To (nie) ja. Jak zaakceptować dawne traumy i pójść dalej - Gonzalez Anabel - ebook + audiobook

To (nie) ja. Jak zaakceptować dawne traumy i pójść dalej ebook

Gonzalez Anabel

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

kutek traumatycznych doświadczeń wiele osób, zarówno w dzieciństwie, jak i w dorosłym życiu, nie potrafi zrozumieć i zaakceptować samych siebie ani we właściwy sposób zaspokajać własnych potrzeb. Ta książka pozwala dostrzec i zrozumieć powody, dla których te problemy pojawiają się u nas i utrzymują. Anabel Gonzales, doświadczona lekarka psychiatra i psychoterapeutka, pomaga w przeformułowaniu nieadekwatnych schematów postrzegania siebie i świata oraz uczy, jak w elastyczny i otwarty sposób odbierać rzeczywistość. Pokazuje, że wszyscy możemy budować zdrowsze relacje i funkcjonować w nich w bardziej spontaniczny i swobodny sposób.

Sięgnij po tę książkę, jeśli:

• chcesz się pogodzić ze wszystkimi częściami swojej osobowości i uleczyć rany zadane przez trudne wspomnienia,

• nie chcesz w kółko powtarzać dawnych doświadczeń i ciągle zmagać się z tymi samymi problemami;

• pragniesz budować realistyczną samoocenę i lepiej rozumieć innych ludzi;

• chcesz skuteczniej radzić sobie z wyzwaniami, jakie przynosi życie.

Zmiana jest możliwa, a przepracowanie własnej przeszłości pomaga w zaakceptowaniu siebie i dostrzeżeniu prawdziwego oblicza osób w naszym otoczeniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 314

Oceny
4,6 (159 ocen)
121
23
12
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MKrzywda3

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna pozycja Anabel. Trafnie opisana trauma i dysocjacja
00
danaph25

Nie polecam

Smutek. Do mnie nie dotarła ta książka. To raczej informacje encyklopedyczne. A co z nimi zrobić ma osoba w dorosłym życiu? Jak sobie poradzić? Jakieś ogólniki... Zdecydowanie nie polecam, chyba, że ktoś zaczyna dopiero identyfikować swoje problemy.
00
cinQu

Nie oderwiesz się od lektury

Inspirujące i przejrzyste podejście. Bardzo wiele ciekawych punktów widzenia jak trauma transgeneracyjna działa w naszym życiu. Polecam dla wszystkich tych, którzy zmagają się wewnętrznie i towarzyszą osobom, które się zmagają. Nie jesteście sami, ktoś już to przeżył przed Wami i nadal przeżywa gdzieś obok Was. Autorka nazwała i opisała siejące spustoszenie mechanizmy. To pierwszy krok do podjęcia działań. Życzę siły bo będzie ona potrzebna.
00
czytaczAN

Dobrze spędzony czas

Prostym językiem o traumie, emocjach i radzeniu sobie z trudnymi doświadczeniami. Krok po kroku prowadzi przez proces uświadamiania sobie świata wewnętrznych przeżyć i podprowadza pod uczenie się nowych zachorowań.
00
cysiekk

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna pozycja. ❤️
00

Popularność




Dedykacja

Dedy­ka­cja

Dla wszyst­kich pacjen­tów, któ­rzy uczest­ni­czyli w Pro­gra­mie Traumy i Dyso­cja­cji na Oddziale Psy­chia­trii Szpi­tala Uni­wer­sy­tec­kiego w A Coruña (CHUAC). Inspi­ra­cją dla tej książki stały się ich roz­terki i nasze reflek­sje, a także roz­ma­ite sytu­acje, które wyła­niały się w trak­cie ich pro­cesu tera­peu­tycz­nego.

Dla Ruth, Marii Jesús, Pabla, Belén, Juana Josgo, Inés, Any, Inmy i Adriany, któ­rzy w cza­sie pro­gramu udzie­lali mi wspar­cia w zakre­sie pro­wa­dze­nia i oceny pracy w gru­pach oraz swo­imi pyta­niami i obser­wa­cjami poma­gali mi opra­co­wy­wać i porząd­ko­wać dzia­ła­nia.

Dla moich współ­pra­cow­ni­czek w pro­gra­mie, Mari­sol oraz Rosy, a przede wszyst­kim dla Luli, która przez długi czas pro­wa­dziła ze mną grupy pacjen­tów jako współ­te­ra­peutka.

Dla Luisa i Palomy za pomoc w pracy nad tek­stem.

Podziękowania

Podzię­ko­wa­nia

Najwięk­szy wkład w powsta­nie tej książki mieli pacjenci, z któ­rymi pra­co­wa­łam przez cały okres życia zawo­do­wego, oraz ich sta­ra­nia, aby dojść od sie­bie po doświad­cze­niach, z jakimi przy­szło im się zmie­rzyć. Mia­łam moż­li­wość towa­rzy­szyć wielu z nich w pro­ce­sie docho­dze­nia do lep­szego pozna­wa­nia samych sie­bie i odwra­ca­nia skut­ków daw­nych traum. To wła­śnie ich wąt­pli­wo­ści i pro­blemy uto­ro­wały drogę do rozu­mie­nia pro­ble­mów psy­cho­lo­gicz­nych wyni­ka­ją­cych z trau­ma­tycz­nych doświad­czeń, a także do obsza­rów, nad któ­rymi należy pra­co­wać, aby zni­we­lo­wać kon­se­kwen­cje tychże doświad­czeń.

W obsza­rze teo­re­tycz­nym naj­więk­szy wpływ na roz­wój mojego podej­ścia wywarły teo­rie dyso­cja­cji oraz traumy zło­żo­nej, które nie zostaną tu jed­nak szcze­gó­łowo opi­sane ze względu na infor­ma­cyjny cha­rak­ter książki. Głęb­sza ana­liza tej pro­ble­ma­tyki, z licz­nymi odnie­sie­niami do innych spe­cja­li­zu­ją­cych się w niej auto­rów, zawarta została w moich publi­ka­cjach, takich jak Tra­stor­nos Diso­cia­ti­vos (Zabu­rze­nia dyso­cja­cyjne), Tra­storno de Iden­ti­dad Diso­cia­tivo (Zabu­rze­nie dyso­cja­cyjne toż­sa­mo­ści) oraz EMDR y Diso­cia­ción, el Abor­daje Pro­gre­sivo (EMDR i dyso­cja­cja, podej­ście pro­gre­sywne), spo­śród któ­rych dwie ostat­nie powstały przy współ­pracy z Dolo­res Mosqu­erą.

Tera­pia EMDR legła u pod­staw mojego zain­te­re­so­wa­nia tema­tyką traumy i dyso­cja­cji. W ramach tej per­spek­tywy teo­re­tycz­nej zakłada się, że obecne pro­blemy wyni­kają z prze­szłych nega­tyw­nych doświad­czeń, któ­rych nasz mózg nie był w sta­nie prze­two­rzyć. Owe nie­za­sy­mi­lo­wane doświad­cze­nia deter­mi­nują, czę­sto bez udziału naszej świa­do­mo­ści, nasz spo­sób funk­cjo­no­wa­nia w świe­cie. To pod­stawowe zało­że­nie sta­nowi rdzeń niniej­szej książki, w któ­rej będziemy bez­u­stan­nie łączyć obecne sche­maty naszych zacho­wań z czyn­ni­kami pocho­dzą­cymi z prze­szło­ści.

W ramach moich wcze­śniej­szych doświad­czeń zgłę­bia­łam tera­pię gru­pową, tera­pię sys­te­mową oraz poznaw­czo-ana­li­tyczną tera­pię zabu­rzeń oso­bo­wo­ści. Wszyst­kie te podej­ścia poka­zały mi wagę rela­cji, zarówno w powsta­wa­niu pro­ble­mów psy­cho­lo­gicz­nych, jak i w tym, jak się z nimi mie­rzymy.

W ostat­nich latach zaczęto łączyć obszar regu­la­cji emo­cjo­nal­nej z pracą nad traumą, przy­wią­za­niem i dyso­cja­cją. Wraz z moimi współ­pra­cow­nicz­kami, Lucíą del Río i Anią Justo, pra­co­wa­ły­śmy nad zagad­nie­niem związku pomię­dzy dyso­cja­cją psy­cho­lo­giczną i soma­tyczną, regu­la­cją emo­cjo­nalną a psy­chozą. Reflek­sje zwią­zane z tą pro­ble­ma­tyką rów­nież wzbo­ga­ciły tę książkę.

Wstęp

Wstęp

Czło­wie­kowi można ode­brać wszystko z wyjąt­kiem jed­nego – ostat­niej z ludz­kich swo­bód: swo­body wyboru swo­jego postę­po­wa­nia w kon­kret­nych oko­licz­no­ściach, swo­body wyboru wła­snej drogi.

Vic­tor E. Frankl1

Sara cierpi na bóle głowy, które leka­rze zakla­sy­fi­ko­wali jako napię­ciowe. Jed­nak do niej ta dia­gnoza nie prze­ma­wia, ponie­waż nie łączy swo­ich dole­gli­wo­ści z żad­nymi stre­su­ją­cymi sytu­acjami ani nie zauważa, by poja­wiały się aku­rat wtedy, gdy czymś się zde­ner­wuje. Mar­cos nie­kiedy traci pano­wa­nie nad sobą. Nie cho­dzi o to, że ma zły cha­rak­ter, jed­nak fak­tem jest, że są sytu­acje, które spra­wiają, że wybu­cha, a póź­niej czuje się bar­dzo źle z tym, co zro­bił. Lucía przez całe życie cier­piała na depre­sję, ale w ostat­nich latach jej nastrój znacz­nie się pogor­szył. Odkąd pamięta, miała ten­den­cję do bycia osobą nega­ty­wi­styczną, pesy­mi­styczną, o skraj­nie niskim poczu­ciu wła­snej war­to­ści. María ma pro­blemy z pamię­cią. Zapo­mina o pew­nych wyda­rze­niach. Nie­kiedy zda­rza się, że robi coś, a potem nie pamięta, kiedy to zaczęła i w jakim celu. Sofía tnie sobie ręce i nogi, aby nie czuć tego, co czuje, albo je do momentu, aż będzie miała wra­że­nie, że zaraz pęk­nie, a wszystko po to, by stłu­mić poczu­cie wewnętrz­nej pustki, która ją wypeł­nia. Clara czę­sto czuje się obco, tak jakby całe jej oto­cze­nie było snem, a ona została oddzie­lona od tego wszyst­kiego i dzia­łała niczym auto­mat. Car­men sły­szy w gło­wie głosy, które ją obra­żają i zmu­szają do robie­nia rze­czy, któ­rych nie chce robić. Josefa jest pod­porą swo­jej rodziny, silną kobietą, i zawsze zaj­muje się pro­ble­mami osób w swoim oto­cze­niu. Darío żyje w cią­głym lęku, drę­czony bez­u­stan­nymi wspo­mnie­niami, które spra­wiają, że ma poczu­cie, jakby prze­szłe wyda­rze­nia powta­rzały się raz za razem. Pedro uważa, że nie ma żad­nego pro­blemu, ale jego żona zarzuca mu, że nie jest wobec niej czuły i że nie ma spo­sobu, by do niego dotrzeć.

Co wspól­nego mają ze sobą wszyst­kie te osoby? Ich sytu­acje zdają się cał­ko­wi­cie odmienne i praw­do­po­dob­nie gdyby skon­sul­to­wali się ze spe­cja­li­stą z obszaru zdro­wia psy­chicz­nego, otrzy­ma­liby zupeł­nie różne dia­gnozy. Jed­nak ich pro­blemy wywo­dzą się z trau­ma­tycz­nych doświad­czeń, które miały miej­sce w bar­dzo wraż­li­wym okre­sie ich życia i które mogły być bar­dzo dłu­go­trwałe i skraj­nie trudne. Poza tym histo­rie tych osób spra­wiły, że nie umieją one w zdrowy spo­sób regu­lo­wać emo­cji. Jak widać, wszy­scy oni zare­ago­wali na to, co im się przy­tra­fiło, na skraj­nie różne spo­soby, nie­kiedy wręcz sto­jące ze sobą w sprzecz­no­ści. Nie­któ­rzy z nich, tak jak Sara i Pedro, do tego stop­nia oddzie­lili się od swo­ich emo­cji, że już ich nie odczu­wają. Inni, jak Sofía czy Darío, są przez nie zale­wani. Każda z tych skraj­no­ści sta­nowi pro­blem, gdyż unie­moż­li­wia tym ludziom rozu­mie­nie i regu­lo­wa­nie swo­ich sta­nów emo­cjo­nal­nych, tak by poma­gały im lepiej radzić sobie w codzien­nym życiu.

Kolejną cechą wspólną wszyst­kich tych osób jest to, że trawi je per­ma­nentny kon­flikt wewnętrzny. Lucía bez­u­stan­nie się zadrę­cza, Mar­cos usi­łuje kon­tro­lo­wać wła­sne reak­cje i wsty­dzi się, gdy się ujaw­niają, Darío wal­czy ze swo­imi wspo­mnie­niami, Josefa ni­gdy nie ma poczu­cia, że robi wystar­cza­jąco dużo, María i Clara nie potra­fią nawet okre­ślić, kim są… Wszy­scy oni odrzu­cają pewne aspekty sie­bie, cechy cha­rak­teru, ata­ku­jące ich wspo­mnie­nia, głosy, które sły­szą, oraz wła­sne emo­cje. Są rze­czy, o któ­rych nie chcą myśleć, któ­rych nie chcą czuć. Nie iden­ty­fi­kują się z nie­któ­rymi aspek­tami swo­jej oso­bo­wo­ści lub nie chcą uznać ich ist­nie­nia. Ta wewnętrzna walka jest nie­ustan­nie obecna w ich życiu i pochła­nia ogromną część ich ener­gii. Nie dość, że nie pro­wa­dzi do roz­wią­za­nia pro­ble­mów, to sta­nowi ich cen­tralną część.

Znaczne róż­nice pomię­dzy powyż­szymi przy­pad­kami dostrze­żemy nato­miast w pozio­mie świa­do­mo­ści wła­snych pro­ble­mów u poszcze­gól­nych osób, a także w źró­dłach ich trud­no­ści. Praw­do­po­dob­nie gdy­by­śmy je o to zapy­tali, nie­które z nich potra­fi­łyby połą­czyć swoje symp­tomy z ele­men­tami wła­snej bio­gra­fii, które przy­czy­niły się do ich roz­woju, ale wiele z nich nie zna­la­złoby wyja­śnie­nia dla tego, co im się przy­da­rza. Jak mogli­śmy zoba­czyć, w nie­któ­rych przy­pad­kach dana osoba nie dostrzega tego, że ma jaki­kol­wiek pro­blem, a zauwa­żają go jedy­nie inni. Moż­liwe, że wydaje im się, iż prze­szłość nie miała wpływu na ich obecny spo­sób funk­cjo­no­wa­nia albo że zdo­łały się już z nią cał­ko­wi­cie upo­rać. Wszyst­kim tym sytu­acjom będziemy mieli oka­zję się przyj­rzeć w kolej­nych roz­dzia­łach.

Vik­tor Frankl był austriac­kim neu­ro­lo­giem i psy­chia­trą, który prze­żył pobyt w nazi­stow­skich obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych. Podob­nie jak on, wiele osób doświad­czyło trau­ma­tycz­nych wyda­rzeń, które wciąż wywie­rają wpływ na ich rela­cje z innymi ludźmi i ze świa­tem oraz na sto­su­nek do samych sie­bie, choć traumy te nie muszą być wcale tak ewi­dentne jak w przy­padku Fran­kla. To wła­śnie wraz z potęż­nymi kon­flik­tami zbroj­nymi ubie­głego wieku zaczęło rosnąć zna­cze­nie badań nauko­wych nad traumą. Coraz bar­dziej oczy­wi­ste sta­wało się, jak mocno takie wyda­rze­nia mogą wpły­wać na roz­wój pro­ble­mów psy­cho­lo­gicz­nych, które nie­kiedy mogą trwać przez dłu­gie lata, a w wielu przy­pad­kach nie ustę­pują samo­ist­nie. Zaczęto zatem opra­co­wy­wać metody lecze­nia stwo­rzone wła­śnie z myślą o ofia­rach sytu­acji trau­ma­tycz­nych i coraz lepiej rozu­mieć zna­cze­nie tego typu zda­rzeń.

Poza skut­kami kon­flik­tów zbroj­nych w ostat­nich deka­dach zaczęło wzra­stać zna­cze­nie badań nad prze­mocą domową, zwłasz­cza wymie­rzoną wobec kobiet i dzieci. Jest to inny rodzaj wojen, czę­sto z bom­bami, któ­rych nie sły­chać, i ranami, któ­rych nie widać, jed­nak ich kon­se­kwen­cje zarówno w krót­szej, jak i dłuż­szej per­spek­ty­wie mogą oka­zać się kata­stro­falne.

Tema­tem tej książki są psy­cho­lo­giczne skutki wszyst­kich tych doświad­czeń, ale przede wszyst­kim – jak to okre­ślił Frankl – nasza wol­ność decy­do­wa­nia o tym, co z nimi zro­bimy. Klu­czo­wymi warun­kami umoż­li­wia­ją­cymi podej­mo­wa­nie decy­zji są zro­zu­mie­nie pro­blemu, zwięk­sze­nie świa­do­mo­ści doty­czą­cej tego, co się dzieje wokół nas i w naszym wnę­trzu, oraz ana­liza dostęp­nych moż­li­wo­ści. Z tej przy­czyny wiele roz­dzia­łów tej książki sku­pia się na zro­zu­mie­niu skut­ków trud­nych doświad­czeń dla funk­cjo­no­wa­nia psy­chicz­nego. Jed­nak samo zro­zu­mie­nie nie wystar­czy, gdyż musimy też aktyw­nie zaan­ga­żo­wać się w zapro­wa­dze­nie zmian w naszym życiu. Skraj­nie nega­tywne, powta­rza­jące się doświad­cze­nia pro­wa­dzą do wytwo­rze­nia sztyw­nych wzor­ców funk­cjo­no­wa­nia, które należy prze­rwać i zmo­dy­fi­ko­wać. Trzeba w aktywny i celowy spo­sób prze­ła­mać iner­cję, z któ­rej powodu tkwimy w miej­scach, w któ­rych nie chcemy się znaj­do­wać.

Jak rozumiemy pojęcie traumy?

Wśród pro­fe­sjo­na­li­stów nie ma kon­sen­susu co do tego, jaki rodzaj doświad­czeń należy uznać za trau­ma­tyczne. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że udział w poten­cjal­nie śmier­tel­nym wypadku, prze­ży­cie napa­ści albo utrata całego dobytku w kata­stro­fie takiej jak trzę­sie­nie ziemi, pożar lub powódź są oko­licz­no­ściami poten­cjal­nie trau­ma­ty­zu­ją­cymi. Jed­nak na pozio­mie psy­cho­lo­gicz­nym nie są to wcale sytu­acje naj­bar­dziej destruk­cyjne.

