Sztuka niezłomności. Jak przetrwać, walczyć i zwyciężać - Ross Edgley - ebook
NOWOŚĆ

Sztuka niezłomności. Jak przetrwać, walczyć i zwyciężać ebook

Edgley Ross

0,0

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Ross Edgley w Sztuce niezłomności opowiada o ekstremalnej próbie opłynięcia Wielkiej Brytanii, co wymagało od niego pokonania niewyobrażalnego bólu, trudności i przeciwności losu. Analizuje również wyczyny sportowe i wyniki licznych badań, aby odkryć sekret sprawności umysłowej i zgłębić rolę odporności, wytrwałości i zdyscyplinowania psychicznego w pokonywaniu przeciwności losu.

Ta przełomowa książka zmienia bezpowrotnie koncepcję granic tego, do czego zdolne jest ludzkie ciało oraz umysł, i stanowi praktycznie gotowy plan, który pozwoli ci stać się twardszym, bardziej odpornym, a koniec końców lepszym człowiekiem – niezależnie od wyzwania, przed jakim stoisz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 411

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PRZEDMOWA

Te liczby mówią same za siebie: 2848 przebytych kilometrów, 157 dni spędzonych na morzu, pół miliona spalonych kalorii, ponad dwa miliony ruchów wykonanych podczas pływania. Oszałamiające. A czy wiecie, co jest jeszcze bardziej oszałamiające? Zero przechorowanych dni.

Myślałem, że opłynięcie Wielkiej Brytanii będzie wystarczająco trudne samo w sobie: kto byłby na tyle szalony, aby w ogóle wpaść na taki pomysł? Dlatego chciałem być jedną z pierwszych osób gratulujących Rossowi, gdy po pięciu miesiącach spędzonych na morzu wróci na plażę w Margate pod koniec swojego niesamowitego projektu, który nazwał Great British Swim – próby opłynięcia Wielkiej Brytanii wpław. Jedną z rzeczy, które najlepiej pamiętam z tego dnia, było to, że zdawał się do cna wyczerpany, głodny, wyglądał jak przybysz z innego świata… a mimo to na jego twarzy gościł szeroki uśmiech.

Kluczową zasadą myślenia, która pomogła mi przejść przez życie, jest pozytywne nastawienie. A tym, którzy znają Rossa, nie muszę mówić, że on akurat ma go pod dostatkiem. To z kolei przekłada się na więcej energii psychicznej. I pewną mądrość. Pozytywne nastawienie może wyciągnąć człowieka z największego psychicznego mroku (a kiedy przeczytasz tę książkę, przekonasz się, że Ross trafił do tych mrocznych miejsc nieraz).

Co daje człowiekowi motywację, która napędza go, pomagając przełamać barierę bólu i wzmocnić odporność, aby mógł on poradzić sobie z wszelkimi przeszkodami stającymi mu na drodze? Co takiego tkwi w umyśle, że jest on tak potężny, iż umożliwia osiąganie niesamowitych rzeczy? W jaki sposób Ross znalazł w sobie niewiarygodną siłę, aby sprzeciwić się ludzkiej naturze i zmierzyć z czymś, czego nie próbował wcześniej nikt inny?

Kiedy zastanawiam się nad odpowiedziami na te pytania, wracam myślami do czasu spędzonego w Special Forces i tego, jak dzięki szkoleniu nauczyłem się mierzyć z przeciwnościami losu. Tak więc w sytuacji bojowej rozważałbym, co się stanie, gdy przejdę przez drzwi, za którymi czai się uzbrojony wróg. Czy dorwie mnie, zanim ja dopadnę jego? Jakie jest ryzyko, że dostanę kulkę w łeb, która natychmiast mnie zabije? W większości sytuacji obliczałem, że jest ono niewielkie, więc mówiłem sobie: „Pieprzyć to, mam większe szanse, wchodzę”.

Ross pokonał wszelkie niesprzyjające okoliczności. Zmierzył się z meduzami w Corryvreckan, tankowcami przecinającymi mu drogę, zdradzieckimi prądami i pływami, wichrami i falami oraz sztormami. Aż dziw, że do imprezy powitalnej nie dołączył ten osobliwy atlantycki rekin!

Dzięki swojej wydolności fizycznej i psychicznej, kwalifikacjom w dziedzinie nauk sportowych i dogłębnej wiedzy o odżywianiu tylko Ross mógł osiągnąć sukces w realizacji tego przedsięwzięcia Great British Swim – próby opłynięcia Wielkiej Brytanii wpław. Nawet najlepszy pływak świata nie przetrwałby pierwszego tygodnia bez hartu ducha, odporności i przestawienia się na tryb przetrwania, tak jak zrobił to Ross.

Z tego śmiałego wyczynu można wyciągnąć niezliczone lekcje: „Nie pozwól, by definiowali cię inni”. „Pokonaj strach przed nieznanym”. „Oczyść swój umysł ze wszystkiego – skup się jedynie na sobie i wodzie, która cię otacza”. „Weź się w garść, zacznij działać i zrób, co masz do zrobienia”.

Ross jest jedną z najskromniejszych i najbardziej inspirujących osób, jakie znam. Główne przesłanie tej książki jest jasne: możesz osiągnąć wszystko.

To był naprawdę nie lada wyczyn. Powodzenia, stary – nie mógłbym być bardziej dumny, mogąc nazywać cię przyjacielem. Jesteś jedynym w swoim rodzaju, prawdziwym brytyjskim bohaterem i nie mogę się doczekać, aby zobaczyć, co czeka cię podczas twojej następnej wielkiej (i miejmy nadzieję: bardziej suchej!) przygody.

Ant Middleton

PROLOG

Jest 10.00, 31 stycznia 2018 roku, a ja znajduję się w Royal Marines Commando Training Centre w Lympstone, w hrabstwie Devon. Właśnie ukończyłem 48-godzinny trening pływacki (pokonałem 185 km w basenie ośrodka) w ramach przygotowań do ustanowienia rekordu świata w najdłuższym pływaniu na wodach otwartych. Zamierzałem podjąć się tego wyzwania w okolicach Bermudów, gdzie wody były ciepłe, jedzenie świetne, a ja znałem wielu właścicieli łodzi, co zagwarantowałoby mi niezbędne wsparcie.

Gdy wszedłem do mesy oficerskiej (miejsca, w którym personel wojskowy spotyka się i spożywa posiłki), usiadłem z moim dobrym przyjacielem Olliem Masonem, kapitanem królewskiej piechoty morskiej Royal Marines, głównym trenerem rugby i moim doraźnym instruktorem szkoleniowym, aby przemyśleć wydarzenia kilku ostatnich dni. Siedząc na wielkich skórzanych sofach, przez jakiś czas raczyliśmy się w milczeniu herbatą.

Zawsze spoglądałem w tym miejscu dookoła i czułem się zaszczycony, że mogę tu być. W ciągu wielu lat przez te progi przewinęły się setki oficerów. Mimo to wciąż byłem pod wrażeniem ponadczasowego, staromodnego luksusu, którym emanowały te wnętrza, umeblowane regałami z litego dębu, o drzwiach z framugami z polerowanego mosiądzu, z fortepianem stojącym w rogu i ogromnym obrazem przedstawiającym grupę komandosów otrzymujących zielone berety i stających się pełnoprawnymi Royal Marines.

Ciszę przerwał jeden ze starszych oficerów, który do nas dołączył.

– Hej, ty tam – powiedział, wskazując na moje pomarszczone od wody stopy i dłonie. – Słyszałem o twoim czterdziestoośmiogodzinnym treningu pływackim. Do czego tak właściwie trenujesz?

Był wysoki i miał masywne dłonie, w których filiżanka wydawała się niemal komicznie mała. Miał też równie imponujące wąsy. Wypisz wymaluj: idealny, podręcznikowy wręcz okaz oficera królewskiej piechoty morskiej.

– Wszystko wskazuje na to, że zamierzam pobić rekord najdłuższego pływania na otwartych wodach – wyznałem.

Milczał przez chwilę i popijał herbatę, wpatrzony w zadumie w dno swojej filiżanki, jakby szukał w niej wskazówek przed wydaniem werdyktu.

– Mogę być z tobą szczery, młody człowieku? – zapytał wreszcie.

– Oczywiście – zapewniłem go. Nie mogłem zaprzeczyć, że mnie zaintrygował.

– To brzmi niedorzecznie.

Nie trzeba chyba mówić, że nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Właściwie to nie prosiłem go też wcale o komentarz. W istocie wciąż nie wiedziałem, z kim mam do czynienia – ani ja nie przedstawiłem się jemu. Wyglądało jednak na to, że tym razem zwykłe uprzejmości poszły w odstawkę i przeszliśmy od razu do zaimprowizowanej sesji burzy mózgów.

Wtedy Ollie wtrącił:

– Ja też będę z tobą szczery, stary. Myślę, że powinieneś wziąć się w garść i opłynąć Wielką Brytanię.

– Czemu miałbym to zrobić? – spytałem, oszołomiony skalą tego, co właśnie zaproponował.

– Cóż, przychodzą mi do głowy co najmniej trzy powody – wyznał. – To niemal trzy tysiące kilometrów, więc byłaby to najdłuższa sesja pływania na otwartych wodach w historii ludzkości. Zdobyłbyś rekord dla Wielkiej Brytanii. I nie brzmi to wcale bardziej niedorzecznie niż pływanie na otwartych wodach na Bermudach.

Przez chwilę zastanawiałem się nad jego odpowiedzią.

Na początku z marszu odrzuciłem ten pomysł. Popijając herbatę w stanie lekkiego oszołomienia chlorem, roześmiałem się i potrząsnąłem głową; na myśl o spędzeniu lata na walce z jednymi z najbardziej zdradzieckich prądów na świecie wzdłuż wybrzeża Wielkiej Brytanii przeszedł mnie zimny dreszcz.

Ale w miarę jak wieczór upływał, ja zaś wlewałem w siebie kolejne filiżanki herbaty, zacząłem powoli oswajać się z tą myślą, a sam zamysł nie wydawał się już taki zły.

Być może nie miałem zbyt jasnego umysłu z powodu braku snu, ale kiedy tak siedziałem, na wpół drzemiąc, w tym ogromnym skórzanym fotelu, myśl o opłynięciu tej olbrzymiej skały, którą nazywamy Wielką Brytanią, wracała do mnie raz po raz. Zacząłem myśleć o wielkich brytyjskich poszukiwaczach przygód z dawnych czasów, od kapitana Jamesa Cooka aż po Ernesta Shackletona; można by przypuszczać, że chęć przeżywania przygód i eksploracji jest zakorzeniona w naszym brytyjskim DNA, a pomysł podążania ich śladami (co prawda na znacznie mniejszą skalę) rozpalił w moich trzewiach ogień, którego nie mógł ugasić nawet 48-godzinny, 185-kilometrowy trening pływacki.

~

Jest 19.00, 3 sierpnia 2018 roku, a my rozpoczęliśmy mój wielki plan opłynięcia Wielkiej Brytanii wpław, Great British Swim, 63 dni temu. Przepłynąłem już niemal 1300 km. Dotarliśmy do zatoki Corryvreckan, wąskiej cieśniny między wyspami Jura i Scarba u zachodniego wybrzeża Szkocji. Nie ma wątpliwości, że to Dziki Zachód Wielkiej Brytanii. Wysokie góry poprzecinane głębokimi dolinami i porośnięte rozproszonymi skupiskami sosen zimą spowija biel, a arktyczne zamiecie pozostawiają na ich szczytach krystaliczną warstwę mieniącego się śniegu.

W tej chwili lato powoli dobiega końca, ustępując miejsca jesieni. Kilometr po kilometrze podmokłe wrzosowiska w dolinach i na wzgórzach zmieniają kolor na złotobrązowy w coraz bledszym słońcu. To naprawdę niesamowity i niepowtarzalny spektakl… który najlepiej podziwiać, będąc opatulonym w grubą kurtkę, z wełnianą czapką na głowie i dłońmi skrytymi w ciepłych rękawicach.

Niestety nie bardzo cieszy on, gdy jest się zanurzonym w wodzie morskiej o temperaturze 8°C w połowie próby zostania pierwszym człowiekiem, który opłynął Wielką Brytanię, dziewiątą co do wielkości wyspę na świecie.

Czyli mną. Jakieś 1300 km od ukończenia Great British Swim. Zdecydowanie daleko mi w tym momencie do szczęścia i radości. Mój stan zdrowia także pozostawia wiele do życzenia.

Po walce ze zdradzieckimi sztormami, wysokimi falami, stale zmieniającymi się pływami i zanieczyszczonymi szlakami żeglownymi moje płuca i kończyny nie funkcjonują już tak jak kiedyś; przez ostatnie dwa miesiące byłem niemal non stop zmęczony. Ale to było zmęczenie niepodobne do żadnego, jakiego doświadczyłem wcześniej…

To wyczerpanie głęboko tkwiło w moich więzadłach i ścięgnach. Co więcej, język zaczął mi się łuszczyć od chronicznej ekspozycji na słoną wodę (ten stan jest znany jako syndrom słonego języka – następuje wskutek utraty wilgoci w jamie ustnej, w efekcie czego brodawki zaczynają się „łuszczyć”). Na domiar złego szkockie wody nie miały dla mnie żadnej litości, a same pływy były wściekłe i gwałtowne.

Jeśli chodzi o inne części ciała, to ich stan również był opłakany: napór fal dał się porządnie we znaki moim ramionom, a moją skórę pokrywały liczne otarcia, wrzody od wody morskiej; dręczyło mnie też przenikliwe zimno. W rzeczywistości moja skóra była tak szorstka i przebarwiona do całej palety odcieni błękitu, fioletu i szarości, że wyglądałem już jak nieboszczyk. Nos i policzki spuchły mi zaś w końcu tak bardzo od ciągłego narażenia na fale, że z trudem dopasowywałem gogle do coraz bardziej obolałych oczodołów.

Ale pomimo tej długiej listy dolegliwości uważałem się za szczęściarza, że wciąż jestem w stanie utrzymać się na powierzchni wody. Lokalna straż przybrzeżna powiedziała nam, że tutejsze prądy są tak zdradliwe, a liczba ofiar śmiertelnych tak wysoka, że o tym miejscu krążą niechlubne legendy – m.in. ta przekazywana sobie z ust do ust przez rybaków, opowiadająca o bogini Cailleach, która rządzi jeziorami i zbiornikami wodnymi Szkocji.

Muszę zaznaczyć, że przed przybyciem do Corryvreckan nie uważałem się za osobę szczególnie przesądną, ale to się szybko zmieniło. Gdy w wyspy uderzały podmuchy porywistych wiatrów, mrożący krew w żyłach dźwięk, który wydawał się nieść echem po całym wybrzeżu, doprowadził mnie do przekonania, że swoim wyczynem rozgniewałem jakieś mityczne bóstwo.

Tę teorię zdawało się również potwierdzać zachowanie dzikiej szkockiej przyrody. Nad naszymi głowami krążyły ptaki, a z dala przyglądała mi się samotna foka – żadne z nich nie do końca pewne, czego jest właściwie świadkiem. Ponieważ fale przez tak długi czas nieustannie wykrzywiały moje ramiona, parłem przez nie z nadludzkim wysiłkiem i bez gracji, nie przypominając większości ludzi, z którymi zwierzęta miały wcześniej do czynienia.

Trzymając się w bezpiecznej odległości od tego pół człowieka, pół bestii, czym właśnie byłem, załoga naszej łodzi pomocniczej „Hecate” zdecydowała, że nadszedł czas, aby przygotować mnie na kolejną porcję tortur. Matt (kapitan przedsięwzięcia opłynięcia Wielkiej Brytanii wpław) i Taz (syn Matta i szef załogi) wykrzykiwali z pokładu jasne i precyzyjne instrukcje:

– Będziesz musiał płynąć z pełną prędkością przez następne trzy godziny! – rzucił Matt ze współczuciem, wiedząc, że wymaga wiele od mojego posiniaczonego i poobijanego ciała. – Jeśli dasz radę, unikniemy wiru.

Biorąc pod uwagę obecny stan mojego ciała, trzygodzinna sesja płynięcia z pełną prędkością była naprawdę ambitnym planem. Niestety wiedziałem, że Matt ma rację: to był jedyny sposób na pokonanie tego odcinka kipieli, znanej jako wir Corryvreckan. W tym momencie wszelkie strategie tempa, odpoczynku i regeneracji po prostu traciły rację bytu. Albo dam z siebie wszystko, albo nic z tego nie będzie.

Zasygnalizowałem Mattowi i Tazowi, że jestem gotowy. Ostrożnie nasunąłem gogle na zapuchnięte oczy, ustawiłem licznik na zegarku na trzy godziny i obiecałem sobie, że nie przestanę płynąć, dopóki nie usłyszę alarmu. Ani wiry, ani legendarne duchy wodne nie zdołają odwrócić mojej uwagi od celu, jaki sobie postawiłem.

