Szeptanka - Karolina Głogowska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Szeptanka ebook i audiobook

Głogowska Karolina

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Niekiedy rodzinna historia może mieć na nas wielki wpływ

Hela to wrażliwa, inteligentna piętnastolatka, która cierpi przez niewyjaśnione ataki szału. Wskutek jednego z nich zostaje wyrzucona z dobrego gdańskiego liceum. W ramach kary spędza lato na kociewskiej wsi razem ze swoją nieogarniającą życia matką, Matyldą, oraz surową babcią i jeszcze mniej przyjemną prababcią. Jedyną odskocznią wydaje się całkiem zabawny „Buba”, chłopak z sąsiedztwa.

Niestety w starym domu straszy, a o wszystkie dziwne wydarzenia jest obwiniana Hela. Jej ataki wracają. Dziewczyną zajmuje się nie tylko lekarz, ale też lokalna wiedźma oraz ksiądz. Wkrótce okazuje się, że pomóc może tylko rozwiązanie rodzinnej tajemnicy. To zadanie spada na Matyldę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 32 min

Lektor: Olga Bończyk
Oceny
4,2 (317 ocen)
157
104
34
17
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Szuprynka

Dobrze spędzony czas

Sentencja, która widnieje na okładce książki- "Zatajona prawda zawsze chce wyjść na jaw" jest esencjonalnym opisem fabuły. Trochę baśniowo czasem trillerowo opowiada o powiązaniu teraźniejszości z przeszłością. O tym, że zło zadane, nie zostaje zapomniane... Świetnie bawiłam się podczas czytania. Pokochałam bohaterki, zwłaszcza najstarszą- Lulę. Dobrze skonstruowane dialogi, okraszone gwarą dadały jeszcze swoistego uroku. Polecam na gorące dni urlopowe. E.K
20
Pasjaczytania

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia, doskonała lektorka. Polecam 👌😃
20
Weezool

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująca, bardzo mi się podobała. Polecam z całego serca, szczególnie audiobook czytany przez p. Olgę Bończyk.
20
Malutkami86

Nie oderwiesz się od lektury

Wciagajaca z ciekawym nieoczywistym zakończeniem.
10
xbuniax

Dobrze spędzony czas

Nie najgorsza
00

Popularność




PROLOG

Budzą mnie dreszcze, ale kiedy otwieram oczy, mam wrażenie, że to nadal sen. Jest ciemno i bardzo, bardzo zimno. Drżę i zwijam się w kłębek. Szukam czegoś, czym mogłabym się przykryć, pod palcami jednak wyczuwam tylko chłodną ziemię. Gdzie jestem? Dlaczego jest tak ciemno i cicho? Niczym dźgnięty skorek kulę się pod wpływem kłującego bólu, który biegnie od podbrzusza w górę mojego ciała.

Coś nade mną zgrzyta i po chwili zalewa mnie światło. Pada z góry. W tej samej sekundzie przypominam sobie, gdzie się znajduję i kto mnie tu przyprowadził.

Drzwi się zamykają, a na kamiennych schodkach słychać kroki.

– Mamo…

To nie ona. To ktoś większy i cięższy. Mężczyzna. Ma ze sobą lampę naftową. Rozpoznaję go i odczuwam ulgę. Wyjmuje z kieszeni chusteczkę i ociera mi twarz. Poddaję się temu, on zaraz mnie stąd zabierze.

– Pomóż mi…

Chcę wstać. On milczy i odstawia lampę na ziemię, ale nie spieszy się, żeby mnie podnieść. Patrzy tylko, a ja ciągle się trzęsę. Mimo to próbuję usiąść. Obserwuje moje wysiłki, jakbym była żukiem w terrarium. Kiedy mi się udaje, pochyla się nade mną. Dotyka moich ramion zimnymi, wilgotnymi dłońmi. Zawsze takie były, obrzydzało mnie to. Teraz jego lepkie palce coraz mocniej wbijają się w moje ciało. Już rozumiem: nie przyszedł mnie uratować. Zaczynam krzyczeć.

– Maaamooo! Maa…! – Głos utyka mi w krtani, na której mocno zaciska się wilgotna dłoń.