Czło­wieka cechuje zadzi­wia­jąca zdol­ność adap­ta­cji i prze­trwa­nia. Jed­nak w odróż­nie­niu od innych gatun­ków nasza umie­jęt­ność radze­nia sobie z tym, co nam się przy­tra­fia, ma silny zwią­zek z rela­cjami. W dłu­gim okre­sie, od momentu poczę­cia aż po osią­gnię­cie wieku doro­słego, jeste­śmy zależni od naszych opie­ku­nów. Roz­wi­jamy się w łonie matki, a póź­niej wytwa­rzamy więzi, aby zapew­nić sobie ochronę i móc dalej roz­wi­jać się fizycz­nie i psy­chicz­nie. Ewo­lu­cyj­nie umoż­li­wiło to nam jako gatun­kowi osią­gnię­cie wyso­kiego poziomu funk­cjo­no­wa­nia. Jed­nak nasza naj­więk­sza siła jest zara­zem naszą główną sła­bo­ścią, gdyż jeste­śmy bar­dzo zależni od ludzi, któ­rzy opie­kują się nami w okre­sie roz­woju. Nawet jako osoby doro­słe zawsze pozo­sta­jemy w obsza­rze rela­cji. Dla­tego też nic nie może strau­ma­ty­zo­wać nas bar­dziej niż druga istota ludzka.

Kon­se­kwen­cje kata­strof natu­ral­nych lub wypad­ków mogą być tra­giczne, lecz naj­bar­dziej dotkliwe są traumy typu inter­per­so­nal­nego i to wła­śnie one powo­dują naj­głęb­sze zabu­rze­nia toż­sa­mo­ści i sys­temu war­to­ści jed­nostki. Takie poważne traumy inter­per­so­nalne, zwłasz­cza jeżeli mają miej­sce na począt­ko­wych eta­pach roz­woju lub poja­wiają się w ramach bli­skich związ­ków uczu­cio­wych, dają począ­tek obja­wom kli­nicz­nym, które zebrane zostały w ramach kon­cep­cji traumy zło­żo­nej. Choć poję­cie to nie ist­niało do tej pory jako kate­go­ria dia­gno­styczna w kla­sy­fi­ka­cjach mię­dzy­na­ro­do­wych, wielu auto­rów opi­sy­wało już wcze­śniej, w jaki spo­sób wpły­wają na nas doświad­cze­nia tego rodzaju2,3. W rze­czy­wi­sto­ści naj­trud­niej­sza dla nas do przy­ję­cia oka­zuje się roz­bież­ność pomię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią, która spra­wia nam ból, a naszą skłon­no­ścią do zwra­ca­nia się do innych. Nie­któ­rzy auto­rzy twier­dzą, że głów­nym ele­men­tem traumy jest doświad­cze­nie zdrady ze strony osób, któ­rym ufa­li­śmy4. Jako istoty spo­łeczne dora­stamy w gru­pach, które zapew­niają nam poczu­cie pew­no­ści i ochrony, a w doro­sło­ści wciąż ota­czamy się sie­ciami wspar­cia spo­łecznego. Krzywda pocho­dząca spoza tych grup jest czymś, czego można się spo­dzie­wać. Jeżeli jed­nak osoby, od któ­rych ocze­ku­jemy opieki, ranią nas lub igno­rują, wykra­cza to poza sche­mat zapro­gra­mo­wany w naszych mózgach przez ewo­lu­cję. Jeżeli na przy­kład ule­gli­śmy wypad­kowi samo­cho­do­wemu, naj­gor­szym ele­men­tem tego wspo­mnie­nia może być brak zro­zu­mie­nia i pomocy ze strony poli­cjan­tów, któ­rzy przy­byli na miej­sce zda­rze­nia, lub ock­nię­cie się w szpi­tal­nym łóżku, kiedy nie ma w pobliżu nikogo, kto wyja­śniłby nam, co się dzieje. Jeżeli bli­ska osoba trafi z poważ­nym pro­ble­mem na izbę przy­jęć, naj­bar­dziej może nam zapaść w pamięć jakiś mało empa­tyczny komen­tarz leka­rza. Gdy ocze­ku­jemy pomocy od osoby, która zaj­muje tak szcze­gólne sta­no­wi­sko, zwłasz­cza gdy znaj­du­jemy się w pozy­cji zależ­no­ści, wrogi gest lub brak uwagi może spra­wić, że coś w nas pęk­nie.

Wła­śnie dla­tego histo­rie prze­mocy lub porzu­ce­nia w rodzi­nie zazwy­czaj wywo­łują naj­bar­dziej zło­żone traumy. W takich sytu­acjach osoby naj­słab­sze są krzyw­dzone w obrę­bie grupy, która powinna budo­wać ogni­sko rodzinne i zapew­niać ochronę przed świa­tem zewnętrz­nym. Doświad­cze­nia takie jak wojna, porwa­nie, długa izo­la­cja lub zwią­zek z kimś, kto znęca się nad nami psy­chicz­nie lub fizycz­nie, mogą powo­do­wać obraz kli­niczny, w któ­rym zabu­rzona zostaje cała oso­bo­wość. Nie jest to wów­czas jedy­nie wspo­mnie­nie, któ­rego nie spo­sób zasy­mi­lo­wać, bowiem nastę­puje wów­czas zała­ma­nie się naszych prze­ko­nań na temat nas samych, innych ludzi i ota­cza­ją­cego nas świata

Nie­któ­rzy auto­rzy opi­sują rów­nież tak zwane ukryte traumy5. Cho­dzi o drobne, codzienne doświad­cze­nia, które mogli­by­śmy uznać za mało istotne, „rze­czy, które dzieją się” w każ­dej rodzi­nie. Wyni­kają z braku roze­zna­nia, nie­ade­kwat­nych reak­cji na emo­cje dru­giej osoby, mani­pu­la­cji lub braku wspar­cia we wraż­li­wym okre­sie dzie­ciń­stwa. Wiele z tych sytu­acji ma zwią­zek z poję­ciem przy­wią­za­nia, ozna­cza­ją­cym poszu­ki­wa­nie ochrony u opie­ku­nów, od któ­rych jako dzieci jeste­śmy zależni; w okre­sie doro­sło­ści owo przy­wią­za­nie prze­no­simy na osoby, z któ­rymi nawią­zu­jemy więzi uczu­ciowe. Zdrowy styl przy­wią­za­nia nazy­wany jest ufnym lub bez­piecz­nym. Cha­rak­te­ry­zuje go ela­styczna, sta­bilna i spójna więź pomię­dzy dziec­kiem a opie­ku­nem. W przy­padku zbyt dużego dystansu lub prze­sad­nego nie­po­koju mówimy o lęko­wym stylu przy­wią­za­nia. Gdy nie­po­kój staje się nie do wytrzy­ma­nia, poja­wia się strach i powstaje zdez­or­ga­ni­zo­wany styl przy­wią­za­nia. Tak jak bez­pieczny styl przy­wią­za­nia chroni nas przed życio­wymi prze­ciw­no­ściami, tak style lękowy oraz zdez­or­ga­ni­zo­wany wpły­wają na to, w jaki spo­sób wcho­dzimy w inte­rak­cje z innymi oraz jaki mamy sto­su­nek do samych sie­bie.

Wpływ tych wcze­snych trau­ma­tycz­nych doświad­czeń może być różny, w zależ­no­ści od etapu życia, na jakim miały one miej­sce6. Gdy wystąpi wiele bar­dzo trud­nych doświad­czeń, a w dodatku styl przy­wią­za­nia do opie­ku­nów jest zdez­or­ga­ni­zo­wany, pro­wa­dzi to do zja­wi­ska psy­cho­lo­gicz­nego zwa­nego dyso­cja­cją7. Dyso­cja­cja to zło­żone poję­cie, nie do końca dobrze zde­fi­nio­wane, które wiąże się z obja­wami takimi jak trud­ność w przy­po­mnie­niu sobie wyda­rzeń, poczu­cie oddzie­le­nia od wła­snego ciała, emo­cji lub oto­cze­nia, a także z roz­ma­itymi obja­wami ze strony ciała. Według nie­któ­rych auto­rów naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną cechą dyso­cja­cji jest frag­men­ta­cja oso­bo­wo­ści i toż­sa­mo­ści8. Ktoś, kto doświad­czył poważ­nych traum inter­per­so­nal­nych, czę­sto znaj­duje się w sta­nie bez­u­stan­nej walki z samym sobą, uni­ka­jąc wspo­mnień tego, co się wyda­rzyło, i odrzu­ca­jąc te aspekty wła­snej oso­bo­wo­ści, z któ­rymi się nie iden­ty­fi­kuje. Taka osoba może czuć, myśleć lub robić coś zupeł­nie odmien­nego, niż pra­gnie, odczu­wać swo­isty rodzaj obco­ści wobec swo­jego spo­sobu funk­cjo­no­wa­nia w nie­któ­rych sytu­acjach lub żyć w sta­nie cią­głych, wewnętrz­nych sprzecz­no­ści. Nie wykształci zin­te­gro­wa­nego obrazu sie­bie, a wiele aspek­tów jej życia umy­sło­wego nie jest akcep­to­wa­nych, regu­lo­wa­nych lub modu­lo­wa­nych we wła­ściwy spo­sób.

Objawy dyso­cja­cyjne poja­wiają się zatem w naj­bar­dziej eks­tre­mal­nych sytu­acjach zło­żo­nej trau­ma­ty­za­cji i w przy­padku zdez­or­ga­ni­zo­wa­nego stylu przy­wią­za­nia9. Mogą wów­czas poja­wiać się luki w pamięci zwią­zane bądź to z sytu­acjami bie­żą­cymi, bądź też z prze­szło­ścią. Zarówno bodźce zewnętrzne, jak i te pocho­dzące z ciała mogą wyda­wać się dziwne lub odle­głe, a wła­sne zacho­wa­nia mogą być odczu­wane jako auto­ma­tyczne lub mecha­niczne. Czę­sto myśli, uczu­cia i dzia­ła­nia nie są w takiej sytu­acji uzna­wane za wła­sne i przy­bie­rają nie­kiedy formę gło­sów. Mogą się bar­dzo zmie­nić cechy oso­bo­wo­ści, a emo­cje i zacho­wa­nia – ulec usztyw­nie­niu. Nie­kiedy poja­wiają się roz­ma­ite symp­tomy fizyczne, takie jak para­liż, ruchy nie­kon­tro­lo­wane, zabu­rze­nia czu­cia, utrata zmy­słów, na przy­kład wzroku lub słu­chu. Nie­któ­rzy doświad­czają takich obja­wów w trak­cie trau­ma­tycz­nego wyda­rze­nia, na przy­kład pod­czas napa­ści mają poczu­cie, że znaj­dują się poza cia­łem, albo część tego doświad­cze­nia nie zapi­suje się w ich pamięci. W innych przy­pad­kach symp­tomy poja­wiają się po dłu­gim cza­sie od czyn­nika, który je wywo­łał, na przy­kład w bar­dzo nie­wiel­kim stop­niu dają o sobie znać w reak­cji na sytu­acje prze­żyte w dzie­ciń­stwie, nato­miast znacz­nie wyraź­niej i inten­syw­niej obja­wiają się w doro­sło­ści.

Te symp­tomy łączą się z bar­dziej uogól­nio­nymi prze­ja­wami traumy zło­żo­nej, takimi jak głę­boka zmiana prze­ko­nań na temat sie­bie i świata, pro­blemy z regu­la­cją emo­cji i popę­dów, zacho­wa­nia auto­de­struk­cyjne, trud­no­ści w nawią­zy­wa­niu rela­cji intym­nych, zabu­rze­nia w postrze­ga­niu innych ludzi, ide­ali­za­cja osób, które wyrzą­dziły nam krzywdę, a także pro­blemy medyczne.

Nie­za­leż­nie od formy, w jakiej obec­nie pro­blemy się mani­fe­stują, ważne jest, by uświa­do­mić sobie zwią­zek pomię­dzy nimi a leżą­cymi u ich pod­łoża prze­szłymi wyda­rze­niami. Należy też zro­zu­mieć, dla­czego te objawy utrzy­mują się w cza­sie, mimo że uprzy­krzają nam życie i chcie­li­by­śmy się ich pozbyć. Poczu­cie bycia nie­zro­zu­mia­nym oraz trud­no­ści ze zro­zu­mie­niem, co tak naprawdę się przy­da­rzyło, to czę­ste wra­że­nia osób, które doświad­czyły trau­ma­tycz­nych wyda­rzeń. Przede wszyst­kim zabra­kło im poczu­cia bez­wa­run­ko­wej akcep­ta­cji, jakiej potrze­buje każde dziecko. Co wię­cej, ota­cza­jący je świat wie­lo­krot­nie oka­zy­wał się pełen sprzecz­no­ści i para­dok­sów, a nikt nie poma­gał im nadać sensu temu, co się działo. W wyniku tych doświad­czeń, zarówno w dzie­ciń­stwie, jak i w doro­sło­ści, osoby takie mają ogromne trud­no­ści w zro­zu­mie­niu i zaak­cep­to­wa­niu samych sie­bie i odpo­wia­da­niu w świa­domy spo­sób na wła­sne potrzeby. Wła­śnie dla­tego głów­nym celem tej książki jest zapew­nie­nie pomocy pacjen­tom i pro­fe­sjo­na­li­stom w zro­zu­mie­niu, z jakiego powodu te pro­blemy się poja­wiają i utrzy­mują. Nasze spo­soby patrze­nia na sie­bie samych oraz wcho­dze­nia w kon­takt z innymi ludźmi, które pier­wot­nie ukształ­to­wały się tak, by pomóc nam w prze­trwa­niu w nie­przy­ja­znym oto­cze­niu, muszą zostać cał­ko­wi­cie prze­for­mu­ło­wane. Musimy nauczyć się patrzeć na sie­bie innymi oczami. Nasze nasta­wie­nie wobec ludzi i świata musi stać się bar­dziej otwarte i ela­styczne. Jeżeli zdo­łamy to zro­zu­mieć, będziemy mogli roz­po­cząć pro­ces zmiany.

1. Przełączanie się z trybu automatycznego na ręczny

1

Prze­łą­cza­nie się z trybu auto­ma­tycz­nego na ręczny

Powin­ni­śmy sta­rać się oduczyć znacz­nej czę­ści tego, czego się nauczy­li­śmy, i nauczyć się tego, czego nas nie nauczono.

Ronald D. Laing

Juanowi udało się prze­trwać wojnę, która trwała wiele lat, a wręcz zaczęła się na długo przed jego uro­dze­niem. Całe poko­le­nia jego przod­ków wal­czyły przez dłu­gie dekady, ale nikt nie był w sta­nie stwier­dzić, co zapo­cząt­ko­wało ów kon­flikt ani dla­czego wciąż trwał. W takich wła­śnie oko­licz­no­ściach przy­szło mu dora­stać, a dopóki nie wyje­chał za gra­nicę, nie zda­wał sobie nawet sprawy z ist­nie­nia innego świata.

W cza­sie wojny roz­wi­nął wiele umie­jęt­no­ści. Nauczył się odnaj­do­wać naj­mniej nie­bez­pieczne miej­sca, ale jako że żadne z nich nie było wystar­cza­jąco pewne, posiadł też zdol­ność spa­nia tak, jakby nie spał, zawsze mając przy sobie broń i cały czas pozo­sta­jąc w sta­nie czuj­no­ści, w któ­rym jego uwa­dze nie umy­kał naj­mniejszy nawet odgłos czy ruch. Wykształ­cił w sobie też szcze­gólną wraż­li­wość, pozwa­la­jącą mu zauwa­żyć u ludzi każdy podej­rzany gest czy zacho­wa­nie. Jeżeli nikomu nie ufasz, nie zosta­niesz zdra­dzony. Ta umie­jęt­ność wie­lo­krot­nie rato­wała mu życie.

Juan musiał stać się eks­per­tem w dzie­dzi­nie tak­tyki walki. Nauczył się wal­czyć jak nikt inny i nie wahał się przed wyko­rzy­sta­niem tej umie­jęt­no­ści w naj­drob­niej­szej nawet pro­wo­ka­cji. Był też dosko­na­łym bie­ga­czem i dzięki temu udało mu się uciec przed ata­ku­jącą go grupą. Przez wiele godzin biegł przez las w takim tem­pie, że zosta­wił pościg w tyle. Jego naj­cen­niej­szą umie­jęt­no­ścią była zdol­ność do pozo­sta­wa­nia w bez­ru­chu, niczym posąg, z mak­sy­mal­nie zre­du­ko­wa­nym odde­chem. Napast­nicy prze­cho­dzili tuż obok i go nie zauwa­żali. Raz uda­wał mar­twego i nawet nie odczuł bólu, gdy go postrze­lono, aby się upew­nić, czy fak­tycz­nie nie żyje. Gdy został schwy­tany i przez wiele mie­sięcy był prze­trzy­my­wany przez uzbro­joną grupę, uda­wało mu się nie zwra­cać na sie­bie uwagi, ponie­waż pochy­lał głowę i uni­kał kon­taktu wzro­ko­wego. Wypeł­niał wszyst­kie pole­ce­nia swo­ich opraw­ców i doszło wręcz do tego, że stał się dla nich nie­zbędny, gdyż opie­ko­wał się innymi poj­ma­nymi. Wyko­ny­wał wszyst­kie obo­wiązki, a nawet robił jesz­cze wię­cej, niż od niego ocze­ki­wano. Zacho­wy­wał się jak ide­alny wię­zień, dzięki czemu unik­nął wielu kar. Gdy zyskał zaufa­nie swo­ich opraw­ców, udało mu się uciec.

Obser­wo­wał wszyst­kie te sytu­acje, nie odczu­wa­jąc, by miały na niego jaki­kol­wiek wpływ, a że powta­rzały się tyle razy, zdo­łał się na nie znie­czu­lić. Już nie było bólu, stra­chu ani smutku. Myślał tylko o tym, jak prze­żyć kolejny dzień i kolejną chwilę. Cier­pie­nie było luk­su­sem, na który nie mógł sobie pozwo­lić.

Juan miał zale­d­wie osiem­na­ście lat, gdy zna­lazł się na pokła­dzie statku, który zabrał go do innego kraju i pozwo­lił zosta­wić wojnę za sobą. Emo­cjo­nal­nie czuł się jed­nak zara­zem jak sta­rzec bez sił i jak dziecko, któ­remu nie dane było doro­snąć.

Wkro­czył do tego nowego świata, lecz wszyst­kie jego sys­temy adap­ta­cyjne były przy­sto­so­wane do poprzed­niego i nie miał świa­do­mo­ści, że powi­nien je dez­ak­ty­wo­wać. Na odgłos nad­jeż­dża­ją­cego samo­chodu się­gał ręką do pasa po broń. Gdy sły­szał gło­śne dźwięki, instynk­tow­nie sta­rał się szu­kać schro­nie­nia. Nie był w sta­nie nawią­zać z nikim rela­cji, ponie­waż na przy­kład gdy sąsiad witał się z nim w win­dzie albo kto­kol­wiek go zaga­dy­wał, zawsze budziło to jego nega­tywną reak­cję. Tak naprawdę mało kto się do niego zbli­żał, bo na jego twa­rzy zawsze malo­wał się wyraz napię­cia i nie­uf­no­ści. Choć w nowym miej­scu nie gro­ziły mu tak wiel­kie i cią­głe nie­bez­pie­czeń­stwa jak w kraju pocho­dze­nia, Juan wciąż uru­cha­miał te same auto­ma­tyczne reak­cje, które tak wiele razy oca­liły mu życie. Spo­kojna roz­mowa w kawiarni, uśmiech pie­ka­rza, spa­cer po parku, w któ­rym ludzie spo­koj­nie spę­dzają czas – żadne z tych doświad­czeń do niego nie docie­rało. Życie nie było w sta­nie prze­drzeć się przez cały ten pan­cerz, który tak efek­tyw­nie go chro­nił przed dozna­niem krzywdy. Emo­cjo­nalne znie­czu­le­nie nie ustę­po­wało, przy­ćmie­wa­jąc wszyst­kie uczu­cia i unie­moż­li­wia­jąc mu na przy­kład roz­ko­szo­wa­nie się lek­kim wia­ter­kiem lub pro­mie­niem słońca pada­ją­cym na twarz. Rze­czy, które akty­wo­wały jego czuj­ność – a było ich wiele – budziły w nim jedyne uczu­cie, któ­rego był świa­domy – ostrze­że­nie przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Spoj­rze­nie komuś w oczy zawsze wywo­ły­wało w nim nie­przy­jemne wra­że­nie, które nara­stało, jeżeli dana osoba nie cofała wzroku. Dla­tego uni­kał takich sytu­acji.

Nie­kiedy powra­cały do niego wspo­mnie­nia wraz z inten­syw­nymi, trud­nymi do wytrzy­ma­nia uczu­ciami. Zda­rzało się rów­nież, że poja­wiały się one w jego snach. Pra­wie zawsze uda­wało mu się nad nimi zapa­no­wać, odda­lić je od sie­bie, choć aby to uczy­nić, musiał pozo­sta­wać w cią­głym napię­ciu. Od dziecka miał zako­do­waną z tyłu głowy zasadę: zre­lak­so­wa­nie się może cię kosz­to­wać życie. Nauczył się też, że nie­znane tery­to­ria są nie­bez­pieczne, więc powta­rzał te same, ruty­nowe zacho­wa­nia w sztywny i auto­ma­tyczny spo­sób. Utrwa­lił w sobie wiele zasad, które przez dłu­gie lata były dla niego nie­zbędne i prze­kształ­ciły się w jego stały spo­sób funk­cjo­no­wa­nia. Choć wie­dział, że wojna dobie­gła końca, na jakimś głę­bo­kim pozio­mie wciąż była w nim żywa, a jego orga­nizm reago­wał tak, jakby ni­gdy nie odda­lił się z tam­tych nie­bez­piecz­nych rejo­nów. Nie zda­wał sobie sprawy, że jest w innym miej­scu, w odmien­nych warun­kach, że zasady z jego daw­nego świata tutaj nie obo­wią­zują, że traci wiele oka­zji, które nie tylko nie stwa­rzają nie­bez­pie­czeń­stwa, ale są dobre i cenne. Juan dusił się wewnątrz pan­ce­rza, który kie­dyś tak sku­tecz­nie go chro­nił. Teraz unie­moż­li­wiał mu korzy­sta­nie z życia. Kro­czył przez nowy świat z mapami pocho­dzą­cymi z tego poprzed­niego, roz­ma­wiał z nowymi kra­ja­nami w języku swo­jej daw­nej spo­łecz­no­ści. Emo­cjo­nalne znie­czu­le­nie Juana było tak duże, że nie pozwa­lało mu zdać sobie sprawy, co się z nim dzieje, a sytu­acja nie popra­wiała się by­naj­mniej wraz z upły­wem czasu. Możemy zmie­nić tylko to, czego jeste­śmy świa­domi. Gdy znaj­du­jemy się w trud­nej sytu­acji, nasz orga­nizm jest sku­piony na poko­na­niu tej trud­no­ści. Jeżeli nie jest to moż­liwe przy uży­ciu środ­ków, jakimi dys­po­nu­jemy, sta­ramy się po pro­stu prze­cze­kać daną sytu­ację. Jeżeli oko­licz­no­ści okażą się zbyt trudne, ogra­ni­czamy się do tego, by utrzy­mać się na nogach i iść dalej przed sie­bie. Znaczna część tego pro­cesu jest zauto­ma­ty­zo­wana, zwłasz­cza gdy mie­rzymy się z sytu­acjami, które uzna­jemy za nie­bez­pieczne, gdyż wów­czas nie ma czasu na doko­ny­wa­nie ana­liz. Prio­ry­te­tem staje się prze­ży­cie i prze­no­simy się na poziom reak­cji instynk­tow­nych.

Żoł­nierz na polu bitwy jest cał­ko­wi­cie uza­leż­niony od tej pod­sta­wo­wej zdol­no­ści prze­ży­cia. Musi być czujny, nasta­wiony na wykry­cie nie­bez­pie­czeń­stwa, mieć wyczu­lone zmy­sły. W sytu­acji zagro­że­nia trzeba naj­pierw dzia­łać, potem myśleć, i robić to sku­tecz­nie. W tych reak­cjach nie róż­nimy się zbyt­nio od zwie­rząt, które w warun­kach natu­ral­nych muszą wal­czyć o prze­ży­cie. I rze­czy­wi­ście, reak­cje te mają źró­dło w naj­bar­dziej pry­mi­tyw­nych obsza­rach naszego mózgu, tych, które współ­dzie­limy z gatun­kami mniej zaawan­so­wa­nymi ewo­lu­cyj­nie, na przy­kład gadami. W przy­padku zagro­że­nia jest to naj­szyb­szy i naj­bar­dziej efek­tywny spo­sób reago­wa­nia. Pro­blem poja­wia się, gdy te auto­ma­tyczne sys­temy pozo­stają aktywne przez dłuż­szy czas i stają się naszymi regu­lar­nymi wzor­cami zacho­wań. W efek­cie zaczy­nają się one uru­cha­miać poza oko­licz­no­ściami, dla któ­rych zostały stwo­rzone. W obli­czu nie­szko­dli­wych, nie­zna­czą­cych sytu­acji reagu­jemy tak, jak­by­śmy znaj­do­wali się w śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwie Pozo­sta­jemy bez­u­stan­nie w try­bie czuj­no­ści, nie­po­trzeb­nie eks­plo­atu­jąc nasze zasoby. Przy­po­mina to sytu­ację, w któ­rej mie­li­by­śmy w domu alarm uru­cha­mia­jący się za każ­dym razem, gdy przez okno wleci mucha. Czy taki sys­tem sku­tecz­nie chro­niłby nas przed wła­my­wa­czami?

Doświad­cze­nia kon­fliktu zbroj­nego to jedna z sytu­acji wywo­łu­ją­cych poważną traumę inter­per­so­nalną, która może spo­wo­do­wać objawy traumy zło­żo­nej i dyso­cja­cji. Jed­nak nie jest to jedyny rodzaj wojny, w jakiej ludzie uczest­ni­czą. Być może naj­strasz­niej­sza z wojen to ta, w któ­rej biorą udział dzieci dora­sta­jące we wro­gim śro­do­wi­sku rodzin­nym. Nie cho­dzi jedy­nie o mal­tre­to­wa­nie fizyczne czy nad­uży­cia sek­su­alne, lecz rów­nież o opie­ku­nów pogrą­żo­nych w depre­sji, cho­rych lub nie­zdol­nych do zro­zu­mie­nia, tro­ski i opieki nad dziećmi, które są od nich zależne. Jeżeli matka doświad­czy poważ­nej traumy na prze­strzeni dwóch pierw­szych lat życia dziecka1, może mieć to znaczny wpływ na umie­jęt­ność nawią­za­nia z nim więzi, a co za tym idzie, na póź­niej­szy roz­wój jego psy­chiki.

Co wię­cej, cha­rak­te­ry­styka ludz­kiego umy­słu wiąże się z innymi czyn­ni­kami, które dodat­kowo kom­pli­kują sytu­ację. Przyj­rzyjmy się raz jesz­cze, jak żoł­nierz Juan uru­cha­mia sze­roki wachlarz reak­cji obron­nych. Są one akty­wo­wane w odpo­wie­dzi na kon­kretne oko­licz­no­ści, aby przy­sto­so­wać się do wyma­gań danej sytu­acji. Gdy może sta­nąć do walki, ponie­waż mie­rzy się z wro­giem, który dys­po­nuje taką samą bro­nią jak on, robi to. Jeżeli zaś nie jest w sta­nie wal­czyć, rusza do ucieczki. W warun­kach natu­ral­nych zwie­rzęta zacho­wują się tak samo. Niedź­wiedź i lew mogą wal­czyć, ponie­waż ich siły są porów­ny­walne. Jeżeli jed­nak w trak­cie walki lew zyska prze­wagę, niedź­wiedź bez cie­nia wstydu uciek­nie. Ludzie praw­do­po­dob­nie czu­liby się w takiej sytu­acji zawsty­dzeni, mimo że wie­dzie­liby, iż ucieczka jest naj­sku­tecz­niej­szym spo­so­bem na prze­ży­cie. Nasze prze­ko­na­nia, normy spo­łeczne i moralne mają wpływ na to, w jaki spo­sób póź­niej ana­li­zu­jemy to, co się wyda­rzyło, i być może to one utrud­nia­łyby nam pogo­dze­nie się z fak­tem, że nie wal­czy­li­śmy i nie zwy­cię­ży­li­śmy. Być może uzna­li­by­śmy się za tchórz­li­wych i mie­li­by­śmy do sie­bie żal.

Jed­nak instynkt obrony nie ogra­ni­cza się tylko do reak­cji walki i ucieczki. Te dwa typy reak­cji wiążą się z pod­ję­ciem jakie­goś dzia­ła­nia. Co jed­nak w sytu­acji, gdy nic się nie da zro­bić? Co począć, jeżeli ktoś nas ata­kuje, a my nie mamy dokąd uciec? Znowu, w natu­rze wszystko jest prost­sze. W sta­dzie lwów wszyst­kie osob­niki pochy­lają głowę przed przy­wódcą, chyba że doro­sną na tyle, by sta­wić mu czoła. Żaden z mło­dych osob­ni­ków by się na to nie zdo­był. Jed­nak gdy jako dzieci odczu­wamy strach przed nauczy­cie­lem, star­szym lub sil­niej­szym kolegą albo człon­kiem naszej rodziny, nie­kiedy możemy mieć wyrzuty sumie­nia, że pochy­la­li­śmy głowę i nie patrzy­li­śmy w oczy oso­bie, która budziła nasze obawy – a prze­cież sta­nowi to dwie naj­sku­tecz­niej­sze i naj­roz­sąd­niej­sze stra­te­gie prze­trwa­nia. Nasz orga­nizm cechuje się mądro­ścią, która spra­wia, że wybie­ramy reak­cje, które mogą nas naj­le­piej ochro­nić w danych oko­licz­no­ściach. Jed­nak nasze myśli nam tego nie wyba­czają i suge­rują, że „nie zro­bi­li­śmy wystar­cza­jąco dużo”. To poczu­cie może towa­rzy­szyć nam przez całe życie i wywie­rać na nas wpływ w wielu róż­nych oko­licz­no­ściach.

W końcu, w sytu­acjach bez wyj­ścia, bez moż­li­wo­ści wyboru, jak wtedy, gdy dra­pież­nik osa­cza swoją ofiarę, wiele zwie­rząt zamiera bez ruchu i wcho­dzi w stan pozor­nej śmierci, co znie­chęca agre­sora. Dra­pież­niki nauczyły się w toku ewo­lu­cji, że należy omi­jać ofiarę, która się nie poru­sza, gdyż może być mar­twa, a w kon­se­kwen­cji nie­ja­dalna. Dla­tego w razie nie­pew­no­ści pozo­sta­nie w bez­ru­chu może oka­zać się zba­wienne i nasz orga­nizm o tym wie. Żoł­nie­rzowi Juanowi ten instynkt prze­trwa­nia oca­lił życie. Zara­zem jed­nak brak reak­cji w kon­fron­ta­cji z kimś, kto nas poniża, może być nie naj­lep­szym roz­wią­za­niem. Bajki i filmy dla dzieci poka­zują, że legen­darni boha­te­ro­wie nie trwają w bez­ru­chu ani nie pochy­lają głowy, lecz wal­czą nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści. A wręcz, co gor­sza, jako naj­bar­dziej godne podziwu uka­zy­wane są te osoby, które giną w bitwie, choć zgod­nie ze zdro­wym roz­sąd­kiem była ona z góry ska­zana na porażkę, gdyż przed­kła­dały swoje ide­ały nad pod­sta­wową logikę prze­trwa­nia. Ludzie inge­rują w natu­ralne sys­temy, które nie­kiedy są nie do końca sku­teczne. Jed­nak natura cechuje się wła­sną pro­stą mądro­ścią. Jeżeli czy­ta­jąc ten roz­dział, zada­jemy sobie pyta­nie: „Dla­czego wtedy nie wal­czy­łem(-łam), aby się obro­nić?”, praw­do­po­dob­nie odpo­wiedź będzie brzmiała: „Ponie­waż mój orga­nizm wie­dział lepiej ode mnie, co trzeba zro­bić”. Ewo­lu­cja nauczyła nas, że nie­jed­no­krot­nie brak dzia­ła­nia jest naj­lep­szym dzia­ła­niem; że naj­mą­drzej­szą obroną nie jest atak, a bez­ruch. To, że nie­kiedy możemy się bro­nić, nie robiąc nic, bywa trudne do przy­ję­cia dla osób, które prze­żyły przy­tła­cza­jące sytu­acje i w ich obli­czu doświad­czyły para­liżu lub blo­kady.

Tak jak wcze­śniej wspo­mniano, zasoby nie­zbędne do prze­trwa­nia nie­ko­niecz­nie są dopa­so­wane do naszego codzien­nego życia. Jeżeli musie­li­śmy przed długi czas pozo­sta­wać sku­pieni na obro­nie, nie­ła­two jest nam prze­pro­gra­mo­wać nasz sys­tem. Ten­den­cja do par­cia naprzód, dzia­ła­nia w spo­sób auto­ma­tyczny i nie­sku­pia­nia się na prze­szło­ści, może być bar­dzo silna. Nie­gdyś takie dzia­ła­nie było naszym spo­so­bem na prze­trwa­nie. Nie jeste­śmy świa­domi, że ta tra­twa, któ­rej kur­czowo się uchwy­ci­li­śmy, kiedy nasz sta­tek zaczął tonąć, po wyj­ściu na brzeg nie jest już nam potrzebna i może prze­szka­dzać. Jeżeli weź­miemy ją ze sobą na śnia­da­nie, do łóżka czy do pracy, prze­sta­nie sta­no­wić roz­wią­za­nie, a prze­ro­dzi się w pro­blem. Zasto­so­wa­nie sys­temu, który w kon­kret­nych oko­licz­no­ściach był sku­teczny, do każ­dego rodzaju sytu­acji, spra­wia, że prze­staje być on efek­tywny, bądź też może przy­no­sić korzy­ści na krótką metę, nato­miast w dłuż­szej per­spek­ty­wie powo­do­wać nega­tywne kon­se­kwen­cje. Dodat­kowo emo­cjo­nalne odrę­twie­nie, które pomaga nam utrzy­mać rów­no­wagę, spra­wia, że nasza świa­do­mość wyda­rzeń staje się nie­pełna i płytka. Czę­sto zda­rza się, że w póź­niej­szym okre­sie poja­wiają się objawy psy­cho­lo­giczne lub fizyczne, które z pozoru nie mają związku z prze­szłymi wyda­rze­niami. Nie­kiedy nawet jeżeli ktoś rozu­mie źró­dła swo­ich pro­blemów, może zasta­na­wiać się, czy warto anga­żo­wać się w dłu­go­trwały pro­ces tera­pii, który ma na celu pora­dze­nie sobie z trudną i bole­sną prze­szło­ścią, jeżeli tak naprawdę jedyne, czego pra­gnie, to ni­gdy wię­cej o niej nie myśleć.

Innym skut­kiem dłu­go­trwa­łych, trud­nych doświad­czeń jest to, że owe instynk­towne sys­temy obrony, auto­ma­ty­zu­jąc się i utrzy­mu­jąc przez długi czas, stają się naszym jedy­nym sys­te­mem reago­wa­nia. Z tego powodu mogą póź­niej uru­cha­miać się w sytu­acjach, w któ­rych nie są już ade­kwatne. Możemy być już starsi lub zna­leźć się w kon­tak­cie z kimś, wobec kogo nie powin­ni­śmy być kon­fron­ta­cyjni, bądź też mamy inne moż­li­wo­ści wybrnię­cia z sytu­acji, ale nasz sys­tem nie potrafi już doko­ny­wać wyboru. Zawsze będziemy odwo­ły­wać się do reak­cji, które swego czasu były sku­teczne, choć teraz już nie mają zasto­so­wa­nia, a może nawet są nie­wła­ściwe. Mimo to wciąż są to wzorce reak­cji, które nasz orga­nizm auto­ma­tycz­nie uru­cha­mia.

Fak­tem pozo­staje, że jeżeli nie zatrzy­mamy się, by leczyć nasze rany, wciąż będą one pozo­sta­wały otwarte, a my już zawsze będziemy odczu­wać ból. Nasz orga­nizm pozo­sta­nie w sta­nie cią­głej goto­wo­ści, ponie­waż infor­ma­cja, że zagro­że­nie już minęło, nie dotrze do głębi naszej istoty. Sys­temy ochrony pozo­staną zablo­ko­wane, będą uru­cha­miać się w auto­ma­tyczny, sztywny spo­sób, nie adap­tu­jąc się do sytu­acji, w któ­rych się znaj­du­jemy. Emo­cjo­nalne znie­czu­le­nie, które chro­niło nas przed bólem, sprawi, że będziemy sądzić, iż już poko­na­li­śmy pro­blem albo że nie był aż tak istotny. Może wyda­wać nam się, że powrót do nor­mal­nego funk­cjo­no­wa­nia jest zbyt trudny i że powtórne nawią­za­nie kon­taktu z tymi głę­boko zako­pa­nymi emo­cjami i odczu­ciami będzie wią­zało się z nie­po­trzeb­nym cier­pie­niem. Jed­nak nie­zro­bie­nie tego jest rów­no­znaczne ze świa­do­mo­ścią, że w naszym ogro­dzie znaj­duje się mina prze­ciw­pie­chotna. Wydaje nam się, że wystar­czy nie zbli­żać się do miej­sca, gdzie jest zako­pana. Tym­cza­sem może się zda­rzyć, że pew­nego dnia potkniemy się i na nią nastą­pimy. Jeżeli nawet jed­nak to się nie wyda­rzy, ni­gdy nie będziemy naprawdę mogli cie­szyć się naszym ogro­dem.

2. Jak nauczyć się czuć na nowo

2

Jak nauczyć się czuć na nowo

Pomię­dzy mną a życiem jest cien­kie szkło. Choć­bym nie wiem jak wyraź­nie widział i rozu­miał życie, nie mogę go dotknąć.

Fer­nando Pes­soa1

Niekiedy, gdy przy­da­rza nam się coś złego, nie zauwa­żamy tego od razu, lecz dopiero po jakimś cza­sie, kiedy prze­rwiemy czyn­ność, którą byli­śmy zajęci, i prze­kie­ru­jemy uwagę na wła­sne samo­po­czu­cie. Jeżeli zaś krzywda dzieje nam się bez­u­stan­nie, sku­pia­nie się na tym, jak się czu­jemy, staje się luk­su­sem, na który nie możemy sobie pozwo­lić, więc odłą­czamy się na stałe od wła­snych uczuć. To samo ma miej­sce w kon­tek­ście kon­tak­tów inter­per­so­nal­nych: czę­sto zda­rza się, że ludzie w naszym oto­cze­niu nie są w sta­nie odgad­nąć naszych emo­cji ani pomóc nam w zro­zu­mie­niu naszych reak­cji. Ten brak zestro­je­nia z oto­cze­niem dodat­kowo wzmaga nasze poczu­cie alie­na­cji.

Nawet gdy ludzie z pozoru zdają się przy­tło­czeni inten­syw­nymi emo­cjami, mogą mieć trud­ność z nawią­za­niem z nimi kon­taktu lub ich tole­ro­wa­niem. Dziecko dora­sta­jące w śro­do­wi­sku rodzin­nym prze­sy­co­nym prze­mocą praw­do­po­dob­nie będzie miało trud­ność z radze­niem sobie z wła­sną zło­ścią. Może prze­ja­wiać się to w dwo­jaki spo­sób. Jedną z moż­li­wo­ści jest brak kon­troli nad zło­ścią, nad­mierna impul­syw­ność; gdy coś taką osobę spro­wo­kuje, nie będzie w sta­nie nad sobą zapa­no­wać. Drugą opcją jest próba pomiesz­cze­nia czy zako­pa­nia tego ogromu emo­cji, co dopro­wa­dzi do trud­no­ści w sta­now­czym wyra­ża­niu wła­snych poglą­dów, odma­wia­niu cze­goś czy też pro­sze­niu o to, czego się potrze­buje. Gdy opie­kun cierpi na depre­sję, dziecko może nie mieć moż­li­wo­ści wyra­ża­nia wła­snego smutku, a jeżeli zauważy przy­gnę­bie­nie w oczach matki lub ojca, będzie mu ono przy­po­mi­nało o bole­snym dystan­sie, jaki two­rzy się w jego wyniku pomię­dzy nim a opie­ku­nem. Poczu­cie wstydu lub wstrętu, któ­rego nie spo­sób ujaw­nić, może pro­wa­dzić do aktyw­nego uni­ka­nia tych emo­cji.

Uni­ka­nie i tłu­mie­nie mogą doty­czyć nie tylko nega­tyw­nych emo­cji. Rów­nież przy­jem­ność czy radość budzą nie­kiedy obawę i potrzebę auto­cen­zury – dla­tego że są odle­głe od dotych­cza­so­wych doświad­czeń danej jed­nostki bądź też dla­tego że uważa ona, iż na nie nie zasłu­guje. Być może w w pierw­szych latach jej życia zabra­kło przy­jem­nych chwil w kon­tak­cie z opie­ku­nami, ponie­waż byli oni cho­rzy albo sami nie potra­fili się niczym cie­szyć. W tym dru­gim przy­padku pozy­tywne odczu­cia stają się obce i czę­sto są jedy­nie przy­po­mnie­niem cze­goś, o czym dana osoba wie, że powinna była dostać, lecz nie zostało jej to dane.

Emo­cje i odczu­cia fizyczne to nasze czuj­niki. Ich osła­bie­nie pozba­wia nas punktu odnie­sie­nia pozwa­la­ją­cego oce­nić to, co nam się przy­da­rza, jaki ma na nas wpływ, oraz to, czego potrze­bu­jemy i w jaki spo­sób to osią­gnąć. Idziemy przed sie­bie po omacku, bez kon­taktu z wła­sną intu­icją i dzia­ła­jąc jedy­nie na pod­sta­wie instruk­cji obsługi bazu­ją­cej na logicz­nym rozu­mo­wa­niu, które w dodatku jest znie­kształ­cone przez prze­ko­na­nia zro­dzone w tych samych trau­ma­tycz­nych kon­tek­stach, które spo­wo­do­wały oddzie­le­nie od emo­cji.

Ważną czę­ścią pro­cesu zdro­wie­nia jest pogo­dze­nie się ze swo­imi emo­cjami i ziden­ty­fi­ko­wa­nie dostęp­nych nam zaso­bów pozwa­la­ją­cych na ich regu­lo­wa­nie. Emo­cje nie są same w sobie ani dobre, ani złe, każda z nich pełni istotną funk­cję i dopiero gdy wszyst­kie współ­pra­cują, możemy sku­tecz­nie radzić sobie w roz­ma­itych sytu­acjach. Nie­kiedy może nam być trudno zro­zu­mieć, czemu służą nie­które z emo­cji, zwłasz­cza te nie­przy­jemne, ale żadna z nich nie ist­nia­łaby, gdyby nie odgry­wała klu­czo­wej roli w naszym życiu. Przyj­rzyjmy się zatem roz­ma­itym emo­cjom i uczu­ciom (sta­nom nieco bar­dziej zło­żo­nym niż emo­cje) oraz ich głów­nym funk­cjom.

Do czego służy strach?

Strach nas chroni. Dzięki niemu nasz orga­nizm mobi­li­zuje się, aby zare­ago­wać w obli­czu zagro­że­nia. Odczu­cie stra­chu jest auto­ma­tyczną reak­cją, która zapew­nia nam bez­pie­czeń­stwo; spra­wia, że zaczy­namy ucie­kać, jesz­cze zanim zdą­żymy się nad tym dobrze zasta­no­wić. Gdy strach jest współ­mierny do sytu­acji, w jakiej się znaj­du­jemy, sta­nowi nasz istotny zasób.

Zaczyna on nato­miast sta­no­wić pro­blem, gdy akty­wuje się co chwila i towa­rzy­szy nam bez­u­stan­nie. Cza­sami tak się dzieje, ponie­waż strach zostaje dosłow­nie „wbu­do­wany w nasze ciało”. Gdy znaj­du­jemy się w sytu­acji, która nas prze­raża, ale nie ma moż­li­wo­ści, by się z niej wydo­stać, nie możemy się też wyzwo­lić z reak­cji lęko­wej. Gdy prze­stra­szymy się cze­goś, a zagro­że­nie już minie, nie­kiedy drżymy, pła­czemy, robi nam się słabo: ciało „pozbywa” się w ten spo­sób stra­chu i dzięki temu możemy przejść w inny stan emo­cjo­nalny. W sytu­acjach bez wyj­ścia nie docho­dzi do takiego roz­ła­do­wa­nia i reak­cja pozo­staje zablo­ko­wana, a następ­nie akty­wuje się ponow­nie w podob­nych oko­licz­no­ściach. Może rów­nież prze­ro­dzić się w stan bez­u­stan­nej czuj­no­ści, hiper­ak­ty­wa­cji, która utrzy­muje nas w sta­nie cią­głego napię­cia, unie­moż­li­wia­jąc roz­luź­nie­nie się i odpo­czy­nek.

Do czego służy złość?

Złość to emo­cja o złej sła­wie, lecz w rze­czy­wi­sto­ści ma duży zwią­zek z naszym instynk­tem prze­trwa­nia. Wraz ze stra­chem sta­nowi jedną z dwóch reak­cji aktyw­nej obrony, które jako pierw­sze akty­wują się na pozio­mie instynk­tow­nym. Jeśli prze­ciw­nik prze­wyż­sza nas siłą, reak­cja ta jest auto­ma­tycz­nie blo­ko­wana przez orga­nizm. Pies może wal­czyć z kotem, ale będzie ucie­kał przed lwem. Złość, emo­cja nasta­wiona na wyzwo­le­nie aktyw­nej reak­cji, na walkę z zagro­że­niem, pozo­staje wów­czas „uwię­ziona wewnątrz” i może dawać o sobie znać pod posta­cią roz­ma­itych symp­to­mów.

W wielu przy­pad­kach ta zablo­ko­wana złość jest dodat­kowo odrzu­cana, jeżeli na przy­kład w dzie­ciń­stwie mie­li­śmy w swoim oto­cze­niu kogoś bar­dzo agre­syw­nego lub kry­tycz­nego i obser­wo­wa­li­śmy jego czę­ste wybu­chy i nie­umie­jętne kana­li­zo­wa­nie gniewu, czego kon­se­kwen­cje odczu­wa­li­śmy my bądź bli­skie nam osoby. Uzna­li­śmy wów­czas, że to złość sama w sobie jest czymś złym, a nie to, w jaki spo­sób ten ktoś sobie z nią nie radził. Powie­dzie­li­śmy sobie: „Nie chcę taki (taka) być”, „Nie chcę tak się czuć”. W efek­cie ta złość, któ­rej nie dajemy zdro­wego ujścia, obraca się prze­ciwko nam i zamie­nia się w samo­oskar­że­nia lub auto­sa­bo­taż. Ni­gdy jej nie oka­zu­jąc, sta­jemy się w dodatku dużo bar­dziej bez­bronni, nie­zdolni do powie­dze­nia „nie” i pro­sze­nia o to, czego potrze­bu­jemy, co dodat­kowo napę­dza błędne koło naszego cier­pie­nia.