Ruch za ruchem, kopnięcie za kopnięciem, wymach ramion za wymachem balansowałem na skraju odwagi i zdrowego rozsądku. Ramiona i płuca paliły mnie żywym ogniem, ale wiedziałem, że lepsze to niż alternatywa spoczęcia na dnie oceanu, więc przez pierwsze 40 minut błagałem moje ciało, aby utrzymywało pozornie niemożliwe do osiągnięcia w tych warunkach tempo, podczas gdy wspólnie pruliśmy przez Corryvreckan. Ale po około godzinie szkockie wody – znane również jako mistyczna wanna bogini Cailleach – uznały, że to zbyt mało atrakcji, i wzbogaciły je o coś, czego nigdy bym się nie spodziewał… gigantyczną meduzę, którą rzuciły mi prosto w twarz.

Wkrótce okazało się także, że w okolicy jest ich cała armia. Macki tych znanych jako bełtwy festonowe stworzeń mogą mierzyć 2 m długości, podczas gdy one same mogą ważyć nawet 25 kg! Ale chociaż nie pierwszy raz miałem styczność z meduzami, to było kompletnie inne doświadczenie, bo w momencie, w którym ból spowodowany kontaktem z ich parzydełkami powinien ustać, wciąż czułem pieczenie na nosie i policzkach.

Po dwóch godzinach miałem wrażenie, jakby ktoś przypiekał mi twarz gorącym pogrzebaczem, który wbijał się w moje ciało z taką intensywnością, że czułem, jak z każdą chwilą tworzą się na nim nowe pęcherze.

Pół godziny później ból stał się paraliżujący. Toksyny wniknęły w moje ciało tak głęboko, że straciłem kontrolę nad lewą stroną twarzy. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem niczego podobnego. Nie mogłem mówić i ledwo poruszałem kończynami, ale na szczęście nie zacząłem tonąć.

Po 2 godzinach i 45 minutach ból był już nie do zniesienia. Niewiele widziałem, bo oczy zalewały mi piekące łzy. Gdy próbowałem poprawić gogle w trakcie pływania, szybko odkryłem, że skóra wokół moich oczu jest monstrualnie obrzęknięta z powodu ostatniego kontaktu z meduzami, więc gogle przestały być wodoszczelne.

– Płyń dalej! – krzyknął z łodzi Matt.

Dzięki 40-letniemu doświadczeniu w żeglarstwie wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że wciąż jesteśmy niebezpiecznie blisko jednego z największych i najbardziej śmiercionośnych wirów na świecie.

Wzrok miałem coraz bardziej zmącony przez moje własne łzy i słoną wodę – byłem teraz na wpół ślepy… na morzu… bez poczucia kierunku… więc w akcie desperacji nasunąłem nieszczęsne gogle na oczy. Jakimś cudem udało mi się je dopasować tak, że chroniły moje oczy – choć okupiłem to ogromnym bólem – i widząc wyraźniej, mogłem już płynąć w kierunku wskazanym przez Matta.

Po trzech godzinach rozległ się w moim zegarku sygnał alarmu informującego, że opuściliśmy obszar wiru. Nigdy nie brzmiał w moich uszach bardziej słodko. Ale nie było czasu na świętowanie – ból spowodowany kontaktem z meduzami na nowo dał mi się porządnie we znaki.

– Poparzyły mnie meduzy! – krzyknąłem do załogi.

Taz podbiegł do burty łodzi, aby ocenić sytuację.

– Całe ciało mnie piecze – dodałem, krzywiąc się z bólu.

Podczas gdy Matt skupiał się na manewrowaniu po niebezpiecznych wodach, Taz obrzucił spojrzeniem moją twarz i natychmiast spostrzegł, co się wydarzyło.

– Hmm, tak – rzucił, również się krzywiąc. – Wciąż masz owiniętą wokół twarzy mackę…

Niewiarygodne, że całą przeprawę przez Corryvreckan pokonałem z macką meduzy na twarzy!

Odwinąłem gruby, jadowity wąs, który jakimś cudem przykleił się solidnie do mojej skóry, i poczułem chwilową ulgę, gdy skórę ochłodziła mi gorzka szkocka bryza. Teraz mogłem kontynuować pływanie; pokonałem jeszcze niemal pięć kilometrów, zanim na dobre uwolniłem się ze szponów Corryvreckan.

Po wdrapaniu się na łódź upadłem na pokład, wyczerpany psychicznie i fizycznie. Teraz wiedziałem już, że zasady konwencjonalnego sportu nie mają tu żadnego zastosowania. W tym dzikim i nieokiełznanym zakątku Wielkiej Brytanii czynnikiem ograniczającym nie miała być technika pływacka. Zamiast tego będę musiał stawiać czoła przygodom takim jak ta, a o wygranej lub przegranej będzie decydować moja zdolność do przywołania każdej cząstki siły fizycznej i psychicznej oraz hartu ducha, jakie miałem w swoim arsenale, a także do przezwyciężenia chronicznego, paraliżującego zmęczenia.

Tego wieczoru zdałem sobie sprawę, że to coś więcej niż tylko pływanie… to forma ekstremalnych badań nad sztuką odporności.

~

Jest 7.45, 13 sierpnia 2018 roku, a my (nadal) znajdujemy się na Hebrydach Wewnętrznych w Szkocji.

– Kiedy przepłyniecie pod tym mostem, wszystko się zmieni – powiedział mijany rybak z silnym szkockim akcentem, który sprawiał, że wszystko, co mówił, brzmiało jeszcze bardziej złowieszczo.

Miał może około 70 lat i pływał po tych wodach od ponad pół wieku. Niemal można było dostrzec mądrość i doświadczenie morskie wyryte w każdej z bruzd na jego poprzecinanej siateczką zmarszczek twarzy; jego pokryte zrogowaceniami i stwardnieniami dłonie świadczyły o latach spędzonych na wyciąganiu codziennego połowu.

– Do tej pory Szkocja obchodziła się z tobą łagodnie – dodał.

– Serio? – jęknąłem. Ściągnąłem dekolt swetra i odsłoniłem swoje rany bojowe, na które składały się owrzodzenia i otarcia od pianki i poparzenia meduz oraz blizny po spotkaniu w Corryvreckan z boginią Cailleach. – Jeśli to oznaka łagodności, to czy zechciałbyś mi wyjaśnić, czego mam się spodziewać po „szorstkim traktowaniu”? – zapytałem.

– Och, mój chłopcze – powiedział z pełnym troski uśmiechem. – Pływałeś na Hebrydach Wewnętrznych, między wyspami u wybrzeży Szkocji. Znajdują się one blisko siebie, czasami zaledwie półtora kilometra, dzięki czemu zapewniają ochronę przed wiatrem i falami. Jeśli nadejdzie sztorm, możesz bez większych trudności zawinąć do portu po jedzenie i zapasy, a nawet spróbować słynnej hebrydzkiej gościnności i lokalnej whisky single malt. – Z tymi słowy odwrócił się w stronę Kyle of Lochalsh, miasteczka, w którym można było usłyszeć średniowieczny język gaelicki; to właśnie w nim śpiewali swoje pieśni muzycy ludowi w lokalnym pubie. – Gdy przepłyniesz pod mostem Skye, nie będziesz mógł już na to liczyć – ostrzegł. – Skierujesz się wówczas na Hebrydy Zewnętrzne i dalej. Tam nie ma gdzie się schronić przed sztormem na terenie o szerokości ponad pięćdziesięciu kilometrów. Nie zostaniesz tam powitany whisky. Zamiast tego czekają na ciebie arktyczne sztormy o prędkości pięćdziesięciu węzłów i fale o wysokości dziewięciu metrów. Meduzy mogą być najmniejszym z twoich zmartwień.

Przez chwilę staliśmy w milczeniu i patrzyliśmy na Skye Bridge. Mierzący nieco ponad półtora kilometra, łączy wyspę Skye ze Szkocją kontynentalną i nadmorską miejscowością Kyle of Lochalsh – do 1995 roku można było się między nimi przeprawić jedynie łodzią. Teraz most ten stał się kluczowym punktem orientacyjnym w moim przedsięwzięciu Great British Swim.

Tego ranka na pokładzie naszej łodzi udzielałem wywiadów przedstawicielom lokalnych mediów. Zjawiło się również kilku miejscowych rybaków zaintrygowanych moim planem opłynięcia Wielkiej Brytanii. Odpływ zaczął się cofać, co zwiastowało koniec wywiadów i początek kolejnego etapu mojej podróży. Gdy dziennikarze i rybacy opuścili łódź, siedziałem w ciszy z Mattem, ostrożnie próbując włożyć zimną, wilgotną piankę pływacką na obolałe ciało tak, żeby nie rozdrażnić najgorszych ran. Na pokładzie został jeszcze jeden reporter, który zebrał się na odwagę, by zadać trzy ostatnie pytania. Miały się one stać integralną częścią zarówno mojego przedsięwzięcia, jak i niniejszej książki:

Dlaczego to robisz?Dlaczego twoje ciało się nie poddaje?Dlaczego nie poddaje się twój umysł?

Prawdę mówiąc, wciąż próbowałem odpowiedzieć sobie na te pytania.

Zmęczenie i ból były głęboko zakorzenione w każdej komórce mojego ciała, a im dłużej to wszystko trwało, tym bardziej zwiększało się ryzyko, że się ugnę i przerwę realizację projektu. Wtedy, w obecności tego dziennikarza, mimo że wciąż nie byłem w stu procentach pewien odpowiedzi, starałem się jak najlepiej wyłożyć mu wnioski, do których doszedłem po 74 dniach spędzonych na morzu.

– Myślę, że powodem, dla którego moje ciało się nie poddaje, a mój umysł się jeszcze nie ugiął, jest to, że udało mi się połączyć nauki starożytnych greckich filozofów z wynikami badań współczesnych naukowców zajmujących się sportem. Dzięki temu stworzyłem własną formę filozofii, którą nazwałem stoicyzmem w sporcie.

Reporter początkowo wydawał się zdziwiony, ale potem skinął głową z długopisem zawieszonym nad notatnikiem, jakby z niecierpliwością oczekiwał mojej następnej odpowiedzi, mając nadzieję, że zaraz przekażę mu jakąś głęboką duchową morską mądrość. Niestety nie miałem mu nic więcej do powiedzenia.

Ponieważ do przepłynięcia pozostało mi jeszcze niemal 1500 km, ta nowo odkryta przeze mnie filozofia miała w zasadzie niezbyt solidne podstawy. Ale poinformowałem go, że jeśli ukończę moje pływackie przedsięwzięcie, przeprowadzę odpowiednie badania i napiszę książkę.

– W takim razie nie mogę się doczekać, aż pojawi się w księgarniach! – powiedział ze śmiechem.

Uśmiechnąłem się, gdy tak siedzieliśmy w milczeniu, podziwiając widoki i zastanawiając się, w jakich przedziwnych okolicznościach przecięły się nasze drogi.

– W porządku. W takim razie… dlaczego właściwie to robisz? – zapytał.

Obejrzałem się na Matta, który posłał mi znaczące spojrzenie. Nie musiał nic mówić.

Odnoszę wrażenie, że początek tej podróży (i moje życie „na lądzie”) miał miejsce całe wieki temu. Od tamtego dnia przebyłem wiele kilometrów, przeżyłem liczne przypływy i zachody słońca. Aby jednak zrozumieć, dlaczego to właśnie ludzie jako jedyni spośród istot żywych podejmują podobne wyzwania, należy zdać sobie sprawę, że od wieków ćwiczymy sztukę odporności. To jedyna kluczowa cecha, której nie posiada żaden inny gatunek. Dlatego pod wieloma względami to, co zaczęło się 1 czerwca 2018 roku na piaskach plaży Margate w południowo-wschodniej Anglii, było tylko rozbuchaną manifestacją naszej wyjątkowej ludzkiej zdolności do odnajdywania siły w cierpieniu.

The Art of Resilience: Strategies for an Unbreakable Mind and Body

Copyright © by Edgley Ross 2020

Copyright © for the Polish translation by Anna Hikiert-Bereza 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Maciej Cierniewski

Korekta – Adrian Kyć, Tomasz P. Bocheński

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Przygotowanie e-booka – Tomasz P. Bocheński

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na I stronie okładki – Andrew Brown

Fotografia na IV stronie okładki – Olaf Pignataro / Red Bull Content Pool

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN mobi: 9788383306896

ISBN epub: 9788383306902

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Martyna Całusińska, Ola Doligalska, Magdalena Ignaciuk-Rakowska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce i it: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl