Sztuka zrywania. Jak rozpadają się związki - Vaughan Diane - ebook

Sztuka zrywania. Jak rozpadają się związki ebook

Vaughan Diane

4,6

Opis

Mądra i głęboko poruszająca książka wyjaśniająca, co naprawdę dzieje się pod powierzchnią rozpadających się relacji. Oparta na obszernych badaniach i licznych wywiadach jest nieocenionym przewodnikiem dla każdego, kto chce zrozumieć rozstanie, jego etapy i konsekwencje. Ujawnia proces, który zaczyna się w tajemnicy, ale stopniowo staje się publiczny, angażując nie tylko partnerów, ale także ich otoczenie.

Jak i dlaczego kończą się relacje? Dlaczego partner nagle staje się niezadowolony i czy rzeczywiście dzieje się to tak nagle? Jakie sygnały wysyłają sobie partnerzy, aby wyrazić swoje wątpliwości dotyczące związku? I z jakiego powodu te sygnały tak często pozostają niezauważone? A w końcu - jak pogodzić się nie tylko z nieobecnością partnera i porzuceniem, lecz także z nową rzeczywistością, w której już nie tworzymy z nikim związku? 

 

Sztuka zrywania to poradnik łączący wiedzę na temat psychologii życia we dwoje z wywiadami przeprowadzonymi z ludźmi, którzy przeżyli proces rozstania. Opisuje przebieg procesu oddalania się od siebie do niedawna jeszcze bliskich sobie ludzi i pomaga w jego zrozumieniu. Może stanowić pomoc dla każdego, kto chciałby zapobiec rozpadowi związku lub przetrwać kryzys rozstania.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginalny: Uncoupling: Turning Points in Intimate Relationships

Przekład: Marian J. Waszkiewicz i Róża Rozmus-Adach

Redakcja: Elżbieta Wojtalik-Soroczyńska

Korekta: Agnieszka Szajewska

Projekt okładki: Urszula Szkuta-Kruk

Skład i łamanie: Jolaks – Jolanta Szaniawska

Opracowanie wersji elektronicznej:

Copyright © 1986 Oxford University Press, Inc.

All rights reserved under International and Pan-American Copyright Conventions.

Copyright © 2022 for the Polish edition and translation by Wamex – Marian Waszkiewicz

All rights reserved.

Wydano w koedycji z MT Biznes sp. z o.o., Warszawa, Polska.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ta nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie – w części lub w całości – bez pisemnej zgody wydawnictwa Wamex – Marian Waszkiewicz.

Warszawa 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

Wamex – Marian Waszkiewicz

ul. Krasińskiego 7, 60-830 Poznań

[email protected]

www.wamex.se

MT Biznes Sp. z o.o.

www.mtbiznes.pl

www.laurum.pl

[email protected]

ISBN 978-83-8231-222-5 (format epub)

ISBN 978-83-8231-223-2 (format mobi)

Wprowadzenie

Byłam mężatką przez dwadzieścia lat. Kiedy po rozstaniu zastanawiałam się nad naszym związkiem, doszłam do wnios­ku, że nasze małżeństwo rozpadało się powoli przez ostatnie dziesięć lat. Z pewnością mieliśmy szczęśliwe okresy, ale dziś mogę wyznaczyć pewne punkty zwrotne, momenty, w których związek zmieniał się, a dystans między nami zwiększał. To nie były kłótnie czy typowe katastrofy uczuciowe, z którymi boryka się wiele związków. Te punkty zwrotne wydawały się raczej związane ze zmianą grona naszych znajomych i obszarów kontaktów społecznych. Na przykład rozpoczęłam studia, ponieważ zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę miała stałego wsparcia od partnera i powinnam sama czymś się zajmować. Ten niewinny krok zmienił nas oboje. Gdy nasze małżeństwo zaczęło się starzeć, reagowaliśmy na trudności, zmieniając stosunek do otaczającego świata. Te zmiany odbiły się też na naszym związku i na każdym z nas.

Ponadto gdy analizowałam nasz związek przez pryzmat zachowań społecznych, wydawało się, że nasze małżeństwo ulegało degradacji powolnymi krokami. Mimo że kres związku był chaotyczny i destrukcyjny, jego przebieg zachował pewien cykl społeczny. Być może ten porządek wynikał z długości małżeństwa, a proces zakończenia trwał długo, tworząc wrażenie uporządkowanego rozpadu. Mogła to być także naturalna konsek­wencja mojego wykształcenia, byłam absolwentką socjologii, nauczoną szukania we wszystkim porządku.

W tym samym okresie natknęłam się na artykuł opisujący małżeństwo jako proces, w którym dwie osoby renegocjują rela­cje wobec siebie i świata, przez co reorganizują swoje życia. Zyskują wspólnych przyjaciół, gromadzą majątek, wspomnienia i tworzą wspólną przyszłość. Redefiniują się jako para w stosunku do siebie i w oczach tych, którzy odnoszą się do ich wspólnej tożsa­mości. Zapraszani są jako para, maile adresowane są do obojga, zazwyczaj razem rozliczają się z podatków. Przyjaciele, którzy są singlami, mogą się wahać, czy zadzwonić do pary, ponieważ para należy do innej sfery i ma tożsamość osób żyjących w związkach. Ta tożsamość jest ciągle potwierdzana nie tylko za pośrednictwem słów i czynów innych osób, lecz także przez zbiorową świadomość stałości związku. Stała publiczna akcep­tacja daje parze stabilną pozycję w przestrzeni społecznej i nadaje wartość ich związkowi.

Te koncepcje natychmiast zwróciły moją uwagę, ponieważ przedstawiony proces wydawał się odzwierciedleniem rozpadu mojego związku – z czasem zaczęliśmy redefiniować siebie jako osobne jednostki. Zamiast gwałtownego zakończenia odchodziliśmy od siebie stopniowo. Zanim rozstaliśmy się fizycznie, oddalaliśmy się społecznie, zyskując własnych znajomych, własne doświadczenia i tworząc własne wizje przyszłości. Na postępujące zmiany w naszym związku reagowaliśmy w sposób, który powoli kwestionował i rozbijał naszą wzajemną relację i stosunek otoczenia do nas.

By odpowiedzieć na pytania wynikające z mojego własnego doświadczenia i zbieranych informacji, zaczęłam pytać ludzi, jak zakończyły się ich związki. Byłam zainteresowana zarówno ludźmi, którzy żyją razem w nieformalnym związku, jak i w małżeństwie. Nie skupiałam się więc wyłącznie na rozwodach, ale na procesie rozchodzenia się – na tym, jak partnerzy „wydostają się” ze związku i kończą bliskie relacje. Pierwszym kryterium nie były preferencje seksualne czy stan cywilny, tylko życie w związku i utrzymywanie relacji seksualnych. Oczywistym sposobem na prowadzenie badań było zebranie historii różnych związków, żeby zrozumieć nie tylko rozwój wydarzeń, ale również to, jak badani porządkują te wydarzenia. Pytałam zatem o ten moment w ich relacjach, gdy poczuli, że coś jest nie tak. Nagrywałam ich wypowiedzi, wtrącając okazjonalne pytania.

Zawsze interesowałam się tym jak, a nie dlaczego, ludzie zrywają ze sobą. Niejednokrotnie moi rozmówcy sami tego nie wiedzieli. Nawet gdy wydawało im się, że wiedzą, powody zmieniały się, a to, co raz było ważnym wyjaśnieniem, po sześciu miesiącach zdawało się nie mieć znaczenia. Badani wzbudzali moje zaciekawienie, gdyż niezależnie od tego, czy związek trwał krótko, czy długo, czy partnerzy byli bogaci, czy biedni, homo- czy heteroseksualni, bogaci czy biedni, współżyjący nieformalnie czy po ślubie, zawsze zrywanie relacji było trudne dla obojga.

Jedna z kobiet, z którymi rozmawiałam, miała przed ślubem przeczucie, że wyjście za mąż będzie błędem. Tydzień przed ceremonią śniła, że jest ubrana cała na biało, ale ma czarne buty. Drugiego dnia miesiąca miodowego zaczęła kłócić się z mężem. Ten w szale kłótni ściągnął obrączkę, rzucił nią przez pokój i uderzył kobietę pięścią w twarz. Zanim pojechali do szpitala, odszukała obrączkę na podłodze i założyła z powrotem na jego palec. Ten scenariusz powracał w czasie trwania ich związku. Sześć lat później pojechali do Japonii. Kiedy spacerowali w śnieżną noc, pokłócili się i – zgodnie z dobrze znanym schematem – mąż zdjął z palca obrączkę, wyrzucił ją i uderzył żonę. Wspomi­nała: „Trzy godziny raczkowałam w ciemności po śniegu, zanim znalazłam tę obrączkę”.

Poszukiwania obrączki przez tę kobietę są symbolem priory­tetów, które przyjmujemy w naszym życiu. Są one tak ważne, że trzymamy się ich bez względu na to, czy czujemy się dzięki nim szczęśliwi. Dlaczego więc trwamy w związkach mimo braku zadowolenia? Dzieje się tak, ponieważ wierzymy w poświęcenie. Czujemy się związani prawem. Nie chcemy skrzywdzić drugiej osoby. Wmawiamy sobie, że to jedyne rozwiązanie. Wierzymy we własną dobroć i umiejętność radzenia sobie z trudnościami. Nie poddajemy się. Robimy to ze względu na dzieci i rodziców. A także ze względu na Boga.

Cudem jest w takim razie, że do zakończenia związków w ogóle dochodzi. Niemniej jednak tak się dzieje. To doświadczenie jest tak uniwersalne, że wszyscy mamy gotowe oceny takich sytuacji. Biorąc pod uwagę czynniki, które zmuszają nas do trwania w niezadowalających związkach oraz prawdopodobieństwo ich zakończenia, oczywiste staje się pytanie o sposoby rozstawania się. Mimo to badania dotyczące tego procesu nie są liczne. Choć istnieje obszerna literatura o separacji i rozwodach, nie porusza ona w zasadzie tematu rozmów i negocjacji między partnerami w trakcie konfliktu. Badania par, które najpierw żyły razem, a potem rozstają się, nie są obszerne i nie stawia się w nich pytań dotyczących przebiegu tego procesu.

W rezultacie moich badań odkryłam, że wychodzenie ze związku ma pewne uniwersalne prawidłowości. Z socjologicznego punktu widzenia rozchodzenie się występuje w określonych przypadkach, według konkretnego wzoru. By się rozstać, dwoje ludzi musi nie tylko podzielić majątek, lecz także wspólną tożsamość. W przeciwieństwie do zawierania związku partnerzy redefiniują samych siebie, zarówno osobiście, jak i w stosunkach z innymi, jako ponownie wolne jednostki. Rozstanie pociąga za sobą redefinicję własnego ja na kilku poziomach: w relacji z samym sobą, między partnerami i w szerszym, społecznym otoczeniu, w którym związek istnieje. Te zmieniające się definicje następują stopniowo – najpierw między partnerami, później w rodzinie i wśród przyjaciół, aż w końcu docierają do znajomych i nieznajomych – co powoduje utrwalenie zmian w życiu partnerów. Rozchodzenie się dobiega końca, gdy partnerzy postrzegają siebie i są postrzegani jako osobne jednostki, osoby niezależne, tzn. bycie parą nie stanowi już głównego źródła ich tożsamości, gdyż opiera się ona na innych podstawach.