Dziesięć, dziesięć, dziesięć… dziewięć, dziewięć, dziewięć… osiem, osiem, osiem… siedem, siedem, siedem…

HELA

Ma siedzi na krześle obok mnie i nawet nie muszę na nią patrzeć – wiem, że jej blada cera, upstrzona naczynkami jak małymi czerwonymi krzaczkami, właśnie robi się buraczkowa. Tak się dzieje, kiedy jest bardzo zawstydzona albo zła. Domyślam się, że teraz czuje jedno i drugie.

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek mówiła na nią „mama”, ale nigdy się o to nie wkurzała. Wręcz przeciwnie. Powiedziała kiedyś, że „ma” to jedyne słowo, którego dziecko się nie uczy, ale które przynosi ze sobą na świat, i dlatego jest ono takie piękne. Chodzi niby o to, że taki gówniak, który jeszcze niewiele kuma, potrafi – oprócz darcia się wniebogłosy – wydobyć z siebie tylko tę jedną sylabę, bo jest najprostsza, najbardziej naturalna. Pierwotna. I dlatego z czasem zaczyna przywoływać w ten sposób rodzicielkę. Właśnie tak miało powstać słowo „mama”.

Nie wiem, czy dowiedziała się o tym na zajęciach z logopedii, kiedy jeszcze była studentką, czy zmyśliła tę historyjkę. Nigdy też się nie przyznałam, że dla mnie to po prostu skrót od jej imienia: Matylda. Słyszałam, jak wymawiał je tata. Jakby śpiewał. Bardzo chciałam robić to tak ładnie jak on, więc w kółko powtarzałam jedną sylabę – i tak już zostało.

W każdym razie Ma raczej teraz o tym nie myśli. Prawdopodobnie w tej chwili w ogóle nie myśli o mnie niczego dobrego, tylko żałuje, że zamiast na dziecko nie zdecydowała się na prowadzenie domu zastępczego dla kotów albo schroniska dla dzikich zwierząt. Chyba byłoby jej łatwiej.

Za to Chronowska, moja nauczycielka polskiego i jednocześnie dyrektorka szkoły, wygląda, jakby doznała paraliżu mięśni twarzy. Od piętnastu minut, które spędziłyśmy w jej gabinecie, ani razu na mnie nie spojrzała, a wspomnę tylko, że dotąd byłam jej ulubienicą. Przymykała oko nawet na to, że czasem zamiast rozprawek przynosiłam na lekcje opowiadania. Mówiła, że zaskakuje ją moja perspektywa, ale cóż… tym razem chyba nie jest pod jej wrażeniem.

– Gdyby to zależało tylko ode mnie, dałabym Heli szansę… Ja wiem, że ogólnie to jest dobra dziewczyna. Zdolna. Może wystarczyłyby terapia i jakieś prace społeczne… – mówi, ledwo otwierając usta. – Ale musi mnie pani zrozumieć. Rada rodziców na mnie naciska. No i ojciec tego chłopca jest dziennikarzem. Zagroził, że opisze sprawę w mediach, a przecież tego nie chcemy…

– Nie chcemy… – powtarza Ma.

– Naprawdę nie pozostaje mi nic innego.

Albo mi się wydaje, albo głos Chronowskiej zadrżał. Dyrektorka po raz pierwszy obdarza mnie spojrzeniem. Jest w nim tyle smutku, że robi mi się jej żal.

– Helu, niestety, muszę cię skreślić z listy uczniów naszej szkoły. Mam nadzieję, że psycholog ci pomoże. A pani radzę jak najszybciej poszukać dla córki dobrego specjalisty. To było naprawdę… przerażające.

I tyle. Wstajemy, Ma wyciąga do Chronowskiej rękę, ale dyrektorka robi dziwny unik i zamiast ścisnąć jej dłoń, otwiera drzwi na korytarz. Na szczęście trwa lekcja, więc raczej nie spotkam nikogo z mojej klasy. Nie będę musiała się żegnać ani tłumaczyć. Na kamiennej posadzce słychać tylko stukanie czółenek, które Ma wkłada na specjalne okazje. Ostatnio miała je na sobie chyba wtedy, gdy szła na sprawę rozwodową.

Kiedy przechodzimy obok sali chemicznej, w której moja klasa ma teraz lekcje, zaczynam czuć drapanie w gardle, a potem coraz większy ścisk. Kilka razy przełykam ślinę i odchrząkuję, ale to nie pomaga. Przyspieszam kroku. Oczywiście właśnie w tym momencie z sali wychodzi Olka. Siedzimy razem w ławce. Siedziałyśmy. Na mój widok zatrzymuje się, jakby zobaczyła coś strasznego. W sumie dokładnie tak jest.

Oddycham coraz szybciej, nie wiem, czy minąć ją bez słowa, czy w ogóle chce ze mną rozmawiać. Co prawda po całym tym zdarzeniu, przez które przed chwilą wyleciałam z budy, dzwoniła do mnie i pisała, ale nie miałam siły nikomu się tłumaczyć. Pewnie się na mnie obraziła.

Olka w końcu się rusza. Podchodzi i gwałtownie mnie przytula. Zaczyna płakać, a ja tylko stoję jak wtopiona w posadzkę i nie jestem w stanie nawet podnieść rąk, żeby ją objąć. Poza tym niezręcznie mi z takim wylewem uczuć w obecności Ma.

– Mówiłam im, że Filip jest dziwny, naprawdę! – Olka łapie powietrze, chwyta mnie za ramiona i potrząsa mną. Jestem bezwładna jak pacynka. – On coś ci zrobił, tak? Musiał coś zrobić! Hela… To wszystko da się odkręcić.

– Nic nie zrobił – odpowiadam cicho.

– No to może cię zwyzywał? Sprowokował? – pyta Olka, a ja tylko kręcę głową.

– Przepraszam…

– Nie wierzę w to!

Olka odwraca się gwałtownie i szlochając, biegnie do toalety. Nie wiem, w co nie uwierzyła: w moje przeprosiny czy w to, co powiedziałam o Filipie.

W pokoju obok, który jednocześnie jest kuchnią i sypialnią Ma, rozbrzmiewa afrykańska muzyka. Mam wrażenie, że ściany i podłogi naszego małego mieszkania trzęsą się do rytmu wybijanego przez djembe. Nagle muzyka cichnie.

– Hela! Helaaa!!! – Ten ton nie wróży niczego dobrego.

Z niechęcią zatrzymuję serial i wstaję z łóżka.

– Nie możesz raz przyjść do mnie, jak czegoś chcesz? – pytam, stając w drzwiach do pokoju z aneksem kuchennym.

Nawet na mnie nie spojrzy. Przekłada tylko jakieś rzeczy na blacie.

– Chciałam cię zapytać, czy zawijanie napoczętego chleba z powrotem do worka to jest jakaś bardzo skomplikowana czynność.

– Jezu, nie możesz powiedzieć normalnie…?

– A ty nie możesz po prostu tego robić? Bez mówienia? I dlaczego odkładasz do szafki puste opakowania? Potrzebujesz mapki prowadzącej do śmietnika?

Biorę od niej to opakowanie, wyrzucam i trzaskam drzwiami od szafki. Ma nie komentuje, ale zaczyna odkurzać z takim zapamiętaniem, jakby podłoga też zrobiła jej krzywdę. Wokół stoją kartony ze szpargałami, które – z tego, co kojarzę – jeszcze niedawno leżały sobie spokojnie w szufladach i szafkach, oraz wypełnione worki na śmieci.

– Wyprowadzasz się czy co? – Próbuję rozładować sytuację.

– Może.

Dopiero teraz dostrzegam jej zaczerwienione oczy. Płakała.

– Coś się stało? – pytam, jakbym trzy dni wcześniej nie pobiła do krwi kolegi z klasy.

– To kurz. – Ma chrząka i pociąga nosem. Zawsze tak robi, kiedy próbuje ukryć przede mną, że ma doła. Myśli, że świetnie jej idzie. – Siadaj, jedz. – Rzuca rurę odkurzacza, nalewa mi pomidorówki i stawia talerz na stole.

Nie jestem głodna, ale wiem, że próby asertywności nie mają teraz sensu.

– Nie zjesz ze mną? – pytam w nadziei, że usiądzie naprzeciwko, jak zazwyczaj. Że będzie tak samo jak wcześniej: normalnie.

Siada, ale nie je, tylko otwiera laptopa.

– Jutro przejdziemy się do jednej szkoły. Rozmawiałam już z dyrektorką, jest bardzo miła… – Ma spogląda na mnie zza ekranu.

– Jakiej?

– Zobaczysz…

Chcę zrobić moją stałą minę, będącą połączeniem niedowierzania i żenady, ale rozumiem, że jestem na cenzurowanym i nie powinnam za bardzo brykać.

– Mają fajne zajęcia dodatkowe, kółko teatralne i takie różne… – zachęca Ma.

– Nie nadaję się do teatru.

– No to może grupa cheerleaderek…

– Żartujesz sobie? Widzisz mnie w mini, machającą pomponami?

– Musisz się gdzieś wyładować…

– Świecąc tyłkiem?

Ma rzuca mi spojrzenie, które mrozi krew i ścina białko.

– To moja wina, że nie zadbałam o to, byś miała wystarczającą ilość ruchu i możliwość ekspresji…

– Nie martw się, w poprawczaku na pewno jest dużo różnych zajęć…

– Nie pójdziesz do żadnego poprawczaka!

– Nie wiesz tego…

– Wiem. Rozmawiałam z rodzicami tego chłopca.

Jeśli udało jej się przebłagać starych Filipa, żeby nie nasyłali na mnie policji, kuratora i egzorcysty, to musiała chyba podpisać jakiś gruby cyrograf.

– Jutro pójdziemy do dziesiątki, a w przyszły piątek masz pierwszą sesję u psychologa.

– W piątek? – Łyżka opada mi na talerz.

– Tak. Coś ci nie pasuje?

– Zaczynają się wakacje – przypominam, bo może przez to wszystko Ma straciła poczucie czasu i rzeczywistości. Zresztą, bądźmy szczerzy, traci je i bez moich ekscesów. – Miałam jechać na obóz…

– Obawiam się, że w tej sytuacji to niemożliwe. – Ma mówi to bardzo cicho i spokojnie, ale i tak jestem w stanie wyczuć jej przepraszający ton. – Przykro mi – dodaje.

Mnie też. Nie wiem, co w zasadzie miałabym odpowiedzieć. Świadectwem ze średnią pięć i pół mogę teraz podetrzeć sobie tyłek. Jestem chyba jedyną osobą w historii, która przy tak dobrych ocenach ma jednocześnie naganne zachowanie. Wiem, że serce Ma też jest złamane. Zawsze wykorzystywałam jej słabość i to, że nie potrafi mi odmówić. To chyba pierwsza kara, którą od niej dostałam, i na razie jestem po prostu w szoku. Nie tak miały wyglądać wakacje.

– Hela… – zaczyna Ma drżącym głosem. Może się łamie. Pewnie gdybym teraz rozszlochała się jak mała dziewczynka, zaczęła ją błagać i przepraszać, w końcu puściłaby mnie na ten obóz, ale czuję, że nie powinnam. Tym razem naprawdę nie zasłużyłam. – Możesz mi powiedzieć, co tam się stało? Dlaczego to zrobiłaś?

Co tam się stało? Co się ze mną dzieje, kiedy TO przychodzi? Bardzo chciałabym wiedzieć. Najpierw robi mi się gorąco, jakby ktoś włączył w środku piecyk elektryczny, który nagrzewa się do czerwoności w sekundę. Potem coś równie ciepłego zalewa moje oczy, tak że przestaję widzieć, co i kto jest przede mną. Widzieć i słyszeć, bo gorąca lawa wypełnia też uszy, rozsadza czaszkę. A później… później zaczyna mną rzucać. No, tak dosłownie. Ma o tym nie wie, ale TO działo się już wiele razy. Na szczęście zazwyczaj wtedy, kiedy byłam sama w domu – więc nikt nie widział. Pierwszy raz, jak pamiętam, zdarzył się, gdy miałam sześć lat i uczyłam się rysować szlaczki w zeszycie. Nie wychodziło mi, wyjeżdżałam za linie, nie potrafiłam odtworzyć wzoru. Dłoń sama zacisnęła się na ołówku. Zaczęłam gryzmolić po papierze, rujnując całą wcześniejszą pracę. W końcu grafit złamał się i wbił w kartkę, tworząc dziurę. Nie przestałam, dopóki nie podarłam zeszytu. Pamiętam uczucie ulgi, które przyszło potem. Jakby ktoś nagle wbił mi igłę z lekiem uspokajającym. To było cudowne. Powiedziałam Ma, że zgubiłam ten zeszyt.

Dobrze pamiętam też inny raz, chodziłam wtedy do podstawówki. Nie mogłam znaleźć bluzki, którą chwilę wcześniej powiesiłam na krześle. Wyszłam do łazienki, wróciłam i już jej nie było. Najpierw myślałam, że coś mi się pomieszało, zaczęłam szukać bluzki w szufladach z ubraniami, przepadła. Przejrzałam komodę jeszcze raz, i kolejny, potem kosz z praniem. Musiałam już wyjść z domu, żeby nie spóźnić się na lekcje. Wiem, mogłam włożyć coś innego, ale chciałam ubrać się akurat w to. Uparłam się. Byłam tak zła, że zaczęłam wyrzucać z szuflad wszystkie ubrania, uderzać nimi o ścianę, bić pięściami w podłogę. Dopiero kiedy się wykrzyczałam, przyszedł spokój.

Lalka z oderwaną głową, stłuczony wazon, który Ma dostała na urodziny, czy wgniecenie po pięści w szafce w szkolnej szatni także nie były dziełem przypadku, mimo że właśnie do tego udało mi się wszystkich przekonać. Nigdy wcześniej jednak w ataku złości nie zraniłam człowieka. Do czasu, gdy pojawił się Filip.

– Może to padaczka – stwierdzam dla rozluźnienia atmosfery, ale efekt chyba jest odwrotny.

Ma wpatruje się we mnie.

– Co takiego?

– Padaczka to nie tylko drgawki. Czytałam, że może się objawiać bardzo różnie, nawet utratą pamięci. Jeden facet podobno, jak miał atak, wsiadał w pociąg w Gdańsku, wysiadał we Wrocławiu i nie wiedział dlaczego…

– To nie jest śmieszne, Hela.

Wstaję i wkładam talerz do zmywarki. Równiutko, żeby Ma znowu się nie przyczepiła.

– Może pójdziemy do kina?

– Do kina? – Patrzy na mnie, jakbym zaproponowała coś tak głupiego i nie na miejscu, jak rzucanie jajkami w okna sąsiadów. – Nie mam czasu na takie przyjemności. Muszę coś załatwić. A ty w tym czasie wyszoruj łazienkę. Też tu mieszkasz.

No bo przecież nie można zwyczajnie poprosić. Mam tego wszystkiego po prostu dość. I na pewno nie pójdę na żadne zajęcia dla cheerleaderek!

Szukam mleczka do czyszczenia, ale znajduję tylko płyn do mycia szyb. Trudno. Spryskuję nim kibel, umywalkę i kabinę. Zakładam słuchawki na uszy i biorę się do szorowania. Po dwóch minutach rzucam szczotkę w kąt. Ma i tak się przyczepi, że jest niedokładnie posprzątane. Siadam na ubikacji i wyszukuję w smartfonie stronę z tanimi lotami. No cóż… te z Gdańska do Skellefteå zaczynają się od dwóch tysięcy złotych. Na koncie mam uzbierany tysiąc – za cały rok odrabiania za kogoś lekcji i pisania sprawdzianów. Jeszcze drugie tyle i stąd spadam. Muszę tylko wymyślić, jak skołować kasę, skoro wyrzucili mnie ze szkoły.

MATYLDA

Nie wiem, dlaczego Hela tak uparcie milczy na temat zdarzenia, ale zaczyna mnie to przerażać. I wcale nie dlatego, że uciekła się do przemocy. To znaczy z tego powodu również. Początkowo w ogóle nie mogłam w to uwierzyć. Najpierw myślałam, że zaszła pomyłka. Że nie chodzi o Helę. Tak, wiem, każda matka to powie: moja córka, mój syn nie zrobiliby czegoś takiego. Kiedy jednak moje rodzone dziecko przyznało się do czynu, kolejnym wytłumaczeniem, którego się złapałam, był zwykły przypadek. Chłopak przechodził obok, Hela niechcący go pchnęła, a on spadł ze schodów i się potłukł. Niestety moja córka zdementowała także tę wersję. Jak również następną, w której to Filip ją sprowokował. Pobicie go w afekcie było najgorszą rzeczą, jaką byłam w stanie sobie wyobrazić (przynajmniej w tamtym momencie), ale wciąż wytłumaczalną. Zrozumialną, jak kiedyś mówiła sama Hela, gdy dopiero uczyła się mówić i przekręcała wyrazy. Na marginesie: to słowo naprawdę powinno istnieć, bo niektóre rzeczy i sprawy są przecież zrozumialne, choć niekoniecznie zrozumiałe. Całe to zajście było jednak kompletną zagadką, gdyż moja córka uparcie twierdziła, że nie uderzyła kolegi przypadkiem ani w bezmyślnej zemście za jakieś niestosowne zachowanie z jego strony. Co gorsza, nie kłamała. Tak, doszłam już do tego momentu, w którym wolałabym, żeby był to akt nastoletniego buntu. Kiedy Hela zaczynała, a w zasadzie przestawała mówić o wydarzeniu, zacinała się, jej twarz tężała i tylko oczy wyrażały coś, co w uproszczeniu nazwałabym chyba desperacją. I właśnie to było w tym wszystkim najgorsze. Ona naprawdę nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Przestawałam pytać, bo przechodziły mnie ciarki na samą myśl, a właściwie prawdopodobieństwo myśli, że… nawet nie wiem, jak to nazwać… że z Helą jest coś nie tak.

Teraz też nie zamierzam drążyć. Może Piotrek powinien z nią porozmawiać, może temu dziecku zwyczajnie brakuje silnej ręki ojca. A właściwie na pewno. Nie wiem jednak, co robić w sytuacji, kiedy ojciec dziecka nie ma takiego atrybutu. Co my sobie w ogóle wyobrażaliśmy, decydując się w wieku dwudziestu czterech lat na małżeństwo i sprowadzenie na świat człowieka? Zaraz karcę się za tę myśl. Nasza córka jest darem.

Wybieram numer, ale mój eksmąż odrzuca połączenie tylko po to, żeby po chwili zadzwonić przez wideoczat. Na ekranie ukazują mi się rozmazany obraz kokpitu ciężarówki i Piotrek podskakujący na miękkim fotelu za kierownicą. Odruchowo poprawiam włosy.

– To nie było konieczne – informuję, nie wiem który raz. I tak zawsze przełącza mnie na kamerę.

– Czy ty wiesz, jak ja rzadko mam okazję pogadać z żywym człowiekiem, kiedy jestem w trasie? Spotykam kogoś raz na kilka dni.

– Dorota nie dzwoni?

– Dzwoni, ale ciągle gada o tym, co Natanek zjadł i wydalił, jakiej dostał wysypki itepe… Nudy… wiesz, jak to jest.

– Taaa… wiem, jak to jest.

Pewną ulgę przynosi fakt, że nie tylko sprawy związane z Helą nie bardzo go interesują.

– …No i tak się człowiek uwstecznia. Bez kontaktu z innymi. Dlatego zamontowałem te wszystkie cuda i kamery w kokpicie. Teraz mam, wiesz… namiastkę prawdziwej rozmowy.

– To stwierdzenie idealnie odzwierciedla naszą aktualną relację.

– Oj, Tyśka, czasem prawie tęsknię za tymi twoimi szpileczkami. Co jest grane? Domyślam się, że coś z Helenką, bo inaczej nie dzwonisz.

– A po co miałabym dzwonić? Opowiadać ci, jak minął mi dzień w pracy? Wiesz co… właściwie to mogę ci opowiedzieć… Rano dostałam wypowiedzenie, a po południu naszą córkę wyrzucono ze szkoły. W międzyczasie ubłagałam rodziców chłopca, którego pobiła, żeby nie wnosili oskarżenia. Hela nie pojedzie na obóz, o którym marzyła, bo nie mam czym za niego zapłacić, no i muszę szukać szkoły, która przyjmie uczennicę z nagannym zachowaniem.

– Nooo… to powiem ci, słabooo…

– No, kurwa, słabo, zgadzam się.

– Ej, klniesz jak tirowiec.

– Właśnie to masz mi do zakomunikowania?

– Ale co ja mam ci powiedzieć? Przykro mi, że miałaś zły dzień.

– Nasza córka pobiła kolegę z klasy – mówię głośno i wyraźnie, bo Piotrek ewidentnie nie widzi skali zagadnienia.

– Widocznie zasłużył. W sumie dobrze, że dziewczyna potrafi się odgryźć. Nie da sobie w kaszę dmuchać, wiesz…

– Piotrek, ten chłopak wylądował w szpitalu. Helę wyrzucili ze szkoły, o której marzyła.

– Może da się to jakoś naprawić?

– Nie. Nie da się. Cudem uniknęłyśmy prokuratury. Taki był warunek.

– W takim razie to idioci – kwituje Piotrek i milknie. To chyba wszystko, co ma do powiedzenia w tym temacie.

Zaczynam żałować, że w ogóle do niego zadzwoniłam. Nie wiem, dlaczego spodziewałam się, że tym razem będzie inaczej. Że może wybryk Heli wzbudzi w nim jakieś poczucie odpowiedzialności za córkę. Kto wie, czy nie zrobiła tego właśnie po to, żeby zwrócić uwagę ojca.

Piotrek pięć lat temu rzucił wszystko i wszystkich, po czym wyjechał na północ Szwecji. Miałam świadomość, że będąc dzieciakiem, chciał zostać kierowcą ciężarówki. Sama jako pięciolatka mówiłam wszystkim, że kiedy dorosnę, będę piosenkarką, ale kto bierze takie rzeczy na poważnie? Okazało się, że tym kimś jest właśnie mój, teraz już były, mąż. Naprawdę zamknął bardzo dochodową firmę informatyczną, żeby zamieszkać w małym domu w kompletnej głuszy. Szkoda, że ja nie mogę tak zrobić. Jedynym pocieszeniem jest dla mnie fakt, że w Skellefteå znalazł dokładnie to samo, przed czym uciekał. Rodzinę i obowiązki. Tyle że inne.

– Może byś przyjechał?

– Co? Gdzie?

– Do Polski. Do Heli. Naprawdę się o nią martwię. Nie wiem, czy nie powinnam iść z nią do psychiatry.

– Nic jej nie będzie. Nastoletni wybryk, i tyle. A ja nie mogę sobie tak nagle, w środku roku, przyjechać do kraju. Mam tak zapchany grafik, że nie pojechaliśmy z Dorotą nawet na urlop, a od roku suszy mi łeb o Seszele. Znowu musieliśmy to przełożyć.

Cholera jasna, też bym chciała mieć wizję Seszeli. Nawet odkładaną.

– Zresztą Natanek jest za mały, żeby latać. Może się uda na Boże Narodzenie, ale nie obiecuję.

Po tych słowach cała się jeżę. Jeśli Piotrek chce coś obiecywać, to przecież nie mnie, tylko Heli… Jak zwykle w takich sytuacjach zaciskam zęby.

– A może, skoro masz taki zapchany grafik, wysłałbyś jej chociaż kasę na ten obóz żeglarski?

– Ile to?

– Trzy koła, ale pięć stów już wpłaciłam, szkoda, żeby przepadły…

– Kuurczę… Robimy teraz remont kuchni i chcemy zmienić auto…

A ja chcę zmienić dziecku ojca, odpowiadam w duchu, wkurzona.

– Postaram się wysłać coś więcej w przyszłym miesiącu – dodaje Piotrek, żeby mnie udobruchać. Często tak robi, rzadko dotrzymuje słowa.

– Obóz jest za tydzień, a resztę kasy trzeba wpłacić dzisiaj. Dobra, zapomnij. Heli i tak już pękło serce. Mnie zresztą też.

– Wiesz, no, czasem trzeba sobie i dziecku czegoś odmówić… My też nie jeździliśmy na obozy żeglarskie i jakoś żyjemy.

„Jakoś”. To dobre słowo, przynajmniej w moim przypadku.

– Słuchaj… za trzy godziny będę w Sztokholmie, to zadzwonię do Heli z hotelu przez Skype’a, okej?

– Za trzy godziny Hela będzie spać.

– No to zadzwonię jutro. Teraz nie mogę, bo zjeżdżam na przeładunek. Będzie dobrze, Matylda, dasz sobie radę. Poza tym… wiesz…

– Nie, chyba nie wiem.

– Noo… Chciałaś być sama.

Brak mi słów. Mam ochotę na niego nawrzeszczeć, odpowiedzieć coś, co go zmiażdży albo przynajmniej nim potrząśnie, ale z braku pomysłu i z bezsilności się rozłączam. Próbuję powstrzymać się przed płaczem. Nie przy Heli. Szybko wkładam buty i szukam na półce kluczyków do samochodu, których jak zwykle tam nie ma. Gula w gardle rośnie, a ja nie mogę sobie przypomnieć, jaką kurtkę miałam dziś na sobie, więc przetrząsam kieszenie wszystkich.

– Gdzie idziesz? – dobiega z pokoju córki.

– Zaraz wracam.

Wreszcie znajduję kluczyki w torebce i wychodzę. Dopiero w aucie na parkingu pozwalam popłynąć łzom. Podgłaśniam radio, żeby zagłuszyć szloch. Kiedy wypłakuję wszystko, co mam w sobie, przenika mnie strach. To takie znajome, zimne uczucie, jakby zamarzała mi klatka piersiowa. W tym stanie nie potrafię nawet myśleć o tym, co mam teraz robić. W ciągu kilkunastu lat wychowywania Heli zdarzały mi się różne kryzysowe sytuacje, nigdy nie zarabiałam kokosów, raczej ciągle kombinowałam, żeby starczyło nam na życie, przez co wielokrotnie czułam się jak życiowy nieudacznik – ale w takiej czarnej d… jeszcze nie byłam. Od przyszłego miesiąca nie będę miała wypłaty, na koncie jakieś mizerne resztki, dodatkowo zbliża się termin wniesienia raty za ubezpieczenie samochodu. Po cholerę w ogóle go kupowałam? Szybko obliczam sumę, jaka będzie mi potrzebna na opłaty mieszkaniowe, jedzenie i terapię Heli… Pieniądze, które miałam przeznaczone na obóz, pokryją część wydatków, ale co dalej?

– Dzień dobry! – słyszę zza szyby i podskakuję. Przez samochodowe okno zagląda do mnie sąsiad z pierwszego piętra. – Tak pani nie pojedzie! Musi pani przekręcić kluczyk! – Śmieje się, a ja nie rozumiem.

Dopiero po chwili orientuję się, że moje dłonie są kurczowo zaciśnięte na kierownicy. Świetny żart.

Przekręcam kluczyk, wciskam przycisk i szyba powoli się zsuwa.

– Ja nie… ja tylko…

– Spokojnie. Wdech… wydech. No, proszę, pani Matyldo, wdech… o tak, i długi wydech… Widzi pani, to trzeba po kolei, nie wszystko naraz. – Uśmiecha się, a ja się zastanawiam, czy czyta w moich myślach. – A jak coś będzie trzeba z samochodem, to ja chętnie pomogę. Proszę dzwonić.

Samochód. Zawsze mogę go sprzedać, potem coś się wymyśli… Patrzę w lusterko i stwierdzam, że nie jest tak źle. Może Hela nie pozna. Otwieram drzwi, ale zatrzymuje mnie dzwonek telefonu. Mam nadzieję, że to Piotrek się namyślił i wyśle nam jednak trochę grosza, niestety na wyświetlaczu pojawia się niezapisany numer.

– Mati… – Na sam dźwięk głosu, który słyszę w uchu, przeszywa mnie prąd. Tylko jedna osoba na całym świecie tak mnie nazywa, a raczej nazywała. Kiedyś. W poprzednim życiu. – Twoja mama nie żyje.

Redakcja: Gabriela Niemiec

Korekta: Adrianna Hess, Joanna Rodkiewicz

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz

Zdjęcia wykorzystane na okładce: © archiwum Mariusza Banachowicza

 

Skład i łamanie: Cyprian Zadrożny

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-68005-34-9