Trylogia Afrykańska. „Pod Baobabem”. Trylogia Afrykańska część 1 - Tadeusz Biedzki - ebook

Trylogia Afrykańska. „Pod Baobabem”. Trylogia Afrykańska część 1 ebook

Tadeusz Biedzki

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Opowieść o zderzeniu białego człowieka z mistyczną Afryką Zachodnią i o pięknych oraz przerażających tego skutkach. Autor wnika głęboko w życie mieszkańców, zyskuje wielu przyjaciół, ale i wroga próbującego go zabić. Uciekając przed nim, spotyka i obserwuje wielu Afrykanów, o których opowiada, że najpiękniej w świecie marzą i najgorzej pracują, i o tym, dlaczego zabija się albinosów i wypija ich krew, o biedzie, która jest powodem do dumy, wierze w duchy, która tłumaczy, dlaczego sąsiad złamał nogę, perle z gliny, chodnikach ze złota i „niebieskich” ludziach. A także o plemieniu, które twierdzi, że przybyło z kosmosu, sprzedawaniu dzieci i wielu innych rzeczach niepojętych dla Europejczyka.

Pod baobabem, pierwsza część Trylogii afrykańskiej, jest reporterskim obrazem szokującej egzotyki Afryki Zachodniej. Autor, opisując dramatyczną i niebezpieczną podróż, przedstawia równolegle doświadczenia z pierwszych kilkunastu lat wędrówek po Czarnym Lądzie, swoje zdziwienia i odkrycia. Tak właśnie zatytułował dwie części tej książki. Pierwsze jej wydanie z 2012 roku pod tytułem Sen pod baobabem nagrodzono tytułem Podróżniczej Książki Roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 194

Oceny
4,3 (11 ocen)
7
2
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
haniap87

Z braku laku…

zapowiadało się swietnie ale po kilkudziesięciu stronach brak u autra jakiegokolwiek obiektywizmu czy umiejetności obserwacji bez oceniania bardzo męczy. afryka jest trudna każdy to wie. ale chyba nie autor ktory ewidentnie tej afryki ze wszystkimi trudami nienawidzi. ocenia afrykańczyków bardzo surowo. następnym razem proponuje wyprawe do ciechocinka.
00
PiotrStalega

Nie oderwiesz się od lektury

baz znieczulenia
00

Popularność




Trylogia afrykańska

Pod baobabem

Gorączka

W Afryce

Trylogia afrykańska przedstawia najbardziej obszerny i dogłębny obraz Afryki w literaturze polskiej od czasu jej opisania przez Ryszarda Kapuścińskiego, czyli Afryki widzianej kilkadziesiąt lat później. Każda książka trylogii stanowi odrębną całość i można ją czytać niezależnie od pozostałych oraz w dowolnej kolejności. Tom I Pod baobabem (pierwsze wydanie w 2012 roku pt. Sen pod baobabem) przedstawia najbardziej mistyczną, skrytą i fascynującą część kontynentu – Afrykę Zachodnią. Tom II Gorączka (pierwsze wydanie w 2015 roku pt. W piekle eboli) opisuje kraje i społeczności ogarnięte straszliwą zarazą oraz jej wpływ na szokujące postawy i postępowanie ludzi. Tom III W Afryce (pierwsze wydanie w 2022 roku) jest podsumowaniem trzydziestu lat wędrówek autora po Czarnym Lądzie i oprócz opowieści o ludziach i ich losach zawiera wiele jego opinii i refleksji. Nawiązuje także do niektórych wydarzeń i bohaterów poprzednich tomów, przedstawiając ich dalsze losy, co wiąże tryptyk w spójną całość.

© Copyright by Tadeusz Biedzki, 2022

© Copyright by Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o., 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone.Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacjizabronione bez pisemnej zgody autora.

Redaktor prowadzącyJustyna Maluga

Redakcja i korektaJanina Małas

Opracowanie graficzne i okładkaMichał Mierzejewski

Wydanie II (Wydanie I pt. Sen pod baobabem)

Fotografie figurek, masek i innych symboli afrykańskich wykonane przez autora ze zgromadzonych przez niego artefaktów

Zdjęcie na okładce: wjgomes / pixabay.com

Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o.

ul. Biskupa Dominika 11, 83-130 Pelplin

58 536 17 57, fax 58 536 17 26

[email protected]

www.bernardinum.com.pl

ISBN 978-83-8127-947-5 (Ebook)

Druk i oprawa

Drukarnia Wydawnictwa „Bernardinum” Sp. z o.o., Pelplin

Wstęp

Bamako

– Dokąd państwo lecą? – pyta starszy policjant przy barierce, którą ustawiono przed stanowiskiem odpraw. Pyta, jakby samoloty tej nocy startowały z Bamako co dwie minuty. Tymczasem poza rejsem do Casablanki w ciągu najbliższych godzin nie ma żadnego lotu.

Obok stoją dwaj cywile i przyglądają się nam uważnie. Nie ulega wątpliwości, że wiedzą.

– Do Casablanki – odpowiadam.

– A jaki był cel wizyty w Mali?

– Turystyczny.

– Wyłącznie turystyczny? – Policjant patrzy mi prosto w oczy.

– Oczywiście, wyłącznie turystyczny.

– Poproszę bagaż do kontroli.

Policjant poprawia mundur, bierze oddech i wsuwa rękę w boczną kieszeń torby. Wkłada ją dokładnie tam, gdzie Xavier schował paczki z białym proszkiem. Widać, że wie, gdzie szukać. Ma pewną minę, wie, czego szuka i gdzie to jest. Uważnie grzebie w kieszeni. Najpierw z brzegu, potem głębiej i jeszcze głębiej. I wciąż, co chwila, patrzy prosto w oczy, to moje, to Wandy. Z jego twarzy bije pewność siebie i przeświadczenie, że za chwilę osiągnie sukces i zasłuży na pochwałę przełożonych. Może nawet na nagrodę.

Mija minuta, potem druga.

– Nic nie ma, pusto – mówi zaskoczony do stojących obok cywilów.

– Druga kieszeń! – rozkazuje cywil.

Policjant wsuwa rękę do kieszeni z drugiej strony torby. Szuka skrupulatnie, maca centymetr po centymetrze. A potem coraz bardziej nerwowo. Na koniec wyrzuca z torby wszystko, by sprawdzić jeszcze dokładniej. Nie odnajduje tego, czego szukał. Na jego twarzy pojawia się zdziwienie, zakłopotanie i zawód, jakby nie mógł uwierzyć, że sukces wymyka mu się z rąk.

Gdyby znalazł te narkotyki, wrócilibyśmy do Polski w trumnach. Żaden biały nie przeżyje dziesięciu lat w malijskim więzieniu.

CZĘŚĆ I

ZDZIWIENIA

Dom Niewolników

Dakar

Kilka miesięcy wcześniej Wanda zdecydowała, że jedzie ze mną. Torby miała spakowane. Przez kilka dni przeglądała atlasy i ściągała coś z Internetu. Potem położyła na biurko zszyty plik papierów. Były tam mapy, informacje o krajach i miastach, ludziach i przyrodzie. Księgarnie nie oferowały wtedy żadnych przewodników, map ani książek. Do Afryki Zachodniej mało kto podróżował i nie opłacało się wydawać.

– Czuję, że to nie będzie bezpieczna wyprawa – powiedziała Wanda, wchodząc do samolotu. Nie wiedzieliśmy wówczas, że to prorocze słowa.

Boeing 767 ląduje w Dakarze kilka minut przed północą. Mimo późnej pory upał. Wokół tłumy tragarzy i taksówkarzy przekonują, że ich auto jest najlepsze. Ale dla nas ważne jest, czy pozna nas Xavier. W tych ciemnościach i tłumie czarnych, rozkrzyczanych twarzy z pewnością go nie rozpoznamy. Wanda nie widziała go nigdy, ja tylko raz.

Xavier to Malijczyk, który od lat mieszka we Francji. Kiedyś Wanda poznała jego brata. Zaproponował, że Xavier może być naszym przewodnikiem po Afryce Zachodniej. Więc teraz rozglądamy się wokół. Jeszcze nie wiemy, że byłoby lepiej, gdyby nie przyszedł i gdybyśmy się nigdy nie spotkali. Ale przyszedł:

– Witam państwa! Proszę do samochodu – mówi Xavier.

Dwudziestokilkuletni, rozklekotany fiat uno przecina puste o tej porze ulice Dakaru. W hotelu niespodzianka – na podłodze gliniane garnki przykryte ni to obrusem, ni serwetką. To kolacja przygotowana przez mieszkającą po drugiej stronie ulicy rodzinę Xaviera. Ryż z sosem cebulowym, ryba z grilla. Świetne danie, ale nie ma sztućców.

– Trzeba jeść rękami – śmieje się Xavier. – U nas je się rękami. Jesteśmy w Afryce.

Ablaye przyjeżdża wczesnym rankiem. Ablaye to siostrzeniec Xaviera, dwudziestojednoletni chłopak po przejściach. Dwa lata wcześniej Xavier zabrał go do Francji na studia. Młodzian znalazł się w Europie, o czym marzą wszyscy Afrykanie. Dziewiętnastolatkowi, który pierwszy raz w życiu zobaczył europejskie miasto, studia nie były w głowie. Po pół roku zirytowany Xavier odesłał go z powrotem do domu. Ale Afrykaninowi, który zakosztuje Europy, niełatwo wracać. Rozumie już, że żyje w gorszym świecie. Ablaye zaczął pić, staczał się na dno. Matka, urzędniczka pocztowa w Dakarze, która przez lata nie zajmowała się nim, bo zawsze ważniejszy był dla niej kolejny mężczyzna życia, zrozumiała, że z synem dzieje się źle. Dwa miesiące temu kupiła zdezelowanego fiata uno i kazała Ablaye’owi zarabiać. Teraz ma nas wozić. Umowa z Xavierem była inna – miał wynająć jeepa, bo auta z napędem na cztery koła najlepiej sprawdzają się na afrykańskich wertepach.

– Rodzinie trzeba pomagać, ona jest najważniejsza – przekonuje nas teraz, że nie mógł inaczej. – Przyjeżdżam z Europy do Afryki, bo tu jest moja rodzina. A dla rodziny, jak każdy Afrykanin, zrobię wszystko. Sami rozumiecie, że nie mogłem wynająć innego auta. Prawda?

Dakar o poranku jest zatłoczony. Auto skrzeczy i zgrzyta, przednia szyba pęknięta, tylna nie zamyka się wcale, a resorów ten samochód nie ma chyba w ogóle.

– How are you, Ablaye? – próbujemy nawiązać kontakt.

Ablaye wykrzywia twarz w uśmiechu.

– Mów do niego po francusku – rzuca Xavier. – Tu mało kto mówi po angielsku. Jesteśmy przecież w dawnych koloniach francuskich.

Ablaye nie wygląda na zachwyconego tym, że ma nas wozić. Wolałby w tym czasie zabierać do auta dziewczyny. Ablaye lubi dziewczyny. I w ogóle lubi rozrywkowe życie.

Do portu, skąd płyną statki na Gorée, czyli Wyspę Niewolników, nie jest daleko. Gorée jest najdalej wysuniętym na zachód kawałkiem Afryki. Ze wzgórza na zachodnim krańcu wyspy widać Zielony Przylądek. Odkrył go w 1445 roku portugalski kupiec i żeglarz Dinis Dias. Dopłynął z północy, od dzisiejszej Mauretanii. Ze zdumieniem stwierdził, że roślinność jest bujna, całkiem inna niż w pustynnej Mauretanii. Drzewa były stale zielone, bo zrzucały stare liście dopiero, gdy wyrosły im nowe, a w głębi soczysta zieleń sawanny cieszyła oczy. Nazwał odkryty półwysep Zielonym Przylądkiem.

Kiedy współcześnie ogląda się Zielony Przylądek ze wzgórza na Wyspie Niewolników, słowo „zielony“ zupełnie nie pasuje. Dawną roślinność zajęły brunatnożółte zabudowania Dakaru. Również nazwa wyspy jest zabiegiem marketingowym. Owszem, ekspediowano stąd niewolników w świat, głównie w osiemnastym stuleciu, ale po kilkuset rocznie. Niewiele w porównaniu z setkami tysięcy wysyłanych z innych miejsc, choćby z położonego trzysta kilometrów na północ miasta Saint-Louis, skąd w 1444 roku przypłynął do Lizbony pierwszy transport z niewolnikami, a po nim setki następnych. Ale w Saint-Louis nie ma wyspy, która tak doskonale nadaje się do prezentacji losu niewolników. Dlatego Gorée traktują tu jak muzeum, do którego przywozi się turystów i szkolne wycieczki.

Niedaleko portu jest dawny Dom Niewolników, dziś muzeum. Czerwonorudy, piętrowy budynek z dziedzińcem, na który spędzano niewolników, musiał wyglądać strasznie, gdy wypełniony był zmordowanymi, wystraszonymi ludźmi. Docierali tu z głębi lądu, po wielu dniach wyczerpującej podróży. Porwanych, ale najczęściej kupionych od miejscowych kacyków i wodzów, biali handlarze wiązali rzemieniami lub zakładali im na szyję drewniane chomąta zamykane żelazną klamrą. Chomąta przykute łańcuchami do długich drągów uniemożliwiały ucieczkę. Tym, którzy po drodze zasłabli i nie mogli iść dalej, podrzynano gardła. Ci, którzy docierali tu, a także do wielu innych miejsc handlu niewolnikami, byli krańcowo wycieńczeni. Tutaj segregowano ich, umieszczano w położonych na parterze celach bez okien i odkarmiano. Na piętrze, na które wchodzi się dwoma rzędami półokrągłych schodów, pracowała „administracja”. Teraz znajduje się tu ekspozycja zdjęć, rysunków i pism dokumentujących handel ludźmi.

Najbardziej symboliczne jest wyjście z budynku umieszczone w wąskim, ciemnym korytarzu pomiędzy celami. Prowadzi wprost na ocean. Wyprowadzani z cel niewolnicy odbywali tędy swoją ostatnią afrykańską drogę. Tu ładowano ich na statek, którym odpływali do Europy, Stanów Zjednoczonych i Brazylii. Stąd po raz ostatni widzieli Afrykę.

– Zapamiętajcie to miejsce – mówi nauczyciel do grupy dzieci. – Zapamiętajcie na całe życie. Biali okrutnie traktowali naszych przodków. Biali to wstrętni ludzie. Przez nich jesteśmy biedni, a oni mają luksusy. Przez wieki wykorzystywali Afrykę i nadal wykorzystują. Nienawidzę białych.

Nauczyciel mówi do dzieci, ale patrzy na nas. Teraz i one spoglądają na nas. W ich oczach stajemy się odpowiedzialni za losy pokoleń niewolników.

Ten straszny proceder trwał cztery wieki. Utrzymywał się długo, bo przynosił ogromne zyski. W Afryce niewolnik kosztował od jednego do półtora funta, w Brazylii płacono za niego czterdzieści-pięćdziesiąt funtów, a w USA nawet ponad tysiąc. Straty, które niewolnictwo wyrządziło Czarnemu Kontynentowi, były ogromne. Na setki lat zdewastowało Afrykę. W okresie stu lat, między szesnastym a siedemnastym wiekiem, tylko z wybrzeża Angoli i Mozambiku wywieziono do Brazylii prawie milion ludzi, czyli po dziesięć tysięcy rocznie. A w tym czasie Afryka wcale nie była gęsto zaludniona. Kraje europejskie zniosły niewolnictwo dopiero w drugiej połowie osiemnastego wieku1, ale handel ludźmi trwał w najlepsze jeszcze w dziewiętnastym, a nawet w dwudziestym. Działo się tak, mimo że już pod koniec osiemnastego wieku Anglicy karali handlarzy grzywną w wysokości stu funtów za każdego niewolnika. Szacuje się, że mimo zakazu, mimo grzywien w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku do USA wywieziono z Afryki jeszcze trzysta tysięcy ludzi.

O niewolnikach dwudziestego wieku wspominał polski podróżnik i awanturnik Krzysztof Czyżewski, który żył w Afryce piętnaście lat. Tak opisywał to, co zobaczył w 1954 roku, gdy jechał z Nairobi do Chartumu: „(...) w południowym Sudanie wybuchły w tym czasie jakieś lokalne zamieszki i podróż groziła niebezpieczeństwem zarówno ze strony walczących, jak i różnych band rozbójniczych. Te ostatnie zapuszczały się spod granicy abisyńskiej aż w głąb kraju, rabując i paląc murzyńskie wioski i biorąc niewolników, którymi handel do dziś uprawiany jest w całej Abisynii”2. Wspomina też, że w tym samym czasie w Sudanie popularne było niewolnictwo dobrowolne. Kandydaci na niewolników pojawiali się na targu, gdzie odbywała się licytacja – kto dał więcej, zabierał niewolnika na ustalony wcześniej czas, od kilku miesięcy do pół roku. Nabywca deklarował, że nie będzie go karał większą ilością kijów niż dwadzieścia pięć na raz. Czyżewski opisywał ten proceder: „Pisarz podniósł się ze stolika i uderzył kilkakrotnie grubym bambusem w stół. Znowu zaległa pełna napięcia cisza. Facet z kolczykiem w uchu podszedł do grupy golasów, wziął jednego z nich za rękę i wyprowadził na środek. Wymawiał głośno jego imię i nazwę wioski, z której pochodził. Z kolei golas zaczął przed grupą licytantów demonstrować swe mięśnie, uczynił kilka szybkich przysiadów i kilka podskoków (…). Ktoś wymienił dwanaście, inny – trzynaście, czternaście, piętnaście, piętnaście, piętnaście! Pisarz uderzył bambusem. Z tłumu wysunął się drobny człeczyna i podszedł do stołu. Spisano akt, plantator wypłacił jakąś sumę dla prowadzących licytację oraz za sporządzenie aktu. Schował w zanadrze zawiniątko z pieniędzmi i zabrał ze sobą nabytego niewolnika”3. Do dziś swoich niewolników mają też Tuaregowie żyjący na Saharze. I choć nie mówią o tym głośno, to jednak jakoś szczególnie nie kryją się z tym.

Wyspa Gorée jest jednym z najważniejszych symboli niewolniczego procederu. Niedaleko Domu Niewolników, niemal zaraz za portem, stoi pomnik niewolnika zrywającego łańcuchy. Te dwa obiekty przypominają dziś ten fragment ponurej historii Afryki.

Współczesne Gorée to jednak skansen zdominowany przez sprzedawców pamiątek: rzeźb w drewnie, obrazów malowanych na piasku, malowideł na płótnie, batików. Na wielu obrazach powtarza się motyw trzech kobiet niosących dzbany z wodą na głowie.

Nie trwało długo, gdy trzy kobiety z obrazu ożyły i stanęły przed nami. W wąskiej uliczce kolorowo ubrane dziewczyny niosły wodę w dzbanach na głowie.

– Oddaj moje fotografie! – krzyczy najmłodsza, wściekła, że robimy zdjęcia. – Oddaj natychmiast!

Obietnica, że wyślemy fotki pocztą, łagodzi nastroje. Dziewczyny już nie są złe, uśmiechają się i proponują herbatę. Emocje jak gwałtownie wybuchły, tak szybko opadają. Kilka godzin później kamieniarz, filmowany na najładniejszym bulwarze Dakaru nad Oceanem Atlantyckim, dostaje szału. Chce wyrwać kamerę, gotów się bić. Uważa, tak jak wcześniej dziewczyny, że wykorzystamy jego zdjęcia, by na nich zarobić. Afrykanie ciągle sądzą, że biali ich wykorzystują, że to nadal rodzaj niewolnictwa, tyle że w innej formie. Konflikt z kamieniarzem staje się coraz groźniejszy. Mężczyzna jest wściekły. Łagodne słowa, gesty nie pomagają. Wyciągam pięć euro. Odtrąca rękę.

– Chcę tysiąc! – krzyczy.

Wokół zbierają się ludzie. Pozostaje ostatnia, sprawdzona metoda. Groźna mina, ostre słowa, krzyk. Kamieniarz w okamgnieniu pokornieje. Afrykanie często wycofują się po ostrej reakcji białego. To przykra pozostałość niewolniczej przeszłości.

Biura wyglądają okropnie. Brudny budynek, zaniedbane pokoje, odpadający tynk, ściany niemalowane od lat. Byle jakie meble, jakieś półki, szafy i zniszczone biurka oraz komputery z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Właśnie tutaj, do firmy znajomego w centrum Dakaru, Xavier zaprasza na lunch.

Na stoliku duża misa z ryżem, sosem i rybą. Urzędniczki uśmiechają się i wręczają łyżki. Jemy wspólnie z jednej michy, razem chyba z dziesięć osób. Szef biura, jowialny Afrykanin po czterdziestce, oblizuje swoją łyżkę, a potem dzieli nią rybę. I tą oblizaną właśnie łyżką podrzuca nam co lepsze kawałki. Bo o gości trzeba dbać, gościnność to afrykański obowiązek. Gdybyśmy tu przyszli bez Xaviera, przypadkowo trafili na ten lunch, też zaprosiliby nas do wspólnego posiłku. Ci ludzie mają niewiele, ale dzielić potrafią się wspaniale. Tego samego oczekują od białych. Jak masz – podziel się. Nieważne, czy to butelka wody, czy tysiąc euro. Jeżeli masz – podziel się. Tak pojmowana gościnność rodzi konflikty między białymi i czarnymi w Afryce. Czarni mają mało i dzielą się chętnie, biali posiadają dużo, ale dzielić się nie chcą. Różnica w postrzeganiu tego, co wspólne, przekłada się na zupełnie inny stosunek do drugiego człowieka. To jedna z przyczyn, które sprawiają, że Afryka nie rozumie świata, a świat Afryki.

Wanda uśmiecha się trochę nieszczęśliwie, gdy szef biura odgryza kawałek ryby, wyjmuje z ust i kładzie na jej łyżkę. Jak przełknąć ten dowód życzliwości?

– Jestem już syta, dziękuję bardzo – usprawiedliwia się.

Dziewczyny śmieją się do rozpuku. A Xavier brudną ręką sięga do miski i je, jakby nie miał nic w ustach od tygodnia.

Teraz pora na herbatę. Mieszanka z mięty i ziół, mocno posłodzona i wielokrotnie przelewana z metalowego czajniczka do maleńkich szklaneczek i z powrotem. Ta ceremonia ma praktyczne znaczenie, bo wskutek napowietrzania herbata staje się smaczniejsza.

– Spróbujcie – mówią.

Napój jest znakomity. Kilkanaście osób pije z dwóch szklaneczek. Pierwsze parzenie, potem drugie i trzecie. Herbata za każdym razem smakuje inaczej – za pierwszym jest najbardziej aromatyczna, za ostatnim najłagodniejsza i najsłodsza. I choć szklaneczki są oślinione i lepkie od cukru, nie wypada odmówić poczęstunku.

Dakar to trzymilionowa metropolia i jak na Afrykę eleganckie miasto. Sporo tu kolonialnych budowli, trochę wieżowców. Na placu Niepodległości, w samym centrum, wznosi się piękny kolonialny budynek – dziś Izba Handlowa. Naprzeciw duży hotel. Wszędzie meczety, bo ponad dziewięćdziesiąt procent ludności wyznaje islam. No i mnóstwo pomników.

Z powodu pomnika doszło do zamieszek i konfliktu muzułmanów z katolikami. Pięćdziesięciometrowy monument, wyższy od nowojorskiej Statuy Wolności, przedstawia kobietę, mężczyznę i dziecko, co ma symbolizować afrykańskie odrodzenie. Ale imamowie skrytykowali budowlę, twierdząc, że jest sprzeczna z kanonami islamu, bo przedmiotem czci nie może być wizerunek człowieka. Tym bardziej że postacie na pomniku są półnagie, co już zupełnie obraża muzułmanów. Dodatkowe kontrowersje wzbudził koszt budowy – dwadzieścia siedem milionów dolarów, kwota tutaj niebotyczna. Na dodatek jedną trzecią dochodów z biletów przyznano prezydentowi Senegalu Abdoulaye Wade jako pomysłodawcy i projektantowi. Muzułmanie rozpoczęli protesty. Prezydent, by odeprzeć zarzuty, powiedział, że chrześcijanie modlą się przecież do „człowieka, którego zwą Jezusem” i którego muzułmanie uważają za proroka. To rozsierdziło katolików. Arcybiskup Dakaru oskarżył prezydenta o obrazę mniejszości chrześcijańskiej: „Jesteśmy wstrząśnięci porównaniem pomnika z wizerunkami Jezusa znajdującymi się w naszych kościołach. Skandaliczne jest wyśmiewanie i podważanie boskości Chrystusa, rdzenia naszej religii, przez najwyższe władze państwowe”. Kilkuset katolików urządziło demonstrację przed katedrą. Kiedy policja próbowała ich rozpędzić, doszło do bitwy na kamienie i pałki. Od tamtej pory minęło trochę czasu, ale napięcie na linii muzułmanie – chrześcijanie pozostało. W kraju, który dotąd znany był z tolerancji wobec chrześcijańskiej mniejszości, czuje się niezdrową atmosferę.

– To wina katolików – mówi Xavier. – Powinni wynieść się do Watykanu.

Takie wyznanie Xaviera zaskakuje. Jest muzułmaninem, dziś modlił się już trzy razy, ale przecież od lat mieszka w Europie. Skąd tyle nietolerancji?

– Czy we Francji dokuczają ci, dlatego że jesteś muzułmaninem? – pytam.

– Niechby ktoś spróbował – denerwuje się. – Zgłosiłbym to na policję. Nie odpuściłbym.

– Dlaczego chcesz, by katolicy wynieśli się do Watykanu? Przecież Senegal to tolerancyjny kraj.

– Nie znoszę tolerancji. Żaden porządny muzułmanin nie może być tolerancyjny w sprawie wiary. Bo tylko islam jest drogą do Allaha, a Mahomet jest jego prorokiem. Inne religie trzeba wytępić, zniszczyć. I tak się stanie. Kiedyś cały świat będzie islamski. Nie będzie innych religii. Zburzymy wszystkie świątynie, pozostaną tylko meczety. Zostawimy Watykan, niech katolicy zamkną się w tym skansenie. – Xavier nie potrafi powstrzymać wybuchu złości.

Patrzę na niego zdziwiony. Dotąd ten czterdziestoletni, wykształcony Malijczyk nie głosił tak ekstremalnych poglądów. Cóż, nie znałem go wcześniej i teraz wypada zaakceptować go takim, jaki jest. O religii nie będziemy więcej rozmawiać. Za to o sztuce afrykańskiej owszem. Uwielbia ją. Zachwala wyroby afrykańskiego rzemiosła artystycznego. Uważa je za najładniejsze na świecie. Tak jak wszystko, co afrykańskie. Już wkrótce okaże się, że jest afrykańskim szowinistą.

Na targach wyrobów artystycznych, zwanych w Afryce Zachodniej artisana, można znaleźć ładne wyroby: figurki z metalu i rzeźbione w drewnie, fantastyczne maski, korale, obrazy. Ale dakarska artisana rozczarowuje. Ładniejsze rzeczy widzieliśmy na Gorée. Tu nie warto robić zakupów.

– Pokażę wam Sandagę – proponuje Xavier.

Sandaga to największy dakarski targ, na którym można znaleźć absolutnie wszystko. Wanda podziwia chusty i nie może oderwać wzroku od afrykańsko kolorowych materiałów. W straszliwym tłoku po raz kolejny wyjmuje portfel i kupuje tkaninę.

– Chodźcie już, chodźcie! – pogania Xavier.

– Jeszcze chwila – prosi Wanda.

– Nie ma mowy! – W jego głosie brzmi rozkazujący ton. – Idziemy na Marché Kemal. To jeszcze bardziej interesujący targ. A ja mam tam swoje sprawy. Tak zdecydowałem, rozumiesz?

Zachowuje się nie jak przewodnik, lecz dowódca. Dziś rankiem dałem mu sporą kwotę i ustaliłem, że resztę dostanie pod koniec podróży. Co prawda nie podobało mu się, że nie wszystkie pieniądze otrzyma od razu, ale musiał to zaakceptować. Ta część wystarczy na hotele, transport, posiłki, napoje. A także na jego wynagrodzenie, które wyliczył na półtora tysiąca euro. To w Afryce ogromne pieniądze.

– To ja decyduję! – mówię, kładąc mu rękę na ramię. – Jak ci się nie podoba, oddaj pieniądze i rozstajemy się.

Xavier pokornieje.

– Dobrze, już dobrze – mówi. – Ale chodźcie na Marché Kemal. Ja koniecznie muszę tam być. Zobaczycie świetny targ.

Marché Kemal rzeczywiście warto zobaczyć. Wyroby artystyczne są tu ładniejsze niż na artisanie. Wanda ogląda korale, ja maski, a Xavier zniknął. Nagle miga gdzieś za rogiem stoiska.

– Xavier! – wołam.

Nie słyszy w tym gwarze. Za stoiskiem, gdzie zniknął, jest wąskie przejście.

– Nie idź tam! – mówi młoda kobieta w kolorowej sukni. – Nie idź!

Z tyłu maleńki, niewiarygodnie zaśmiecony placyk. Xavier rozmawia z młodym Afrykaninem. W ręku trzyma wiązkę trawy. Spod niej wystaje biały pakunek. Senegalczyk dostrzega mnie pierwszy.

– Kto to jest?! – krzyczy.

– Spokojnie, to przyjaciel – uspokaja go Xavier.

Przechodzą na wolof. Wolofowie to duże plemię zamieszkujące Afrykę Zachodnią. Mają swoje narzecze, w którym jest niewiele francuskich słów.

Obaj gestykulują gwałtownie, są zdenerwowani. Niczego nie rozumiem.

– Idź stąd! – Xavier patrzy na mnie spode łba.

– Co to jest? – Pokazuję pakunek.

Xavier chowa go do plastikowej torby i przykrywa trawą. Młody Senegalczyk znika.

– Co to jest? – cedzę przez zęby. – Narkotyki?

– Zwariowałeś! – Śmieje się.

Uśmiech ma sztuczny, jest zdenerwowany.

– To tylko mieszanka mielonych ziół, nie narkotyki. Muszę to zawieźć do Saint-Louis. Naprawdę nie ma problemu. Nie rób kłopotów.

– Nie jedziesz z nami do Saint-Louis! – Gorączkowo zastanawiam się, co zrobić. – Oddaj pieniądze i rozstajemy się.

– Nie oddam, bo nie mam – mówi. – Właśnie wydałem. I nie rób problemów, dojedziemy do Saint-Louis, tam oddam.

Wszystko jasne. Za nasze pieniądze kupił narkotyki. Sprzeda je w Saint-Louis. Nie mamy wyjścia, jeśli chcemy odzyskać pieniądze. Ale to niebezpieczne. Do Saint-Louis jest trzysta kilometrów, a na drodze policyjne bariery. Wiele barier. Przed wyjazdem z miasta, przed wjazdem, przy byle targu lub w ogóle na pustkowiu. Tak jest niemal w całej Afryce – policjanci zatrzymują pojazdy, by wziąć łapówkę. Nawet nie szukają pretekstu. Łapówka należy się i tyle. Chcesz jechać dalej – musisz zapłacić. Czasem tysiąc franków zachodnioafrykańskich, czyli niecałe sześć złotych, czasem wystarczy pięćset. Białych niekiedy traktuje się inaczej. Tylko bezczelni policjanci żądają od nich łapówek. Większość żandarmów uważa, iż przed białymi nie należy się chwalić, że korupcja jest tu normą.

– Jedziesz innym samochodem niż my – mówię.

– Jadę z wami – cedzi każde słowo. – Nie mam już kasy, rozumiesz? A poza tym z wami będzie bezpieczniej. Samochodu z białymi nie będą sprawdzać.

Sprytnie to wymyślił. Będziemy gwarancją jego bezpieczeństwa. A poza tym, gdyby jednak policja znalazła paczuszkę, powie, że to nasza. No bo oczywiście to biali handlują narkotykami, wykorzystują Afrykę i zarabiają na niej. Kto nam uwierzy?

W Senegalu za handel narkotykami grozi wieloletnie więzienie. Sytuacja jest beznadziejna.

– Jesteś przestępcą! – krzyczę. – Jesteś bandytą!

– Jestem biznesmenem – mówi i śmieje mi się prosto w twarz. Już wie, że nie mamy wyjścia, że postawił na swoim.

Wracamy. Wanda jest zaniepokojona.

– No, nareszcie. Już się martwiłam.

Nie zamierzam jej mówić o narkotykach. Wystarczy, że jedno z nas się denerwuje.

1 W Portugalii niewolnictwo zniesiono w 1761 r., w Wielkiej Brytanii w 1772 r., a we Francji w 1794 r.

2 Krzysztof L. Czyżewski, W afrykańskiej dżungli, buszu i pustyni, Warszawa 1964.

3 Tamże.

Inne książki autora

W sparaliżowanej przez ebolę Afryce autor śledzi losy ludzi, uczestniczy w krwawej ofierze animistów, przedziera się przez dżunglę i lasy namorzynowe, spotyka Polaka – właściciela kopalni diamentów, zostaje przemytnikiem, słucha opowieści o zabijaniu dzieci i robieniu z ich główek lekarstw, a w głębi dżungli tubylcy opowiadają mu o czarach, duchach i zombie. W prezencie otrzymuje żonę wodza na noc, a na poczęstunek pieczeń z małpy i nietoperza. Widzi męczarnie konających, rozpacz, ale i obojętność wobec śmierci.

Trzecia część Trylogii afrykańskiej to podsumowanie licznych podróży autora. Tak jak poprzednie tomy, jest książką reporterską, pełną zwrotów akcji, niesamowitych wydarzeń i opisów dramatycznych losów ludzi, ale uzupełnioną o wiele ocen, spostrzeżeń i refleksji wnikliwego obserwatora Afryki. To zamykający trylogię tom, ale można go czytać niezależnie lub sięgnąć po tomy pierwszy i drugi: Pod baobabem oraz Gorączka (obie z nagrodami).

Bramy, za którymi jest inny świat, przekracza niewielu. Autor prowadzi nas tam przez granice, których nie ma na mapach. Dociera na Jawę i do amazońskiej dżungli, do dzikich plemion Etiopii, świątyń Gruzji, tajemniczego świata Inków i do Mali, gdzie szuka zaginionego podczas wojny przyjaciela. Poznaje nas z cypryjskim Turkiem, który nienawidzi Greków, i Kurdem, który nienawidzi Turków, z syryjskim terrorystą i jego piękną córką, z indyjskimi żebrakami i „świętymi mężami”. Jest to książka o świecie, w którym natura, historia, nędza, okrucieństwa i wojny kształtują losy i charaktery ludzi.

Książka o Indonezji XXI wieku, w której Dajakowie ścinają wrogom głowy i zjadają ich serca, Toradżowie grzebią zmarłych wiele lat po śmierci, mieszkają z trupami, kilka lat po pogrzebie wyjmują z trumien i spacerują z nimi, a Papuasi zabijają i zjadają ludzi w najdzikszej dżungli świata. A także o wielkanocnej procesji morskiej, polowaniu na wieloryby, walce z wodzem Dajaków, ucieczce przed smokiem z Komodo, hinduistycznym Bali i kawie po sto dolarów za filiżankę. I 200 fantastycznych, kolorowych fotografii.

Autor dostaje list od dawnego przyjaciela, zakonnika z Etiopii, który trafił na ślad pamiątki sprzed dwóch tysięcy lat. Odnalezienie jej – ze względu na pierwszego właściciela – byłoby światową sensacją. Mnich prosi przyjaciela o podjęcie poszukiwań. Autor jedzie do klasztoru św. Katarzyny na Synaju, gdzie odbiera kopertę z wierszem-szyfrem. Wynika z niego, że musi przebyć trasę zJerozolimy do Efezu. Czyni to, ale dowiaduje się niewiele. Dopiero kolejne podróże, wizyty w klasztorach Prowansji i w kościołach Lalibeli w Etiopii stwarzają mu szansę na odnalezienie historycznego skarbu. Czy ją wykorzysta?

W tureckiej części Nikozji żona autora kupuje starą, drewnianą szkatułkę. Trzy miesiące później w kościele w Barcelonie zamordowany zostaje kapłan. Co łączy te dwa fakty? Jaki jest ich związek z wydarzeniami w Jerozolimie sprzed dwóch tysięcy lat? I dlaczego skutkują aktami terrorystycznymi we współczesnej Europie? Jaką rolę odgrywa w nich założony w 2012 roku w Hiszpanii Zakon Piłata i Judasza? Próba rozwiązania tych zagadek okaże się śmiertelnie niebezpieczna.

A także:Sen pod baobabem, W piekle ebolioraz Ekspresy Reporterów: Śląskie obrachunki – Władcy Śląska, Miasto na wulkanie, Na pograniczu – Ślązacy i Schlesierzy.

Partner biznesowy