Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dowiedzieć się, że ktoś cię nie kocha w Walentynki? To najgorsze, co może spotkać zakochaną kobietę. A jednak może. Jagoda próbuje się pozbierać. Zajmuje się kotami i... podglądaniem intrygującego sąsiada z naprzeciwka. Czy może wyjść z tego coś dobrego?
***
,,Ten z naprzeciwka'' intryguje i nęci. Kobieta rozdarta przez los spotyka mężczyznę, który ma zmienić jej życie. Czy będzie tego wart, dowiecie się czytając książkę pani Magdaleny. Czysty, zwarty styl, starannie poukładane, wyraziste postaci, a do tego lekkie pióro autorki sprawiają, że warto. Naprawdę warto.
Krzysztof Smura, redaktor, pisarz
Ta powieść wciąga. Lubię czytać książki, które zahaczają o miejsca, w których się już było. Zapach wakacji w Mierzynie na Pojezierzu Międzychodzko-Sierakowskim jest również moim wspomnieniem. To historia obyczajowa pełna niespodzianek i wyrazistych postaci, walczących z ludzkimi słabościami. Autorka z wielką wrażliwością pisze o tym, że warto zaryzykować i powalczyć o szczęście.
Jerzy Piasny, Radio Poznań
W kolejnej powieści Magdalena Ludwiczak jest jak zawsze blisko kobiecej duszy, pełnej ran, obaw i pragnień. Ale "Ten z naprzeciwka" to również historia mężczyzny, który zmaga się z dawnymi traumami i urazami. Dwie osoby, dwie różne historie, dwie poranione dusze, łączy je tylko wspólny widok z okna. A może jednak coś więcej...
Zaczytana do samego rana – blog
Powieść wciąga od początku do końca, wprowadzając czytelnika w świat postaci borykających się z zawirowaniami życia. Autorka sukcesywnie odsłania tajemnicę jednego z bohaterów, co czyni książkę bardzo ciekawą. Zachęcam do lektury.
Ewa Szabatin, tancerka, blogerka: Fit Fashion Freak
Książki Magdaleny Ludwiczak są jak ona sama: przesycone ciekawością świata, otwartością na innych, a jednocześnie kryjące rozmaite tajemnice. Postacie ożywają na kartach książki kreując świat zarówno bliski nam, jak też bardzo filmowy. Uwaga scenarzyści - lektura obowiązkowa!
Izabela Igel, producent filmowy( Człowiek z magicznym pudełkiem, Płynące wieżowce, Dzikie róże)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 248
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro & Magdalena Ludwiczak
Projekt okładki: Zbigniew Jakubowski
Redakcja, skład i łamanie: WLBP
Korekta: Aleksandra Sitkiewicz, Maja Szkolniak
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie: II, Warszawa 2023
Patronat honorowy:
Biblioteka Publiczna im. Jana D. Janockiego Międzychód
Miasto i Gmina Międzychód
Patronat:
Warszawska Kulturalna
Recenzje Agi – nietypowerecenzje.blogspot.com
Zaczytana do samego rana – blog
Miłość do czytania – blog
Kropeczka Moja – blog
Czyt-Nik – blog
Sztukater.pl
ISBN: 978-83-66945-58-6
„Ciekawość to pierwszy stopień do piekła”.
A… jeśli nie?
M.L.
Rozdział 1
Oni
Orzeszek, Psikus, Mysia. One zawsze są głodne – pomyślała, idąc do kuchni w środku nocy. Potrafiły wywabić ją z łóżka miauczeniem tylko po to, by napełniła im miseczki mlekiem i wsypała karmy po czubek. Kochała te przybłędy, dlatego spełniała wszystkie ich zachcianki. Czasami zastanawiała się, czy nie jest to objaw staropanieństwa i pewnego dziwactwa. Istotnie, była samotną trzydziestolatką z kotami.
Zapinała białą bluzkę, wyprasowaną tak dokładnie, że nie było na niej nawet najmniejszego zagniecenia. Czarna ołówkowa spódnica oraz cieliste rajstopy dopełniły reszty służbowego stroju. Do biura wpadła jak zwykle dwie po siódmej. Zawsze była spóźniona, jak nie dwie minuty, to pięć. Wychodziło jej to idealnie. Dlaczego na przykład nie za dwie lub za pięć? Ot nierozwikłana zagadka. Próbowała nawet wstawać wcześniej o te kilka minut i co? I nic! Zawsze dwie albo pięć po.
Kawa na rozbudzenie miała pomóc skupić się na robocie. Nazywała pracę „robotą”, bo szczerze jej nie lubiła. Nie planowała zostać telemarketerką, po prostu tak wyszło. Spojrzała na długą listę numerów, czyli na potencjalnych klientów. Przechyliła filiżankę, by wypić szybko ostatni łyk kawy, ten jednak zamiast trafić do ust, wylądował na bluzce.
– Cholera! – krzyknęła tak głośno, że wszyscy to usłyszeli. – Sorki! – Uśmiech numer pięć nie uratował sytuacji.
Po diabła te białe bluzki! Przecież nikt mnie nie widzi! A telefon to nie Skype! – Była wkurzona. Takie były jednak wymogi firmy i nie mogła nic na to poradzić. Rozejrzała się wokół. Wszyscy byli równie idiotycznie ubrani i siedzieli ze słuchawką przyklejoną do ucha, uśmiechając się do niej jak do przyjaciela. Dokładnie tak, jak uczono ich na kursie.
– Dzień dobry, tu firma Hanes Invitation. Mamy dla pani propozycję. Wygrała pani…
Trzask.
Znowu ktoś rzucił słuchawką.
Chyba wszyscy Polacy mieli już dość sprzedaży telefonicznej i nachalnych, „uśmiechniętych” telefonistek, którym nie ma jak wejść w słowo. Nie wchodzili więc, tylko odkładali słuchawkę.
Nienawidziła tej pracy coraz bardziej, a każdy kolejny miesiąc tylko pogłębiał to uczucie. To z kolei rzucało cień na osiągane rezultaty. Sprzedaży nie było, więc minimalna pensja też stała w miejscu. Codziennie o piętnastej z ulgą opuszczała budynek, ustępując miejsca drugiej zmianie. W ten sposób zamęczano ludzi od samego rana do późnego wieczora.
Wsiadała do tramwaju, by po kilku przystankach znaleźć się na swoim osiedlu. W drodze do domu po raz kolejny zastanawiała się nad sensownością sprzedawania kosmetyków przez telefon, tym bardziej, że prawie na każdej mijanej ulicy była wielka, sieciowa drogeria. Fakt, były jeszcze obszary wiejskie, gdzie takich nie było. Jednak w tych czasach każdy miał samochód, więc w weekendy jechał do miasta, by poczynić zakupy od A do Z, spędzając kilka godzin w centrum handlowym. W dodatku, uważając to za rozrywkę. W związku z powyższym wniosek Jagody pozostawał bez zmian – BEZSENS!
Zbliżała się do swojej klatki, gdy osiedlową ciasną drogą energicznie przejechał czarny Jeep.
– Głupek! – krzyknęła za nim niegrzecznie, choć kierowca i tak nie mógł jej usłyszeć. Była rozgoryczona i rozczarowana życiem.
Wcisnęła guzik, by przywołać windę. Nic, znowu była zepsuta. Czy ten dzień się kiedyś skończy?! Spocona weszła na czwarte piętro, po drodze ściągając szpilki. Pod stopami czuła brudne i lepkie schody, lecz było jej to obojętne. Myślała tylko o prysznicu. Przeprowadziła się na to osiedle kilka lat temu, po tym, jak większe mieszkanie, usytuowane na obrzeżach miasta, rodzice zamienili na M2 blisko centrum. Przepisali je na córkę, uznając, iż to lokum dla jej wygody i bezpieczeństwa było zdecydowanie stosowniejsze. Wtedy właśnie, w 2010 roku, wyjechali do Irlandii. Próbowali i ją tam zwerbować, ale bezskutecznie. Jak mam być wyrobnikiem, to we własnym kraju – mawiała.
Uśmiechnęła się, dopiero gdy uchylając drzwi mieszkania, zobaczyła trzy głodomory wpatrujące się jej głęboko w oczy. Czy mogła nie kochać tych pięciu ślepiów? Pięciu, bo Mysia była dręczona przez poprzedniego, brutalnego właściciela. Gdy Jagoda znalazła ją na ulicy, była pobita, krwawiąca i oślepiona. Cholerny rzeźnik!!! – pomyślała wtedy i natychmiast zabrała kotkę do weterynarza. Uratowała ją i przygarnęła. To były pierwsze opuszczone i nieusprawiedliwione dni w pracy.
O mało wtedy nie wyleciała.
Zaparzyła sobie melisy i rozłożyła się na sofie. Dlaczego była samotna?
Michał był od niej starszy o trzy lata. Był przystojny jak grecki bóg. Poznała go rok przed ukończeniem studiów pierwszego stopnia. On był po AWF-ie. To była wielka miłość i fascynacja. Bez wahania wprowadziła się do niego. Wszystkie koleżanki zazdrościły jej takiego faceta. Wtedy jeszcze miała koleżanki. Później już nie. Pozbyła się ich, bo każda z nich, i to bez wyjątku, leciała na Michała, robiąc to bez żadnych skrupułów. No, może Miśka, to znaczy Michalina, powstrzymywała się od jawnych zalotów. Tym sposobem Michał był w siódmym niebie, natomiast ona na najniższych poziomach piekła. Z czasem obrała strategię eliminowania wszystkich znajomych ze swojego życia. Chciała mieć Michała na wyłączność. Niestety pozorną, bo jako nauczyciel wychowania fizycznego w liceum nie mógł nie mieć styczności z młodymi „łaniami”. Tak, właśnie tak je nazywał. Koszmar! Dziewczyna jednak miała nadzieję, że niedojrzałe małolaty go nie interesują.
Jagoda miała fajną pracę, którą zaproponowała jej matka koleżanki. To było jej pierwsze zajęcie, więc praktycznie nie umiała nic, ale była bardzo pracowita i miała dużo zapału. Lubiły się z przełożoną i choć na początku tylko układała dokumenty oraz zaklejała koperty, to sukcesywnie potrafiła coraz więcej. Z czasem została fakturzystką. Kierowniczka i księgowa zachęcały ją gorąco do studiowania na kierunku związanym z ekonomią. Niestety, Jagoda była pod tym względem zbyt wygodna i na licencjacie zakończyła edukację. W duchu miała nadzieję, że jako fakturzystka i pomoc księgowej zagrzeje tam miejsce do emerytury, a przyjemne biuro będzie jej lokum na wiele, wiele lat.
To były walentynki, dokładnie środa. Uwielbiała ten dzień, w którym bez wyjątku wszystkie media i sklepy „atakowały miłością” w kolorze RED. Ona, jak co roku, kupowała seksowną bieliznę pięknie podkreślającą jej smukłe ciało i długie nogi, natomiast Michał przygotowywał mieszkanie na jej powrót, układając scenariusz erotycznych scen. Tego dnia nie obowiązywały żadne zasady. Można było robić wszystko. Oboje czekali na to z utęsknieniem. Jagoda od rana nie mogła się skupić na pracy, bo oczami wyobraźni widziała siebie w erotycznej scenie. W związku z tym, pod pretekstem złego samopoczucia, urwała się z niej godzinę wcześniej. Od razu poszła do sklepu, by dokupić jeszcze czarne podwiązki. Wracała do domu silnie podniecona. Lubiła ten dzień najbardziej ze wszystkich w ciągu roku. Gdy dotarła na miejsce, cichutko otworzyła drzwi, spodziewając się jakiejś niespodzianki, tymczasem spostrzegła, że na korytarzyku od rana nic się nie zmieniło. Zdziwiła się, ale była przekonana, że akcja tym razem ma rozegrać się w sypialni. Michał zafascynowany był książkowym erotycznym bestsellerem, więc miała nadzieję, że urządził w sypialni miejsce seksualnych tortur. Poczuła motyle w podbrzuszu, a jej euforia sięgała zenitu.
Musiała się jeszcze szybko przebrać, ubrać, rozebrać? Jak to nazwać? Weszła do łazienki, by założyć seksowne łaszki (czyli chyba się ubrać) i rozpuścić długie włosy. Zapach słodkich perfum miał dopełnić dzieła. Odgłos stukających szpilek słychać było w całym mieszkaniu. Michał na pewno czeka w gotowości… – pomyślała, nim dotknęła klamki. Nagle poczuła coś jeszcze. Strach. Spojrzała w stronę kuchni, w której nie było ani wina, ani świec. Uchyliła drzwi, ale w pomieszczeniu sypialni było ciemno i cicho. Nogi miała jak z waty. Stała tak nie wiadomo ile czasu – ale czuła, jakby to była wieczność. Nie potrafiła się ruszyć, bo światło, które włączyła, ukazało leżący na sypialnianym łożu list. Trzęsła się, gdy zbliżyła się do łóżka. Nie wiadomo, czy zmarzła, stojąc w tym skąpym stroju, czy powodem był niepokój. Nie miała odwagi wziąć kartki do ręki, jednak nie było innej drogi, by dowiedzieć się, co się stało.
Jagoda,
nie chcę już z tobą być,
(„Tobą” z małej litery. Co za ignorancja!)
już cię nie kocham.
Kocham inną.
Nie zamierzam tego tłumaczyć.
Wyprowadź się do niedzieli.
M.
– Nie w walentynki! Co za świnia!!! – krzyczała tak głośno, że usłyszeli to nawet sąsiedzi.
Płakała, szarpała koronkową bieliznę i dziurawiła pończochy. Makijaż spływał po jej wilgotnych policzkach. Wyglądała jak pobita prostytutka, stanowiąc obraz nędzy i rozpaczy.
Czuła się zawstydzona, zażenowana, ale przede wszystkim upokorzona. W amoku otworzyła szafę i wyjęła walizkę, z której wysypały się okruchy piasku przywiezionego z wakacji w Tunezji. Beczała jeszcze głośniej. Zdjęła z siebie bieliznę i rzuciła ją do kosza w kuchni.
– Patrz, co straciłeś! – gadała do siebie.
Z lodówki wyciągnęła alkohol, który został po ostatnim miłym wieczorze. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że to było bardzo dawno temu. Piła zimną wódkę prosto z butelki. Była kompletnie naga, gdy wrzucała do walizki co popadnie, a potem nie mogła jej domknąć, bo zamek zaciął się na szyfonowej bluzce – tej, którą kupiła z Michałem podczas ostatnich zakupów. Właśnie zrozumiała, że wcale go te zakupy nie interesowały. Gdy poprosiła o opinię, spojrzał na nią tak obojętnie! Kiwnął tylko głową, że okej, choć kilka miesięcy wcześniej wszedłby do przebieralni i chciał się z nią kochać.
Pociągnęła kolejny, duży łyk alkoholu.
Czemu byłam taka ślepa? – wyrzucała sobie.
Odstawienie wszystkich koleżanek nie uchroniło Michała od zakochania się w innej. Mocno podejrzewała jakąś „łanię”. Wszystko zaczęło układać się w całość dopiero teraz, w tym alkoholowym amoku. Na trzeźwo nie widziała – lub nie chciała widzieć – wysyłanych wieczorami SMS-ów oraz odbieranych w łazience telefonów. Przecież obiecali sobie kiedyś zaufanie. To ufała. Teraz było już za późno na inwigilację. Idiotka ze mnie! – wyzywała się. Umęczona tymi myślami zasnęła przytulona do jego poduszki. Mimo złości, chciała czuć jego zapach. Przecież jeszcze go kochała, jeszcze nie zdążyła znienawidzić.
Obudziła się w południe, mając nadzieję, że miała koszmarny sen, lecz to wrażenie zniweczył rzucony na dywan list oraz zziębnięte, gołe ciało. Wstała szybko, choć jeszcze mocno kręciło jej się w głowie. Założyła dres, chwyciła walizkę z wystającym fragmentem bluzki i wyszła, nie zamykając drzwi mieszkania. Klucze rzuciła niedbale na podłogę. On nie zadbał o nią, to ona nie musi troszczyć się o jego własność. W duchu miała nadzieję, że do niedzieli ktoś go okradnie, tak jak on bezlitośnie ograbił ją z uczuć.
Udała się prosto do rodziców.
Matka była zszokowana, widząc córkę w tak opłakanym stanie.
– Dziecko! Co ty tu robisz?
– Odeszłam od Michała. – Nie miała odwagi przyznać się, że to on wywalił ją ze swojego życia. I to z hukiem.
Wzrok matki powędrował na wielką walizkę.
– No wejdź, wejdź.
Wszystko wskazywało na to, iż Jagoda zamierzała wprowadzić się z powrotem do rodzinnego gniazda, bo jej czteroletni związek właśnie legł w gruzach. Jej mama nie lubiła Michała, ale wydawało jej się, że córka była z nim szczęśliwa, a to w końcu najważniejsze. Pozory jednak mylą, a przeczuciom trzeba ufać. Dziewczyna, bez żadnych wyjaśnień, udała się do swojego „starego” pokoju, by użalać się nad swoim losem. W piątek nie poszła do pracy. W sobotę opróżniła barek rodziców, lecz ci nie mieli odwagi jej zabronić. Była w czarnej rozpaczy. I to przez kogo? Przez pieprzonego greckiego boga!
W niedzielę postanowiła zadzwonić do byłych koleżanek, szukając u nich współczucia i nie wiadomo czego jeszcze. Każdą po kolei przepraszała za swoją głupotę, a one słuchały, nie określając się, czy te przeprosiny przyjmują, czy nie. Minęło zbyt wiele czasu na odbudowę czegoś, co zrujnowała dawno temu. Nie mogła dodzwonić się do Miśki. Może zmieniła numer? – zastanawiała się. Postanowiła odwiedzić ją i przeprosić osobiście. W końcu była najuczciwszą koleżanką ze wszystkich, a mimo to została potraktowana jak pozostałe. Postanowiła to niezwłocznie naprawić. Trzeźwa, no, prawie, stanęła przed drzwiami jej mieszkania. Dzwonek chyba nie działał, bo naciskała go i naciskała, a nikt nie otwierał. Delikatnie nacisnęła klamkę. Kiedyś wchodziła do przyjaciółki jak do siebie, więc i tym razem zrobiła to bez większych oporów.
– Miśka? Miśka, jesteś w domu? To ja.
Pomału zmierzała ku pokojowi gościnnemu.
Ta to miała walentynki! – pomyślała.– Trzy dni po, a płatki kwiatów jeszcze na podłodze. Świece wypalone tak, że wosk spłynął na dywan. Chyba powieliła mój udany scenariusz. Papuga!
Szła powoli, zastanawiając się, kim jest romantyczny facet Michaliny i czy w ogóle uda się zaprzyjaźnić z nią na nowo. W tym momencie drzwi od sypialni otworzyły się i stanęła w nich roznegliżowana koleżanka.
– Jagoda? Co ty tu robisz!? Jak weszłaś? Dlaczego weszłaś? – Potok pytań nie miał końca.
– Miśka, dzwoniłam do drzwi, ale chyba masz zepsuty dzwonek.
– Dlatego tak sobie po prostu chodzisz po moim mieszkaniu?
– Tak, ale widzę, że jesteś zajęta… – Jagoda mrugnęła okiem na znak zrozumienia. – Jednak nie mogłam dłużej czekać, bo chciałam cię przeprosić za wszystko, co kiedyś zrobiłam i powiedziałam. Za to, że podejrzewałam cię o najgorsze. Byłam idiotką… Przepraszam.
– Okej, okej… idź już. Pogadamy innym razem. Zadzwonię do ciebie. – Koleżanka była mocno zakłopotana.
– Właśnie, chyba zmieniłaś numer, bo nie mogłam się dodzwonić.
– Nie, nie. Widocznie nie słyszałam. – Michalina dosłownie wypychała koleżankę w kierunku drzwi.
– Aaaałłłaaa! – Ta wywaliła się jak długa, potykając o leżące na podłodze buty. – Co z tobą, Miśka, do cholery? Zachowujesz się dziwnie! O co ci chodzi?
Podniosła przedmiot, przez który o mało nie złamała kręgosłupa.
– To buty Michała… dobrze wiem, bo razem je kupowaliśmy! – Spojrzała na Misię.
Koleżanka zrobiła się czerwona jak burak. Wkurzona Jagoda w ułamku sekundy wstała z podłogi i wparowała do sypialni koleżanki. Wtedy wszystko stało się jasne. Wuefista nie zakochał się w „łani”, a w Miśce, która pozornie wcale o niego nie zabiegała. Tej, którą ona NIBY skutecznie usunęła z ich życia. Tej, którą przyszła za to przeprosić.
Wybiegła z mieszkania. Nie chciała ich wszystkich znać.
Potem było już tylko gorzej, bo straciła pracę, na której się nie skupiała. Kierowniczka bardzo jej współczuła, ale nie mogła dłużej tego znosić. Sprawę pogarszał alkohol, którym zalewała się nie tylko w weekendy. Rodzice martwili się podwójnie. Po pierwsze: czy córka podźwignie się po rozstaniu, po drugie: mieli już zaplanowany wyjazd do Irlandii i zagwarantowaną tam pracę, co oznaczało, że muszą ją opuścić. Nie mogli się wycofać, a jedyne, co im przyszło do głowy, to zabrać ją ze sobą. Jednak po tym, jak kategorycznie się na to nie godziła, postanowili zamienić większe mieszkanie na mniejsze w centrum miasta, tak, by córka miała wszędzie bliżej i wygodniej. Pomysł szybko zamienili w czyn, załatwiając formalności z tym związane, i wyjechali, ciągle przekonując dziewczynę do tego, by do nich przyleciała.
Od czasu rozstania z Michałem jej życie było ruiną. Nieraz myślała, by skorzystać z pomocy psychologa, ale nie chciała wyjść na czubka. Problemem była polska mentalność. Wiedziała, że za granicą ludzie chętniej udają się na terapię, lecz w naszym kraju od razu społeczeństwo uważa cię za wariatkę. Dlatego nie poszła. Niestety walentynki powracały jak zacięta płyta, ciągle odtwarzając się w jej głowie, czy tego chciała, czy nie. To był koszmar. Została sama. Bez rodziców, przyjaciół i faceta. Po dwóch miesiącach postanowiła wziąć się w garść i poszukać zajęcia. Wtedy znalazła na schodach ulotkę, w której informowano, iż poszukuje się pracowników do branży kosmetycznej. Musiała spróbować. Ogarnęła się jakoś i posadę zdobyła. Od tamtego czasu minęły dwa lata, przebolała stratę Michała, a pracy szczerze nie lubiła.
Od rozstania z pierwszą miłością, która rzuciła ją dla innej pierwszej miłości, bo ostatecznie za taką Michał uznał Michalinę, Jagoda postanowiła być już tylko ukochaną kotów. Te nie zdradzały, nie kaprysiły i nie nosiły skarpet. No dobra, kaprysiły! Nie spotkała też na swojej drodze kolejnego mężczyzny. Tych z pracy uważała za totalne łamagi – niestety takie jak ona. Bo kto ląduje w telemarketingu? Ci, których świat nie chce! Jej nie chciał, chociaż wcześniej miała pracę pełną perspektyw. Gdyby wtedy skończyła studia drugiego stopnia, jak jej radzono, to sytuacja byłaby zupełnie inna. Była jednak zbyt wygodna i leniwa.
Teraz wieczorami siadywała przy biurku, które ustawiła pod oknem. Lubiła mieć widok na świat, a z czwartego piętra był wyjątkowo interesujący. Panorama Gorzowa nie prezentowała się może zachwycająco, ale też nie tragicznie. Miasto z każdym rokiem zdecydowanie zmieniało się na korzyść. Ciekawym widokiem była nie tylko sceneria miasta, ale także mieszkańcy sąsiedniego bloku. Jakimś niekontrolowanym albo omyłkowym zbiegiem wytycznych na geodezyjnej mapie blok, który stał naprzeciwko, znajdował się bardzo blisko jej własnego. Mieszkańców obu bloków dzieliła jedynie szerokość parkingu oraz dwóch wąskich chodników, co w praktyce oznaczało, że mogli się wzajemnie obserwować. Tym sposobem widziała, że w mieszkaniu vis à vis niejednokrotnie do późnej nocy włączone było światło, a przy stole zgarbiony tkwił młody mężczyzna. Siedział tam niemal nieruchomo nad czymś, co wymagało precyzji, niczym jakiś zegarmistrz. Gdyby dobrze zarzuciła sieć, to złowiłaby go jak rybkę. Może złotą, a może kolejną czarną owcę… Wiedziała, że to właściciel czarnej terenówki. Nie potrafiła dokładniej określić jego wieku, ponieważ czasami ze swoimi długimi włosami i zapuszczoną brodą wyglądał jak bezdomny, a kiedy indziej, w czystej garderobie i z zadbanymi włosami, jak rockman. Szacowała, że byli rówieśnikami.
Tym razem wstała piętnaście minut wcześniej. Brak wyników sprzedaży chciała zrekompensować punktualnością. Nic z tego. Siódma dwie weszła do swojego boksu. Czuła się jak zwierzę w klatce, jak koń. Jeszcze tylko siana nam wszystkim podać i stajnia pełną gębą! – narzekała w myślach.
Nowa lista, nowe wyzwanie.
Godzina 10:00. Szesnasty telefon.
– Do cholery! Niech pani tylko nie rzuca słuchawką!
Przestała się kontrolować. Czuła, że rozpadła się na tysiące kawałków.
– Jagoda, szef cię wzywa – koleżanka jak najdelikatniej przekazała jej wiadomość, nie wróżącą nic dobrego.
Szła białym korytarzem do biura bossa, którego między sobą nazywali „Majdan”. Bogucki był codziennie tak odpicowany, że pracownicy byli pewni, że spędza w łazience więcej czasu niż przeciętna kobieta. Wszystko miał idealnie dopasowane, zaczesane, wygłaskane. Garderobę kupował w najdroższych sklepach, a kosmetyczka i manicurzystka były na porządku dziennym.
– Proszę usiąść.
Usiadła.
– Proszę podpisać.
Wzięła dokument do ręki.
– Wypowiedzenie, dlaczego? – Tylko tyle zdołała wydusić z siebie.
– Nieusprawiedliwiona nieobecność w pracy, notoryczne spóźnianie się, brak efektywności… – patrząc w okno wymieniał znudzony. Robił to nie pierwszy raz.
– Ale…
– W prawym dolnym rogu. – Wskazał wypielęgnowanym paluchem miejsce na dokumencie.
Pieprzony picuś! – Miała ochotę mu to powiedzieć, ale zabrakło jej odwagi.Podpisała, oddała.
– Ma pani dwutygodniowy okres wypowiedzenia, więc od dzisiaj idzie pani na urlop.
Wyszła, trzaskając drzwiami. Wracała do domu w niemałym poczuciu winy. Owszem, mogła się bardziej postarać, ale… jakoś jej nie zależało.
Wszystko tego dnia miało ciemniejsze barwy niż zwykle. Nawet deszcz padał bardziej rzęsisty, a Jeep przed sąsiednim blokiem był jakiś brudniejszy. Przechodząc obok, kopnęła go w oponę. Sama nie wiedziała, dlaczego wyżyła się na sąsiedzie. Niczemu przecież winny nie był …
***
– Znowu straciłaś pracę? Dziecko, kiedy ty się ustatkujesz?
Matka – kolejny cios. Zawsze wiedziała, jak „pocieszyć”. Zadzwoniła wieczorem, przeczuwając, jak jakieś medium, problemy córki.
– Mamo, możesz mnie nie dobijać?
– Może wreszcie czas tu przyjechać? W naszej fabryce ciągle potrzebują ludzi do pracy.
– W tych rybach?!!! Mamo, kogo ty chcesz ze mnie zrobić?! – Rozpłakała się.
To było ponad jej siły.
Matka zamilkła. Nie rozumiała córki i nie wiedziała, jak jej pomóc. Dalsza rozmowa nie miała sensu.
Jagoda usiadła przy biurku, odkorkowała butelkę. Od dawna poza kotami jej przyjacielem było czerwone wino. Nawet nie zauważyła, że siedzi w ciemności. Nalała czwarty kieliszek. Orzeszek usadowił się u niej na kolanach, a Psikus szalał w łazience, niszcząc kolejną rolkę papieru toaletowego. Tylko Mysia grzecznie spała na sofie.
Zanim upojona alkoholem usnęła na zimnym blacie biurka, podjęła decyzję.
***
Norbert od dziecka chciał zostać żołnierzem i konsekwentnie dążył do spełnienia tego marzenia. Był patriotą gotowym bronić kraju za cenę zdrowia i życia. Wiedział, że musi poczekać, aż wezwą go do wojska. Tymczasem kiedy tylko mógł, z zachwytem obserwował transmitowane w telewizji ćwiczenia na poligonie, a także z zapałem oglądał filmy o tematyce wojennej.
„Banan, ty żołnierzem?!” – pamiętał, jak koledzy z klasy śmiali się z jego zgarbionej i nieproporcjonalnej sylwetki, lecz on pod wpływem tych docinków stawał się jeszcze mocniej zmotywowany, by dopiąć swego. Zrobił więc własną, przydomową siłownię, kupił hantle, ćwiczył i biegał. Z czasem nie był „bananem”, a silnym, młodym mężczyzną. Przydomek jednak został, lecz nie przeszkadzało mu to wcale.
Nie mógł doczekać się pełnoletności i związanej z nią konieczności stawienia się przed komisją wojskową. Po latach wyczekiwania otrzymał wreszcie list-wezwanie. To, co dla wielu było „okresem wyjętym z życiorysu”, często wręcz koszmarem, dla niego było spełnieniem pragnień, niemal cudem. Ci, którzy czekali z nim w kolejce na weryfikację, kombinowali, jak ustrzec się tego przykrego obowiązku. Udawali dolegliwości zdrowotne, alkoholizm, innowierstwo, a nawet ojcostwo. Banan zawsze chciał być żołnierzem i nie mógł słuchać tych „laczków”, którzy bali się munduru, a tym samym odpowiedzialności. W lutym 2002 roku Wojskowa Komisja Uzupełnień orzekła jego pełną zdolność do pełnienia służby i skierowała go do jednostki położonej niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego. Był taki dumny! Podekscytowany stawił się przed bramą z dużym napisem WOJSKO POLSKIE, zgodnie z powołaniem. Widoczne za nią koszarowe budynki były rozstawione jak żołnierze w szeregu. Zieleni było wokół niewiele, bo i po co? To nie był park rozrywki.
Procedura przyjęcia do wojska została rozpoczęta natychmiast. Skierowano go do różnych miejsc, gdzie kolejno pobrał mundur, obuwie i wyposażenie żołnierskie. Później ogolono go na „łysą pałę”. Nie miał nic przeciwko temu. Dałby sobie zrobić wszystko, byle jak najszybciej włożyć mundur i ciężkie wojskowe buty – rozmiar 45.
Koszary – tam oddychał odpowiednim dla siebie powietrzem. To nic, że buty były ciężkie i uwierały, to nic, że budzono ich skoro świt. Podobało mu się wszystko, był gotowy znieść nawet skrzypiące sprężyny w piętrowym łóżku oraz chrapiącego niżej kolesia. Banan był jak maszyna. Ze wszystkich kumpli był najwyższy i najsilniejszy, więc nowicjusze trzymali się blisko niego, w nim właśnie upatrując dla siebie ochronę przed „falą”. Norberta Czerkawskiego, o nieużywanym w wojsku pseudonimie „Banan”, nigdy nie wzywano do szorowania kibla czy posadzek własną szczoteczką do zębów. Może dano spokój po tym, jak o trzeciej w nocy rozkazano mu zrobić sto pompek. Starszyzna stała nad nim z pogardą, w nadziei, że ten siłacz padnie jak „kawka”. Nie padł. Zrobił sto dwadzieścia. Zyskał respekt i uznanie. Stał się żołnierzem-kumplem. Innym nadal stawiano dziwne i często pozbawione logiki zadania, lecz o ile nie przekraczały granic przyzwoitości, ani on, ani nikt z pozostałych nie ingerował. Jego bliższym kompanom pokazywanie, co oznacza być „kotem”, nie groziło. Norbert zawsze niósł pomoc innym, słabszym. Asystował im podczas ćwiczeń, mobilizował, a czasami sam zachowywał się jak przełożony. Chciał poprzez swoją pasję i siłę zmotywować kolegów. I, trzeba przyznać, świetnie mu to wychodziło.
Służba trwała dwanaście miesięcy. W tym czasie zaprzyjaźnił się z Piotrem, spokojnym i wycofanym sierotą, którego rodzice zginęli, gdy miał trzy lata. Chłopak wcale ich nie pamiętał. Wychowywał się na wsi, u dziadków, otrzymując od nich miłość taką, jaką mogą dać zastępczy rodzice. Dlatego to w nim właśnie opiekunowie widzieli spadkobiercę skromnego, popadającego w ruinę gospodarstwa, lecz on był w tym bardzo zagubiony. Nie wiedział, czego chce, ale był pewien, że zostać na wsi na pewno nie. Gdy skończył osiemnaście lat, postanowił „utwardzić” się w wojsku. Zgłosił się więc na ochotnika. Nie przewidział, co go tam czeka. Było oczywistym, że bez Norberta Piotrek nie poradziłby sobie z „obyczajowością” koszarową, przez którą przechodzili rekruci. Z pewnością nie dano by mu spokoju. Nawet pod kuratelą kolegi nieraz śpiewał piosenki i plótł przedszkolne wierszyki, jednak dzięki wsparciu kumpla mógł się później z tego śmiać, a nie płakać. Nie było mowy o upokorzeniu, które u niektórych powodowało myśli straszne, a często nawet stany depresyjne. Tymczasem każdego dnia Norbert z zachwytem patrzył na chłopaka, który z dnia na dzień przechodził duchową i fizyczną przemianę.
***
Teraz Piotrek szybko biegnie w jego stronę z karabinem, tak jak go nauczono na ćwiczeniach. Jest już prawie u celu, lecz nagle znika i wpada w zamaskowany dół. Norbert słyszy jego krzyk i widzi wysuniętą w górę rękę ciągle trzymającą broń. Potem znika wszystko…
Obudził się zlany potem. Znowu ten sen, ten koszmar! Wojsko i Piotrek. To było dziesięć lat temu, a ciągle wraca – pomyślał, wstając z łóżka. Nawet nie włączył światła, tylko w ciemnościach chodził po mieszkaniu. W tym bloku, wśród sąsiadów, czuł się bezpiecznie, a zarazem osaczony. Po dziesięciu latach mieszkania w tym ulu nie poznał nikogo, z nikim się nie zaprzyjaźnił. Bo z kim? Kto chciałby mieć takiego kumpla jak on? Może kiedyś… ale teraz? Podszedł do drzwi, sprawdził, czy są zamknięte na klucz. Po co? Nie wiadomo. Wszyscy przecież trzymali się od niego z daleka. Był dziwadłem i zdawał sobie z tego sprawę. Co gorsza – miał to gdzieś!
***
Jagoda od trzech tygodni była w małym portowym miasteczku w Irlandii Północnej. Od kilku lat żyli tam jej rodzice. Ojciec pracował jako operator wózka widłowego, a matka uwijała się jak mrówka w dziale pakowania. Może ten kraj i fabryka przetworu ryb były także jej przeznaczeniem? Teraz stała ramię w ramię z matką, która uśmiechała się do córki, co chwilę dodając jej otuchy.
– Trzynaście euro na godzinę. To super stawka! – Dokładnie co dwie godziny matka przekonywała córkę o tym fakcie. Jednak marne to było dla niej pocieszenie.
Co za syf! – Ta jedna myśl kotłowała się dziewczynie w głowie bez ustanku. Czuła, że cała śmierdzi rybami, że dom rodziców śmierdzi i że śmierdzą nawet jej mikrowłoski w nosie. Zrozumiała, że wyjazd to nie był dobry pomysł, a praca to koszmar! Jedynym plusem tej eskapady było to, że odwiedziła rodziców. Tylko tyle i aż tyle.
Nic jej się w Irlandii nie podobało. Dla niej klimat był zbyt surowy, morze zbyt zimne, a skały i stare zamczyska nie były jej ulubioną scenerią. Pomyślała o Katy Earnshaw z „Wichrowych Wzgórz” chodzącej po łąkach i wrzosowiskach. I choć to wcale nie Yorkshire, to właśnie z tym miejscem kojarzyła się jej ta okolica. Szaro, buro i do domu daleko” – wypowiedziała głośno to, co jej babka często powtarzała – Nawet bardzo daleko…
Pracowała „w rybach” miesiąc i sześć dni, po dziesięć godzin dziennie. Wolne były tylko niedziele. Więcej nie była w stanie, więc któregoś ranka po prostu nie poszła do pracy, choć wcześniej nawet się tam nie spóźniała. Nie poszła, bo podjęła decyzję, że wraca do Polski i pozostawionych sąsiadce kotów. Nie mogła bez nich żyć. Miała nawet nieodparte wrażenie, że rozumieją ją lepiej niż własna matka, która usłyszawszy tę wieść, zrobiła awanturę, wypominając jej, że jest nieodpowiedzialna i niewdzięczna. Jagoda jednak jak postanowiła, tak zrobiła. Obliczyła, że przywiezione cztery tysiące euro starczy na przeżycie, zanim znajdzie „normalną” pracę.
Gdy tylko postawiła stopy na płycie lotniska, poczuła się jak w domu, choć by dostać się do tego właściwego, musiała jeszcze przemierzyć drogę autokarem. Nic jednak nie było w stanie popsuć jej humoru. Była w POLSCE szczęśliwa. Wszędzie słyszała swój ojczysty język, który już samym swym brzmieniem wywoływał uśmiech na jej twarzy. Obserwowała świat wokół z takim zapałem, jakim charakteryzuje się zwierzę wypuszczone z klatki. Była przekonana, że nawet zieleń miała ładniejszy odcień od tej w Irlandii, a niebo było bardziej błękitne. Zachwycała się wszystkim tak, jakby nie było jej w kraju kilka lat. Marzyła, by jak najszybciej zjeść polski chleb z truskawkową konfiturą. Tak właśnie jest, gdy za czymś tęsknimy. Nawet z wakacji wracamy chętnie do swoich czterech ścian, a powiedzenie „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” idealnie oddaje tę prawdę.
Tęsknoty Jagody za trzema puszystymi kulkami nawet nie dało się opisać słowami. Na samą myśl o nich łza toczyła się jej po twarzy. Gdy tylko otworzyła drzwi mieszkania, wypatrywała tylko ich, lecz te, rzecz jasna, były obrażone. Oczywiście nie spodziewała się, że wpadną jej w ramiona jak zrobiłby to pies, bo dobrze wiedziała, że koty to indywidualiści. Po chwili jednak skapitulowały i podeszły, by tulić się bez umiaru.
Pewnie poczuły ryby – pomyślała. – Zdrajcy!
Cały czas czuła rybi smród. Nawet wielogodzinne kąpiele w olejkach eterycznych nie pomagały. Postanowiła pójść do sauny, mając nadzieję, że odór wreszcie wyparuje, a przy tym nie zadusi innych zażywających parowej kąpieli.
Pomału wszystko wracało do normy. Biurko, kot, wino… podglądanie. Ale przede wszystkim normalne posiłki: bułka z żółtym lub topionym serem. Nie jakieś smażone kiełbaski czy plastry bekonu przywalone sadzonym jajkiem. Fuj!
Rozdział 2
Podglądaczka
Rekrutacja na stanowisko kierownika sprzedaży w drogerii miała rozpocząć się o dziesiątej. Nie wiedziała, czy lepiej włożyć obuwie płaskie, czy szpilki. Dzień wcześniej długo to analizowała, no bo tak: drogeria to perfumy i drogie kosmetyki – powinna więc wyglądać elegancko, ale to też ciężka praca i przyjmowanie towaru. Kierownika to nie omija. Uznała w końcu, że choć to nie Douglas, to jakoś wyglądać trzeba. Postawiła na to drugie. Zrobiła dokładny makijaż, który miał być adekwatną do sytuacji wizytówką.
Szła szybko, choć nie ułatwiały tego wysokie obcasy. Kremowa plama po kawie ciągle widoczna była na białej bluzce, pomimo zastosowanych wybielaczy.
No nic, dam radę, a plamy prawie nie widać – pocieszała się.
Po czterdziestu minutach doczekała się „audiencji” u pani kierownik regionalnej. Już się nawet nie denerwowała, bo limit stresu wyczerpała podczas długiego oczekiwania.
– Taaak… – kobieta przeglądała CV, jakby go wcześniej na oczy nie widziała. – Pracowała pani w branży kosmetycznej jako telemarketerka. Jak pani ocenia swoją pracę i dlaczego już jej pani nie ma? – zapytała wprost.
– To była bardzo pouczająca i motywująca praca, a kosmetyki były świe… bardzo dobrej jakości… – Przypomniało jej się, że słowa „świetne” i „fajne” nie są odpowiednie na takie rozmowy.
Regionalna słuchała, potakując.
– …sprzedaż była wynagradzana premią, w związku z tym zarabiałam zadowalająco.
– Ile to według pani zadowalająco?
Nie cierpiała tego pytania!
Kurde, co powiedzieć, by się nie skompromitować?
– Od dwóch do trzech tysięcy. – Wyznaczyła przedział, choć od razu czuła, że przesadziła.
– Ahaaa… to teraz proszę o podanie powodu rozstania z poprzednim pracodawcą. Na świadectwie pracy widzę rozwiązanie umowy po jego stronie.
Małpa! – Jagoda wyzywała w duszy. Baba działała jej na nerwy.
– No… mam jedną wadę…
– Jedną?
– Spóźniam się czasami.
Uznała, że lepiej obnażyć tę niedoskonałość niż nieudolność w uzyskiwaniu wyników, która ściśle związana była z tym, iż nie cierpiała być sprzedawcą.
– Dobrze. Dziękuję, że pani przyszła. Skontaktujemy się z panią w ciągu… dwóch, trzech dni.
– Dziękuję. – Kandydatka uśmiechnęła się najładniej jak potrafiła, choć w rzeczywistości miała chęć powiedzieć tej farbowanej rudej babie, co myśli o tej rekrutacji. Wolała się jednak powstrzymać. Szansa na pracę ciągle była. Mała, bo mała, ale była.
Chciała szybko wrócić do domu i przytulić się do kotów. Czekała na tramwaj, dzierżąc w dłoni butelkę wina. Wyjątkowo długo nie nadjeżdżał, więc postanowiła pójść na przystanek autobusowy w nadziei, że stamtąd wydostanie się szybciej. Gdy zatrzymała się przed przejściem dla pieszych w oczekiwaniu na zmianę światła, minął ją czarny Jeep. Wydawało jej się, że zatrąbił, ale może była to tylko iluzja. Szyby w samochodzie były przyciemniane, więc pewności, że to sąsiad, nie miała. Mężczyzna intrygował ją, odkąd trzy lata temu zobaczyła go po raz pierwszy. Niosła wtedy wielkie pudło, a on jej nie pomógł. Była na niego wściekła, lecz czego miała się po nim spodziewać? Tamtego dnia wyglądał jak lump, miał zaniedbane włosy, nieogoloną twarz i odzież nie pierwszej świeżości. Później widywała go w różnych odsłonach, czystego, ze spiętymi włosami i w czystym ubraniu. Wtedy prezentował się jak muzyk rockowy. Lubiła takie niepokorne i tajemnicze typy, jakim bez wątpienia był, dlatego od jakiegoś czasu, z ciekawością godną dzieciaka, podglądała jego życie. Wiatr zacinał coraz bardziej, a autobus nie przyjeżdżał. Strajk pracowników komunikacji miejskiej czy co?