Think Like a Killer - Świtkiewicz Julia - ebook

Think Like a Killer ebook

Świtkiewicz Julia

5,0
49,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jeśli chcesz rozwiązać tę zagadkę, musisz myśleć jak zabójca, Audrey!

Gdy rodzice Audrey Mistmoore się rozstają, szesnastolatka przeprowadza się ze słonecznej Kalifornii do chłodnej Minnesoty. Odtąd będzie mieszkać w niewielkiej miejscowości Cannon Falls - z matką, jej nowym partnerem i jego synem. Przyrodni brat Audrey, Malone Mayer, to "złoty chłopiec", hokeista, gwiazda miejscowej szkoły średniej. Każdy chłopak chce się z nim przyjaźnić, a każda dziewczyna marzy, by zatrzymał na niej dłużej spojrzenie.

Jeśli ktokolwiek dorównuje popularnością Malone'owi, to tylko Kayden Delaurentis, kapitan drużyny hokeistów, za którym brat Audrey najwyraźniej nie przepada. Kiedy w podejrzanych okolicznościach ginie jeden z uczniów liceum, Kayden jest głównym podejrzanym w sprawie o morderstwo. Audrey Mistmoore należy do nielicznej grupy osób, które wierzą w jego niewinność.

Dziewczyna rozpoczyna prywatne śledztwo, mające na celu oczyszczenie chłopaka z zarzutów...

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 549

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Julia Świtkiewicz

Think Like a Killer

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka

Redakcja: Janina Wojteczko

Korekta: Kamila Galer-Kanik

Projekt okładki: Justyna Knapik

Ilustracje wewnątrz książki: Maja Wasilewska

Ilustracje na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://beya.pl

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://beya.pl/user/opinie/thinkl_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-2504-5

Copyright © Helion S.A. 2025

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Każdej osobie, która zawsze kibicowała czarnym charakterom. Wiem, co czujecie.

Dla Mai, która pomogła mi na nowo zakochać się w tym świecie i dodała tej historii jeszcze więcej magii.

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: utrata bliskiej osoby, problemy rodzinne, przemoc, autodestrukcja, agresja, problemy psychiczne, pozbawienie życia, działalność niezgodna z prawem, sceny intymne, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.

Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

Playlista

Tumblr Girls, G-Eazy, Christoph Andersson

Candy, Doja Cat

Let me love you, Ariana Grande, Lil Wayne

What do you mean, Justin Bieber

Boyfriend, Justin Bieber

Love Runs Out, OneRepublic

Obsessed, Olivia Rodrigo

Dealer, Lana Del Rey

The Plan, Travis Scott

Everyday, Ariana Grande

Lady Killers, G-Eazy, Christoph Andersson

House of Balloons / Glass Table Girls, The Weeknd

Run Boy Run, Woodkid

Killer Queen, 5 Seconds of Summer

Prolog

Kiedy pierwszy raz widziałam czyjąś śmierć, miałam zaledwie trzy lata. Jak co weekend jechałam zdziadkiem ibabcią do wesołego miasteczka, bym nie musiała się przysłuchiwać kłótniom rodziców.

Właśnie tamtej upalnej, letniej soboty obserwowałam, jak motocyklista zpełnym impetem wjeżdża wciężarówkę podczas wyprzedzania powolnego SUV-amojego dziadka.

Byłam zbyt młoda, by to zrozumieć.

Trzynaście lat później, kiedy stanęłam przed lustrem, delikatnie się tylko do siebie uśmiechnęłam.

Myśl jak zabójca, Audrey, adowiesz się, kto zabił.

Rozdział 1.Zgrywać frajera, żeby złapać frajera

Audrey

Nigdy nie sądziłam, że ktoś będzie w stanie otwarcie nazwać mnie wścibską gówniarą.

To prawda, interesowały mnie nowe rzeczy i chciałam poznać otaczający świat. Nie użyłabym jednak określenia „wścibska”. Zdecydowanie bardziej pasowało do mnie „ciekawska”.

Od dziecka uwielbiałam rozwiązywać zagadki i łamigłówki oraz poznawać wszelkiego rodzaju tajemnice. Mogłabym się posunąć nawet do stwierdzenia, że obserwowanie i analizowanie zachowania otaczających mnie osób było moim największym hobby. Podchodziłam do tego jak do układania puzzli. Po kolei, z niesamowitą precyzją analizowałam mimikę oraz gesty. Potem wyszukiwałam najbardziej prawdopodobną traumę, jaka pasowała mi do schematu zachowań, a na końcu poddawałam tę osobę testowi.

Ostatecznie zawsze wygrywałam.

To był mój przepis na sukces. Manipulowanie, kantowanie oraz popularność. Stałam się wytrawnym graczem, aby nikt nie mógł ze mną pogrywać.

Mój pierwszy tydzień po przeprowadzce z mamą do jej nowego chłopaka do Cannon Falls okazał się jednak całkowitą porażką.

Miałam wrażenie, że Kalifornia była moim miejscem na ziemi. Kochałam Santa Monica całym swoim nastoletnim sercem, bo to właśnie tam znajdowało się całe moje dotychczasowe życie. Tęskniłam za domem, za przyjaciółkami, za tamtejszym klimatem, za starą szkołą, za cheerleadingiem, a nawet za nauczycielką matematyki.

Tam już wygrałam. W nowym miejscu dopiero musiałam zarzucić sieć i rozpocząć na nowo budowę swojego imperium.

Mimo że Cannon Falls High School już pierwszego dnia dało mi popularność, to nie była ona taka, jakiej oczekiwałam.

Zamieszkałam pod dachem Morgana Mayera, który należał do miejscowej elity, i automatycznie stałam się obiektem zainteresowania całego miasta. Byłam „kolejnym dzieckiem” tego wspaniałego człowieka oraz – co najważniejsze – przyrodnią siostrą Malone’a Mayera.

Chłopak był miejscową gwiazdą, cholernie gorącym graczem hokeja, brunetem o ciemnoniebieskich oczach i czarującym, śnieżnobiałym uśmiechu. Gdyby nie fakt, że wkrótce miał się stać moim starszym bratem, śmiało mogłabym stwierdzić, że wyglądał i zachowywał się jak mój wymarzony chłopak z Kalifornii, z którym z dosyć oczywistych względów musiałam się pożegnać.

Sytuacja, w której oboje się znaleźliśmy, była bardzo ciężka i o ile idealny Malone miał wsparcie ze strony swoich przyjaciół, o tyle moi przebywali w oddaleniu ode mnie o co najmniej pięćset pięćdziesiąt dziewięć mil.

Nie mogłam powiedzieć, że czułam się odrzucona, bo tak nie było. Cały pierwszy tydzień w szkole spędziłam pod opieką Malone’a albo któregoś z jego znajomych. Mogłam bez problemu do nich zagadywać i siadać z nimi na stołówce.

Zapytacie więc pewnie, o co mi tak właściwie chodzi, skoro już w pierwszym tygodniu szkoły miałam wszystko, na co niektóre dziewczyny pracują całe lata.

Nigdy nie chciałam być kimś na doczepkę. To byli przyjaciele Mayera, a nie moi. Nie lubili mnie, bo byłam sobą, lubili mnie, bo byłam jego przyrodnią siostrą.

Nikt nie chciał poznać Audrey Mistmoore, wszyscy chcieli poznać nową przyrodnią siostrę miejscowej szkolnej gwiazdy.

Nienawidziłam żyć w czyimś cieniu. Marzyłam o tym, żeby znowu mieszkać w Kalifornii, gdzie byłam tą Audrey, która wracała do domu późną nocą albo wręcz nad ranem, którą zapraszano na wszystkie imprezy, na której widok ślinili się chłopcy z drużyny, chociaż doskonale wiedzieli, że moje serce od dawna należało do Azriela Westona. Chciałam znowu żyć w rzeczywistości, w której moje przyjaciółki i koleżanki nie piszczały na widok mojego przyrodniego brata, a potencjalnie przyszły chłopak nie bał się do mnie zagadać w obawie o to, że ktoś oprócz mnie złamie mu kiedyś nos.

Chciałam znowu być tajemniczą Królową Pszczół.

Prawdopodobnie jedyną osobą mogącą jawnie konkurować z Malone’em o lojalność i sympatię pozostałych uczniów był Kayden Delaurentis.

Często go widywałam. Wszyscy – z wyjątkiem mojego przyrodniego brata – trzęśli przed nim portkami, składali pokłony lub zachowywali się, jakby chłopak rzucił na nich jakiś czar.

Kayden był wysokim brunetem, którego włosy często znajdowały się w całkowitym nieładzie. Ciemne tęczówki chłopaka jednym spojrzeniem potrafiły rozbić człowieka na kawałki i sprawić, że ten błagał o więcej uwagi ich właściciela. Wysportowany Kayden piastował stanowisko kapitana drużyny, miał swoje własne kółko wzajemnej adoracji, a wszystkie problemy na pierwszy rzut oka mógł rozwiązać jednym słowem.

Przynajmniej tak postrzegali go inni. Ja od samego początku wiedziałam, że skrywał więcej tajemnic, niż mogło się komukolwiek wydawać.

Zanim przekroczyłam próg Cannon Falls High School, Mayer poinstruował mnie i dał mi ultimatum. Miałam skreślić Kaydena Delaurentisa już na samym starcie. Inaczej, według mojego przyrodniego brata, mogłam pożegnać się z życiem towarzyskim oraz czymś przypominającym „złoty parasol ochronny”, jaki chciał nade mną roztoczyć. Obiecał mi pomoc w odnalezieniu się w nowym miejscu w zamian za moją niechęć do człowieka, którego nawet nie znałam.

To stanowiło dla mnie wystarczający dowód na to, że mieszkający w pokoju obok Malone Mayer był niezdrowo świrnięty i miał stos kompleksów schowanych przed światem. Przystałam na jego propozycję z myślą, że przecież i tak prędzej czy później będę robiła wszystko po swojemu. Potrzebowałam tylko trochę czasu.

Nie mogłam patrzeć w stronę Kaydena, nie mogłam z nim rozmawiać, nie mogłam nawet o nim myśleć. Najlepiej byłoby, gdybym całkowicie wyparła ze swojej świadomości fakt istnienia tego chłopaka.

Gdybym złamała chociaż jedną z ustalonych przez Malone’a zasad, wówczas wykluczyłby mnie z życia szkolnego i dopilnował, aby powrót do łask pozostałych uczniów był długi oraz pełen przeszkód. Lubiłam wyzwania. Zastanowiłam się przez chwilę, czy nie bawiłabym się wyśmienicie, powoli podkopując jego obrzydliwie wybujałe ego, jednak coś mi mówiło, że Morgan imoja matka nie byliby ztego zadowoleni.

