Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autor jedzie do sparaliżowanej przez ebolę Afryki i śledzi losy ludzi w czasach zarazy. Uczestniczy w krwawej ofierze, przedziera się przez lasy namorzynowe i dżunglę, spotyka Polaka z kopalni diamentów, zostaje przemytnikiem, słucha opowieści o zabijaniu dzieci, a w głębi dżungli o czarach, duchach i zombie. W prezencie otrzymuje żonę wodza, częstują go pieczenią z małpy i nietoperza. Widzi męczarnie konających, rozpacz i obojętność wobec śmierci. I taką Afrykę pokazuje Czytelnikom: prawdziwą, bez retuszu i politycznej poprawności. Trudno oderwać się od książki, która jest i podróżnicza, i sensacyjna, bo do Gwinei, Sierra Leone i Liberii autor dostaje się przez zieloną granicę i jest tam świadkiem zdumiewających wydarzeń.
Gorączka, druga część Trylogii afrykańskiej, jest unikalną relacją z Afryki ogarniętej epidemią eboli. Autor był jedynym polskim i jednym z bardzo nielicznych europejskich reporterów, którzy odważyli się tam pojechać. I razem z tubylcami przeżywał niepokój i strach. Tak też zatytułował dwie części tej książki. Pierwsze jej wydanie z 2015 roku pod tytułem W piekle eboli nagrodzono Bursztynowym Motylem im. Arkadego Fiedlera.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 187
Trylogia afrykańska
Pod baobabem
Gorączka
W Afryce
Trylogia afrykańska przedstawia najbardziej obszerny i dogłębny obraz Afryki w literaturze polskiej od czasu jej opisania przez Ryszarda Kapuścińskiego, czyli Afryki widzianej kilkadziesiąt lat później. Każda książka trylogii stanowi odrębną całość i można ją czytać niezależnie od pozostałych oraz w dowolnej kolejności. Tom I Pod baobabem (pierwsze wydanie w 2012 roku pt. Sen pod baobabem) przedstawia najbardziej mistyczną, skrytą i fascynującą część kontynentu – Afrykę Zachodnią. Tom II Gorączka (pierwsze wydanie w 2015 roku pt. W piekle eboli) opisuje kraje i społeczności ogarnięte straszliwą zarazą oraz jej wpływ na szokujące postawy i postępowanie ludzi. Tom III W Afryce (pierwsze wydanie w 2022 roku) jest podsumowaniem trzydziestu lat wędrówek autora po Czarnym Lądzie i oprócz opowieści o ludziach i ich losach zawiera wiele jego opinii i refleksji. Nawiązuje także do niektórych wydarzeń i bohaterów poprzednich tomów, przedstawiając ich dalsze losy, co wiąże tryptyk w spójną całość.
Tadeusz Biedzki
© Copyright by Tadeusz Biedzki, 2022
© Copyright by Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o., 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone.Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacjizabronione bez pisemnej zgody autora.
Redaktor prowadzącyJustyna Maluga
Redakcja i korektaJanina Małas
Opracowanie graficzne i okładkaMichał Mierzejewski
Wydanie II (Wydanie I pt. W piekle eboli)
Fotografie figurek, masek i innych symboli afrykańskich wykonane przez autora ze zgromadzonych przez niego artefaktów
Zdjęcie na okładce: Prince Akachi / unsplash.com
Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o.
ul. Biskupa Dominika 11, 83-130 Pelplin
58 536 17 57, fax 58 536 17 26
www.bernardinum.com.pl
ISBN 978-83-8127-948-2 (Ebook)
Druk i oprawa
Drukarnia Wydawnictwa „Bernardinum” Sp. z o.o., Pelplin
Rogoźnik, czerwiec 2015 r.
