Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Szczęśliwych jest zawsze garstka, a ich też prędzej czy później trafi jakieś wielkie nieszczęście”.
„Trąba powietrzna” to zbiór opowiadań o ludziach, którzy toczą boje z codziennością – często przewrotną i pełną niespodzianek. Z pozoru zwyczajne sytuacje nagle wywracają się na drugą stronę, czasem poruszając, czasem wzburzając, zaskakując, a niekiedy bawiąc. Bohaterowie tych opowieści są różni: młodzi i starzy, szczęśliwi i zagubieni, pełni nadziei na lepsze jutro lub pogodzeni z kaprysami losu. Tomasz Jastrun z charakterystyczną dla siebie mieszanką humoru i empatii portretuje świat, gdzie miłość, namiętność, zdrada, starość i śmierć splatają się w złożoną mozaikę.
To proza, która nie tylko pozostaje w pamięci, ale też zmienia sposób patrzenia na własne życie. Pełna wnikliwych obserwacji i niebanalnych historii, realistyczna, a zarazem liryczna, prowokuje do refleksji nad tym, co spotyka każdego z nas.
[o autorze]
Tomasz Jastrun – poeta, prozaik, felietonista, krytyk literacki. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku związany z opozycją demokratyczną. Redaktor podziemnego pisma „Wezwanie”. Po 1990 roku dyrektor Instytutu Polskiego w Sztokholmie i attaché kulturalny w Szwecji. Autor wielu tomików wierszy i licznych powieści. Pisał felietony m.in. do paryskiej „Kultury”, „Res Publiki”, „Architektury”, „Twojego Stylu”, „Newsweeka”. Obecnie jest felietonistą „Zwierciadła” i „Przeglądu”. Ostatnio opublikował wspomnienia: „Alfabet polifoniczny” i wybór wierszy „Oddani istnieniu”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 150
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2025
ISBN 978-83-68342-74-1
Miał pięć lat, ja trzydzieści. Szliśmy polną drogą, trzymając się za ręce. Mały pies kręcił się wokół naszych nóg na niewidocznej smyczy, ta smycz to była miłość do nas. Kochaliśmy tego psa, a on nas kochał, kochałem mojego synka, a on kochał mnie. Tyle miłości na tej polnej drodze.
— Tato, czy kiedyś umrę?
Zawahałem się.
— Czemu o to pytasz?
— Bo jestem ciekawy, bo że ty umrzesz, to ja wiem.
Poczułem, jak skurczyło mi się serce.
— Wszyscy muszą umrzeć.
— Jak wszyscy, to ja też — odparł zamyślony.
— Ty też — odparłem i zaraz chciałem się wycofać się z tych słów.
— Nie chcę umierać.
— Na to nie ma rady. — Poczułem, że w oczach mam łzy.
Po co ja to powiedziałem? Jakbym wykonywał na swoim dziecku wyrok śmierci. Ale stało się. Dostałem zlecenie i je wykonałem — powołując go na świat. I na to nie ma żadnej rady, oprócz jednej, nie myśleć o tym.
Zakochała się w księdzu, był proboszczem w ich wiejskiej parafii. Podkochiwała się w nim od roku. Gdy podczas pierwszej mszy wzniósł kielich, a promień słońca ozłocił jego szpakowatą głowę, miała wrażenie, że stał się cud. I zakochała się. Męża chyba nigdy nie kochała, kochała swoje dzieci, ale dzieci się nie liczą, to inny rodzaj miłości, miłość do dzieci ulepiona jest z odmiennej materii niż do mężczyzny. To, że ksiądz może być mężczyzną, odkryła, kiedy ksiądz Paweł trafił na plebanię. Czyli rok temu. Wysoki, grubawy, ale nie otyły i — co już wiemy — szpakowaty, mógł mieć lat pięćdziesiąt, nie więcej, a może trochę więcej, ale niewiele. To był na pewno grzech te jej myśli. Zaczęła częściej chodzić do kościoła, by go zobaczyć, posłuchać. Głos miał gładki i miękki. Uwielbiała, jak wygłaszał kazanie, był taki mądry. Ich poprzedni proboszcz był idiotą. I nie wiadomo kiedy poczęła sobie wyobrażać, że uprawia seks z nowym księdzem. Kiedy robiła to z mężem, wyobrażała sobie, że robi to z księdzem Pawłem. W wyobraźni ksiądz miał większy rozmiar i okazywał jej wiele czułości, mąż nie był czuły, robił swoje i zasypiał. Spał potem jak kamień, ale taki kamień, co pochrapuje. Kiedy spowiadała się u księdza, miała wrażenie, że ten pięknie pachnie, to mógł być zapach konfesjonału albo kościoła, ale jej się zdawało, że to ksiądz tak pachnie. Tej niedzieli poszła do spowiedzi. Nie czekała długo. Za kratką widziała ucho księdza Pawła, jak muszlę wyjętą z głębin morza, które w niej szumiało. Musiała, przecież musiała się z tego wyspowiadać.
— Mam też jeden grzech, którego się wstydzę — zwierzyła się.
— Nie ma wstydliwych grzechów, są tylko małe i duże, i są grzechy śmiertelne.
— Ale ja mam erotyczne myśli wobec księdza.
— Wobec jakiego księdza? — Proboszcz, do tej pory senny, jakby się ożywił.
Straciła na chwilę oddech i milczała. Ksiądz też milczał.
— Do księdza Pawła — wyszeptała.
Ksiądz nadal milczał, jakby zbierał myśli, po czym zapytał:
— A czym to się objawia?
— Kiedy kocham się z mężem, wyobrażam sobie, że robię to z księdzem.
— A kiedy jesteś sama, dotykasz intymne miejsca?
— Tak, pieszczę się do orgazmu, wyobrażając sobie, że ksiądz na mnie właśnie patrzy. Czy to grzech śmiertelny?
Ksiądz coś jakby wymamrotał do siebie, w końcu powiedział:
— To mały grzech, a może nawet nie grzech, to słabość, a słabości wszystkim się zdarzają, człowiek ze swojej istoty jest słaby, dlatego potrzebny mu Bóg i wiara. A w ogóle z księdzem to żaden grzech.
Dał jej małą pokutę. Odeszła zarumieniona. Kiedy szła, wychylił się z konfesjonału i patrzył za nią. Dostrzegła to. Miała wrażenie, że rozbiera ją wzrokiem i było jej z tym ciepło i przyjemnie.
Babcia wiele przeżyła w czasie wojny. Też głód, biedę i śmiertelny lęk o trójkę dzieci. Jej mąż, mój dziadek, zginął podczas obrony Warszawy. Miał poprowadzić swój oddział do ataku, a przekreśliła go seria z karabinu maszynowego. Tak przynajmniej głosi legenda rodzinna. Babcia śmiertelnie przestraszyła się wojny. Dlatego ciągle się bała, chociaż wojny już nie było. Mieszkała z nami i opiekowała się mną, bo mama miała mało czasu i pracowała, tata też pracował i miał jeszcze mniej czasu, bo był bardziej znanym niż mama pisarzem. Jakby nie dosyć było strachów babci, w naszym domu naprawdę straszyło. W rurach mieszkał hipopotam, który w nocy ziewał wielką paszczą, skrzypiała tajemniczo podłoga, a pod biurkiem taty bywał wilk i nawet pojawiał się czasami w domu niedźwiedź z jednym wielkim białym kłem. Obłaskawiałem te wszystkie zwierzęta, układając dla nich nowy język. Robiłem to przed zaśnięciem, leżąc w łóżku i trzęsąc się ze strachu. Rano to wszystko wyglądało bardziej pogodnie.
Tego dnia nic nie zapowiadało katastrofy. Czarne chmury nadciągnęły niespodziewanie od strony gabinetu taty. W tym gabinecie tata pisał swoje wiersze. Po drugiej stronie był pokój mojej mamy, tam ona pisała wiersze, bo nasz dom był domem poetów. W całym domu mieszkali pisarze. Piętro po piętrze pisali na maszynach swoje wiersze i książki, aż cały dom trząsł się od tego pisania, od parteru do trzeciego piętra. Był jeszcze w tym domu strych, tam mieściły się pralnia i suszarnia, gdzie królowały gołębie, robiły białe kupy i gadały.
Te czarne chmury zbliżały się po cichu, można powiedzieć, że się skradały. Dlatego zaskoczyły wszystkich. Zerwał się nagle wielki wiatr, a były otwarte drzwi balkonowe w gabinecie taty i w pokoju mamy naprzeciwko. Powstała trąba powietrzna o wielkiej sile, zawirowały kartki, w naszym domu było wiele kartek, rodzice rzucili się ratować swoją twórczość i mieszkanie, a babcia w ostatniej chwili chwyciła mnie i zaciągnęła do toalety, zamykając z trzaskiem drzwi. Babcia modliła się, a ja słuchałem, jak rodzice walczą z żywiołem, jak wołają Pana Boga, Matkę Boską i Chrystusa na pomoc, a też wołają: do cholery, psiakrew, ratujcie! Straszne były te odgłosy wielkiej bitwy, jaka toczyła się w naszym domu. Podobne wojny toczyli literaci we wszystkich mieszkaniach i na wszystkich piętrach naszej literackiej kamienicy. Kiedy wojna się skończyła, dom był spustoszony, wielu literatów wywiało do nieba, moi rodzice jeszcze trochę pożyli, ale po jakimś czasie oni też zniknęli, a o wiele wcześniej zniknęła babcia. A ja żyję, mieszkam już w innym domu, ale ślady tej wielkiej katastrofy nadal są we mnie żywe.
Był, a go nie ma. Tak bardzo był, a teraz tak bardzo go nie ma. Jak to możliwe? Śmierć jest wielką tajemnicą. W tym przypadku szczególnie wielką, gdyż zmarły był przecież jej mężem. To stało się trzy miesiące temu. Przedmioty, które do niego należały, których nie potrafi wyrzucić, ubrania, szczotka do zębów i okulary, najbardziej okulary, płakały przez jakiś czas po jego odejściu. A teraz zamknęły się w sobie i milczą. Jak milczy grób.
Ostatni raz kochali się rok temu, potem zaczął chorować. Tak ciężko, że nie było mowy o seksie. Wtedy nie wiedziała, że to jest ostatni raz. Teraz już wie, że ostatni raz jest ważniejszy niż ten pierwszy.
Wdowy zwykle idealizują swoich zmarłych mężów, wdowcy zresztą podobnie czynią ze zmarłymi żonami, tak już jest, że idealizuje się przeszłość, szczególnie tę małżeńską. Nadaje to jakiś walor bolesnej samotności. Znajoma miała męża alkoholika, a teraz biega z kwiatami na jego grób. I uroczyście obchodzi rocznicę jego śmierci. Ona to by takiego nie żałowała. Jej mąż nie pił. Czemu ma go dobrze nie wspominać? Czasami sam robił obiad, trzeba przyznać, że dobrze gotował. I złota rączka, wszystko potrafił naprawić. Im dłużej myślała o zmarłym, tym bardziej go żałowała. Owszem, różnie bywało. Raz ją zgwałcił, ale to z nadmiaru męskości. Bił rzadko, choć raz podbił jej oko i nawet uszkodził ząb, ale trochę niechcący, był z niego wielki gwałtownik. Spokojny, spokojny, a tu nagle wybuch! Nigdy nie powiedział, że ją kocha, żadnej czułości, ale to pewnie ze wstydu, żeby nie pokazać słabości. Właściwie był jak obcy, bliski — a obcy. I te jego cholerne zdrady, przyłapała go na trzech, a o ilu nie wie, lepiej nie myśleć. Pies na baby, jak to się mawia. Ale tacy są mężczyźni. I tak już musi być. A poza tym to był dobry człowiek i było to dobre małżeństwo. Jutro, jak co tydzień, pojedzie zapalić znicz na jego grobie, piękna jest ta grobowa płyta, jak maska czarnego mercedesa, dumna jest z jego grobu. Pomodli się, powspomina, trochę popłacze nad swoim losem. Szkoda, że nie umarli razem, stare dobre małżeństwa tak powinny umierać.
Przychodzi czas, kiedy człowiek zaczyna się sypać, dzieje się to zwykle po sześćdziesiątce. Psują się oczy, zęby, wypadają włosy, zużyta skóra obwisa, ujawniają się żylaki odbytu, nadciśnienie, cukrzyca, wysoki cholesterol, nietrzymanie moczu, mężczyźni mają problemy z potencją, kobiety zmieniają się w postklimakteryjne baby, facetom wyskakują brzuchy, biodra są do wymiany. A najwięksi pechowcy dostają raka, zawału lub doświadczają udaru. Żona umarła na raka pięć lat temu. Nie miał pojęcia, że tak straszne może być czyjeś umieranie. Jakby własne nie wystarczyło.
Jemu zdarzył się tylko zawał. Dobre i to, myślał. Siedział w mieszkaniu ze swoim ułomnym zdrowiem, przygnębiony sobą. Sypię się. To tak wygląda początek końca. A ile to kosztuje! Straszne są koszty psucia się ludzkiego organizmu, wina medycyny, że tak się rozwinęła. I czyni cuda. Niestety, cuda kosztują. Nie wszystko zwraca ubezpieczenie, choćby implanty to majątek. Z natury oszczędny, by nie powiedzieć skąpy, bardzo był strapiony kosztami, jakie musi ponosić z powodu psucia się organizmu. To już lepiej byłoby umrzeć i nie płacić tyle za te naprawy. A z biegiem lat będzie coraz gorzej. W końcu nie uda się czegoś naprawić i grób! Do tego czasu człowiek zupełnie zrujnuje się zdrowotnie i finansowo. Publiczna ochrona zdrowia ledwie żywa, a prywatne leczenie to katastrofa finansowa. Młodość ma swoje koszty, wiek średni też, ale dopiero starość jest droga. Kiedy wykupuje te wszystkie leki w aptece, jego karta płatnicza płacze rzewnymi łzami, co za niegodna suma. Firmy farmaceutyczne nie mają sumienia. Liczba tabletek, które łyka rano i przed snem, upokarza go, żyję tylko dzięki tym pigułom, myśli. To cud, że jeszcze żyję, a ten cud jest bardzo kosztowny. Tak właściwie to nie stać mnie na taki cud.
Zaproponowano mu sanatorium. To szczególne miejsce, gdzie balsamuje się i pielęgnuje półtrupy, żeby jeszcze trochę pożyły i dotrwały do haniebnego końca. Jechać, nie jechać, zastanawiał się i nie mógł podjąć decyzji. Sanatorium — fabryka naprawiająca ludzkie wraki. Co za spektakl! Czy brać w tym udział? Długo nie mógł się zdecydować. Podobno w takich sanatoriach krzewią się romanse, a on żadnego seksu od lat, poza tym, zdaje się, że popadł w impotencję, bo jeszcze za życia żony począł systematycznie nawalać, nie chciał ratował się viagrą, bo to kosztowne. Ale można by w sanatorium kogoś poznać, są podobno wieczory zapoznawcze, dansingi. Użyłby oszczędnie jednej pastylki. Większość tych kuracjuszek pewnie w opłakanym stanie, ale a nuż trafi się jakaś godna uwagi na zasadzie wyjątku. Czemu jednak właśnie jemu ma się taka trafić?
Pojechać, nie pojechać, wahał się przez dwa miesiące. Nie mogąc podjąć decyzji, okrutnie męczył się ze sobą. Co pomyślał „tak”, to coś mu zaraz mówiło „nie”, kiedy coś mówiło „nie”, zaraz odzywało się „tak”. I tak w kółko Macieju. Żeby wyjść z tego błędnego koła, tak się natężył, że jego nadwyrężony organizm tego nie wytrzymał. Śmierć była natychmiastowa, nawet nie zauważył, że umarł. Taka śmierć jest bardzo tania i godna zazdrości.
Na pogrzeb przyjechał syn z Kanady i córka z Londynu. Pogrzeb był skromny, nie chciał innego, co zaznaczył w testamencie, bo — jak już wiemy — był oszczędny.
Nie rozmawiali ze sobą od trzech miesięcy, to bardzo niekomfortowa sytuacja, mieszkać ze sobą, korzystać z jednej kuchni i toalety i nie rozmawiać ze sobą. Wyrzuciła go z łóżka, spał w salonie. Zdradził ją, co odkryła, szperając w jego komórce. Taka mała zdrada, prawie nie zdrada, bardziej flirt. Nastąpił jednak wielki wybuch, dostał nawet po pysku. A potem cisza. Przestała z nim rozmawiać. Tłumaczył się: to był incydent, wypadek, żadnych uczuć. I próbował jakoś przełamać ciszę, ale odbijał się od jej gniewu jak od ściany. Mieszkanie tonęło w milczeniu, milczały meble, okna, obrazy na ścianach, tylko telewizor mówił. Ale to się nie liczy. Mijając się, nie patrzyli sobie w oczy, czuła do niego obrzydzenie, żeby jeszcze z kimś innym, a z takim wycieruchem! On nie patrzył jej w oczy, by nie zobaczyć w nich nienawiści do siebie. Im dłużej milczeli, tym głębiej pogrążali się w milczeniu. Tonęli w nim. Ledwie łapali w usta powietrze. Gdy wychodził do pracy, bał się potem wracać do domu, do tego milczenia. Był już nawet gotów paść przed nią na kolana i błagać o przebaczenie. Ale nie zdawała się gotowa mu wybaczyć. Bez jakiegoś wielkiego wstrząsu to się nie zmieni, oboje utoną w milczeniu, myślał. I czuł wielki niepokój, prześladowała go myśl, że posłaniec przyniesie pozew rozwodowy.
Żona śmiertelnie bała się myszy. Kobiety często boją się myszy, ona bała się panicznie, lęk głębinowy, bliski szaleństwa. Najpierw myślał, by kupić w sklepie zoologicznym białą myszkę albo nawet szczura, ale szczura mogłaby żona nie przeżyć, a biała myszka skieruje podejrzenia na niego. Postarał się więc o zwykłe myszy polne. Załatwił mu je kolega, który ma domek na wsi. Trzy myszy przywiózł w pudełku i mu je wręczył.
Wypuścił je potajemnie w kuchni. Po czym, bardzo zdenerwowany, poszedł do salonu i włączył telewizor. Kończyły się Fakty, gdy z kuchni dobiegł go przeraźliwy krzyk. Wysoki i cienki jak genewska fontanna. Nie śpieszył się do kuchni, wiedział przecież, co się dzieje. Żona stała na stole i krzyczała. Talerze brzęczały w kredensie, drżały szyby w oknach.
— Co się stało?! — wołał, udając zaskoczenie.
— Myszy, myszy!
Po raz pierwszy od trzech miesięcy zdawała się zwracać bezpośrednio do niego.
— Zdejmę cię, pozwól, z tego stołu — zaproponował.
— Tylko nie stawiaj mnie na podłodze, proszę! — błagała. — Zanieś mnie do toalety, tam się zamknę… a ty łap.
Schyliła się i zsunęła w jego ramiona, a on mocno ją do siebie przytulił. Wtulił nos w jej szyję. Pachniała sobą, czyli dojrzałym latem, pachniała tymi wszystkimi latami, które ze sobą spędzili. I tymi, które przed nimi.
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2025
© Copyright by Tomasz Jastrun, 2025
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Dagmara Ślęk-Paw
Korekta: Renata Kufirska-Biegajło
Projekt okładki: Magdalena Wójcik-Zienkiewicz
Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: © Cristina Conti/Adobe Stock
Zdjęcie autora: © Bartosz Maciejewski
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Igor Nowaczyk
Producenci wydawniczy:
Sylwia Reguła, Magdalena Wójcik-Zienkiewicz, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. z o.o.
al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na: