54,99 zł
Zawsze mówiono mi, że jeśli będę grzeczna, spotkają mnie same dobre rzeczy - dlaczego więc nie jestem szczęśliwa?
Czy czujesz, że często zadowalasz innych kosztem siebie? Czy kiedy chcesz powiedzieć „nie” lub bronić własnego zdania, boisz się, że ktoś źle o tobie pomyśli? A może tkwisz w kiepskich relacjach, bo za wszelką cenę unikasz sprawiania innym przykrości? Jeśli tak jest, możesz cierpieć na syndrom grzecznej dziewczynki.
Prawdopodobnie od dziecka wpajano ci, że powinnaś być miła, skromna i zbytnio się nie wychylać. Pewnie już zauważyłaś, że świat wcale nie wynagradza twojego poświęcenia i kiedy ty stoisz w cieniu, inni błyszczą. Jako dorosła kobieta możesz jednak odwrócić schemat, który ci nie służy, przełamać wewnętrzne blokady i wreszcie śmiało sięgnąć po to, co oferuje życie. Ta książka sprawi, że:
• rozpoznasz szkodliwe przekonania, które odbierają ci pewność siebie,
• zaczniesz podejmować decyzje w zgodzie ze sobą,
• nauczysz się stawiać granice bez poczucia winy,
• stworzysz relacje oparte na wzajemnym szacunku, a nie na poświęceniu,
• przestaniesz bać się konfliktów i oceny innych,
• przekonasz się, że twoje potrzeby są równie ważne, co potrzeby innych,
• zbudujesz nowe życie na własnych zasadach.
"Jeśli dorastałaś i rozwijałaś się w przeświadczeniu, że jesteś dobrym człowiekiem, tylko jeśli przedkładasz cudze potrzeby ponad własne i z całych sił starasz się je zaspokoić; jeśli zmuszałaś się do utrzymywania relacji, które nic ci nie dawały, tylko po to, by nie zranić drugiej osoby; jeśli tak bardzo przejmowałaś się tym, co będą o tobie myśleć i mówić inni, że podporządkowałaś temu całe swoje życie; albo jeśli nie mówiłaś, co czujesz, by ktoś nie poczuł się zawiedziony lub urażony – ta książka jest dla ciebie".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 390
Wstęp
Zawsze powtarzano mi, że jeśli będę grzeczna, spotkają mnie same dobre rzeczy – dlaczego więc nie jestem szczęśliwa?
Spójrz za siebie i przez chwilę na powrót stań się dzieckiem, którym byłaś: tą dziewczynką z pewnością marzeń, nadziei, chęci do zabawy i odkrywania. Przypomnij sobie: czy słyszałaś wtedy, że „jesteś bardzo dojrzała jak na swój wiek”? Albo że masz „dobrze poukładane w głowie”? Lub że jesteś grzeczna, bo zawsze bez słowa sprzeciwu wykonujesz polecenia? „Jaka ta twoja córka jest spokojna, Mari! Zawsze taka cichutka, nigdy nie przeszkadza”. Być może niektóre z tych zdań brzmią znajomo. Jeśli tak, domyślam się, że przywołują one przyjemne poczucie dumy, bliskości i radości, jakiego doświadczamy, gdy kochają i doceniają nas osoby, które same kochamy i cenimy – bliscy objaśniający nam świat oraz to, kim jesteśmy i kim „powinniśmy” być; w dzieciństwie zwykle są to ważni dla nas dorośli.
Pewnie zastanawiasz się teraz, w czym tkwi problem, co jest złego w byciu grzeczną i dlaczego przyszło mi do głowy napisać na ten temat książkę. Czyżbym postradała rozum i chciała przejść na złą stronę mocy? Spoiler: nie. Zanim jednak odpowiem na pytania, które być może właśnie zaczynają kłębić ci się w głowie, pozwól mi na małą dygresję. W książce tej będę zwracać się do ciebie w formie żeńskiej, ponieważ to, o czym piszę, znacznie częściej przydarza się kobietom niż mężczyznom (na kolejnych stronach wyjaśnię, dlaczego tak się dzieje). Nie oznacza to jednak, że będę bazować wyłącznie na przeżyciach kobiet czy że zapominam o mężczyznach, którzy żyją podobnie i chcieliby pogłębić wiedzę na swój temat – przeciwnie, moje słowa są skierowane również do was, panowie, nawet jeśli będzie w nich więcej „-łaś” niż „-łeś”. Wiem, że mnie zrozumiecie, tak jak my, kobiety, rozumiemy, że mówiąc o odwiedzinach „u dziadków”, mamy na myśli również spotkanie z babcią. Wszystkie te uwagi odnoszą się oczywiście także do osób niebinarnych. Kimkolwiek jesteś, będę zachwycona, mogąc ci towarzyszyć.
Teraz, gdy ustaliliśmy już, że jest to książka dla wszystkich zainteresowanych niezależnie od płci czas zadać sobie pytanie o to cudowne uczucie, które zalewało nas w dzieciństwie, gdy ktoś mówił nam, jakie z nas dobre dzieci. Cóż, prawdopodobnie sprawiało ono, że dążyliśmy do powtórzenia tego, za co zbieraliśmy pochwały. Jako dzieci bowiem tak naprawdę chcemy jednego: by nas kochano. Tak właśnie zbudowałaś sobie konstrukt „grzeczności”: na podstawie cech, które dorośli wiązali z ideą „dobrego dziecka” – takich jak choćby delikatność, łagodność, uległość, niewinność, nienaganność czy nawet bezbronność – które to komunikowali za pośrednictwem zdań przywołanych na początku. Z pragnienia wykorzystania tych przymiotów do maksimum narodziło się jedno z twoich pierwszych fundamentalnych przekonań: „Jeśli będę grzeczna, wszyscy będą mnie lubić”. Przeświadczenie to prawdopodobnie wzmacniane było innymi powszechnie wyznawanymi przez społeczeństwo poglądami, zawartymi we frazesach typu „dobro przyciąga dobro”, „dobro zawsze zwycięża”, „jeśli będziesz dobra, będziesz szczęśliwa” czy wszystkich tych opowieści o karmie i kosmicznej sprawiedliwości, które słyszymy na przestrzeni lat (a które w krytycznych momentach nie zawsze się sprawdzają).
Być może przychodzą ci teraz do głowy pytania: „Skoro grzeczne dzieci są tak kochane i ma je spotykać tyle dobrego, to dlaczego zawsze wplątuję się w relacje, w których najwyraźniej tylko ja się staram? Dlaczego inni nie przejmują się mną tak, jak ja nimi? Dlaczego czuję, że oszukuję samą siebie? Dlaczego wydaje mi się, że zaraz wybuchnę przez moje emocje? Dlaczego żyję w nieustannym poczuciu winy, skoro usiłuję robić wszystko najlepiej, jak potrafię? Dlaczego koniec końców zawsze mam wrażenie, że przez moją dobroć daję się innym wykorzystywać?”. I może najważniejsze: „Dlaczego nigdy nie jestem szczęśliwa?”.
W tej książce znajdziesz odpowiedzi na wszystkie te pytania – chciałabym, żebyś dzięki niej na nowo skonstruowała swoją definicję „dobroci” i „grzeczności”. Jest bardzo prawdopodobne, że do tej pory kojarzyłaś je z cechami, o których już wspomniałam, a które silnie wiążą się ze społecznymi oczekiwaniami wobec nas: żebyśmy nie przeszkadzały, nie popełniały błędów, nie podnosiły głosu, były poprawne politycznie, nie stawiały własnych potrzeb na pierwszym miejscu itp., zamiast po prostu być sobą. Nieuchronnie prowadzi to do kolejnego pytania: czy naprawdę znasz samą siebie? Innymi słowy: czy wiesz, kto ukrywa się pod wszystkimi wymaganiami, które, zrodzone z wypaczonej wizji grzeczności, krok po kroku wskazywały ci, jaka powinnaś być? To także postaramy się wspólnie zgłębić na kolejnych stronach.
Czy ten zestaw oczekiwań i cech kształtujących twój charakter tak, by dopasował się on do wizji grzeczności, nosi określoną nazwę? Oczywiście – w XXI wieku nie istnieje niemal nic, czego nie opatrzono by jakimś mianem, a to widziałaś już w tytule: syndrom grzecznej dziewczynki.
Jeśli dorastałaś i rozwijałaś się w przeświadczeniu, że jesteś dobrym człowiekiem, tylko gdy przedkładasz cudze potrzeby ponad własne i z całych sił starasz się je zaspokoić; jeśli zmuszałaś się do utrzymywania relacji, które nic ci nie dawały, tylko po to, by nie zranić drugiej osoby; jeśli tak bardzo przejmowałaś się tym, co będą o tobie myśleć i mówić inni, że podporządkowałaś temu całe swoje życie; albo jeśli nie mówiłaś, co czujesz, by ktoś nie poczuł się zawiedziony lub urażony – ta książka jest dla ciebie.
Chciałabym zabrać cię w podróż do czasów dzieciństwa, byśmy razem odkryły, co sprawiło, że oddaliłaś się od samej siebie i stałaś taka, jaką chciano cię widzieć; byś zrozumiała, jak się czuło i czego potrzebowało dziecko, którym byłaś – po to, by zrozumieć przeszłość i móc przytulić dziewczynkę, która wciąż w tobie żyje i która być może została skrzywdzona bardziej, niż ci się wydaje. Tylko tą drogą możemy wkroczyć w twoją teraźniejszość i zrozumieć, co dzieje się w twoim życiu obecnie: skąd w nim tyle niezadowolenia, dlaczego nic nie daje ci poczucia spełnienia, dlaczego wchodzisz w związki z osobami, które cię nie doceniają, dlaczego nie radzisz sobie z emocjami i nie potrafisz podejmować decyzji – oraz dlaczego nie kochasz samej siebie.
W ten sposób dotrzemy do najważniejszej części naszej wspólnej pracy: budowania pięknej przyszłości na bazie wszystkich wypracowanych wniosków. Nauczysz się poznawać samą siebie i o siebie dbać, stawiać granice i określać, jakiego typu relacje są ci potrzebne w życiu, wydobywać na powierzchnię wszystkie emocje zepchnięte w najgłębsze zakamarki podświadomości i nimi zarządzać, zwracać się do siebie łagodniej, radzić sobie z lękami i stawiać czoła konfliktom, żeby się rozwijać, a nie rozpadać. Zdobędziesz poczucie pewności i wiary w to, co robisz, a troska o zdanie innych przestanie dyktować kierunek twoich działań.
Syndrom grzecznej dziewczynki w żadnym wypadku nie jest chorobą. Jest to pewien wzorzec zachowań, będący owocem wpływu wymagającego środowiska bądź znaczących opiekunów, którzy, mimo najlepszych intencji, stawiali swoim podopiecznym bardzo wysokie oczekiwania wzmacniane przez społeczną wizję „grzeczności”. W ten sposób paradoksalnie ukształtowali dzieci obsesyjnie pragnące zachować się właściwie w każdej sytuacji i przy każdej osobie, które później zmieniły się w bardzo niepewnych siebie dorosłych, stale wątpiących w swoją wartość i umiejętności oraz żyjących bardziej dla innych niż dla siebie.
Jeśli identyfikujesz się z tym, co powiedziałam, wiedz jedno: to, jaka jesteś i jak się czujesz, nie jest twoją winą – próbowałaś tylko przetrwać, wykorzystując narzędzia, którymi dysponowałaś. Książka ta ma ci dostarczyć jeszcze wielu innych – nie po to, byś stała się lepszą wersją siebie, ale po to, byś stała się tym, kim masz ochotę być. Już najwyższy czas przestać żyć tylko po to, by dawać, by nie popełniać błędów, by usuwać się w cień, ustępując miejsca innym, i by przygaszać swoje światło, czując, że właśnie to trzeba zrobić, aby pozostali mogli zabłysnąć jaśniej.
Już najwyższy czas pozwolić sobie być człowiekiem.
Piszę te słowa z nadzieją, że za chwilę pogodzisz się z wieloma częściami siebie i stworzysz nową przestrzeń dla własnego dobrostanu. Biorę cię za rękę i zapraszam do wspólnej podróży, która, być może po raz pierwszy, poprowadzi cię nie ku rzekomej doskonałości czy perfekcji, lecz ku wolności. Ponieważ ci, którzy naprawdę cię kochają, nie chcą, byś była idealna, lecz wolna. Oraz ponieważ do szczęścia – czymkolwiek by ono dla ciebie nie było – nie prowadzi żadna konkretna i ustandaryzowana droga, a tylko taka, którą sama wytyczasz.
Witaj.
CZĘŚĆ PIERWSZA
ODNALEŹĆ SIEBIE
ROZDZIAŁ 1
Dostosuję się do wszystkiego. Czym jest syndrom grzecznej dziewczynki?
Pozwól, że zacznę od opowieści o sobie: o ośmioletniej Marcie, która nie znosiła matematyki. Nienawidziłam jej całym sercem i właśnie dlatego w pewnym momencie dzieciństwa czy dorastania – już teraz nie pamiętam – poprosiłam rodziców, by zapisali mnie na korepetycje z tego przedmiotu. Nie chodziło bynajmniej o to, że groziło mi powtarzanie roku. Wiedziałam po prostu, że nie opanowałam matmy tak jak innych przedmiotów, i to sprawiało, że czułam się głupia. Blokowało mnie. Pytanie, które zadaję sobie teraz, wiele lat później, brzmi: czy działo się tak dlatego, że naprawdę nie radziłam sobie z zadaniami? A może przeszkadzało mi, gdy inni widzieli, że nie umiem ich rozwiązać? Czy też, jako „dobra uczennica”, nie mogłam „zaniżać poziomu” i wahać się przy dzieleniu ułamków dziesiętnych? Prawdopodobnie zaważyło tu wszystko po trochu.
Z mojej matematycznej golgoty z dzieciństwa najbardziej pamiętam jednak nieskończenie wiele sytuacji, gdy porównywałam moje wyniki z rozwiązaniami kolegów, a widząc, że są rozbieżne, zmieniałam własne. Dlaczego? Bo byłam pewna, że to ja popełniłam błąd i nie chciałam, by to wyszło na jaw. Paradoks polegał na tym, że chodziłam na korepetycje i mój nauczyciel sprawdzał mi prace domowe, miałam więc pewność, że moje obliczenia są poprawne – wówczas wolałam jednak myśleć, że korepetytor się pomylił albo nie przyjrzał się moim zadaniom wystarczająco uważnie, założywszy, że dobrze je wykonałam. W ogóle nie mieściło mi się w głowie, że to ja mogłabym mieć rację. Podążając za tym irracjonalnym impulsem, zmieniałam swoje wyniki tak, by zgadzały się z obliczeniami kolegów, i w ten sposób, nie chcąc popełniać błędu, popełniałam go, a nie chcąc źle wypaść przed znajomymi, wypadałam źle przed samą sobą, gdy nauczycielka sprawdzała ćwiczenia i znajdowała w nich – o niespodzianko! – błąd. A wszystko dlatego, że nie wierzyłam w swoje umiejętności (oraz najwyraźniej w umiejętności mojego korepetytora, ale to już inna historia).
To tylko jeden z przykładów wskazujących na syndrom grzecznej dziewczynki, na który i ja cierpiałam, a z którego – na szczęście i dzięki olbrzymiej pracy własnej – udało mi się niemal całkowicie wyzwolić (a przynajmniej na tyle, na ile pozwala struktura społeczna; jeszcze do tego wrócimy).
W tej konkretnej sytuacji istniało wiele czynników, które doprowadziły mnie do zmiany obliczeń, a jednym z nich była potrzeba dopasowania się do tego, czego moim zdaniem ode mnie oczekiwano, czyli uzyskania właściwego wyniku. Ogólnie rzecz biorąc, zawsze się mówi, że zdolność do adaptacji to cecha pozytywna, i rzeczywiście tak jest – co jednak, jeśli dostosowanie jest bezrefleksyjne i bezkrytyczne? Wtedy gdzieś po drodze tracimy siebie.
Technicznie określa się to terminem nadadaptacja (nadmierna adaptacja) ukutym przez psychologa Davida Libermana, który definiował ją jako skłonność do zadowalania i zaspokajania oczekiwań innych przy jednoczesnym oddalaniu się od własnej istoty. Innymi słowy, tak bardzo starasz się dostosować do innych, że koniec końców zapominasz o sobie – jesteś jak woda w zbiorniku, która mogąc przyjąć dowolny kształt, przystosowuje się do dostępnego naczynia i dopóki go nie opuści, nie zmieni formy.
Osoby, u których rozwija się syndrom nadmiernej adaptacji, zazwyczaj tak niewyobrażalnie boją się odrzucenia i porzucenia (później wyjaśnię dlaczego), że ich umysł opracowuje niezawodny plan, by im zapobiec, który można podsumować następująco: „Jeśli uda mi się stłumić moją spontaniczność i to, kim jestem, stanę się osobą, którą inni chcą we mnie widzieć, i mnie polubią”. Oczywiście plan wcale nie jest „niezawodny”, bo to nieuświadomione rozumowanie zawsze zawodzi. Dlaczego?
Ponieważ nie da się być osobą, którą inni chcą w nas widzieć –„inni” nie stanowią przecież jednorodnego i spójnego bytu o stałych wymaganiach. Każdy będzie domagał się od ciebie czegoś innego, czemu kształt będą nadawały jego własne doświadczenia, system wartości i przekonań, urazy emocjonalne, które bezwiednie będzie próbował zaleczyć, i cała długa lista temu podobnych czynników.
Ponieważ choć można żyć, będąc kimś, kim się nie jest, płaci się za to bardzo wysoką cenę: tłumisz nieprzyjemne emocje, co w najlepszym razie skutkuje biegunką, w najgorszym zaś przewlekłymi chorobami jelit; nawiązujesz asymetryczne relacje, w których jesteś niewidzialna; i przede wszystkim jesteś nieszczęśliwa, ponieważ kształtujesz życie nie na swoją, lecz na cudzą modłę. Nie wydaje mi się, by warto było żyć, odrzucając w ten sposób możliwość zaznania szczęścia.
Wróćmy do syndromu grzecznej dziewczynki. Termin ten nie jest mój; po raz pierwszy posłużyła się nim amerykańska psycholożka Lois P. Frankel w wydanej w 2004 roku książce Grzeczne dziewczynki nie awansują skupiającej się na środowisku zawodowym. Frankel dowodzi, że kobiety uprzejme, uległe, unikające konfliktów itp. zwykle nie zyskują w pracy uznania, jakiego pragną i na jakie zasługują – cechy te utrudniają im znalezienie lepszej posady i awans na wyższe stanowiska.
Określenie to weszło do powszechnego użytku jednak dopiero cztery lata później, w 2008 roku, po publikacji Syndromu miłej dziewczyny autorstwa psychoterapeutki Beverly Engel. To ona odkryła, że wiele kobiet będących ofiarami przemocy i molestowania przejawia pewien wspólny wzorzec zachowań, który nazwała właśnie Nice Girl Syndrome. Jej hipoteza bazowała na obserwacji, że my, kobiety, zwykle jesteśmy uczone, że „dla bezpieczeństwa” powinnyśmy być co do zasady sympatyczne, miłe i pobłażliwe, czyli trzymać się opisanej wcześniej definicji „grzeczności”. Praca Engel jest bardzo przydatna w obalaniu mitów, które jako kobiety głęboko zinternalizowałyśmy i które prowadzą nas do zawierania krzywdzących dla nas relacji. Choć autorka skupiła się na kobietach i męskiej przemocy, to jak mówiłam na początku, zdarza się też – wprawdzie rzadziej – że syndrom ten dotyka także mężczyzn. Wspominam o tym, ponieważ kiedy zainteresowałam się tym tematem, zaczęłam się zastawiać, czy to rzeczywiście rodzaj zaburzenia, czy raczej lekcja na temat patriarchatu. Czy cechy charakteryzujące ten zespół zachowań nie są po prostu zbiorem wymagań, jakie społeczeństwo stawia wobec kobiet? Czy w naszym społeczeństwie kobieta w ogóle może funkcjonować inaczej? Na ile to właśnie nakazy związane z płcią sprawiają, że wiele z nas funkcjonuje i czuje się w ten sposób? W dalszej części książki zajmiemy się tym problemem i przedstawię ci moją opinię na ten temat z zawodowego punktu widzenia.
W nawiązaniu do tego – i żeby nakreślić, jakie podejście będzie mi przyświecać dalej – wiedz, że nie lubię dyskursów, które choć w najmniejszym stopniu obliczone są na wzbudzanie poczucia winy: sądzę, że narracje oplecione wokół fraz typu „złe rzeczy, które mi się przytrafiają, są wyłącznie moją winą” nie tylko nie pomagają nic zrozumieć, ale wręcz są szkodliwe i działają hamująco. Jednocześnie uważam, że ważne jest, by zidentyfikować i częściowo przyjąć odpowiedzialność za negatywne zdarzenia, które regularnie nas spotykają, ponieważ daje nam to siłę i motywuje do zmian. Wiem, że czasem trudno jest odróżnić winę od odpowiedzialności. Poczucie winy prowadzi do rozczarowania, zaś poczucie odpowiedzialności mówi nam, że jesteśmy tylko ludźmi i jako tacy czasem się mylimy. To daje nam siłę, ponieważ zamiast się samobiczować, możemy skupić całą energię na oddzieleniu czynników, na które możemy wpływać, od tych, na które wpływu nie mamy, i na ustaleniu, jak możemy zmienić bieg rzeczy.
Podkreślam to wszystko, ponieważ osoby cierpiące na syndrom grzecznej dziewczynki często obarczają się winą (i sprawia im trudność przejście od winy do odpowiedzialności), a także dlatego, że w moim odczuciu także materiały na temat tego syndromu – póki co dość skąpe – są podskórnie nacechowane obwinianiem. Z mojego doświadczenia wynika, że ich przekaz często sprowadza się do porad w rodzaju: „dziewczyno, przejrzyj na oczy” albo „obudź się i przestań wreszcie wchodzić w toksyczne związki”, co potrafi odwrócić uwagę od niezaprzeczalnego faktu, że odpowiedzialność za przemoc ponosi wyłącznie sprawca, nigdy zaś osoba jej doświadczająca. Co więcej, związki w życiu to nie wszystko. W istocie najważniejszą relacją, jaką możemy nawiązać, jest ta z sobą samą – i dlatego to na niej chciałabym się skupić. Pragnę, żebyś była dla siebie dobrą towarzyszką, bo to ze sobą spędzisz całe życie.
Nietrudno jednak mi zrozumieć przerzucanie odpowiedzialności na ofiarę, bo przecież jeszcze dosłownie przed chwilą tradycyjne maczystowskie podejście do życia, które wszyscy wyssaliśmy z mlekiem matki, kazało nam patrzeć na kobiety z dużo większym paternalizmem i protekcjonalnością niż dzisiaj (choć wciąż pozostaje wiele do zrobienia). Z tego względu, choć zdaję sobie sprawę, jak delikatna to kwestia, chciałabym nieco zaktualizować podejście do tego tematu, żebyś czytając tę książkę, nie nabrała przekonania, że jeśli zrobiłaś coś źle, to dlatego, że sama chciałaś albo byłaś głupia, i że źródłem całego zła, które cię spotkało, byłaś wyłącznie ty – absolutnie tak nie jest.
Celem tej książki jest wyposażenie cię w szereg narzędzi, których dotychczas nie posiadałaś, przez co osoby kierujące się złymi intencjami mogły łatwo się do ciebie zbliżyć. To nigdy nie była twoja wina; nikt nie rodzi się wyposażony w pełen zestaw potrzebnych mechanizmów emocjonalnych, ale na szczęście na naukę nigdy nie jest za późno. To samo dotyczy relacji z sobą samą, którą zawsze – o dziwo – traktujemy po macoszemu.
Przejdźmy więc bez dalszej zwłoki do najważniejszych cech charakteryzujących „grzeczną dziewczynkę”, do której w miarę lektury być może zaczniesz zwracać się własnym imieniem.
Co dość osobliwe, jednym z głównych problemów związanych z syndromem grzecznej dziewczynki jest fakt, że bardzo często wzmacniają go nakazy społeczne tworzące zaburzone zbiorowe wyobrażenie tego, co znaczy być dobrym człowiekiem. Dlaczego jednak, biorąc pod uwagę, że wszyscy chcą być „dobrymi” ludźmi, kwestia grzeczności miałaby stanowić problem? Grzeczna dziewczynka czuje się zagubiona; z jednej strony próbuje być taka, jaka rzekomo powinna być, by osiągnąć pisane wielkimi literami SZCZĘŚCIE, o którym tyle się mówi (choć nikt nie wie, czym właściwie miałoby być), a z drugiej – nie ma pojęcia, kim jest, czego chce ani co ma zrobić ze swoim życiem. Jest zdezorientowana.
Jeśli głos w twojej głowie wykrzykuje właśnie: „Tak, ja też jestem zdezorientowana!”, czytaj dalej – zaraz wymienię sześć cech, które pomogą ci naszkicować twój własny portret grzecznej dziewczynki.
Jedna z moich pacjentek, trzydziestopięcioletnia Irene, od kilku lat pracuje w biurze, gdzie często musi realizować projekty we współpracy z innymi członkami zespołu. Podczas sesji stwierdziła, że ostatnio przysporzyło jej to dużo niepokoju, czego nie rozumiała, ponieważ do tej pory zawsze osiągała świetne wyniki, była odpowiedzialna i dobrze dogadywała się z ludźmi.
W miarę zagłębiania się w temat na światło dzienne wychodziły dalsze szczegóły: na przykład to, że w zespole pojawiły się dwie nowe osoby, które jeszcze nie wdrożyły się w dynamikę firmy, i sporą część swojego dnia pracy Irene poświęcała na tłumaczenie im zagadnień, które powinni byli opanować podczas obowiązkowego szkolenia. Twierdziła, że robi to, ponieważ wie, jak to jest być nowym w pracy, i uważa, że doświadczeni pracownicy powinni trochę ułatwić start „świeżakom” – ale chociaż używała liczby mnogiej, nie wspomniała o żadnym innym pracowniku czy szefowej, którzy wkładaliby tyle samo czasu i zaangażowania w prowadzenie nowo przyjętych co ona. Stwierdziła ponadto, że ze względu na konieczność pomagania nowym kolegom nie wyrabiała się na czas z wieloma swoimi zadaniami, a ponieważ część z nich stanowiła element pracy zespołowej, zostawała dłużej w biurze, żeby je dokończyć, bo „powinna zająć się tym sama, przecież to jej chęć pomocy nowym kolegom opóźniła prace zespołu”. Jak może zauważyliście, w ostatnim zdaniu zawarta jest wielka doza „zdradliwego poczucia winy” – takiego, które odczuwasz w sytuacjach, za które w rzeczywistości nie odpowiadasz albo odpowiadasz w minimalnym stopniu, ale mimo to bierzesz winę na siebie, ponieważ daje ci to poczucie kontroli i pozwala uniknąć konfliktu (jednej z rzeczy, których grzeczna dziewczynka obawia się najbardziej). Tym ukutym przeze mnie terminem będę posługiwać się w całej książce, ponieważ wydaje mi się on bardzo użyteczny. W dalszej części omówimy go dokładniej, ale ogólny mechanizm działania jest następujący: jeśli to ja jestem winna, kontroluję sytuację; jeśli kontroluję sytuację, mogę ją naprawić; jeśli ją naprawię, nie będę musiała się z tobą spierać, a jeśli nie będę musiała się z tobą spierać, nie będę czuła się przez ciebie odrzucona albo porzucona. Jak widzisz, takie poczucie winy jest zdradliwe, bo biorąc winę na siebie, mimo że to nie ty ją ponosisz, tracisz poczucie własnej wartości.
Wróćmy do Irene i jej współpracowników świetnie żyjących na koszt jej syndromu grzecznej dziewczynki. Stopniowo zdołałyśmy razem dostrzec, że Irene całkowicie przedkłada wymagania kolegów nad własne potrzeby, nie zastanawiając się zupełnie, czy jest to sprawiedliwe wobec niej samej, i nie biorąc pod uwagę, jak ważna dla jej dobrostanu jest możliwość zaspokojenia tych potrzeb: wykonanie własnych zadań, zanim pomoże komukolwiek innemu, albo powrót do domu o przyzwoitej porze, by móc cieszyć się odpoczynkiem i czasem spędzonym z rodziną. Irene jednak zawsze reagowała tak samo: „Marto, rzecz w tym, że jeśli pójdę za twoją radą, będzie to egoistyczne, a ja nie chcę być egoistką”. Wtedy tłumaczyłam jej, jaka jest różnica między byciem egoistą a dbaniem o siebie – wrócimy do tego później – na co odpowiadała mi, że w ogóle nie zdawała sobie sprawy z jej istnienia. Innymi słowy, Irene nauczyła się, że dbanie o siebie jest egoistyczne.
Właśnie dlatego grzeczna dziewczynka zawsze przedkłada cudze potrzeby nad własne; bo wpoiła sobie, że jest to rzekomo niezawodna metoda unikania odrzucenia i opuszczenia (których najbardziej się boi). Płaci za to wysoką cenę. Nie słucha samej siebie, nie zajmuje się sobą – krótko mówiąc, nie dba o siebie, czasem nawet do tego stopnia, że lekceważy swoje zupełnie podstawowe potrzeby: jedzenia, snu, kontaktu z innymi i inne.
Jak już wspominałyśmy, grzeczna dziewczynka boi się przede wszystkim odrzucenia i porzucenia. Pewnie myślisz teraz: „No dobrze, ale prawda jest taka, że nikt tego nie lubi”. I masz rację. Niemniej jednak, czy uważasz, że życie każdego człowieka powinno się skupiać jedynie na unikaniu tych dwóch rzeczy? Czy na przykład zjadłabyś pająka tylko po to, by nie wypaść źle w oczach przypadkowego człowieka, który cię o to poprosi? Cóż, jeśli czytasz tę książkę, odpowiedź może być twierdząca (a może uwielbiasz jeść pająki). Chcę tylko powiedzieć, że nie wszyscy są gotowi zrobić wszystko, by o nich źle nie pomyślano, i że – choć każdego z nas, w mniejszym lub większym stopniu, obchodzi zdanie innych na nasz temat – nie wszyscy są w stanie znieść wszystko, byle tylko uniknąć krytyki (tak jakby to w ogóle było możliwe – kolejna luka w niezatapialnym planie grzecznej dziewczynki).
Bardzo dobrze ilustruje to anegdota opowiedziana mi kiedyś przez jedną z moich pacjentek, Nurię. Pewnego dnia rozmawiałyśmy o tym, że w relacjach uczuciowych zawsze czuje się ona niewystarczająca. Miała wrażenie, że jest „wadliwa” – choć nie umiała wskazać, czego konkretnie jej brakuje; twierdziła, że żyje w tym przekonaniu od zawsze. Opowiedziała mi, że na pierwszą randkę ze swoim obecnym partnerem, Adriánem, wybrali się do parku rozrywki w Madrycie. Wiedziałam, że moja klientka bardzo boi się wysokości – wyobraź sobie, jak zaskoczyła mnie wieść o tym, że tamtego dnia przejechała się każdą możliwą kolejką górską. Według niej to spotkanie było lawiną tysiąca gaf, które ponoć popełniła; przeżywała istną udrękę spowodowaną swoją „wadliwością”. Wtedy zadałam jej pytanie:
– A skąd pomysł, żeby przejechać się kolejką? Nie bałaś się?
– Oczywiście! Ale jeszcze bardziej bałam się źle wypaść w oczach Adriana.
Właśnie na tym polega syndrom grzecznej dziewczynki.
W podstawówce i w szkole średniej musiałaś słyszeć, że ktoś jest inteligentny, bo ma świetne oceny, albo że nie jest zbyt bystry, bo prawie zawsze wykłada się na sprawdzianie. Te niejednokrotnie znormalizowane stwierdzenia tworzą w naszym mózgu fundamentalne przekonanie, że to, co robimy, definiuje to, kim jesteśmy, oraz że niektóre określenia, które możemy do siebie zastosować, dodają nam wartości jako osobie, a inne nie. A także, że to od tej rzekomej „wartości” zależy, czy inni będą nas kochać i akceptować. Nieźle. Ujmijmy to w formie graficznej:
Taka dynamika rządzi życiem grzecznej dziewczynki i właśnie dlatego stawia sobie ona wysokie wymagania, a do jej fundamentalnych cech należą perfekcjonizm i nadodpowiedzialność (czy może raczej, biorąc pod uwagę to, co już powiedziałam o obu tych pojęciach, „nadpoczucie winy”).
Grzeczna dziewczynka jest przekonana, że te atrybuty są idealnymi narzędziami pozwalającymi jej panować nad sytuacją i unikać tego, czego najbardziej się boi, czyli odtrącenia i porzucenia. Uważa, że wysokie oczekiwania względem samej siebie świadczą o jej wartości, więc wymaga od siebie wszystkiego, nigdy nie prosi, na nic sobie nie pozwala, nie odpuszcza i nigdy się nie zatrzymuje, bo gdyby przestała działać, natychmiast miałaby wrażenie, że jest nic niewarta. Czy zaczynasz już rozumieć, dlaczego tak często czujesz się wyczerpana? Wszystko to wiąże się z olbrzymim wysiłkiem poznawczym (a nierzadko również fizycznym).
Jak już widziałyśmy, grzeczna dziewczynka spycha swoje potrzeby na drugi (trzeci, czwarty, …) plan, żeby móc poświęcić całą swoją energię na zajmowanie się innymi i nie czuć się egoistką. Lekceważenie swoich potrzeb, zwłaszcza emocjonalnych, może doprowadzić ją do przekonania, że ich nie ma, że nie istnieją – albo że choć je „zauważa”, nie jest w stanie ich nazwać.
Kiedy mówię o potrzebach emocjonalnych, mam na myśli:
Poczucie bycia wysłuchaną, wspieraną i otoczoną opieką: potrzebujesz, żeby przyjaciółka wysłuchała cię i była przy tobie, gdy dzieje się coś złego.
Poczucie bezpieczeństwa w kontakcie z innymi osobami: potrzebujesz czuć się spokojna w towarzystwie partnera, wiedząc, że umyślnie cię nie skrzywdzi.
Poczucie bycia kochaną: potrzebujesz czuć się ważna dla swojej rodziny i dostawać potwierdzenie tego od jej członków, między innymi poprzez kontakt fizyczny.
Poczucie przynależności do grupy: potrzebujesz czuć, że ty, twój partner i twoje dzieci tworzycie całość, wzajemnie się chronicie i troszczycie o siebie.
Poczucie docenienia i uznania: potrzebujesz, żeby inni dostrzegali to, co sprawia, że jesteś wyjątkowa, albo to, w czym jesteś dobra, i od czasu do czasu ci to mówili.
Poczucie kompetencji: potrzebujesz wiedzieć, że możesz robić coś dla siebie (zadbać o siebie, realizować się, rozwijać itp.) i dla innych, oraz że możesz to robić dobrze.
Te potrzeby emocjonalne występują najczęściej, choć ludzie odczuwają je z różną intensywnością i w różnych kontekstach. Oczywiście grzeczne dziewczynki także je mają – problem polega na tym, że usiłują je stłumić, ponieważ wydaje im się, że gdy dadzą im wyraz, przestaną wspierać innych, a wtedy z kolei inni przestaną je kochać i doceniać, co jest przecież jedną z ich potrzeb emocjonalnych. Każdy człowiek w ten czy inny sposób, mniej lub bardziej świadomie, stara się zaspokoić te podstawowe potrzeby, a kiedy nasz mózg wykryje, że je lekceważymy, wysyła nam sygnały – emocje – żebyśmy zwrócili na nie uwagę.
Choć niektórzy przeprowadzają tego typu rozróżnienia, dla mnie jako psycholożki emocje nie dzielą się na pozytywne i negatywne, mimo że możemy je odbierać jako mniej lub bardziej przyjemne w odczuwaniu czy łatwiejsze bądź trudniejsze w zarządzaniu. Wszystkie jednak są bardzo użyteczne, ponieważ wskazują na jakąś niezaspokojoną potrzebę; jeśli jesteś smutna, być może szukasz wsparcia, jeśli jesteś zazdrosna, być może brakuje ci czegoś dla ciebie ważnego, jeśli czujesz satysfakcję, być może pragniesz uznania dla twoich osiągnięć, a kiedy masz poczucie winy, być może powinnaś coś naprawić (choć wiesz już, że istnieje także zdradliwe poczucie winy).
Biorąc pod uwagę wszystko, co już ci wyjaśniłam, zastanów się, co robi ze swoimi emocjami grzeczna dziewczynka. Dokładnie tak, stara się je stłumić – tak samo jak potrzeby – zwłaszcza część z nich, na przykład gniew czy wściekłość. Dlaczego właśnie te? Ponieważ to one mają za zadanie wskazywać, że dana sytuacja nam się nie podoba, stawia nas w niekorzystnym świetle lub jest dla nas niesprawiedliwa – po to, byśmy poczynili jakieś kroki: ustanowili zdrowe granice w kontaktach z innymi osobami, bronili się, domagali się swoich praw itd. Jasne jest, że często radzenie sobie z gniewem oznacza konieczność wejścia w konflikt, czego grzeczna dziewczynka unika jak ognia. Dlaczego? Ponieważ odbiera konflikt jako zagrożenie dla swoich więzi.
Ogólnie rzecz biorąc, z gniewem i konfliktem jest jak z grzecznością – niewłaściwie je rozumiemy. Spójrzmy na tabelę.
To naturalne, że teraz może nasunąć ci się pytanie: „Dlaczego w takim razie gniew i konflikty przysparzają nam czasem tyle problemów?”. Odpowiedź jest prosta: bo nie umiemy właściwie sobie z nimi radzić i nie posiadamy odpowiednich ku temu narzędzi. W dalszej części książki omówimy to bardziej szczegółowo.
Jak zwykle postrzegamy gniew?
Czym jest w rzeczywistości?
Jako przejaw agresji.
Jako coś, co krzywdzi innych.
Jako coś groźnego, co należy eliminować.
Jako coś, co sprawia, że tracimy kontrolę.
Ostrzeżeniem wysłanym przez mózg, by nas przed czymś chronić.
Potrzebą zakomunikowania, że coś nam nie odpowiada.
Bodźcem, który motywuje do zmiany i daje energię konieczną, by postawić granice lub odejść z miejsca, w którym nie czujemy się dobrze.
Ostrzeżeniem i wstępem do rozwiązania konfliktu.
Jak zwykle postrzegamy konflikt?
Czym jest w rzeczywistości?
Jako walkę.
Jako problem stanowiący zagrożenie dla naszych więzi.
Jako coś, czego należy unikać, żeby utrzymać dobre relacje.
Jako groźbę skierowaną przeciw drugiej osobie i wspólnemu dobrostanowi.
Brakiem porozumienia wymagającym komunikacji, by przywrócić równowagę.
Szansą, by lepiej poznać siebie i innych.
Szansą na rozwój, zarówno osobisty, jak i w relacji.
Szansą na rozwiązanie problemów i wzmocnienie więzi.
Kilka lat temu towarzyszyłam w terapii Robertowi, który wpisywał się we wzorzec grzecznej dziewczynki (czy raczej, w tym przypadku, grzecznego chłopca). Jednym z jego największych zmartwień był olbrzymi problem z podejmowaniem decyzji. Stanowiło to dla niego wyzwanie nie do przejścia niezależnie od tego, czy chodziło o wybór koloru spodni, czy o zmianę pracy. Powód? Sądził, że jego wartość w pewnym sensie zależy od tego, czy zadecyduje „dobrze” czy „źle”, cokolwiek by to oznaczało. Jak sobie przypominasz, mówiłyśmy o tym, że istnieją ludzie oceniający wartość drugiej osoby (i siebie) na podstawie tego, co ona robi; w przypadku Roberta w grę wchodziły inne czynniki: praca, partner, miejsce zamieszkania, jedzenie, ubiór… Tak, wiem, może się to wydawać powierzchowne, ale wszystkie nieświadomie przepuszczamy rzeczywistość przez filtr tego rodzaju szczegółów, ponieważ pozwala nam to uprościć złożony proces przypisywania komuś wartości czy ustalania własnego zdania na jego temat. To dlatego grzecznej dziewczynce – a w tym przykładzie mojemu pacjentowi Robertowi – tak trudno jest podejmować decyzje.
Co najbardziej blokowało Roberta? Śpieszę z odpowiedzią:
Strach przed popełnieniem błędu, który mógłby go później definiować.
Perfekcjonizm. Przekonanie, że wszystko da się zrobić lepiej, może prowadzić do paraliżu wiecznej analizy – próbujemy uwzględnić wszystkie aspekty i punkty widzenia, co wpędza nas w błędne koło i uniemożliwia podjęcie ostatecznej decyzji. Później porozmawiamy o tym bardziej szczegółowo. Na razie zostawię cię z jednym tylko zdaniem, które często powtarzam moim pacjentom: zrobione jest zawsze lepsze od idealnego.
Prokrastynacja. Terminem tym – jeśli jeszcze nie obił ci się o uszy – określa się na przykład fakt, że odkładasz swoje obowiązki na później, bo bardzo wygodnie ci leżeć na kanapie. Czasem jednak nie odwlekamy załatwiania spraw z lenistwa, ale właśnie przez nasz perfekcjonizm, co prowadzi do wspomnianego błędnego koła. Następnym razem, gdy będziesz ociągać się z podjęciem decyzji, zadaj sobie pytanie: czy robisz to z lenistwa, czy ponieważ czujesz, że żadne rozwiązanie nie jest wystarczająco dobre?
Przypisywanie nadmiernej wagi opiniom innych i bardzo niewielkiej własnym. Jak już wiesz, jedną z cech charakterystycznych grzecznej dziewczynki jest poleganie na cudzych osądach. Z tego względu przed podjęciem decyzji Roberto radził się wszystkich możliwych osób ze swojego najbliższego otoczenia i w zależności od ich stanowiska modyfikował własne, co prowadziło do jeszcze większego zamętu. Działo się tak, ponieważ uważał, że zdanie innych jest więcej warte – takie przekonanie bardzo silnie łączy się z potrzebą dopasowania się i bycia akceptowanym.
Nieumiejętność podejmowania decyzji bez wskazówek, ściśle związana z poprzednim punktem. Robert czuł się całkowicie niezdolny do podjęcia decyzji, jeśli nikt nie prowadził go we właściwym kierunku. W dzieciństwie jego przewodnikami byli rodzice, teraz zaś, w dorosłości, rolę tę przejął jego partner Pablo. Dlaczego? Podczas terapii wysunęliśmy hipotezę, że miało to związek z nadopiekuńczością, której od najmłodszych lat doświadczał w środowisku rodzinnym. Nadopiekuńczość bowiem, zamiast nas chronić (co mają na celu osoby traktujące nas w ten sposób), sprawia, że żyjemy w złotej klatce, w przekonaniu, że nigdy nie zdołamy jej opuścić o własnych siłach. W dalszej części książki szczegółowo wyjaśnię ten mechanizm, ponieważ często występuje on u osób z syndromem grzecznej dziewczynki.
Wszystkie te czynniki tak bardzo utrudniały Robertowi podejmowanie decyzji, że miał poczucie utknięcia w martwym punkcie, co jest typowe dla grzecznych dziewczynek (i chłopców): często czują, że to życie nimi kieruje, a oni sami nie mają wpływu na własny los.
Ostatnia cecha grzecznej dziewczynki jest niczym innym, jak konsekwencją wszystkich pozostałych: zrzeczenie się głównej roli w filmie swojego życia i wcielenie się w postać drugoplanową.
Cechami, które temu sprzyjają, są pobłażliwość i nadmierna adaptacja. Tę druga już znasz, bo mówiłyśmy o niej na początku książki, pobłażliwość zaś oznacza w tym przypadku zbiór postaw prowadzących do tolerowania wszystkiego tylko po to, by sprawić przyjemność innym, zadowolić ich albo zyskać w ich oczach uznanie i aprobatę.
Kiedy żyjesz dla innych, często odczuwasz niezadowolenie z życia; nic cię nie motywuje, czujesz się wyczerpana i nie masz pojęcia, jak wyjść z błędnego koła. U podstaw tego stanu rzeczy leży fakt, że nie jesteś w kontakcie z sobą samą, przez co inni również nie mogą nawiązać z tobą relacji. W psychologii nazywamy to samospełniającą się przepowiednią: uważam, że inni mogą mnie opuścić → poświęcam się wyłącznie dostosowaniu się do innych i zadowoleniu ich, żeby mnie nie porzucili → zaniedbuję siebie → tracę ze sobą kontakt → nie umiem wyrazić moich potrzeb, ponieważ ani ich nie znam, ani nie stawiam ich na pierwszym miejscu → inni nie dostrzegają moich potrzeb → cierpię, ponieważ moje relacje nie są takie, jak bym chciała → czuję się opuszczona. Innymi słowy, moje przekonania na własny temat wpływają na moje działania, moje działania zaś wpływają na to, jakie zdanie wyrabiają sobie na mój temat inni, co z kolei wpływa na ich działania, które koniec końców wzmacniają moje pierwotne przeświadczenia. To paradoks i dlatego tak ważne jest, by go zauważyć i być go świadomą, bo tylko wtedy zyskujemy pole manewru pozwalające przerwać błędne koło.
Ponadto dynamika związana z pobłażliwością i nadadaptacją wielce negatywnie wpływa na nasze poczucie własnej wartości, ponieważ niezwykle trudno jest akceptować i kochać siebie, kiedy twoja samoocena zależy od cudzych opinii, od tego, co robisz dla innych, jak dobra jesteś w ich oczach itd. Dodatkową konsekwencją takiego stanu rzeczy jest skłonność do nawiązywania niezbyt zdrowych relacji opartych na współuzależnieniu, idealizacji partnera, braku zaangażowania, manipulacji, a niekiedy również przemocy z jego strony.
Jakby tego było mało, poczucie bycia drugoplanową postacią we własnym życiu może prowadzić do „syndromu oszusta”, opisanego w 1978 roku przez psycholożki kliniczne Pauline Clance i Suzanne Imes. Zapewne jesteś zdania, że my, psychologowie, nieco przesadzamy z tymi syndromami, ale jak już mówiłam, jest to prosty sposób nazywania zespołu objawów, które prowadzą do pewnego trwałego wzorca zachowań, niebędącego zaburzeniem ani chorobą, ale wywołującego dyskomfort psychiczny i wpływającego negatywnie na jakość życia bądź pod jakimś względem ograniczającego. Zawsze powtarzam, że nazywanie pomaga zidentyfikować to, co się dzieje, i temu zaradzić.
Wracając do wspomnianego syndromu – jest to stan psychiczny, w którym postrzegasz siebie jako oszusta; żyjesz w strachu, że któregoś dnia inni odkryją, że w głębi ducha wcale nie jesteś taka sympatyczna, inteligentna, współczująca, dobra czy jakakolwiek inna, za jaką cię mają. To sprawia, że bardzo trudno jest ci dostrzec i docenić swoje osiągnięcia. Spędzasz całe życie w przekonaniu, że zostaniesz odtrącona, porzucona albo skrytykowania, gdy tylko inni zorientują się, jaka jesteś „w rzeczywistości” (rzeczywistości opartej na twoich wypaczonych wyobrażeniach, która jest raczej mglistym wrażeniem niż zbiorem konkretnych, wyraźnych cech). Jak widzisz, syndrom oszusta i syndrom grzecznej dziewczynki mają ze sobą wiele wspólnego, przez co często współwystępują: oba są bardzo ograniczające i stanowią wielką przeszkodę w rozwoju silnej i zdrowej samooceny.
Podsumujmy. Grzeczna dziewczynka nauczyła się, że bycie grzeczną oznacza:
Zadowalać innych, nawet za cenę rezygnacji z własnych potrzeb.
Nigdy się nie złościć i nie obrażać, nawet jeśli pociąga to za sobą tłumienie emocji i niestawianie granic tym, którzy nas krzywdzą.
Zachowywać skrajną ostrożność, nawet jeśli nie pozwala nam to czerpać radości z życia.
Być poprawną i idealną, nawet jeśli prowadzi to do zadręczania się i odmawiania sobie prawa do błędu, będącego przecież czymś bardzo ludzkim.
Nie sprawiać kłopotu, nawet jeśli przez to nie jesteśmy sobą i nie robimy tego, co byśmy chciały.
Grać zawsze drugoplanową rolę, nawet jeśli prowadzi to do idealizacji innych i poczucia, że aby nawiązać więź i zostać dostrzeżoną, musimy się podporządkować.
W konsekwencji jest przekonana, że:
Kiedy stawia siebie na pierwszym miejscu, jest egoistką.
Kiedy się myli, ponosi porażkę.
Kiedy o coś prosi, naprzykrza się.
Kiedy się z czegoś cieszy, jest nierozsądna.
Kiedy się wyróżnia, jest arogancka.
Reasumując, grzeczna dziewczynka uważa, że wcale nie jest grzeczna i dobra, i nie zasługuje na dobre rzeczy, czyli na poczucie bycia kochaną, ważną i szczęśliwą.
Na kolejnych stronach spróbujemy przedefiniować pojęcie grzeczności, by zerwać z takim nastawieniem.
Pragnę, abyś w trakcie czytania moich książek czuła się ich bohaterką – byś umiała się odnaleźć w tym zalewie informacji, które ci serwuję, i zyskała narzędzia potrzebne, by stawić czoła swojej rzeczywistości i ją ulepszyć. W związku z tym musimy ustalić punkt wyjścia – określić, ile masz w sobie z grzecznej dziewczynki i które jej cechy są w tobie głębiej zakorzenione i trudniejsze do okiełznania. Dzięki temu dowiesz się, które części książki będą najbardziej przydatne w twojej sytuacji.
Żeby ci pomóc, zadam ci teraz serię pytań, którą nazwałam „grzecznościometrem”– ponieważ mam pamięć wzrokową, słowo to przywodzi mi na myśl termometr; możemy przyjąć, że pytania oznaczają tu stopnie. Im częściej odpowiadasz twierdząco, tym bardziej wzrasta temperatura i tym silniejszy jest w tobie syndrom grzecznej dziewczynki. W kwestiach związanych z umysłem niemal nic nie jest czarno-białe, zanim więc przejdziemy do rzeczy i spróbujemy nawiązać kontakt z dzieckiem, którym byłaś, chciałabym, byś sprawdziła, w jakim punkcie skali szarości się znajdujesz.
Odpowiedz na poniższe pytania „tak” lub „nie”.
Czy trudno ci powiedzieć twoim bliskim, że jesteś zła z powodu jakiegoś ich zachowania?
Czy wolisz przeprosić, nawet jeśli nie ty jesteś winna, żeby uniknąć konfliktu?
Czy kiedy ktoś się na ciebie obrazi, żadnym sposobem nie umiesz przestać o tym myśleć?
Czy zawsze obdarzasz kredytem zaufania nawet te osoby, które w jasny sposób dowiodły, że relacja z nimi nie jest dla ciebie odpowiednia?
Czy znacznie surowiej karzesz własne błędy niż te popełniane przez innych?
Czy masz wrażenie, że w nawiązywanych relacjach zawsze pełnisz dla drugiej osoby rolę „ratownika”?
Czy zwykle uważasz, że inni są lepsi od ciebie?
Czy z góry zakładasz, że zawsze musisz być
fair
, choć inni postępują wobec ciebie niesprawiedliwie?
Czy są w twoim życiu osoby, które cię wykorzystują, z którymi jednak utrzymujesz relacje, bo żal ci je zakończyć?
Czy łatwo jest cię przekonać do zmiany zdania, wyświadczenia przysługi itp.?
Czy jeśli komuś nie pomożesz, czujesz się egoistką?
Czy dostosowujesz lub zmieniasz swój sposób bycia w zależności od oczekiwań otoczenia, w którym się znajdujesz?
Czy poświęcasz dużo energii na usprawiedliwienie złych zachowań, jakich dopuściły się wobec ciebie bliskie ci osoby?
CZĘŚĆ DRUGA
ZROZUMIEĆ PRZESZŁOŚĆ
ROZDZIAŁ 2
Cześć, przedstawiam ci dziewczynkę, którą byłaś
Gdy w trakcie sesji zbliżamy się do tematu dzieciństwa, bardzo często zdarza mi się słyszeć od pacjentów: „Ale dlaczego moje dzieciństwo jest takie ważne?” albo „Jakie znaczenie ma to, co stało się, kiedy byłam mała, jeśli problemy mam teraz, a nie wtedy?”. Doskonale rozumiem, skąd tego rodzaju pytania; dystans czasowy i zdolność mózgu do chronienia nas przed cierpieniem emocjonalnym każą nam myśleć, że to, co było, minęło, a zrozumieć teraźniejszość i nad nią pracować można jedynie z perspektywy chwili obecnej. Ale choć praca terapeutyczna istotnie może odbywać się jedynie w teraźniejszości, zapewniam cię, że chcąc pojąć to, co dzieje się teraz, zawsze w mniejszym lub większym stopniu musimy zajrzeć w przeszłość. Nie będę cię prosić, byś uwierzyła mi na słowo – przedstawię ci informacje pochodzące z najnowszych badań neuronaukowych, które pozwolą ci zrozumieć mechanizmy działania tych części mózgu, które odpowiadają za wszystko, czego w dzieciństwie nauczyłaś się o sobie, o życiu i o innych, a co do dziś prowadzi cię w świecie i pozwala się w nim zorientować. Obiecuję nie wdawać się w techniczne szczegóły i nie rozwlekać tematu, by cię nie zanudzić, ale uważam, że ta wiedza ci się przyda.
Pierwszym obszarem mózgu, o którym chciałabym ci opowiedzieć, jest ciało migdałowate, niewielka struktura, której głównym zadaniem jest przetwarzanie emocji i – w zależności od ich rodzaju – wyzwalanie głębokich reakcji obronnych dzięki sygnałom elektrochemicznym. Innymi słowy, ciało migdałowate przypisuje sens emocjonalny naszym doświadczeniom i generuje adekwatne do nich odpowiedzi, by chronić cię na przykład przed fizycznym zagrożeniem.
Ręka w rękę z ciałem migdałowatym pracuje tak zwany hipokamp spełniający różne funkcje związane z pamięcią – między innymi rejestruje przeżycia emocjonalne zebrane przez ciało migdałowate i porównuje je z wcześniejszymi. Ocenia w ten sposób, czy sytuacja, w której właśnie uczestniczysz, przypomina inne z przeszłości, i odpowiednio reaguje. Jeśli na przykład poprzednia okazała się dla ciebie nieprzyjemna, wysyła tę informację do ciała migdałowatego i razem wywołują reakcję obronną: unikania, ucieczki itp. Jak widzisz, oba te obszary mózgu, wchodzące w skład układu limbicznego, są ściśle związane z mechanizmami uczenia się: zasadniczo, jeśli przeżywamy coś, co wzbudza w nas przyjemne odczucia, nasz mózg będzie starał się powtórzyć te okoliczności, jeżeli zaś doświadczamy czegoś, co powoduje negatywne doznania, mózg zrobi wszystko, co w jego mocy, by uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji.
Inną kluczową dla tego procesu częścią mózgu jest pokrywająca wszystkie jego płaty kora nowa, odpowiadająca za wyższe – czyli te związane z racjonalnością – funkcje mózgu. To tutaj przebiega analiza szczegółów rzeczywistości i tworzone są strategie dające początek logicznemu myśleniu.
Pamiętaj przy tym, że podaję to w dużym uproszczeniu – zasadniczo mózg zawsze działa jako całość i żadna z jego części nie zajmuje się wyłącznie jednym zadaniem; kiedyś wprawdzie tak myślano, ale współczesna nauka odrzuciła tę hipotezę.
Pewnie zastanawiasz się, czemu nagle zmieniłam się w neuronaukowczynię. Aby to wyjaśnić, podam ci prosty przykład. Wyobraź sobie, że niespodziewanie słyszysz jakiś głośny dźwięk. Co dzieje się w twoim mózgu? Prawdopodobnie dochodzi do pobudzenia ciała migdałowatego, ponieważ może mieć miejsce coś, przed czym powinnaś się „chronić”, żeby przetrwać. Niemal w tej samej chwili uaktywnia się również hipokamp, który odpowiada ciału migdałowatemu, potwierdzając jego hipotezę – w efekcie zaczynasz krzyczeć lub uciekać. Dlaczego? Ponieważ kiedy byłaś mała, głośne dźwięki zawsze wiązały się z kłótniami rodziców, którzy trzaskali drzwiami i uderzali pięściami w stół, co wywoływało w tobie lęk, panikę i rozpacz (nieprzyjemne emocje). Kilka milisekund później wkracza do akcji kora nowa (w procesie przetwarzania zawsze reaguje ostatnia), która po fakcie pozwala ci dojść do wniosku, że to tylko przeciąg zamknął okno i nic ci nie grozi.
Czy teraz już rozumiesz, dlaczego twierdzę, że dzieciństwo jest tak istotne dla zrozumienia tego, co spotyka cię dzisiaj? Układ limbiczny przechowuje emocje związane ze wspomnieniami, co nazywamy pamięcią emocjonalną, i w ten sposób uczymy się, przed czym należy się chronić z wyprzedzeniem, a przed czym nie. Pewnie zastanawiasz się teraz: w porządku, układ limbiczny magazynuje powiązania między doświadczeniami a emocjami, ale mówiłaś przecież, że istnieje racjonalny obszar pozwalający to wszystko przefiltrować, czyż nie? Czy kora nowa nie może pomóc nam zrozumieć, że to, co zaszło w dzieciństwie, należy do przeszłości i że teraz dzieje się coś innego? Otóż w tym właśnie tkwi sedno sprawy.
Czasem to, co spotkało nas w przeszłości, zostawia po sobie wyraźny ślad wyłącznie w układzie limbicznym; dotyczy to zwłaszcza wydarzeń z dzieciństwa i okresu dojrzewania. Dlaczego? Ponieważ w dzieciństwie i przez pewną część okresu dojrzewania nie dysponujemy jeszcze odpowiednimi narzędziami poznawczymi, które pozwoliłyby nam przeprowadzić racjonalną analizę po fakcie i nadać sens określonym sytuacjom, przez co zostają w nas wyłącznie zapisane w pamięci emocjonalnej skojarzenia układu limbicznego.
Tego rodzaju skojarzenia są bardzo prymitywne, ponieważ bazują wyłącznie na czynniku emocjonalnym. Żadna część mózgu nie aktywuje się, by ci oznajmić, że to tylko wiatr, jak w poprzednim przykładzie. Dlatego też czasem w wieku dorosłym zdarza nam się bardzo silnie reagować emocjonalnie – na przykład wtedy, gdy niewspółmiernie złościmy się, bo ktoś nam przerwał, nie słucha nas uważnie, poprawia nas albo wymijająco odpowiada na istotne dla nas pytanie. Nie potrafimy tego zrozumieć i nie wiemy, jak sobie z tym radzić… Bardzo prawdopodobne, że za wszystkimi tego typu gwałtownymi reakcjami w określonych, czasem bardzo powszednich, sytuacjach stoi twój układ limbiczny usiłujący ochronić cię przed powtórzeniem jakiejś krzywdy z dzieciństwa, której istnienia być może w ogóle nie jesteś świadoma. W tym procesie kluczowe znaczenie ma ciało migdałowate, ponieważ na pierwszy plan wysuwa się tu mechanizm nazwany przez psychologa Daniela Golemana amygdala hijack (przejęciem władzy przez ciało migdałowate): ciało migdałowate, pobudzone w sytuacji uznanej za silnie zagrażającą, paraliżuje działanie wszystkich obszarów odpowiedzialnych za racjonalne przetwarzanie informacji – czyli je „porywa” – żeby „bronić nas” za pomocą reakcji głębokich.
Jakiś czas temu pracowałam z pacjentką o imieniu Amalia, wówczas trzydziestosześcioletnią. Prawie całe swoje dzieciństwo spędziła ona z babcią – jej rodzice pracowali poza domem i w tygodniu widywała ich tylko późnym wieczorem, a i to nie zawsze, bo czasem spała już, gdy wracali. Weekendy wprawdzie spędzali razem, ale nawet z nich pamiętała głównie, jak bawiła się sama i po cichu w swoim pokoju – po całym tygodniu ciężkiej pracy rodzice byli zmęczeni i ucinali sobie w ciągu dnia długie drzemki, więc się z nią nie bawili, a ona miała przykazane, by nie hałasować i dać im odpocząć. Amalia zaczęła terapię przede wszystkim dlatego, że bardzo niepokoił ją wzorzec, w jaki najwyraźniej wpisywali się wszyscy jej partnerzy: nigdy specjalnie im na niej nie zależało i nie angażowali się w związek. Ona z kolei zawsze dawała z siebie sto procent i była w stanie zrobić wszystko, byle tylko partner nie odszedł z jej życia, nawet gdy stwierdzała, że to, co od niego dostaje, nie jest warte tylu poświeceń. Przez ten paradoks miała wrażenie, że jej mózg zaraz eksploduje; nic z tego nie rozumiała.
Z czasem zrozumiałyśmy, że dziewczynka, którą kiedyś była, czuła się opuszczona i bardzo, bardzo samotna. Amalii trudno było to przyjąć. Wciąż powtarzała: „Ale, Marto, przecież ja doskonale rozumiałam, że moi rodzice muszą tyle pracować, żebym miała co jeść, w co się ubrać i aby zapewnić mi przyszłość. Jak mogłam się czuć opuszczona?”. Cóż, Amalia czuła się tak właśnie dlatego, że jej kora nowa dokonała racjonalnej analizy sytuacji dużo później, kiedy już była w stanie to zrobić, zaś w jej układzie limbicznym zapisało się cierpienie związane z opuszczeniem i samotnością. Mała Amalia wiedziała tylko tyle: kiedy nie ma rodziców, czuję się sama i porzucona. Nic więcej nie umiała sobie wytłumaczyć. I ta sama mała Amalia, kierowana emocjami, które układ limbiczny kojarzył z innymi doświadczeniami, powoli budowała w sobie syndrom grzecznej dziewczynki, odgadując, że jeśli „będzie się grzecznie zachowywać”, bawić się sama i po cichutku, wówczas rodzice będą z niej zadowoleni, bo tego właśnie potrzebują. Amalia przyswoiła sobie, że rodzice ją kochają i doceniają, kiedy radzi sobie sama i przedkłada potrzeby dorosłych nad własne, dziecięce: pragnienie zabawy i spędzania wartościowego czasu z rodzicami.
Dokładnie to samo działo się teraz w jej związkach. Podczas gdy druga osoba angażowała się na pół gwizdka, ona cały czas dawała z siebie wszystko, żeby czuć się ważna i kochana, a także z obawy przed porzuceniem. Ten strach wywoływał u niej także bardzo gwałtowne reakcje emocjonalne zawsze, gdy miała poczucie, że bliscy się od niej oddalają. Drobnostki takie jak fakt, że jej przyjaciółka María zaczęła wiadomość od „Cześć”, zamiast od brzmiącego bardziej serdecznie „Czeeeść”, sprawiały, że zaczynała się zastanawiać, czy między nimi coś się nie psuje. Czyżby María chciała zerwać z nią kontakt? Pomimo wysiłków kory nowej, aby zracjonalizować sytuację, tego rodzaju pytania nurtowały ją, ilekroć układ limbiczny wzbudzał w niej silnie nieprzyjemne emocje, chcąc „chronić ją” przed sytuacjami powiązanymi z bardzo starymi odczuciami, które przyswoił sobie wiele lat wcześniej.
Przykład Amalii dobrze pokazuje, jak wszystko to, co wskutek działania układu limbicznego zapisało się nam w pamięci emocjonalnej w dzieciństwie, znajduje oddźwięk w naszej teraźniejszości. Dlatego tak ważne jest, by zrozumieć, jaka część tego, kim byłaś i co przeżyłaś w dzieciństwie, powtarza się dzisiaj, choć tego ani nie chcesz, ani nie umiesz racjonalnie pojąć. To samo dotyczy wszystkiego, czego grzeczna dziewczynka nauczyła się o sobie, o tym, czego może się spodziewać po innych i czego inni oczekują od niej. Te trzy fundamentalne przekonania zaczynają krystalizować się w dzieciństwie, po czym (zazwyczaj na szczęście) ulegają przeobrażeniu przez całe życie. Czy chcesz zobaczyć, jak ukształtowano grzeczną dziewczynkę, którą byłaś? Proszę bardzo.
W mojej poprzedniej książce, Que sea amor del bueno (Niech będzie to dobra miłość), szczegółowo opowiadałam, jak niewiarygodnie wielkie znaczenie dla miłości w związku i w rodzinie oraz dla przyjaźni itp. ma to, czego uczymy się w otoczeniu rodzinnym i społecznym. Prawda jest taka, że w zasadzie cała wiedza, jaką w dzieciństwie czerpiemy na temat życia człowieka, pochodzi przede wszystkim z dwóch źródeł: rodziny i społeczeństwa. Szkoła w tym kontekście znajduje się niejako między tymi dwoma biegunami, ponieważ to tam nawiązujemy pierwsze kontakty z rówieśnikami spoza rodziny, ale jednocześnie poznajemy nauczycieli – nowe figury przywiązania cieszące się w naszych oczach pewnym autorytetem i władzą.
Nie możemy więc pominąć naszych dziecięcych przeżyć związanych z rodziną i otoczeniem społecznym, ponieważ właśnie tam znajdziemy pierwsze przyczyny syndromu grzecznej dziewczynki.
Najpierw przyjrzymy się przyczynom rodzinnym, ale zanim do tego przejdziemy, chciałam coś wyjaśnić. Żadna z informacji, które zaraz ci przekażę, nie powinna służyć obwinianiu czy osądzaniu kogokolwiek; ma jedynie czegoś cię nauczyć i pomóc ci lepiej poznać twoją rzeczywistość i samą siebie. Dlaczego to piszę? Ponieważ mam świadomość, że kiedy my, psychologowie, mówimy o wielkim wpływie rodziny na nasz rozwój, często kładziemy bardzo silny nacisk na to, co robili lub robią rodzice – a to zawsze wywołuje we mnie pewien niesmak, bo zdaję sobie sprawę, że być może ty też jesteś matką albo wczuwasz się w sytuację własnych rodziców i moje słowa mogą być dla ciebie bolesne. To zrozumiałe. Dlatego chciałam podkreślić, że żaden rodzic (ani żadne dziecko) nie posiada instrukcji wyjaśniającej, jak powinien działać, oraz że w większości przypadków rodzice starają się, jak mogą i jak umieją, niosąc jednocześnie własny bagaż emocjonalny.
Choć za chwilę skupimy się na najboleśniejszych kwestiach – które jednak da się naprawić – nie zapominajmy, że istnieje zapewne wiele innych, w których twoi rodzice spisali się na medal. Albo nie. Może rodzina bardzo cię zaniedbywała, więc nosisz w sobie wiele złości i masz olbrzymią potrzebę zrzucenia na kogoś winy – doskonale to rozumiem; to, co czujesz, jest jak najbardziej uprawnione. Jakakolwiek nie byłaby twoja sytuacja, przyswój sobie tylko te informacje, które ci odpowiadają, a w razie potrzeby nie wahaj się sięgnąć po profesjonalną pomoc. I pamiętaj, co mówiłyśmy o odpowiedzialności. Nie chodzi o rzucanie w kogoś kamieniami, tylko o zrozumienie, dlaczego coś przydarza się właśnie nam i wzięcie na siebie odpowiedzialności za zaleczenie swoich ran.
Chciałabym także, abyś wiedziała, że choć dla ułatwienia określam głównych opiekunów słowem „rodzice”, mam na myśli także osoby wychowywane tylko przez jednego rodzica, dwójkę rodziców tej samej płci, dziadków albo różnego typu opiekunów. Niezależnie od tego, jak wyglądała twoja sytuacja, chcę, żebyś czuła, że mówię również o tobie.
A teraz zastanówmy się, co w rodzinie grzecznej dziewczynki sprawiło, że stała się tym, kim jest. Pamiętaj przy tym, że każda rodzina jest inna i nie we wszystkich wystąpi komplet wymienionych niżej cech albo pojawią się one z różną intensywnością.
Przeczytawszy tytuł tego podrozdziału, z pewnością pomyślałaś o typowych rodzicach, którzy oczekują od swoich dzieci szóstek z każdego sprawdzianu, co ostatecznie i tak okazuje się niewystarczające, by poczuli się z dzieci dumni, albo przynajmniej im to okazali. Masz rację, mniej więcej o to chodzi, ale tego rodzaju dynamika rodzinna oparta na ocenianiu osób na podstawie ich działań może objawiać się w bardzo różny sposób. Należy także podkreślić, że skrajnie odmienne mogą być również leżące u jej podstaw, często nieuświadomione intencje rodziców – co więcej, w każdej rodzinie może wystąpić ich wiele. Rzućmy okiem na kilka przykładów.
Rodzice, którzy mają nadmierne wymagania, bo definiują się poprzez osiągnięcia swoich dzieci.
Marga, matka jednej z moich pacjentek, osiemnastoletniej Silvii, stale nalegała, by córka trenowała jazdę konną i brała udział w zawodach jeździeckich. Uprawianie tego sportu było dla niej oznaką statusu i wiązało się z wyrabianiem pożądanych cech charakteru, takich jak wytrwałość, samodyscyplina, inteligencja czy stawianie sobie wysokich wymagań. Marga uważała, że Silvia stanowi w pewien sposób przedłużenie jej samej, i przelewała na nią wszystkie swoje aspiracje. Dlatego tak bardzo zależało jej na jeździectwie – odczuwała wielką, nieuświadomioną potrzebę, by „zespolić” swoją tożsamość z tożsamością córki i w ten sposób przeżywać jej sukcesy jako własne: cieszyć się z nią, czuć dumę, ale również nieco je sobie „przywłaszczyć”. Silvia bardzo lubiła jeździć konno, ale w trakcie sesji często powtarzała, że nigdy się nie dowie, czy sama by się na to zdecydowała, ani czy włożyłaby w to tyle czasu i wysiłku, gdyby nie presja ze strony matki. W toku terapii udało nam się ustalić, że – oczywiście – nie możemy zmienić jej wcześniejszych decyzji ani sprawdzić, jak wyglądałoby jej życie, gdyby postanowiła zająć się czymś innym. Musimy założyć, że osoby, które nas otaczają, wpływają na rozwój naszej osobowości – na dobre i na złe. Warto jednak przy tym wykonać introspektywną analizę, żeby stwierdzić, dlaczego akurat coś nam się podoba, jakie to ma konsekwencje i jak decyzje podjęte w przeszłości mają się do naszych obecnych potrzeb. Przejście przez taki proces pozwala nam inaczej – ze znacznie większą swobodą, w sposób bardziej świadomy i w mniejszym stopniu uwarunkowany opinią innych – podejść do zastanych okoliczności i pozostać przy tych wyborach rodziców dla naszego życia, które wyszły nam na dobre, jeśli w ogóle takie były. U Silvii syndrom grzecznej dziewczynki był bardzo widoczny. Przez większość dzieciństwa utrzymywała dyscyplinę właściwą dorosłym, a nie dzieciom, wypełniając sumiennie obowiązki, zamiast bawić się i cieszyć wolnym czasem, i nawiązując z rówieśnikami kontakty oparte na rywalizacji zamiast na spontaniczności. Z jednej strony ukształtowało to w niej cechy, które bardzo sobie ceniła, takie jak pracowitość i wytrwałość, ale z drugiej sprawiło, że przez lata borykała się z niską samooceną i trudnymi do opanowania lękami.
Rodzice, którzy mają nadmierne wymagania ze względu na to, czego sami nie mieli lub nie mogli robić.
Historia Margi i Silvii dobrze ilustruje również ten problem.
Marga wychowywała się w małej wiosce, której mieszkańcy żyli z pracy na roli. Ze względu na biedę i brak perspektyw przez większość dzieciństwa i okresu dojrzewania musiała godzić naukę z harówką w polu. Skutkiem tego, gdy sama została matką, jej jedynym pragnieniem było zapewnić córce dzieciństwo i dorastanie przyjemniejsze niż jej własne i dopilnować, by rozwijała się w warunkach dających jej lepszy start w dorosłe życie. Rozżalenie własnym dzieciństwem Marga przekształciła w presję wywieraną na Silvii: córka miała przeżyć wszystko, czego nie mogła przeżyć matka, i być wszystkim, czym ona się nie stała (co dodatkowo pozwalało Mardze przedefiniować samą siebie poprzez córkę). Na poziomie świadomym Marga miała jak najlepsze intencje, ale jej nieuświadomione aspekty całej sytuacji stały się jednym z wielu czynników przyczyniających się do wykształcenia u jej córki syndromu grzecznej dziewczynki.
Rodzice, którzy pragną, by dziecko było ich „kopią”.
Z pewnością znasz choć jedną rodzinę, w której dziadek był prawnikiem, ojciec jest prawnikiem, i oczekuje się, że syn także nim będzie. W mojej poprzedniej książce podawałam dokładnie ten sam przykład, opowiadając o niewypowiedzianych na głos imperatywach rodzinnych, które podświadomie sobie przyswajamy i które pomagają nam zrozumieć, kim jesteśmy dla innych i czego się od nas oczekuje. Grzeczna dziewczynka także często zaczyna kształtować się pod wpływem przesadnego dążenia jednego lub obojga rodziców, by córka stała się ich przedłużeniem, by przejęła rodzinną schedę itp. Dlaczego tak się dzieje? Głównie dlatego, iż świadomość, że dziecko ma przed sobą ustaloną, sprawdzoną ścieżkę, daje rodzicom poczucie bezpieczeństwa. Jak to działa? Nikomu chyba nie trzeba wyjaśniać, że wychowanie jest procesem w najlepszym razie obarczonym dużą dozą niepewności. Jak już wspomniałyśmy, dziecko nie przychodzi na świat z dołączoną instrukcją postepowania dla rodziców. Ta niewiedza, w połączeniu z bagażem emocjonalnym, jaki każdy z nas niesie – urazami, obawami i nadziejami – staje się idealną pożywką dla braku poczucia pewności. W takiej sytuacji umysł niektórych matek i ojców generuje następujący plan działania: „Jeśli moja córka będzie taka, jak ja, wyjdzie na tym równie dobrze, jak ja, i wszystko będzie w porządku”. Zwróć uwagę, że zjawisko to jest w pewnym sensie drugą stroną medalu mechanizmu omawianego w poprzednim punkcie – tam rodzice nieświadomie robią wszystko, by dziecko stało się tym, kim oni nie mogli być; tutaj obawy rodziców nie dotyczą tego, czego sami nie mieli, lecz tego, co ich zdaniem dziecko powinno mieć (tak, wiem, to nieco poplątane). Takie podejście każe nam przypuszczać, że w osobowości rodziców znajdziemy cechy takie jak surowość, wysokie wymagania względem siebie itp., które sprawiają, że zapewniają sobie oni poczucie bezpieczeństwa poprzez nieświadome psychologiczne mechanizmy obronne oparte na kontroli. Te same cechy zupełnie mimowolnie przekazują oni potem swoim dzieciom – wszystkim lub tylko jednemu wybranemu; czasem temu, z którym najbardziej się identyfikują, czasem temu, które wymyka się rodzinnej dynamice („czarnej owcy”), a czasem temu, które ich zdaniem wymaga najwięcej troski. Jak z pewnością możesz sobie wyobrazić, problem polega na tym, że takie podejście nie zostawia dziecku zbyt wiele przestrzeni na odkrywanie, kim jest, czego chce od życia i czego potrzebuje. Zmuszone do budowania swojej tożsamości w ciągłym odniesieniu do oczekiwań innych, zaczyna tłumić swoje, co ostatecznie zmienia się w cechę konstytutywną grzecznej dziewczynki.
Rodzice, którzy bardzo wierzą w swoje dzieci i ich potencjał.
Czasem źródłem syndromu grzecznej dziewczynki nie jest żaden emocjonalny uraz rodziców, tylko ich bardzo silna wiara w dzieci i olbrzymie pragnienie, by te daleko zaszły. Jak przypuszczam, myślisz teraz, że takie podejście jest bardzo pozytywne w kontekście budowania wysokiej samooceny dziecka; rodzice w ciebie wierzą, a to jest kluczowe, byś i ty w siebie uwierzyła. Kłopot polega na tym, że granica oddzielająca wiarę w kogoś od oczekiwań wobec tej osoby jest bardzo cienka – czasem wręcz nieuchwytna – a jeśli oczekiwania połączą się przy tym z pewnymi określonymi cechami charakteru, chaos gotowy. Rozwój osobowości jest bardzo złożoną i wciąż badaną kwestią, ale wiemy już, że pewna jej część – temperament – jest wrodzona, i choć na różnych etapach dojrzewania może podlegać większym lub mniejszym modyfikacjom wskutek różnych istotnych lekcji życiowych, w pewnym sensie stanowi nasze „ustawienie domyślne”. Innymi słowy, temperament reguluje nasze odruchowe reakcje na to, co nas spotyka. Można podzielić go na różne typy, ale żeby nie odbiegać zbytnio od tematu, opiszę tutaj jedynie tak zwany temperament uzależniony od nagrody. Czym się on charakteryzuje? Osoby z temperamentem tego rodzaju mają skłonność do reagowania na bodźce zewnętrzne w zależności od oznak otrzymywanej nagrody, na przykład sygnałów aprobaty ze strony rodziców, wsparcia emocjonalnego i czułości ze strony najbliższych itp. Dziewczynka o takim temperamencie widząc na przykład, jak rodzice, wujkowie i babcie śmieją się z opowiedzianego przez nią dowcipu, mówią, że świetnie go opowiada i że kochają ją, bo jest taka zabawna, prawdopodobnie będzie powtarzać go wielokrotnie. Rozumiesz już, do czego zmierzam, prawda? Taki temperament w połączeniu z przekonaniem, że rodzice w nią wierzą (i dlatego wiele się po niej spodziewają), z łatwością może sprawić, że zacznie ona przywiązywać większą wagę do tego, co myślą inni, niż do tego, co może pomyśleć ona sama. Ten przykład idealnie pokazuje, że często nie ma winnych – a tylko dobre chęci, które niechcący sprowadzają burzę.
Po przeanalizowaniu wszystkich tych przykładów mogą kłębić się w tobie sprzeczne odczucia w rodzaju: „To straszne, że rodzice tyle ode mnie wymagali, ale to dzięki ich wymaganiom jestem tym, kim jestem”. Nie ma nic niewłaściwego w tym, że wdzięczność miesza się w tobie z wściekłością czy smutkiem. Dlaczego? Ponieważ to zupełnie naturalne, że wychowanie, jakie zapewnili ci rodzice, przyniosło owoce zarówno dobre, jak i złe, a także neutralne. Jak już mówiłyśmy, w sytuacjach powodujących dyskomfort lub uraz psychiczny zwykle można dostrzec wiele odcieni szarości (choć istnieją również takie, które niosą ze sobą wyłącznie koszmarne konsekwencje). Z tego względu chcę podkreślić twoje pełne prawo do radości czy wdzięczności za pewne sprawy, ale także prawo do całkowitego braku wdzięczności, nawet jeśli do pewnego stopnia umiesz wczuć się w położenie rodziców. W przypadkach, gdy mamy do czynienia z przemocą, najzdrowiej jest przyjąć to do wiadomości i nie zmuszać się do wdzięczności wobec tego, kto się jej dopuścił, ponieważ nawet empatia, aby mogła być zdrowa, musi mieć swoje granice.
Wróćmy jednak do nadmiernych wymagań. Teraz, kiedy wiemy już, jak mogą się objawiać, przyjrzyjmy się temu, jak reaguje na nie kształtująca się osobowość grzecznej dziewczynki.
Jej głos wewnętrzny zaczyna mówić nadmiernie krytycznymi słowami rodziców
. Jeśli rodzice ciągle powtarzają ci, że jesteś niezdarą, w końcu twój głosik wewnętrzny – który prowadzi każdego z nas, wpływając na podejmowane przez nas decyzje i sposób postrzegania świata – zacznie wychodzić z założenia, że to prawda: „Bardzo chciałabym zapisać się na squasha, ale jestem taką ofermą, że to nie ma sensu, bo i tak tego nie załapię”, „Jestem taką ciamajdą, że jeśli pójdę teraz na drugi koniec biura po szklankę wody, na pewno po drodze się potknę i wszyscy będą się ze mnie śmiali; z dwojga złego wolę już mieć sucho w ustach”, itp. Jak widzisz, głos ten może przeszkadzać nam w najbardziej nawet trywialnych czynnościach i uniemożliwiać zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Żyje w ciągłym stresie
. Wygórowane wymagania sprawiają, że mózg dziewczynki (i przyszłej kobiety) stale znajduje się w stanie podwyższonej gotowości, by na czas wykryć, czego się od niej oczekuje, kto te oczekiwania wysuwa, kiedy i jak miałaby je zaspokoić… Jest to wyczerpujące (i niemożliwe do spełnienia) zadanie będące niekiedy źródłem olbrzymiego napięcia.
Odczuwa niepokój, ponieważ nie jest pewna, czy uda jej się sprostać oczekiwaniom
. Grzeczna dziewczynka nie ma również pewności, czy będzie kochana, ponieważ w jej umyśle wartość i miłość zawsze idą w parze. Staje się to bardzo kruchym fundamentem poczucia własnej wartości, które zależy wyłącznie od opinii innych i właśnie z tego względu może w każdej chwili „runąć”.
Może mieć deficyt umiejętności społecznych
. Kiedy nadmierne wymagania w rodzinie koncentrują się wokół osiągnięć w nauce, dziewczynce nie zostaje zbyt wiele energii na rozwój w innych istotnych obszarach, choćby społecznym. W kontaktach z innymi ludźmi czuje się niepewnie, przez co koniec końców zaczyna ich unikać, nie wiedząc, o czym rozmawiać i obawiając się, że powie lub zrobi coś niewłaściwego, co przysporzy jej wstydu.
Może cierpieć z powodu nadopiekuńczości rodziców
. Nadmierne wymagania i przesadna opiekuńczość to dwa skrajne punkty tej samej skali – czasem zdarza się, że jedno płynnie przechodzi w drugie. Jak już wyjaśniałyśmy, mówiąc o rodzicach, którzy chcą, by dziecko było ich „kopią”, wychowanie jest procesem wzbudzającym w rodzicach olbrzymią niepewność, której często starają się przeciwdziałać poprzez surowość: niepodlegające dyskusji oczekiwania, bezwzględne konsekwencje ich nierealizowania, rygorystyczne „zasady domowe” itp. Niemniej jednak niektóre dzieci ze względu na swój temperament nie dostosowują się lub wręcz buntują przeciwko takiemu brakowi elastyczności; zdarzają się również rodzice, którzy chcieliby być surowi, ale nie wiedzą, jak to zrobić, co kończy się wydawaniem chaotycznych i niespójnych poleceń. Co się wówczas dzieje? W takich wypadkach rodzice zwykle nieświadomie przechodzą od surowości do nadopiekuńczości. Zamykają swoje dziecko w bańce, która ma „chronić je przed światem”, mimowolnie wysyłając mu jednocześnie jasny, ale bardzo szkodliwy przekaz: „Samo nie dasz sobie rady”, „Zawsze będziesz potrzebować pomocy innych”. Informacja tego rodzaju jest tym bardziej niebezpieczna, że odnosi się do rzeczywistości w ogóle, nie zaś do żadnej konkretnej umiejętności, a tego rodzaju poczucie nieporadności często stanowi fundament późniejszego syndromu oszusta. W dalszej części książki bliżej przyjrzymy się konsekwencjom nadopiekuńczości.
Na zakończenie warto dodać, że syndrom grzecznej dziewczynki wyłaniający się z nadmiernych wymagań rodzinnych zorientowanych na „wartość” jest typowy dla jedynaczek. Wynika to z faktu, że w ich przypadku wszystkie oczekiwania rodziców koncentrują się na jednej osobie, przez co nabierają szczególnej mocy; co więcej, w takim przypadku łatwiej również o nadopiekuńczość. Wyobraź sobie, że musisz trafić w środek tarczy, mając tylko jedną strzałę – co byś zrobiła? Z jedynaczkami jest podobnie. Ponadto brak „równych sobie” w codziennym życiu rodzinnym sprawia, że mniej jest w ich otoczeniu osób spoza osi rodzice-córka, z którymi mogłyby dzielić się przeżyciami, co z kolei – w zależności od tego, jak w domu podchodzi się do tematu emocji – tym bardziej zmusza je do radzenia sobie z nimi na własną rękę. W związku z tym mają poczucie osamotnienia, które trudno jest im sprecyzować, zwłaszcza że jako jedynym dzieciom rodzice poświęcają im mnóstwo uwagi. Takie dziewczynki – samotne, ale stale otoczone ludźmi czegoś od nich wymagającymi – są bardziej narażone na rozwinięcie wzorca osobowości, w którym przywiązuje się nadmierną wagę do zaspokajania cudzych potrzeb przy niemal całkowitym braku dbałości o własne.
Czy pamiętasz, jak wyjaśniałyśmy sobie, że jedną z głównych cech syndromu grzecznej dziewczynki jest paniczny strach przed tym, co powiedzą inni? Osoby, u których ten rys jest wyraźny, zwykle pochodzą ze środowisk kładących duży nacisk – znacznie większy niż na jakiekolwiek inne pragnienie czy potrzebę – na wymagania stawiane wizerunkowi prezentowanemu innym, jego monitorowanie i ocenę. Poszczególne składowe tego „obrazu” zależą od danej rodziny, obowiązujących nakazów społecznych i czynników tak różnorodnych jak normy dotyczące wyglądu fizycznego (tak zwanego kanonu piękna), inteligencja, majątek, status towarzyski czy zawodowy, wykształcenie, dobre maniery itp.
Przyjrzyjmy się charakterystycznym przejawom tego wzorca w rodzinach:
Poszukiwanie poczucia bezpieczeństwa
. Często zdarza się, że stawianie sobie i innym wymagań dotyczących właściwego (cokolwiek by to znaczyło) wizerunku jest nieświadomą formą poszukiwania bezpieczeństwa i pewności. Jedna z moich pacjentek, Laura, wielokrotnie w trakcie naszych sesji wspominała, że od najmłodszych lat ojciec powtarzał jej: „Jeśli będziesz sprawiała wrażenie silnej, nikt cię nie skrzywdzi, więc nigdy nie płacz ani nie okazuj, że cokolwiek cię dotyka”. Laura tak silnie tłumiła emocje, że w końcu zatraciła zdolność ich rozpoznawania, co odbija się nie tylko na zdrowiu psychicznym, ale i na fizycznym (wrócimy do tego później). Nie wiązała jednak swoich trudności w zarządzaniu emocjami z przekazem wyniesionym z domu – zawsze uważała, podobnie zresztą jak jej rodzice i rodzeństwo, że miał on na celu chronić ją przed innymi. Dalszą konsekwencją tego rodzaju wychowania był fakt, że Laura nauczyła się dławić w sobie uczucia i okazywać obojętność wobec wszystkich zdarzeń życiowych, przez co bardzo trudno było jej prosić o wsparcie w chwilach potrzeby czy w ogóle nawiązywać szczere relacje, w których mogłaby być po prostu sobą. Jakby tego było mało, jej rodzina nikomu i niczemu nie ufała i żyła w ciągłym przeświadczeniu, że wszyscy chcą ich oszukać lub zdradzić, co wpędzało ich w tym większe poczucie niepewności. Jak widzisz, nie wszystkie elementy przyczyniające się do rozwoju syndromu grzecznej dziewczynki mają coś wspólnego z grzecznością; czasem związane są raczej ze sztywnymi regułami, które nam wpojono, a które – jak sądzimy – rządzą światem i życiem. Jesteśmy więc przekonane, że musimy się do nich dostosować, by chronić siebie oraz nie zawieść tych, którzy nam je przekazali. Uczymy się w ten sposób, że bycie „grzeczną” oznacza także podporządkowanie się – czy też raczej nadmierne podporządkowanie się – określonym normom, nawet jeśli zupełnie nie współgrają one z naszymi pragnieniami czy wartościami.
Definiowanie siebie
oparte na potwierdzeniu z zewnątrz.