Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
kutek traumatycznych doświadczeń wiele osób, zarówno w dzieciństwie, jak i w dorosłym życiu, nie potrafi zrozumieć i zaakceptować samych siebie ani we właściwy sposób zaspokajać własnych potrzeb. Ta książka pozwala dostrzec i zrozumieć powody, dla których te problemy pojawiają się u nas i utrzymują. Anabel Gonzales, doświadczona lekarka psychiatra i psychoterapeutka, pomaga w przeformułowaniu nieadekwatnych schematów postrzegania siebie i świata oraz uczy, jak w elastyczny i otwarty sposób odbierać rzeczywistość. Pokazuje, że wszyscy możemy budować zdrowsze relacje i funkcjonować w nich w bardziej spontaniczny i swobodny sposób.
Sięgnij po tę książkę, jeśli:
• chcesz się pogodzić ze wszystkimi częściami swojej osobowości i uleczyć rany zadane przez trudne wspomnienia,
• nie chcesz w kółko powtarzać dawnych doświadczeń i ciągle zmagać się z tymi samymi problemami;
• pragniesz budować realistyczną samoocenę i lepiej rozumieć innych ludzi;
• chcesz skuteczniej radzić sobie z wyzwaniami, jakie przynosi życie.
Zmiana jest możliwa, a przepracowanie własnej przeszłości pomaga w zaakceptowaniu siebie i dostrzeżeniu prawdziwego oblicza osób w naszym otoczeniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Dedykacja
Dla wszystkich pacjentów, którzy uczestniczyli w Programie Traumy i Dysocjacji na Oddziale Psychiatrii Szpitala Uniwersyteckiego w A Coruña (CHUAC). Inspiracją dla tej książki stały się ich rozterki i nasze refleksje, a także rozmaite sytuacje, które wyłaniały się w trakcie ich procesu terapeutycznego.
Dla Ruth, Marii Jesús, Pabla, Belén, Juana Josgo, Inés, Any, Inmy i Adriany, którzy w czasie programu udzielali mi wsparcia w zakresie prowadzenia i oceny pracy w grupach oraz swoimi pytaniami i obserwacjami pomagali mi opracowywać i porządkować działania.
Dla moich współpracowniczek w programie, Marisol oraz Rosy, a przede wszystkim dla Luli, która przez długi czas prowadziła ze mną grupy pacjentów jako współterapeutka.
Dla Luisa i Palomy za pomoc w pracy nad tekstem.
Podziękowania
Największy wkład w powstanie tej książki mieli pacjenci, z którymi pracowałam przez cały okres życia zawodowego, oraz ich starania, aby dojść od siebie po doświadczeniach, z jakimi przyszło im się zmierzyć. Miałam możliwość towarzyszyć wielu z nich w procesie dochodzenia do lepszego poznawania samych siebie i odwracania skutków dawnych traum. To właśnie ich wątpliwości i problemy utorowały drogę do rozumienia problemów psychologicznych wynikających z traumatycznych doświadczeń, a także do obszarów, nad którymi należy pracować, aby zniwelować konsekwencje tychże doświadczeń.
W obszarze teoretycznym największy wpływ na rozwój mojego podejścia wywarły teorie dysocjacji oraz traumy złożonej, które nie zostaną tu jednak szczegółowo opisane ze względu na informacyjny charakter książki. Głębsza analiza tej problematyki, z licznymi odniesieniami do innych specjalizujących się w niej autorów, zawarta została w moich publikacjach, takich jak Trastornos Disociativos (Zaburzenia dysocjacyjne), Trastorno de Identidad Disociativo (Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości) oraz EMDR y Disociación, el Abordaje Progresivo (EMDR i dysocjacja, podejście progresywne), spośród których dwie ostatnie powstały przy współpracy z Dolores Mosquerą.
Terapia EMDR legła u podstaw mojego zainteresowania tematyką traumy i dysocjacji. W ramach tej perspektywy teoretycznej zakłada się, że obecne problemy wynikają z przeszłych negatywnych doświadczeń, których nasz mózg nie był w stanie przetworzyć. Owe niezasymilowane doświadczenia determinują, często bez udziału naszej świadomości, nasz sposób funkcjonowania w świecie. To podstawowe założenie stanowi rdzeń niniejszej książki, w której będziemy bezustannie łączyć obecne schematy naszych zachowań z czynnikami pochodzącymi z przeszłości.
W ramach moich wcześniejszych doświadczeń zgłębiałam terapię grupową, terapię systemową oraz poznawczo-analityczną terapię zaburzeń osobowości. Wszystkie te podejścia pokazały mi wagę relacji, zarówno w powstawaniu problemów psychologicznych, jak i w tym, jak się z nimi mierzymy.
W ostatnich latach zaczęto łączyć obszar regulacji emocjonalnej z pracą nad traumą, przywiązaniem i dysocjacją. Wraz z moimi współpracowniczkami, Lucíą del Río i Anią Justo, pracowałyśmy nad zagadnieniem związku pomiędzy dysocjacją psychologiczną i somatyczną, regulacją emocjonalną a psychozą. Refleksje związane z tą problematyką również wzbogaciły tę książkę.
Wstęp
Człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi.
Victor E. Frankl1
Sara cierpi na bóle głowy, które lekarze zaklasyfikowali jako napięciowe. Jednak do niej ta diagnoza nie przemawia, ponieważ nie łączy swoich dolegliwości z żadnymi stresującymi sytuacjami ani nie zauważa, by pojawiały się akurat wtedy, gdy czymś się zdenerwuje. Marcos niekiedy traci panowanie nad sobą. Nie chodzi o to, że ma zły charakter, jednak faktem jest, że są sytuacje, które sprawiają, że wybucha, a później czuje się bardzo źle z tym, co zrobił. Lucía przez całe życie cierpiała na depresję, ale w ostatnich latach jej nastrój znacznie się pogorszył. Odkąd pamięta, miała tendencję do bycia osobą negatywistyczną, pesymistyczną, o skrajnie niskim poczuciu własnej wartości. María ma problemy z pamięcią. Zapomina o pewnych wydarzeniach. Niekiedy zdarza się, że robi coś, a potem nie pamięta, kiedy to zaczęła i w jakim celu. Sofía tnie sobie ręce i nogi, aby nie czuć tego, co czuje, albo je do momentu, aż będzie miała wrażenie, że zaraz pęknie, a wszystko po to, by stłumić poczucie wewnętrznej pustki, która ją wypełnia. Clara często czuje się obco, tak jakby całe jej otoczenie było snem, a ona została oddzielona od tego wszystkiego i działała niczym automat. Carmen słyszy w głowie głosy, które ją obrażają i zmuszają do robienia rzeczy, których nie chce robić. Josefa jest podporą swojej rodziny, silną kobietą, i zawsze zajmuje się problemami osób w swoim otoczeniu. Darío żyje w ciągłym lęku, dręczony bezustannymi wspomnieniami, które sprawiają, że ma poczucie, jakby przeszłe wydarzenia powtarzały się raz za razem. Pedro uważa, że nie ma żadnego problemu, ale jego żona zarzuca mu, że nie jest wobec niej czuły i że nie ma sposobu, by do niego dotrzeć.
Co wspólnego mają ze sobą wszystkie te osoby? Ich sytuacje zdają się całkowicie odmienne i prawdopodobnie gdyby skonsultowali się ze specjalistą z obszaru zdrowia psychicznego, otrzymaliby zupełnie różne diagnozy. Jednak ich problemy wywodzą się z traumatycznych doświadczeń, które miały miejsce w bardzo wrażliwym okresie ich życia i które mogły być bardzo długotrwałe i skrajnie trudne. Poza tym historie tych osób sprawiły, że nie umieją one w zdrowy sposób regulować emocji. Jak widać, wszyscy oni zareagowali na to, co im się przytrafiło, na skrajnie różne sposoby, niekiedy wręcz stojące ze sobą w sprzeczności. Niektórzy z nich, tak jak Sara i Pedro, do tego stopnia oddzielili się od swoich emocji, że już ich nie odczuwają. Inni, jak Sofía czy Darío, są przez nie zalewani. Każda z tych skrajności stanowi problem, gdyż uniemożliwia tym ludziom rozumienie i regulowanie swoich stanów emocjonalnych, tak by pomagały im lepiej radzić sobie w codziennym życiu.
Kolejną cechą wspólną wszystkich tych osób jest to, że trawi je permanentny konflikt wewnętrzny. Lucía bezustannie się zadręcza, Marcos usiłuje kontrolować własne reakcje i wstydzi się, gdy się ujawniają, Darío walczy ze swoimi wspomnieniami, Josefa nigdy nie ma poczucia, że robi wystarczająco dużo, María i Clara nie potrafią nawet określić, kim są… Wszyscy oni odrzucają pewne aspekty siebie, cechy charakteru, atakujące ich wspomnienia, głosy, które słyszą, oraz własne emocje. Są rzeczy, o których nie chcą myśleć, których nie chcą czuć. Nie identyfikują się z niektórymi aspektami swojej osobowości lub nie chcą uznać ich istnienia. Ta wewnętrzna walka jest nieustannie obecna w ich życiu i pochłania ogromną część ich energii. Nie dość, że nie prowadzi do rozwiązania problemów, to stanowi ich centralną część.
Znaczne różnice pomiędzy powyższymi przypadkami dostrzeżemy natomiast w poziomie świadomości własnych problemów u poszczególnych osób, a także w źródłach ich trudności. Prawdopodobnie gdybyśmy je o to zapytali, niektóre z nich potrafiłyby połączyć swoje symptomy z elementami własnej biografii, które przyczyniły się do ich rozwoju, ale wiele z nich nie znalazłoby wyjaśnienia dla tego, co im się przydarza. Jak mogliśmy zobaczyć, w niektórych przypadkach dana osoba nie dostrzega tego, że ma jakikolwiek problem, a zauważają go jedynie inni. Możliwe, że wydaje im się, iż przeszłość nie miała wpływu na ich obecny sposób funkcjonowania albo że zdołały się już z nią całkowicie uporać. Wszystkim tym sytuacjom będziemy mieli okazję się przyjrzeć w kolejnych rozdziałach.
Viktor Frankl był austriackim neurologiem i psychiatrą, który przeżył pobyt w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Podobnie jak on, wiele osób doświadczyło traumatycznych wydarzeń, które wciąż wywierają wpływ na ich relacje z innymi ludźmi i ze światem oraz na stosunek do samych siebie, choć traumy te nie muszą być wcale tak ewidentne jak w przypadku Frankla. To właśnie wraz z potężnymi konfliktami zbrojnymi ubiegłego wieku zaczęło rosnąć znaczenie badań naukowych nad traumą. Coraz bardziej oczywiste stawało się, jak mocno takie wydarzenia mogą wpływać na rozwój problemów psychologicznych, które niekiedy mogą trwać przez długie lata, a w wielu przypadkach nie ustępują samoistnie. Zaczęto zatem opracowywać metody leczenia stworzone właśnie z myślą o ofiarach sytuacji traumatycznych i coraz lepiej rozumieć znaczenie tego typu zdarzeń.
Poza skutkami konfliktów zbrojnych w ostatnich dekadach zaczęło wzrastać znaczenie badań nad przemocą domową, zwłaszcza wymierzoną wobec kobiet i dzieci. Jest to inny rodzaj wojen, często z bombami, których nie słychać, i ranami, których nie widać, jednak ich konsekwencje zarówno w krótszej, jak i dłuższej perspektywie mogą okazać się katastrofalne.
Tematem tej książki są psychologiczne skutki wszystkich tych doświadczeń, ale przede wszystkim – jak to określił Frankl – nasza wolność decydowania o tym, co z nimi zrobimy. Kluczowymi warunkami umożliwiającymi podejmowanie decyzji są zrozumienie problemu, zwiększenie świadomości dotyczącej tego, co się dzieje wokół nas i w naszym wnętrzu, oraz analiza dostępnych możliwości. Z tej przyczyny wiele rozdziałów tej książki skupia się na zrozumieniu skutków trudnych doświadczeń dla funkcjonowania psychicznego. Jednak samo zrozumienie nie wystarczy, gdyż musimy też aktywnie zaangażować się w zaprowadzenie zmian w naszym życiu. Skrajnie negatywne, powtarzające się doświadczenia prowadzą do wytworzenia sztywnych wzorców funkcjonowania, które należy przerwać i zmodyfikować. Trzeba w aktywny i celowy sposób przełamać inercję, z której powodu tkwimy w miejscach, w których nie chcemy się znajdować.
Wśród profesjonalistów nie ma konsensusu co do tego, jaki rodzaj doświadczeń należy uznać za traumatyczne. Nie ulega wątpliwości, że udział w potencjalnie śmiertelnym wypadku, przeżycie napaści albo utrata całego dobytku w katastrofie takiej jak trzęsienie ziemi, pożar lub powódź są okolicznościami potencjalnie traumatyzującymi. Jednak na poziomie psychologicznym nie są to wcale sytuacje najbardziej destrukcyjne.
Człowieka cechuje zadziwiająca zdolność adaptacji i przetrwania. Jednak w odróżnieniu od innych gatunków nasza umiejętność radzenia sobie z tym, co nam się przytrafia, ma silny związek z relacjami. W długim okresie, od momentu poczęcia aż po osiągnięcie wieku dorosłego, jesteśmy zależni od naszych opiekunów. Rozwijamy się w łonie matki, a później wytwarzamy więzi, aby zapewnić sobie ochronę i móc dalej rozwijać się fizycznie i psychicznie. Ewolucyjnie umożliwiło to nam jako gatunkowi osiągnięcie wysokiego poziomu funkcjonowania. Jednak nasza największa siła jest zarazem naszą główną słabością, gdyż jesteśmy bardzo zależni od ludzi, którzy opiekują się nami w okresie rozwoju. Nawet jako osoby dorosłe zawsze pozostajemy w obszarze relacji. Dlatego też nic nie może straumatyzować nas bardziej niż druga istota ludzka.
Konsekwencje katastrof naturalnych lub wypadków mogą być tragiczne, lecz najbardziej dotkliwe są traumy typu interpersonalnego i to właśnie one powodują najgłębsze zaburzenia tożsamości i systemu wartości jednostki. Takie poważne traumy interpersonalne, zwłaszcza jeżeli mają miejsce na początkowych etapach rozwoju lub pojawiają się w ramach bliskich związków uczuciowych, dają początek objawom klinicznym, które zebrane zostały w ramach koncepcji traumy złożonej. Choć pojęcie to nie istniało do tej pory jako kategoria diagnostyczna w klasyfikacjach międzynarodowych, wielu autorów opisywało już wcześniej, w jaki sposób wpływają na nas doświadczenia tego rodzaju2,3. W rzeczywistości najtrudniejsza dla nas do przyjęcia okazuje się rozbieżność pomiędzy rzeczywistością, która sprawia nam ból, a naszą skłonnością do zwracania się do innych. Niektórzy autorzy twierdzą, że głównym elementem traumy jest doświadczenie zdrady ze strony osób, którym ufaliśmy4. Jako istoty społeczne dorastamy w grupach, które zapewniają nam poczucie pewności i ochrony, a w dorosłości wciąż otaczamy się sieciami wsparcia społecznego. Krzywda pochodząca spoza tych grup jest czymś, czego można się spodziewać. Jeżeli jednak osoby, od których oczekujemy opieki, ranią nas lub ignorują, wykracza to poza schemat zaprogramowany w naszych mózgach przez ewolucję. Jeżeli na przykład ulegliśmy wypadkowi samochodowemu, najgorszym elementem tego wspomnienia może być brak zrozumienia i pomocy ze strony policjantów, którzy przybyli na miejsce zdarzenia, lub ocknięcie się w szpitalnym łóżku, kiedy nie ma w pobliżu nikogo, kto wyjaśniłby nam, co się dzieje. Jeżeli bliska osoba trafi z poważnym problemem na izbę przyjęć, najbardziej może nam zapaść w pamięć jakiś mało empatyczny komentarz lekarza. Gdy oczekujemy pomocy od osoby, która zajmuje tak szczególne stanowisko, zwłaszcza gdy znajdujemy się w pozycji zależności, wrogi gest lub brak uwagi może sprawić, że coś w nas pęknie.
Właśnie dlatego historie przemocy lub porzucenia w rodzinie zazwyczaj wywołują najbardziej złożone traumy. W takich sytuacjach osoby najsłabsze są krzywdzone w obrębie grupy, która powinna budować ognisko rodzinne i zapewniać ochronę przed światem zewnętrznym. Doświadczenia takie jak wojna, porwanie, długa izolacja lub związek z kimś, kto znęca się nad nami psychicznie lub fizycznie, mogą powodować obraz kliniczny, w którym zaburzona zostaje cała osobowość. Nie jest to wówczas jedynie wspomnienie, którego nie sposób zasymilować, bowiem następuje wówczas załamanie się naszych przekonań na temat nas samych, innych ludzi i otaczającego nas świata
Niektórzy autorzy opisują również tak zwane ukryte traumy5. Chodzi o drobne, codzienne doświadczenia, które moglibyśmy uznać za mało istotne, „rzeczy, które dzieją się” w każdej rodzinie. Wynikają z braku rozeznania, nieadekwatnych reakcji na emocje drugiej osoby, manipulacji lub braku wsparcia we wrażliwym okresie dzieciństwa. Wiele z tych sytuacji ma związek z pojęciem przywiązania, oznaczającym poszukiwanie ochrony u opiekunów, od których jako dzieci jesteśmy zależni; w okresie dorosłości owo przywiązanie przenosimy na osoby, z którymi nawiązujemy więzi uczuciowe. Zdrowy styl przywiązania nazywany jest ufnym lub bezpiecznym. Charakteryzuje go elastyczna, stabilna i spójna więź pomiędzy dzieckiem a opiekunem. W przypadku zbyt dużego dystansu lub przesadnego niepokoju mówimy o lękowym stylu przywiązania. Gdy niepokój staje się nie do wytrzymania, pojawia się strach i powstaje zdezorganizowany styl przywiązania. Tak jak bezpieczny styl przywiązania chroni nas przed życiowymi przeciwnościami, tak style lękowy oraz zdezorganizowany wpływają na to, w jaki sposób wchodzimy w interakcje z innymi oraz jaki mamy stosunek do samych siebie.
Wpływ tych wczesnych traumatycznych doświadczeń może być różny, w zależności od etapu życia, na jakim miały one miejsce6. Gdy wystąpi wiele bardzo trudnych doświadczeń, a w dodatku styl przywiązania do opiekunów jest zdezorganizowany, prowadzi to do zjawiska psychologicznego zwanego dysocjacją7. Dysocjacja to złożone pojęcie, nie do końca dobrze zdefiniowane, które wiąże się z objawami takimi jak trudność w przypomnieniu sobie wydarzeń, poczucie oddzielenia od własnego ciała, emocji lub otoczenia, a także z rozmaitymi objawami ze strony ciała. Według niektórych autorów najbardziej charakterystyczną cechą dysocjacji jest fragmentacja osobowości i tożsamości8. Ktoś, kto doświadczył poważnych traum interpersonalnych, często znajduje się w stanie bezustannej walki z samym sobą, unikając wspomnień tego, co się wydarzyło, i odrzucając te aspekty własnej osobowości, z którymi się nie identyfikuje. Taka osoba może czuć, myśleć lub robić coś zupełnie odmiennego, niż pragnie, odczuwać swoisty rodzaj obcości wobec swojego sposobu funkcjonowania w niektórych sytuacjach lub żyć w stanie ciągłych, wewnętrznych sprzeczności. Nie wykształci zintegrowanego obrazu siebie, a wiele aspektów jej życia umysłowego nie jest akceptowanych, regulowanych lub modulowanych we właściwy sposób.
Objawy dysocjacyjne pojawiają się zatem w najbardziej ekstremalnych sytuacjach złożonej traumatyzacji i w przypadku zdezorganizowanego stylu przywiązania9. Mogą wówczas pojawiać się luki w pamięci związane bądź to z sytuacjami bieżącymi, bądź też z przeszłością. Zarówno bodźce zewnętrzne, jak i te pochodzące z ciała mogą wydawać się dziwne lub odległe, a własne zachowania mogą być odczuwane jako automatyczne lub mechaniczne. Często myśli, uczucia i działania nie są w takiej sytuacji uznawane za własne i przybierają niekiedy formę głosów. Mogą się bardzo zmienić cechy osobowości, a emocje i zachowania – ulec usztywnieniu. Niekiedy pojawiają się rozmaite symptomy fizyczne, takie jak paraliż, ruchy niekontrolowane, zaburzenia czucia, utrata zmysłów, na przykład wzroku lub słuchu. Niektórzy doświadczają takich objawów w trakcie traumatycznego wydarzenia, na przykład podczas napaści mają poczucie, że znajdują się poza ciałem, albo część tego doświadczenia nie zapisuje się w ich pamięci. W innych przypadkach symptomy pojawiają się po długim czasie od czynnika, który je wywołał, na przykład w bardzo niewielkim stopniu dają o sobie znać w reakcji na sytuacje przeżyte w dzieciństwie, natomiast znacznie wyraźniej i intensywniej objawiają się w dorosłości.
Te symptomy łączą się z bardziej uogólnionymi przejawami traumy złożonej, takimi jak głęboka zmiana przekonań na temat siebie i świata, problemy z regulacją emocji i popędów, zachowania autodestrukcyjne, trudności w nawiązywaniu relacji intymnych, zaburzenia w postrzeganiu innych ludzi, idealizacja osób, które wyrządziły nam krzywdę, a także problemy medyczne.
Niezależnie od formy, w jakiej obecnie problemy się manifestują, ważne jest, by uświadomić sobie związek pomiędzy nimi a leżącymi u ich podłoża przeszłymi wydarzeniami. Należy też zrozumieć, dlaczego te objawy utrzymują się w czasie, mimo że uprzykrzają nam życie i chcielibyśmy się ich pozbyć. Poczucie bycia niezrozumianym oraz trudności ze zrozumieniem, co tak naprawdę się przydarzyło, to częste wrażenia osób, które doświadczyły traumatycznych wydarzeń. Przede wszystkim zabrakło im poczucia bezwarunkowej akceptacji, jakiej potrzebuje każde dziecko. Co więcej, otaczający je świat wielokrotnie okazywał się pełen sprzeczności i paradoksów, a nikt nie pomagał im nadać sensu temu, co się działo. W wyniku tych doświadczeń, zarówno w dzieciństwie, jak i w dorosłości, osoby takie mają ogromne trudności w zrozumieniu i zaakceptowaniu samych siebie i odpowiadaniu w świadomy sposób na własne potrzeby. Właśnie dlatego głównym celem tej książki jest zapewnienie pomocy pacjentom i profesjonalistom w zrozumieniu, z jakiego powodu te problemy się pojawiają i utrzymują. Nasze sposoby patrzenia na siebie samych oraz wchodzenia w kontakt z innymi ludźmi, które pierwotnie ukształtowały się tak, by pomóc nam w przetrwaniu w nieprzyjaznym otoczeniu, muszą zostać całkowicie przeformułowane. Musimy nauczyć się patrzeć na siebie innymi oczami. Nasze nastawienie wobec ludzi i świata musi stać się bardziej otwarte i elastyczne. Jeżeli zdołamy to zrozumieć, będziemy mogli rozpocząć proces zmiany.
1
Przełączanie się z trybu automatycznego na ręczny
Powinniśmy starać się oduczyć znacznej części tego, czego się nauczyliśmy, i nauczyć się tego, czego nas nie nauczono.
Ronald D. Laing
Juanowi udało się przetrwać wojnę, która trwała wiele lat, a wręcz zaczęła się na długo przed jego urodzeniem. Całe pokolenia jego przodków walczyły przez długie dekady, ale nikt nie był w stanie stwierdzić, co zapoczątkowało ów konflikt ani dlaczego wciąż trwał. W takich właśnie okolicznościach przyszło mu dorastać, a dopóki nie wyjechał za granicę, nie zdawał sobie nawet sprawy z istnienia innego świata.
W czasie wojny rozwinął wiele umiejętności. Nauczył się odnajdować najmniej niebezpieczne miejsca, ale jako że żadne z nich nie było wystarczająco pewne, posiadł też zdolność spania tak, jakby nie spał, zawsze mając przy sobie broń i cały czas pozostając w stanie czujności, w którym jego uwadze nie umykał najmniejszy nawet odgłos czy ruch. Wykształcił w sobie też szczególną wrażliwość, pozwalającą mu zauważyć u ludzi każdy podejrzany gest czy zachowanie. Jeżeli nikomu nie ufasz, nie zostaniesz zdradzony. Ta umiejętność wielokrotnie ratowała mu życie.
Juan musiał stać się ekspertem w dziedzinie taktyki walki. Nauczył się walczyć jak nikt inny i nie wahał się przed wykorzystaniem tej umiejętności w najdrobniejszej nawet prowokacji. Był też doskonałym biegaczem i dzięki temu udało mu się uciec przed atakującą go grupą. Przez wiele godzin biegł przez las w takim tempie, że zostawił pościg w tyle. Jego najcenniejszą umiejętnością była zdolność do pozostawania w bezruchu, niczym posąg, z maksymalnie zredukowanym oddechem. Napastnicy przechodzili tuż obok i go nie zauważali. Raz udawał martwego i nawet nie odczuł bólu, gdy go postrzelono, aby się upewnić, czy faktycznie nie żyje. Gdy został schwytany i przez wiele miesięcy był przetrzymywany przez uzbrojoną grupę, udawało mu się nie zwracać na siebie uwagi, ponieważ pochylał głowę i unikał kontaktu wzrokowego. Wypełniał wszystkie polecenia swoich oprawców i doszło wręcz do tego, że stał się dla nich niezbędny, gdyż opiekował się innymi pojmanymi. Wykonywał wszystkie obowiązki, a nawet robił jeszcze więcej, niż od niego oczekiwano. Zachowywał się jak idealny więzień, dzięki czemu uniknął wielu kar. Gdy zyskał zaufanie swoich oprawców, udało mu się uciec.
Obserwował wszystkie te sytuacje, nie odczuwając, by miały na niego jakikolwiek wpływ, a że powtarzały się tyle razy, zdołał się na nie znieczulić. Już nie było bólu, strachu ani smutku. Myślał tylko o tym, jak przeżyć kolejny dzień i kolejną chwilę. Cierpienie było luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić.
Juan miał zaledwie osiemnaście lat, gdy znalazł się na pokładzie statku, który zabrał go do innego kraju i pozwolił zostawić wojnę za sobą. Emocjonalnie czuł się jednak zarazem jak starzec bez sił i jak dziecko, któremu nie dane było dorosnąć.
Wkroczył do tego nowego świata, lecz wszystkie jego systemy adaptacyjne były przystosowane do poprzedniego i nie miał świadomości, że powinien je dezaktywować. Na odgłos nadjeżdżającego samochodu sięgał ręką do pasa po broń. Gdy słyszał głośne dźwięki, instynktownie starał się szukać schronienia. Nie był w stanie nawiązać z nikim relacji, ponieważ na przykład gdy sąsiad witał się z nim w windzie albo ktokolwiek go zagadywał, zawsze budziło to jego negatywną reakcję. Tak naprawdę mało kto się do niego zbliżał, bo na jego twarzy zawsze malował się wyraz napięcia i nieufności. Choć w nowym miejscu nie groziły mu tak wielkie i ciągłe niebezpieczeństwa jak w kraju pochodzenia, Juan wciąż uruchamiał te same automatyczne reakcje, które tak wiele razy ocaliły mu życie. Spokojna rozmowa w kawiarni, uśmiech piekarza, spacer po parku, w którym ludzie spokojnie spędzają czas – żadne z tych doświadczeń do niego nie docierało. Życie nie było w stanie przedrzeć się przez cały ten pancerz, który tak efektywnie go chronił przed doznaniem krzywdy. Emocjonalne znieczulenie nie ustępowało, przyćmiewając wszystkie uczucia i uniemożliwiając mu na przykład rozkoszowanie się lekkim wiaterkiem lub promieniem słońca padającym na twarz. Rzeczy, które aktywowały jego czujność – a było ich wiele – budziły w nim jedyne uczucie, którego był świadomy – ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem. Spojrzenie komuś w oczy zawsze wywoływało w nim nieprzyjemne wrażenie, które narastało, jeżeli dana osoba nie cofała wzroku. Dlatego unikał takich sytuacji.
Niekiedy powracały do niego wspomnienia wraz z intensywnymi, trudnymi do wytrzymania uczuciami. Zdarzało się również, że pojawiały się one w jego snach. Prawie zawsze udawało mu się nad nimi zapanować, oddalić je od siebie, choć aby to uczynić, musiał pozostawać w ciągłym napięciu. Od dziecka miał zakodowaną z tyłu głowy zasadę: zrelaksowanie się może cię kosztować życie. Nauczył się też, że nieznane terytoria są niebezpieczne, więc powtarzał te same, rutynowe zachowania w sztywny i automatyczny sposób. Utrwalił w sobie wiele zasad, które przez długie lata były dla niego niezbędne i przekształciły się w jego stały sposób funkcjonowania. Choć wiedział, że wojna dobiegła końca, na jakimś głębokim poziomie wciąż była w nim żywa, a jego organizm reagował tak, jakby nigdy nie oddalił się z tamtych niebezpiecznych rejonów. Nie zdawał sobie sprawy, że jest w innym miejscu, w odmiennych warunkach, że zasady z jego dawnego świata tutaj nie obowiązują, że traci wiele okazji, które nie tylko nie stwarzają niebezpieczeństwa, ale są dobre i cenne. Juan dusił się wewnątrz pancerza, który kiedyś tak skutecznie go chronił. Teraz uniemożliwiał mu korzystanie z życia. Kroczył przez nowy świat z mapami pochodzącymi z tego poprzedniego, rozmawiał z nowymi krajanami w języku swojej dawnej społeczności. Emocjonalne znieczulenie Juana było tak duże, że nie pozwalało mu zdać sobie sprawy, co się z nim dzieje, a sytuacja nie poprawiała się bynajmniej wraz z upływem czasu. Możemy zmienić tylko to, czego jesteśmy świadomi. Gdy znajdujemy się w trudnej sytuacji, nasz organizm jest skupiony na pokonaniu tej trudności. Jeżeli nie jest to możliwe przy użyciu środków, jakimi dysponujemy, staramy się po prostu przeczekać daną sytuację. Jeżeli okoliczności okażą się zbyt trudne, ograniczamy się do tego, by utrzymać się na nogach i iść dalej przed siebie. Znaczna część tego procesu jest zautomatyzowana, zwłaszcza gdy mierzymy się z sytuacjami, które uznajemy za niebezpieczne, gdyż wówczas nie ma czasu na dokonywanie analiz. Priorytetem staje się przeżycie i przenosimy się na poziom reakcji instynktownych.
Żołnierz na polu bitwy jest całkowicie uzależniony od tej podstawowej zdolności przeżycia. Musi być czujny, nastawiony na wykrycie niebezpieczeństwa, mieć wyczulone zmysły. W sytuacji zagrożenia trzeba najpierw działać, potem myśleć, i robić to skutecznie. W tych reakcjach nie różnimy się zbytnio od zwierząt, które w warunkach naturalnych muszą walczyć o przeżycie. I rzeczywiście, reakcje te mają źródło w najbardziej prymitywnych obszarach naszego mózgu, tych, które współdzielimy z gatunkami mniej zaawansowanymi ewolucyjnie, na przykład gadami. W przypadku zagrożenia jest to najszybszy i najbardziej efektywny sposób reagowania. Problem pojawia się, gdy te automatyczne systemy pozostają aktywne przez dłuższy czas i stają się naszymi regularnymi wzorcami zachowań. W efekcie zaczynają się one uruchamiać poza okolicznościami, dla których zostały stworzone. W obliczu nieszkodliwych, nieznaczących sytuacji reagujemy tak, jakbyśmy znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie Pozostajemy bezustannie w trybie czujności, niepotrzebnie eksploatując nasze zasoby. Przypomina to sytuację, w której mielibyśmy w domu alarm uruchamiający się za każdym razem, gdy przez okno wleci mucha. Czy taki system skutecznie chroniłby nas przed włamywaczami?
Doświadczenia konfliktu zbrojnego to jedna z sytuacji wywołujących poważną traumę interpersonalną, która może spowodować objawy traumy złożonej i dysocjacji. Jednak nie jest to jedyny rodzaj wojny, w jakiej ludzie uczestniczą. Być może najstraszniejsza z wojen to ta, w której biorą udział dzieci dorastające we wrogim środowisku rodzinnym. Nie chodzi jedynie o maltretowanie fizyczne czy nadużycia seksualne, lecz również o opiekunów pogrążonych w depresji, chorych lub niezdolnych do zrozumienia, troski i opieki nad dziećmi, które są od nich zależne. Jeżeli matka doświadczy poważnej traumy na przestrzeni dwóch pierwszych lat życia dziecka1, może mieć to znaczny wpływ na umiejętność nawiązania z nim więzi, a co za tym idzie, na późniejszy rozwój jego psychiki.
Co więcej, charakterystyka ludzkiego umysłu wiąże się z innymi czynnikami, które dodatkowo komplikują sytuację. Przyjrzyjmy się raz jeszcze, jak żołnierz Juan uruchamia szeroki wachlarz reakcji obronnych. Są one aktywowane w odpowiedzi na konkretne okoliczności, aby przystosować się do wymagań danej sytuacji. Gdy może stanąć do walki, ponieważ mierzy się z wrogiem, który dysponuje taką samą bronią jak on, robi to. Jeżeli zaś nie jest w stanie walczyć, rusza do ucieczki. W warunkach naturalnych zwierzęta zachowują się tak samo. Niedźwiedź i lew mogą walczyć, ponieważ ich siły są porównywalne. Jeżeli jednak w trakcie walki lew zyska przewagę, niedźwiedź bez cienia wstydu ucieknie. Ludzie prawdopodobnie czuliby się w takiej sytuacji zawstydzeni, mimo że wiedzieliby, iż ucieczka jest najskuteczniejszym sposobem na przeżycie. Nasze przekonania, normy społeczne i moralne mają wpływ na to, w jaki sposób później analizujemy to, co się wydarzyło, i być może to one utrudniałyby nam pogodzenie się z faktem, że nie walczyliśmy i nie zwyciężyliśmy. Być może uznalibyśmy się za tchórzliwych i mielibyśmy do siebie żal.
Jednak instynkt obrony nie ogranicza się tylko do reakcji walki i ucieczki. Te dwa typy reakcji wiążą się z podjęciem jakiegoś działania. Co jednak w sytuacji, gdy nic się nie da zrobić? Co począć, jeżeli ktoś nas atakuje, a my nie mamy dokąd uciec? Znowu, w naturze wszystko jest prostsze. W stadzie lwów wszystkie osobniki pochylają głowę przed przywódcą, chyba że dorosną na tyle, by stawić mu czoła. Żaden z młodych osobników by się na to nie zdobył. Jednak gdy jako dzieci odczuwamy strach przed nauczycielem, starszym lub silniejszym kolegą albo członkiem naszej rodziny, niekiedy możemy mieć wyrzuty sumienia, że pochylaliśmy głowę i nie patrzyliśmy w oczy osobie, która budziła nasze obawy – a przecież stanowi to dwie najskuteczniejsze i najrozsądniejsze strategie przetrwania. Nasz organizm cechuje się mądrością, która sprawia, że wybieramy reakcje, które mogą nas najlepiej ochronić w danych okolicznościach. Jednak nasze myśli nam tego nie wybaczają i sugerują, że „nie zrobiliśmy wystarczająco dużo”. To poczucie może towarzyszyć nam przez całe życie i wywierać na nas wpływ w wielu różnych okolicznościach.
W końcu, w sytuacjach bez wyjścia, bez możliwości wyboru, jak wtedy, gdy drapieżnik osacza swoją ofiarę, wiele zwierząt zamiera bez ruchu i wchodzi w stan pozornej śmierci, co zniechęca agresora. Drapieżniki nauczyły się w toku ewolucji, że należy omijać ofiarę, która się nie porusza, gdyż może być martwa, a w konsekwencji niejadalna. Dlatego w razie niepewności pozostanie w bezruchu może okazać się zbawienne i nasz organizm o tym wie. Żołnierzowi Juanowi ten instynkt przetrwania ocalił życie. Zarazem jednak brak reakcji w konfrontacji z kimś, kto nas poniża, może być nie najlepszym rozwiązaniem. Bajki i filmy dla dzieci pokazują, że legendarni bohaterowie nie trwają w bezruchu ani nie pochylają głowy, lecz walczą niezależnie od okoliczności. A wręcz, co gorsza, jako najbardziej godne podziwu ukazywane są te osoby, które giną w bitwie, choć zgodnie ze zdrowym rozsądkiem była ona z góry skazana na porażkę, gdyż przedkładały swoje ideały nad podstawową logikę przetrwania. Ludzie ingerują w naturalne systemy, które niekiedy są nie do końca skuteczne. Jednak natura cechuje się własną prostą mądrością. Jeżeli czytając ten rozdział, zadajemy sobie pytanie: „Dlaczego wtedy nie walczyłem(-łam), aby się obronić?”, prawdopodobnie odpowiedź będzie brzmiała: „Ponieważ mój organizm wiedział lepiej ode mnie, co trzeba zrobić”. Ewolucja nauczyła nas, że niejednokrotnie brak działania jest najlepszym działaniem; że najmądrzejszą obroną nie jest atak, a bezruch. To, że niekiedy możemy się bronić, nie robiąc nic, bywa trudne do przyjęcia dla osób, które przeżyły przytłaczające sytuacje i w ich obliczu doświadczyły paraliżu lub blokady.
Tak jak wcześniej wspomniano, zasoby niezbędne do przetrwania niekoniecznie są dopasowane do naszego codziennego życia. Jeżeli musieliśmy przed długi czas pozostawać skupieni na obronie, niełatwo jest nam przeprogramować nasz system. Tendencja do parcia naprzód, działania w sposób automatyczny i nieskupiania się na przeszłości, może być bardzo silna. Niegdyś takie działanie było naszym sposobem na przetrwanie. Nie jesteśmy świadomi, że ta tratwa, której kurczowo się uchwyciliśmy, kiedy nasz statek zaczął tonąć, po wyjściu na brzeg nie jest już nam potrzebna i może przeszkadzać. Jeżeli weźmiemy ją ze sobą na śniadanie, do łóżka czy do pracy, przestanie stanowić rozwiązanie, a przerodzi się w problem. Zastosowanie systemu, który w konkretnych okolicznościach był skuteczny, do każdego rodzaju sytuacji, sprawia, że przestaje być on efektywny, bądź też może przynosić korzyści na krótką metę, natomiast w dłuższej perspektywie powodować negatywne konsekwencje. Dodatkowo emocjonalne odrętwienie, które pomaga nam utrzymać równowagę, sprawia, że nasza świadomość wydarzeń staje się niepełna i płytka. Często zdarza się, że w późniejszym okresie pojawiają się objawy psychologiczne lub fizyczne, które z pozoru nie mają związku z przeszłymi wydarzeniami. Niekiedy nawet jeżeli ktoś rozumie źródła swoich problemów, może zastanawiać się, czy warto angażować się w długotrwały proces terapii, który ma na celu poradzenie sobie z trudną i bolesną przeszłością, jeżeli tak naprawdę jedyne, czego pragnie, to nigdy więcej o niej nie myśleć.
Innym skutkiem długotrwałych, trudnych doświadczeń jest to, że owe instynktowne systemy obrony, automatyzując się i utrzymując przez długi czas, stają się naszym jedynym systemem reagowania. Z tego powodu mogą później uruchamiać się w sytuacjach, w których nie są już adekwatne. Możemy być już starsi lub znaleźć się w kontakcie z kimś, wobec kogo nie powinniśmy być konfrontacyjni, bądź też mamy inne możliwości wybrnięcia z sytuacji, ale nasz system nie potrafi już dokonywać wyboru. Zawsze będziemy odwoływać się do reakcji, które swego czasu były skuteczne, choć teraz już nie mają zastosowania, a może nawet są niewłaściwe. Mimo to wciąż są to wzorce reakcji, które nasz organizm automatycznie uruchamia.
Faktem pozostaje, że jeżeli nie zatrzymamy się, by leczyć nasze rany, wciąż będą one pozostawały otwarte, a my już zawsze będziemy odczuwać ból. Nasz organizm pozostanie w stanie ciągłej gotowości, ponieważ informacja, że zagrożenie już minęło, nie dotrze do głębi naszej istoty. Systemy ochrony pozostaną zablokowane, będą uruchamiać się w automatyczny, sztywny sposób, nie adaptując się do sytuacji, w których się znajdujemy. Emocjonalne znieczulenie, które chroniło nas przed bólem, sprawi, że będziemy sądzić, iż już pokonaliśmy problem albo że nie był aż tak istotny. Może wydawać nam się, że powrót do normalnego funkcjonowania jest zbyt trudny i że powtórne nawiązanie kontaktu z tymi głęboko zakopanymi emocjami i odczuciami będzie wiązało się z niepotrzebnym cierpieniem. Jednak niezrobienie tego jest równoznaczne ze świadomością, że w naszym ogrodzie znajduje się mina przeciwpiechotna. Wydaje nam się, że wystarczy nie zbliżać się do miejsca, gdzie jest zakopana. Tymczasem może się zdarzyć, że pewnego dnia potkniemy się i na nią nastąpimy. Jeżeli nawet jednak to się nie wydarzy, nigdy nie będziemy naprawdę mogli cieszyć się naszym ogrodem.
2
Jak nauczyć się czuć na nowo
Pomiędzy mną a życiem jest cienkie szkło. Choćbym nie wiem jak wyraźnie widział i rozumiał życie, nie mogę go dotknąć.
Fernando Pessoa1
Niekiedy, gdy przydarza nam się coś złego, nie zauważamy tego od razu, lecz dopiero po jakimś czasie, kiedy przerwiemy czynność, którą byliśmy zajęci, i przekierujemy uwagę na własne samopoczucie. Jeżeli zaś krzywda dzieje nam się bezustannie, skupianie się na tym, jak się czujemy, staje się luksusem, na który nie możemy sobie pozwolić, więc odłączamy się na stałe od własnych uczuć. To samo ma miejsce w kontekście kontaktów interpersonalnych: często zdarza się, że ludzie w naszym otoczeniu nie są w stanie odgadnąć naszych emocji ani pomóc nam w zrozumieniu naszych reakcji. Ten brak zestrojenia z otoczeniem dodatkowo wzmaga nasze poczucie alienacji.
Nawet gdy ludzie z pozoru zdają się przytłoczeni intensywnymi emocjami, mogą mieć trudność z nawiązaniem z nimi kontaktu lub ich tolerowaniem. Dziecko dorastające w środowisku rodzinnym przesyconym przemocą prawdopodobnie będzie miało trudność z radzeniem sobie z własną złością. Może przejawiać się to w dwojaki sposób. Jedną z możliwości jest brak kontroli nad złością, nadmierna impulsywność; gdy coś taką osobę sprowokuje, nie będzie w stanie nad sobą zapanować. Drugą opcją jest próba pomieszczenia czy zakopania tego ogromu emocji, co doprowadzi do trudności w stanowczym wyrażaniu własnych poglądów, odmawianiu czegoś czy też proszeniu o to, czego się potrzebuje. Gdy opiekun cierpi na depresję, dziecko może nie mieć możliwości wyrażania własnego smutku, a jeżeli zauważy przygnębienie w oczach matki lub ojca, będzie mu ono przypominało o bolesnym dystansie, jaki tworzy się w jego wyniku pomiędzy nim a opiekunem. Poczucie wstydu lub wstrętu, którego nie sposób ujawnić, może prowadzić do aktywnego unikania tych emocji.
Unikanie i tłumienie mogą dotyczyć nie tylko negatywnych emocji. Również przyjemność czy radość budzą niekiedy obawę i potrzebę autocenzury – dlatego że są odległe od dotychczasowych doświadczeń danej jednostki bądź też dlatego że uważa ona, iż na nie nie zasługuje. Być może w w pierwszych latach jej życia zabrakło przyjemnych chwil w kontakcie z opiekunami, ponieważ byli oni chorzy albo sami nie potrafili się niczym cieszyć. W tym drugim przypadku pozytywne odczucia stają się obce i często są jedynie przypomnieniem czegoś, o czym dana osoba wie, że powinna była dostać, lecz nie zostało jej to dane.
Emocje i odczucia fizyczne to nasze czujniki. Ich osłabienie pozbawia nas punktu odniesienia pozwalającego ocenić to, co nam się przydarza, jaki ma na nas wpływ, oraz to, czego potrzebujemy i w jaki sposób to osiągnąć. Idziemy przed siebie po omacku, bez kontaktu z własną intuicją i działając jedynie na podstawie instrukcji obsługi bazującej na logicznym rozumowaniu, które w dodatku jest zniekształcone przez przekonania zrodzone w tych samych traumatycznych kontekstach, które spowodowały oddzielenie od emocji.
Ważną częścią procesu zdrowienia jest pogodzenie się ze swoimi emocjami i zidentyfikowanie dostępnych nam zasobów pozwalających na ich regulowanie. Emocje nie są same w sobie ani dobre, ani złe, każda z nich pełni istotną funkcję i dopiero gdy wszystkie współpracują, możemy skutecznie radzić sobie w rozmaitych sytuacjach. Niekiedy może nam być trudno zrozumieć, czemu służą niektóre z emocji, zwłaszcza te nieprzyjemne, ale żadna z nich nie istniałaby, gdyby nie odgrywała kluczowej roli w naszym życiu. Przyjrzyjmy się zatem rozmaitym emocjom i uczuciom (stanom nieco bardziej złożonym niż emocje) oraz ich głównym funkcjom.
Strach nas chroni. Dzięki niemu nasz organizm mobilizuje się, aby zareagować w obliczu zagrożenia. Odczucie strachu jest automatyczną reakcją, która zapewnia nam bezpieczeństwo; sprawia, że zaczynamy uciekać, jeszcze zanim zdążymy się nad tym dobrze zastanowić. Gdy strach jest współmierny do sytuacji, w jakiej się znajdujemy, stanowi nasz istotny zasób.
Zaczyna on natomiast stanowić problem, gdy aktywuje się co chwila i towarzyszy nam bezustannie. Czasami tak się dzieje, ponieważ strach zostaje dosłownie „wbudowany w nasze ciało”. Gdy znajdujemy się w sytuacji, która nas przeraża, ale nie ma możliwości, by się z niej wydostać, nie możemy się też wyzwolić z reakcji lękowej. Gdy przestraszymy się czegoś, a zagrożenie już minie, niekiedy drżymy, płaczemy, robi nam się słabo: ciało „pozbywa” się w ten sposób strachu i dzięki temu możemy przejść w inny stan emocjonalny. W sytuacjach bez wyjścia nie dochodzi do takiego rozładowania i reakcja pozostaje zablokowana, a następnie aktywuje się ponownie w podobnych okolicznościach. Może również przerodzić się w stan bezustannej czujności, hiperaktywacji, która utrzymuje nas w stanie ciągłego napięcia, uniemożliwiając rozluźnienie się i odpoczynek.
Złość to emocja o złej sławie, lecz w rzeczywistości ma duży związek z naszym instynktem przetrwania. Wraz ze strachem stanowi jedną z dwóch reakcji aktywnej obrony, które jako pierwsze aktywują się na poziomie instynktownym. Jeśli przeciwnik przewyższa nas siłą, reakcja ta jest automatycznie blokowana przez organizm. Pies może walczyć z kotem, ale będzie uciekał przed lwem. Złość, emocja nastawiona na wyzwolenie aktywnej reakcji, na walkę z zagrożeniem, pozostaje wówczas „uwięziona wewnątrz” i może dawać o sobie znać pod postacią rozmaitych symptomów.
W wielu przypadkach ta zablokowana złość jest dodatkowo odrzucana, jeżeli na przykład w dzieciństwie mieliśmy w swoim otoczeniu kogoś bardzo agresywnego lub krytycznego i obserwowaliśmy jego częste wybuchy i nieumiejętne kanalizowanie gniewu, czego konsekwencje odczuwaliśmy my bądź bliskie nam osoby. Uznaliśmy wówczas, że to złość sama w sobie jest czymś złym, a nie to, w jaki sposób ten ktoś sobie z nią nie radził. Powiedzieliśmy sobie: „Nie chcę taki (taka) być”, „Nie chcę tak się czuć”. W efekcie ta złość, której nie dajemy zdrowego ujścia, obraca się przeciwko nam i zamienia się w samooskarżenia lub autosabotaż. Nigdy jej nie okazując, stajemy się w dodatku dużo bardziej bezbronni, niezdolni do powiedzenia „nie” i proszenia o to, czego potrzebujemy, co dodatkowo napędza błędne koło naszego cierpienia.
Czułość nie jest jedną z emocji podstawowych, lecz złożonym uczuciem. Dążenie do nawiązywania relacji z innymi jest wrodzoną potrzebą człowieka. Jednak w sytuacji, gdy nasze pierwsze więzi były przesycone niepokojem lub charakteryzowały się dystansem bądź nieobecnością, pokochanie kogoś może jawić nam się jako coś niebezpiecznego lub budzić w nas niepewność. W efekcie unikamy więc nawiązywania relacji lub czujemy się źle, gdy stają się one zbyt bliskie. Możemy zawsze postrzegać więź z innymi ludźmi jako coś niepokojącego, źródło cierpienia, lub też przekonać samych siebie, że miłość i przywiązanie nie są nam do niczego potrzebne.
Tak jak wcześniej zostało to opisane, odczuwanie „pozytywnych” emocji bywa niekiedy trudniejsze niż dostrzeżenie tych „negatywnych”. Jest to również zależne od tego, czy mieliśmy w dzieciństwie pozytywne doświadczenia miłych chwil spędzonych z którymś z naszych opiekunów, wspólnego śmiechu, zabawy, radości. Takie momenty stanowią bazę, która pozwala nam później odczuwać emocje związane z pozytywnym przywiązaniem i radością. Może również się zdarzyć, że jeżeli jako dzieci nie mieliśmy takich doświadczeń, w dorosłości odczuwamy rozpaczliwą potrzebę bliskości, co wiąże się z tym, że wobec aktualnych relacji nie mamy racjonalnych oczekiwań, lecz chcemy, by zapewniły nam „wszystko to, czego nam zabrakło w dzieciństwie”. To prowadzi do nieadekwatnych reakcji i wielu problemów w kontaktach z bliskimi ludźmi.
Człowiek to z natury istota społeczna. Żyjemy w grupach i łączymy się ze sobą sieciami relacji. Dzieci przez wiele lat potrzebują swoich opiekunów, dlatego też wczesne więzi są kluczowe dla zdrowego procesu rozwoju. Ich siłę wzmacnia dodatkowo uczucie, z którym mierzymy się w obliczu utraty bliskich osób: smutek. Gdyby utrata kogoś lub czegoś nie budziła w nas smutku, nie pozostawalibyśmy przywiązani do tych obiektów, podobnie jak nie poszukujemy pożywienia, gdy nie jesteśmy głodni. Smutek, choć niekiedy bolesny, jest istotny dla prawidłowego funkcjonowania i przetrwania jednostek i społeczności. Można określić go jako rodzaj „relacyjnego kleju”.
Emocja ta, podobnie jak wszystkie pozostałe, podlega samoregulacji, o ile pozwolimy jej płynąć swobodnie i łączyć się z innymi uczuciami. Smutek przypomina rzekę, która, choć nikt nią nie kieruje, potrafi trafić do morza. Jeżeli ludzie wpływają na jej bieg, budując wały przeciwpowodziowe i kanały, znacznie zwiększa się prawdopodobieństwo, że w wyniku jakiejś potężnej ulewy rzeka wystąpi z brzegów i zniszczy wszystko na swojej drodze. Na nic zda się zamykanie zapór, aby uniknąć powodzi: to jeszcze bardziej skomplikuje sytuację, gdyż spowoduje nagromadzenie się takiej ilości wody, że gdy w końcu tama puści, skutki będą jeszcze bardziej katastrofalne. Gdy odczuwamy smutek, a jednocześnie jesteśmy na siebie z tego powodu źli, nie pozwalamy mu swobodnie płynąć, spychamy go do środka. A to, co nie znajduje ujścia, zostaje w naszym wnętrzu. Możemy tego nie zauważać, lecz zakopane emocje zawsze powodują szkody.
Radość to energia, która wiąże się z pełnym nadziei oczekiwaniem, z chęcią podejmowania różnych aktywności. Przeżywanie przyjemnych chwil stanowi emocjonalną pożywkę, tak samo ważną jak jedzenie. Pomimo wyraźnie pozytywnego charakteru tej emocji nie każdy czuje się z nią dobrze. Przyjemne chwile są często zakłócane przez myśli takie jak: „Po czymś dobrym zawsze przychodzi coś złego” albo „Nie mam prawa do szczęścia”, które nawiedzają nas niczym duchy i powodują złe samopoczucie.
Niektórzy uważają, że mogą zajmować się jedynie czymś pożytecznym lub poświęcać czas innym ludziom. Nie czują przyzwolenia, by robić coś bez konkretnego celu albo dla samej przyjemności, gdyż wywołuje to w nich poczucie winy lub dyskomfort. Nasz system przetrwania nakazuje dążenie do bezbłędnego wykonywania zadań, walkę o zyskanie poczucia kontroli albo podejmowanie prób – zazwyczaj bezskutecznych – spełniania oczekiwań otoczenia. Często też poświęcamy się opiece nad innymi, gdyż sami nie otrzymaliśmy potrzebnej opieki. Jak wcześniej wspomniano, trudno jest porzucić stare schematy.
Poczucie winy to uczucie, nie emocja podstawowa, i podobnie jak wszystkie wcześniej opisane również pełni zdrową funkcję. Zdrowe poczucie winy nazywa się odpowiedzialnością i to ono pozwala nam uczyć się na własnych błędach i je naprawiać. Aby działało we właściwy sposób, musi być adekwatne do sytuacji. Jeżeli nagromadziło się go zbyt dużo, możemy czuć przesadną winę, nawet w sytuacjach, kiedy to inni są za coś odpowiedzialni w równym stopniu co my. Gdy tak się dzieje, zamiast uczyć się na bazie swoich doświadczeń, blokujemy się i toniemy.
Często, gdy winimy się za przeszłe błędy, sami siebie oszukujemy. Analizując, co mogliśmy wówczas zrobić, nie bierzemy pod uwagę tego, co wiedzieliśmy w tamtym czasie, możliwości, które wtedy były w naszym zasięgu, naszego stanu emocjonalnego, naszego wieku… Stwierdzamy: „Gdybym teraz znalazł(a) się w tej sytuacji, wszystko zrobił(a)bym inaczej”, lecz przecież teraz dysponujemy wskazówkami, do których wtedy nie mieliśmy dostępu. Wówczas nie znaliśmy przyszłości, wiedzieliśmy tyle, ile wiedzieliśmy, i byliśmy tacy, jacy byliśmy. Zrobiliśmy to, co mogliśmy przy zasobach, jakimi wówczas dysponowaliśmy. Trzeba brać to pod uwagę, jeśli chce się dokonać sprawiedliwej oceny. Musimy mieć również świadomość, że dopóki nie zostanie wynaleziony wehikuł czasu, to niezależnie, jak bardzo będziemy cofać się po swoich śladach, nie zmienimy tego, w jaki sposób sprawy się potoczyły. Zdrowe poczucie winy nie prowadzi do posypywania ran solą, lecz do uczenia się na własnych błędach i wyciągania wniosków z doświadczeń, aby podejmować w przyszłości lepsze decyzje.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki