla przy­jaźni itp. ma to, czego uczymy się w oto­cze­niu rodzin­nym i spo­łecz­nym. Prawda jest taka, że w zasa­dzie cała wie­dza, jaką w dzie­ciń­stwie czer­piemy na temat życia czło­wieka, pocho­dzi przede wszyst­kim z dwóch źró­deł: rodziny i spo­łe­czeń­stwa. Szkoła w tym kon­tek­ście znaj­duje się nie­jako mię­dzy tymi dwoma bie­gu­nami, ponie­waż to tam nawią­zu­jemy pierw­sze kon­takty z rówie­śni­kami spoza rodziny, ale jed­no­cze­śnie pozna­jemy nauczy­cieli – nowe figury przy­wią­za­nia cie­szące się w naszych oczach pew­nym auto­ry­te­tem i wła­dzą.

Nie możemy więc pomi­nąć naszych dzie­cię­cych prze­żyć zwią­za­nych z rodziną i oto­cze­niem spo­łecz­nym, ponie­waż wła­śnie tam znaj­dziemy pierw­sze przy­czyny syn­dromu grzecz­nej dziew­czynki.

Naj­pierw przyj­rzymy się przy­czy­nom rodzin­nym, ale zanim do tego przej­dziemy, chcia­łam coś wyja­śnić. Żadna z infor­ma­cji, które zaraz ci prze­każę, nie powinna słu­żyć obwi­nia­niu czy osą­dza­niu kogo­kol­wiek; ma jedy­nie cze­goś cię nauczyć i pomóc ci lepiej poznać twoją rze­czy­wi­stość i samą sie­bie. Dla­czego to piszę? Ponie­waż mam świa­do­mość, że kiedy my, psy­cho­lo­go­wie, mówimy o wiel­kim wpły­wie rodziny na nasz roz­wój, czę­sto kła­dziemy bar­dzo silny nacisk na to, co robili lub robią rodzice – a to zawsze wywo­łuje we mnie pewien nie­smak, bo zdaję sobie sprawę, że być może ty też jesteś matką albo wczu­wasz się w sytu­ację wła­snych rodzi­ców i moje słowa mogą być dla cie­bie bole­sne. To zro­zu­miałe. Dla­tego chcia­łam pod­kre­ślić, że żaden rodzic (ani żadne dziecko) nie posiada instruk­cji wyja­śnia­ją­cej, jak powi­nien dzia­łać, oraz że w więk­szo­ści przy­pad­ków rodzice sta­rają się, jak mogą i jak umieją, nio­sąc jed­no­cze­śnie wła­sny bagaż emo­cjo­nalny.

Choć za chwilę sku­pimy się na naj­bo­le­śniej­szych kwe­stiach – które jed­nak da się napra­wić – nie zapo­mi­najmy, że ist­nieje zapewne wiele innych, w któ­rych twoi rodzice spi­sali się na medal. Albo nie. Może rodzina bar­dzo cię zanie­dby­wała, więc nosisz w sobie wiele zło­ści i masz olbrzy­mią potrzebę zrzu­ce­nia na kogoś winy – dosko­nale to rozu­miem; to, co czu­jesz, jest jak naj­bar­dziej upraw­nione. Jaka­kol­wiek nie byłaby twoja sytu­acja, przy­swój sobie tylko te infor­ma­cje, które ci odpo­wia­dają, a w razie potrzeby nie wahaj się się­gnąć po pro­fe­sjo­nalną pomoc. I pamię­taj, co mówi­ły­śmy o odpo­wie­dzial­no­ści. Nie cho­dzi o rzu­ca­nie w kogoś kamie­niami, tylko o zro­zu­mie­nie, dla­czego coś przy­da­rza się wła­śnie nam i wzię­cie na sie­bie odpo­wie­dzial­no­ści za zale­cze­nie swo­ich ran.

Chcia­ła­bym także, abyś wie­działa, że choć dla uła­twie­nia okre­ślam głów­nych opie­ku­nów sło­wem „rodzice”, mam na myśli także osoby wycho­wy­wane tylko przez jed­nego rodzica, dwójkę rodzi­ców tej samej płci, dziad­ków albo róż­nego typu opie­ku­nów. Nie­za­leż­nie od tego, jak wyglą­dała twoja sytu­acja, chcę, żebyś czuła, że mówię rów­nież o tobie.

Rodzina jest najważniejsza (i stanowi najważniejszy punkt odniesienia): przyczyny rodzinne leżące u podstaw syndromu grzecznej dziewczynki

A teraz zasta­nówmy się, co w rodzi­nie grzecz­nej dziew­czynki spra­wiło, że stała się tym, kim jest. Pamię­taj przy tym, że każda rodzina jest inna i nie we wszyst­kich wystąpi kom­plet wymie­nio­nych niżej cech albo poja­wią się one z różną inten­syw­no­ścią.

Twoja wartość zależy od tego, co robisz. Nadmierne wymagania w rodzinie zorientowane na „wartość”

Prze­czy­taw­szy tytuł tego pod­roz­działu, z pew­no­ścią pomy­śla­łaś o typo­wych rodzi­cach, któ­rzy ocze­kują od swo­ich dzieci szó­stek z każ­dego spraw­dzianu, co osta­tecz­nie i tak oka­zuje się nie­wy­star­cza­jące, by poczuli się z dzieci dumni, albo przy­naj­mniej im to oka­zali. Masz rację, mniej wię­cej o to cho­dzi, ale tego rodzaju dyna­mika rodzinna oparta na oce­nia­niu osób na pod­sta­wie ich dzia­łań może obja­wiać się w bar­dzo różny spo­sób. Należy także pod­kre­ślić, że skraj­nie odmienne mogą być rów­nież leżące u jej pod­staw, czę­sto nie­uświa­do­mione inten­cje rodzi­ców – co wię­cej, w każ­dej rodzi­nie może wystą­pić ich wiele. Rzućmy okiem na kilka przy­kła­dów.

Rodzice, któ­rzy mają nad­mierne wyma­ga­nia, bo defi­niują się poprzez osią­gnię­cia swo­ich dzieci.

Marga, matka jed­nej z moich pacjen­tek, osiem­na­sto­let­niej Silvii, stale nale­gała, by córka tre­no­wała jazdę konną i brała udział w zawo­dach jeź­dziec­kich. Upra­wia­nie tego sportu było dla niej oznaką sta­tusu i wią­zało się z wyra­bia­niem pożą­da­nych cech cha­rak­teru, takich jak wytrwa­łość, samo­dy­scy­plina, inte­li­gen­cja czy sta­wia­nie sobie wyso­kich wyma­gań. Marga uwa­żała, że Silvia sta­nowi w pewien spo­sób prze­dłu­że­nie jej samej, i prze­le­wała na nią wszyst­kie swoje aspi­ra­cje. Dla­tego tak bar­dzo zale­żało jej na jeź­dziec­twie – odczu­wała wielką, nie­uświa­do­mioną potrzebę, by „zespo­lić” swoją toż­sa­mość z toż­sa­mo­ścią córki i w ten spo­sób prze­ży­wać jej suk­cesy jako wła­sne: cie­szyć się z nią, czuć dumę, ale rów­nież nieco je sobie „przy­własz­czyć”. Silvia bar­dzo lubiła jeź­dzić konno, ale w trak­cie sesji czę­sto powta­rzała, że ni­gdy się nie dowie, czy sama by się na to zde­cy­do­wała, ani czy wło­ży­łaby w to tyle czasu i wysiłku, gdyby nie pre­sja ze strony matki. W toku tera­pii udało nam się usta­lić, że – oczy­wi­ście – nie możemy zmie­nić jej wcze­śniej­szych decy­zji ani spraw­dzić, jak wyglą­da­łoby jej życie, gdyby posta­nowiła zająć się czymś innym. Musimy zało­żyć, że osoby, które nas ota­czają, wpły­wają na roz­wój naszej oso­bo­wo­ści – na dobre i na złe. Warto jed­nak przy tym wyko­nać intro­spek­tywną ana­lizę, żeby stwier­dzić, dla­czego aku­rat coś nam się podoba, jakie to ma kon­se­kwen­cje i jak decy­zje pod­jęte w prze­szło­ści mają się do naszych obec­nych potrzeb. Przej­ście przez taki pro­ces pozwala nam ina­czej – ze znacz­nie więk­szą swo­bodą, w spo­sób bar­dziej świa­domy i w mniej­szym stop­niu uwa­run­ko­wany opi­nią innych – podejść do zasta­nych oko­licz­no­ści i pozo­stać przy tych wybo­rach rodzi­ców dla naszego życia, które wyszły nam na dobre, jeśli w ogóle takie były. U Silvii syn­drom grzecz­nej dziew­czynki był bar­dzo widoczny. Przez więk­szość dzie­ciń­stwa utrzy­my­wała dys­cy­plinę wła­ściwą doro­słym, a nie dzie­ciom, wypeł­nia­jąc sumien­nie obo­wiązki, zamiast bawić się i cie­szyć wol­nym cza­sem, i nawią­zu­jąc z rówie­śni­kami kon­takty oparte na rywa­li­za­cji zamiast na spon­ta­nicz­no­ści. Z jed­nej strony ukształ­to­wało to w niej cechy, które bar­dzo sobie ceniła, takie jak pra­co­wi­tość i wytrwa­łość, ale z dru­giej spra­wiło, że przez lata bory­kała się z niską samo­oceną i trud­nymi do opa­no­wa­nia lękami.

Rodzice, któ­rzy mają nad­mierne wyma­ga­nia ze względu na to, czego sami nie mieli lub nie mogli robić.

Histo­ria Margi i Silvii dobrze ilu­struje rów­nież ten pro­blem.

Marga wycho­wy­wała się w małej wio­sce, któ­rej miesz­kańcy żyli z pracy na roli. Ze względu na biedę i brak per­spek­tyw przez więk­szość dzie­ciń­stwa i okresu doj­rze­wa­nia musiała godzić naukę z harówką w polu. Skut­kiem tego, gdy sama została matką, jej jedy­nym pra­gnie­niem było zapew­nić córce dzie­ciń­stwo i dora­sta­nie przy­jem­niej­sze niż jej wła­sne i dopil­no­wać, by roz­wi­jała się w warun­kach dają­cych jej lep­szy start w doro­słe życie. Roz­ża­le­nie wła­snym dzie­ciń­stwem Marga prze­kształ­ciła w pre­sję wywie­raną na Silvii: córka miała prze­żyć wszystko, czego nie mogła prze­żyć matka, i być wszyst­kim, czym ona się nie stała (co dodat­kowo pozwa­lało Mar­dze przede­fi­nio­wać samą sie­bie poprzez córkę). Na pozio­mie świa­do­mym Marga miała jak naj­lep­sze inten­cje, ale jej nie­uświa­do­mione aspekty całej sytu­acji stały się jed­nym z wielu czyn­ni­ków przy­czy­nia­ją­cych się do wykształ­ce­nia u jej córki syn­dromu grzecz­nej dziew­czynki.

Rodzice, któ­rzy pra­gną, by dziecko było ich „kopią”.

Z pew­no­ścią znasz choć jedną rodzinę, w któ­rej dzia­dek był praw­ni­kiem, ojciec jest praw­ni­kiem, i ocze­kuje się, że syn także nim będzie. W mojej poprzed­niej książce poda­wa­łam dokład­nie ten sam przy­kład, opo­wia­da­jąc o nie­wy­po­wie­dzia­nych na głos impe­ra­ty­wach rodzin­nych, które pod­świa­do­mie sobie przy­swa­jamy i które poma­gają nam zro­zu­mieć, kim jeste­śmy dla innych i czego się od nas ocze­kuje. Grzeczna dziew­czynka także czę­sto zaczyna kształ­to­wać się pod wpły­wem prze­sad­nego dąże­nia jed­nego lub obojga rodzi­ców, by córka stała się ich prze­dłu­że­niem, by prze­jęła rodzinną schedę itp. Dla­czego tak się dzieje? Głów­nie dla­tego, iż świa­do­mość, że dziecko ma przed sobą usta­loną, spraw­dzoną ścieżkę, daje rodzi­com poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Jak to działa? Nikomu chyba nie trzeba wyja­śniać, że wycho­wa­nie jest pro­ce­sem w naj­lep­szym razie obar­czo­nym dużą dozą nie­pew­no­ści. Jak już wspo­mnia­ły­śmy, dziecko nie przy­cho­dzi na świat z dołą­czoną instruk­cją poste­po­wa­nia dla rodzi­ców. Ta nie­wie­dza, w połą­cze­niu z baga­żem emo­cjo­nal­nym, jaki każdy z nas nie­sie – ura­zami, oba­wami i nadzie­jami – staje się ide­alną pożywką dla braku poczu­cia pew­no­ści. W takiej sytu­acji umysł nie­któ­rych matek i ojców gene­ruje nastę­pu­jący plan dzia­ła­nia: „Jeśli moja córka będzie taka, jak ja, wyj­dzie na tym rów­nie dobrze, jak ja, i wszystko będzie w porządku”. Zwróć uwagę, że zja­wi­sko to jest w pew­nym sen­sie drugą stroną medalu mecha­ni­zmu oma­wia­nego w poprzed­nim punk­cie – tam rodzice nie­świa­do­mie robią wszystko, by dziecko stało się tym, kim oni nie mogli być; tutaj obawy rodzi­ców nie doty­czą tego, czego sami nie mieli, lecz tego, co ich zda­niem dziecko powinno mieć (tak, wiem, to nieco poplą­tane). Takie podej­ście każe nam przy­pusz­czać, że w oso­bo­wo­ści rodzi­ców znaj­dziemy cechy takie jak suro­wość, wyso­kie wyma­ga­nia wzglę­dem sie­bie itp., które spra­wiają, że zapew­niają sobie oni poczu­cie bez­pie­czeń­stwa poprzez nie­świa­dome psy­cho­lo­giczne mecha­ni­zmy obronne oparte na kon­troli. Te same cechy zupeł­nie mimo­wol­nie prze­ka­zują oni potem swoim dzie­ciom – wszyst­kim lub tylko jed­nemu wybra­nemu; cza­sem temu, z któ­rym naj­bar­dziej się iden­ty­fi­kują, cza­sem temu, które wymyka się rodzin­nej dyna­mice („czar­nej owcy”), a cza­sem temu, które ich zda­niem wymaga naj­wię­cej tro­ski. Jak z pew­no­ścią możesz sobie wyobra­zić, pro­blem polega na tym, że takie podej­ście nie zosta­wia dziecku zbyt wiele prze­strzeni na odkry­wa­nie, kim jest, czego chce od życia i czego potrze­buje. Zmu­szone do budo­wa­nia swo­jej toż­sa­mo­ści w cią­głym odnie­sieniu do ocze­ki­wań innych, zaczyna tłu­mić swoje, co osta­tecz­nie zmie­nia się w cechę kon­sty­tu­tywną grzecz­nej dziew­czynki.

Rodzice, któ­rzy bar­dzo wie­rzą w swoje dzieci i ich poten­cjał.

Cza­sem źró­dłem syn­dromu grzecz­nej dziew­czynki nie jest żaden emo­cjo­nalny uraz rodzi­ców, tylko ich bar­dzo silna wiara w dzieci i olbrzy­mie pra­gnie­nie, by te daleko zaszły. Jak przy­pusz­czam, myślisz teraz, że takie podej­ście jest bar­dzo pozy­tywne w kon­tek­ście budo­wa­nia wyso­kiej samo­oceny dziecka; rodzice w cie­bie wie­rzą, a to jest klu­czowe, byś i ty w sie­bie uwie­rzyła. Kło­pot polega na tym, że gra­nica oddzie­la­jąca wiarę w kogoś od ocze­ki­wań wobec tej osoby jest bar­dzo cienka – cza­sem wręcz nie­uchwytna – a jeśli ocze­ki­wa­nia połą­czą się przy tym z pew­nymi okre­ślo­nymi cechami cha­rak­teru, chaos gotowy. Roz­wój oso­bo­wo­ści jest bar­dzo zło­żoną i wciąż badaną kwe­stią, ale wiemy już, że pewna jej część – tem­pe­ra­ment – jest wro­dzona, i choć na róż­nych eta­pach doj­rze­wa­nia może pod­le­gać więk­szym lub mniej­szym mody­fi­ka­cjom wsku­tek róż­nych istot­nych lek­cji życio­wych, w pew­nym sen­sie sta­nowi nasze „usta­wie­nie domyślne”. Innymi słowy, tem­pe­ra­ment regu­luje nasze odru­chowe reak­cje na to, co nas spo­tyka. Można podzie­lić go na różne typy, ale żeby nie odbie­gać zbyt­nio od tematu, opi­szę tutaj jedy­nie tak zwany tem­pe­ra­ment uza­leż­niony od nagrody. Czym się on cha­rak­te­ry­zuje? Osoby z tem­pe­ra­mentem tego rodzaju mają skłon­ność do reago­wa­nia na bodźce zewnętrzne w zależ­no­ści od oznak otrzy­my­wa­nej nagrody, na przy­kład sygna­łów apro­baty ze strony rodzi­ców, wspar­cia emo­cjo­nal­nego i czu­ło­ści ze strony naj­bliż­szych itp. Dziew­czynka o takim tem­pe­ra­men­cie widząc na przy­kład, jak rodzice, wuj­ko­wie i bab­cie śmieją się z opo­wie­dzia­nego przez nią dow­cipu, mówią, że świet­nie go opo­wiada i że kochają ją, bo jest taka zabawna, praw­do­po­dob­nie będzie powta­rzać go wie­lo­krot­nie. Rozu­miesz już, do czego zmie­rzam, prawda? Taki tem­pe­ra­ment w połą­cze­niu z prze­ko­na­niem, że rodzice w nią wie­rzą (i dla­tego wiele się po niej spo­dzie­wają), z łatwo­ścią może spra­wić, że zacznie ona przy­wią­zy­wać więk­szą wagę do tego, co myślą inni, niż do tego, co może pomy­śleć ona sama. Ten przy­kład ide­al­nie poka­zuje, że czę­sto nie ma win­nych – a tylko dobre chęci, które nie­chcący spro­wa­dzają burzę.

Po prze­ana­li­zo­wa­niu wszyst­kich tych przy­kła­dów mogą kłę­bić się w tobie sprzeczne odczu­cia w rodzaju: „To straszne, że rodzice tyle ode mnie wyma­gali, ale to dzięki ich wyma­ga­niom jestem tym, kim jestem”. Nie ma nic nie­wła­ści­wego w tym, że wdzięcz­ność mie­sza się w tobie z wście­kło­ścią czy smut­kiem. Dla­czego? Ponie­waż to zupeł­nie natu­ralne, że wycho­wa­nie, jakie zapew­nili ci rodzice, przy­nio­sło owoce zarówno dobre, jak i złe, a także neu­tralne. Jak już mówi­ły­śmy, w sytu­acjach powo­du­ją­cych dys­kom­fort lub uraz psy­chiczny zwy­kle można dostrzec wiele odcieni sza­ro­ści (choć ist­nieją rów­nież takie, które niosą ze sobą wyłącz­nie kosz­marne kon­se­kwen­cje). Z tego względu chcę pod­kre­ślić twoje pełne prawo do rado­ści czy wdzięcz­no­ści za pewne sprawy, ale także prawo do cał­ko­wi­tego braku wdzięcz­no­ści, nawet jeśli do pew­nego stop­nia umiesz wczuć się w poło­że­nie rodzi­ców. W przy­pad­kach, gdy mamy do czy­nie­nia z prze­mocą, naj­zdro­wiej jest przy­jąć to do wia­do­mo­ści i nie zmu­szać się do wdzięcz­no­ści wobec tego, kto się jej dopu­ścił, ponie­waż nawet empa­tia, aby mogła być zdrowa, musi mieć swoje gra­nice.

Wróćmy jed­nak do nad­mier­nych wyma­gań. Teraz, kiedy wiemy już, jak mogą się obja­wiać, przyj­rzyjmy się temu, jak reaguje na nie kształ­tu­jąca się oso­bo­wość grzecz­nej dziew­czynki.

Jej głos wewnętrzny zaczyna mówić nad­mier­nie kry­tycz­nymi sło­wami rodzi­ców

. Jeśli rodzice cią­gle powta­rzają ci, że jesteś nie­zdarą, w końcu twój gło­sik wewnętrzny – który pro­wa­dzi każ­dego z nas, wpły­wa­jąc na podej­mo­wane przez nas decy­zje i spo­sób postrze­ga­nia świata – zacznie wycho­dzić z zało­że­nia, że to prawda: „Bar­dzo chcia­ła­bym zapi­sać się na squ­asha, ale jestem taką ofermą, że to nie ma sensu, bo i tak tego nie zała­pię”, „Jestem taką cia­majdą, że jeśli pójdę teraz na drugi koniec biura po szklankę wody, na pewno po dro­dze się potknę i wszy­scy będą się ze mnie śmiali; z dwojga złego wolę już mieć sucho w ustach”, itp. Jak widzisz, głos ten może prze­szka­dzać nam w naj­bar­dziej nawet try­wial­nych czyn­no­ściach i unie­moż­li­wiać zaspo­ko­je­nie pod­sta­wo­wych potrzeb.

Żyje w cią­głym stre­sie

. Wygó­ro­wane wyma­ga­nia spra­wiają, że mózg dziew­czynki (i przy­szłej kobiety) stale znaj­duje się w sta­nie pod­wyż­szo­nej goto­wo­ści, by na czas wykryć, czego się od niej ocze­kuje, kto te ocze­ki­wa­nia wysuwa, kiedy i jak mia­łaby je zaspo­koić… Jest to wyczer­pu­jące (i nie­moż­liwe do speł­nie­nia) zada­nie będące nie­kiedy źró­dłem olbrzy­miego napię­cia.

Odczuwa nie­po­kój, ponie­waż nie jest pewna, czy uda jej się spro­stać ocze­ki­wa­niom

. Grzeczna dziew­czynka nie ma rów­nież pew­no­ści, czy będzie kochana, ponie­waż w jej umy­śle war­tość i miłość zawsze idą w parze. Staje się to bar­dzo kru­chym fun­da­men­tem poczu­cia wła­snej war­to­ści, które zależy wyłącz­nie od opi­nii innych i wła­śnie z tego względu może w każ­dej chwili „runąć”.

Może mieć defi­cyt umie­jęt­no­ści spo­łecz­nych

. Kiedy nad­mierne wyma­ga­nia w rodzi­nie kon­cen­trują się wokół osią­gnięć w nauce, dziew­czynce nie zostaje zbyt wiele ener­gii na roz­wój w innych istot­nych obsza­rach, choćby spo­łecz­nym. W kon­tak­tach z innymi ludźmi czuje się nie­pew­nie, przez co koniec koń­ców zaczyna ich uni­kać, nie wie­dząc, o czym roz­ma­wiać i oba­wia­jąc się, że powie lub zrobi coś nie­wła­ści­wego, co przy­spo­rzy jej wstydu.

Może cier­pieć z powodu nado­pie­kuń­czo­ści rodzi­ców

. Nad­mierne wyma­ga­nia i prze­sadna opie­kuń­czość to dwa skrajne punkty tej samej skali – cza­sem zda­rza się, że jedno płyn­nie prze­cho­dzi w dru­gie. Jak już wyja­śnia­ły­śmy, mówiąc o rodzi­cach, któ­rzy chcą, by dziecko było ich „kopią”, wycho­wa­nie jest pro­ce­sem wzbu­dza­ją­cym w rodzi­cach olbrzy­mią nie­pew­ność, któ­rej czę­sto sta­rają się prze­ciw­dzia­łać poprzez suro­wość: nie­pod­le­ga­jące dys­ku­sji ocze­ki­wa­nia, bez­względne kon­se­kwen­cje ich nie­re­ali­zo­wa­nia, rygo­ry­styczne „zasady domowe” itp. Nie­mniej jed­nak nie­które dzieci ze względu na swój tem­pe­ra­ment nie dosto­so­wują się lub wręcz bun­tują prze­ciwko takiemu bra­kowi ela­stycz­no­ści; zda­rzają się rów­nież rodzice, któ­rzy chcie­liby być surowi, ale nie wie­dzą, jak to zro­bić, co koń­czy się wyda­wa­niem cha­otycz­nych i nie­spój­nych pole­ceń. Co się wów­czas dzieje? W takich wypad­kach rodzice zwy­kle nie­świa­do­mie prze­cho­dzą od suro­wo­ści do nado­pie­kuń­czo­ści. Zamy­kają swoje dziecko w bańce, która ma „chro­nić je przed świa­tem”, mimo­wol­nie wysy­ła­jąc mu jed­no­cze­śnie jasny, ale bar­dzo szko­dliwy prze­kaz: „Samo nie dasz sobie rady”, „Zawsze będziesz potrze­bo­wać pomocy innych”. Infor­ma­cja tego rodzaju jest tym bar­dziej nie­bez­pieczna, że odnosi się do rze­czy­wi­sto­ści w ogóle, nie zaś do żad­nej kon­kret­nej umie­jęt­no­ści, a tego rodzaju poczu­cie nie­po­rad­no­ści czę­sto sta­nowi fun­da­ment póź­niej­szego syn­dromu oszu­sta. W dal­szej czę­ści książki bli­żej przyj­rzymy się kon­se­kwen­cjom nado­pie­kuń­czo­ści.

Na zakoń­cze­nie warto dodać, że syn­drom grzecz­nej dziew­czynki wyła­nia­jący się z nad­mier­nych wyma­gań rodzin­nych zorien­to­wa­nych na „war­tość” jest typowy dla jedy­na­czek. Wynika to z faktu, że w ich przy­padku wszyst­kie ocze­ki­wa­nia rodzi­ców kon­cen­trują się na jed­nej oso­bie, przez co nabie­rają szcze­gól­nej mocy; co wię­cej, w takim przy­padku łatwiej rów­nież o nado­pie­kuń­czość. Wyobraź sobie, że musisz tra­fić w śro­dek tar­czy, mając tylko jedną strzałę – co byś zro­biła? Z jedy­nacz­kami jest podob­nie. Ponadto brak „rów­nych sobie” w codzien­nym życiu rodzin­nym spra­wia, że mniej jest w ich oto­cze­niu osób spoza osi rodzice-córka, z któ­rymi mogłyby dzie­lić się prze­ży­ciami, co z kolei – w zależ­no­ści od tego, jak w domu pod­cho­dzi się do tematu emo­cji – tym bar­dziej zmu­sza je do radze­nia sobie z nimi na wła­sną rękę. W związku z tym mają poczu­cie osa­mot­nie­nia, które trudno jest im spre­cy­zo­wać, zwłasz­cza że jako jedy­nym dzie­ciom rodzice poświę­cają im mnó­stwo uwagi. Takie dziew­czynki – samotne, ale stale oto­czone ludźmi cze­goś od nich wyma­ga­ją­cymi – są bar­dziej nara­żone na roz­wi­nię­cie wzorca oso­bo­wo­ści, w któ­rym przy­wią­zuje się nad­mierną wagę do zaspo­ka­ja­nia cudzych potrzeb przy nie­mal cał­ko­wi­tym braku dba­ło­ści o wła­sne.

Jak postępujesz, tak cię widzą, i tylko tyle jesteś wart: nadmierne wymagania w rodzinie zorientowane na „wizerunek”

Czy pamię­tasz, jak wyja­śnia­ły­śmy sobie, że jedną z głów­nych cech syn­dromu grzecz­nej dziew­czynki jest paniczny strach przed tym, co powie­dzą inni? Osoby, u któ­rych ten rys jest wyraźny, zwy­kle pocho­dzą ze śro­do­wisk kła­dą­cych duży nacisk – znacz­nie więk­szy niż na jakie­kol­wiek inne pra­gnie­nie czy potrzebę – na wyma­ga­nia sta­wiane wize­run­kowi pre­zen­to­wa­nemu innym, jego moni­to­ro­wa­nie i ocenę. Poszcze­gólne skła­dowe tego „obrazu” zależą od danej rodziny, obo­wią­zu­ją­cych naka­zów spo­łecz­nych i czyn­ni­ków tak róż­no­rod­nych jak normy doty­czące wyglądu fizycz­nego (tak zwa­nego kanonu piękna), inte­li­gen­cja, mają­tek, sta­tus towa­rzy­ski czy zawo­dowy, wykształ­ce­nie, dobre maniery itp.

Przyj­rzyjmy się cha­rak­te­ry­stycz­nym prze­ja­wom tego wzorca w rodzi­nach:

Poszu­ki­wa­nie poczu­cia bez­pie­czeń­stwa

. Czę­sto zda­rza się, że sta­wia­nie sobie i innym wyma­gań doty­czą­cych wła­ści­wego (cokol­wiek by to zna­czyło) wize­runku jest nie­świa­domą formą poszu­ki­wa­nia bez­pie­czeń­stwa i pew­no­ści. Jedna z moich pacjen­tek, Laura, wie­lo­krot­nie w trak­cie naszych sesji wspo­mi­nała, że od naj­młod­szych lat ojciec powta­rzał jej: „Jeśli będziesz spra­wiała wra­że­nie sil­nej, nikt cię nie skrzyw­dzi, więc ni­gdy nie płacz ani nie oka­zuj, że cokol­wiek cię dotyka”. Laura tak sil­nie tłu­miła emo­cje, że w końcu zatra­ciła zdol­ność ich roz­po­zna­wa­nia, co odbija się nie tylko na zdro­wiu psy­chicz­nym, ale i na fizycz­nym (wró­cimy do tego póź­niej). Nie wią­zała jed­nak swo­ich trud­no­ści w zarzą­dza­niu emo­cjami z prze­ka­zem wynie­sio­nym z domu – zawsze uwa­żała, podob­nie zresztą jak jej rodzice i rodzeń­stwo, że miał on na celu chro­nić ją przed innymi. Dal­szą kon­se­kwen­cją tego rodzaju wycho­wa­nia był fakt, że Laura nauczyła się dła­wić w sobie uczu­cia i oka­zy­wać obo­jęt­ność wobec wszyst­kich zda­rzeń życio­wych, przez co bar­dzo trudno było jej pro­sić o wspar­cie w chwi­lach potrzeby czy w ogóle nawią­zy­wać szczere rela­cje, w któ­rych mogłaby być po pro­stu sobą. Jakby tego było mało, jej rodzina nikomu i niczemu nie ufała i żyła w cią­głym prze­świad­cze­niu, że wszy­scy chcą ich oszu­kać lub zdra­dzić, co wpę­dzało ich w tym więk­sze poczu­cie niepew­no­ści. Jak widzisz, nie wszyst­kie ele­menty przy­czy­nia­jące się do roz­woju syn­dromu grzecz­nej dziew­czynki mają coś wspól­nego z grzecz­no­ścią; cza­sem zwią­zane są raczej ze sztyw­nymi regu­łami, które nam wpo­jono, a które – jak sądzimy – rzą­dzą świa­tem i życiem. Jeste­śmy więc prze­ko­nane, że musimy się do nich dosto­so­wać, by chro­nić sie­bie oraz nie zawieść tych, któ­rzy nam je prze­ka­zali. Uczymy się w ten spo­sób, że bycie „grzeczną” ozna­cza także pod­po­rząd­ko­wa­nie się – czy też raczej nad­mierne pod­po­rząd­ko­wa­nie się – okre­ślo­nym nor­mom, nawet jeśli zupeł­nie nie współ­grają one z naszymi pra­gnie­niami czy war­to­ściami.

Defi­nio­wa­nie sie­bie

oparte na potwier­dze­niu z zewnątrz.