Rozchodzenie się pary to zasadniczo historia o dwóch, następujących po sobie fazach. Zwykle najpierw jeden z partnerów chce odejść, podczas gdy drugi pragnie kontynuować związek. Mimo że oboje muszą przejść przez ten sam proces rozstania, przebiega on w innym czasie dla każdego z nich. Kiedy jeden z partnerów nadal kocha i uświadamia sobie, że związek jest w poważnym kryzysie, drugi zdążył już postawić parę kroków w procesie rozchodzenia się. Gdy odrzucany partner wchodzi w pierwszy etap rozstania, ten drugi ma już go za sobą. W konsekwencji zrozumienie procesu rozchodzenia się koncentruje się na badaniu relacji między inicjatorem i osobą pozostawianą. Tyle że ustalenie, kto jaką rolę spełnia w danej chwili, w wielu przypadkach może nie być łatwe. W trakcie trwania długiej relacji te role mogą przechodzić z jednej osoby na drugą i osoba, która rozpoczęła proces rozchodzenia się, może nagle zmienić zdanie, gdy partner czy partnerka ma energię do odejścia. Powód, dla którego dochodzi do zamiany ról, jest jedną z bardziej intrygujących kwestii całego procesu.

Opiszę te dwa procesy od pierwszych sygnałów niezadowolenia okazywanych przez inicjatora aż do końca procesu rozchodzenia się. Dowiecie się, jakie są przeżycia partnerów na poszczególnych poziomach. Partner, który jest osobą porzucaną, rozpoczyna proces rozchodzenia się z opóźnieniem. Dopasowu­jąc treść książki do rzeczywistości, działania i myśli osoby po­rzu­­canej, przedstawię dopiero w rozdziale 4. Rozdział 6 „Podejmowanie prób” jest długi, ponieważ w życiu starania te również trwają długo. Książka koncentruje się na jednym z wariantów procesu. Czytelnicy dowiedzą się, że rozstający się ludzie czasami decydują się opisać swoje przeżycia, aby zrozumieć, co się działo z ich związkiem. Przyczyną napisania tej książki była moja potrzeba przeanalizowania własnego doświadczenia małżeńskiego. Ponadto pisanie pomogło mi trochę w lepszym prowadzeniu następnych relacji, jakie miałam w życiu. Czytelnicy tej książki mogą być w podobnej sytuacji, ponieważ w trakcie procesu rozchodzenia się ludzie często szukają informacji, które mogłyby im pomóc, gdy zastanawiają się nad tym ważnym procesem w ich życiu.

Ponieważ książka ta dotyczy zasadniczo relacji międzyludzkich, odwołuje się także do zagadnień tradycyjnie związanych z socjologią. Jest to także książka o manipulowaniu, to jest o tym, jak wysyłając pewne sygnały, można wywoływać pożądane efekty. Ujawnia też ograniczające działanie grup społecznych, do których należą jednostki. Pokazuje, jak jednostki definiują sytuacje społeczne. Demonstruje rozbieżności między psychiką a działaniem w świecie zewnętrznym. Bada tożsamość człowieka oraz sposób jej budowania, kształtowania i transformacji. Analizuję wreszcie związek między działaniem jednostkowym a funkcjonowaniem społeczeństwa.

Mimo że chcę teraz przede wszystkim skupić uwagę czytelnika na treści tej książki, muszę wspomnieć, czego tu nie zamieś­ciłam. W celu zbadania socjologicznej dynamiki procesu rozchodzenia się par odseparowałam indywidualne doświadczenie od środowiska, w którym proces ten zachodzi. Intymne relacje, będące podstawą treści tej książki, odnoszą się do konkretnych miejsc w konkretnym czasie.

Doświadczenia przedstawionych tu par związane z rozchodzeniem się nie mogą być uważane za uniwersalne, odpowiadające odmiennym modelom rodziny w innych okolicznościach, czy odzwierciedlające relacje społeczne w ogóle. Pozostaje wiele pytań, których nie postawiłam, pytań o związki między środowiskami społecznymi, ekonomicznymi i kulturowymi a jednostkami w nich funkcjonującymi. To też są pytania należące do socjologii.

Wpływ emocjonalny na jednostkę nie jest tu centralnym tematem, co jednak nie oznacza, że jest nieistotny. Rozchodzenie się jest doświadczeniem dramatycznym, którego skutki widać w nastawieniu ludzi do rozmów o związkach nawet po wielu latach. Nikt, kto próbował zrelacjonować wydarzenia w porządku chronologicznym, nie powstrzymał ponownego przypływu smutku i straty bez względu na miniony czas. Chociaż psychologiczne aspekty rozchodzenia się są niewątpliwie istotne, osoba prowadząca badanie ma komfort wyboru. Ograniczyłam się w opisach psychologicznej strony procesu, aby skupić się na kwestiach socjologicznych.

Przeprowadziłam wywiady ze 103 osobami, w większości z wykształceniem średnim lub wyższym. Z kilkunastoma osobami rozmawiałam więcej niż raz, co pozwoliło mi zaobserwować przemiany, jakie nastąpiły między naszymi spotkaniami. Niemal wszyscy badani byli w separacji lub po rozwodzie czy rozsta­niu, kilka osób nadal trwało w związkach i rozważało separa­cję albo rozwód. Niektóre były w separacji od niedawna, inne od wielu lat.

Byli też tacy, którzy znaleźli nowych partnerów albo pojednali się ze starymi. Biorąc pod uwagę intymny charakter problemów, można by postawić pytanie, w jaki sposób udało mi się przekonać partnerów do rozmowy ze mną. Otóż wysłałam listy do osób, których informacje o rozwodach podano w gazecie, ogłaszałam się, szukałam wśród singli, w organizacjach LGBT; osoby, które spotykałam, prosiłam o przekazanie kontaktów do innych, które miałyby chęć na rozmowę.

Oprócz osób wyszukiwanych, znajdowałam ludzi nieoczekiwanie. Każdy ma coś do powiedzenia na ten temat. Pytana, czym się zajmuję, mówiłam, że „badam, w jaki sposób ludzie rozchodzą się ze sobą” i w odpowiedzi zawsze słyszałam historię jakiegoś związku. Pewnego razu wybrałam się do redakcji lokalnej gazety, żeby zamieścić ogłoszenie o tym, że szukam rozmówców. Dwie kobiety z redakcji zadeklarowały chęć uczestniczenia w badaniu, tak samo jak dwóch mężczyzn, którzy stali za mną w kolejce. Z podobnymi reakcjami spotykałam się na przystanku autobusowym, na imprezie, u dentysty, w supermarkecie czy w taksówce.

Odbyłam ponadto rozmowy z osobami profesjonalnie zajmującymi się doradzaniem: pracownikami socjalnymi, psychologami, psychiatrami i przedstawicielami kleru. Uczestniczyłam w spotkaniach grup osób będących w separacji i po rozwodzie. Szczególnie efektywną metodą badania procesu rozchodzenia się par było rozdawanie materiałów na ten temat osobom, które w moich badaniach dostrzegły odzwierciedlenie własnych doświadczeń. Poza tym zbierałam informacje od przyjaciół i obserwowałam moje osobiste przeżycia. Cenne punkty widzenia znalazłam na autobiograficznych blogach, w filmach, gazetach i magazynach. Sposób dotarcia do materiałów nie stanowił problemu, ale starałam się podchodzić do nich z dystansem.

Niezależnie od solidnego przygotowania do badań nie twierdzę, że udało mi się dotrzeć do sedna spraw. Uważam, że związki mają charakter dynamiczny i nie rządzi nimi stabilność, ale dynamika zmian. W gruncie rzeczy są tak złożone, że zrozumienie skomplikowanych doświadczeń może być niemożliwe nawet dla samych partnerów. Skoncentrowałam się na wyizolowaniu jednego zjawiska z bardzo wielu pojawiających się w związku, za punkt wyjścia obierając moment, w którym wszystko się zaczęło. Polegałam na pewnych schematach postępowań dotyczących rozchodzenia się, ale nie oznacza to jednakowego traktowania różnych przypadków, np. homoseksualistów i heteroseksualistów, kobiet i mężczyzn, zamożnych i uboższych, młodych i starych. Różnice między nimi przecież istnieją. Rozchodzenie się zawiera zarówno podobieństwa, jak i różnice.

Zastrzeżenie

Badania socjologiczne są możliwe tylko dlatego, że ludzkie zachowania podlegają schematom. Uczniowie siadają w klasie mniej więcej w tym samym miejscu każdego dnia – czasami dokładnie w tym samym. Publiczność bije brawo jednocześnie i w odpowiedniej chwili. Pasażerowie windy prawie zawsze stoją przodem do wyjścia. Socjologia obdarowuje nas możliwoś­cią odkrywania wzorów i regularności w wielu zjawiskach, dzięki czemu ludzie odnajdują swoje indywidualne doświadczenie w relacji do doświadczeń innych. Ale każde życie toczy się niepo­wtarzalnym i nieprzewidywalnym torem. Należy jednak zwrócić uwagę, że opisane przeze mnie schematy rozchodzenia się wywodzą się z historii osób, które się rozstały. Z definicji przeszły więc wszystkie albo prawie wszystkie stany opisane w tej książce. Nie oznacza to jednak, że te stany występują wyłącznie podczas rozchodzenia się. Proces może być odwrócony, zatrzymany, przesunięty albo przyspieszony w wyniku działań partnerów. Ludzie zawsze są w stanie zmienić swoją sytuację. Jak to później wyjaśnię, pierwszym krokiem ku temu jest uświadomienie sobie danej sytuacji.

Rozdział 1Sekrety

Żyjąc w intymnych związkach, wszyscy mamy jakieś sekrety. Nie mówimy partnerom o wszystkich spotkanych codziennie osobach, o spotkaniu czy rozmowie z byłymi partnerami, o prawdziwych uczuciach związanych z seksem, o tym, co myś­limy o przyjaciołach, teściach itp. Ukrywamy osobiste nadzieje, niepokoje związane z pracą, zdrowiem, miłością i życiem[1]. Posia­danie sekretów prawdopodobnie ułatwia kontynuację związków. Gdyby nasi partnerzy znali każdą naszą myśl, wiedzieli o nas wszystko, relacje byłyby narażone na ryzyko ciągłego chaosu albo, co gorsza, zamieniły się w chłodną rzeczową analizę, pozbawioną wszelkich niespodzianek. Ale niezależnie od poży­tecznej roli, jaką spełniają sekrety, przyczyniają się one również do rozpadu związków.

Rozchodzenie się pary zaczyna się od sekretów. Jeden z partnerów zaczyna czuć się niekomfortowo. Ich wspólny świat już mu nie odpowiada. Czasem takie odczucia pojawiają się bardzo wcześnie. I rzeczywiście bardzo często rozchodzący się „czuli, że chyba popełniają błąd”, zanim zamieszkali, wzięli ślub czy wyruszyli w podróż poślubną.

Mentalnie nigdy nie wyszłam za mąż. Bycie w formalnym związku zawsze powodowało u mnie napięcie. Nie mogłam się przyzwy­czaić do statusu „zamężna” i do nowego nazwiska. Nigdy go nie chciałam. Dzień po uroczystości ślubnej był chyba najgorszy w moim życiu, ponieważ straciłam swoją niezależność. W oczach świata stałam się żoną męża. I nigdy nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Osoba męża była tu bez znaczenia.

[Studentka, 26 lat, rozwiedziona po dwóch latach]

Gdy zdecydowaliśmy się na wspólne życie, zaczęliśmy z Carlem rozmawiać, jak wykorzystamy meble z naszych domów do urządze­nia wspólnego mieszkania. Kiedy miałam zadecydować, których się pozbędę, a które zostawię, nie miałam ochoty na kompromisy. Zdałam sobie sprawę, że nie byłam gotowa na życie z partnerem, ale nigdy mu tego nie powiedziałam. Nasi przyjaciele już wiedzieli o naszej decyzji, więc było za późno, by cokolwiek zmieniać.

[Bartender, pisarka, 32 lata, rozstanie po 13 miesiącach życia razem]

Pierwsza trauma związana z małżeństwem zaczęła się w zasadzie pół godziny po tym, jak wyszliśmy z naszego wesela. Przyjęcie bardzo mi się podobało, ale gdy tylko odjechaliśmy, poczułam się niezadowolona. Myślałam: „Co ja najlepszego zrobiłam?”. Nie chodziło o opuszczenie rodzinnego domu, mimo że Bill tak to tłumaczył. Powiedział, że „naprawdę będę tęsknić za swoją rodziną”. To według niego miał być powód mojego smutku, ale ja czułam (jestem tego pewna i byłam pewna także wtedy), że wcale nie to było powodem zmartwienia. Wiedziałam oczywiście, że będę za nimi tęsknić, ale gdybym ich potrzebowała, byliby ze mną. To, co mi się nie podobało, to osoba, z którą żyłam. Mówiłam sobie: „Co ja zrobiłam? Popełniłam błąd, podejmując życiową decyzję. To nieodwracalne. Nic nie mogę zrobić”.

[Sekretarka, 25 lat, rozwiedziona po 4 latach małżeństwa]

Negatywne emocje przed większym zaangażowaniem są często ignorowane przez osoby je odczuwające. Tłumaczą je one sobie popularnymi wyjaśnieniami o strachu przed wspólnym życiem, o tym, że każde początki są trudne i tym podobnie. Dyskomfort jest postrzegany jako „reakcja emocjonalna, przez którą każdy musi przejść – ślub to traumatyczne przeżycie, ale ludzie się po nim uspokajają”. Obawy te mogą jednak nie mijać i powracać po krótkim okresie spokoju nawet ze zdwojoną siłą. Niezadowolenie nie musi oczywiście pojawić się tak wcześnie. Może przyjść po wielu dobrych latach związku, a jego pochodzenie pozostać niejasne.

Chyba nie potrafię precyzyjnie określić, kiedy zaczęłam być świadoma kłopotów w małżeństwie. Myślałam raczej o potrzebie chwilowej przerwy niż zakończeniu związku. Nastąpiło to po kilku latach małżeństwa. Miałam dwuletni okres, w trakcie którego zaszło wiele zmian w moim życiu, i wtedy po raz pierwszy zaczęłam odczuwać, że coś się zmienia w naszym związku. Sygnały były bardzo subtelne. W ciągu tych dwóch lat nie kłóciliśmy się. Pojawił się tylko dyskomfort w wielu sprawach. Jedną z nich było małżeństwo.

[Psycholog, wiek 44, rozwiedziona po 12 latach w związku]

Prawdopodobnie wszyscy czujemy się czasami niezadowoleni z naszych związków. Są to jednak zazwyczaj luźne myśli, nieanalizowane i niepodlegające dalszej analizie czy wyciąganiu konsekwencji, które „zgłaszają się” lub są wywoływane w trudnych momentach. Jednakże to chwilowe niezadowolenie, nieza­leżnie od swojego źródła, nie oznacza końca relacji. Gdy związek faktycznie przestaje istnieć, poczucie nieszczęścia jest już jasno określone i do końca przeżyte. Utrata złudzeń wywołuje coś więcej niż chwilowe nawroty złości, żalu lub rozczarowania. Niezadowolony partner zagłębia się w tym stanie ducha, przywiązuje się do niego, analizuje go i wykorzystuje. Ten sekret jest jednak zupełnie inny niż tajemnice ukrywane zwykle przez partnerów przed sobą. Nie dotyczy on codziennych spotkań, pieniędzy czy teściów. Ten sekret to dyskomfort w związku odczuwany przez jednego z partnerów. Niezadowolony partner przyznaje sam przed sobą, że związek jest źródłem rozczarowa­nia. Niektórzy narzekają, że źle ulokowali swoje uczucia. Ich definicja siebie jako partnera pozostaje w sprzeczności z włas­nym „ja” i wywołuje poczucie utraty tożsamości. Dyskomfort, z którym trzeba się zmierzyć, wpływa na stan psychiczny osoby, która go odczuwa; trudno zrozumieć ten dyskomfort i zaakceptować go, a jeszcze trudniej jest dzielić się nim z innymi.

A zatem rozchodzenie się pary zaczyna się jako indywidualny proces przeżywany w samotności. Założenie, że związki opierają się na wzajemnej ciągłej, świadomej i otwartej wymianie myśli i poglądów nie sprawdza się często w praktyce. Para żyje, ukrywając i rozważając w cichości problem czy rozczarowanie. Z początku nie ujawniamy go, ponieważ nie jest on dostatecznie sprecyzowany albo nie znamy jego przyczyny i wagi, nie rozumiemy jego konsekwencji. Nie dzielimy się sekretami zapewne dlatego, że boimy się wywołania negatywnych uczuć u partnera. Bez względu na powód nie zrobimy tego, dopóki nie będziemy absolutnie pewni, czego chcemy. Tak więc niezadowolony partner tworzy prywatną przestrzeń, w której rozważa te delikatne i zakłócające codzienność odczucia, ocenia swoje obecne i przyszłe możliwości i konsekwencje wprowadzenia ewentualnych zmian w swoim życiu, odrzuca je, analizuje ponownie, a proces ten przeplatają okresy pasywności i wyczekiwa­nia. W końcu zazwyczaj podejmuje jakiś wybór.

Pozornie prosta i niewinna refleksja, do której niezadowolony partner dochodzi w samotności, inicjuje rozłam w związku. Rozłam jest następstwem informacji, którą ma i potrafi ocenić tylko jeden z partnerów, drugi pozostaje w nieświadomości. Początkowo ten rozłam może być uważany za uzasadniony moralnie, stanowi utratę zaufania, ale nie należy ignorować jego społecznych następstw. Niezadowolony partner tworzy nieświadomie stan dużej nierównowagi w związku. Partner skrywający sekret może uznać tę wiedzę za prywatną, kontrolować przepływ informacji i dobierać je w taki sposób, że mogą wpłynąć na teraźniejszość i przyszłość[2].

Sekret pozwala na realizację planów, ich zmienianie lub odstępowanie od nich bez otwartej dyskusji z partnerem, który mógłby przedstawić alternatywne punkty widzenia lub zasugerować zmiany. Mimo że tajemnica zapewnia niezadowolonemu partnerowi zdolność do kontrolowania i oceniania, drugi z partnerów w wyniku wykluczenia jest jednocześnie pozbawiony możliwości zrozumienia rozwijającej się (i potencjalnie groźnej) sytuacji. W konsekwencji drugiej osobie uniemożliwia się działanie. Przewagę automatycznie przejmuje osoba niezadowolona. Przewaga partnera jest w tym momencie prawdziwa i ważne jest, by ją zauważyć, bo różnice siły grają decydującą rolę podczas rozchodzenia się i występują już tutaj, w początkowym stadium tego procesu.

W pewnym momencie niezadowolony partner próbuje napra­wić sytuację. By zniwelować własny dyskomfort, rozpoczyna działania zmierzające do przywrócenia harmonii w związku. Inicjator stara się wytłumaczyć partnerowi, że coś jest nie tak. Przekazywanie tej informacji jest ważne, ponieważ negocjacje nie rozpoczną się, dopóki obydwoje nie zgodzą się, że problem istnieje. Żeby związek mógł przybrać nowy kształt, inicjator zmian musi najpierw osiągnąć zainteresowanie partnera powstałym problemem. A nie jest to zadanie łatwe. Chociaż inicjator ocenia związek jako źródło niezadowolenia, powody takiego stanu mogą nadal być dla niego niejasne lub trudne do określenia, a w konsekwencji takie same dla partnera. Dla inicjatora, który nie tylko zauważył trudności, ale zaczął też rozumieć pewne aspekty problemu, zadanie też nie jest łatwe. Jeżeli druga osoba jest całkowicie zadowolona i zaangażowana w relację, to formułowanie i przekazanie komunikatów o problemach stanowi poważne wyzwanie, bez względu na to, czy powodem jest obawa przed zranieniem drugiej osoby, czy niepewność albo oba te powody.

Niezdolny do swobodnego przedstawiania prawdziwych emocji, myśli i nastrojów inicjator nie przeprowadza bezpośredniej konfrontacji z partnerem w sposób, który służy do wyrażania prostych komunikatów („Jestem niezadowolony z naszego związku, ponieważ…”). Zamiast tego inicjator zaczyna okazywać niezadowolenie za pomocą uwag, sygnałów czy działań w takim samym stopniu, jak za pomocą słów. Niezadowolenie wyrażone gestami, niecierpliwym spojrzeniem, brakiem pocałunku na dobranoc, zmianą ustalonego porządku w codziennych zajęciach może być trudne do zinterpretowania albo, jeżeli zostanie zauważone, trudne do wytłumaczenia dla partnera. Jeśli niezadowolenie jest wyrażone na poziomie słów, inicjatorzy zazwyczaj mają pretensje dotyczące problemów codziennego życia. „Czuję się zażenowana, gdy tak głośno się śmiejesz”, „Chciałabym, żebyś przychodził na czas do domu na obiad, byśmy mogli zjeść razem z dziećmi”. Skargi dotyczą codziennych „niepowodzeń” partnera. Skargi są sporadyczne i prozaiczne. Nic dziwnego, że reakcje partnera utrzymują się w tej samej sferze – traktuje je jak błahostki. W tym momencie inicjator prawdopodobnie nie zdaje sobie jeszcze sprawy z rozmiaru problemu, bo nie wydaje się on znaczny.

Negocjowanie zmian

Narzekania inicjatora są czymś więcej niż sposobem na przeka­zywanie niezadowolenia. Są też jego pierwszą próbą ratowania relacji. Skarżąc się, inicjator stara się zmienić partnera, aby ten lepiej odpowiadał jego oczekiwaniom, zmienił swój styl bycia. Skupienie się na codziennych niepowodzeniach jest zatem właś­ciwe, ponieważ, jak zauważa George Eliot, „to w tych czynach, zwanych trywialnością, ziarna radości są na zawsze marnowane”. Inicjator stara się naprawić codzienne potknięcia partnera w nadziei, że stanie się on lepszą, atrakcyjniejszą osobą, a zatem lepiej dopasowanym partnerem. Niektórzy próbują zmienić partnera zarówno pod względem wyglądu, jak i zachowania. Mogą sugerować zmianę wagi, ubierania się lub włosów. Mogą wskazy­wać szczególne sprawy lub zachowania, które ich irytują, takie jak dobór przyjaciół, nawyk picia, tempe­rament, styl prowadzenia rozmowy, technika seksualna (lub jej brak), zajęcia rekreacyjne lub zarządzanie finansami.

Niektórzy inicjatorzy zachęcają swoich partnerów do nowych aktywności.

Nigdy nie wykazywała dużego zainteresowania tym, co robiłem i co chciałem osiągnąć. Chciałem, aby interesowała się, z kim się spotykałem, dlaczego podoba mi się moja praca. Chciałem także móc opowiadać jej o tym, co się działo w moim zakładzie. Powiedziałem jej kiedyś: „Słuchaj. Mam pomysł. Chciałabyś przyjść kiedyś do mojego biura w tygodniu? Zobaczysz, jak tam jest, poznasz ludzi, wszystko ci objaśnię. Możesz przychodzić regular­nie, zapłacę ci za poświęcony czas, a potem możemy pójść na obiad do eleganckiej restauracji, gdziekolwiek zechcesz”.

[Kierownik oddziału, 54 lata, rozwiedziony po 19 latach małżeństwa]

Po śmierci ojca co chwilę zmieniała zajęcia. Naprawdę nic jej nie interesowało. Jej witalność oklapła. Była skupiona na sobie do tego stopnia, że naprawdę zaczęło mnie to martwić. Piła więcej niż zwykle, co sprawiło, że czas, który spędzaliśmy razem, nie był zbyt przyjemny. Pomyślałem, że ćwiczenia fizyczne są ratunkiem – w jakiejś zorganizowanej grupie, w której brałaby regularny udział i spotykała inne kobiety. Zafundowałem jej więc na urodziny kartę próbną dla nas obojga na siłownię”.

[Rzemieślnik – garncarz, 32 lata, rozstanie po 9 latach życia razem]

Inicjator może zachęcić partnera do wzięcia udziału w wieczornym kursie, do spędzenia wieczoru z przyjaciółmi, uczestnictwa w zjeździe, w polowaniu, odwiedzinach u rodziny na tydzień, zapisania się do drużyny koszykarskiej, skorzystania z oferty dodatkowej pracy, nawet gdyby oznaczało to pracę w sobotę. (Tym, co czyni drugą osobę bardziej atrakcyjną, często nie jest nowe zajęcie, ale rezultat: partner jest często poza domem).

Czasami inicjatorzy wykorzystują swoją energię do większych zmian. Zamiast eliminować określoną cechę lub dodawać nową, próbują zmienić osobisty styl partnera lub wybrany życiowy kierunek.

Jakoś źle ją osądziłem – zarówno to, kim była, jak i do czego była zdolna. Pewnie myślałem, że jest kimś, kim nie była, ale może faktycznie taka była, jednak teraz to już przeszłość. Byłem rozcza­rowany i martwiłem się, że może to moja wina. Potrzebowała czegoś własnego, swoich przyjaciół. Zachęcałem ją do wyjścia do ludzi i zaangażowania się w coś. Może odnalazłaby się, gdyby spróbowała jakiejś aktywności.

[Urzędnik, 26 lat, rozstanie po 5 latach życia razem]

Pomyślałem, że są rzeczy, które mi się nie podobają, już po tym jak się pobraliśmy. Chyba powinienem był wtedy coś powiedzieć, ale pomyślałem, że wszystko się zmieni, wiesz, tak jak mówili inni ludzie. Będzie lepiej. Albo że będę z nią szczęśliwszy. Mam na myśli, że patrzyłem na nią i mówiłem, że to właśnie mi się podoba, taka powinnaś być, a nie taka, jaka jesteś. W pewnym sensie próbowałem ją zmienić, żeby odpowiadała moim oczekiwaniom.

[Bankowiec, 33 lata, rozstanie po 5 latach życia razem]

Wydaje mi się, że po tym, jak się pobraliśmy, okazało się, że są rzeczy, których nie lubiłem. Być może powinienem powiedzieć coś już wtedy, ale sądziłem, że to minie. Inni też mówili, że będzie lepiej. Albo że z czasem będzie lepiej. Potem zacząłem jej robić uwagi, mówiłem, jak powinna wyglądać. Chodzi mi o to, że patrzyłem na nią i mówiłem jej, aby zmieniła to lub tamto, co powinna zało­żyć, nie akceptowałem jej wyglądu. Sądzę, że chciałem ją zmienić, aby odpowiadała moim oczekiwaniom.

[Finansista, 33 lata, rozwiedziony po 7 latach małżeństwa]

Wydaje mi się, że podjęłam jedną, niezbyt szczerą próbę uratowania naszego związku. Byłam świadoma jego zależności od obrazu małżeństwa, które miało zapewnić mu szczęście, a nie zapewniało go. Chciałam, żeby kontynuował naukę, ale wbrew moim prośbom on odwlekał tę decyzję. Chciałam, żeby zajął się własnym życiem. Nie chciałam, żeby się dla mnie poświęcał. Chciałam, żeby mnie bardziej fascynował. Jestem świadoma, że próbowałam przekonać go, aby stał się inną osobą.

[Absolwentka uniwersytetu, 26 lat, rozwiedziona po 2 latach małżeństwa]

Czasami próby inicjatora przekształcenia partnera „w inną osobę” koncentrują się na pewnym aspekcie zachowania partnera, który, prawdopodobnie ze względu na to, że te głęboko zakorzenione cechy charakteru są jego drugą naturą, wydaje się obojętny na usilne namawiania drugiej strony we wprowadzenie zmian. Być może partner ma nadwagę, jest przygnębiony, niezdolny do utrzymania pracy, uzależniony od narkotyków lub alkoholu, skłonny do znęcania się nad współmałżonkiem lub dziećmi albo doświadcza innych trudności, dla których profesjonalna pomoc wydaje się logicznym rozwiązaniem. Inicjator wzywa partnera do uzyskania pomocy, zwrócenia się do pracownika socjalnego, psychologa, kliniki, lekarza lub grupy samopomocy.

Chociaż inicjator próbuje naprawić relację, sugerując eliminację cech, które ocenia jako wady partnera, wysiłki te rzadko kończą się natychmiastowym sukcesem. Inicjator stwierdza często, że próby nawiązania kontaktu nie sprawdzają się. Podczas gdy ma on wyraźne poczucie, że nie wszystko jest w porządku, do partnera dociera tylko część tych informacji. Prawdziwy problem, tzn. fakt, że inicjatorowi nie podoba się życie z partne­rem, jest zakamuflowany skargami na „małe rzeczy”, problemy życia codziennego. Sekret pozostaje sekretem. Zatem świadomość partnera o stopniu dyskomfortu inicjatora, jeśli partner w ogóle zwraca na to uwagę, nie wykracza poza te drobne skargi: „Ona nie lubi moich przyjaciół”, „Jestem za gruba”, „Mamy problem z zarządzaniem pieniędzmi”. Podczas gdy inicjator określa relację jako związek z problemami, partner nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie może dojść do zmiany, chyba że razem dojdą do wniosku, że mają problem. Inicjator, nie będąc gotowym do zaproponowania okresu przerwy, a tym bardziej do zakończeniu związku, kontynuuje próbę przemówienia drugiej osobie do rozsądku i przekonania jej, że nie wszystko jest w porządku.

Mimo to inicjator pozostaje niezadowolony. Niezależnie od przyczyny związek nie spełnia jego oczekiwań. W konsekwencji, próbując uczynić niewygodną sytuację bardziej komfortową, inicjatorzy kierują często swoją energię w innym kierunku. Równolegle z wysiłkami zmierzającymi do przemiany partnera inicjatorzy próbują zmienić relację. Niektórzy starają się zmodyfikować strukturę związku, dodając nowego członka rodziny – dziecko.

Bardzo chciałam mieć już rodzinę. On tego nie dostrzegał, nie był na to gotowy, nie chciał być mężem, był całkiem zadowolony z tego, jak żyliśmy dotychczas. Zaczęłam go przekonywać, byłam zdespe­rowana, by mieć rodzinę, ale okazało się, że on był tak samo zdecydowany, by pozostawić wszystko bez zmian.

[Księgowa, 29 lat, rozstanie po 4 latach życia razem]

Niektórzy inicjatorzy próbują zmienić podział pracy.

Żeby zaspokoić swoje potrzeby, próbowałam coraz mocniej naciskać, aby nasze małżeństwo nie było tak bardzo tradycyjne. Gdy rozpoczął pracę, zaczął robić karierę, poszedł w dokładnie przeciwnym kierunku. Wszystko, co potrafił powiedzieć, ograniczało się do tego, że wszyscy jego przyjaciele mieli żony. Tak, ich żony pracowały, ale robiły to również dla małżeństwa: pracowały na dom, aby w końcu móc tę pracę przerwać i mieć dzieci. I nadal wypełniały większość obowiązków związanych z byciem żoną, mimo że były nauczycielkami, pielęgniarkami lub kimkolwiek innym. Miałam coś innego na myśli.

[Nauczycielka muzyki, 28 lat, separacja po 4 latach małżeństwa]

Niektórzy inicjatorzy starają się odmienić relację przez rene­gocjowanie zasad. Zasady, które inicjatorzy najczęściej chcą zmienić, dotyczą jakości i wielkości ich udziału w związku albo w innych relacjach.

Kiedy zdecydowaliśmy się na wspólne życie, zgodziliśmy się, że będziemy monogamiczni. Dla mnie było to łatwe, ponieważ zawsze byłam monogamiczna, ale on nie był. Myślę, że jednym z powodów, dla których się hamował, był strach przed AIDS. Wiele osób szukało stałego partnera. Ale po jakimś czasie stał się niespokojny i zaczął mówić o otwartym związku, pod warunkiem, że nikogo nie będziemy przyprowadzać do domu.

[Urzędniczka, 29 lat, rozstanie po 4 latach życia razem]

Chociaż inicjator może próbować negocjować z partnerem wprowadzenie zmian, partner może nie zgodzić się z jego życze­niami. Czasami, jeśli realizacja postanowień będzie trudna (lub niemożliwa), inicjator wprowadza zmiany bez partnera. Podczas gdy dwie osoby muszą negocjować, aby stworzyć funkcjonującą relację, zmiany mogą zostać wprowadzone tylko przez jedną osobę, bez uzyskania zgody drugiej. A zatem, co często się zdarza, inicjator może zmienić relacje w związku bez pomocy czy zgody, a czasem nawet wiedzy drugiej osoby.

Takie zmiany są możliwe, ponieważ tajemnice są od zawsze częścią związków. Relacje intymne są najmniejszymi organizacjami, jakie tworzymy. W innych, bardziej oficjalnych relacjach, założyciele otwarcie i formalnie negocjują ze sobą sposób prowadzenia na przykład przedsiębiorstwa. Dyskutują i decydują o strukturze organizacji i jej zasadach, często zawierając wiele z tych decyzji na piśmie. Podczas gdy inne zasady mówią o sposobie wykonania pracy, a także o prawach i obowiązkach członków, które nigdy nie zostaną sformalizowane ani powszechnie przyjęte, podstawowe założenia pracy są omawiane i ustalane w wyniku formalnych negocjacji.

Kiedy jednak decydujemy się na wspólne życie z drugą osobą, sprawy te są negocjowane nieformalnie, a czasami nie są negocjowane wcale. Mimo że trzymamy się zasad, które wynieśliśmy z innych intymnych relacji – z rodzicami i przyjaciółmi albo znanych nam z książek, filmów i telewizji, rzadko przyswajamy sobie ich wnikliwość i mądrość[3]. Początki związku mijają raczej niespostrzeżenie. Każdy z partnerów zajmuje się z radością codziennym życiem, zakładając, że wspólne plany i oczekiwania są właśnie spełniane, podczas gdy w rzeczywistości owe plany i oczekiwania mogą wcale nie być wspólne. Dwie osoby mogą być w tym samym związku przez pewien czas, żyć według różnych zasad i nie zdawać sobie z tego sprawy, dopóki jeden z partnerów nie złamie jakiejś reguły, którą kieruje się druga. Taka reguła podlega następnie dyskusji.

Częściej jednak nieformalność naszych intymnych ustaleń, a także fakt, że każdy partner często działa niezależnie (a więc poza kontrolą drugiego), pozwala sekretnym regułom pozostać w ukryciu. Możemy nie tylko funkcjonować dzień po dniu nieświadomi przekonań partnera o związku, ale możemy być także nieświadomi naszych własnych zasad. W sytuacji, w której ukryte założenia są oczywiste i często nie są omawiane (jak powiedziała jedna partnerka po zakończeniu małżeństwa: „Nigdy nie sądziłabym, że Joe może akceptować rozwód. Po prostu założyłam, że nie, skoro był katolikiem”), jeden z partnerów może z łatwością zmienić relację bez uzyskania zgody drugiego.

Bob chciał, abyśmy oboje zaangażowali się w działalność sklepu. Mniej więcej w połowie drugiego roku zmęczyłam się spędzaniem każdej godziny pracy na prowadzeniu rejestru, układaniu towaru na półkach oraz próbach pracy w księgowości i zaczęliśmy także sobie przeszkadzać. Myślałam coraz więcej o robieniu czegoś innego, ale on mnie nie słuchał, więc postanowiłam zapomnieć o braniu pigułek przeciwciążowych.

[Księgowa, 29 lat, rozstanie po 4 latach życia razem]

Pewne zmiany, które są inicjowane przez jednego tylko partnera, częściej przyciągają uwagę drugiej osoby niż inne; na przykład posiadanie dziecka lub zmiana podziału pracy. Trudniejsze do wykrycia, a tym samym do zachowania w tajemnicy, są zmiany zasad obowiązujących w związku. Reguły, które są zmieniane bez wiedzy partnera, zwykle dotyczą jakości lub ilości zaangażowania inicjatora w związek. Czasami inicjatorzy narzucają ograniczenia swojego zaangażowanie, jak w tym przypadku:

W końcu doszłam do punktu, w którym zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę mieć takiego związku, na jaki liczyłam, z powodu dzieci nie chciałam go kończyć, ale nie mogłam też pozwolić, żeby był źródłem bólu. Ja byłabym z dziećmi najważniejsza, a jeśli partner od czasu do czasu chciałby dołączyć, to dobrze, a jeśli nie, poradzimy sobie bez niego. Nie byłam skłonna uzależnić mojego szczęścia od jego obecności. Przestałam planować nasze życie wokół niego i zaczęłam dbać o siebie.

[Studentka, 39 lat, rozwiedziona po 20 latach małżeństwa]

Dla innych osób zmienione zasady mogą być związane z jakością i ilością ich uczestnictwa w innych relacjach.

Zdefiniowałem na nowo pojęcie małżeństwa. Uznałem, że wierność seksualna nie jest niezbędna do małżeństwa. Nigdy jej tego nie powiedziałem. I nie miałem nawet nikogo, z kim chciałem utrzymywać taki bliski kontakt – chodziło tylko o zasadę. Po prostu stwierdziłem, że korzystanie z innych relacji, jeśli tylko będę miał taką potrzebę, jest OK.

Ale o sprawach tego kalibru nie mógłbym nigdy z nią rozmawiać. Zorganizowałem więc wszystko sam. Poczytałem trochę i podjąłem decyzję. Robiłem to w zgodzie z sobą. Wiedziałem, że możemy pozostać małżeństwem, cokolwiek to znaczyło. Mogę pozo­stać prawnie związanym z tobą i mogę prawdopodobnie mieszkać w tym samym domu, mogę mieć swoje życie, ale nadal mogę być z tobą jak dotychczas, jednak musisz osiągnąć pewien stopień samodzielności, ponieważ nie chcę być dla ciebie wszystkim. To jej powiedziałem. Ale nie mogłem jej powiedzieć o wszystkich przemyś­leniach, jakich dokonałem, bo na pewno by tego nie zrozumiała.

[Absolwent studiów, 26 lat, rozwiedziony po 4 latach]

Na początku inicjatorzy radzą sobie z kłopotami w ich związkach w następujący sposób: koncentrują się na problemach i starają się naprawić coś tak, aby odpowiadało to ich potrzebom, próbują zmienić drugą osobę lub wprowadzić zmiany w związku w celu zmniejszenia dyskomfortu i podniesienia swojej pozycji w związku. I czasem im się udaje. W wyniku ich wysiłków nastę­puje zmiana i para nadal jest razem. Innymi słowy, te zmiany mogą zapobiec rozpadowi związku (Do zmian może też nie dojść, ale partnerzy i tak pozostaną razem. Omówimy to później). Ale te strategie pojawiają się również w związkach, które się kończą, tylko że tu następują dodatkowe zmiany. Poczucie nieszczęścia trwa nadal i inicjator próbuje trzeciego rozwiązania. Zaczyna odkrywać i angażować się na innych polach. W tym procesie niezadowolony partner zaczyna tworzyć tożsamość niezależną od tożsamości, jaką daje związek.

Poszukiwanie tożsamości, redefinicja siebie

Gdy związek nie spełnia ich oczekiwań, inicjatorzy sięgają do innych rozwiązań, które powinny zapewnić im potrzebę uznania. Mogą skupić się na podjętej wcześniej i porzuconej aktyw­ności albo poszukać nowych zainteresowań. Pomysły pojawiają się czasem nieoczekiwanie. Inicjator mógł na przykład zaakcep­tować problemy występujące w związku i uznać niepowodzenia za naturalną kolej rzeczy. Jeżeli doświadczy czegoś atrakcyjnego i kuszącego, zorientuje się, że jego dom oznacza rutynę albo nawet nudę. Zdarzenia zewnętrzne stają się ważniejsze i bardziej wartościowe niż te występujące w związku. Takie odkrycie powoduje, że zadowolony początkowo inicjator zaczyna szukać zaspokojenia gdzie indziej albo dąży do znalezienia źródła nowych doświadczeń.

Nie chodzi jednak o znalezienie innego zajęcia. Ten proces polega na odkryciu nowego źródła poczucia własnej wartości i akceptacji pochodzącej z innego źródła niż związek. Inicjatorzy mogą odnaleźć je w edukacji:

Postanowiłam zapisać się na studia. To było tak, jakbym do tej pory była otoczona lustrami, które skierowane na zewnątrz zakry­wały mnie. Ludzie, którzy patrzyli na mnie, nie widzieli mnie, ale swoje odbicia w relacji do mnie. Byłam matką Michaela, żoną Billa. Kiedy poszłam na studia, wydawało mi się, że wszystkie lustra zostały zdjęte, a ludzie zobaczyli mnie po raz pierwszy. Po prostu mnie – Peggy.

[Nauczycielka, 51 lat, separacja po 26 latach małżeństwa]

Niektórzy inicjatorzy odnajdują to w rodzicielstwie, kontynu­ując szczególne relacje z jednym bądź kilkoma ze swoich dzieci.

Przebywanie w domu męczyło mnie. Alicja zawsze miała o coś pretensje, o dom, moją matkę, nigdy nie miałem spokoju. Zacząłem w kółko coś robić z synem. W weekendy reperowaliśmy samochód albo jeździliśmy na ryby. W tygodniu szukaliśmy ogłoszeń o samochodach i jeździliśmy za częściami. Zwykle zatrzymywaliśmy się wtedy w barze. Alicji to się nie podobało, bo syn był za mały na picie, ale piwo od czasu do czasu nie robiło mu krzywdy. Gadaliśmy i spędzaliśmy czas jak facet z facetem.

[Inżynier, 38 lat, separacja po 19 latach małżeństwa]

Czasami inicjator zaczyna bardziej polegać na przyjaciołach, pielęgnuje dotychczasowe relacje albo tworzy nowe, znajdując towarzystwo, którego brakuje mu w związku.

Widywał się z różnymi ludźmi i ja też chciałam to robić. To nie było coś takiego, że widziałam się z kimś jednej nocy, za jakiś czas z kimś innym i później, innej nocy, byłam z kimś innym. Zawsze miałam łatwość w zaprzyjaźnianiu się z nowo poznanymi, a Ned cały czas coś kombinował. Nie miał przyjaciół. Ja ich miałam. Rozpaczliwie ich potrzebowałam. Potrzebowałam miłości, której znikąd nie dostawałam. Nie dostawałam jej w domu, ale byłam w stanie znaleźć ją gdzieś indziej.

[Kaligrafka, 29 lat, rozstanie po 7 latach życia razem]

Być może żadna pojedyncza możliwość nie jest wystarczająca. Zamiast tego inicjator poznaje wiele osób i prowadzi wiele działań. Niektórzy znajdują stabilność i poczucie własnej wartości, żyjąc w sposób, który mógłby zostać uznany za szalony: robią wszystko naraz, są przepracowani, ciągłe oczekują czegoś więcej. Niektórzy samorealizują się w pracy: od wykonywanych nowych zadań do nagród za pracę, od pochwał współpracowników i szefów do poprawy zarobków.

W domu często czułem się niekomfortowo. Szczególnie gdy jej syn był u nas, bo zupełnie do nich nie pasowałem. Ona martwiła się o jego dobre wychowanie, ale pewnie z wielu powodów nie próbowała włączyć mnie do tego. Zamiast dopasowania się do ich rozkładu dnia, wybierałem w pracy zmianę od godz. 15 do 23 i nie spędzałem z nimi za dużo czasu. I choć mniej przebywałem z nią, w sumie czułem się lepiej. Między godziną 15 a 23 nie byłem już zestresowany i czułem się wolny.

[Pielęgniarz, 28 lat, rozstanie po 3 latach życia razem]

Poczucie, że coś jest nie w porządku, może popchnąć inicjato­rów do skoncentrowania się na jakimś działaniu. Mogą zgłosić się jako wolontariusze do straży pożarnej, do szpitala czy szkoły. Mogą włączyć się w kampanię polityczną albo popracować publicznie. Wielu zapisuje się na kurs samodoskonalenia, do klubu książki, na jakąś terapię, gdzie skupią się na zmianie i poprawie życia. Inicjatorzy mogą być pochłonięci dietą, podnoszeniem ciężarów, kręglami albo bieganiem. Mogą zapisać się na kursy dla dorosłych i zdobywać nowe umiejętności: fotografowanie, grę w brydża, edycję tekstów czy naprawianie samochodów. Mogą odkryć nowe talenty albo skupić się na zajęciach, które kiedyś zaniedbali: kursie tańca, lekcjach muzyki czy sztuki – na wszystkim, co zajmuje dużo czasu. Choć „samodoskonalenie” to powszechne określenie takich działań, ten termin celnie opisuje dalsze konsekwencje tych aktywności. Inicjatorzy podejmują się poprawy poczucia tożsamości, poszukując akceptacji i potwierdzenia wartości, których związek im nie zapewnia.

Inicjatorzy mogą znaleźć sposób na samorealizację, powracając do dawnego stylu życia, który zaniedbali przez związek. Ludzie zacieśniają często relacje z członkami swoich rodzin. Pewna kobieta, której mąż dużo latał w związku z pracą i przez to rzadko ją widywał, opowiedziała, że jej życie rodzinne powróciło do normy sprzed związku: do codziennych długich rozmów telefonicznych z braćmi i siostrami, obiadów z rodzicami kilka razy w tygodniu, udziału w rodzinnych uroczystościach, urodzinach krewnych, zajęciach w szkole. Pewien mężczyzna narzekał na żonę, która była tak zainteresowana dziećmi, że nie zwracała już na niego uwagi, więc w drodze do domu zaczął zatrzymywać się w domu owdowiałej matki, żeby zajmować się trawnikiem i troszczyć się o jej dom. Ona za to częstowała go obiadem. Wracał do swojej żony późno, po tym jak pomógł matce i został przez nią nakarmiony.

Inni mówią nie o powrocie do swoich rodziców, tylko do samotnego życia, którym cieszyli się, zanim zdecydowali się na życie z partnerem. Inicjatorzy mogą odnowić i zacieśnić więzy ze znajomymi sprzed związku, przywracając przyzwyczajenia z przeszłości: granie w karty, chodzenie do barów, koszykówkę, zakupy z przyjaciółkami. Niektórzy nie zwracają się do innych, ale koncentrują się na sobie. Odkrywają lub przypominają sobie, że są samowystarczalni. W odosobnieniu dostrzegają wartość, jaką jest umiejętność przebywania z sobą samym.

Oczywiście wiele z tych rozwiązań pojawia się w stabilnych związkach, w których obydwoje partnerzy są sobie całkowicie oddani. Indywidualne zainteresowania stają się nieodłączną częścią ich relacji, dodając głębi życiu każdego z partnerów i tym samym obojgu. W wielu przypadkach potrzeba innych zainteresowań może być dokładnie tym, co pozwala inicjatorowi pozostać w niesatysfakcjonującym związku. Inicjator uzupełnia relację, włączając nowe aktywności do swojego stylu życia. Mając poczucie zaspokojenia innych potrzeb, inicjator osiąga stabilność w związku. Relacja pozbawiona nierealnych oczekiwań, ma szansę na przetrwanie.

Mimo umiejętności podtrzymania rozpadających się związków i naprawy tych borykających się z problemami, podążanie za innymi zainteresowaniami potrafi im zaszkodzić i zdarza się to często. Gdy związek się kończy, inicjator zaczyna w końcu cenić nowe aktywności wyżej od relacji. Podejmujemy wybory o sposobie spędzania czasu i wydawaniu energii, wybierając zajęcia według stopnia osiągalnego zadowolenia. Przeniesienie środka ciężkości przez inicjatora na własne zainteresowania uszczupla związek o jakąś część. Na razie inicjator nadal wraca do domu, ale niczym mężczyzna, który rutynowo zatrzymywał się każdego wieczora u swojej matki, często spędza czas gdzieś indziej.

Ponadto w relacjach, które zbliżają się do zakończenia, wybory inicjatora nie są znane partnerowi. W przeciwieństwie do zdrowych relacji, w których partnerzy rozwijają się w nowych dziedzinach, ale utrzymują więzi współzależności między ich odrębnymi zainteresowaniami, proces rozchodzenia się cha­rak­teryzuje się poszukiwaniem rozwiązań przyczyniających się do rozluźniania więzi, a nie ich wzmacniania. Inicjator rozpoczyna tworzenie przestrzeni społecznej, z której partner jest wykluczony. Czasami sam wybór nowych zainteresowań uniemożliwia obecność partnera.

Ricky wcielał się w kobiecą postać głównie dla samej sztuki. Był w tym bardzo dobry. Zdobywał nagrody w konkursach „drag show” w barach. Ale dla mnie to było za dużo. Wiele godzin i miesięcy zajmowało mu przygotowanie odpowiedniego stroju, poprawianie go i dopasowywanie, a potem ten makijaż. Ricky poświęcał na to dużo pieniędzy i czasu, a do tego robił to razem z Tomem. Zostałam wykluczona, ponieważ nie byłam w tym ani dobra, ani wystarcza­jąco ładna, a poza tym zupełnie mnie to nie interesowało.

[Studentka, 28 lat, rozstanie po roku życia razem]

Następnie zamiast otworzyć się na partnera, przynosząc wieści o nowych zainteresowaniach do domu lub włączając partnera w życie towarzyskie związane z indywidualnymi przedsięwzięciami, inicjator może odizolować się i wykluczyć partnera. Czasami inicjator może próbować skłonić partnera do włączenia się, ale partner odmawia lub dołącza na jakiś czas, a następnie rezygnuje. Próba częściowego włączenia partnera może być utrudniona, ponieważ ten może uważać, że nowa pasja inicjatora jest nudna lub zwyczajnie niezrozumiała. Aktywność inicjatora może także budzić sprzeciw partnera. Ponadto inicja­tor może nie chcieć lub nie być w stanie przyciąg­nąć partnera, a wtedy w ogóle nie będzie mówić o aktywności albo dyskutować o niej w sposób, który utrzymuje lub buduje barierę. Chociaż cisza tworzy dystans, rozmowa może mieć ten sam efekt. Aby zminimalizować napięcia, inicjator nie przekazuje wielu informacji.

W wielu przypadkach partner jest świadomy zaangażowania inicjatora na innym polu. Ale świadomość tego nie jest tym samym, co współudział, nawet częściowy. Chociaż zdawkowe informacje mogą być przekazywane partnerowi, reprezentują one raczej mało ważną część przeżyć inicjatora. Ważne problemy, trudne chwile, słodkie zwycięstwa, ulubione anegdoty są przekazywane tylko powierzchownie, jeśli w ogóle są przekazywane. Ponieważ inicjator kontroluje przepływ informacji, zrozumienie przez partnera i dostęp do doświadczeń inicjatora są ograniczone. W ten sposób mnożą się sekrety, zwiększając asymetrię i dystans między nimi.

Inicjator może wybrać jakieś społecznie nieakceptowane rozwiązanie, które wymaga zachowania jeszcze większej tajemnicy[4]. Może rozpocząć relacje seksualne z innymi osobami, tworząc liczne tajemnice, którymi się nie dzieli.

Dość często podróżowałem na Środkowy Zachód i na szczęście natknąłem się na jedną z tych zdrowych dziewcząt wyrosłych na kukurydzy. Ta relacja zajmowała mi trochę czasu. Po pierwszej takiej znajomości znalazłem kolejne. Postanowiłem jak najwięcej podróżować i myślę, że zacząłem ponownie wierzyć w siebie.

[Handlowiec, 36 lat, rozwiedziony po 11 latach małżeństwa]

Posiadanie wielu kochanków czy kochanek może być wyjściem satysfakcjonującym, ponieważ dzięki nim inicjatorzy mogą utwierdzić się w poczuciu własnej wartości bez konieczności zobowiązań, bez rozbudowywania intymnej relacji. Inicjatorzy mogą pozostać nadal w związku, bardziej lub mniej zadowoleni po znalezieniu takich rozwiązań.

Często jednak pole zawęża się do jednej osoby, gdy inicjator angażuje się w nową intymną relację, która nabiera wyjątkowego charakteru, co przyspiesza rozpad starego związku. Nie wszyscy angażujący się w nowy związek od razu wypływają na szerokie wody. Koniec jest jednak taki sam. Inicjator odkrywa nowe możliwości istniejące w alternatywnej intymnej relacji i skupia się na jej rozwijaniu.

Często go widywałam, kiedy wychodziliśmy tańczyć. Potem spot­kałam go, kiedy przyszłam na warsztaty z poezji. Po jakimś czasie odkryłam, że chodzenie na warsztaty i taniec były sprawami, na które najbardziej czekałam. Zdałam sobie sprawę, że to nie z powodu tego, z kim jestem, ale kogo tam zobaczę. Po pewnym czasie zostaliśmy kochankami. Jego związek też nie układał się dobrze, więc wspieraliśmy się nawzajem.

[Ilustratorka, 24 lata, rozstanie po roku życia razem]

Nigdy nie miałam romansu. Nigdy o tym nie myślałam. Jeszcze nie powiedziałam: „Rozwiodę się”, ale czułam, że już nie chcę z nim żyć. Nie kojarzyłam jednak tego uczucia z rozwodem. W tym czasie poszłam do mojej najlepszej przyjaciółki po wsparcie, ale ona sama właśnie przeżyła wstrząs, kryzys życiowy i absolutnie nie mogła mi pomóc. Zwróciłam się więc do jej męża. Oboje byliśmy w tej samej sytuacji. I po prostu wpadliśmy sobie w ramiona. O mój Boże! A znaliśmy się przecież od lat i nagle stało się!

[Nauczycielka, 49 lat, rozwiedziona po 23 latach małżeństwa]

Nowa relacja może polegać na fantazjowaniu, na wyobrażaniu sobie raczej czegoś niż na rzeczywistym przeżyciu. Inicjator wybiera kogoś, kto jest w jakiś sposób odległy. Nowy, wyimaginowany partner może mieszkać w innym mieście, być w związku z kimś innym i przez to być niedostępny przez większość czasu lub emocjonalnie odległy oraz nie odwzajemniać miłości inicjatora. Niedostępność drugiej osoby nie wpływa jednak na stopień roli jaką nowy „związek” ma dla inicjatora ani nie zmniejsza jego zaangażowania. Pomimo nieuchwytności nowego „kochanka” inicjator utrzymuje relację przy niewielkim wkładzie lub wysiłku ze strony drugiej osoby: zbieranie anegdot na potrzeby przyszłych rozmów, pisanie listów, wspominanie minionych spot­kań, planowanie przyszłych. Inicjator działa tak, jakby kochanek był w pełni dostępny; różnica polega na tym, że związek istnieje głównie w myślach, a nie w codziennych spotkaniach. Być może nieosiągalność jest powodem atrakcyjności. Inicjator może troszczyć się o drugą osobę i czerpać satysfakcję bez nara­żania swego obecnego stylu życia.

Kiedy inna osoba staje się częścią myśli inicjatora, nie można dzielić się z partnerem tymi doświadczeniami ani planami na kolejny dzień. Wyjawienie partnerowi, że czas, energia i zaanga­żowanie skierowane są na inną intymną relację, spowodowało­by kryzys, z którym inicjator nie jest jeszcze gotowy się zmierzyć[5]. W przeciwieństwie do innych sytuacji w związkach, w których codzienne sprawy mogą być dyskutowane z partnerem, infor­ma­cjami rzadko można się wymieniać, gdy codziennością jest romans. Dlatego inicjator ciężko pracuje nad zachowaniem tajem­nicy, gdy alternatywą jest kochanek czy kochanka.

Potrzeba zachowania tajemnicy jest spotęgowana nie tylko wtedy, gdy inicjator nawiązał nowy intymny związek, ale także wtedy, gdy zmienia preferencje seksualne. Dbałość inicjatora o ukrywanie informacji o związku jest wtedy najwyższa. Inicja­tor stoi potencjalnie w obliczu dwóch przemian: odłączenia się od partnera i zmiany heteroseksualnego stylu życia. Ona lub on potrzebuje prywatności, aby zbadać konsekwencje tych poważnych zmian, tak niezgodnych z dotychczasowymi rolami. Aby zapewnić sobie pole manewru, inicjator stara się przedstawić obraz siebie zgodny z obrazem z przeszłości, starannie pilnując, by nie wprowadzać rozbieżnych informacji.

Sekrety stwarzają możliwość stworzenia prywatnej niszy, która chroni rodzące się myśli i budowanie nowej tożsamości. Poprzez skuteczne monitorowanie informacji inicjator może stworzyć odrębny świat, o którego istnieniu partner nic nie wie. Wówczas inicjator rozpoczyna nowe życie, niezwiązane z drugą osobą. Tworzenie tego odrębnego świata jest wzmocnione, gdy informacje, których nie udostępnia się partnerowi, są ujawniane w innym środowisku, tworząc lub wzmacniając więzi tam, a osłabiając więź między partnerami.

Z dziećmi dzieliłam się informacjami, których on nie znał. To prawie tak, jakbym celowo go karała, nic nie mówiąc. Gdy działo się coś dobrego, mówiłam o tym dzieciom, ale nie jemu.

[Profesor uniwersytecka, 37 lat, rozwiedziona po 19 latach małżeństwa]

Odkryłem, że moja przyjaźń z nią stawała się coraz ważniejsza. Mieliśmy tak wiele wspólnego. Jednak przez te wszystkie lata nigdy nie mieliśmy kontaktów seksualnych. Myślę, że niewierność intelek­tualna ma znacznie poważniejszy wpływ na związek niż niewierność seksualna. Mogę oddać swoje ciało każdemu i nadal pozostać w moim związku. Ale rozstanę się, jeśli oddam swój umysł.

[Kierownik biura, 52 lata, rozwiedziony po 26 latach]

Inicjator zaczyna tworzyć w swoim życiu obszar, który będzie niedostępny dla partnera. Nie jest to zachowanie związane ze złą wolą. Występuje raczej wtedy, gdy inicjator próbuje złagodzić odczuwane braki w swojej sytuacji życiowej. Konsekwencje społeczne są jednak poważne, ponieważ reakcja inicjatora osłabia więzi między partnerami w związku. Jeden sekret prowadzi do drugiego, a gdy sekrety się mnożą, partner jest coraz częściej wykluczany ze świata inicjatora. Rozpoczynając życie niezależne od partnera, inicjator poczynił pierwsze niepewne kroki w stronę wyjścia z relacji. Inicjator utwierdza się we własnej wartości – właśnie tego poszukiwał. Nieumyślnie zaczyna tworzyć tożsamość niezależną od partnera i związku. Paradoksalne jest to, że nasze intymne relacje, tak często postrzegane jako stabilne, same w sobie są tak delikatne, że można je podważyć serią reakcji na osobiste problemy – reakcji mających na celu jedynie natychmiastowe złagodzenie dyskomfortu jednego z partnerów.

Rozdział 2Okazywanie niezadowolenia

Na samym początku rozstawanie się jest zatem procesem w miarę prostym i mimowolnym. W trakcie szukania potwierdzenia własnej wartości poza związkiem niezadowolony partner tworzy mały obszar, który potwierdza jego indywidualną tożsa­mość niezależnie od wspólnoty tworzonej z drugą osobą. Z upływem czasu inicjator wprowadza zachowania, które jeszcze bardziej pogłębiają rozłam w związku. Inicjator (który przez pewien czas i z różnym natężeniem bezskutecznie próbował zgodnie ze swoimi oczekiwaniami wywołać zmianę u partnera i w związku) czuje się zmęczony. Wreszcie powątpiewając, że związek można ocalić poprzez nacisk na przeprowadzenie zmian, zaczyna on dochodzić do wniosku, że relacji nie da się naprawić. Rozczarowany tym, że nie potrafi zaradzić nieszczęś­ciu w domu, inicjator zaczyna koncentrować się na błędach partnera i brakach występujących w związku. Niezadowolony inicjator skupia się coraz bardziej na wadach, minimalizując pozytywne aspekty sytuacji.

Podkreślanie negatywnych aspektów związku jest odwróceniem swego rodzaju mistycznego procesu, który przyciąga pary do siebie. Gdy się zakochujemy, naszą wiedzę o drugiej osobie ograniczamy do tego, co dobre. Skupiamy się na pozytywnych cechach. Dostrzegamy podobieństwa z naszymi partnerami i dopasowanie do nich, a jeśli dostrzeżemy różnice, uważamy je za cechy stanowiące dopełnienie. W trakcie trwania związku nasze postrzeganie drugiej osoby dostosowuje się do rzeczywistości: oprócz cech, które podziwiamy, nasz ukochany czy nasza ukochana ma też jakieś wady. Musimy zaakceptować fakt, że na tym świecie nie ma tylko aniołów. Gdy związek przeżywa trudności, zaczynamy inaczej oceniać sytuację. Tym razem koncentrujemy się na negatywnych aspektach relacji. Redefiniujemy naszych partnerów i postrzegamy ich przez pryzmat cech, które budzą nasze obiekcje.

Wyraźniej dostrzegamy różnice niż podobieństwa albo różnice postrzegamy teraz jako nieatrakcyjne i wywołujące problemy. Z powodu rosnącego niezadowolenia zaczynamy rozwodzić się nad wadami naszego partnera, a nawet je wyolbrzymiać.

Czułem się nieszczęśliwy. Nie miało znaczenia, co robiła, nic mi nie pasowało. Przez większość ostatniego roku była w ciąży i gdy wspominam to teraz, to widzę, że czasami zachowywałem się podle, a ona w końcu nie miała lekko. Przecież nosiła moje dziecko. Zawsze sądziłem, że ciąża to najlepszy czas w życiu kobiety, albo że wtedy kobiety są najpiękniejsze. Tak, uważam, że to jest do pewnego stopnia cud, ale z drugiej strony nie zgodzę się, że są piękne, bo nie są. Wiesz o co mi chodzi, robią się tylko grubsze i grubsze.

[Urzędnik, 33 lata, rozwiedziony po 7 latach małżeństwa]

Inicjatorzy nie tylko redefiniują swoich partnerów w negatywny sposób, ale również tworzą na nowo historię związku, dokładając do swoich wspomnień negatywną chronologię zdarzeń. Pozytywne momenty są zapominane albo niekorzystnie tłumaczone. Udane wspólne wakacje mogą być interpretowane jako „udane, ponieważ byliśmy razem z przyjaciółmi” lub „zawsze zachwycały mnie wycieczki do lasu, bez względu na towarzystwo” albo uznane za przyjemne, ponieważ były niecodziennym wydarzeniem. „Jasne, że dobrze się bawiliśmy, ale tylko dlatego, że byliśmy na wakacjach. Na co dzień nie byliśmy szczęś­liwi”. Przy wyjaśnianiu, jak w ogóle doszło do powstania związku, inicjatorzy rzadko wspominają o miłości. Ludzie tworzą oczywiś­cie intymne związki z wielu złożonych powodów, których nie rozpo­znają od razu albo rozpoznają po czasie. Gdy się rozstają, wprowa­dzają nową interpretację procesu narodzin związku. Badają wnikliwie jego genezę, eliminując czy bagatelizując takie przyczyny powstania więzi, jak przypadek, konieczność czy nawet poważny błąd.

Zeszliśmy się, ponieważ oboje zakończyliśmy poprzednie związki. Jeśli mam być szczera, to chyba każdy by mi się spodobał. Byłam gotowa na związek z każdym facetem.

[Ilustratorka, 24 lata, rozstanie po 18 miesiącach życia razem]

Skończyłem studia, wydawało się, że nadszedł ten naturalny moment zmiany w moim życiu i czas na małżeństwo. A Nancy była akurat tą kobietą, która się wtedy pojawiła.

[Inżynier, 54 lata, separacja po 28 latach małżeństwa]

Miałem w domu rodzinnym swój własny pokój, który był wystarczająco duży dla dwóch osób, ale pomimo że byłem dorosły, nie uchodziło, by moja dziewczyna regularnie nocowała u mnie, doszłoby do konfliktów. Byłem gotów do samodzielnego zamieszkania i ona też była, więc wynajęliśmy mieszkanie I zamieszkaliśmy razem. Tak było po prostu wygodniej.

[Sprzedawca, 26 lat, rozstanie po dwóch latach życia razem]

Wszystko układało się źle. Miałem mnóstwo spraw na głowie. Ale było też jasne – to nie podlega dyskusji – że pobraliśmy się bardziej pod wpływem innych osób niż z własnego przekonania i chyba nie mieliśmy czasu, żeby racjonalnie wybrać osobę, co do której bylibyśmy pewni, że chcemy z tą osobą spędzić resztę życia i na serio się zaangażować. To wszystko było nieprzemyślane, bardzo naiwne i niedojrzałe. Nie spotykałem się z innymi dziewczynami od 17. roku życia.

[Psycholog, 44 lata, rozwiedziony po 12 latach]

W ponownej ocenie historii związku inicjator rewiduje również znaczenie samego związku. Może on dojść do wniosku, że związek przez cały czas polegał na błędzie, a prawda dopiero teraz wyszła na jaw.

Jakoś podczas ostatnich kilku lat zacząłem myśleć o moich uczuciach do niej, jakby to były uczucia brata do siostry. Metafora siostry pomogła mi zrozumieć i lepiej sobie radzić z sytuacją. Intensywność związku nie była nieodpowiednia, tylko była źle wyrażana. Istniały emocje między nami, ale problem polegał na próbach zachowywania się jak para. Nie wzbudzała we mnie pożądania i nie miałem potrzeby relacji zbudowanej na seksie.

[Prawnik, 35 lat, rozstanie po 10 latach życia razem]

Inicjator może zgadzać się z faktem, że związek miał kiedyś sens, ale już go nie ma. Albo inicjator może dojść do przekonania, że związek jest destrukcyjny dla jednego z partnerów lub dla drugiego, ewentualnie dla obojga lub dla dzieci.

Od początku musiałam wierzyć, że związek był również niedobry dla Jana. Może tak było lepiej, bo gdybym sądziła, że był on dobry dla niego, spowodowałoby to ból, z którym nie mogłabym sobie poradzić. Nie mogę szczerze powiedzieć, patrząc z mojej perspektywy, że związek nie był dla niego dobry. Myślę, że mógłby spędzić ze mną resztę życia, ponieważ to było wszystko, czego chciał i potrzebował.

[Urzędniczka, 42 lata, rozstanie po 12 latach życia razem]

Nasza zdolność do zmieniania historii i rozumienia, kim jest nasz partner, polega na tym, że wydarzenia kształtujące nasze życie są podporządkowane zmiennym interpretacjom nie tylko przez inne osoby, ale przez nas samych. Gdy w naszym życiu zachodzą zmiany, staramy się utrzymać spójność, przypisując duże znaczenie pewnym faktom czy wydarzeniom, które pierwotnie były nieistotne i teraz nagle nabierają nowego znaczenia. Jedne są podkreślane i utrwalane, inne natomiast ignorowane, deprecjonowane lub odrzucane. Zajmujemy się interpretacjami i reinterpretacjami, nieustannie próbując przywrócić spójność między przeszłością i teraźniejszością. Gdy stajemy się nieszczęś­liwi, szukamy usprawiedliwienia porażki w teraźniejszości przez reinterpretację przeszłości. Z niezliczonych rzeczy, które mogłyby podlegać analizie, my dostrzegamy tylko te, które są istotne w aktualnej sytuacji i skupiamy się, jak ujął to Peter Berger, na „poprawianiu szczęścia przez zmienianie historii”.

Dom jest sprzyjającym środowiskiem do pielęgnowania naszych naturalnych talentów reorganizowania wydarzeń i tożsamości. Tworzymy tam intymną przestrzeń z drugą osobą, którą kochamy i której ufamy. Czujemy się z nią bezpiecznie. Jednak ta intymna przestrzeń, postrzegana jako oaza spokoju może stać się miejscem, w którym nie tylko nie czujemy się bezpiecznie, ale wręcz jesteśmy bezbronni. Wynika to z tego, że w związku opartym na miłości, wzajemnym zaufaniu i byciu sobą pozwalamy drugiej osobie widzieć nasze słabości, wszystkie nasze wady. Ta osoba zna nas jak nikt inny na świecie. Jednakże ta wiedza o drugiej osobie, połączona z intymnością, może w każdej chwili przemienić oazę spokoju w niebezpieczne miejsce, ponieważ każdy z partnerów ma informacje mogące posłużyć do skrzywdzenia drugiej osoby.

Nasza skłonność do negatywnego zredefiniowania partnera i związku podlega dalszemu wzmocnieniu, gdy nagle widzimy alternatywne style życia, porównujemy je z naszym związkiem i zauważamy, że czegoś nam brakuje.

Wybrałem sobie kurs uniwersytecki, który trwał przez 6 tygodni. Uwielbiałem te chwile spędzane samotnie na uczelni, gdy nie musiałem myśleć o żadnych problemach. Spotkałem dwie bardzo atrakcyjne kobiety, z jedną z nich miałem romans. Uświadomiło mi to, że jedną z rzeczy, która wkurzała mnie w moim małżeństwie, było to, że nigdy nie miałem w życiu okresu samotnego rozwoju. Przeskoczyłem dosłownie od poziomu harcerstwa do ojcostwa. Nigdy nie byłem kawalerem, nigdy nie chodziłem na randki, nigdy nie żyłem samodzielnie, nigdy nie nauczyłem się gotować, ciągle żyłem w otoczeniu rodziny. Pierwszą przyjemnością po rozstaniu się była możliwość przebywania samemu z sobą. Bardzo mi się to podobało. Miałem co prawda napięty grafik, którego musiałem się trzymać, ale ulga którą odczuwałem, spędzając czas samemu, nie jako czyjś partner, była naprawdę porywająca.

[Administrator, 44 lat, separacja po 23 latach małżeństwa]

Poszłam na kolację z jedną z koleżanek z mojego klubu zainteresowań. Wybrałyśmy chińską restaurację, gdzie przesiedziałyśmy przy rozmowie trzy godziny! Między jedzeniem i rozmową pomyś­lałam sobie, że z Dickiem nigdy czegoś takiego nie robiłam. Gdybym z nim wyszła na kolację, jedlibyśmy w ciszy albo rozmawiali o błahostkach. To smutne – pomyślałam – czy muszę spędzić swoje życie z mężczyzną, z którym nie mam o czym rozmawiać? Ale gdzie miałabym znaleźć kogoś innego?

[Gospodyni domowa, 36 lat, separacja po 12 latach małżeństwa]

Znajomość z Melanie ukazała mi, czego brakuje w moim małżeństwie – brakowało mi prawdziwej miłości. Brakowało prawdziwego dzielenia życia i zaangażowania w coś, co mogło rozwijać uczucie. Byłam rozdarta przez konsekwencje związania się z kobietą, seksualnego związania się z kobietą, ale głębokość mojej miłości do Melanie w tamtym okresie uświadomiła mi, że małżeństwo, które nie miało tej głębi, było absurdem. Było po prostu niedorzecznością.

[Fotografka amatorka, 28 lat, rozwiedziona po 6 latach]

Pracowałam dla kogoś, kto był niezwykle rozgarnięty w sprawach zawodowych. W ciągu 5 czy 6 lat pracy dla niego moje dochody wzrosły z 14 do 42 tysięcy dolarów rocznie, a prestiż, jaki osiąg­nęłam w pracy, przewyższał chyba nawet jego, choć to on był szefem. Mój rozwój osobisty, pewność własnych możliwości poszybowały w górę razem z pensją. Jednakże myśl, że mogłam kontrolować postępowanie i pracę wielu innych osób, a nie mogłam kontrolować własnego przeznaczenia, nie dawała mi spokoju. Nie mogłam tego znieść. Bardzo trudno było przejść z pozycji króla w biurze do niewolnika w domu.

[Kierowniczka działu sprzedaży, 36 lat, rozwiedziona po 11 latach małżeństwa]

Nowe doświadczenia poszerzają zakres możliwych wyborów[1], uwypuklając ewentualne niepowodzenia w związku. Istniejące wybory przyspieszają przebudzenie nieodkrytych umiejętności, niezaspokojonych potrzeb, nierozpoznanych możliwości. W rezultacie negatywne aspekty życia w związku stają się jeszcze bardziej oczywiste. Ponieważ istnienie alternatywnych rozwiązań redukuje naszą normalną chęć do ratowania relacji, pozwalamy sobie na luksus krytycyzmu, luksus normalnie niedostępny. Nie mamy potrzeby przypominania sobie o pozytywnych cechach partnera i związku, a więc zastosowania strategii, która pomaga nam przetrwać, gdy dzieje się coś niedobrego.

Oznaki niezadowolenia

Gdy poziom niezadowolenia inicjatora wzrasta, oznaki tego stanu stają się coraz bardziej widoczne. Uzewnętrznia je on wobec siebie i innych. Czasem inicjatorzy wyrażają niezadowolenie, robiąc zestawienia swoich pretensji wobec partnera, pisząc listy (niektóre są wysyłane, inne nie), nagrywając swoje zwierzenia na dyktafon albo spontanicznie wylewając uczucia w notatkach pełnych złości, żalu, goryczy i rozważań na temat tego, co dalej robić. Takie zachowania odzwierciedlają interpersonalne trudności, których doświadczają inicjatorzy, gdy próbują zdefiniować problem. Bez względu na to, czy inicjatorzy trafnie go określą, czy nie, sam wysiłek ma istotne skutki. Wyrażając niezadowolenie na różne sposoby, inicjatorzy nadają swojemu nieszczęściu dostrzegalną formę – uzewnętrzniają je dla samych siebie. Uświadamiają sobie, urealniają i potwierdzają stan faktyczny[2].

Inicjatorzy kontynuują wyrażanie swojego niezadowolenia partnerom, ale ze zmienionym planem. Podczas gdy na początku sygnalizowali niezadowolenie zarówno w słowach, jak i czynach, ich działania wynikały z prób redefiniowania związku, żeby mógł trwać dalej. Jednak teraz inicjator zgłasza skargi w celu przekonania partnera, że związek jest nie tylko w kryzysie, ale być może nawet nie do uratowania. Strategie przekonywania partnera ulegają zmianie. Inicjator może stać się bardziej bezpośredni albo zupełnie wyciszyć skargi i wyrażać niezadowolenie na inne sposoby: okazując nastrój przez mowę ciała i maniery, spędzając więcej czasu bez partnera, poza domem albo stwarzając dystans, gdy są razem.

Inicjator zaczyna również przekazywać informacje o swoim niezadowoleniu innym ludziom. Okazywanie niezadowolenia przed sobą czy partnerem występowało w poprzednim okresie, informowanie innych osób to coś nowego. Wybranym osobom z otoczenia inicjator przekazuje informacje, że coś jest nie tak, robi to w subtelny, ale efektywny sposób, stosując różne mechanizmy. Pod nieobecność partnera (a czasem nawet w jego obecności) inicjator publicznie okazuje niezadowolenie.

Długo przed separacją, długo przed tym, zanim uświadomiłam sobie, że zamierzam to zrobić, mówiłam ludziom, że nie jestem całkiem szczęśliwa w małżeństwie. Jemu albo w ogóle tego nie mówiłam, albo wspominałam o drobnych problemach, które mnie nękały.

[Muzyk, 32 lata, rozwiedziona po 8 latach małżeństwa]

W obecności innych inicjator może reagować na partnera w sposób, który wyraża brak zainteresowania, szacunku albo sympatii. Niektóre strategie są subtelne – brak reakcji, marszczenie brwi w odpowiednim momencie, insynuacje, żarty, przed­rzeźnianie, uwagi – zachowania tak subtelne, że inicjator nie może być oskarżony o robienie czegoś nieodpowiedniego. Spóźnienie się na spotkania w mieście albo na spotkanie rodzinne. Inicjator reaguje wymówkami lub kłótnią albo ironizuje czy drwi, jeśli obok jest jeszcze inna osoba. Okazując publicznie niezadowolenie wobec partnera, inicjator przekazuje tę informację innym obecnym osobom.

Czasami to okazywanie niezadowolenia przybiera formę luźnych uwag, które wyjawiają nieszczęście inicjatora osobom z otoczenia. Ktoś wchodzi nerwowo do biura i mówi pod nosem: „Spóźniam się każdego ranka do pracy, bo ona nie może wstać na czas, żeby mnie podwieźć”. Albo mamrocze na imprezie: „Jest taka kiepska w zarządzaniu pieniędzmi, że to cud, że nadal cokolwiek mamy”. Czasami okazywanie niezadowolenia odbywa się przez opowiadanie przykrych anegdot ze wspólnego życia, które inicjator wygłasza publicznie, czasami wielokrotnie – na imprezach, spotkaniach rodzinnych i innych wydarzeniach, na których partner także jest obecny. Wszyscy znamy to z życia. Jeden partner opowiada o jakimś wydarzeniu w formie uszczyp­liwych i krytycznych uwag, podczas gdy zgromadzeni, nieco zażenowani, śmieją się niezręcznie z tych nieoczekiwanych i niepożądanych informacji o przewinieniach drugiego partnera. Poniżony partner ma kilka opcji: wyrazić sprzeciw, usprawiedliwić się, zrobić dobrą minę do złej gry i dołączyć do śmiechów albo oburzyć się. Jednakże żadna z tych reakcji nie zakryje faktu, że inicjator wyjawił innym poważną informację o partnerze i ich związku.