Miejscowa szkoła nie zasługiwała na miano ogromnej, ale spokojnie mieściła ponad pięciuset uczniów. Wszystko kręciło się tam wokół hokeja i jazdy na lodzie, co z góry wykluczyło mój udział w tej części szkolnego życia. Nie byłam dobra w żadnej z tych dyscyplin, dlatego też musiałam znaleźć sobie coś innego, odrobinę mniej związanego z zimowym sportem. Znajomi mojego brata, choć całkiem mili, nie nadawali się do nawiązania z nimi głębszych przyjaźni. Kilka osób, które poznałam w ciągu tygodnia, wydawało się całkiem w porządku, ale nadal nie potrafiłam do końca odnaleźć się w ich towarzystwie.

Brakowało mi moich przyjaciółek, gorącego słońca i tętniących życiem ulic Kalifornii.

Moja mama była szczęśliwa i starała się okazywać mi to na każdym kroku. Zyskała status przyszłej żony cenionego prawnika, który prowadził własną, doskonale prosperującą kancelarię adwokacką. Zamieszkała w nowym, ogromnym domu, znalazła też sobie doskonale płatną pracę. Miała mnie jako swoją małą córeczkę, będącą jej oczkiem w głowie i Malone’a jako syna, którego zawsze pragnęła.

Jej życie było idealne.

Przynajmniej jej się udało.

Po dwóch tygodniach w nowej szkole miałam już dwa zaproszenia do kina i jedno na małą imprezę nad ogrzewanym basenem. Żadnego z nich nie przyjęłam i cały weekend spędziłam na oglądaniu seriali i rozmowach ze swoimi przyjaciółkami.

Zawsze należałam do grupy popularnych dzieciaków. Zarówno w Kalifornii, jak i Minnesocie udawało mi się każdą sytuację obracać na swoją korzyść.

W Santa Monica istniała tylko jedna grupka popularnych dzieciaków, która trzymała się razem, i mimo że nie wszyscy pałali do siebie szczególnie ciepłymi uczuciami, to zawsze stawaliśmy za sobą murem. Natomiast w Cannon Falls popularne dzieciaki podzieliły się na dwa obozy.

Do pierwszego należeli Malone razem ze swoją dziewczyną Madeline, która była przedstawicielką miejscowych cheerleaderek, Reagan Sidney, przewodniczący samorządu szkolnego, Logan Blue, najlepszy przyjaciel mojego brata, oraz kilku innych hokeistów, których imion nie potrafiłam zapamiętać.

Druga grupa wydawała się o wiele bardziej specyficzna. Kayden Delaurentis wcale nie miał aż tak wielu przyjaciół. On, Lucius Sullivan, Nathaniel Madlock, Valentino Bryant i Preston Altman wydawali się nierozłączni. Chociaż kompletnie się od siebie różnili, to widziałam, że cholernie dobrze się ze sobą dogadywali. Czasami, kiedy Malone tego nie widział, przyglądałam się im z zaciekawieniem i próbowałam ustalić, który z nich jest tym chłopakiem, z którym mogłabym spróbować się dogadać w najbliższej przyszłości.

Przez weekend starałam się podbudować swoją samoocenę oraz pewność siebie, które przed przeprowadzką były zdecydowanie wyższe. W Kalifornii wpisywałam się we wszystkie cenione kanony piękna. Moja drobna postura, opalona skóra, bardzo długie ciemne włosy, dziewczęcy styl, brązowe oczy i pełne usta teraz wyróżniały mnie jedynie z tłumu, ale nie miałam wrażenia, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Byłam ładna i świadoma tego, jak wyglądam. Cannon Falls i panujące tu standardy piękna powodowały, że przestawałam czuć się dobrze we własnym ciele.

W poniedziałek rano wszystko wydawało mi się tak samo nudne i szare, jak w poprzednich tygodniach. Wstałam zmęczona jak zazwyczaj, umyłam się, związałam włosy w kucyk i się pomalowałam. Po raz kolejny musiałam dostosować ubiór do deszczowej, chłodnej pogody. Włożyłam czarne, ogrzewane legginsy i golf w tym samym kolorze. Następnie zeszłam na dół i zabrałam wszystkie swoje rzeczy, łącznie z telefonem. Po drodze wstąpiłam do kuchni, gdzie Malone i jego ojciec kończyli jeść śniadanie. Przywitałam się z nimi skinieniem głowy, a potem nie wtrącałam się w ich zaciętą dyskusję o tym, na jaki uniwersytet uda się mój przyszły przyrodni brat, kiedy skończy ostatnią klasę.

Zajęłam się swoimi sprawami, które ani trochę nie wpisywały się w priorytety tamtej dwójki. Napełniłam swój kubek termiczny kawą, po czym zrobiłam sobie dwa tosty na śniadanie.

– Zaraz wyjeżdżamy, pospiesz się – rzucił Malone, kiedy zaczynałam jeść.

Miałam szczerą ochotę pokazać mu środkowy palec.

Nie chciałam umrzeć w tak młodym wieku, zwłaszcza poprzez zadławienie się, które z całą pewnością mi groziło, gdybym zaczęła jeść jeszcze szybciej.

Upiłam spory łyk kawy z różowego kubka i wyszłam do przedpokoju, gdzie brunet zarzucał jeansową kurtkę z białym kołnierzykiem. Przejechałam po ustach czerwoną pomadką i wyminęłam go w drzwiach.

Codzienna jazda jego mercedesem nie była dla mnie niesamowitym przeżyciem. Przyzwyczaiłam się do sportowych aut. Słabość do nich miał mój biologiczny ojciec, zmieniający samochody częściej niż skarpetki.

Pierwsze trzy lekcje okazały się dosyć przyjemne. Biologia, historia i angielski, mimo że nie należały do moich ulubionych przedmiotów, stanowiły miłe przygotowanie do dwóch godzin matematyki, podczas którychmój mózg wyczerpywał wszystkie zasoby.

Dlatego kiedy pojawiłam się pod salą, w której odbywały się dwugodzinne tortury, miałam minę, jakby ktoś pokazał mi przed sekundą masowy mord piesków.

A pieski kochałam całym sercem.

– Audrey, było coś na dzisiaj? – zapytała Lavinia, marszcząc brwi.

Dziewczyna była jedną z nielicznych osób, z którymi znajomość mogła moim zdaniem zaowocować jakąś głębszą relacją niż koleżeństwo.

– Nie wydaje mi się – odparłam. – Przynajmniej ja nic nie zapisałam.

Lavinia Hilton pokiwała głową i przeczesała dłonią swoje czarne włosy z pojedynczymi rubinowymi pasemkami. Uwielbiała ciemne kolory i pokazywała to na każdym kroku. Lubiłam w niej to, że miała swoje zdanie, swój styl ubierania się i bycia. Nie wszyscy za nią przepadali, a znaczna część uważała ją nawet za dziwadło.

– Ja też. Dlatego wolałam się upewnić. Jak minął ci weekend? Podobno nie pojawiłaś się ostatecznie na tej imprezie u…

– Widzę, że informacje rozchodzą się tutaj szybciej niż na X – parsknęłam. – Minął dobrze, dziękuję. Nie wystawiłam nawet nosa za próg domu. Nie czułam się najlepiej i miałam potrzebę spędzenia trochę czasu sama ze sobą.

– Wiem, że bycie sensacją bywa trudne, Audrey – westchnęła. – Ale jeszcze góra miesiąc, a wszyscy uznają cię za stałą mieszkankę Cannon Falls. Będziesz miała spokój.

Przerwa na lunch od początku mojej kariery w tej szkole należała do tej najmniej przeze mnie lubianych. Po pierwsze, jedzenie było ohydne i nie dało się go nawet przełknąć. Po drugie, siedzenie przy jednym stoliku z jedną trzecią drużyny hokeistów i ich dziewczynami nie należało do zbyt interesujących przeżyć. Co jakiś czas ktoś mnie zagadywał i starał się poświęcić mi uwagę.

Nie chciałam ich atencji na siłę, dlatego obeszłam ich stolik, rzucając krótkie „cześć”, i zajęłam miejsce obok Lou i Dominica. Dzięki Gwen i jej półgodzinnemu kazaniu na temat zdobywania przyjaciół zrozumiałam, że muszę nawiązywać nowe kontakty.

Obaj chodzili ze mną na geografię, a z Lou widziałam się jeszcze na wuefie i hiszpańskim. Mieliśmy podobne podejście do pewnych spraw i chociaż więcej nas dzieliło, niż łączyło, to postanowiłam dać im szansę. A łączyła nas na pewno szczera nienawiść do gier zespołowych na lodzie.

– Czy młodsza Mayer zaszczyci nas swoim udziałem w dyskusji? – Blondyn szturchnął mnie w ramię i wyrwał z zamyślenia, natomiast Dominic poprawił swoje czarne włosy, śmiejąc się melodyjnie.

– Dostaniesz kiedyś w łeb za tę młodszą Mayer. – Przewróciłam oczami, przełykając łyk wody. – Jestem Audrey, a jeżeli już tak bardzo lubisz mówić do ludzi po nazwisku, to dla ciebie Audrey Mistmoore.

– Dlaczego od razu tak agresywnie, Mistmoore?

Miałam ochotę zamordować go z zimną krwią. Zerknęłam w stronę stolika, przy którym siedział Malone. Chłopak obejmował ramieniem swoją dziewczynę, a drugą ręką jadł obiad. Codziennie zamawiał to samo – stek z warzywami i ryżem. Albo coś, co przypominało stek, warzywa i ryż.

– Nie słyszałaś, że złość piękności szkodzi? Nie chcielibyśmy, aby twoja piękna buźka straciła urodę. To byłaby wielka tragedia, Audrey. – Froy puścił do mnie oczko, a ja tylko się uśmiechnęłam, wpychając do buzi kawałek marchewki.

– Jak to jest być przyrodnią siostrą Malone’a Mayera, zdradzisz mi kilka smaczków? Może poznałaś już jakieś jego mroczne sekrety? Chodzi po domu bez koszulki? – zapytał blondyn, na co zareagowałam krótkim prychnięciem.

– Na twoim miejscu nie robiłabym sobie nadziei. – Kiwnęłam głową na obejmowaną przez bruneta Madeline. – Poza tym naprawdę uważasz, że wyciągnęłabym publicznie cokolwiek, co mogłoby zaszkodzić komuś, kto ma stać się moją rodziną?

– Po prostu spytałem – odpowiedział Lou, spuszczając wzrok. – Nie miałem na myśli nic złego, powaga – dodał.

Zrobiło mi się głupio, nie chciałam zabrzmieć w ten sposób.

– Nie bierz tego do siebie. – Poklepałam go po ramieniu, licząc, że dzięki temu uda mi się załagodzić tę sytuację. – Ostatnio cały czas chodzę zestresowana, nie powinnam odreagowywać na tobie. Przepraszam, Louis.

– Za tydzień pierwsze rozgrywki, idziemy? – zaproponował Dominic, ewidentnie próbując zmienić temat.

Pokazał naszej dwójce ekran telefonu, na którym wyświetlało się oficjalne zaproszenie na mecz hokeja.

– Pierwszy raz to Kayden będzie kapitanem, Malone jest wściekły jak osa – dodał, po czym napił się soku z kartonika, na którym namalowana była jedna z księżniczek Disneya.

– Nie przepadam za hokejem, w Kalifornii mieliśmy koszykówkę i piłkę nożną.

– No dawaj, będzie fajnie.

Zablokowałam ekran swojego telefonu, aby zerknąć na wygaszacz. Widniało na nim zdjęcie z moimi dziewczynami, które zrobiła nam Ana, nasza trenerka już od początku Middle School.

– Należałam do drużyny cheerleaderek, ale nie zauważyłam, żeby u was funkcjonowało coś podobnego. Nie mówię o popisowej jeździe figurowej, a o czymś bardziej związanym ze stabilną ziemią.

Lou skinął głową.

– Dziwne, Madeline nie próbowała cię do nich zaciągnąć? Wydawało mi się, że truła ci tyłek przez trzy dni. Wiesz, jak zajebiście to wygląda, gdy siadają w pierwszym rzędzie?

– Przecież ty siadasz razem z nimi. – Dominic przewrócił oczami, a jego przyjaciel uderzył go w ramię. – Prawda zazwyczaj jest bolesna, nie musisz mnie dodatkowo bić.

– Kiedy dokładnie jest ten mecz? Obiecałam komuś, że postaram się tutaj zaaklimatyzować, a to chyba jest świetna okazja.

– Skoro idziesz, to wkręcisz nas też na imprezę – rzucił. – Co roku Lucius, jeden z hokeistów, urządza taką u siebie, żeby uczcić początek nowego sezonu.

– Kiedy jest ten mecz, Lou? O to pytałam.

Poprawiłam włosy, mierząc wzrokiem siedzącego naprzeciwko mnie chłopaka. Louis Anderson był człowiekiem, który uwielbiał dziecinne i nieprzemyślane zachowania. Kochał plotkować, z łatwością zdobywał nowe informacje, a cały swój wolny czas poświęcał na oglądanie filmów młodzieżowych z lat dwutysięcznych.

Dominic Brown natomiast dzielnie znosił i akceptował wszystkie głupie pomysły swojego przyjaciela. Podziwiałam go za anielską cierpliwość oraz za to, że potrafił słuchać. Poza tym on również był na bieżąco ze wszystkimi nowinkami ze szkoły i świata mody. Prowadził bloga, na którym komentował modę panującą w Cannon Falls i bardzo często pomagał mi zadecydować, w co się ubrać następnego dnia.

– Za tydzień w piątek o piątej trzydzieści. To jak, wkręcisz nas na imprezę? – Uśmiechnął się do mnie słodko, robiąc kocie oczy.

– Zrobię, co w mojej mocy – mruknęłam i podniosłam się od stolika. Zerknęłam na zegarek i zdałam sobie sprawę, że zostało mi już niewiele czasu do kolejnych zajęć. – Do zobaczenia, świry. – Pomachałam im na pożegnanie, po czym wyszłam na korytarz.

Po skończonym wuefie wyszłam z szatni jako jedna z ostatnich dziewczyn. Jeszcze tylko geografię musiałam przetrwać, by móc wrócić do domu. Aby dostać się na korytarz, należało przejść przez kawałek trybun szkolnego lodowiska, na którym zdążyła się pojawić cała drużyna hokeja. W zasadzie to minęłam się z nimi w drzwiach, przy okazji szukając wzrokiem swojego przyrodniego brata, by poinformować go, że po szkole musimy podjechać do supermarketu po zakupy.

Kiedy w tłumie wyrośniętych i średnio inteligentnych chłopców nie znalazłam Malone’a, zaciekawiona zmarszczyłam brwi. Przecież nie przegapiłby treningu.

– Co ty w ogóle sobie myślisz? Że możesz mnie tak po prostu posadzić na ławce? Kurwa, potrzebujecie mnie na lodzie!

Głośny huk wydobył się zza lekko uchylonych drzwi do drużynowej szatni.

Zacisnęłam dłoń na ramieniu swojej torby.

Audrey Mistmoore, nie wolno podsłuchiwać cudzych rozmów. To nieetyczne.

Ale zdrugiej strony, przecież itak słyszał ją każdy, kto tam wtedy przechodził.

Nie byłam wścibska, chciałam po prostu się dowiedzieć, kto doprowadził do szału Malone’a Mayera.

Chociaż jest to oczywiste.

– Pogódź się z tym, że to nie ty jesteś kapitanem, Mayer. Nie chcesz grać według mojej taktyki, więc siedzisz na ławce.

Wysoki brunet mierzył się wzrokiem z moim przyrodnim bratem. Gdyby mogli, rozszarpaliby się gołymi rękoma na kawałki. Czułam jeszcze bardziej narastające wokół nich napięcie i bardzo mi się to podobało.

Uwielbiałam niebezpieczeństwo.

– Nie jesteś trenerem, do chuja. Nie masz takiego prawa – wysyczał Malone, zaciskając dłonie tak, że uwidoczniły się jego mięśnie.

– Trener od dawna planował cię usadzić. Jesteś powodem wielu konfliktów w drużynie, nastawiasz wszystkich przeciwko mnie tylko dlatego, że jestem od ciebie lepszy. Może gdybyś przestał uznawać siebie za pępek świata, to ludzie traktowaliby cię poważniej.

Wtedy dotarło do mnie, dlaczego Malone narzucił mi ścisłe zasady, których miałam przestrzegać. Bał się o swoją pozycję.

– Nie masz prawa tak mówić, Delaurentis. Sam zachowujesz się dokładnie w ten sam sposób. – warknął, przybierając pozycję gotowego do ataku.

– Nie zachowuję się jak zazdrosny gówniarz. Szanuję chłopaków, z którymi gram, jestem honorowy i widzę ludzi poza samym sobą. – Wzruszył ramionami.

Zadziwiał mnie jego spokój i to, jak łatwo sterował uczuciami Malone’a.

Kayden Delaurentis był niezłym manipulatorem.

Z chęcią podałabym mu w tamtym momencie dłoń.

– Ty nie widzisz nic poza korzyściami dla samego siebie. Przejrzałem cię już dawno, jesteś zwyczajnym chujem, który nie ma za grosz skrupułów w osiąganiu własnych celów. – Malone złapał go za ramiona. – Będę grać i pokażę ci, że jestem od ciebie lepszy, czy tego chcesz, czy nie.

– Więc graj. Ale pamiętaj, że jeżeli przegramy, to tylko i wyłącznie przez ciebie.

Delaurentis odepchnął Malone’a od siebie i ruszył w stronę wyjścia. Wystraszyłam się i odskoczyłam od drzwi jak poparzona, przez co przy okazji w nie uderzyłam.

Szczęśliwa passa Audrey Mistmoore musiała się kiedyś skończyć.

Kayden, wychodząc z szatni, popatrzył na mnie pogardliwie i rzucił:

– Wścibska gówniara.

Następnie pokręcił głową, nie zaszczycając mnie kolejnym spojrzeniem, i pociągnął za drzwi prowadzące na lodowisko.

Malone wyszedł za nim, ale wyglądał już na całkowicie opanowanego.

– Nikomu nie piśniesz nawet słówka o tym, co tu słyszałaś i widziałaś, rozumiesz, Audrey? – warknął, łapiąc mnie za nadgarstek.

– Ale…

– Żadne „ale”. Nic nie widziałaś.

Pokiwałam głową i zrozumiałam jedno. Musiałam zacząć lepiej ich obserwować.

***

Znudzona przełożyłam kartkę podręcznika, licząc, że pomoże mi to zabić i tak bardzo wolno płynący czas. Urwanie się z zajęć sportowych stało się najlepszą, a zarazem najgorszą decyzją tamtego dnia.

Jedynym miejscem, w którym mogłam przeczekać sportowe męczarnie, była pachnąca stęchlizną biblioteka. Stara bibliotekarka mierzyła wzrokiem wszystkich tak, jakby ktoś miał zamiar coś ukraść. Co najgorsze, było tam, jak na moje standardy, przeraźliwie zimno. Nauka z przymusu zwykle na mnie nie działała, a o dobrym zasięgu mogłam sobie jedynie pomarzyć.

Czwartek nie należał do moich ulubionych dni tygodnia. W zasadzie to od przeprowadzki z mamą do Minnesoty lubiłam tylko sobotę. Wylegiwanie się w łóżku do dowolnej godziny i pójście spać późno w nocy dawały mi poczucie, że to ja jestem panią swojego życia. Zwłaszcza że czas, którego akurat nie spędzałam w łóżku, poświęcałam na zajęcia wymyślone przez siebie dla siebie.

Od poniedziałku, kiedy podsłuchałam kłótnię chłopaków, ograniczyłam swój kontakt z Malone’em do koniecznego minimum. Nie chciałam pogarszać swojego i tak kiepskiego kontaktu z prawie przyrodnim bratem. Musiałam zacząć sprawiać pozory obojętnej, aby poznać mroczne szczegóły.

Lou każdego dnia wypytywał mnie o imprezę i o to, czy na nią idziemy. Nie bardzo wiedziałam, czy mogłam powiedzieć mu prawdę, dlatego zbywałam go kąśliwymi tekstami, z nadzieją, że w końcu odpuści. Zgrywałam wredną sukę, chociaż to określenie niekoniecznie do mnie pasowało. Od kiedy pamiętam, na imprezach to ja pocieszałam płaczące dziewczyny, ratowałam związki i prowadziłam izbę wytrzeźwień. Jako cheerleaderka angażowałam nasz zespół do akcji charytatywnych, a jako córka wspierałam rodziców w każdej decyzji, jaką podejmowali.

Poprawiłam kołnierzyk bluzki i ponownie przełożyłam kartkę podręcznika.

Cannon Falls nienawidziło mnie z wzajemnością, to pewne.

– Wolne?

Uniosłam wzrok znad książki, słysząc znajomy głos. Kayden Delaurentis stał nade mną z podręcznikiem od trygonometrii w jednym ręku i z kubkiem kawy z automatu w drugim. Mimo że mu nie odpowiedziałam, i tak usiadł naprzeciwko mnie.

Oparłam głowę na dłoniach i zajęłam się czytaniem notatek.

– Jesteś siostrą Mayera? – zapytał po jakimś czasie przyglądania mi się.

Milczałam jak zaklęta, licząc na to, że to załatwi sprawę. Rozmowa z nim nie przyniosłaby mi nic dobrego.

– Zabronił ci ze mną rozmawiać, hm? Spodziewałem się tego.

Przymknęłam oczy.

Raz. Dwa. Trzy.

Masz okazję, Audrey. Tylko się postaraj.

– Malone ma wobec mnie jakieś chore uprzedzenia. Nie wiem, na jakiej podstawie, nigdy nie dałem mu powodu, by mógł wyrobić sobie złe zdanie na mój temat. – Wypił łyk kawy z papierowego kubka. – To zabawne, że nigdy nie wspomniał, że ma taką uroczą siostrę. Mała Mayer, to ci dopiero. Mieszkałaś dotąd u ciotki w innym stanie?

– Mistmoore – poprawiłam chłopaka, zamykając książkę. – I nie, nie jestem jego biologiczną siostrą, jeżeli tak bardzo cię to interesuje.

Wrzuciłam podręcznik do torby, którą zarzuciłam sobie na ramię.

– Miło cię poznać, Audrey Mistmoore. – Uśmiechnął się szelmowsko, wyciągając dłoń w moją stronę.

– Ciebie również, kimkolwiek jesteś. – Uścisnęłam ją, udając, że kompletnie nie miałam pojęcia, kim tak właściwie był mój rozmówca.

– Nie wiesz, jak się nazywam? – Zaciekawiony uniósł brew, a ja rozbawiona pokiwałam głową.

– Nie zwracam uwagi na chłopców z wybujałym ego i ze zbyt dużym mniemaniem o sobie – wyjaśniłam spokojnie.

To wcale nie tak, że chwilę po usłyszeniu zakazu Malone’a dokładnie poznałam każdy szczegół z życia swojego przyrodniego braciszka. W czasach internetu to było bajecznie proste. Ludzie bez cienia autorefleksji wstawiali do sieci dosłownie wszystko. Czułam potrzebę przygotowania się na potencjalną kłótnię, która mogła między nami wybuchnąć. Dlatego bez większych wyrzutów sumienia przejrzałam wszystkie jego posty w mediach społecznościowych oraz przekartkowałam większość rodzinnych albumów.

– Kayden Delaurentis – przedstawił mi się, robiąc delikatny ukłon. – Kapitan drużyny hokeja w Cannon Falls, powszechnie uwielbiany i szanowany.

– To się jeszcze okaże – odparłam kpiącym tonem, podnosząc się z krzesła. – Muszę cię pożegnać. Bardzo mi się spieszy na kolejne zajęcia.

– Masz jeszcze… – Zerknął na wyświetlacz swojego telefonu, dając mi szansę na zniknięcie między półkami książek. – …dwadzieścia trzy minuty. Audrey?

Westchnęłam cicho, zaciskając dłoń na pasku swojej torby. Jeżeli chciałam mieć go w garści, nie mogłam od razu zgadzać się na rozmowę. Musiałam przez jakiś czas trzymać się od niego z daleka, aby grać przed Malone’em. Potrzebowałam zaufania z jego strony, aby swobodnie przemieszczać się nie tylko po szkole. Malone Mayer miał władzę, której potrzebowałam. A dopóki nie byłam choć w połowie tak silna społecznie jak on, musiałam zgrywać frajera, aby złapać frajera.

Rozdział 2.Audrey Skromność Isabella Mistmoore

Przeturlałam się po łóżku i ziewnęłam bardzo głośno.

Kiedy otworzyłam oczy, zorientowałam się, że wieczorem musiałam zasnąć podczas nauki. Przejechałam ręką po swoich potarganych włosach i zerknęłam na zegarek, który wskazywał siódmą piętnaście.

– Dlaczego nikt mnie nie obudził?! – krzyknęłam, zrywając się z łóżka.

Jak na złość w nocy całkowicie zaplątałam się w pościel, przez co dwa razy potknęłam się o własne nogi i uderzyłam łydką w ramę łóżka. Dziękowałam niebiosom, że poprzedniego dnia zaraz po powrocie do domu wzięłam długi prysznic, podczas którego umyłam włosy. Czułam się jak na jednym z letnich obozów, kiedy na przygotowanie się na cały dzień było niezwykle mało czasu.

Gdybym miała już swój samochód, nie musiałabym się martwić, że Malone postanowi odjechać beze mnie. Gdy tamtego dnia zbiegłam na sam dół, chłopak stał zniecierpliwiony w przedpokoju i przerzucał kluczyki od samochodu z ręki do ręki.

– Tylko dwadzieścia minut spóźnienia, jest coraz lepiej – zakpił, rzucając w moją stronę kubek termiczny, który prawie upuściłam.

– Budzik mi nie zadzwonił – jęknęłam, naciągając na głowę białą puchatą czapkę. – Poza tym czuję się okropnie i chyba bierze mnie jakieś choróbsko. Mógłbyś być czasami trochę bardziej wyrozumiały dla innych. Wyszłoby ci to na zdrowie.

Włożyłam kurtkę, obwiązałam się szczelnie szalikiem i wsunęłam na nogi czarne botki należące do mojej mamy.

– Wracasz dzisiaj sama, ja mam dłuższy trening – rzucił, wchodząc do samochodu. – Za tydzień gramy mecz.

– Jasne, nie ma problemu. – Wzruszyłam ramionami, wlepiając wzrok w ekran swojego telefonu. – W sumie to mam do ciebie prośbę. Słyszałam, że zazwyczaj po meczach jest urządzana jakaś impreza. Zastanawiałam się, czy byłbyś w stanie wkręcić mnie i dwójkę moich znajomych.

Posłał mi pełne politowania spojrzenie, gdy wycofywał z podjazdu.

– Wydawało mi się, że twoje zaproszenie jest raczej sprawą dość oczywistą – mruknął, podając mi swój odblokowany telefon, bym połączyła się z radiem i włączyła utworzoną wspólnie playlistę. – Natomiast jeśli chodzi o dwójkę tych twoich, pożal się Boże, kolegów, z którymi ostatnio spędzasz przerwy obiadowe, to absolutnie wykluczone. To zamknięta impreza, Audrey.

– Oni są naprawdę w porządku, Malone – odparłam, wybierając ulubioną piosenkę Mayera, której pierwsze nuty rozbrzmiały w samochodzie już kilka sekund później.

Babcia zawsze mi powtarzała, że ludzie bywają bardziej skłonni zrobić coś, czego od nich chcemy, kiedy stworzymy im sprzyjającą do tego atmosferę.

– Califooornia Looove – zanuciłam razem z 2Pakiem.

– Zamknięta impreza, Mistmoore. Łapiesz?

– Proszę, Malone, przejmę twój tydzień sprzątania po kolacji – zaproponowałam, a brunet przejechał ręką po swoich misternie ułożonych włosach.

– Dwa miesiące z rzędu – rzucił, marszcząc brwi. – I w czwartek nie widzę cię po południu w domu. Rodzice gdzieś jadą, a ja chcę zaprosić Maddie.

– Powiedział ci już ktoś kiedyś, że jesteś genialnym starszym bratem, czy jestem pierwsza? – Zamrugałam słodko oczami, dostrzegając uśmiech malujący się na jego ustach.

Malone Mayer był śmiesznie łatwy w obsłudze.

***

– Załatwione, ale wisicie mi sto dwadzieścia dolarów za kosmetyczkę.

Zajęłam miejsce obok Lou i zaczęłam rozrywać opakowanie papierowej słomki.

– U kogo ty robisz paznokcie, Mistmoore? – Skrzywił się blondyn, a ja wzruszyłam ramionami.

– Dostałam trzy zaproszenia i łącznie dwa miesiące zmywania naczyń – wyjaśniłam. – Więc zapłacicie mi za dwie wizyty u kosmetyczki.

– Pazerna jesteś, nie ma co – stwierdził Dominic, obejmując mnie ramieniem. – Zaraz weekend, rozluźnij się, mała, i pozwól go sobie poczuć.

– Ty zaraz poczujesz moją pięść na swojej twarzy, jeśli mnie nie puścisz i nie zaczniesz przestrzegać granic przestrzeni osobistej.

Brunet jak na zawołanie złapał dystans i wypił łyk swojego ulubionego soku jabłkowego z kartonika.

– Jesteś dzisiaj bardziej wredna i sarkastyczna niż zwykle – powiedział Lou. – Kto cię tak zdenerwował? Malone, matematyka czy cała ludzka populacja?

Uwielbiałam tok myślenia tego człowieka.

– Dłuższy trening drużyny hokeja. Nie mam jak wrócić w ciepłych i komfortowych warunkach, więc czeka mnie spacer przez mróz, śnieg oraz Bóg wie co jeszcze.

– Przecież my możemy cię podwieźć – odparł Dominic tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie, rozkładając ręce i kręcąc głową. – Weź ty czasami pomyśl, przecież i tak przejeżdżamy przez twoją ulicę.

Kiedy po drugiej stronie stołówki jeden ze stolików wybuchł gromkim śmiechem, mimowolnie podniosłam wzrok i napotkałam spojrzenie czekoladowych, roześmianych oczu.

Kayden Delaurentis siedział centralnie naprzeciwko mnie, szeroko uśmiechnięty. Na jego lekko zaczerwienionych policzkach pojawiły się dołeczki. Był ubrany w czarną, luźną bluzę i jeansy w tym samym kolorze. Uniósł w moim kierunku puszkę z wiśniową colą, a następnie upił łyk, nadal mierząc mnie cwanym spojrzeniem.

Pokręciłam głową i zajęłam się analizowaniem etykiety swojego soku.

Delaurentis nie mógł poczuć się mnie zbyt pewny.

– Nienawidzę tego jedzenia – warknął Dominic i splunął na tacę.

Skrzywiłam się, zerkając na swoją kanapkę.

– Kurwa, wczoraj był jakiś zjebany włos, a dzisiaj…

Włożył dwa palce w wyplute przez siebie jedzenie i wyciągnął coś, co przypominało śrubę.

– Czy to…

– To gwóźdź – jęknęłam i odepchnęłam od siebie tackę z jedzeniem.

Od dzisiaj zero stołówkowego jedzenia. Będę cierpieć głód, ale przynajmniej nic nie przebije mi gardła.

– Idę złożyć reklamację, może przynajmniej odzyskam pięć dolców.

Podniósł się i zabrał ze sobą swoje jedzenie.

– To jak będzie, burgery po szkole? – zapytał Dominic, mierząc wzrokiem nasze niedojedzone kanapki.

– A wiesz, że chętnie?

Tamtego dnia wyjątkowo nabrałam ochoty na ćwiczenia, zwłaszcza że lodowisko miało chwilowo pójść w odstawkę, a na główny plan weszła gimnastyka, którą po Middle School miałam w jednym palcu. Dlatego piątkowe wychowanie fizycznie nie przyprawiało mnie o dreszcze. Przez chwilę poczułam się znowu jak w Santa Monica. Razem z dziewczynami przynajmniej raz w tygodniu szłyśmy na plażę i tańczyłyśmy na piasku albo drewnianym deptaku. Często przychodzili do nas chłopcy, a ja czułam, że jestem na swoim miejscu. Byłam szczęśliwa.

Po przyjeździe do Cannon Falls takie uczucie dawało mi tylko moje łóżko, seriale i podcasty kryminalne.

Odnalezienie szarej toyoty Lou, zajęło mi trochę czasu. Brak styczności z egoistycznym przyrodnim bratem i jego znajomymi wyraźnie zaczął odbijać się na mojej psychice. Spokój, który mnie ogarnął, gdy wsiadałam do samochodu, mógł być spowodowany albo pięknym zapachem truskawek, albo myślą, że zaraz zjem coś, czego nie jadłam od wieków.

Śmieciowe jedzenie w Kalifornii było niedopuszczalne. Brzydziło mnie i wywoływało poczucie, że jedna dodatkowa porcja frytek wpędzi mnie do grobu. Nie lubiłam czuć się przeładowana jedzeniem. Jadłam coś niezdrowego tylko wtedy, gdy czułam się bezradna. W Cannon Falls przestałam ogarniać rzeczywistość, która mnie przerażała. Dlatego nie pilnowałam już tak bardzo, co i ile jem.

– Podwójny ser i bekon? – zapytał Brown, a ja zaprzeczyłam.

– Tylko ser, nie jestem fanką mięsa. I weź mi colę zero, nic innego nie przełknę – dorzuciłam, zakładając kosmyk swoich włosów za ucho.

– Wybredna jesteś. We wszystkim – uznał Anderson. – Ale to w tobie lubię. Wiesz, czego chcesz, i nie chodzisz na kompromisy. Inspirujące.

– Też to w sobie lubię.

W odpowiedzi otrzymałam szczery uśmiech blondyna.

Dominic przejechał pod okienko odbioru zamówienia i opuścił szybę.

– Skromność to twoje drugie imię, Audrey – stwierdził, odwracając się do mnie.

Zcałą pewnością.

– Na trzecie mam Isabella. W dokumentach pielęgniarka zapisała mi Audrey Skromność Isabella Mistmoore. Ot, to cała ja. – Kiwnęłam głową, imitując pokłon, a siedząca przede mną dwójka chłopaków wybuchła śmiechem.

W tym samym czasie kelnerka podała Brownowi zamówienie, które przełożył na kolana przyjaciela, by móc swobodnie ustawić auto na parkingu. Louis prawie od razu zaczął rozdzielać burgery oraz dodatki do nich między naszą trójkę.

– Nie wyobrażacie sobie nawet, ile czasu poświęciłem dzisiaj na rozmyślanie o tych frytkach – powiedział, po czym wepchnął sobie ich garść do ust. – Żarcie bogów.

– Czasami jesteś obrzydliwy, Anderson. – Przewrócił oczami Dominic, podając mi torbę, w której pozostał mój cheeseburger oraz pudełko krążków cebulowych.

– To nie ja plułem dzisiaj jedzeniem na stołówce.

– Wolałbyś, żebym umarł? – zapytał z wyraźnym wyrzutem. – Taki właśnie jest z ciebie przyjaciel.

– Przecież ja też jestem w tym momencie bliski śmierci! – Chłopak zaczął żywo gestykulować. – Jeśli zaraz nie zjem tego wszystkiego, to eksploduję z głodu. Serio, to nie będzie przyjemny widok.

Ignorując ich wymianę zdań, grzecznie konsumowałam swój posiłek, zastanawiając się, jak długo zajmie nam droga powrotna do mojego domu i kiedy będę mogła przygotować sobie gorącą kąpiel, wypić herbatę czy chociażby położyć się na popołudniową drzemkę.

– Człowiek może żyć bez jedzenia około dwóch tygodni, nie dwóch godzin, Lou.

– Czy ty właśnie zdyskryminowałeś moje potrzeby? – Lou szturchnął go w ramię i prychnął z wyraźnym wyrzutem. – Ciężko mi to powiedzieć, ale Dominicu Brownie, ty mnie już nie kochasz. Nie tak jak dawniej.

– Zachowujecie się jak dzieci w piaskownicy – jęknęłam rozdrażniona.– A podobno macie siedemnaście lat.

– Louis Anderson i Dominic Brown to nie tylko ludzie, to styl życia.

Przewróciłam oczami, czując narastającą irytację.

Przynajmniej nie musisz iść– pomyślałam, biorąc głęboki wdech. – Itylko to trzyma mnie przy zdrowych zmysłach.

– Jasne. Dobrze wiedzieć. – Wykrzywiłam usta, zmuszając się do uśmiechu.

Gdy mi oznajmili, że nadeszła pora, aby wrócić do domu, o mały włos nie krzyknęłam ze szczęścia. Po przeprowadzce spędzanie czasu w towarzystwie innych ludzi nie należało do moich ulubionych zajęć. Zwłaszcza gdy domniemani ludzie zachowywali się w sposób odstający od mojej normy.

– Mam nadzieję, że kiedyś przekonasz się do Cannon Falls – rzucił Dominic, zmieniając stację w radiu. – Kiedy spędzisz tu trochę więcej czasu, to zauważysz, jak bardzo urocze i klimatyczne potrafi być.

– Może po pół roku, kiedy przymknę delikatnie lewe oko i całkowicie zamknę prawe, to podzielę twoje spostrzeżenia – stwierdziłam i popiłam swoją dietetyczną colą.

– Nie dałaś temu miastu nawet jednej szansy. – Lou zmarszczył brwi. – Może i nie jest to ogromna metropolia z plażami, wspaniałą pogodą i możliwością spotkania sióstr Kardashian czy Ariany Grande za rogiem, ale to miejsce też ma masę plusów.

– Weźmy na przykład Roberta Addisona. To nasza miejscowa gwiazda – dodał Dominic, klepiąc się dumnie w pierś.

Zmarszczyłam brwi i posłałam mu zaciekawione spojrzenie.

– W latach siedemdziesiątych zagrał w reklamie gumy do żucia. On miał długie włosy i motor, ona miała gumę do żucia i była szarą myszką. Aby zwrócić na siebie jego uwagę, żuła przy nim swoją fantastyczną gumę miętową.

– Więc mówicie mi, że zagrał w jednej reklamie i jest brany za miejscowego celebrytę?

Obaj pokiwali głową, a ja parsknęłam śmiechem.

Uznałam, że już od pierwszego dnia swojego pobytu w tym mieście powinnam mieć gwiazdę na chodniku na głównej ulicy.

– Kiedy byłam małą dziewczynką, zagrałam w co najmniej dwudziestu reklamach. W takim razie gdzie mój Oskar?

Obserwowałam malujące się na ich twarzach zdziwienie.

– Zobaczysz, że jeszcze zmienisz zdanie, Mistmoore. Cannon Falls po prostu nie da się nie kochać.

Och, zcałą pewnością.

***

Siedziałam w salonie z mamą i oglądałyśmy jakąś brazylijską operę mydlaną. Mama robiła sobie pedicure, a ja wymieniałam się wiadomościami z Gwen i Paige, które bardzo emocjonalnie zdawały mi relację z imprezy u mojego niedoszłego chłopaka. Było mi przykro, gdy czytałam, że Tarrance tak szybko znalazł pocieszenie w ramionach Daisy Stone, która od kiedy tylko sięgam pamięcią, chciała być mną i robić dokładnie te same rzeczy z tymi samymi ludźmi co ja. Chłopak podobał mi się niemal od początku Middle School, a kiedy zaprosił mnie na pierwszą randkę, okazało się, że miesiąc później miałam porzucić jego i wszystkich pozostałych na rzecz miasteczka po drugiej stronie Stanów Zjednoczonych. Nic więc dziwnego, że siedziałam wściekła, oglądając nagrania, i za każdym razem, gdy pojawiała się na nich moja rywalka, pod nosem wypuszczałam wiązankę przekleństw.

– Może opowiesz mi, jak podoba ci się w szkole?

Uniosłam wzrok znad telefonu i popatrzyłam na mamę ubraną w jedwabny szlafrok. Nawet nie uraczyła mnie spojrzeniem. Chciałam wykrzyczeć jej prosto w twarz, że wcale i że marzę o tym, aby wrócić do Santa Monica. Z całego serce nienawidziłam podjętej przez nią decyzji.

– Jest znośnie. – Uśmiechnęłam się izałożyłam kosmyk swoich ciemnych włosów za ucho. – Jak na dziurę zabitą dechami budynek szkoły jest przepiękny.

To był jedyny plus tego miejsca. Budowla ładna z zewnątrz.

– Poznałaś już kogoś miłego? – Mama nie miała zamiaru mi odpuścić.

– Znajomi Malone’a są w porządku. Poza tym zakolegowałam się z takimi dwoma chłopakami. Są specyficzni, ale wydają mi się w porządku, czasami nawet bawią nas te same żarty.

– Masz jakieś plany na ten weekend? Jutro przychodzą do nas znajomi Morgana i chciałabym, aby dwójka jego dzieci nie przebywała w tym czasie w domu. Jakby to wyglądało?

Nie wierzyłam własnym uszom. W niej naprawdę nic się nie zmieniło.

– Nie przypominam sobie, żeby Morgan był moim biologicznym ojcem. W sumie to znam się z nim od jakiegoś roku, a po tym świecie chodzę od przynajmniej szesnastu lat i kilku miesięcy – rzuciłam opryskliwie. – O ile nie mam w sobie jego krwi…

– Przestań zachowywać się jak rozpuszczony bachor, Audrey. Przecież dobrze wiesz, o co mi chodzi – westchnęła. – Rodzina renomowanego prawnika, nawet jeśli jest klejona z dwóch, które się rozpadły, musi prezentować pewien poziom. Wiesz, co pomyślą sobie jego znajomi, kiedy dostrzegą, że młoda, ładna nastolatka będzie spędzała sobotnie popołudnie w domu zamiast na spotkaniu z przyjaciółmi? Że coś jest z nią nie tak.

Każda rozmowa z Christine Mistmoore, kiedy miałyśmy odmienne zdanie na jakiś temat albo gdy mama bardzo chciała coś na mnie wymusić, kończyła się dokładnie tym samym stwierdzeniem.

Chyba nie chcesz, żeby ktoś pomyślał, że coś jest ztobą nie tak.

– Nie martw się, nie będę wam przeszkadzała – rzuciłam chłodno. – Zniknę na parę godzin z domu, żebyś przypadkiem nie musiała się za mnie wstydzić.

– Cieszę się, że się tu odnajdujesz, Audrey.

Nie, mamo, to ty się tu odnajdujesz.

Moim jedynym ratunkiem na następny dzień było zaproponowanie Lavinii babskiego popołudnia. Lou i Dominic jechali na pchli targ do sąsiedniego miasta, a ja okropnie nie chciałam kłócić się ze swoją mamą drugi dzień z rzędu o tak bezsensowną rzecz.

Dlatego napisałam do czarnowłosej chwilę po tym, jak ogłosiłam całemu światu, trzaskając drzwiami, że nie jestem w najlepszym nastroju.

Audrey

Zakładając, że nie masz jeszcze planów na jutro, to chciałabyś może zamordować nauczyciela od matematyki i rozpuścić jego zwłoki w kwasie siarkowym?

Lavinia

Brzmi jak dobry plan, ale nie znam Cię na tyle, by stać się Twoim kompanem w zbrodni. Co powiesz na żarcie i wycieczkę krajoznawczą?

Audrey

Jutro o pierwszej, koło tej fontanny w niby-centrum?

Lavinia

To jest centrum, Audrey.

Audrey

W takim razie postaw tam tabliczkę, bo wcale go nie przypomina.

Rozdział 3.Nadzieja matką głupich

Przeczesałam palcami swoje rozczochrane włosy i popatrzyłam za okno. Było biało. Całkowicie.

Rzadko miałam okazję widzieć śnieg na własne oczy. W zasadzie to miałam z nim do czynienia trzeci raz w życiu. Kiedy moi rodzice byli jeszcze razem, lubili spędzać święta poza Santa Monica i dwa razy w życiu miałam okazję podziwiać śnieg w Boże Narodzenie. Moją rodzinę od zawsze ciągnęło w miejsca ciepłe i pełne słońca, dlatego większość świątecznych wycieczek odbywała się głównie na egzotyczne wyspy.

Niespodziewanie rozległ się dzwonek mojego telefonu i wystraszył mnie na tyle, że upuściłam szczotkę, którą kilka sekund wcześniej wzięłam do ręki. Przewróciłam oczami i podniosłam się z różowego pufa. Komuś naprawdę musiało się nudzić w sobotni poranek.

– Czego chcesz? – rzuciłam do słuchawki, widząc numer Malone’a.

Byłam zszokowana, że po swojej wieczornej eskapadzie nie spał już o dziesiątej rano.

– Mogłabyś być odrobinę milsza dla swojego ukochanego braciszka?

Prychnęłam do słuchawki. Niby formalnie nie byliśmy jeszcze rodziną, a już denerwował mnie tak, jak gdybyśmy wychowywali się razem od zawsze.

– Przyniesiesz mi kubek kawy i tabletki na ból głowy? Pięknie proszę, Audrey – rzucił słodko.

– I na co było ci tyle chlać? – spytałam, otwierając drzwi szafy. – Następnym razem nie mam zamiaru w środku nocy wciągać cię na piętro. Będziesz spać na kanapie skazany na poranny gniew mojej matki.

– Mściwa z ciebie dziewczynka – parsknął. – To jak będzie z tymi lekami?

– Nie jestem twoją służącą. Spadaj i radź sobie sam.

Po drugiej stronie słuchawki rozległo się ciche jęknięcie, a mnie przez chwilę zrobiło się go nawet szkoda. Dlatego mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę szuflady biurka, gdzie trzymałam tabletki na wszystkie swoje przypadłości.

– Zrobiłem ci kawę, kiedy ostatnio zaspałaś – wypomniał mi, próbując wzbudzić we mnie poczucie winy. – I poczekałem na ciebie, mimo że wcale nie musiałem.

To było doprawdy amatorskie zagranie.

Dlatego się rozłączyłam, udając, że miałam w nosie jego samopoczucie. Wystarczyła jednak chwila, abym wyciągnęła opakowanie pigułek przeciwbólowych i zabrała stojącą obok łóżka nieotwartą jeszcze butelkę z wodą. Smętnie opuściłam swoje cztery ściany, podeszłam do drzwi pokoju Malone’a i nim wparowałam do środka, głośno zapukałam.

– Zawsze wiedziałem, że można na ciebie liczyć. – Chłopak zachichotał, wyciągając ręce w moim kierunku. – Anioł, nie kobieta. Z niebios mi cię zesłali, Audrey.

Podałam mu butelkę, chwilę wcześniej specjalnie odkręciwszy korek, aby nie musiał się z nim męczyć.

– Nie podlizuj się, Mayer. – Przewróciłam teatralnie oczami. – Wisisz mi przysługę.

– Z największą przyjemnością, siostrzyczko.

Skierowałam się do wyjścia.

– Maddie kazała mi przekazać ci zaproszenie na domówkę u siebie w domu. Dzisiaj wieczorem – dodał.

– Mam już plany – rzuciłam krótko. – Następnym razem.

– Ktoś jeszcze robi dzisiaj imprezę? To dziwne, zazwyczaj wiem o takich wydarzeniach – stwierdził wyraźnie zaciekawiony, przeczesując dłonią swoje ciemne włosy. – Chyba że tylko tak mówisz, bo znowu próbujesz wykręcić się od spędzania czasu ze mną i moimi znajomymi.

– Czy jestem zmuszona uczestniczyć w każdym aspekcie twojego życia, Malone? – zapytałam z wyraźnym wyrzutem, na co zareagował prychnięciem.

– Chciałbym cię tylko poznać, Audrey. Niedługo zostaniemy rodzeństwem i uważam, że powinniśmy mieć dobre relacje. Wspólne wyjścia zdecydowanie by mi to ułatwiły.

Skupiłam swój wzrok na wiszących na ścianie plakatach znanych raperów i starałam się znaleźć sensowną odpowiedź, która nie zabrzmiałaby zbyt niemiło. Mimo wszystko Malone w ostatecznym rozrachunku był całkiem w porządku, a przynajmniej do takich wniosków doszłam po miesiącu z nim pod jednym dachem. Podziwiałam jego ambicję oraz to, z jaką łatwością przychodziło mu dążenie do wyznaczonych sobie celów.

– Nieszczególnie przepadam za poznawaniem nowych ludzi – westchnęłam. – Wolałabym spędzić z tobą wieczór w domu, przy pizzy i grze planszowej. Im mniej bodźców, tym bardziej prawdziwą i szczerą wersję mnie dostaniesz.

– Dobrze, zrobimy to po twojemu – stwierdził, kiwając głową. – Masz czas jutro, młoda?

– Myślę, że znajdę dla ciebie chwilę. – Uniosłam kąciki ust.

Brunet posłał mi promienny uśmiech, układając serduszka z dłoni, a ja zadowolona wróciłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i wzięłam do rąk telefon, aby spędzić kolejne dwie godziny na przeglądaniu mediów społecznościowych. Odpisałam na kilka wiadomości, oglądałam tiktoki, a kiedy po raz czwarty odświeżyłam Instagrama, w oczy rzuciło mi się jedno powiadomienie.

Kayden Delaurentis zaczął Cię obserwować.

W osłupieniu wpatrywałam się przez chwilę w zdjęcie na jego ikonce, zastanawiając się, czy dobrym pomysłem było przejrzenie profilu chłopaka kolejny raz. Wiedziałam, że zbyt częste zaprzątanie sobie nim głowy nie prowadziło do niczego dobrego, jednak gdy zareagował na relację dodaną przeze mnie tamtego poranka, przedstawiającą kubek gorącej czekolady na tle ośnieżonego okna, moja silna wola odeszła na chwilę w zapomnienie.

Większość zdjęć Kaydena przedstawiała jego oraz towarzyszących mu zazwyczaj przyjaciół. Część pochodziła z legendarnych imprez, o których wspominali Lou i Dominic, inne przedstawiały kota chłopaka, a jeszcze inne jego samego. Jednego nie można było mu odmówić: wygląd zdecydowanie wyróżniał go na tle innych. Miał niemalże doskonałe rysy twarzy, a te w połączeniu z genialnym stylem ubioru tworzyły mieszankę, której niezwykle trudno było się oprzeć.

Prawdopodobnie to właśnie z tego powodu po trzech głębokich oddechach również go zaobserwowałam. Przecież to jeszcze o niczym nie świadczyło.

***

Lavinia stała oparta o klon rosnący naprzeciwko fontanny. Wpatrywała się w ekran swojego telefonu, a jej pusty wyraz twarzy odrzucał wszystkich, którzy chcieliby rozpocząć z nią rozmowę. Była ubrana w czarne glany, rurki i puchową kurtkę. Jej czapka i szalik w kolorze butelkowej zieleni idealnie pasowały do koloru pasemek włosów dziewczyny.

– Już jestem, przepraszam za spóźnienie – rzuciłam, kiedy tylko zbliżyłam się do niej na odpowiednią odległość. Ciemnowłosa podniosła na mnie wzrok i skinęła głową.

– W sumie to ja też się spóźniłam, więc się nie przejmuj. Nie czekałam na ciebie długo.

Włożyła urządzenie do kieszeni, aby następnie objąć mnie na powitanie. Odwzajemniłam gest dziewczyny, co wyraźnie ją ucieszyło.

– Powiedział ci już ktoś dzisiaj, że pasuje do ciebie ta pogoda? – dodała.

Moja twarz automatycznie wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia, a kilka sekund później poczułam opadające na czoło płatki śniegu.

– Na pewno dobrze się czujesz, Vinnie? Ja i zima, tak? – zapytałam dla pewności, że przypadkiem się nie przesłyszałam, na co Hilton wybuchła śmiechem. – Definitywnie masz gorączkę. Nie wierzę, że po moich litaniach ktoś dalej jest skłonny posunąć się do takiego stwierdzenia. Pasuje do mnie ta pogoda! Też mi coś!

– Chodźmy już, królowo śniegu.

Objęła mnie ramieniem i zaczęła prowadzić w kierunku głównej ulicy, gdzie toczyło się życie całego miasteczka.

Cannon Falls było wioską zabitą dechami, chociaż Lavinia uparcie się ze mną o to spierała. Dziewczyna twierdziła, że biblioteka, jeden sklep z książkami, trzy butiki, dwa konkurujące ze sobą puby, jeden klub oraz lodowisko w pełni wystarczały ludziom do funkcjonowania. Szkolne życie towarzyskie opierało się głównie na domówkach i przesiadywaniu w jednym z trzech fast foodów oraz podczas przerw. Ostatecznie można było też iść do lasu, chociaż podejrzewałam, że mało kto korzystał z tej opcji. Większość mieszkańców znała się już od pokoleń, a niektóre rodziny prowadziły ze sobą nawet wielopokoleniowe konflikty. Inną atrakcją, która jednoczyła mieszkańców, był sport. Zaledwie pół godziny drogi od miasta leżał jeden z większych górskich łańcuchów w stanie Minnesota – Misquah Hills – miejscowi uwielbiali wybierać się tam na wycieczki. Większość z nich spędzała przynajmniej połowę zimy, jeżdżąc po szlaku na desce albo nartach. Jednym z większych wydarzeń skupiających całe miasteczko w jednym miejscu były mecze hokeja, które odbywały się regularnie, tworząc, według Hilton, szczególną atmosferę.

To wszystko wydawało mi się nie do przeskoczenia. Byłam dzieckiem gorącego słońca i plaży, które ktoś boleśnie postanowił wepchnąć w ogromną, zmarzniętą zaspę śniegu.

Nie pasowałam do ich zamkniętej społeczności w nawet jednym calu. Kiedy obie doszłyśmy do wniosku, że wystarczy nam spacerowania po ośnieżonych uliczkach, Vinnie zaproponowała, że pójdziemy do najlepszej, jej zdaniem, restauracji. Blackberry Hill już na pierwszy rzut oka wyglądało jak typowa, amerykańska knajpka z niezdrowym jedzeniem w menu i szefem kuchni będącym po pięćdziesiątce. Jak szybko się okazało, oceniając ją z daleka, nie pomyliłam się ani trochę. Wielki, fioletowy neon wskazywał wejście, a moja koleżanka nie kryła swojej niewyjaśnionej ekscytacji.

– Cieszysz się, bo zaraz będziesz jadła, czy dlatego, że w końcu będziesz mogła usiąść?

Przewróciłam oczami, kiedy otwierała przede mną drzwi. Jednak nim weszłam do środka, zerknęłam jeszcze szybko na częściowo wypełniony parking.

W oczy rzuciły mi się samochody, które codziennie mijałam na szkolnym parkingu. Mimo że nie miałam pojęcia, do kogo należały, wiedziałam, że przeciętny uczeń nie mógł pozwolić sobie na żaden z nich. Zapaliła mi się czerwona lampka.

– Zaraz ci kogoś pokażę – rzuciła z wyraźną ekscytacją i zamknęła za nami drzwi.

Natychmiast uderzył we mnie zapach smażonego jedzenia oraz przypalonego oleju, który unosił się w powietrzu. Dookoła nas znajdowały się czarno-fioletowe siedziska, odrobinę poszarzałe rolety oraz typowe dla takich miejsc, wykonane z tworzywa sztucznego stoliki. Podłogę pokrywały biało-czarne płytki tworzące kratkę, a za ladą stała całkiem urocza blondwłosa dziewczyna w fartuszku kelnerki. Spoglądała w kierunku jednego ze stolików, wyraźnie zafascynowana widokiem, jaki było jej dane podziwiać.Odwróciłam głowę, aby sprawdzić, co przykuło jej uwagę. I niebywale szybko przyszło mi tego pożałować. Kayden Delaurentis siedział roześmiany w otoczeniu swoich kumpli. Włosy miał zmierzwione przez wiatr, a na jego twarzy malował się rumieniec wskazujący na to, że zanim znalazł się w restauracji, musiał spędzić jakiś czas na świeżym powietrzu. Miał na sobie czarny sweter z wyhaftowanym misiem Paddingtonem oraz granatowe, szerokie spodnie.

– Jest gorący, prawda?

Rozmarzony głos Vinn wyrwał mnie z zamyślenia. Automatycznie pokiwałam głową, a dziewczyna uderzyła mnie z łokcia w brzuch.

– Nie mówię o Kaydenie, przestań się do niego ślinić. Mówię o nim.

– Co? – zapytałam w lekkim szoku i przeniosłam wzrok na wskazywanego przez dziewczynę chłopaka siedzącego samotnie przy stoliku, który znajdował się kawałek dalej.

Miał przed sobą burgera i butelkę z colą, którą się bawił, podziwiając panoramę za oknem.

– Kto to?

– Noe Gray – rzuciła krótko. – Gra w jednej z miejscowych kapel.

Chwyciła mnie za łokieć i pociągnęła w stronę wolnego stolika. Ku mojemu nieszczęściu wybrała ten centralnie naprzeciwko hokeistów z idealnym widokiem na ich kapitana.

– Możemy zmienić miejsce?

Dziewczyna pokręciła energicznie głową, wpatrując się w punkt centralnie za mną.

Czyli nawet Lavinia Hilton traci rozum, kiedy widzi chłopaka, który jej się podoba.

– Ty masz widok na swojego kochasia, a ja na swojego. Myślę, że to uczciwa cena – rzuciła, a ja zaśmiałam się nerwowo, licząc na to, że nikt nie usłyszał jej uwagi, i ściągnęłam płaszcz.

Vinnie cały czas wpatrywała się w siedzącego za mną chłopaka, co na dłuższą metę wydało mi się odrobinę przerażające.

– Rozmawiałaś z nim w ogóle?

Pokręciła głową.

– Więc może powinnaś? – dopytywałam.

– Przecież nie mówię, że chciałabym z nim być. Tylko mi się podoba, tak? To nic wielkiego. – Wzruszyła ramionami wyraźnie podenerwowana.

– Ale co ci szkodzi? Najgorsze, co może się wydarzyć, to to, że cię odrzuci. – Wzruszyłam ramionami. – Siedzi sam, masz idealną okazję, żeby do niego podejść i powiedzieć, że podoba ci się jego muzyka. Wiesz, ile związków narodziło się w podobny sposób?

– Uzna mnie za wariatkę i psychofankę.

Wyciągnęła telefon z kieszeni i wbiła wzrok w ekran. Gdyby Lavinia miała w tamtym momencie styczność z Paige, naszą szkolną specjalistką od relacji romantycznych w Santa Monica, a nie ze mną, to przysiadałaby się do niego, kręcąc biodrami.

Po chwili zjawiła się przy nas ta sama kelnerka, którą dostrzegłam po wejściu do restauracji. Jej wzrok bez przerwy wędrował w stronę stolika, przy którym siedział Kayden. Nie miałam dziewczynie tego za złe, sama toczyłam ze sobą walkę, by za wszelką cenę uniknąć zerkania w tamtą stronę.

– Co będzie dla was? – zapytała, przyjaźnie się uśmiechając.

– Ja poproszę frytki z ostrym serem i shake’a czekoladowego – rzuciła koleżanka, a blondynka zwróciła się w moją stronę.

– A dla ciebie, skarbie?

– Pizza wegetariańska i cola wiśniowa – przeczytałam pierwsze możliwe pozycje z menu.

Nieszczególnie obchodził mnie posiłek. Za bardzo fascynował mnie siedzący kilka metrów przede mną brunet, który akurat żywo gestykulował, tłumacząc coś swoim kolegom.

Lavinia sączyła swojego shake’a i przeglądała profil kapeli, do której należał siedzący za mną Noe. Oglądała zdjęcia z koncertów, tak jakby mało jej było oglądania go na żywo.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi, że hokeiści przychodzą do Blackberry Hill?

Zacisnęłam palce na blacie stolika i wbiłam wzrok w nieszczególnie zainteresowaną mną w tamtym momencie dziewczynę.

– Bo nigdy wcześniej ich tutaj nie spotkałam. Poza tym nie mamy w Cannon Falls tysiąca knajpek, które możemy odwiedzać. Tak konkretnie to mamy tylko Blackberry, KFC, Burger Kinga i jakąś pizzerię kilka mil za miastem. Dlaczego tak bardzo to przeżywasz? Przecież nie ma z nami twojego brata i nie dojdzie zaraz między nimi do jakiejś afery. Możesz wyluzować?

– Kayden. Jest Kayden – wymamrotałam ledwie słyszalnie, a na twarzy Vinnie pojawił się grymas.

– Malone zrobił ci pranie mózgu i też nie możesz na niego patrzeć?

– Szczerze mówiąc, to wręcz przeciwnie – westchnęłam, przymykając oczy. – To znaczy, kazał mi się do niego nie zbliżać, ale ja z własnej woli uznałam, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Skoro tak go nienawidzi, to przecież musi mieć jakiś powód. Nie sądziłam tylko, że…

– Przypadkiem wpadnie ci w oko? – dokończyła za mnie, podpierając głowę dłoni. – No to w czym problem? Złamiesz zasady przyrodniego braciszka i tyle. Nieszczególnie przepadam za jednym i drugim. Ciebie natomiast zdążyłam polubić, dlatego uważam, że nie powinnaś się zamykać na kogoś ze względu na przyrodniego brata, który za kilka miesięcy wyjedzie na studia.

– Mam taką złotą zasadę – zaczęłam, wygładzając palcami jeden ze swoich ciemnych loków. – Nie łamać danych sobie samej obietnic. Postanowiłam też, że spróbuję utrzymać dobre relacje z Mayerem.

– Nie lubisz poczucia zawodu, co, Mistmoore?

Parsknęłam śmiechem i schowałam twarz w dłoniach. Dziewczyna miała specyficzny styl bycia, poczucie humoru i w ogóle cała była specyficzna. Ale ją lubiłam. Tamtego popołudnia odniosłam wrażenie, że trochę rozumiała, jak się czułam. Ona nie bawiła się w pocieszanie, mówiła prosto z mostu to, co chciała, kompletnie nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Cechowała ją spontaniczność. Była moim przeciwieństwem. Ja musiałam zaplanować każdy ruch, przerabiałam w głowie wszystkie możliwe scenariusze, by zawsze być przygotowaną. Czasami było to moją największą zaletą, a czasami największym przekleństwem.

– Skoczę tylko szybko do łazienki i będę musiała zwijać się do domu – rzuciła, wstając ze skórzanej kanapy. – Mama chciała, żebym popilnowała młodszego brata. Przemyśl sobie to, co ci powiedziałam, Audrey. Nie chciałabym, żebyś żałowała swoich decyzji.

Rodzice Lavinii też byli po rozwodzie. Jej mama była lekarką w miejscowym szpitalu, a ojciec dosłownie przepadł. Vinn nie widziała go od czasu, kiedy urodził się młodszy brat dziewczyny. Kiedy opowiadała mi historię swojej rodziny, ogromnym szacunkiem zaczęłam obdarzać jej mamę. Podziwiałam to, że potrafiła wychowywać dwójkę dorastających dzieci, pracować w szpitalu na dwie zmiany i zająć się domem.

Była dopiero czwarta, a ja nie bardzo umiałam znaleźć sobie zajęcie na mieście. Choć wiedziałam, dokąd mogłam się udać, to niekoniecznie miałam ochotę na zakupy. W duchu liczyłam na to, że jeżeli wrócę do domu wcześniej, to nikt nawet tego nie zauważy.

– Nieładnie tak znikać, dziewczynko.

Kayden Delaurentis uwielbiał zjawiać się przy mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Prawdopodobnie dlatego tak bardzo się wystraszyłam, gdy usłyszałam jego głos przy swoim uchu.

– Do cholery, czy ty musisz tak z zaskoczenia?

Melodyjny śmiech bruneta rozległ się w knajpce.

– Spróbuję jeszcze raz. Jestem Kayden. – Wyciągnął swoją dłoń w moją stronę, na co teatralnie przewróciłam oczami. – Miło mi cię poznać, Audrey Mistmoore. Mam nadzieję, że podoba ci się w Cannon Falls.

– Wiesz, jak to mówią, nadzieja matką głupich – stwierdziłam, po czym dopiłam swoją colę.

Chłopak przysiadł się obok i zaczął bacznie mi się przyglądać.

– Czy ty właśnie nazwałaś mnie głupim? Doprawdy, ranisz moje uczucia. Z każdym dniem coraz bardziej.

Nie odezwałam się i wyciągnęłam portfel. Wydawało mi się, że najrozsądniej byłoby nie ciągnąć tej rozmowy w miejscu publicznym. Położyłam na stole dwadzieścia dolarów, a następnie zaczęłam powoli zabierać swoje rzeczy. Nie chciałam, aby któryś z kolegów Malone’a przypadkiem dostrzegł, że rozmawiałam z Kaydenem. To ostatnie, czego potrzebowałam – wkurzony do granic możliwości przyrodni brat.

– Poczekaj, Audrey, chcę tylko z tobą porozmawiać.

Chwycił mnie za rękę, próbując uniemożliwić mi owinięcie się szalikiem. Zrobił to jednak na tyle delikatnie, że bez problemu wyzwoliłam się z jego uścisku i chwyciłam za swój kremowy szal.

– Ale ja nie chcę – odpowiedziałam, szukając wzrokiem Vinn.

– Nie obchodzi mnie, czego chcesz – rzucił już odrobinę mniej przyjemnie, a następnie zniknął na chwilę z pola widzenia.

Postanowiłam skorzystać z okazji. Szybko narzuciłam na siebie swój płaszcz. Chwyciłam czapkę do ręki, a torbę przewiesiłam przez ramię. Wyszłam z restauracji i ruszyłam w kierunku ulicy, gdzie znajdowały się butiki oraz inne sklepy. To właśnie tam było najwięcej ludzi i mogłam chociaż przez chwilę poczuć się trochę jak w Santa Monica. Poza tym to było świetne miejsce, aby wtopić się w tłum i udawać zupełnie inną osobę.

– Naprawdę myślałaś, że jeżeli wyjdziesz, to nie dam rady cię dogonić i już cię dzisiaj nie znajdę? – Usłyszałam za sobą głos chłopaka, a po moim ciele przeszły ciarki.

Miałam przeczucie, że to nie skończy się dobrze, dlatego podjęłam kolejną próbę przejęcia kontroli nad sytuacją. Bez zastanowienia ruszyłam przed siebie, kompletnie ignorując wciąż podążającego za mną chłopaka.

Jeszcze nie teraz.

– Mam rozumieć, że nie potrzebujesz swojego telefonu?

Odwróciłam się na pięcie i zatrzymałam wzrok na dłoni chłopaka. Kayden trzymał go i przyglądał się zdjęciu, które znajdowało się pod obudową.

– Urocze, to twoje przyjaciółki?

– Nie powinno cię to interesować – warknęłam nieprzyjemnie, zbliżając się do niego. – Oddaj mi telefon i odczep się, zanim stracę cierpliwość.

– Poczekaj sekundkę, muszę przemyśleć, czy mi się to opłaca. – Podjęłam próbę odebrania mu mojej własności, na co zareagował śmiechem. – Najpierw zrobisz to, o co cię poproszę.

– Muszę wracać do domu! – warknęłam.

Pokręcił głową i schował moją własność do kieszeni spodni. Gdybym wcześniej się zorientowała, jakim aroganckim gnojkiem był, to nigdy nie zaszczyciłabym go nawet jednym spojrzeniem i bez nakazu Malone’a dobrowolnie trzymałabym się od niego z daleka.

– Oddaj mi telefon!

– Pozwolisz, że przejdziemy w miejsce, gdzie warunki do rozmowy będą bardziej dogodne. Nie pozwolę, żebyś stała na mrozie.

Zupełnie zignorował moje słowa. Pokręciłam głową, patrząc, jak chłopak szedł przed siebie i nie dbał o to, czy idę za nim. Bo doskonale zdawał sobie sprawę, że pójdę. Zależało mi na telefonie jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy byłam w Kalifornii. Bo oprócz bycia ze wszystkim na bieżąco, mój iPhone był jedyną rzeczą, którą mogłam wszędzie ze sobą zabierać, by mieć kontakt z przyjaciółkami.

W zasadzie to nie miałam pojęcia, dokąd Kayden mnie prowadził, i co gorsza, nie znałam powodu, dlaczego tak bardzo zależało mu na rozmowie ze mną. Liczyłam tylko, że kiedy już dotrzemy do celu, odda mi moją własność, a ja sprytnie wymknę się mu, jak w jednym z filmów akcji.

– To tutaj – rzucił, otwierając przede mną drzwi.

Nie wiedziałam, co to za miejsce, i miałam szczerą nadzieję, że chłopak nie chciał mnie skrzywdzić.

Zakładanie najgorszego w takich momentach było moją specjalnością. Dlatego sprytnie przełożyłam gaz pieprzowy z torebki do kieszeni kurtki. Może Malone faktycznie był przewrażliwiony na punkcie Kaydena, ale jego obawy nie mogły być tak po prostu bezpodstawne. Zwłaszcza że chłopak doprowadził mnie do siebie szantażem.

– Mało kto wie, że mamy w mieście takie miejsce – powiedział do mnie, wchodząc po schodach.

Miałam ochotę mu powiedzieć, żeby darował sobie gadki, którymi częstował każdą laskę, jaką tam zabierał, ale przeszkodził mi widok białego kota.

W mojej głowie zrodził się idealny plan. Miał sprawić, że Kayden zwróci mi wolność i więcej nie przyjdzie mu do głowy zabieranie mnie tam bez mojej wyraźnej chęci. Zatrzymałam się i zrobiłam dwa kroki do tyłu.

– Nie chcę psuć ci planów, ale zaraz spuchnie mi gardło i będziesz musiał odwieźć mnie do szpitala.

Chłopak popatrzył na mnie jak na wariatkę, a po chwili namysłu zrozumiał, o co mi chodziło.

– Mia, psik! – Tupnął nogą w stronę kotki, w reakcji na co popatrzyła na niego jedynie i zamruczała, słodko kładąc się na plecach. – Psik!

Zwierzakowi ani trochę nie spieszyło się, aby zejść ze schodów, po których chłopak chciał mnie wprowadzić. Przynajmniej ona stanęła w tamtym momencie po mojej stronie.

– Widzisz, nawet kot jest przeciwko twoim planom. Oddaj mi telefon i pozwól oddelegować się do siebie – nakazałam, twardo obstając przy swoim.

Delaurentis zachichotał, łapiąc za mój nadgarstek.

– Tak szczerze, to mam głęboko gdzieś to twoje uczulenie.

Pociągnął mnie, przeganiając z drogi białą kotkę. Mój opór i szarpanie się nie zdało się na wiele, bo już po chwili siedziałam na niebieskiej kanapie naprzeciwko Kaydena, który bawił się pustą butelką po piwie.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam, krzyżując ręce.

Pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy, było przesiąknięte zapachem papierosów oraz alkoholu. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się grymas niezadowolenia, a ja jeszcze bardziej zapragnęłam się stamtąd wydostać. Za jedyne źródło światła uchodziło okno, przez które wpadały promienie z latarni stojącej bardzo blisko budynku. Nie mogłam narzekać tylko na panującą w pokoju temperaturę.

– Może wolałabyś, żeby było tu trochę jaśniej?

Nie czekając na moją odpowiedź, pochylił się do jednej z szuflad biurka i wyciągnął z niej kilka świeczek, które poustawiał w regularnych odstępach na rozdzielającym naszą dwójkę stoliku.

– Zacznijmy od czegoś prostego. – Przekrzywił głowę i z kieszeni kurtki wyciągnął paczkę papierosów. – Co mówił ci o mnie twój przyrodni brat?

Z papierosem w ustach zaczął przypalać knoty białych świec. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że za moment złoży mnie w rytualnej ofierze, i mimowolnie zacisnęłam dłoń na buteleczce gazu pieprzowego. Tylko na wszelki wypadek. Bardzo szybko odgoniłam od siebie te myśli.

– Chyba prawdę. – Wzruszyłam ramionami, a Kayden zmarszczył brwi.

Widziałam zaciekawienie w jego spojrzeniu, ale mimika chłopaka zmieniła się z sekundy na sekundę.

– Wiesz, chodzi o ten tekst mówiący o tym, że jesteś egoistycznym chujem, którego priorytetem jest on sam – dodałam.

– Tylko tyle? – spytał zdziwiony, wypuściwszy dym.

– Najwyraźniej – mruknęłam, splatając dłonie na wysokości talii. Bardzo chciałam stamtąd wyjść. Ze swoim telefonem czy bez niego. Przecież zawsze mogłam nosić ze sobą macbooka. O nim już raczej nie byłabym w stanie zapomnieć.

– Nie zabronił ci czasem się do mnie zbliżać? Albo ze mną rozmawiać? Poważnie?

– Jakie to ma znaczenie? – westchnęłam głośno, kolejny raz otwarcie afiszując niezadowolenie z zaistniałej sytuacji.

– Takie, że mnie zabronił nawet na ciebie patrzeć – prychnął zirytowany, kręcąc głową. – Jak widzisz, przez myśl mi nie przeszło, żeby go posłuchać. Z moich obserwacji wynika, że jesteś naprawdę ciekawą dziewczyną, i chciałbym mieć możliwość bliżej cię poznać. Nie interesują mnie jego chore uprzedzenia, Audrey Mistmoore.

Miał punkt za szczerość.