Do czego służy czułość?

Czu­łość nie jest jedną z emo­cji pod­sta­wo­wych, lecz zło­żo­nym uczu­ciem. Dąże­nie do nawią­zy­wa­nia rela­cji z innymi jest wro­dzoną potrzebą czło­wieka. Jed­nak w sytu­acji, gdy nasze pierw­sze więzi były prze­sy­cone nie­po­ko­jem lub cha­rak­te­ry­zo­wały się dystan­sem bądź nie­obec­no­ścią, poko­cha­nie kogoś może jawić nam się jako coś nie­bez­piecz­nego lub budzić w nas nie­pew­ność. W efek­cie uni­kamy więc nawią­zy­wa­nia rela­cji lub czu­jemy się źle, gdy stają się one zbyt bli­skie. Możemy zawsze postrze­gać więź z innymi ludźmi jako coś nie­po­ko­ją­cego, źró­dło cier­pie­nia, lub też prze­ko­nać samych sie­bie, że miłość i przy­wią­za­nie nie są nam do niczego potrzebne.

Tak jak wcze­śniej zostało to opi­sane, odczu­wa­nie „pozy­tyw­nych” emo­cji bywa nie­kiedy trud­niej­sze niż dostrze­że­nie tych „nega­tyw­nych”. Jest to rów­nież zależne od tego, czy mie­li­śmy w dzie­ciń­stwie pozy­tywne doświad­cze­nia miłych chwil spę­dzo­nych z któ­rymś z naszych opie­ku­nów, wspól­nego śmie­chu, zabawy, rado­ści. Takie momenty sta­no­wią bazę, która pozwala nam póź­niej odczu­wać emo­cje zwią­zane z pozy­tyw­nym przy­wią­za­niem i rado­ścią. Może rów­nież się zda­rzyć, że jeżeli jako dzieci nie mie­li­śmy takich doświad­czeń, w doro­sło­ści odczu­wamy roz­pacz­liwą potrzebę bli­sko­ści, co wiąże się z tym, że wobec aktu­al­nych rela­cji nie mamy racjo­nal­nych ocze­ki­wań, lecz chcemy, by zapew­niły nam „wszystko to, czego nam zabra­kło w dzie­ciń­stwie”. To pro­wa­dzi do nie­ade­kwat­nych reak­cji i wielu pro­ble­mów w kon­tak­tach z bli­skimi ludźmi.

Do czego służy smutek?

Czło­wiek to z natury istota spo­łeczna. Żyjemy w gru­pach i łączymy się ze sobą sie­ciami rela­cji. Dzieci przez wiele lat potrze­bują swo­ich opie­ku­nów, dla­tego też wcze­sne więzi są klu­czowe dla zdro­wego pro­cesu roz­woju. Ich siłę wzmac­nia dodat­kowo uczu­cie, z któ­rym mie­rzymy się w obli­czu utraty bli­skich osób: smu­tek. Gdyby utrata kogoś lub cze­goś nie budziła w nas smutku, nie pozo­sta­wa­li­by­śmy przy­wią­zani do tych obiek­tów, podob­nie jak nie poszu­ku­jemy poży­wie­nia, gdy nie jeste­śmy głodni. Smu­tek, choć nie­kiedy bole­sny, jest istotny dla pra­wi­dło­wego funk­cjo­no­wa­nia i prze­trwa­nia jed­no­stek i spo­łecz­no­ści. Można okre­ślić go jako rodzaj „rela­cyj­nego kleju”.

Emo­cja ta, podob­nie jak wszyst­kie pozo­stałe, pod­lega samo­re­gu­la­cji, o ile pozwo­limy jej pły­nąć swo­bod­nie i łączyć się z innymi uczu­ciami. Smu­tek przy­po­mina rzekę, która, choć nikt nią nie kie­ruje, potrafi tra­fić do morza. Jeżeli ludzie wpły­wają na jej bieg, budu­jąc wały prze­ciw­po­wo­dziowe i kanały, znacz­nie zwięk­sza się praw­do­po­do­bień­stwo, że w wyniku jakiejś potęż­nej ulewy rzeka wystąpi z brze­gów i znisz­czy wszystko na swo­jej dro­dze. Na nic zda się zamy­ka­nie zapór, aby unik­nąć powo­dzi: to jesz­cze bar­dziej skom­pli­kuje sytu­ację, gdyż spo­wo­duje nagro­ma­dze­nie się takiej ilo­ści wody, że gdy w końcu tama puści, skutki będą jesz­cze bar­dziej kata­stro­falne. Gdy odczu­wamy smu­tek, a jed­no­cze­śnie jeste­śmy na sie­bie z tego powodu źli, nie pozwa­lamy mu swo­bod­nie pły­nąć, spy­chamy go do środka. A to, co nie znaj­duje ujścia, zostaje w naszym wnę­trzu. Możemy tego nie zauwa­żać, lecz zako­pane emo­cje zawsze powo­dują szkody.

Do czego służy radość?

Radość to ener­gia, która wiąże się z peł­nym nadziei ocze­ki­wa­niem, z chę­cią podej­mo­wa­nia róż­nych aktyw­no­ści. Prze­ży­wa­nie przy­jem­nych chwil sta­nowi emo­cjo­nalną pożywkę, tak samo ważną jak jedze­nie. Pomimo wyraź­nie pozy­tyw­nego cha­rak­teru tej emo­cji nie każdy czuje się z nią dobrze. Przy­jemne chwile są czę­sto zakłó­cane przez myśli takie jak: „Po czymś dobrym zawsze przy­cho­dzi coś złego” albo „Nie mam prawa do szczę­ścia”, które nawie­dzają nas niczym duchy i powo­dują złe samo­po­czu­cie.

Nie­któ­rzy uwa­żają, że mogą zaj­mo­wać się jedy­nie czymś poży­tecz­nym lub poświę­cać czas innym ludziom. Nie czują przy­zwo­le­nia, by robić coś bez kon­kret­nego celu albo dla samej przy­jem­no­ści, gdyż wywo­łuje to w nich poczu­cie winy lub dys­kom­fort. Nasz sys­tem prze­trwa­nia naka­zuje dąże­nie do bez­błęd­nego wyko­ny­wa­nia zadań, walkę o zyska­nie poczu­cia kon­troli albo podej­mo­wa­nie prób – zazwy­czaj bez­sku­tecz­nych – speł­nia­nia ocze­ki­wań oto­cze­nia. Czę­sto też poświę­camy się opiece nad innymi, gdyż sami nie otrzy­ma­li­śmy potrzeb­nej opieki. Jak wcze­śniej wspo­mniano, trudno jest porzu­cić stare sche­maty.

Do czego służy poczucie winy?

Poczu­cie winy to uczu­cie, nie emo­cja pod­sta­wowa, i podob­nie jak wszyst­kie wcze­śniej opi­sane rów­nież pełni zdrową funk­cję. Zdrowe poczu­cie winy nazywa się odpo­wie­dzial­no­ścią i to ono pozwala nam uczyć się na wła­snych błę­dach i je napra­wiać. Aby dzia­łało we wła­ściwy spo­sób, musi być ade­kwatne do sytu­acji. Jeżeli nagro­ma­dziło się go zbyt dużo, możemy czuć prze­sadną winę, nawet w sytu­acjach, kiedy to inni są za coś odpo­wie­dzialni w rów­nym stop­niu co my. Gdy tak się dzieje, zamiast uczyć się na bazie swo­ich doświad­czeń, blo­ku­jemy się i toniemy.

Czę­sto, gdy winimy się za prze­szłe błędy, sami sie­bie oszu­ku­jemy. Ana­li­zu­jąc, co mogli­śmy wów­czas zro­bić, nie bie­rzemy pod uwagę tego, co wie­dzie­li­śmy w tam­tym cza­sie, moż­li­wo­ści, które wtedy były w naszym zasięgu, naszego stanu emo­cjo­nal­nego, naszego wieku… Stwier­dzamy: „Gdy­bym teraz zna­lazł(a) się w tej sytu­acji, wszystko zro­bił(a)bym ina­czej”, lecz prze­cież teraz dys­po­nu­jemy wska­zów­kami, do któ­rych wtedy nie mie­li­śmy dostępu. Wów­czas nie zna­li­śmy przy­szło­ści, wie­dzie­li­śmy tyle, ile wie­dzie­li­śmy, i byli­śmy tacy, jacy byli­śmy. Zro­bi­li­śmy to, co mogli­śmy przy zaso­bach, jakimi wów­czas dys­po­no­wa­li­śmy. Trzeba brać to pod uwagę, jeśli chce się doko­nać spra­wie­dli­wej oceny. Musimy mieć rów­nież świa­do­mość, że dopóki nie zosta­nie wyna­le­ziony wehi­kuł czasu, to nie­za­leż­nie, jak bar­dzo będziemy cofać się po swo­ich śla­dach, nie zmie­nimy tego, w jaki spo­sób sprawy się poto­czyły. Zdrowe poczu­cie winy nie pro­wa­dzi do posy­py­wa­nia ran solą, lecz do ucze­nia się na wła­snych błę­dach i wycią­ga­nia wnio­sków z doświad­czeń, aby podej­mo­wać w przy­szło­ści lep­sze decy­zje.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki