Trzy kroki do dobrego związku. Jak stać się parą, którą zawsze chcieliście być - Mira Kirshenbaum - ebook + książka

Trzy kroki do dobrego związku. Jak stać się parą, którą zawsze chcieliście być ebook

Kirshenbaum Mira

3,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

• Czy czujesz, że twój związek stał się źródłem problemów i stresu?

• Czy coraz więcej twoich rozmów z partnerem kończy się sprzeczkami?

• Nie poruszacie pewnych tematów, żeby się nie kłócić, a w efekcie coraz bardziej się od siebie oddalacie?

• Marzysz o szczęściu we dwoje, ale obawiasz się, że nigdy nie uda wam się go osiągnąć?

Wszyscy pragniemy żyć w satysfakcjonującej relacji, łatwo wpadamy jednak w pułapkę niekończących się kłótni, przepełnionych okrucieństwem i pogardą dla partnera. Czy istnieje sposób, aby rozwiązać problemy, które wydają się nie do pokonania, zaspokoić potrzeby, które ma każdy z nas, i poprawić jakość naszego życia?

Mira Kirshenbaum, doświadczona terapeutka rodzin, wyjaśnia, o co tak naprawdę się kłócimy, i pokazuje, w jaki sposób ze sobą rozmawiać, aby wyjść poza wzajemne pretensje i oskarżenia. Proponowana przez autorkę metoda trzech kroków pomogła już wielu parom!

Skorzystaj z prostych narzędzi przedstawionych w tej książce i wprowadź do swojego związku zgodę, zrozumienie oraz harmonię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 358

Oceny
3,4 (7 ocen)
2
1
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kilka słów wstępu

Kilka słów wstępu

Powiedzmy to sobie otwar­cie: się­gasz po tę książkę nie dla­tego, że czu­jesz zado­wo­le­nie ze swo­jego związku. Moż­liwe nawet, że czu­jesz się w nim kom­plet­nie nie­szczę­śliwa czy nie­szczę­śliwy.

Być może masz poczu­cie, że nie zaspo­kaja on wielu two­ich potrzeb. To zaś pro­wa­dzi do licz­nych kon­flik­tów mię­dzy tobą i part­ne­rem, do otwar­tej wojny, a nawet bez­względ­nej par­ty­zantki.

Nie­ważne, jak silną osobą jesteś. Poziom fru­stra­cji, jaką wywo­łuje w tobie part­ner, kiedy pró­bu­je­cie się doga­dać w jakiejś bła­hej spra­wie, może cię naprawdę zasko­czyć.

Dobrze wiem, jak to jest, ponie­waż w trak­cie trwa­nia mojego dłu­go­let­niego mał­żeń­stwa czu­łam się tak zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele razy. Od dzie­ciń­stwa znam ból towa­rzy­szący poczu­ciu bez­sil­no­ści – już jako mała dziew­czynka mogłam się tylko przy­glą­dać, jak moi rodzice, uchodźcy, męczyli się w nie­uda­nym mał­żeń­stwie.

W życiu naj­waż­niej­sze jest posia­da­nie odpo­wied­nich narzę­dzi. Powie ci to każdy kucharz czy sto­larz. Jeśli je masz, możesz wszystko. Jeśli nie, już po tobie. Ta książka ma wypo­sa­żyć cię w narzę­dzia, któ­rych potrze­bu­jesz, aby zakoń­czyć bole­sny i bez­pro­duk­tywny kon­flikt. Dzięki niej macie szansę zacząć roz­ma­wiać ze sobą jak dwoje ludzi, któ­rym rze­czy­wi­ście na sobie zależy, tak aby wasz zwią­zek zaspo­ka­jał potrzeby obu stron.

Wiem, co czu­jesz także dla­tego, że w ciągu ponad czter­dzie­stu lat pracy spo­tka­łam całe rze­sze osób takich jak ty i przy­pa­try­wa­łam się ich walce o zaspo­ko­je­nie swo­ich potrzeb, prze­zwy­cię­że­nie paskud­nego poczu­cia bez­rad­no­ści i odro­dze­nie miło­ści, która wciąż się tliła, czę­sto gdzieś bar­dzo głę­boko.

Ist­nieje spo­sób na oca­le­nie miło­ści przed uto­nię­ciem w morzu gory­czy, nawet jeśli w tej chwili wydaje się to wam nie­moż­liwe. Poczu­cie bez­rad­no­ści wcale nie ozna­cza, że jeste­ście bez­radni. Przed tobą i twoim part­ne­rem rysuje się szansa na to, aby stać się parą, za którą zawsze się uwa­ża­li­ście i którą zawsze chcie­li­ście być.

Kilka słów na temat toż­sa­mo­ści płcio­wej i sek­su­al­no­ści

Napi­sa­łam tę książkę dla wszyst­kich. Obo­jęt­nie, kim jesteś i jak okre­ślasz swoją toż­sa­mość – czy uwa­żasz się za męż­czy­znę, kobietę, trze­cią płeć czy może twoja toż­sa­mość nie daje się ska­te­go­ry­zo­wać, jest płynna, poszu­ku­jąca, nie­he­te­ro­nor­ma­tywna, w trak­cie tran­zy­cji, nie­bi­narna – ta książka jest dla cie­bie. Wiedz też, że każ­dego, kto ją czyta, darzę takim samym sza­cun­kiem.

To samo tyczy się sek­su­al­no­ści. Nie ma chyba takiego rodzaju orien­ta­cji sek­su­al­nej, z któ­rej przed­sta­wi­cie­lami jesz­cze nie pra­co­wa­łam, sta­ra­jąc się im pomóc na ich wła­snych zasa­dach i mając na wzglę­dzie to, czego on/ona/ono chce.

Jest jed­nak moż­liwe, że cho­ciaż każdy z was jest tu obecny duchem, to na stro­nach tej książki nie znaj­dzie­cie pary, któ­rej sytu­acja byłaby odbi­ciem waszej. Prze­pra­szam za to. Nie twier­dzę, że nie dało się tego unik­nąć: nie ma takiej rze­czy, któ­rej nie dałoby się w jakiś spo­sób unik­nąć. Po pro­stu w dzi­siej­szych cza­sach róż­no­rod­ność eks­pre­sji płcio­wej i sek­su­al­nej jest nie­skoń­czona.

A jed­nak kon­flikt i walka, jaką toczysz z part­ne­rem o to, kim jesteś, kim chcesz być i jak ma wyglą­dać wasze wspólne życie – to wszystko jest w tej książce. I ty też tu jesteś, na jej stro­nach i w moim sercu.

Część I. Dla­czego wasz zwią­zek prze­żywa trud­no­ści

CZĘŚĆ I

Dla­czego wasz zwią­zek prze­żywa trud­no­ści

Roz­dział 1. „Co się z nami stało?”

Roz­dział 1

„Co się z nami stało?”

Chcę, żeby­śmy byli szczę­śliwi… ale nie wiem, czy to jesz­cze moż­liwe.

Miesiąc mio­dowy ma to do sie­bie, że trwa zde­cy­do­wa­nie za krótko – ale jeste­śmy z tym pogo­dzeni. Taka już kolej rze­czy. Wszy­scy mamy jed­nak nadzieję, że po jego zakoń­cze­niu gładko przej­dziemy do sta­bil­niej­szej, pew­nej i trwa­łej fazy miło­ści.

Zamiast tego bar­dzo czę­sto lądu­jemy na anty­po­dach kra­iny wiecz­nej sie­lanki, w miej­scu, do któ­rego lepiej pasuje nazwa rucho­mych pia­sków kon­fliktu.

Elise i Brad długo zwle­kali ze ślu­bem. Chcieli naj­pierw nadać bieg swo­jej karie­rze zawo­do­wej. Dziś są w trwa­łym związku z dwu­na­sto­let­nim sta­żem i dwójką dzieci1. Podob­nie jak wielu innych ludzi, mylą oni styl życia – zado­wa­la­jący, wypeł­niony spo­tka­niami z przy­ja­ciółmi i rodziną, waka­cjami, pro­wa­dzony w przy­tul­nym, choć nie­wiel­kim miesz­ka­niu – z jako­ścią swo­jej rela­cji – nie­zbyt zado­wa­la­jącą, ze spo­rym spad­kiem zaży­ło­ści i intym­no­ści oraz sta­łym wzro­stem dystansu i roz­dź­więku. A ponie­waż oboje obser­wo­wali, jak roz­pa­dały się mał­żeń­stwa ich przy­ja­ciół, wyda­wało się im, że ich zwią­zek był mniej lub bar­dziej udany.

Gdy­by­ście ich o to zapy­tali, tak jak zro­bi­łam to ja, powie­dzie­liby, że wiele ich potrzeb nie było zaspo­ka­ja­nych, a kiedy któ­raś strona się o to upo­mi­nała, robiła się wielka afera. Ale dla­czego? To pyta­nie pozo­sta­wało tajem­nicą.

Przyj­rzyjmy się jed­nemu wie­czo­rowi z ich życia, gdy dzieci brały aku­rat udział w jakimś szkol­nym wyda­rze­niu i miały przyjść do domu dopiero po kola­cji.

Elise wró­ciła z biura po dłu­gim dniu wypeł­nio­nym spo­tka­niami, tele­fo­nami, trud­nymi sytu­acjami i scy­sjami. Prze­szła do salonu i zdjęła wyso­kie szpilki, po czym kop­nęła je w kąt, jed­no­cze­śnie ciska­jąc trzy torby na kanapę. Następ­nie ścią­gnęła kurtkę i rzu­ciła ją na sto­jące nie­opo­dal krze­sło – nie tra­fiła w nie jed­nak i kurtka wylą­do­wała na pod­ło­dze. Obie­cała sobie, że pod­nie­sie ją póź­niej, po czym opa­dła bez­wład­nie na kanapę i zaczęła prze­glą­dać pocztę. Więk­szość prze­sy­łek sta­no­wiły reklamy – kata­logi pro­duk­tów i oferty ban­ków. Rzu­ciła je na ławę, pod­nio­sła się i ruszyła do kuchni nalać sobie kie­li­szek wina.

Wkrótce do domu wró­cił Brad. O mało nie potknął się o sto­jące w przej­ściu buty, a jego zszar­gane nerwy zde­rzyły się z panu­ją­cym w miesz­ka­niu roz­gar­dia­szem. Wie­dział, że Elise zdaje sobie sprawę, że jej bała­ga­niar­stwo wypro­wa­dza go z rów­no­wagi. Elise zaś zda­wała sobie sprawę, że Brad wie, że ona wie, że on pomy­śli sobie, że zro­biła to spe­cjal­nie, aby go zde­ner­wo­wać. Bo po cóż by innego?

W zasa­dzie nie było nawet sensu się kłó­cić. W zupeł­no­ści wystar­czy­łoby, gdyby rów­no­cze­śnie powie­dzieli: „Kłót­nia numer sie­dem. Mamy to” i byłoby po wszyst­kim.

Ale to byłoby zbyt pro­ste. I nie odda­wa­łoby tego, co czuli.

Pierw­szy ode­zwał się Brad:

– Nie mogłaś się posta­rać, żebym po przyj­ściu do domu nie zastał chlewu, prawda?

– Wielka mi rzecz, zosta­wi­łam kilka roz­rzu­co­nych rze­czy. I to niby robi ze mnie potwora? A ty oczy­wi­ście nie mogłeś przejść nad tym do porządku dzien­nego, nie?

I tak wła­śnie się to zaczyna, a koń­czy na wymia­nie soczy­stych „odpieprz się”.

Są związki, w któ­rych pięt­na­ście minut póź­niej jeden z part­ne­rów pyta dru­giego, co ten chciałby zjeść na kola­cję. W innych stan­dar­dem jest nie­odzy­wa­nie się do sie­bie przez kilka dni. W jesz­cze innych taka sytu­acja może być kro­plą, która prze­leje czarę gory­czy.

Co tak naprawdę tu zaszło?

Przede wszyst­kim nie była to zwy­kła kłót­nia. Mówiąc „zwy­kła kłót­nia”, mam na myśli sytu­ację, w któ­rej dwoje ludzi nie zga­dza się ze sobą, lecz w końcu wypra­co­wuje roz­wią­za­nie, cho­ciaż pro­ces ten może być nieco nie­przy­jemny. Nie, tu cho­dzi o coś wię­cej. To tylko jedna z wielu bitew w dłu­giej histo­rii nie­chęci, roz­cza­ro­wań, fru­stra­cji i nie­za­spo­ko­jo­nych potrzeb. Pyta­cie, jakich potrzeb? Od czego tu zacząć… Elise i Brad są rodzi­cami dwóch chłop­ców. To dobre dzie­ciaki. Ale Elise marzyła o dziew­czynce i chciała spró­bo­wać jesz­cze raz, tylko ten jeden, jedyny raz. Jed­nak Brad nie tyle się temu sprze­ci­wił, co odmó­wił pod­ję­cia jakiej­kol­wiek roz­mowy na ten temat, mówiąc wprost, że nie ma o czym dys­ku­to­wać. Brak pie­nię­dzy, brak miej­sca i abso­lutny brak zain­te­re­so­wa­nia z jego strony. Sprawa zamknięta.

Nie jest też tak, że Brad jest jedy­nym czar­nym cha­rak­te­rem w tej opo­wie­ści. Elise robiła co mogła, aby uprzy­krzyć mu życie i w ten spo­sób wymu­sić na nim zmianę zda­nia.

A to tylko jeden z wielu ich pro­ble­mów. Mie­rzą się z tym miliony innych par.

Zadajmy więc to pyta­nie jesz­cze raz: Co spra­wia, że tych dwoje aż tak ze sobą wojuje, a zaspo­ka­ja­nie wła­snych potrzeb przy­spa­rza im tyle kło­po­tów? Są to prze­cież, jakby nie patrzeć, bystrzy, wykształ­ceni i tro­skliwi ludzie. Nad­szedł czas, aby wyeli­mi­no­wać kilku głów­nych podej­rza­nych. Jeśli chce­cie wycią­gnąć wasz zwią­zek z dołka, w jakim się zna­lazł, musi­cie dotrzeć do sedna pro­blemu. Nie można obwi­niać bochenka chleba o to, że tost wyszedł nie tak, kiedy pro­ble­mem jest toster.

Prze­gląd naj­częst­szych podej­rza­nych

Czy rzecz w tym, że Brad i Elise do sie­bie nie pasują? Innymi słowy, że ktoś, kto ma obse­sję na punk­cie czy­sto­ści, nie powi­nien wią­zać się z bała­ga­nia­rzem? Nie­ko­niecz­nie, prze­cież więk­szość par różni się w kwe­stii domo­wego porządku czy liczby dzieci.

Czy Brad lub Elise – a może oboje – mają poważne pro­blemy psy­cho­lo­giczne? Ech, „poważne pro­blemy psy­cho­lo­giczne” są jak drobne insekty w domu. Gdy zaczniesz ich szu­kać, nie­chyb­nie je znaj­dziesz. Ma je każdy. Powiem więc tyle: tysiące par, z któ­rymi pra­co­wa­łam na prze­strzeni dzie­sią­tek lat, nie były obcią­żone pro­ble­mami psy­cho­lo­gicz­nymi bar­dziej niż reszta spo­łe­czeń­stwa.

A co ze stre­sem? Cóż, z pew­no­ścią w życiu tej pary jest go sporo, tak jak kło­po­tów z pie­niędzmi („Gdyby tylko Brad wię­cej zara­biał!”), ze zdro­wiem (chłopcy mają silne aler­gie, które przy­spa­rzają rodzi­nie dodat­ko­wych ner­wów), z nie­wiel­kim miesz­ka­niem i hała­śli­wymi sąsia­dami. No dobrze, ale pyta­nie brzmi, czy Brad i Elise są bar­dziej zestre­so­wani niż inne pary. Cóż, nie sądzę. Uwa­żamy, że jeste­śmy bar­dziej zestre­so­wani niż ludzie, do któ­rych się porów­nu­jemy, ponie­waż widzimy sie­bie w naj­trud­niej­szych momen­tach – kiedy samo­chód wymaga poważ­nej naprawy, jedno z dzieci nagle zaczyna bić rówie­śni­ków w szkole, awans w pracy prze­cho­dzi nam koło nosa, a mąż wie­czo­rami pusz­cza bąki jak najęty – pod­czas gdy przy­ja­ciół i zna­jo­mych oglą­damy jedy­nie od naj­lep­szej strony, którą nam ujaw­niają (w końcu nikt nie poka­zuje na Insta­gra­mie, jak mu źle), nie mówiąc już o tym, że czę­sto w ogóle nie wspo­mi­nają o swo­ich naj­cięż­szych chwi­lach.

Wraz z Bra­dem i Elise możemy, słusz­nie zresztą, dojść do wnio­sku, że nie dzieje się u nas za dobrze. Ale znacz­nie rza­dziej mamy wystar­cza­jące powody, aby stwier­dzić, że dzieje się u nas gorzej niż u innych.

Wra­ca­jąc do dzieci Brada i Elise z ich aler­giami i agre­sją wobec rówie­śni­ków: czy posia­da­nie dzieci samo z sie­bie nie obniża jako­ści mał­żeń­stwa? Ależ tak, nie ma co do tego wąt­pli­wo­ści. Dzieci to praw­dziwe maszynki do pro­du­ko­wa­nia stresu, nisz­czące roman­tycz­ność, intym­ność i święty spo­kój rodzi­ców. Są nie­zbędne dla ist­nie­nia rodziny, a ta jest wspa­nia­łym two­rem. Ale rodzina to nie to samo, co mał­żeń­stwo. Tak czy owak, każde mał­żeń­stwo z dziećmi jedzie na tym samym wózku.

„Mał­żeń­stwo to po pro­stu cho­ler­nie trudna sprawa”

Wielu ludzi twier­dzi współ­cze­śnie, że mał­żeń­stwo to po pro­stu cho­ler­nie trudna sprawa. Wiem też, że wiele osób głę­boko w to wie­rzy. Zazwy­czaj są to osoby, które, patrząc part­ne­rowi pro­sto w oczy, są skłonne powie­dzieć: „Co u licha jest z tobą nie tak?”. Mam świa­do­mość, że ja także przy­my­ka­łam oko na swoją rolę w mał­żeń­stwie, zrzu­ca­jąc winę na męża i wyobra­ża­jąc sobie, jak byłoby wspa­niale, gdyby tylko nie był samo­lub­nym, nie­czu­łym dup­kiem, za jakiego go wów­czas mia­łam.

Takim oso­bom tera­peuci zale­cają cza­sem prze­sta­wie­nie się z komu­ni­ka­tów zaczy­na­ją­cych się od „ty” na komu­ni­katy roz­po­czy­na­jące się od „ja”. Wów­czas z ich ust pada na przy­kład coś takiego: „Według mnie jesteś samo­lub­nym, zadu­fa­nym w sobie dup­kiem!”. No, no, ale róż­nica… (Na wypa­dek jakich­kol­wiek wąt­pli­wo­ści spie­szę wyja­śnić, że piszę to z pewną dozą sar­ka­zmu. Choć nie tak znowu dużą…).

Takie osoby spo­ty­kają się póź­niej ze zna­jo­mymi, któ­rzy narze­kają na swój zwią­zek, choć dodają przy tym, że może nie wszystko jest „jego” lub „jej” winą. To wła­śnie wtedy można usły­szeć cięż­kie wes­tchnie­nie i zda­nie: „Mał­żeń­stwo to po pro­stu cho­ler­nie trudna sprawa”.

I dopiero potem, jeśli wspo­mniane osoby wyka­zują mini­malną choćby skłon­ność do reflek­sji, zadają sobie pyta­nie: „Dla­czego?”.

Skoro mał­żeń­stwo jest źró­dłem tylu trud­no­ści, dla­czego w ogóle się na nie decy­du­jemy?

Cóż, to nie ono sta­nowi pro­blem. Mówie­nie, że tak jest, przy­po­mi­na­łoby twier­dze­nie, że ludz­kie ciało jest powo­dem, dla któ­rego wielu spo­śród nas ma pro­blemy ze zdro­wiem. Taki pogląd na mał­żeń­stwo jest zbyt jed­no­stronny, uwy­pu­kla złe strony i pomija olbrzy­mie korzy­ści, jakie daje bycie z kimś, kogo się zna i kto zna nas, komu można zaufać, kogo auten­tycz­nie się lubi, z kim dzieli się długą, wspólną prze­szłość, z kim poko­nało się już wiele trud­no­ści i z kim można się zesta­rzeć. Oprócz tego, jeśli jeste­ście ze sobą szcze­rzy, zapewne przy­zna­cie, że kocha­cie sie­bie nawza­jem i swój zwią­zek… kiedy aku­rat się nie kłó­ci­cie.

Tak czy owak, bez względu na to, jaka tajem­ni­cza siła was tu przy­wio­dła, zna­leź­li­ście się w nie za cie­ka­wym poło­że­niu. Z pew­no­ścią można mówić o nie­za­spo­ko­jo­nych potrze­bach; o kon­flik­cie tego czy innego rodzaju, o poczu­ciu odda­le­nia i nie­chęci. A co naj­gor­sze, nie­za­leż­nie od tego, co robi­cie, sytu­acja się nie popra­wia. Jest tylko gorzej.

Punkt zwrotny

Oczy­wi­ście nie jest tak, że wraz zakoń­cze­niem mie­siąca mio­do­wego bycie w związku zaczyna się spro­wa­dzać do samych kłótni. Dość szybko, spo­glą­da­jąc z roz­rzew­nie­niem na słod­kie początki bycia razem, nie­któ­rzy z nas spo­strze­gają, że w zupeł­no­ści zado­wala ich przy­jemny poobiedni spa­cer po oko­licy w towa­rzy­stwie part­nera.

Jed­nak dla spo­rej czę­ści z nas nawet to wydaje się nie­osią­galne. W pew­nym momen­cie osią­gamy punkt zwrotny. I nie cho­dzi o to, że seks staje się ruty­nowy i zaczyna bra­ko­wać czu­ło­ści. Nie cho­dzi też o to, że mamy za sobą pierw­szą kłót­nię, a potem wiele kolej­nych, i że przy­wy­kamy do gorą­cej atmos­fery kon­fliktu albo zim­nego kli­matu uni­ka­nia kon­fron­ta­cji. Nie cho­dzi nawet o to, iż zda­li­śmy sobie sprawę, że zbyt wiele naszych potrzeb nie jest zaspo­ka­ja­nych i że, jeśli wie­rzyć naszemu part­ne­rowi, z jego per­spek­tywy wygląda to tak samo.

Żadne z powyż­szych nie jest jesz­cze punk­tem zwrot­nym, ponie­waż w dzi­siej­szych cza­sach jeste­śmy w więk­szo­ści przy­go­to­wani na to, że mał­żeń­stwo będzie trudne i dale­kie od ide­ału.

Praw­dzi­wym punk­tem zwrot­nym jest zazwy­czaj moment, w któ­rym w naszym umy­śle zagnież­dża się słowo na „r”. R jak roz­wód. Albo inne słowo na „r”: roz­sta­nie. Nie, nie mam tu na myśli stwier­dze­nia: „To koniec! Chcę roz­wodu!”, bo droga do tego może być daleka. Cho­dzi raczej o poczu­cie, że roz­wód, roz­sta­nie czy sepa­ra­cja nie tylko są jedną z dostęp­nych moż­li­wo­ści, ale wręcz wydają się – być może – cał­kiem dobrym pomy­słem. Mro­żą­cym krew w żyłach, ale jed­nak dobrym. Może. Wygląda to mniej wię­cej tak:

Zna­la­złam się w miej­scu, w któ­rym non stop myślę o roz­wo­dzie. Czy jest to coś, czego chcę? Nie, oczy­wi­ście, że nie. Chcę, żeby­śmy byli szczę­śliwi tak jak kie­dyś. Żeby­śmy byli bli­sko. Mieli poczu­cie, że sto­imy za sobą murem. Ale nie wiem, czy to jesz­cze moż­liwe, więc… Sta­ram się pra­co­wać nad swoim mał­żeń­stwem, ale w po nocach roz­my­ślam o tym, by je zakoń­czyć.

Więk­szość z nas dotarła kie­dyś do tego punktu. Ja także. Jeśli tak było w twoim przy­padku, nie musi to ozna­czać, że twoje mał­żeń­stwo jest nie­udane albo że twój zwią­zek jest ska­zany na porażkę, albo że w głębi duszy naprawdę chcesz go zakoń­czyć. Ale na bank jest to rów­no­znaczne z poczu­ciem, że oboje wpa­dli­ście w kło­poty, a to z kolei ozna­cza, że praw­do­po­dob­nie fak­tycz­nie je macie. Stą­pa­cie po cien­kim lodzie.

Wiesz, jak wywo­łać kon­flikt, ale nie wiesz, jak spra­wić, aby w waszym związku zago­ściła miłość. Trzy­maj się mocno! Wkrótce dowiesz się, jak to zro­bić.

Kiedy coś zaczyna się psuć

Pro­blemy w związku, z powodu któ­rych prze­śla­duje nas słowo na „r”, mogą bar­dzo się od sie­bie róż­nić w zależ­no­ści od pary. Nie bez powodu Lew Toł­stoj napi­sał, że „wszyst­kie szczę­śliwe rodziny są do sie­bie podobne, każda nie­szczę­śliwa rodzina jest nie­szczę­śliwa na swój spo­sób”.

Weźmy na przy­kład Debrę i Mike’a.

Debra i Mike poznali się w col­lege’u i – bam! – zaiskrzyło mię­dzy nimi. Nikt z ich przy­ja­ciół nie był w sta­nie zro­zu­mieć, dla­czego wła­ści­wie są razem, ale wystar­czyło, że wie­dzieli to sami zain­te­re­so­wani, któ­rzy świata poza sobą nie widzieli. Mike uczył się gry na instru­men­cie i był na dobrej dro­dze, aby zaist­nieć jako nie­po­korny muzyk roc­kowy, jakim był już z wyglądu. Debra z kolei przy­go­to­wy­wała się do stu­diów praw­ni­czych, a poza tym była popu­larną dziew­czyną, która uwiel­biała imprezy i marzyła o zro­bie­niu spe­cja­li­za­cji z pomocy praw­nej dla osób naj­uboż­szych, co impo­no­wało Mike’owi. W końcu muzyczna kariera Mike’a ruszyła z kopyta, a on sam wspie­rał Debrę przez wszyst­kie lata stu­diów praw­ni­czych. Po ich ukoń­cze­niu Debra poszła do pracy. Kariera Mike’a roz­wi­jała się dalej, choć daleko mu było do sta­tusu gwiazdy.

A potem… sami wie­cie. Życie. I wię­cej życia: dziecko, top­nie­jące finanse, rosnące nie­za­do­wo­le­nie obojga w związku z karierą, zarob­kami i sty­lem życia (Mike na przy­kład czę­sto jeź­dził w trasę) oraz tym, co z tego wszyst­kiego wyni­kało. Prze­bo­jo­wej dziew­czy­nie i uro­czemu łobu­zowi prze­stało się ukła­dać.

Tak się składa, że wiem, iż oboje byli dobrymi ludźmi i bar­dzo im na sobie zale­żało. Ich kon­flikt miał jed­nak wiele źró­deł. Zawsze poja­wiał się pro­blem pie­nię­dzy, bo ciężko zaro­bić na utrzy­ma­nie, będąc muzy­kiem czy praw­niczką z urzędu. Do tego docho­dził styl życia: rodzi­ciel­stwo stało się praw­dzi­wym polem mino­wym. To Mike (!) oka­zał się surow­szym rodzi­cem, ale za rzadko bywał w domu, żeby mieć coś do powie­dze­nia.

Kiedy na świe­cie poja­wiło się dru­gie dziecko, Debra zaczęła tra­cić zain­te­re­so­wa­nie sek­sem. Po czę­ści z powodu zmę­cze­nia, a po czę­ści ze względu na cią­głe wyjazdy Mike’a. Jego nie­obec­ność w domu zaczęła prze­kła­dać się na nie­obec­ność w jej sercu. Nie poma­gał w tym sam Mike, który czę­sto wra­cał do domu w złym humo­rze po nie­uda­nym kon­cer­cie.

Ich przy­pa­dek nie jest odosob­niony – przez opi­sane tu kło­poty prze­cho­dzi wiele mał­żeństw, bez względu na to, kim są part­ne­rzy albo czym się zaj­mują. Debra i Mike popa­dli w wir walki, gniewu, zwąt­pie­nia i nie­chęci, prze­mie­sza­nych z nadzieją i pró­bami zała­ta­nia dziur w ich prze­cie­ka­ją­cym statku.

Jak dokład­nie wyglą­dał ten stan i jak czuli się Debra i Mike? I dokąd naj­czę­ściej dobi­jają pary pły­nące dziu­ra­wym stat­kiem?

Do więk­szej liczby miejsc, niż może się wyda­wać! Zwią­zek pełen kon­flik­tów, nawie­dzany przez słowo na „r” ma wiele róż­nych odsłon.

Wojna i pokój. W nie­któ­rych związ­kach wystę­pują dłu­gie okresy ciszy i pokoju, pod­czas któ­rych jed­nak nara­stają pro­blemy i w pew­nym momen­cie ludziom pusz­czają nerwy. Wybu­cha wielka awan­tura, tak straszna, że oboje part­ne­rzy się wyco­fują i łago­dzą sytu­ację. Nie docho­dzi przy tym do żad­nych roz­strzy­gnięć, a napię­cia zostają jedy­nie uci­szone. I tak jest aż do następ­nego wybu­chu. Gdy­by­ście się zasta­na­wiali – taką parą są wła­śnie Debra i Mike.

Nie­koń­cząca się wojna domowa. Cza­sami kon­flikt i walka pro­wa­dzą ludzi dokład­nie w to miej­sce, któ­rego można by się spo­dzie­wać. Krótko mówiąc, takie pary naprawdę sporo się ze sobą kłócą. Cza­sami są to gwał­towne wybu­chy, a cza­sami cią­głe dogry­za­nie, sprzeczki i utarczki. Towa­rzy­szy temu poczu­cie, że każda próba prze­dys­ku­to­wa­nia jakiejś kwe­stii nie­chyb­nie skoń­czy­łaby się kłót­nią.

Uła­mek wspól­nego życia. To nie tak, że ludzie świa­do­mie się decy­dują się na okra­ja­nie swo­jego związku z pew­nych sfer; tak się po pro­stu dzieje. Nie­które aspekty waszego życia na­dal mają się dobrze. Dajmy na to, chęt­nie wycho­dzi­cie z domu i roz­ma­wia­cie tylko we dwoje, więc dalej to robi­cie. Lubi­cie wspólne podróże, nie ma więc powodu, aby z nich rezy­gno­wać. Ale już na przy­kład sfera seksu – upra­wia­nie go lub nie – zmie­niła się w pole minowe, tak więc wykre­śla­cie ją ze swo­jego życia. Z cza­sem eli­mi­nu­je­cie też wszyst­kie inne rze­czy, które nie dzia­łają. Wasz zwią­zek kur­czy się i staje się ułam­kiem tego, czym był przed­tem. Daje wam to złudne prze­ko­na­nie, że wszystko jest w porządku. Przy­po­mi­na­cie nie­szczę­snego pra­cow­nika, któ­remu zdaje się, że wszystko idzie świet­nie, a tymcza­sem ode­brano mu więk­szość obo­wiąz­ków.

Zima. W Los Ange­les, gdzie miesz­kam, ludzie uwa­żają, że zimno zaczyna się od +15 stopni Cel­sju­sza. Dobre! W Bosto­nie zimno to raczej oko­lice 0, za to w Utqia­gvik na Ala­sce tem­pe­ra­turę -20 stopni okre­śla się mia­nem umiar­ko­wa­nego chłodu. Jed­nak nie­za­leż­nie od punktu odnie­sie­nia zawsze może być zim­niej. Cza­sami kon­flikt pomię­dzy dwoj­giem ludzi jest tak głę­boki i roz­le­gły, że z tego, co ich łączyło, pozo­staje tylko przy­zwy­cza­je­nie, które zresztą jest sil­nym spo­iwem. Miliony par wspól­nie drżą z zimna, pró­bu­jąc ogrzać się przy wątłym pło­mie­niu dogo­ry­wa­ją­cego związku. Cho­ciaż nie dają już rady dłu­żej trwać w kon­flik­cie, nie potra­fią się też roz­stać. Nastaje więc zima, pod­czas któ­rej w związku domi­nuje uprzej­mość. Part­ne­rzy spę­dzają razem czas, cho­dzą jed­nak koło sie­bie na pal­cach. Pustka pod­szywa się pod har­mo­nię. I jest im tak wygod­nie dopóty, dopóki o tym nie myślą, albo do czasu, aż na hory­zon­cie pojawi się ktoś inny.

I wresz­cie docie­ramy do…

Jest, jak jest. Dla nie­któ­rych to naj­lep­sze z moż­li­wych roz­wią­zań, gdy nie są w sta­nie zre­zy­gno­wać ze swo­ich potrzeb, ale próby ich zaspo­ko­je­nia speł­zają na niczym. Wiele osób okre­śla takie związki jako satys­fak­cjo­nu­jące, nie dla­tego, że rze­czy­wi­ście takie są, ale ponie­waż ludzie ci chcą mimo wszystko zacho­wać się jak doro­śli. Sam zwią­zek nie jest w zasa­dzie taki zły. Ale nie jest też wspa­niały. Nie jest to co prawda coś, o co wal­czy­li­ście, marzy­cie o czymś lep­szym, ale na­dal jeste­ście razem, pod­czas gdy wielu waszych przy­ja­ciół już nie. Gdyby roz­wód był łatwiej­szy, gdy­by­ście wie­dzieli, że spo­tka­cie kogoś lep­szego, może wtedy, ale… jest, jak jest.

Wyj­ście

Gdy idzie o związki, pyta­nie „Dla­czego się kłó­cimy?” w rze­czy­wi­sto­ści brzmi: „Dla­czego zaczy­namy zmie­rzać w złą stronę, kiedy part­ner – ku naszemu zdu­mie­niu – odma­wia zaspo­ko­je­nia naszych potrzeb?”. Nasze zacho­wa­nie jest odpo­wie­dzią na nie­sa­tys­fak­cjo­nu­jące nas zacho­wa­nie part­nera, na co z kolei reaguje on, a na jego zacho­wa­nie znowu my. I tak w kółko.

Nie cho­dzi o to, że się kłó­cimy, ale o to, że dając upust naszej fru­stra­cji, trak­tu­jemy sie­bie z okru­cień­stwem i pogardą.

W tę pułapkę może wpaść każdy, bez względu na ilo­raz inte­li­gen­cji. To dla­tego przy­glą­da­nie się kłótni dwojga inte­li­gent­nych ludzi może wyda­wać się zabawne, choć jed­no­cze­śnie jest bar­dzo zasmu­ca­jące. To tak, jakby prze­sta­wali oni być inte­li­gent­nymi ludźmi, a sta­wali się cie­niami samych sie­bie, uwi­kła­nymi w despe­racką i bez­owocną walkę o zaspo­ko­je­nie wła­snych potrzeb.

Tak naprawdę zależy im tylko na tym jed­nym: na zaspo­ko­je­niu swo­ich potrzeb. Ale to się nie udaje, i to w spo­sób naj­bo­le­śniej­szy z moż­li­wych. Czyż to nie okropne? To tak, jakby pró­bo­wać pły­nąć z prą­dem, bo to łatwiej­sze, tyle że im dłu­żej pły­niesz, tym bar­dziej nurt zaczyna dzia­łać prze­ciwko tobie, aż do momentu, w któ­rym czu­jesz tak duże zmę­cze­nie, że jedyne, co możesz zro­bić, to zawró­cić.

I tu zbli­żamy się do odpo­wie­dzi. Co, gdy­by­śmy byli w sta­nie usta­lić, dla­czego ty i ja, nasi rodzice i krewni, i więk­szość naszych zna­jo­mych ma takie trud­no­ści z łago­dze­niem kon­flik­tów w związ­kach? Co, gdyby ist­niał spo­sób, który pozwo­liłby nam je roz­wią­zać, pozbyć się cier­pie­nia i roz­go­ry­cze­nia, jakie im towa­rzy­szą, zaspo­koić nasze potrzeby i popra­wić jakość naszego życia, zamiast trwać pośród cha­osu nawar­stwia­ją­cych się pro­ble­mów?

Jest coś – przyj­rzymy się temu bli­żej w następ­nym roz­dziale – co spra­wia, że miłym, zwy­czaj­nym ludziom trudno jest unik­nąć kon­fliktu, kiedy gra toczy się o zaspo­ko­je­nie ich potrzeb. A to, jak się wobec sie­bie zacho­wują, tylko pogar­sza sytu­ację.

Dla­czego więc dwoje inte­li­gent­nych, czu­łych i kocha­ją­cych się osób nie może zna­leźć spo­sobu na roz­wią­za­nie swo­ich pro­ble­mów? Dla­czego wplą­tują się w bez­ce­lowe kłót­nie?

Roz­dział 2. Praw­dziwy powód, dla któ­rego mał­żeń­stwo to trudna sprawa

Roz­dział 2

Praw­dziwy powód, dla któ­rego mał­żeń­stwo to trudna sprawa: walka o wła­dzę

Wcale nie chcę wła­dzy. Po pro­stu nie chcę czuć się cał­ko­wi­cie jej pozba­wiony.

Dwójka ludzi, która razem mieszka, może toczyć boje dosłow­nie o wszystko:

O

usta­wie­nia ter­mo­statu.

– 21 stopni?! Umie­ram z zimna! – Dla­czego po pro­stu nie wło­żysz swe­tra? – Gdy­bym chciała codzien­nie nosić swe­ter, wypro­wa­dzi­ła­bym się na Islan­dię!

O

spo­sób wycho­wy­wa­nia dzieci.

– Jak tak dalej pój­dzie, zro­bisz z nich kom­plet­nych mię­cza­ków. – Dzieci potrze­bują czu­ło­ści! – Uwa­żasz, że nie jestem wystar­cza­jąco czuły?!

O

to, co dokład­nie kryje się pod poję­ciem „ogra­ni­cza­nie wydat­ków”.

– Cze­kaj, czy dobrze rozu­miem, że wyda­łaś trzy tysiące na pre­zenty świą­teczne dla swo­jej rodziny? Ode­brało ci rozum?! – Niby dla­czego? Uwa­żasz, że powin­nam być skąpa i zło­śliwa tak jak ty? – 

Ależ skąd

! O wiele lepiej jest pró­bo­wać za wszelką cenę wku­pić się w łaski tej bandy dar­mo­zja­dów! Na pewno przy­jadą tu i w podzię­ko­wa­niu napra­wią nasz dach!

O

to, co zro­bić

z

wcze­śniej­szymi zobo­wią­za­niami, na przy­kład kre­dy­tem.

– Słu­chaj, przy­kro mi, że musisz spła­cać tę pożyczkę, ale zacią­gną­łeś ją, zanim się pozna­li­śmy. – No jasne, a co z przy­sięgą, że zawsze będziemy się wspie­rać? – Dobra, dobra! Zata­iłeś przede mną, ile dokład­nie poży­czy­łeś. – Prze­cież powie­dzia­łem, że dużo! – Posta­wi­łeś mnie przed fak­tem doko­na­nym! Nie sądzi­łam, że „dużo” według cie­bie ozna­cza pół miliona!

O

to, co byś zro­bił, „gdy­byś naprawdę kochał” drugą osobę.

– Gdy­byś naprawdę mnie kochał, zna­la­zł­byś chwilkę w ciągu dnia, żeby do mnie zadzwo­nić i zapy­tać co u mnie, choć od wiel­kiego dzwonu! – Może byłoby lepiej, gdy­bym w ogóle zwol­nił się z pracy na dowód mojej miło­ści! – Nawet nie sta­rasz się mnie zro­zu­mieć! – Czy ty masz jakie­kol­wiek poję­cie o tym, jak wygląda mój dzień w pracy?!

O

naj­róż­niej­sze rze­czy mające

zwią­zek

z

sek­sem. Na przy­kład

o

to:

– Ni­gdy nie masz ochoty na seks! – Za to ty zawsze wybie­rasz ide­alny moment: pro­po­nu­jesz szybki nume­rek, kiedy pad­nięci po całym dniu, ledwo wczoł­gu­jemy się do łóżka, i jesz­cze uwa­żasz to za świetny pomysł. – Dla cie­bie żadna pora nie jest dobra! Cią­gle tylko się krzą­tasz i coś ogar­niasz – nie potra­fisz wysie­dzieć w spo­koju nawet pod­czas kola­cji.

Albo

o

to:

– Cią­gle robię ci laskę. Nawet nie musisz nic mówić! Za to ty ni­gdy nie robisz mi dobrze, nawet kiedy cię o to popro­szę. To nie fair i bar­dzo mnie tym ranisz. – Powie­dzia­łem ci już, dla­czego mam z tym pro­blem. Nie będę wię­cej powta­rzał. – Myślę, że jesteś po pro­stu dużym, roz­pusz­czo­nym dzie­cia­kiem i tak naprawdę nie­na­wi­dzisz kobiet. Tak wła­śnie myślę!

Albo

o

gra­nice.

– Twier­dzisz, że ty i ta Miranda z labo­ra­to­rium jeste­ście tylko zna­jo­mymi. Uwa­żam, że kła­miesz. Te wszyst­kie wia­do­mo­ści typu „Tak wiele dla mnie zna­czysz” i te jej buziaczki na końcu! Myślę, że chce się z tobą prze­spać, o ile jesz­cze tego nie zro­biła, i życzę sobie, żeby ta rela­cja z powro­tem stała się czy­sto zawo­dowa. – Jesteś tak bar­dzo ode­rwana od rze­czy­wi­sto­ści, że to prze­staje być zabawne. Moja rela­cja z Mirandą jest czy­sto zawo­dowa. I tyle. Po pro­stu ści­śle współ­pra­cu­jemy, a ona jest bar­dzo uczu­ciowa w sto­sunku do każ­dego. Jak chcesz, możesz zapy­tać innych. – Ach, rozu­miem! Kole­żanka z pracy jest dla cie­bie waż­niej­sza niż nasz zwią­zek i mój spo­kój. Świet­nie. Dzięki, że mi to wyja­śni­łeś.

I tak dalej, aż po naj­bar­dziej zło­żone, bole­sne i trudne kon­flikty, jakie można sobie wyobra­zić.

A więc: jest kon­flikt. Każde z was chce cze­goś innego i – jak to w życiu – nie może­cie mieć obu tych rze­czy naraz (a przy­naj­mniej tak wam się wydaje). Prze­śledźmy teraz, jak docho­dzi do tej kata­strofy.

Kon­flikt bar­dzo czę­sto zaczyna się w gło­wach zain­te­re­so­wa­nych. Przez wiele godzin, dni, a cza­sem nawet lat uty­sku­jesz na wala­jący się na pod­ło­dze w łazience mokry ręcz­nik two­jego part­nera, ale nie wspo­mi­nasz mu o tym sło­wem.

Potem docho­dzi do wymiany zdań. Nie­ko­niecz­nie kłótni, może to być tylko nie­po­zorny komen­tarz, na przy­kład: „Wiesz, byłoby miło, gdy­byś raz na jakiś czas wrzu­cił swój mokry ręcz­nik do kosza na brudy”. Twój, umówmy się, nie­zbyt roz­gar­nięty part­ner myśli sobie, że to to samo, co: „Och, mój skarb ucie­szyłby się, gdy­bym raz na jakiś czas wrzu­cił mokry ręcz­nik do kosza na brudy. Ach, niech jej będzie. Posta­ram się od czasu do czasu to zro­bić”.

Póź­niej docho­dzi zazwy­czaj do stop­nio­wej eska­la­cji, od komen­ta­rza, jak ten powy­żej, do roz­mowy, od roz­mowy do ostrej wymiany zdań, a potem do peł­no­wy­mia­ro­wej awan­tury, od któ­rej włos się jeży na gło­wie, aż po stan kom­plet­nej wście­kło­ści i fru­stra­cji. Albo, rów­nie dobrze, rezy­gna­cji, nie­chęci i roz­pa­czy.

Osta­teczne star­cie? Rzadko kiedy nastę­puje. To raczej pseu­do­osta­teczne zagrywki, a wła­ści­wie gierki na prze­cze­ka­nie.

Być może któ­reś z was da za wygraną. „Dobra! Chcesz żyć w chle­wie? Nie ma sprawy! Jeśli chcesz zacho­wy­wać się jak pro­się, tak wła­śnie będę cię od teraz trak­to­wać”. Cokol­wiek to zna­czy! Tyle tylko, że to jedy­nie pozorna kapi­tu­la­cja, która nie świad­czy o zaak­cep­to­wa­niu sytu­acji; to prze­jaw wyczer­pa­nia i prze­ło­że­nia bata­lii na inny dzień.

Inna moż­li­wość to zawar­cie kom­pro­misu mię­dzy dwoj­giem wykoń­czo­nych ludzi; kom­pro­misu, który tak naprawdę nikogo nie zado­wala. „Okej, posta­ram się pamię­tać o wkła­da­niu mokrych ręcz­ni­ków do kosza na pra­nie, a ty posta­rasz się nie wycho­dzić z sie­bie, jeśli zda­rzy mi się o tym zapo­mnieć”. Tyle tylko, że „posta­ram się pamię­tać” nikogo nie satys­fak­cjo­nuje, tak samo jak „posta­rasz się nie wycho­dzić z sie­bie”.

Wszystko to jest tak wykań­cza­jące, że zaczy­nasz się zasta­na­wiać, po co się sta­rać. Nic dziw­nego. W końcu z two­ich wysił­ków nie wynika nic dobrego.

W tym cała rzecz. Nie tylko dopro­wa­dzamy do powsta­nia atmos­fery urazy, gniewu i pre­ten­sji; nie­za­spo­ko­jone potrzeby zaczy­nają się spię­trzać.

Każdy nie­roz­wią­zany kon­flikt lub każdy kon­flikt, który nie został roz­wią­zany w atmos­fe­rze cier­pli­wo­ści i zro­zu­mie­nia, obciąża waszą rela­cję kolej­nymi nie­za­spo­ko­jo­nymi potrze­bami i pre­ten­sjami.

Jak to moż­liwe, że wszy­scy robimy w ten spo­sób krok w tył, choć pró­bu­jemy iść naprzód?

Roz­ma­wia­łam nie­dawno z młodą kobietą, która pra­gnęła mieć dzieci teraz, zaraz, natych­miast. Jej part­ner wolał pocze­kać pięć lat, co byłoby moż­liwe z bio­lo­gicz­nego punktu widze­nia, tyle że kobieta nie zamie­rzała cze­kać. A on nie chciał nie cze­kać.

Wiem, że nie jest to błahy pro­blem, mimo to ist­nieje wiele moż­li­wych roz­wią­zań takich trud­no­ści – na pewno ty także potra­fisz wymie­nić kilka z nich – i pomo­głam odkryć je wielu parom. Roz­wią­za­nia te są na wycią­gnię­cie ręki. I zwy­czajni, prze­ciętni ludzi są w sta­nie je zna­leźć, tak jak pra­wie zawsze jesteś w sta­nie zna­leźć klu­czyki do samo­chodu, które walają się gdzieś po miesz­ka­niu.

Ale pro­ble­mem nie jest sam pro­blem. To dyna­mika walki spra­wia, że zarówno wspo­mniana przeze mnie para, jak i reszta z nas wpada w kło­poty. To spo­sób, w jaki part­ne­rzy ze sobą roz­ma­wiają: „Skoro zamie­rzasz tak się zacho­wy­wać, to wobec tego ja…” albo: „Chcesz, żeby mi na tobie zale­żało, cho­ciaż tobie wyraź­nie nie zależy na mnie” albo: „Ja uwa­żam, że jesteś ego­istą? Chyba każdy uznałby za ego­istę kogoś, kto…”. I tak dalej. Stąd już pro­sta droga do osta­tecz­nego roz­sta­nia.

Nad­gniły owoc

Przy­czyna, dla któ­rej dwoje zako­cha­nych, inte­li­gent­nych ludzi przy zdro­wych zmy­słach ma trud­no­ści z roz­wią­zy­wa­niem kon­flik­tów, leży w tym, co robimy i mówimy, aby wywo­łać w dru­giej stro­nie poczu­cie sła­bo­ści, kiedy pró­bu­jemy pogo­dzić dzie­lące nas róż­nice.

Możesz czuć wła­sną bez­sil­ność w wyniku tego, co zro­bił lub powie­dział twój part­ner, albo z powodu któ­rejś z jego cech. Czu­jesz się tak, ponie­waż z two­jego punktu widze­nia wygląda na to, że prze­waga leży po jego stro­nie.

Jeśli jed­nak myślisz, że zwol­nię cię z wszel­kiej odpo­wie­dzial­no­ści, to grubo się mylisz! Twój part­ner zapewne także czuje się pozba­wiony siły przez coś, co zro­bi­łaś lub powie­dzia­łaś, a nawet przez coś zwią­za­nego z tym, kim jesteś. Nawet nie myśl o tym, aby poło­żyć dłoń na sercu i zakrzyk­nąć „Ja?!”. Nie mówię, że jesteś złym czło­wie­kiem, a jedy­nie, że jesteś czło­wie­kiem. Jak się wkrótce prze­ko­nasz, wszy­scy dopusz­czamy się takich zacho­wań.

Oto przy­kład. Wyobraź sobie, że naj­bar­dziej na świe­cie pra­gniesz prze­pro­wa­dzić się do więk­szego domu i posta­na­wiasz pod­jąć roz­mowę na ten temat. Zwra­casz się więc do swo­jego part­nera naj­uprzej­miej, jak tylko potra­fisz: „Marzy mi się prze­pro­wadzka do więk­szego domu”. Obiek­tyw­nie patrząc, jest to cał­kiem roz­sądna pro­po­zy­cja. W końcu wspo­mi­nasz o „domu”, a nie o „pałacu”.

Mimo to nie jesteś w sta­nie zapo­biec temu, że twoja nie­groźna jak nowo naro­dzony szcze­niak wypo­wiedź w uszach part­nera prze­mieni się w coś tak nie­po­ko­ją­cego i strasz­li­wego jak dopiero co wykluta czarna mamba. Być może twoje „marzy mi się…” spra­wiło, że ugięły się pod nim nogi. „O rany – myśli sobie teraz, bli­ski wpad­nię­cia w panikę – skoro już zaczęła, za żadne skarby nie odpu­ści. Mam prze­chla­pane, no chyba że…”.

Chyba że zdusi to w zarodku. To zna­czy powie coś, co wytrąci ci oręż z dłoni.

Osła­bie­nie dru­giej strony zawiera się w róż­nicy mię­dzy powie­dze­niem pod­nie­sio­nym gło­sem: „Żar­tu­jesz sobie? Nie ma szans, nie stać nas na to” a wyra­żoną spo­koj­nie pro­po­zy­cją: „Prze­dys­ku­tujmy to”.

Główna róż­nica pomię­dzy tymi wypo­wie­dziami polega na tym, jak się czu­jesz po ich usły­sze­niu. Druga z nich – „prze­dys­ku­tujmy to” – nie tylko budzi w tobie pozy­tywne odczu­cia, ale także daje ci nadzieję i zachętę. Dzięki niej czu­jesz, że masz siłę. Jest jak przy­zna­nie, że masz w tej spra­wie głos i że jest on godny wysłu­cha­nia i usza­no­wa­nia. Oczy­wi­ście zawsze zakła­dasz, że tak jest. Ale usły­sze­nie tego z ust part­nera to coś innego.

Z kolei pierw­sza wypo­wiedź… cóż, sama nie wiem. Może z cza­sem uwagi tego typu prze­stały cię razić, podob­nie jak można uod­por­nić się na ludzi prze­py­cha­ją­cych się w metrze. Jed­nak w moich wyro­bio­nych uszach „Żar­tu­jesz sobie?” brzmi lek­ce­wa­żąco. Gdyby ktoś odpo­wie­dział mi w ten spo­sób, poczu­ła­bym się tak, jakby chciał odsu­nąć mnie na bok. Z kolei „Nie ma na to szans, nie stać nas” to ucię­cie tematu.

Wypo­wie­dzi tego typu spra­wiają, że czuję się bez­silna – podob­nie jak zresztą więk­szość ludzi. Jeśli wiem, że mój part­ner woli nie prze­pro­wa­dzać się do więk­szego domu, ale jest otwarty na roz­mowę na ten temat, nie będę się tak czuła. Uznam, że zosta­łam wysłu­chana i że jakoś uda nam się wypra­co­wać naj­bar­dziej roz­sądną, dobrą dla nas obojga decy­zję. Ale spra­wie­nie, że czuję się zlek­ce­wa­żona i uci­szona, a więc tak, jak wielu z nas czuje się nie­mal od początku roz­mowy z part­nerem na draż­liwy temat, napawa mnie bez­rad­no­ścią.

Tak czy owak „Żar­tu­jesz sobie? Nie ma na to szans, nie stać nas” jest zale­d­wie wstę­pem do dra­matu. Nikt nie trwa w poczu­ciu bez­sil­no­ści przez długi czas. Nawet jeśli mój part­ner nie chciał, żeby sprawy przy­brały taki obrót – może po pro­stu chciał być ze mną szczery – muszę z powro­tem sta­nąć na ringu i odro­bić stra­cone punkty. Czas na ruch znany jako „nie tak szybko, kolego”.

Powiedzmy, że daję się przy tym ponieść emo­cjom. Wpa­dam w furię – jestem wście­kła, nie­prze­wi­dy­walna, budzę lęk. Mój part­ner myśli pew­nie, że zaraz zacznę ciskać w niego gromy. Oczy­wi­ście mój gniew spra­wia, że teraz to on czuje się bez­silny, zwłasz­cza jeśli myśli, że tylko był ze mną „szczery”.

Teraz to on musi odzy­skać prze­wagę. I nie­za­leż­nie od tego, co zrobi, to znowu ja poczuję się bez­silna – i tak w kółko, coraz głę­biej i głę­biej w odmęty fru­stra­cji, gniewu i podzia­łów.

To nie może się dobrze skoń­czyć.

Co więc się wyda­rzyło?

Mamy dwoje z grub­sza prze­cięt­nych ludzi z prze­cięt­nymi potrze­bami. → Pomię­dzy ich potrze­bami zacho­dzi kon­flikt. → Coś w związku z samymi potrze­bami lub spo­so­bem, w jaki są wyra­żane, spra­wia, że jedna z osób czuje się bez­silna i pozba­wiona mocy spraw­czej. → Osoba ta musi zro­bić coś, aby wzmoc­nić swoją pozy­cję. → Pro­ces powta­rza się i docho­dzi do eska­la­cji kon­fliktu. → Kon­flikt nie zostaje roz­wią­zany, a potrzeby pozo­stają nie­za­spo­ko­jone. → W związku panuje atmos­fera roz­go­ry­cze­nia i nie­chęci.

To nie tak, że każdy chce wła­dzy. Cho­dzi o to, że nikt nie chce czuć się cał­ko­wi­cie jej pozba­wiony. Ale zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz przy­po­mina to walkę o wła­dzę.

Jak pięść do nosa, czyli wła­dza a miłość

Wspo­mi­na­nie o wła­dzy w kon­tek­ście miło­ści może brzmieć dziw­nie. Co ma jedno do dru­giego? Wła­dza to prze­waga, którą utrzy­mują nad innymi źli ludzie. Sza­leni naukowcy, tyrani, wła­ści­ciele nie­wol­ni­ków. Oprawcy. Drę­czy­ciele. Z pew­no­ścią nie osoby o dobrych inten­cjach, takie jak ty i ja, któ­rym zależy tylko, żeby dobrze doga­dy­wać się ze swo­imi połów­kami.

Prawda?

Otóż nie. Nie­stety tak nie jest.

Wielu oso­bom chcą­cym opi­sać swój zwią­zek słowo „wła­dza” w ogóle nie przy­cho­dzi na myśl. Spo­tka­łam też sporo ludzi, któ­rzy potra­fili powie­dzieć na przy­kład: „Nikt nie ma nade mną wła­dzy” albo „Wpraw­dzie mój part­ner pod­nosi cza­sami głos, zgrywa macho, jest uparty albo ma inne wady, ale nie jest w sta­nie mnie kon­tro­lo­wać, chyba że mu na to pozwolę”, albo „Cóż, cza­sami czuję się sfru­stro­wany, ale na pewno nie bez­silny”.

Więk­szość z nas nie wymie­ni­łaby wła­dzy jako tego, czego chcie­li­by­śmy w związku. Moż­liwe nawet, że wła­dza znaj­duje się na sza­rym końcu naszej listy pra­gnień.

Ale chwila, tak samo jak wielu z nas myśli, że wygląda gorzej niż w rze­czy­wi­sto­ści – prze­cież więk­szość ludzi, mimo że posiada w domu lustra, ma znie­kształ­cone wyobra­że­nie na temat swo­jego ciała! – wielu z nas uważa się rów­nież za o wiele bar­dziej nie­win­nych, gdy cho­dzi o uży­wa­nie siły w związku, niż jest naprawdę.

Być może pro­ble­mem jest samo słowo „wła­dza”. Uwierz mi, nie upie­ram się, że powin­ni­śmy spro­wa­dzić wszystko do tego jed­nego słówka. Możesz zastą­pić je, czym chcesz: kon­trolą, domi­na­cją, rzą­dze­niem się.

Pozwól jed­nak, że wyja­śnię, skąd czer­pię swoje obser­wa­cje. Oczy­wi­ście z pracy z parami lub oso­bami, które szu­kają pomocy w związku z pro­ble­mami w rela­cji. Cho­dzi więc o moich klien­tów. Zwy­kłych ludzi, takich jak ty czy ja, któ­rych lęk, fru­stra­cja i ból zmu­siły do szu­ka­nia pomocy.

W przy­padku tych osób jest dla mnie od razu jasne, że czują się pozba­wione wła­dzy w swo­ich związ­kach i są tego świa­dome. Gdy je o to zapy­tasz, bez waha­nia powie­dzą, że czują, iż przez więk­szość czasu to ich part­ne­rzy wydają się mieć nad nimi prze­wagę. Doda­dzą też, że mają ogromny pro­blem z dopro­wa­dze­niem do zaspo­ko­je­nia swo­ich potrzeb z powodu tego, jak ci na to reagują.

Od wielu lat pole­cam parom, z któ­rymi pra­cuję, wyko­na­nie pew­nego ćwi­cze­nia. Każda z osób odpo­wiada na pyta­nie: „Na ile czuję, że posia­dam wła­dzę w związku”, oce­nia­jąc to w skali od 1 do 10, oraz oce­nia w tej samej skali, w jakim stop­niu zga­dza się ze stwier­dze­niem: „Ile wła­dzy w naszym związku ma według mnie mój part­ner”.

W ponad 93 pro­cen­tach związ­ków obu stro­nom wydaje się, że to ich part­ner ma prze­wagę. Trudno o lep­szy dowód na to, że związki są narzę­dziem do wza­jem­nego odzie­ra­nia się z poczu­cia wła­dzy.

Postawmy sprawę jasno. Nie ozna­cza to, że z tobą lub twoim part­ne­rem jest coś nie tak. Żadne z was nie musi być szcze­gól­nie zain­te­re­so­wane zdo­by­ciem prze­wagi czy żądne posia­da­nia wła­dzy. Żadne z was nie musi mieć kon­tro­lu­ją­cej czy domi­nu­ją­cej oso­bo­wo­ści. Nic z tych rze­czy.

Wystar­czy, że jeste­ście zwy­kłymi ludźmi, któ­rzy tak jak inni popa­dają we fru­stra­cję czy bywają zra­nieni i prze­stra­szeni, kiedy to, na czym wam zależy, wydaje się zagro­żone. A to zda­rza się na okrą­gło w więk­szo­ści związ­ków.

„To nie możemy być my… prawda?”

Aby przyj­rzeć się roli, jaką wła­dza odgrywa w twoim związku, posta­raj się odpo­wie­dzieć na nastę­pu­jące pyta­nia:

Które z poniż­szych stwier­dzeń doty­czą­cych two­jego związku jest bliż­sze prawdy: a. „Na ogół czuję, że mam mniej wła­dzy w związku niż mój part­ner”. b. „Na ogół czuję, że mam wię­cej wła­dzy w związku niż mój part­ner”.

Które z poniż­szych stwier­dzeń doty­czą­cych two­ich wcze­śniej­szych związ­ków jest bliż­sze prawdy: a. „Prze­waż­nie czu­łem/czu­łam, jak­bym nie miał(a) na nic wpływu”. b. „Prze­waż­nie czu­łem/czu­łam, jak­bym to ja miał(a) ostat­nie słowo”.

Które z poniż­szych stwier­dzeń doty­czą­cych two­jego obec­nego związku jest bliż­sze prawdy: a. „Przez więk­szość czasu każde z nas stara się zaspo­koić swoje wła­sne potrzeby”. b. „Przez więk­szość czasu sta­ramy się utrzy­mać rów­no­wagę sił pomię­dzy sobą”.

Które z poniż­szych stwier­dzeń doty­czą­cych two­jego obec­nego związku jest bliż­sze prawdy: a. „Kiedy moje potrzeby nie są zaspo­ka­jane, popa­dam we fru­stra­cję i chcąc je zaspo­koić, robię rze­czy, któ­rych potem się wsty­dzę”. b. „Kiedy moje potrzeby nie są zaspo­ka­jane, to mimo iż popa­dam we fru­stra­cję, nie robię niczego, co spra­wi­łoby, że mój part­ner zna­la­złby się na słab­szej pozy­cji”.

Twoje odpo­wie­dzi na pyta­nia od 1 do 4 powinny roz­ja­śnić ci sytu­ację. Im czę­ściej wybie­raną przez cie­bie opcją było „a”, tym bar­dziej praw­do­po­dobne jest, że trud­no­ści w twoim związku są spo­wo­do­wane jakimś aspek­tem walki o wła­dzę i że nie jest to wyłącz­nie wina two­jego part­nera.

Czym jest wła­dza (nazy­wana też siłą spraw­czą albo mocą)?

Na ogół jest ona zja­wi­skiem neu­tral­nym: to zdol­ność dopro­wa­dze­nia do cze­goś albo zapo­bie­gnię­cia cze­muś. Przy­kła­dowo, mogę pod­nieść kubek, ale już nie samo­chód. Mam moc wyłą­cze­nia lampy, tego samego nie zro­bię już jed­nak ze Słoń­cem (albo napa­dem histe­rii u dwu­latka, skoro już wymie­niamy).

Wła­dza w związku może być czymś pożą­da­nym, na przy­kład w rela­cji rodzic–dziecko. Nie­mowlę jest cał­ko­wi­cie bez­radne – a przy tym, jak wia­domo, roz­bra­ja­jąco uro­cze – więc dzięki Bogu, że czuwa nad nim rodzic, który jest wystar­cza­jąco silny, by oto­czyć je opieką. Mało który bobas uskarża się na zbyt kon­tro­lu­ją­cych rodzi­ców.

Jed­nak w związku dwójki doro­słych osób, które darzą się miło­ścią i zobo­wią­zały się do wspól­nego życia, wła­dza ozna­cza więk­szą łatwość osią­ga­nia swo­ich celów przez jedną osobę niż przez drugą. Mówiąc ogól­nie, jeśli jestem w sta­nie zapo­biec temu, czego ty chcesz, i dostać to, czego chcę ja – jeśli ter­mo­stat jest prze­waż­nie usta­wiony zgod­nie z moimi pre­fe­ren­cjami, jeśli okna są otwarte lub zamknięte, tak jak ja sobie tego życzę, a poduszki w salo­nie uło­żone są według mojego, a nie two­jego widzi­mi­się – wów­czas to ja mam więk­szą wła­dzę. Takie są fakty. I nie jest to nic dobrego. Więk­sza wła­dza ozna­cza, że zaspo­ka­ja­nych jest wię­cej moich, a mniej two­ich potrzeb. A ty uwa­żasz dokład­nie tak samo.

Moż­liwe, że w tej chwili myślisz sobie: „Chwi­leczkę. Po co całe to gada­nie o walce i kon­flik­cie, skoro nie mam pew­no­ści, czy to doty­czy mojego związku. Ow­szem, sporo moich potrzeb nie jest zaspo­ka­ja­nych, ale przez więk­szość czasu panuje mię­dzy nami zgoda. Czy wobec tego kwe­stia wła­dzy doty­czy także nas?”.

Cóż… praw­do­po­dob­nie tak.

Nie wszystko jest takie, jakie się wydaje, o nie

Walka o wła­dzę – będąca dla miło­ści jak pętla zaci­ska­jąca się na szyi – czę­sto wygląda ina­czej, niż można by się spo­dzie­wać. Dla­tego też oso­bom pozo­sta­ją­cym w nie­zdro­wym związku może się wyda­wać, że ten pro­blem ich nie doty­czy.

Chris i Melissa szcze­rze nie zno­sili się kłó­cić, podob­nie jak wiele innych par. Kon­flikt mię­dzy nimi zazwy­czaj prze­bie­gał więc tak:

Na początku padało nie­wiele słów. Jak wtedy, gdy w ostat­niej chwili przed wyjaz­dem na długi week­end do rodzi­ców Melissy Chris oznaj­mił nagle, iż nie może jechać z powodu „spraw służ­bo­wych”.

– Ach tak – odparła chłodno Melissa. – Szkoda, że nie poin­for­mo­wa­łeś mnie o tym wcze­śniej. Co mam im teraz powie­dzieć?

– Cóż, tak jak powie­dzia­łem, wypa­dło mi coś w pracy.

– W porządku – wes­tchnęła Melissa.

Następ­nie, po kilku takich incy­den­tach, Melissa oświad­czyła, że „muszą poroz­ma­wiać”.

– Musisz infor­mo­wać mnie o two­ich pla­nach z wyprze­dze­niem, żeby­śmy mogli je prze­dys­ku­to­wać. Nie możesz tak po pro­stu sta­wiać mnie przed fak­tem doko­na­nym, jak­byś tylko ty tu rzą­dził.

Zazwy­czaj Chris uspra­wie­dli­wiał się wów­czas swoją bez­sil­no­ścią.

– Przy­kro mi, Mel, ale wiesz, że robię, co mogę. Daję ci znać, jak tylko sam się o tym dowia­duję, a jeśli sta­wiam cię przed fak­tem doko­na­nym, to dla­tego, że i ja zosta­łem zasko­czony. Nie wiem, co jesz­cze mogę dodać…

I tak przez kilka kolej­nych rund, aż oboje czują się cał­kiem bez­radni i prze­ko­nani, że druga strona kom­plet­nie nie rozu­mie, co się dzieje. Wtedy komuś pusz­czają nerwy – albo Melissa pła­cze, bo ma poczu­cie, że Chris ją okła­muje, albo ton Chrisa nagle staje się ostry, ponie­waż czuje on, że Melissa kom­plet­nie nie rozu­mie jego sytu­acji – jed­nak zamiast dopro­wa­dzić do eska­la­cji kon­fliktu, oboje szybko porzu­cają temat.

W końcu (przy­naj­mniej w jed­nym z moż­li­wych sce­na­riu­szy) Melissa daje za wygraną. Pew­nego dnia, po odby­ciu kolej­nej „dys­ku­sji”, Melissa mówi: „W porządku, widocz­nie tak musi być, a ja muszę się po pro­stu do tego przy­zwy­czaić”.

Spo­kój? Har­mo­nia?

Zda­rza się, że tak – cza­sami ludzie rze­czy­wi­ście akcep­tują taki obrót spraw i odpusz­czają. Czę­ściej jed­nak pod­dają się z wyczer­pa­nia i braku pomy­słów. A to żadne odpusz­cze­nie. Praw­dziwa nazwa tego zja­wi­ska to raczej „przy­cza­je­nie się”.

Jeśli cho­dzi o wła­dzę w związku, nikt tak naprawdę ni­gdy nie wygrywa ani się nie pod­daje. Oto jedna z pra­wi­dło­wo­ści walki o wła­dzę:

W walce o wła­dzę mię­dzy part­ne­rami rzadko kiedy mamy do czy­nie­nia z osta­tecz­nym zwy­cięzcą i osta­tecz­nym zwy­cię­stwem.

I tak „dosto­so­wa­nie” się Melissy przy­jęło postać pla­no­wa­nia swo­jego życia bez uwzględ­nia­nia Chrisa, tak samo jak on, z jej punktu widze­nia, pla­no­wał swoje życie bez niej. Z cza­sem Chris uświa­do­mił sobie, że Melissa wręcz nie ocze­kuje jego uczest­nic­twa w nie­któ­rych wyda­rze­niach. Cza­sami odczu­wał z tego powodu ulgę. Czę­ściej jed­nak go to nie­po­ko­iło. Miał też silne poczu­cie, że tem­pe­ra­tura w jego mał­żeń­stwie mocno spa­dła.

Nie ma co do tego wąt­pli­wo­ści: to jest eska­la­cja walki o wła­dzę. Będzie postę­po­wała, dopóki Chris i Melissa nie oddalą się od sie­bie tak bar­dzo, jak to tylko moż­liwe, jed­no­cze­śnie pozo­sta­jąc w związku. A wów­czas kolej­nym kro­kiem będzie już tylko roz­wód. Kon­flikt ulega eska­la­cji, ponie­waż obo­jęt­nie, co zrobi Chris czy Melissa, aby odpo­wie­dzieć na potrzeby part­nera, poskut­kuje to stwo­rze­niem nowego lub odno­wie­niem już ist­nie­ją­cego dystansu. Dystansu, który można mie­rzyć coraz dłuż­szymi odstę­pami pomię­dzy kolej­nymi zbli­że­niami sek­su­al­nymi.

– Naprawdę, Melisso, czy musimy teraz się tym zaj­mo­wać?

– A kiedy wolał­byś się tym zająć? – pyta ostro Melissa, odkła­da­jąc nóż na blat kuchenny.

– Tobie zawsze coś nie pasuje, Mel. To zna­czy…

– Słu­chaj – prze­rywa mu Melissa. – Muszę się prze­brać. Ale tak, masz rację. Nie powinno być tak, że cią­gle coś mi nie pasuje. Możesz spo­koj­nie wró­cić do patrze­nia w swój tele­fon.

Chris wyczuwa atmos­ferę sek­su­al­nego chłodu w powie­trzu. A wszystko to bez jed­nego ostrego słowa. Przy­po­mina to stop­niową utratę kon­taktu z przy­ja­cie­lem.

Oczy­wi­ście eska­la­cja może ozna­czać też coraz bar­dziej burz­liwe reak­cje. Ale może rów­nież ozna­czać mniej liczne i spo­koj­niej­sze kłót­nie, przy jed­no­cze­śnie rosną­cym stop­niu wyob­co­wa­nia.

Jedno chce się kłó­cić, a dru­gie nie

Czę­sto jedna osoba nie ma nic prze­ciwko kon­fron­ta­cjom, a druga wręcz prze­ciw­nie. Jak to wów­czas wygląda? Kłót­nia? Brak kłótni? Coś jesz­cze innego?

Wtedy jest to kłó­ce­nie się o kłó­ce­nie. Wciąż jed­nak jest to walka o pozba­wie­nie dru­giej osoby wła­dzy. David uwiel­biał kłó­cić się z Jes­sicą – nie było takiej kwe­stii, któ­rej nie byłby gotów roz­dra­pać. W mgnie­niu oka potra­fił przejść ze stanu kom­plet­nego spo­koju do furii.

– O co do cho­lery cho­dzi z tym Gabe’em? Czy przy­pad­kiem nie jest to twój eks? Non stop urzą­dzasz sobie z nim poga­duszki, jak gdyby ni­gdy nic. Nie podoba mi się to!

Zobacz­cie, co wtedy robi Jes­sica.

– Boże, Davi­dzie, dla­czego mówisz do mnie tym tonem? Jeśli chcesz o czymś poroz­ma­wiać, to roz­ma­wiajmy jak dwoje doro­słych ludzi. Nie musisz od razu mnie ata­ko­wać.

– Od ataku to zaczę­łaś ty, spo­ufa­la­jąc się z Gabe’em na moich oczach. Musisz z tym skoń­czyć.

– Kiedy już doj­dziesz do tego, jak się do mnie zwra­cać, chęt­nie cię wysłu­cham. Na razie jed­nak mam ci do powie­dze­nia tylko tyle: odpieprz się.

Widzisz, co tu się dzieje? Oni w ogóle nie mówią o tym samym! David robi Jes­sice wyrzuty z powodu jej zaży­ło­ści z zagra­ża­ją­cym mu eks­part­ne­rem, Gabe’em. Powiedzmy, że ma ku temu powody. Jes­sica z kolei mówi do Davida o spo­so­bie, w jaki ten się do niej zwraca.

Kiedy doj­dzie do sporu mię­dzy kon­fron­ta­cyj­nym a niekon­fron­ta­cyj­nym typem oso­bo­wo­ści, sytu­acja może gwał­tow­nie się pogor­szyć, a walka o zdo­by­cie prze­wagi może stać się naprawdę zażarta. David i Jes­sica czują się zigno­ro­wani, odrzu­ceni i dotkli­wie upo­ko­rzeni wła­śnie dla­tego, że mówią o róż­nych rze­czach. I cho­ciaż typ kon­fron­ta­cyjny z natury ma sporo moc­nych zagry­wek w zana­drzu, to te sto­so­wane przez osobę uni­ka­jącą kon­fron­ta­cji są rów­nie sku­teczne, choć wydają się się nie­po­zorne. Gdy typ kon­fron­ta­cyjny krzy­czy, typ uni­ka­jący wzdy­cha, pła­cze, ucieka lub się chowa. Tak czy ina­czej, w ich walce także pada cios za cio­sem, jeśli patrzeć na to przez pry­zmat poczu­cia bez­sil­no­ści, jakie jedna strona wywo­łuje w dru­giej.

To ade­kwatna miara. To nie moje inten­cje spra­wiają, że coś jest demon­stra­cją siły. Jeśli jed­nak coś, co powiem lub zro­bię – nawet jeśli to tylko wes­tchnię­cie czy prze­wró­ce­nie oczami – sprawi, że poczu­jesz się bez­silny i w pew­nym momen­cie będziesz musiał jakimś spo­so­bem odzy­skać utra­coną kon­trolę, wów­czas to, co zro­bi­łam lub powie­dzia­łam, jest demon­stra­cją siły.

Demon­stra­cja siły to każda rzecz, którą robimy lub mówimy, mająca spra­wić, że druga osoba poczuje się bez­silna.

O demon­stra­cjach siły będziemy jesz­cze mówić w dal­szej czę­ści książki.

Są wojny i są wojny

Być może masz w gło­wie obraz mał­żeń­stwa opę­ta­nego walką o wła­dzę i myślisz sobie: „Hmm, prze­cież my się tak nie kłó­cimy”. Tak, czyli jak?

Nawet jeśli obie osoby w związku są typami na wskroś kon­fron­ta­cyj­nymi, to i tak ich sytu­acja może nie przy­po­mi­nać takiej walki o wła­dzę, o jakiej myślisz. W tym miej­scu przy­cho­dzą mi do głowy dwa filmy: Kto się boi Vir­gi­nii Woolf? oraz Wojna pań­stwa Rose. Fak­tycz­nie, mamy tam do czy­nie­nia z otwartą, wynisz­cza­jącą, prze­cią­ga­jącą się, nie­prze­rwaną wojną aż do samego końca. Jed­nak więk­szość z nas nie uczest­ni­czy na co dzień w tego rodzaju walce o wła­dzę, ponie­waż na dłuż­szą metę taka sytu­acja jest nie­moż­liwa do utrzy­ma­nia. Jeśli kon­flikt jest zbyt inten­sywny i trwa zbyt długo, para szybko ląduje w sądzie na roz­pra­wie roz­wo­do­wej lub kar­nej.

W praw­dzi­wym życiu walka o wła­dzę tli się pod­skór­nie masko­wana czę­stym stro­fo­wa­niem i utarcz­kami. Cza­sami docho­dzi do wiel­kich awan­tur, które potem ustę­pują dłu­gim, choć nie­ła­twym okre­som zawie­sze­nia broni. Poja­wia się też sporo kryp­to­walki: na przy­kład „ana­li­zo­wa­nia” sie­bie nawza­jem w spo­sób, który zmu­sza drugą osobę do defen­syw­nych zacho­wań.

Tak naprawdę samo kłó­ce­nie się nie jest dobrym wyznacz­ni­kiem tego, jak głę­boko utknę­li­ście w walce o wła­dzę. Nie­któ­rzy ludzie, któ­rzy wydają się spie­rać, są po pro­stu gło­śnymi i eks­pre­syj­nymi nego­cja­to­rami.

Naj­lep­szym wyznacz­ni­kiem walki o wła­dzę jest to, czy któ­reś z was – a w więk­szo­ści przy­pad­ków oboje – czuje czę­sto swoją bez­sil­ność w rela­cji, którą two­rzy­cie, lub w jed­nym z jej istot­nych aspek­tów (seks, finanse, rodzi­ciel­stwo, obo­wiązki domowe, rela­cje z teściami itd.). Jeśli tak, to utknę­li­ście w nie­bez­piecz­nej dyna­mice odbie­ra­nia sobie nawza­jem siły.

Nawał­nica oskar­żeń

James i Vanessa mieli spory pro­blem. Mama Vanessy, Hester – będąca wdową – zaczęła wyka­zy­wać pierw­sze objawy demen­cji. Tego rodzaju sytu­acja ozna­cza kry­zys dla każ­dej rodziny. Każda rodzina powie też: „To dla nas szcze­gól­nie ciężka sytu­acja, bo…”. I oczy­wi­ście każda rodzina ma swoje bo. Weź dowolne mał­żeń­stwo, mające, dajmy na to, kil­koro nasto­let­nich dzieci i dobie­ga­jące pięć­dzie­siątki, a gwa­ran­tuję ci, że pię­trzy się przed nim całe mnó­stwo trud­no­ści, nawet jeśli bab­cia czy dzia­dek nie cier­pią na demen­cję.

Pro­blem doty­czył tego, jakie dzia­ła­nia należy pod­jąć. Vanessa nie darzyła swo­jej matki zbyt­nią sym­pa­tią, ale czuła się w obo­wiązku zro­bić wszystko, co w jej mocy, aby oto­czyć ją opieką. James naprawdę lubił Hester, ale nie chciał jej w ich życiu: mieli prze­cież tyle wła­snych pro­ble­mów. Wzię­cie sobie na głowę jesz­cze Hester prze­la­łoby szalę gory­czy. Do tego James i Vanessa nie byli zgodni co do tego, na co mogli sobie pozwo­lić finan­sowo.

Co naj­waż­niej­sze jed­nak, mieli za sobą długą histo­rię nie­ra­dze­nia sobie z kon­flik­tami. Oboje byli ludźmi do rany przy­łóż, ale kon­flikt coś w nich wyzwa­lał. James zmie­niał się w Pana Wszyst­ko­wie­dzą­cego. Zaczy­nał zda­nia od „Zro­zum…” albo „Prawda jest taka, że…” czy „To oczy­wi­ste, że…”. W uszach Vanessy każda dys­ku­sja z kate­go­rii „co powin­ni­śmy zro­bić” brzmiała jak poga­danka wycho­waw­cza.

To budziło w niej gniew. I zło­śli­wość. Odpo­wia­dała więc mężowi uszczy­pli­wo­ściami. Kiedy James sta­wał się Panem Wszyst­ko­wie­dzą­cym, Vanessa zamie­niała się w Panią Cięty Język. Gdyby ter­ro­ryzm słowny był sztuką, to obser­wo­wa­nie, jak w ciągu kilku minut James i Vanessa potra­fili przejść od sło­dy­czy do tonu ostrego jak brzy­twa, byłoby niczym podzi­wia­nie arcy­dzieła. A pro­blem, z któ­rym teraz się mie­rzyli, był poważny. Zamiast burzy mózgów wywią­zała się nawał­nica oskar­żeń, która osta­tecz­nie utknęła w mar­twym punk­cie.

Pro­blem w tym, że Vanessa i James – tak jak my wszy­scy – żyli w głę­bo­kiej ilu­zji. Każde z nich myślało, że poślu­biło kogoś, kto bar­dzo, ale to bar­dzo różni się od niego samego. Że ich mał­żeń­stwo jest pod­ręcz­ni­ko­wym przy­kła­dem róż­nic nie do pogo­dze­nia (poza tymi okre­sami, gdy nie toczyli ze sobą walki i wszystko było dobrze). I że osoba, z którą się ście­rali, grała nie­czy­sto.

Nic z tego nie było prawdą.

Ow­szem, zda­wało się nią być. Zna­la­zł­szy się w ich sytu­acji, każdy czło­wiek przy zdro­wych zmy­słach myślałby to samo. Jed­nak dzięki psy­cho­lo­gii wiemy, że kiedy coś się psuje albo kiedy spo­dzie­wamy się, że się popsuje, przy­pi­su­jemy ten fakt jakiejś cesze dru­giej osoby lub sytu­acji. Psy­cho­lo­go­wie okre­ślają to mia­nem pod­sta­wo­wego błędu atry­bu­cji. Jeśli czuję się sfru­stro­wana i roz­go­ry­czona w związku, jeśli moje potrzeby nie są zaspo­ka­jane, to musi to być twoja wina! Albo coś innego. Nie­ważne – wiem tylko, że to nie przeze mnie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Wszyst­kie przy­kłady, które przy­ta­czam, doty­czą praw­dzi­wych osób w praw­dzi­wych rela­cjach. To albo moi byli klienci, albo uczest­nicy moich badań. Wśród nich znaj­dują się ludzie o roz­ma­itym pocho­dze­niu etnicz­nym i raso­wym oraz przed­sta­wi­ciele wszyst­kich orien­ta­cji sek­su­al­nych i toż­sa­mo­ści płcio­wych, pozo­sta­jący w róż­nych for­mach trwa­łych związ­ków. Pomie­sza­łam i połą­czy­łam różne wątki ich histo­rii, aby chro­nić ich pry­wat­ność (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od autorki, chyba że zazna­czono ina­czej). [wróć]