To była najtrudniejsza wyprawa, jaką z Wandą, moją żoną, odbyliśmy kiedykolwiek. Nie dlatego, że trzeba było przedzierać się przez dżunglę i lasy namorzynowe, że brakowało wody, prądu, czasem jedzenia, nie z powodu tropikalnych upałów czy malarycznych komarów. To wszystko przeżyliśmy wcześniej. Nawet nie z tego powodu, że do trzech krajów dostaliśmy się przez zieloną granicę i przebywaliśmy tam nielegalnie, co przytrafiło się nam po raz pierwszy. Na takie przygody byliśmy przygotowani.
Nie byliśmy natomiast gotowi na coś, na co przygotować się nie da. Po raz pierwszy świadomie pojechaliśmy wprost w objęcia śmierci, na spotkanie z najbardziej groźnym wirusem, z jakim dotąd zetknął się człowiek – z ebolą.
Poznaliśmy się z tym zabójcą poprzez kontakty z ludźmi zmagającymi się z nim na co dzień: chorymi, pielęgniarzami, lekarzami. Prawdopodobnie i na naszych ciałach znalazły się zabójcze wirusy. Walczyliśmy z nimi, myjąc się mydłem i płynami odkażającymi, kiedy i gdzie się dało, oraz zażywając wielkie dawki witaminy C i chlorku magnezu. O tym magnezie przeczytałem kilka dni przed wyjazdem, że jeden z afrykańskich lekarzy leczy nim ebolę z sukcesami. Najpierw zrobiło się o tym głośno, a potem Światowa Organizacja Zdrowia wręcz zalecała, by nie stosować tej metody leczenia. Również wielkie koncerny farmaceutyczne były bardzo krytyczne. A lekarz miał ponoć jakieś kłopoty. Kiedy słyszę opinie, że niedrogie lekarstwo jest złe, mimo pozytywnych doświadczeń, zapala mi się czerwona lampka, że znów chodzi nie o zdrowie, lecz o biznes. Tak czy owak zażywaliśmy dużo tego chlorku magnezu i może dzięki temu, a może dlatego, że mieliśmy sporo szczęścia – nie zaraziliśmy się.
Zobaczyliśmy, jak się żyje w strachu przed ebolą w krajach, przez które wiodła nasza wyprawa: Gambii, Senegalu, Gwinei Bissau, Gwinei, Sierra Leone i Liberii. Mimowolnie dziwiliśmy się zachowaniom i postawom ich mieszkańców wobec wirusa, mając świadomość, że patrzymy przez pryzmat europejskich norm i przyzwyczajeń. Dziś, po pandemii COVID-19, wiemy, jak zachowaliby się Europejczycy w obliczu takiej epidemii i straszliwego zagrożenia, z jakimi przyszło się mierzyć mieszkańcom Afryki Zachodniej. Zachodnie społeczeństwa zachowały wysoką dyscyplinę, co pomogło zwalczyć pandemię. A właśnie dyscyplina, przestrzeganie zasad sanitarnych miałyby też kapitalne znaczenie dla walki z rozprzestrzenianiem się eboli. Tej dyscypliny oraz wiedzy zabrakło Afrykanom.
O tym właśnie jest ta książka. Właściwie podróżnicza, opisująca świat dla wielu nieznany, ale z dramatem i śmiercią w tle. Opowiadająca o niefrasobliwości, niewiedzy i niezdolności zrozumienia współczesnego świata przez wielu Afrykanów, przywołująca ich krańcowe reakcje, wrogość i równocześnie życzliwość dla białych, niezwykłą gościnność i zarazem pazerność, brak szacunku dla życia, wiarę w czary i duchy, zaprzeczanie istnieniu wirusów czy możliwości zarażenia się przez ucałowanie zmarłego.
Książka powstała dzięki dwóm różnym podróżom, odbytym jedna po drugiej. Dla wygody Czytelnika i zachowania ciągu narracji połączyłem je w jedną, zachowując wszystkie fakty i nieco tylko zmieniając kolejność wydarzeń, by nie powracać dwa razy w to samo miejsce.
Nie byłoby jej jednak, gdyby nie wsparcie kilku osób. Na początek pragnę podziękować księdzu Wojtkowi Węckowskiemu, prezesowi Wydawnictwa Bernardinum, który, kiedy tylko usłyszał o projekcie, zapalił się do niego i stwierdził, że książkę kupuje w ciemno. Dziękuję wieloletniemu przyjacielowi, doktorowi Michałowi Kaszubie, za to, że na krótko przed wyjazdem wyleczył nas z choroby, z powodu której nasz plan omal nie spalił na panewce. Dziękuję naszym synom, którzy martwili się o nas, i synowej Eli, która wysyłała nam do Afryki esemesowe buziaki. A także przyjaciołom za wirtualne wsparcie, zwłaszcza Wojtkowi Szeji, który na bieżąco śledził trasę naszej podróży. Kto błądził dłuższy czas po bezdrożach Afryki, wie, ile wart jest każdy, nawet najkrótszy kontakt z krajem i świadomość, że ktoś, choćby w oddali, czuwa. Dziękuję żołnierzom formacji specjalnych spoza Afryki, którzy bardzo nam pomogli w szybkim transporcie przez Gwineę. Niestety, poza tym, że byli to wspaniali faceci, nic więcej nie wolno mi o nich napisać.
Dziękuję wreszcie – i są to najważniejsze podziękowania – towarzyszącej mi jak zwykle Wandzi, za dbałość o każdy szczegół, pilnowanie drobiazgów, których brak bywa uciążliwy, a niekiedy groźny, za odwagę i wsparcie w każdej sytuacji. Bez niej ta podróż nie mogłaby się powieść.
Zapraszam do lektury książki, która prawdopodobnie jest pierwszą w świecie szczegółową relacją z tamtego regionu Afryki „z czasów zarazy”. Po jej pierwszym wydaniu (W piekle eboli) w Europie i USA pojawiło się kilka innych relacji, ale w większości opisywały one samą chorobę, przebieg epidemii lub wręcz były książkami medycznymi. Nic dziwnego, bo na miejscu było niewielu zachodnich reporterów, a takich, którzy zapuszczali się w miasto, docierali do prowincjonalnych szpitali, rozmawiali z chorymi i lekarzami, obserwowali pracę sanitariuszy, mógłbym policzyć na palcach jednej ręki. Z tego, co wiem, żaden z nich nie napisał książki, bo byli to reporterzy zajmujący się dostarczaniem bieżących informacji do swoich telewizji i gazet. Dla mnie to zatem wielka przyjemność móc ofiarować Czytelnikom książkę pod tym względem unikalną, a przy tym osobistą.
Czas spędzony w Afryce był intensywny, pełen niezwykłych wydarzeń i nadzwyczaj emocjonujący. Jeśli Czytelnicy zechcą przeżyć nasze przygody na kartach tej książki, będę usatysfakcjonowany.
Meliandou, Gwinea
Mieszkańcy wioski Meliandou, położonej w południowo-zachodniej Gwinei, niedaleko granicy z Sierra Leone i Liberią, opowiadają niechętnie. Wolą milczeć. Z trudem udaje się odtworzyć przebieg zdarzeń. A było tak:
Zbliżał się koniec listopada i z każdym dniem robiło się cieplej. Pora deszczowa skończyła się dobre dwa tygodnie wcześniej, ale po prawie półrocznych opadach ziemia wciąż była wilgotna, a pobliska dżungla i pola cieszyły oczy soczystą zielenią. Dwudziestoośmioletnia Koumba Ouamouno stała w drzwiach swego domu, zbudowanego z ręcznie wyrabianych, glinianych cegieł i pokrytego rudą od rdzy blachą oraz bambusową trzciną w miejscach, gdzie blacha całkiem przerdzewiała. Rozejrzała się dookoła. Znała tu każdy kamień, każde drzewo i każdego mieszkańca. Niewielka wieś, położona u stóp pokrytego buszem wzgórza, liczyła zaledwie trzydzieści jeden domów. Wszyscy się tu znali, a połowa mieszkańców była spokrewniona. Koumba ponownie rozejrzała się wokół.
– Emile! Emile! – zawołała dwuletniego synka. – Gdzie on się znów zawieruszył? – mruknęła do siebie.
Nie miała siły biegać za nim, bo w ósmym miesiącu ciąży miała wydatny brzuch i z coraz większą trudnością się poruszała, a chłopak był ruchliwy jak żywe srebro. Wtedy dostrzegła czteroletnią córeczkę Philomene.
– Nie widziałaś brata? – zapytała ją.
– Bawi się w drzewie – odpowiedziała dziewczynka.
Drzewo rosło pięćdziesiąt metrów od domu. Było stare, a jego pień przy ziemi – pusty. Ogromna korona dawała dużo cienia i dzieci lubiły się pod nią bawić. Jeszcze większą frajdę sprawiało im wchodzenie do pustego pnia wyglądającego jak wielka izba i harcowanie w środku.
– Idź, zawołaj Emile na posiłek – powiedziała Koumba do córki. – Ojciec już zjadł, pora na nas.
Dziewczynka pobiegła w kierunku drzewa. Byli tam jej dwaj kuzyni, dwie dziewczynki sąsiadów i Emile. Najstarszy z chłopaków trzymał w ręku nietoperza. Na drzewie było ich sporo. W dzień nie były specjalnie aktywne, ale nocą polowały. Wystarczyło jednak kilka razy głośno klasnąć w dłonie lub rzucić w drzewo kamieniem, by setki latających ssaków zerwały się w górę. Niebo robiło się wówczas czarne. Czasem któryś spadał na ziemię. Niektórzy mężczyźni i chłopcy próbowali strącać nietoperze lub zestrzelić je z procy. Komu się udało, miał dobrą pieczeń do wieczornego posiłku.
Philomene złapała brata za rękę i zaprowadziła do domu.
Kilka dni później Emile zaczął chorować. Miał wysoką gorączkę, krwawą biegunkę i wymioty. Potem złapały go skurcze, wymiotował krwią, na ciele pojawiły się krwiste plamy i wybroczyny. Koumba przemywała syna chłodną wodą, wachlowała liściem bananowca, smarowała zmienioną skórę olejem palmowym, robiła okłady ze zmoczonych liści. Nic nie pomagało. Po pięciu dniach choroby, szóstego grudnia 2013 roku, chłopczyk umarł. Nikt nie wiedział, dlaczego. Po śmierci matka i babcia, zgodnie ze zwyczajem, obmywały go kilkakrotnie. Trzeciego dnia krewni i sąsiedzi pożegnali się z nim, tradycyjnie całując go i dotykając, a potem został pochowany. W uroczystości uczestniczyła cała wieś.
Już podczas pogrzebu Koumba czuła się źle. Była słaba i miała gorączkę. Następnego dnia nie potrafiła ustać na nogach. Umarła po tygodniu, zabierając do grobu nienarodzone dziecko. Kilkanaście dni później umarła czteroletnia Philomene. Po niej jej babcia, czterdziestosześcioletnia Wallé Koumba Ouamouno.
Strach ogarnął wieś. Ludzie omijali dom Ouamouno, ale na pogrzeby przyszli. Przyjechało też wiele osób z sąsiednich wiosek, zwłaszcza gdy żegnano Wallé, która była znana w okolicy. Wielu całowało i dotykało jej ciała przed pochówkiem. Kilkoro przybyszy zaraziło się i umarło parę dni później, przenosząc przedtem chorobę do swoich wsi. Nikt nie wiedział, co to za choroba. Wszyscy jednak mówili, że nastał czas zarazy.
Opowiedziane przez mieszkańców Meliandou wydarzenia miały miejsce w grudniu 2013 i na początku stycznia 2014 roku.
W następnych tygodniach zaraza rozniosła się nie tylko po sąsiednich wsiach, ale dotarła też do najbliższego miasta, Guéckédou. Tam chorobą zaraził się sanitariusz, którego przewieziono do lepszego szpitala w większym mieście – Macencie. Miejscowi lekarze próbowali go leczyć dostępnymi środkami. Bezskutecznie. Umarł dziesiątego lutego. Od niego zaraził się lekarz, który zmarł dwa tygodnie później. Zachorowali i umarli dwaj bracia lekarza oraz rodziny innych zmarłych. Śmierć zbierała coraz większe żniwo. Wkrótce choroba dotarła do położonych zaraz za granicą wiosek w Sierra Leone i w Liberii.
W marcu lekarze nabrali podejrzeń, że lawinowo rozprzestrzeniającą się chorobę wywołuje wirus ebola. Ale wtedy było już za późno na zahamowanie epidemii. Wkrótce wirus przedostał się do Mali, Senegalu, a także do dość odległej Nigerii. Jednak nawet wówczas nikt nie przypuszczał, że rozpoczyna się największa w znanej historii świata epidemia eboli.
Czterdzieści dwa lata wcześniej, jesienią 1972 roku, do misyjnego punktu medycznego w miasteczku Tandala, w głębi dżungli, w północno-zachodniej części Zairu1 przywieziono umierającego chłopca. Młody amerykański lekarz Thomas Cairns, od dwóch lat pracujący w misji jako wolontariusz, nie zdążył nawet zbadać chorego. Chłopak umarł krótko przedtem. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że przyczyną śmierci była jedna z tropikalnych infekcji: żółta febra, cholera lub malaria mózgowa. Ale wszystkich zastanawiało, dlaczego zmarł tak szybko, zaledwie po kilku dniach choroby. Miejscowe władze chciały dowiedzieć się, co było tego przyczyną, i poprosiły doktora Cairnsa o przeprowadzenie sekcji zwłok.
– Oczywiście, mogę ją zrobić – powiedział.
Podczas sekcji nieszczęśliwie zranił się skalpelem w palec. Rana nie wyglądała groźnie. Cairns przemył ją, odkaził i zabandażował. Następnie kontynuował sekcję.
To, co się działo potem, Cairns wspomina tak:
– Dwanaście dni później zachorowałem. Miałem bardzo wysoką gorączkę, silne bóle, wymioty, biegunkę i wysypkę. Skóra mi się łuszczyła. Przez tydzień nie słyszałem na jedno ucho. Moje włosy stały się białe. Nikt nie wiedział, co się ze mną dzieje. Wszystkim wydawało się, że umrę, i byłem tego bliski2.
Z pierwszych dni choroby nie zapamiętał niemal nic.
Na szczęście przetrzymał najgorsze chwile. Po tygodniu po raz pierwszy wstał z łóżka, ale powrót do zdrowia trwał sześć tygodni, a pełnię sił odzyskał dopiero po kilkunastu miesiącach. Przez pięć lat choroba, która o mało nie zakończyła się jego śmiercią, pozostała nierozpoznana.
Cztery lata później, w końcu sierpnia 1976 roku, w okolicach miejscowości Nzara i Maridi w południowym Sudanie, w pobliżu granicy z Zairem, ludzie zaczęli masowo chorować na gorączkę krwotoczną. Tak nazywano wtedy nieznaną chorobę ze względu na jej objawy.
W tym samym czasie w pobliżu granicy z Sudanem podróżował czterdziestoczteroletni nauczyciel z Yambuku w północno-zachodnim Zairze. Po powrocie do domu pojawiła się u niego gorączka krwotoczna. W misyjnym szpitalu w Yambuku, gdzie go leczyli, choroba przeniosła się na lekarzy i pielęgniarki. Wkrótce nauczyciel umarł, a po nim jedenaście osób spośród siedemnastoosobowego personelu szpitala. Z końcem września szpital został zamknięty, ale zaraza rozprzestrzeniała się nadal i zanim udało się ją opanować, umarło dwustu osiemdziesięciu chorych, czyli osiemdziesiąt osiem procent zarażonych. Równocześnie trwała epidemia w Sudanie. Tam umarło sto pięćdziesiąt jeden osób, ponad połowa chorujących.
Dwie śmiercionośne epidemie wywołały zainteresowanie Światowej Organizacji Zdrowia. Został wyizolowany wirus z Yambuku – przyczyna nieznanej choroby. Trzydziestego listopada 1976 roku „New York Times” zamieścił notatkę: Ministerstwo Zdrowia poinformowało dziś, że wirus odpowiedzialny za ostatnią epidemię gorączki tropikalnej, która pochłonęła kilkaset ofiar, będzie nazywany ebola, od nazwy rzeki z tych okolic.
Wkrótce zbadano też wirusy z Sudanu. Należały do tej samej rodziny, były tylko trochę mniej złośliwe. Szczepy otrzymały więc odpowiednio nazwy: ebola zair i ebola sudan.
Do dziś nie ma pewności, czy wirusa ebola sudan przywiózł nauczyciel, a w jego ciele zmutował on w groźniejszą postać eboli zair, czy też trafił on na innego wirusa. Wiele wskazuje na tę drugą okoliczność, bowiem w następnym roku zbadano dokładnie przypadek doktora Cairnsa. W tym czasie nie było go już w Afryce, wrócił do USA. Przeanalizowano jego dokumentację medyczną oraz trzykrotnie przebadano jego krew. Znaleziono antyciała eboli zair. Tajemnica choroby doktora oraz jego zmarłego pacjenta została rozwiązana.
Mało prawdopodobne, że pacjent doktora Cairnsa był pierwszym chorującym na ebolę, a on sam drugim. Jest niemal pewne, że wcześniej w afrykańskiej dżungli wielokrotnie umierali ludzie zarażeni wirusem ebola, wówczas jeszcze nienazwanym. Ten wirus nie narodził się bowiem w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Jest o wiele starszy. Niewykluczone, że istniał już w starożytności i dotarł nawet do Europy. Grecki historyk Tukidydes3 w piątym wieku przed Chrystusem opisał chorobę mieszkańców Aten, której objawy były identyczne jak przy eboli: wysoka gorączka, dreszcze, kaszel, krwawe biegunki i wymioty, krew wypływająca z oczu, wysypka przechodząca w krwawe pęcherze lub wrzody.
Epidemia z 1976 roku pochłonęła najwięcej ofiar, choć w następnych latach ebola zaatakowała jeszcze pięciokrotnie: w Zairze, Sudanie, Ugandzie i Gabonie. Liczba zmarłych podczas tych kolejnych epidemii była jednak każdorazowo dwukrotnie, a nawet trzykrotnie mniejsza niż podczas pierwszego ataku. Dopiero wybuch epidemii zapoczątkowanej śmiercią małego Emile ze wsi Meliandou w Gwinei przyniósł kilkadziesiąt razy więcej ofiar niż każdej z sześciu poprzednich. Po raz pierwszy zaraza pokonała granice Afryki Środkowej i dotarła do Afryki Zachodniej. Po raz pierwszy zaatakowała wielkie miasta. Na ebolę, poza Afrykanami, zaczęli umierać Amerykanie i Europejczycy.
Świat ogarnął strach przed chorobą, o której niewiele wiadomo i która zabija jak żadna inna.
1 Zair – dziś Demokratyczna Republika Konga.
2 Wypowiedź dla telewizji NBC.
3 Tukidydes (ok. 460 – ok. 396 p.n.e.) – wybitny grecki historyk pochodzący z arystokratycznej rodziny, autor m.in. monografii Wojna peloponeska.
Inne książki autora
Opowieść o zderzeniu białego człowieka z mistyczną Afryką Zachodnią i o pięknych oraz przerażających tego skutkach. Autor wnika głęboko w życie mieszkańców, zyskuje wielu przyjaciół, ale i wroga próbującego go zabić. Uciekając przed nim, spotyka i obserwuje wielu Afrykanów, o których opowiada, że najpiękniej w świecie marzą i najgorzej pracują, i o tym, dlaczego zabija się albinosów i wypija ich krew, o biedzie, która jest powodem do dumy, wierze w duchy, która tłumaczy, dlaczego sąsiad złamał nogę. A także o plemieniu, które twierdzi, że przybyło z kosmosu, sprzedawaniu dzieci i wielu innych rzeczach niepojętych dla Europejczyka.
Trzecia część Trylogii afrykańskiej to podsumowanie licznych podróży autora. Tak jak poprzednie tomy, jest książką reporterską, pełną zwrotów akcji, niesamowitych wydarzeń i opisów dramatycznych losów ludzi, ale uzupełnioną o wiele ocen, spostrzeżeń i refleksji wnikliwego obserwatora Afryki. To zamykający trylogię tom, ale można go czytać niezależnie lub sięgnąć po tomy pierwszy i drugi: Pod baobabem oraz Gorączka (obie z nagrodami).
Bramy, za którymi jest inny świat, przekracza niewielu. Autor prowadzi nas tam przez granice, których nie ma na mapach. Dociera na Jawę i do amazońskiej dżungli, do dzikich plemion Etiopii, świątyń Gruzji, tajemniczego świata Inków i do Mali, gdzie szuka zaginionego podczas wojny przyjaciela. Poznaje nas z cypryjskim Turkiem, który nienawidzi Greków, i Kurdem, który nienawidzi Turków, z syryjskim terrorystą i jego piękną córką, z indyjskimi żebrakami i „świętymi mężami”. Jest to książka o świecie, w którym natura, historia, nędza, okrucieństwa i wojny kształtują losy i charaktery ludzi.
Książka o Indonezji XXI wieku, w której Dajakowie ścinają wrogom głowy i zjadają ich serca, Toradżowie grzebią zmarłych wiele lat po śmierci, mieszkają z trupami, kilka lat po pogrzebie wyjmują z trumien i spacerują z nimi, a Papuasi zabijają i zjadają ludzi w najdzikszej dżungli świata. A także o wielkanocnej procesji morskiej, polowaniu na wieloryby, walce z wodzem Dajaków, ucieczce przed smokiem z Komodo, hinduistycznym Bali i kawie po sto dolarów za filiżankę. I 200 fantastycznych, kolorowych fotografii.
Autor dostaje list od dawnego przyjaciela, zakonnika z Etiopii, który trafił na ślad pamiątki sprzed dwóch tysięcy lat. Odnalezienie jej – ze względu na pierwszego właściciela – byłoby światową sensacją. Mnich prosi przyjaciela o podjęcie poszukiwań. Autor jedzie do klasztoru św. Katarzyny na Synaju, gdzie odbiera kopertę z wierszem-szyfrem. Wynika z niego, że musi przebyć trasę zJerozolimy do Efezu. Czyni to, ale dowiaduje się niewiele. Dopiero kolejne podróże, wizyty w klasztorach Prowansji i w kościołach Lalibeli w Etiopii stwarzają mu szansę na odnalezienie historycznego skarbu. Czy ją wykorzysta?
W tureckiej części Nikozji żona autora kupuje starą, drewnianą szkatułkę. Trzy miesiące później w kościele w Barcelonie zamordowany zostaje kapłan. Co łączy te dwa fakty? Jaki jest ich związek z wydarzeniami w Jerozolimie sprzed dwóch tysięcy lat? I dlaczego skutkują aktami terrorystycznymi we współczesnej Europie? Jaką rolę odgrywa w nich założony w 2012 roku w Hiszpanii Zakon Piłata i Judasza? Próba rozwiązania tych zagadek okaże się śmiertelnie niebezpieczna.
A także:Sen pod baobabem, W piekle ebolioraz Ekspresy Reporterów: Śląskie obrachunki – Władcy Śląska, Miasto na wulkanie, Na pograniczu – Ślązacy i Schlesierzy.