45,99 zł
Czy tak bardzo angażujesz się w pomaganie innym, że nie znajdujesz czasu, by pomyśleć o sobie? Jesteś osobą wrażliwą, która rzuca się na ratunek, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja, mimo że ciągniesz już resztką sił? To książka o Tobie i dla Ciebie.
Jess Baker i Rod Vincent, dyplomowani psycholodzy z wieloletnim doświadczeniem, wyjaśniają, na czym polega sztuka pomagania. Odwołują się do swojej wiedzy z zakresu psychologii i neurobiologii oraz przytaczają historie osób cierpiących z powodu „syndromu ratownika”, aby pokazać, jak wyglądają i skąd się biorą niezdrowe wzorce pomagania.
Ten poradnik uczy wzmacniania asertywności i skutecznego stawiania granic, tak aby nie zatracić się w pomaganiu. W książce znajdziesz praktyczne porady i ćwiczenia, które ułatwią Ci wprowadzenie zmian w swoim życiu.
Pamiętaj, że tylko ci, którzy odpowiednio dbają o siebie, mogą oferować skuteczną pomoc innym!
Jess Baker – psycholożka, członkini Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego, ekspertka w dziedzinie psychologii biznesu, rozwoju osobistego. Autorka kursów i materiałów wspierających rozwój osobisty i zawodowy, prowadzi szkolenia menedżerskie, wykłady dotyczące zdrowia psychicznego oraz przywództwa kobiet w biznesie.
Rod Vincent – psycholog, członek Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego, trener rozwoju osobistego, pisarz, muzyk.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Mojej cioci Jean (1931–2020) – kobiecie,która nauczyła mnie lubić samą siebie.
Nota odautorska
Psychoterapeuta z pudełkiem pizzy próbujący nawiązać kontakt z okaleczającym się chłopcem, który zamknął się w swoim pokoju.
Córka szlochająca w aucie po wyjściu od rozwścieczonej matki umieszczonej w domu opieki, w którym nie chce przebywać.
Operator numeru alarmowego z kolejką 500 oczekujących połączeń, który uspokaja rozzłoszczonego staruszka bezskutecznie wypatrującego karetki jadącej po jego sąsiada.
Pracownica opieki społecznej szukająca zakwaterowania dla klientki z trudnościami w nauce, którą zgwałcono w jej własnym domu.
To tylko część osób, z którymi rozmawialiśmy na etapie planowania tej książki. Wszyscy wiemy, że niosący pomoc muszą sobie radzić z traumatycznymi wydarzeniami, które każdego wytrąciłyby z równowagi. Wiemy również, że ludzie zawodowo udzielający innym pomocy nie tylko stają wobec traumy, ale i pracują często po godzinach, mierzą się z niechęcią opinii publicznej i atakami podopiecznych, narażają się na niebezpieczeństwo, a wszystko to za stosunkowo skromne wynagrodzenie. Problemy, z którymi się zmagają, ujawniły się w całej rozciągłości podczas pandemii COVID-19. Zdaniem Nicki Credland, przewodniczącej Brytyjskiego Stowarzyszenia Pielęgniarek Intensywnej Opieki Medycznej, nawet zwykle niewzruszone pielęgniarki leczyły się z powodu stresu pourazowego, gdy nagle zamiast jednego pacjenta miały pod opieką sześciu. Powiedziała:
W takiej sytuacji nie sposób świadczyć usług odpowiedniej jakości, co wywołało poważne problemy psychiczne u personelu medycznego. Pielęgniarki czuły, że nie pracują wystarczająco dobrze i nie troszczą się o pacjentów tak, jakby chciały.
Wykresy obrazujące absencję personelu medycznego wystrzeliły w górę. Obecnie wśród pracowników brytyjskiej publicznej opieki zdrowotnej przyczyną ponad 30 procent nieobecności spowodowanych chorobą jest stres[1], ale problem pojawił się na długo przed wybuchem pandemii COVID-19. W 2002 roku w Stanach Zjednoczonych opublikowano raport, z którego wynika, że aż 43 procent spośród 10 tysięcy ankietowanych pielęgniarek i pielęgniarzy było bardzo wyczerpanych emocjonalnie[1*]. Ze stresem nie radzą sobie również opiekunki i opiekunowie, których wysiłków nikt nie opłaca. W Wielkiej Brytanii jest ich około 6,5 miliona, a w ciągu kilku ostatnich lat ich liczba jeszcze wzrosła[2]. Gdy w 2020 roku przepytano 4,5 tysiąca z tych osób, około 70 procent zaznaczyło, że wykonywana przez nich praca fatalnie odbija się na ich zdrowiu fizycznym i psychicznym.
Gdzieś głęboko pod tym wszystkim czai się jeszcze jedna, niedostrzegana przyczyna cierpienia osób udzielających innym pomocy. Tu nie chodzi o wyzwania czy natężenie traumy, z jakimi się mierzą, choć oczywiście to pogarsza i tak niełatwą sytuację. To, co na co dzień ciąży wszystkim opiekującym się innymi, zawodowo lub nie, wynika z samej natury pomagania i rodzi się w psychice pomagających. O tym jest właśnie ta książka.
Sięgamy w niej do naszych wieloletnich doświadczeń z praktyki psychologicznej i czerpiemy z owoców toczonych przez nas dyskusji. Choć przed ekranem komputera siedzieliśmy ramię w ramię i wspólnie rozważaliśmy każde słowo, opisane tu koncepcje wyrosły z pracy Jess i są splecione z historią jej życia. Dlatego odtąd to Jess będzie narratorką tej książki.
W początkach mojej kariery zawodowej w opiece zdrowotnej i podczas ostatnich 15 lat pracy jako dyplomowana psycholożka miałam okazję porozmawiać z setkami osób udzielających innym pomocy. Tylko część z nich robiła to zawodowo. Wśród klientów, którzy zjawili się ostatnio w moim gabinecie, byli geolożka, księgowa i prawnik. Jak wiele innych osób, które spotkasz na kartach tej książki, byli oni urodzonymi opiekunami. Opiece nad innymi podporządkowali wszystkie swoje plany i aspekty życia. Opiekowali się rodziną, przyjaciółmi, osobami ze swoich kręgów i środowiska, jak również całkiem obcymi ludźmi. Pomagania innym wymagał od nich również zawód, który wykonywali.
Właściwie trudno wymyślić pracę, która w taki czy inny sposób nie wiązałaby się z udzielaniem pomocy. Może taka jest właśnie natura samej pracy? Pomyślmy o pracowniku supermarketu podającym klientowi słoik z najwyższej półki, obsłudze festiwalu kierującej uczestników na pole namiotowe, wykładowcy próbującemu natchnąć pełnego zwątpienia studenta albo serwisancie wymieniającym termostat w zepsutym piecu. Pomaganie innym to jedno z najbardziej podstawowych ludzkich zachowań. Spotykamy się z nim dosłownie wszędzie. Pytamy SMS-em, jak komuś poszła rozmowa o pracę, podłączamy znajomemu nową konsolę do gier, wskazujemy turyście drogę do zamku, przerzucamy piłeczkę tenisową przez płot. Wszędzie wokół nas ktoś komuś pomaga. Trudno wyobrazić sobie relacje, które nie wiązałyby się z taką czy inną pomocą. Może to sama istota życia?
To książka o ludziach, dla których pomaganie jest już nawet nie tyle powołaniem, co stylem życia. To od nich usłyszałam między innymi:
Czasem mam poczucie, że przez całe życie opiekuję się innymi... Moim głównym zajęciem jest pomaganie... Czuję się winna, gdy komuś nie mogę pomóc... Już jako dziecko robiłem mnóstwo dla innych... Wszyscy przychodzą do mnie ze swoimi problemami.
W ciągu wielu lat poznałam mnóstwo takich osób i dwie cechy ich zachowania nie dawały mi spokoju. Po pierwsze, ich gotowość do niesienia pomocy przeradza się czasem w przymus. Po drugie, skupienie na innych sprawia, że lekceważą własne potrzeby. Nazywam to syndromem ratownika, co oznacza przymus niesienia pomocy innym, choćby ze szkodą dla siebie. Wielu klientów, z którymi pracuję, reaguje na prośby o pomoc jeszcze długo po tym, jak wyczerpią się ostatnie źródła ich energii. Rzucają się do działania mimo braku zasobów i traktują to jako coś normalnego, a jednocześnie są tak sfrustrowani własnymi ograniczeniami, że zbiera im się na płacz. Sami niechętnie proszą o pomoc, przekonani, że ich rolą jest jej udzielanie. Przyjmują ją dopiero wtedy, gdy zaczynają się zmagać z fizycznymi objawami stresu lub przeżyją całkowite załamanie. W tej książce zawarłam praktyczne porady pozwalające uniknąć syndromu ratownika. Każdemu, kto rozpozna u siebie jego cechy charakterystyczne, proponuję metody odejścia od niezdrowych wzorców pomagania. Tylko troszcząc się o własne zdrowie fizyczne i psychiczne, ludzie pomagający innym będą mieli siłę dbać o nich tak, jak naprawdę tego chcą.
Omówione tu idee zaczęły niewyraźnie kiełkować prawie 20 lat temu, gdy zajmowałam się badaniami jakościowymi na Uniwersytecie Aston w Birmingham. W tamtym okresie targałam za sobą po całym kraju nieporęczne rolki z papierem do flipchartów, które pozwalały mi prowadzić badania w grupach fokusowych złożonych z personelu szpitali, dzięki czemu mogliśmy udoskonalić pytania w kwestionariuszu przeznaczonym dla pracowników brytyjskiej publicznej opieki zdrowotnej. W ramach innego projektu opracowałam program zarządzania stresem będący elementem ogólnoeuropejskiej reformy opieki zdrowotnej; brytyjskie doświadczenia prezentowałam w lodowatej sali szpitala klinicznego w Katowicach. W trakcie stażu z psychologii klinicznej pracowałam przy projekcie, którego celem było opisanie standardów opieki nad pacjentami z demencją przebywającymi w kilku domach opieki. Za każdym razem obserwowałam ogromne zaangażowanie personelu w pomoc innym i zawsze bardzo mnie niepokoiła gotowość tych ludzi do odsuwania własnych potrzeb na bok. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nikt o tym nie mówi i dlaczego osoby sprawujące opiekę, a także wszyscy inni, uznają to za coś normalnego.
Zawarty w tej książce opis syndromu ratownika jest efektem tysięcy godzin coachingu i pracy z setkami ludzi, którzy wzięli udział w moich programach online. Dzięki nim mogłam opisać i zredefiniować rozwiązania, które znalazły się w tym poradniku przetrwania. Czerpałam również z osiągnięć psychologii i neurobiologii, co pozwoliło mi naświetlić procesy leżące u podstaw syndromu ratownika; wyniki badań starałam się przedstawić w sposób przystępny. Ośmieliłam się również wyciągnąć wnioski z badań statystycznych. Tego rodzaju wnioski zawsze są dyskusyjne, zwłaszcza w naukach behawioralnych, w przypadku których każdemu twierdzeniu towarzyszy kontrtwierdzenie. To jedna z cech nauki.
Za używanym przeze mnie słowem „syndrom” nie kryje się żadna choroba ani typ osobowości. Posługuję się nim w drugim znaczeniu podanym w moim słowniku, czyli: „charakterystyczne połączenie opinii, emocji lub zachowań”. Żadnego z moich klientów nigdy nie opisałam jako osoby cierpiącej na syndrom ratownika. Posługuję się tym terminem jako skrótem myślowym opisującym ostateczny efekt kompulsywnego pomagania i spychania własnych potrzeb na dalszy plan. To pewna etykieta określająca zespół zachowań, nie konkretnego człowieka. Jednakże wiele osób, którym przedstawiam ten koncept, odnajduje w nim siebie. Nazwanie ich problemu przynosi im ulgę. Przypomina, że nie są sami. Sprawia, że zaczynają wierzyć, że gdzieś jest rozwiązanie. Termin „syndrom ratownika” pozwala się ludziom określić, nie szufladkuje ich. Ostatnim, czego pragnę, jest napiętnowanie konkretnej grupy, zwłaszcza kobiet, albo obarczenie winą tych, którzy próbują nieść pomoc.
Ta książka przeznaczona jest dla wszystkich osób udzielających innym pomocy, niezależnie od płci i zawodu. Należy jednak zauważyć, że większość ról opiekuńczych odgrywają kobiety i to na ich barkach spoczywa 80 procent wszystkich prac związanych z opieką nad osobami dorosłymi. W swojej książce Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn Caroline Criado Perez zwraca uwagę na to, że również większość nieopłacanej pracy opiekuńczej wykonywana jest przez kobiety. Jej zdaniem nie jest to wyłącznie kwestia wyboru. „Niewynagradzana praca kobiet to filar funkcjonowania społeczeństwa i korzystamy z niej wszyscy” – pisze autorka[3]. Filozofka Kate Manne obnaża mechanizmy, które pozwalają społeczeństwu wymagać od kobiet opieki, uczuć, wsparcia emocjonalnego i wielu innych rzeczy. W swojej książce Down Girl Manne zwraca uwagę na społeczne oczekiwanie, że kobiety będą „ludzkimi darczyńcami”, a nie po prostu ludźmi. „Pracę przypisaną kobiecości” autorka definiuje jako dobra i usługi, takie jak opieka, troska, pocieszanie i pielęgnowanie, których oczekuje się właśnie od kobiet. Oczywiście nie zamierzam ignorować mężczyzn oddanych idei niesienia pomocy. Liczne przykłady przytoczone na kartach tej książki odnoszą się również do nich. Chciałabym, aby okazały się one gościnne dla wszystkich.
Jak wspomniałam, najlepiej się czuję w badaniach jakościowych i takie podejście zastosowałam podczas gromadzenia przykładów przywołanych w tej książce. Wiele wspaniałych osób pomagających innym podzieliło się ze mną swoimi doświadczeniami, udzielając mi wywiadów i wypełniając kwestionariusze[2*]. Uderzyło mnie, ile miały do powiedzenia i iloma informacjami gotowe były się ze mną podzielić. Niektóre z nich wyznały mi, że dotąd nikt ich nie pytał o doświadczenia związane z udzielaniem pomocy innym ludziom. O ile było to możliwe, zacytowałam ich wypowiedzi w sposób dosłowny. Kierując się zasadami badań jakościowych oraz uwielbieniem dla NVivo, programu umożliwiającego obróbkę i analizę zgromadzonych danych, postawiłam sobie za cel uchwycenie pespektywy drugiego człowieka i uszanowanie jego prawdy[4].
O „osobach udzielających innym pomocy” mówię w znaczeniu ogólnym. Czasem posługuję się terminem „zawodowy opiekun” czy „zawodowa opiekunka”, aby zdefiniować osobę, która otrzymuje wynagrodzenie za swoją pracę. Unikam jednak używania słowa „opiekun” na określenie osób pomagających innym bezpłatnie, nawet jeśli pozostają one w długotrwałej relacji ze swoim podopiecznymi, którzy są od nich całkowicie zależni. Podjęłam taką decyzję, ponieważ – jak wynika z rozdziału siódmego – syndrom ratownika ujawnia się między innymi wtedy, gdy ludzie wchodzą w niezdrowe relacje jako „opiekunowie”.
Zarysowane przeze mnie koncepcje i przytoczone przykłady nie wyczerpują wszystkich możliwości. Zawsze pojawią się wyjątki, ponieważ każdy ma swoje unikalne uwarunkowania. Zamiast uprawiać językową ekwilibrystykę w daremnej próbie omówienia wszystkich możliwych sytuacji, proponuję podejść do tego następująco: wykorzystaj to, co wydaje ci się użyteczne, pomiń to, co w twoim przypadku nie ma zastosowania.
Aby zrozumieć, co się naprawdę dzieje, zacznę od rozłożenia na części pierwsze samego mechanizmu pomocy: czym tak właściwie jest pomoc, jak działa, a przede wszystkim dlaczego ludzie w ogóle chcą pomagać (rozdziały 1 i 2). W następnych rozdziałach znajdziesz wskazówki, jak osoby udzielające innym pomocy mogą budować poczucie własnej wartości (rozdział 5), jak zadbać o swoje zdrowie i zatroszczyć się o własne potrzeby (rozdział 9), jak wzmocnić swoją odporność i skutecznie stawiać granice (rozdział 10). Aby do tego doszło, musimy przezwyciężyć przymus pomagania – i to jest właśnie główny temat tej książki (rozdziały 4–6). Mam nadzieję, że jeśli ci, którzy chcą pomagać, pojmą własny tok rozumowania, nie padną ofiarą syndromu ratownika. Pod koniec książki, w rozdziale 11, przedstawiam ścieżkę wiodącą ku życiu pełnemu współczucia, w którym bierze się pod uwagę również własną historię i własne potrzeby.
Jeśli cierpisz na syndrom ratownika i naprawdę gotów jesteś dokonać zmian w swoim życiu, nie wystarczy, że przeczytasz tę książkę – musisz wykonać konkretną pracę. W każdym rozdziale znajdziesz zadania zachęcające do refleksji nad własnymi doświadczeniami oraz kilka ćwiczeń. Początkowe rozdziały książki mają na celu zgromadzenie danych, dzięki którym stworzysz swój profil jako osoby udzielającej innym pomocy. Nie zamierzam grozić komukolwiek palcem, ale wyciągniesz z tego znacznie więcej, jeśli wszystkie odpowiedzi spiszesz na kartce. Pozwoli ci to do nich wrócić w kolejnych rozdziałach. Dogłębna analiza własnych przeżyć może doprowadzić do trwałych zmian.
Ta książka przeznaczona jest również dla partnerów, dzieci i przyjaciół ludzi udzielających innym pomocy, ich współpracowników i wszystkich tych, którzy szkolą osoby pełniące funkcje opiekuńcze lub zarządzają nimi. Jak zauważyłam już wcześniej, proszenie o pomoc nie leży w naturze tych, którzy najchętniej jej udzielają. Przedstawione tu koncepcje mogą uczulić cię na to, że ktoś w twoim życiu może okazać się podatny na syndrom ratownika. Dzięki tej książce dowiesz się, jak najlepiej takiego kogoś wesprzeć.
Prolog
Czy pomaganie leżyw naszej naturze?
Gdziekolwiek spojrzeć, ktoś komuś pomaga. To zachowanie bardzo ludzkie i bardzo powszechne, będące podstawą naszych relacji. Dla niektórych pomaganie jest stylem życia i rdzeniem ich tożsamości. Pomagamy, w ogóle się nad tym nie zastanawiając. A jednak zdaniem wielu wybitnych myślicieli ludzie udzielający innym pomocy nie powinni istnieć. Według nich wszystkie ludzkie zachowania są z gruntu egoistyczne. W książce The Brighter Side of Human Nature Alfie Kohn pisze: „Zakładamy, że autentyczna szczodrość jest tylko mirażem na bezkresnej pustyni egoizmu”. Jeśli spojrzymy na to zdanie z określonej perspektywy, łatwo się z nim zgodzić. Media nieustannie karmią nas przygnębiającymi doniesieniami o krzywdach, które potrafimy sobie nawzajem wyrządzić: wojnach, przemocy, zbrodniach, wyskokach polityków.
Cyniczne wyobrażenie natury ludzkiej jest spuścizną kilku wybitnych filozofów Zachodu. W 1650 roku Thomas Hobbes, dziadek współczesnej myśli politycznej, napisał, że naturalnym stanem człowieka jest walka z bliźnim:
Jest więc oczywiste, że gdy ludzie żyją nie mając nad sobą mocy, która by ich wszystkich trzymała w strachu, to znajdują się w stanie, który się zwie wojną; i to w stanie takiej wojny, jak gdyby każdy był w wojnie z każdym innym[5].
W jego przekonaniu jedynym sposobem na to, by utrzymać nas wszystkich w ryzach, jest żelazna pięść wszechobecnego państwa.
Bernard Mandeville, filozof społeczny urodzony w Holandii, posunął się wręcz do stwierdzenia, że społeczeństwo nie mogłoby funkcjonować, gdybyśmy nie byli samolubni i zepsuci. W jego poemacie satyrycznym Ul Malkontent, czyli łajdaki umoralnione rodzina pszczół postanawia wieść dobre, uczciwe życie, lecz niestety prowadzi to ostatecznie do zagłady jej ula: „Los był mocarstwu tak miłościw, że i grzech sprzyjał w nim wielkości”[6].
Fryderyk Nietzsche, którego wyobrażenie o „nadczłowieku” zainspirowało faszystów i zwolenników państwa totalitarnego, nie pochwaliłby zapewne książki o syndromie ratownika. Nietzsche nie poprzestał na ocenie, że natura człowieka jest skażona i przeżywamy jedynie dzięki swej sile. W swojej najsłynniejszej książce Tako rzecze Zaratustra alter ego filozofa przypuszcza atak na jeden z głównych tematów tego dzieła: współczucie. Jestem zbulwersowana, ale też ogarnia mnie pusty śmiech, gdy przywołuję następujący cytat:
Zaprawdę, nie znoszę ja tych miłosiernych, których własna litość błogością przejmuje: zbyt mało wstydu mają mi ci ludzie. Jeśli litościwym być muszę, nie chcę się nim zwać; a skoro nim jestem, pragnę nim być z daleka[7].
Oczywiście zdarzali się filozofowie przyjmujący pogląd bardziej miłosierny, na przykład David Hume albo Immanuel Kant. W niedawno wydanej książce Nowe Oświecenie Steven Pinker prezentuje wiele danych pozwalających domniemywać, że ludzkość stopniowo się doskonali. Ubolewa przy tym nad niesłabnącymi w XXI wieku wpływami Fryderyka Nietzschego, choć idee tego filozofa przyczyniły się już do wybuchu dwóch wojen światowych. Filozofka polityki Kristen Renwick Monroe wylicza wiele inspirujących historii filantropów, ludzi bohatersko udzielających pomocy i ratujących innych od śmierci w Holokauście. Jej zdaniem przynajmniej część naszych zachowań to czysty altruizm. Zdobywamy się na niego, gdy patrzymy na świat z innej pespektywy – altruistycznej. „Tam, gdzie reszta z nas widzi obcego człowieka, altruista dostrzega bliźniego”, pisze Monroe.
Również w nauce negatywne wyobrażenie natury człowieka jest często silnie podkreślane. Dla biologów ewolucyjnych, tłumaczących rozwój ludzkości serią przypadkowych mutacji, altruizm jest zagadką trudną do rozwiązania. Odkryciami Karola Darwina – podobnie jak filozofią Nietzschego – usprawiedliwiano przemoc i rywalizację. Rodzic wrzeszczący za linią boczną boiska: „Dawaj, Tarquin, rozwal mu łeb!” może się bronić stwierdzeniem, że „przetrwają najsilniejsi”. Tyle że ojciec Tarquina ma ułomne wyobrażenie o teorii ewolucji. W swoim dziele O powstawaniu gatunków Darwin użył słowa „dostosowanie”, przekonując, że przetrwają „najlepiej dostosowani”, czyli organizmy najlepiej zaadaptowane do własnego środowiska. Przy czym adaptacja do środowiska nie zawsze wymaga siły, agresji czy gotowości do rywalizacji – bywa, że lepiej sprawdza się troska i opiekuńczość. Można to zaobserwować choćby w zachowaniach matek oranguciątek, które karmią swoje dzieci mlekiem nawet do siódmego roku życia, a więc dłużej niż jakikolwiek inny ssak[8]. Dla wyjaśnienia takich zachowań biologowie ewolucyjni zaproponowali teorię doboru krewniaczego. Ukuli również pojęcie „altruizmu odwzajemnionego”, na który zwierzęta zdobywają się wówczas, gdy mogą liczyć na rewanż. Dzięki tej teorii naukowcy mogli wyjaśnić zachowania niezaprzeczalnie altruistyczne – na przykład ostrzeżenia kierowane przez dziwogony do surykatek, gdy na niebie pojawia się drapieżny ptak – nie rezygnując z egoizmu stanowiącego fundament teorii doboru naturalnego.
Gdy Richard Dawkins w latach 70. opublikował Samolubny gen, wszyscy zyskali jeszcze jeden argument na poparcie tezy, że każde nasze zachowanie jest przejawem egoizmu. Znaleźliśmy się bowiem na łasce nikczemnych genów, których jedynym celem jest powielanie się przez wieki. Dawkins był przekonany, że jeśli chcemy zachowywać się niesamolubnie, biologia nam w tym nie pomoże, gdyż rodzimy się egoistami. „Jesteśmy oto maszynami przetrwania (survival machines) – zaprogramowanymi zawczasu robotami, których zadaniem jest ochranianie samolubnych cząstek, zwanych genami”[9]. Niedawno musiałam kupić 40., jubileuszowe wydanie książki Dawkinsa, bo mój hołubiony, poznaczony uwagami na marginesach egzemplarz pierwszego wydania w miękkiej okładce zaginął podczas kolejnej przeprowadzki. W epilogu nowego wydania można się dopatrzyć sygnałów niechętnego odwrotu. Dawkins podkreśla, że geny w swoim marszu przez pokolenia w gruncie rzeczy nieustannie się spotykają i współpracują z innymi. Posuwa się wręcz do następującego stwierdzenia: „Dla tej książki równie stosownym tytułem mógłby być współpracujący gen”. Zyskujemy w ten sposób nadzieję, że pomaganie wyrasta z naszej biologii (o czym się jeszcze przekonamy).
Również ekonomiści nie wierzyli w ludzkość. Coś, co sprawia wrażenie altruizmu, uważali często za konkretne dobro. Nie w znaczeniu „czegoś dobrego” (czym naturalnie jest), ale pewnego towaru, który można sprzedać i kupić. Innymi słowy, pomagamy rzekomo tylko wówczas, gdy rysuje się szansa na wynagrodzenie, materialne lub nie. Taka nagroda – na przykład zadowolenie z tego, że się komuś pomogło – nazywa się użytecznością psychiczną. Idea wzajemności jest z tego względu istotna zarówno dla ekonomistów, jak i dla biologów, gdy już zostają zmuszeni do wyjaśnienia altruizmu. Jest ważna również dla nas, gdyż wzajemność jest paliwem relacji – niezależnie od tego, czy wierzymy w altruizm, czy nie. Wrócę do tego w rozdziale 2.
Adam Smith jest prawdopodobnie najwybitniejszym ekonomistą, który pisał o naturze ludzkiej. Jego wczesne badania nad współczuciem są uderzająco podobne do współczesnych badań nad tym, jak empatia pobudza nas do pomagania innym; to kolejny temat, w który się zagłębimy. Przedziwne jest to, że Smith opowiedział się po obu stronach tego sporu, w każdej z dwóch swoich książek zajmując odmienne stanowisko. W Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów twierdzi, że ludzkość jest zasadniczo samolubna, lecz w Teorii uczuć moralnych przyznaje, że jest w człowieku coś, co sprawia, że zależy mu na szczęściu innych, „choć jedyna przyjemność, jaką może stąd czerpać, to przyjemność oglądania tego”[10]. Podobno niemieccy ekonomiści nazwali tę sprzeczność „Das Adam Smith Problem”.
Z obserwacji własnej dziedziny wnioskuję, że również psychologowie zostali przeciągnięci na ciemniejszą stronę. Zygmunt Freud był przekonany, że motorem naszych działań jest połączenie nieuświadomionych egoistycznych pobudek z próbą ochrony własnego ego. Co prawda współcześni psychologowie społeczni prowadzą badania nad „zachowaniami prospołecznymi”, ale poprzedziły je bulwersujące przykłady nieudzielenia pomocy, z których najsłynniejszym jest opisane w 1964 roku w „New York Timesie” morderstwo Kitty Genovese, której krzyki zignorowało 38 osób będących świadkami tamtego wydarzenia[11].
Najbardziej znanym badaczem altruizmu był Daniel Batson, który przez 30 lat starał się dowieść jego nieistnienia. W najsłynniejszym z jego eksperymentów studenci Seminarium Teologicznego w Princeton musieli przygotować kazanie, a potem przejść do innego budynku, żeby je wygłosić. Po drodze mijali jęczącego człowieka, kulącego się w zaułku. Eksperyment dowiódł, że studenci, którym się spieszyło, rzadziej się zatrzymywali i pomagali cierpiącej osobie – nawet jeśli szli właśnie wygłosić kazanie o miłosiernym Samarytaninie. Niektórzy z nich wręcz przeszli nad nieszczęśnikiem[12].
A zatem na czym stoimy? Może ci wszyscy filozofowie, ekonomiści, biolodzy i psychologowie mają rację? Może znakomita większość ludzkich zachowań faktycznie wynika z pobudek egoistycznych? Łatwo w to uwierzyć – posłuchaj tylko dzisiejszych wiadomości. Jeśli w myśli Zachodu przeważa pogląd, że altruizm jest niemożliwy, a przynajmniej bardzo mało prawdopodobny, jak należy rozumieć ludzi udzielających pomocy, których miałam okazję poznać? Może po prostu tacy ludzie zdarzają się rzadko i tak naprawdę niewielka ich liczba wykonuje lwią część zadań związanych z opieką? A skoro tak, nic dziwnego, że są przeciążeni i biorą na siebie więcej, niż są zdolni unieść. Trudno się dziwić, że dopada ich syndrom ratownika.
Z czego wynika, że należałoby pomóc im przetrwać.
Przypisy