Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Styl przywiązania, który kształtujemy w dzieciństwie, trwale zmienia kolory naszego emocjonalnego krajobrazu. Wpływa na nasze decyzje, relacje i to, w jaki sposób myślimy o sobie.
Psychoterapeutka Diane Poole Heller, specjalizująca się w teorii przywiązania i traum, przystępnie objaśnia procesy zachodzące w nas w obliczu trudnych doświadczeń i dzieli się praktykami, dzięki którym da się powstrzymać destrukcyjny wpływ przeszłości na teraźniejszość.
Sięgnij po tę książkę, aby:
• poznać swój styl przywiązania i sprawić, by przestał determinować podejmowane przez ciebie decyzje,
• zintegrować rozdzielone części siebie i zbudować odporność psychiczną,
• uleczyć się z żałoby, smutku, strachu i bezsilności,
• odzyskać dostęp do wewnętrznych zasobów i nauczyć się w pełni z nich korzystać,
• zacząć żyć w zgodzie ze swoją prawdziwą naturą,
• naprawić to, co zniszczyły w tobie traumatyczne doświadczenia,
• i wreszcie odkryć moc bliskości, dzięki której uwolnisz wewnętrzną siłę i stawisz czoła emocjonalnym wyzwaniom
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
Przedmowa
Każdy z nas stoi przed możliwością – i wyzwaniem – odbycia własnej wędrówki bohatera. Wierzę w to i w ciągu czterdziestu pięciu lat doświadczenia klinicznego widziałem tysiące dowodów utwierdzających mnie w tym przekonaniu. Wiele decyzji życiowych podejmujemy w oparciu o naszą zdolność (albo jej brak) do realizowania wyjątkowej wizji tego, kim chcemy być.
Nasz wewnętrzny bohater musi stawić czoła uzewnętrznionemu zagrożeniu lub dylematowi – potężnemu przeciwnikowi. Przeciwnik ten to w naszym życiu symboliczna przeszkoda stojąca nam na drodze ku wewnętrznemu ładowi, pokojowi, miłości, pomyślności, związkowi i wyższemu dobru. Jego siła i moc wydają się przytłaczające. Pragnie on zniszczyć bohatera, a także karać go i szerzyć mrok.
Podobieństwa z tym przeciwnikiem dzieli trauma. Jej sednem (tak samo jak głębokich ran emocjonalnych) jest poczucie przytłoczenia i bezradności. Ogranicza ona naszą witalność, przytępia zmysły i osłabia nas, ponieważ separuje nas od innych, trzymając w szponach lęku i cierpienia. Izolacja należy do najskuteczniejszych sposobów na osłabienie relacji, a nawet cywilizacji. Między udręką cywilizacji a udręką jednostki istnieje również alegoryczny związek: przerażenie niszczy połączenie z samym sobą, z wcielonym „ja”, z tym, co w nas prawdziwe i wieczne. Stajemy się osamotnieni i zdani na łaskę losu. Nie wychodzimy już na zewnątrz, by podlać ogród naszego zdrowia psychicznego, przez co tracimy odżywcze dary.
Jeżeli to właśnie trauma jest przeciwnikiem bohatera, jego wyzwaniem będzie tworzenie więzi z własnym „ja” oraz z innymi ludźmi. Bohaterzy się nie rodzą, lecz zostają ukształtowani przez napotykane trudności, które determinują ich pochodzenie i wyznaczają konieczną do obrania ścieżkę. Najbardziej frapujący bohaterowie mitów i dramatów to ci, których dotknęły wielkie rozczarowania i straty. Nie są gotowi na wykonanie czekającego ich zadania. Na początku ponoszą porażkę. Zmieniają się. Udowadniają swoją wartość przed samymi sobą i innymi. Zdobywają wsparcie przyjaciół i sprzymierzeńców. Nie poddają się. Dochodzą do mistrzostwa. Triumfują.
Jednak w życiu codziennym wchodzimy w rolę bohatera raczej sporadycznie. Nie zawsze powinniśmy ją ucieleśniać; robienie tego może nawet spowodować, że inni wykorzystają nasze dobre intencje. Przekaz medialny, skoncentrowany na zysku, często zniekształca naszą percepcję i psuje wiarę w bohaterów. Mity są współcześnie rzadkim towarem.
Nawiązanie kontaktu ze swoim wyższym „ja” w sposób ucieleśniony i zaangażowany, tak by kierowało naszymi decyzjami i działaniami, jest budujące, zwłaszcza w kontekście rozwijania więzi z własną jaźnią, odnajdywania bezpieczeństwa w sobie i innych, wykonywania codziennych zadań (od tych drobnych i prozaicznych czynności po poważne decyzje dotyczące miłości, kariery, rodziny, przyjaciół czy miejsca zamieszkania).
To sprowadza nasze rozważania z powrotem do tematu przywiązania, które określa, w jaki sposób nawiązujemy kontakt i więź nie tylko z innymi, ale też ze sobą i swoim ciałem. Dlatego też zrozumienie, jak trauma wpływa na nasze tkanki i układ nerwowy, a zatem na nasze poczucie bezpieczeństwa, jest niezbędne, jeśli chcemy nawigować po skomplikowanych wzorcach przywiązania.
W chwilach, gdy czujemy się zagrożeni, żeby przeżyć, nasze ciało generuje ogromne ilości energii, potrzebnej, by uciec, zaatakować, kopnąć, zranić, zniszczyć napastnika albo… przywiązać się do niego. Jeśli zbyt długo trwamy w stanie napięcia, mechanizm adaptacyjny ratujący nas przed zagrożeniem (albo długotrwałym nieotrzymywaniem wystarczającego wsparcia) odłącza nas niczym bezpiecznik odcinający prąd. Innymi słowy: dysocjujemy. Kiedy jesteśmy przytłoczeni, ta sama energia, która ratuje nam życie i umożliwia odparcie napastnika bądź ucieczkę, pozostaje uwięziona w naszym ciele. Utyka w pętli informacji zwrotnych: bezcelowej, destrukcyjnej i prowadzącej donikąd rozmowie ciała i mózgu. Konwersacja ta niepowstrzymanie sama się napędza. Mózg pyta: „Wszystko w porządku?”, a ciało odpowiada: „Czuję wyłącznie stres. Czy aby nie umieramy?”. Mózg uznaje więc: „No to chyba umieramy. Musimy starać się bardziej”.
Nasza fizjologia przekonuje nas o prawdziwości naszych emocji. Intruz pod postacią traumy niszczy fundament zdrowia psychicznego i ciała – zdolność do czucia się bezpiecznie. Gdy ciało utyka w trybie przetrwania, emocje i uczucia każą nam obsesyjnie poszukiwać bezpieczeństwa. Staramy się unikać ryzyka, nasza witalność jest osłabiona. Wszystkie doświadczenia wydają się dla nas zagrożeniem, co ogranicza naszą zdolność do nawiązywania kontaktu z innymi.
Złe wieści są takie, że trauma to nasza smutna rzeczywistość, ale – i to są dobre wieści – nie musi stanowić wyroku. W ciągu tych wszystkich lat mojej pracy tysiącom klientów i studentów powtarzałem, że kluczowe do ujarzmienia tego oceanu bólu są: nauka, jak nawiązywać kontakt z małymi wycinkami doświadczenia (łącznie z doznaniami płynącymi z ciała, uczuciami, obrazami, myślami i energiami), i stopniowe otwieranie się na nie wszystkie pojedynczo. Tworzą one wysepki bezpieczeństwa na rozszalałym morzu traumy. Potem te wysepki zaczynają się łączyć i sukcesywnie tworzy się stały ląd poczucia (relatywnego) bezpieczeństwa – miejsce, w którym możemy się zatrzymać, by obserwować trudne doświadczenia oraz dręczące nas uczucia i powoli się z nimi godzić.
„Ile mogę czuć, pozostając obecnym tu i teraz?”, „Ile zniosę, zanim odpłynę?” i „Co mogę zrobić, żeby nie przekroczyć progu tolerancji?” stają się najważniejszymi pytaniami. Mądrość naszych ciał podpowiada, jak wyodrębnić chronioną przestrzeń pośród niespokojnych prądów lęku, przerażenia i bezradności – niewielką bezpieczną przystań, która da nam czas potrzebny na przeanalizowanie fragmentu doświadczenia, rozważenie i rozłożenie go na czynniki pierwsze, by zachować to, co cenne, oraz odrzucić resztę. W ten sposób stopniowo zmieniamy fizjologiczną reakcję przerażenia w poczucie bezpieczeństwa. Zamiast na ochronie i ucieczce zaczynamy się skupiać na cieple i relacjach, zamiast panikować lub zamykać się w sobie – pozwalamy sobie na eksplorację i współczucie. Nieprzyjaciel zostaje pokonany, niebezpieczeństwo mija. Wychodzimy z domu i zajmujemy się tym, co karmi nas i innych. W naszym królestwie zaczyna panować pokój i dobrobyt. Życie rozkwita w emocjonalnym bogactwie.
Prawda jest taka, że w ten czy inny sposób wszyscy mamy jakieś trudności ze „zdrowym” przywiązaniem, dlatego z wielką radością polecam przeczytanie tej książki. Mam szczęście znać jej autorkę, doktorkę Diane Heller, od kilkudziesięciu lat. Należała do moich najbystrzejszych studentek. Jest osobą, którą niezmiennie podziwiam i cenię. Z jej ciepła, energii, troski i trafnych spostrzeżeń skorzystały tysiące klientów i studentów. Talenty i wiedza Diane zaznaczają swoją obecność na każdej stronie. Autorka w przystępny sposób, bezpretensjonalnie i z humorem przedstawia ramy umożliwiające czytelnikom identyfikację własnych, czasami złożonych wyzwań w obszarze przywiązania. Dołączone ćwiczenia skutecznie pomagają ponownie odkryć swoje prawdziwe, wcielone „ja” i pokonać trudności w nawiązywaniu relacji z innymi.
To książka nie tylko dla terapeutów, którzy pracują z klientami nad problematycznymi stylami przywiązania. Będzie doskonałą lekturą zarówno dla tych, którzy wchodzą w nowy związek, jak i dla tych, którzy chcą wzbogacić wieloletnie relacje lub jakiś związek kończą (oraz wyciągają z tego doświadczenia lekcję i uzdrawiają się po nim).
Cieszę się, że rozpoczynasz tę wciągającą podróż. Obyśmy wszyscy bohatersko pokonali swoich przeciwników i wnieśli pełnię, dobrobyt oraz cel do cywilizacji, a także do Cywilizacji Siebie.
DR PETER A. LEVINE, Autor bestsellerów: Obudźcie tygrysa. Leczenie traumy,Głos wnętrza. Jak ciało uwalnia się od traumy i odzyskuje zdrowie oraz Trauma i pamięć. Mózg i ciało w poszukiwaniu autentycznej przeszłości.
Wprowadzenie
Na początek chcę opowiedzieć ci, co przydarzyło mi się w 1988 roku w czasie przygotowań do ślubu. Miał odbyć się już za dwa tygodnie i byłam bardzo podekscytowana, ale też niesamowicie zajęta, jak to często bywa przed tym wielkim dniem. Jeździłam po Denver, gorączkowo załatwiając milion spraw. Jechałam niecałe 90 kilometrów na godzinę, gdy nagle kątem oka dostrzegłam, że coś zsuwa się z mojego planera i spada na podłogę. Była to porcelanowa figurka – typowa ozdoba na tort weselny, przedstawiająca młodą parę – dostałam ją w prezencie od teściowej, więc bardzo nie chciałam, żeby się stłukła. I chociaż ruch na Santa Fe Drive był spory, to zrobiłam coś bardzo niemądrego: odpięłam pas i pochyliłam się, żeby ją złapać. Niechcący szarpnęłam jednocześnie kierownicą i wjechałam w samochód zmierzający w przeciwnym kierunku.
Jego prędkość była podobna do mojej. Zderzenie wyrzuciło go w powietrze, przez co dachował. Na szczęście było to stare volvo, zbudowane jak czołg, więc kierowca nie odniósł większych obrażeń. Już zawsze będę za to dozgonnie wdzięczna.
Ja jednak nie miałam tyle szczęścia. Jako że nie byłam przypięta, poleciałam w przód i roztrzaskałam głową przednią szybę, co skończyło się urazem mózgu. Trochę popsuło mi to plany, ale nie odwołałam uroczystości. Opuchnięta głowa przypominała czerwoną zniekształconą piłkę do kosza, co samo w sobie było już przykre, ale oprócz tego nękały mnie przeróżne nieprzyjemne objawy. Myliły mi się liczby. Zaczęłam się dziwnie zachowywać. Schowałam żelazko do lodówki. Zapomniałam wyjąć mleko z mikrofalówki. A pewnego razu zostawiłam samochód na parkingu, nie wyłączywszy silnika, z kluczykami w środku, i poszłam na cały dzień do pracy. Nie muszę chyba wspominać, że był to naprawdę dezorientujący, przerażający i żenujący okres w moim życiu.
Co interesujące, zaczęłam też doświadczać chwil niezwykłego błogostanu. Od czasu do czasu doznawałam fascynującego stanu ekspansji umysłu: widziałam i czułam rzeczy, które wykraczały poza moją zwykłą percepcję. I przez cały ten czas czułam się wrażliwa i pełna empatii. Dostrzegałam w innych to, co najlepsze, jakby naturalnie promieniowało to z ich wnętrza. Te cudowne doznania trwały przez około sześć tygodni, podczas których miałam wrażenie, że otrzymuję ogromny ładunek współczucia i zrozumienia.
Ta ekspansywność niestety przyniosła także nieoczekiwane i trudne doświadczenia. Nagle zaczęłam się skupiać na negatywach, jakbym spadła szybem prosto w najmroczniejsze zakamarki duszy. I męczyłam się z tym przez trzy albo cztery kolejne lata. Wypadek przypomniał mi traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa, od których przez długi czas byłam odcięta. Połączenie tych jakże skrajnych doznań było dla mnie trudne. Tymczasem okazuje się, że wiele osób po poważnym wypadku przechodzi przez to samo, zwłaszcza jeśli chodzi o powrót traumatycznych wspomnień.
Z całych sił starałam się zrozumieć sens tego wszystkiego, co się ze mną działo. Wynajdowałam różnych specjalistów w książce telefonicznej (może jeszcze je pamiętasz) i zasypywałam ich pytaniami. Próbowałam różnorakich terapii. Czytałam wszystko, co tylko znalazłam, o traumie i wychodzeniu z niej. Brałam udział w niezliczonych wykładach i warsztatach. Szukałam po całym kraju kogoś, kto mógłby mi pomóc. Nic się jednak nie sprawdzało. Trafiałam na różne strzępy informacji i próbowałam poskładać je w całość, a mimo to nie mogłam znaleźć potrzebnego zrozumienia ani ulgi.
W końcu natknęłam się na Petera Levine’a i wzięłam udział w jego warsztatach doświadczania somatycznego (Somatic Experiencing, SE). Nie rozumiałam wtedy za bardzo, na czym to polega, wiedziałam tylko, że ma coś wspólnego z regulowaniem układu nerwowego. Co ważniejsze, dość szybko się okazało, że SE dobrze na mnie działa. Z pomocą Petera z czasem doszłam do siebie i zaczęłam doceniać związek pomiędzy fizjologią a traumą. Poznałam sposoby skutecznej pracy z układem nerwowym, redukowania intensywności niektórych objawów traumy, a także wyjaśniania i integrowania ekstremalnych doświadczeń. Metoda Petera nadal pozostaje dla mnie niesamowicie pouczająca i pomocna.
Zdrowiejąc, postanowiłam, że zgłębię jej tajniki, i wkrótce zostałam jedną z pierwszych terapeutek SE. Miałam przyjemność przedstawiać tę metodę i uczyć jej na całym świecie przez ponad dwadzieścia pięć lat. Sama nauczyłam się bardzo dużo o pracy nad regulacją autonomicznego układu nerwowego; o tym, jak objawy wpływają na utrzymanie się nadmiernego pobudzenia wynikającego z przytłaczających wydarzeń; jak przywołać i uzdrowić niedokończone bądź zahamowane reakcje obronne i wiele więcej. Jestem za to dozgonnie wdzięczna.
Z czasem zaczęłam skupiać się na sposobie odnawiania więzi w relacjach w obliczu izolacji i dysocjacji, które mogą towarzyszyć traumatycznym doświadczeniom. Z pomocą Petera oraz dzięki lekcjom płynącym z mojego własnego procesu zdrowienia poznałam ludzi znajdujących się w mrocznym miejscu i mogłam z nimi pracować. Pomogłam im zmniejszyć natężenie objawów, wzmocnić ich rezyliencję, a często całkowicie dojść do siebie. Odbywanie tej podróży z innymi i obserwowanie, jak ponownie zaczynają cieszyć się życiem, to prawdziwy przywilej. Stało się to dziełem mojego życia i planuję do samego końca zgłębiać zagadnienia traumy i rezyliencji oraz pomagać ludziom odzyskać żywotność oraz dobrostan. Oto główne zagadnienia i pytania, do których raz po raz powracam w swojej pracy:
Jak uzdrowić zerwane więzi z samym sobą i innymi oraz jak odzyskać poczucie pełni?
Jak zintegrować różnorodne doświadczenia i wszystkie te części siebie, które wydają się rozbite?
Jak odzyskać sprawczość i rezyliencję po doświadczeniu ogromnej straty, lęku i bezsilności?
Kiedy trauma pozbawi nas fizycznego kontaktu z naszym „ja” poprzez dysocjację bądź zatarcie granic, jak ponownie wejść w swoje ciało i nawiązać z nim bezpieczny kontakt?
Jak odzyskać przyrodzone nam prawo do poczucia stabilności i harmonii, do więzi i współczucia, do poznania i rozwijania wszystkich aspektów człowieczeństwa i naszej duchowej natury?
Przekonałam się, że klucz do odpowiedzi na powyższe pytania możemy znaleźć dopiero wtedy, gdy ze współczuciem zrozumiemy ukształtowane przez nas (i przez innych) we wczesnym dzieciństwie modele relacji, a następnie, opierając się na teorii przywiązania, zastosujemy odpowiednie interwencje i/albo stworzymy doświadczenia korygujące. Zrozumienie wartości teorii przywiązania w terapii par, terapii indywidualnej, pomiędzy chętnymi partnerami lub rodzicami, którzy są otwarci na jej mądrość, przynosi rewolucyjne i trwałe rezultaty.
Niniejsza książka ma ci pomóc odpowiedzieć przynajmniej na część z powyższych pytań poprzez odkrycie twojej historii przywiązania od wczesnego dzieciństwa, zrozumienie różnych stylów przywiązania i skupienie się na praktycznym podejściu do uzdrawiania związanych z nimi ran. Będziemy zgłębiać ludzki potencjał tworzenia prawdziwych, wzbogacających związków. Przyjrzymy się zwłaszcza temu, w jaki sposób rany przywiązania wpływają na nasze relacje w dorosłym życiu, i co należy zrobić, żeby móc w większym stopniu korzystać z bezpiecznego stylu przywiązania, niezależnie od doświadczeń z dzieciństwa. Dzięki tej książce dowiesz się, czego potrzebujesz, by tworzyć głębokie i trwałe bliskie relacje.
Spójrzmy prawdzie w oczy: życie bywa naprawdę trudne. Nieważne, kim jesteś, każdy z nas nieuchronnie napotyka na swojej ścieżce wyzwania i problemy, które znajdują się poza naszą kontrolą. Jeżeli żyje się wystarczająco długo, w końcu dozna się jakiegoś niedopasowania, rozwodu, wypadku samochodowego, straty, przemocy, choroby, katastrofy ekologicznej, wojny i któż wie, czego jeszcze. Czasami te wydarzenia są tak przytłaczające, że w żaden sposób nie możemy na nie zareagować. Nie da się ich powstrzymać, są nieodzowną częścią ludzkiego doświadczenia. Sprawa dodatkowo się komplikuje, ponieważ niedawne badania epigenetyczne pokazują, że – w pewnym sensie – dziedziczymy zmagania naszych przodków. Wszystko, przez co przeszli i co wycierpieli nasi dziadkowie, pradziadkowie i tak dalej, w ten czy inny sposób na nas wpływa. Jesteśmy jednak również produktem ich rezyliencji. Na przestrzeni dziejów i ewolucji naszego gatunku ludzie doświadczali rozmaitych trudów i robili wszystko, co w ich mocy, żeby je przetrwać.
Zatem życie jest trudne, ale pamiętaj, że to nie twoja wina. Tak już po prostu jest, więc możesz w końcu przestać się obwiniać, jakbyś był za wszystko odpowiedzialny. Sytuacje, które mogą nas straumatyzować, są niezliczone i większość z nich nie ma nic wspólnego z tym, jakie życie wiedziemy ani jaką jesteśmy osobą. To te złe wieści.
Ale są również i dobre: możemy coś z tym zrobić. Przychodzimy na świat z niezwykłymi zdolnościami przetrwania, uzdrawiania się i prosperowania – i właśnie dzięki nim udało nam się tak daleko zajść. Do tego zostaliśmy stworzeni.
Zanim przejdziemy dalej, chcę wyjaśnić, co rozumiem pod pojęciem „traumy”, nie używając zbyt specjalistycznych terminów. Trauma to skutek przeżycia czegoś, nad czym ma się niewielką kontrolę; czasami – jak w przypadku poważnych wypadków – nie ma się nawet czasu przygotować na cios. Takie doświadczenia nadmiernie obciążają naszą zdolność normalnego funkcjonowania, przez co możemy stracić zaufanie do własnych uczuć, myśli, a nawet do swojego ciała. Trauma to zatem forma dojmującego lęku, utraty kontroli i całkowitej bezradności.
Zaczęłam też myśleć o traumie w odniesieniu do relacji. W ciągu wielu lat w mojej pracy raz po raz przewijał się temat zerwanych relacji: z własnym ciałem, poczuciem swojego ja, z innymi (zwłaszcza z tymi, których kochamy), poczuciem równowagi i uziemienia na naszej planecie, z Bogiem / Źródłem / siłą życiową / dobrostanem czy jakkolwiek można nazwać wrodzone poczucie duchowości, życzliwej świadomości i bytu. Temat ten tak bardzo dominował, że zerwane relacje i trauma stały się dla mnie niemal synonimami.
Kiedy dotyka nas trauma albo doświadczamy wielu krzywd w relacjach, możemy się czuć tak, jakbyśmy byli dosłownie odizolowani od wszystkich i całkowicie samotni w bańce dryfującej po morzu rozpaczy, odcięci od wszystkiego i wszystkich. Uważam, że naszym zadaniem jest przebicie tej wyimaginowanej bańki, a przynajmniej zbudowanie mostów, które połączą nas z tymi, na których nam zależy. Moim zdaniem nieprzepracowana trauma jest właśnie tym, co doprowadziło do ogólnokrajowej epidemii samotności i bólu. Zresztą nie chodzi tylko o nasz kraj; dowody tego typu cierpienia widać na całym świecie za każdym razem, gdy tylko włączy się wiadomości. Na szczęście nie jest to cała historia. Wszyscy możemy się uzdrowić i zmienić. Każdy z nas ma zdolność wyzdrowienia i naprawy tych zerwanych relacji ze sobą, z innymi, z planetą i z tym, co trzyma to wszystko razem.
Ale nie możemy zrobić tego samodzielnie. Po pierwsze, nie mamy możliwości zdrowienia w izolacji. Naprawdę potrzebujemy innych ludzi. Stan Tatkin, psycholog kliniczny, autor książek, mówca i twórca psychobiologicznego podejścia do terapii par (PACT), wraz z żoną Tracey Boldemann-Tatkin twierdzą, że doznajemy ran w relacjach i to w relacjach zaznajemy uzdrowienia1. Obecność bliskich robi różnicę nawet w najbardziej tragicznych okolicznościach. Wspomnę tylko jedno badanie z tysięcy przeprowadzonych: szpital w Illinois niedawno poinformował, że pacjenci w śpiączce zdrowieli szybciej, kiedy słyszeli głosy członków rodziny2. Czy nam się to podoba, czy nie, tę szaloną i niesamowitą przygodę, jaką jest bycie człowiekiem, odbywamy wspólnie.
Nasza kultura może i promuje postrzeganie siebie jako samowystarczalnych, ale lepsze efekty osiągamy, działając wspólnie. Pozwala nam to budować zdrową przestrzeń w relacjach ze znajomymi, z dziećmi, partnerami, rodzicami, rodzeństwem i każdą osobą, z którą się zetkniemy – nawet całkowicie obcą.
W innym bardzo interesującym badaniu mierzono reakcje fizjologiczne ludzi, którzy mieli wspiąć się na strome zbocze. Organizm odbierał to zadanie jako największe zagrożenie, gdy byli sami, znacznie mniejsze, kiedy towarzyszył im ktoś obcy, i niemal nie uznawał go za zagrożenie, gdy byli z kimś, z kim czuli się związani3. Ten sam wniosek wspierają niezliczone badania: nasze mózgi i układy nerwowe nie są odizolowane, ale połączone ze sobą i społeczne. Na najgłębszym poziomie jesteśmy istotami społecznymi, które regulują się dzięki więziom z innymi.
Oczywiście sami też się regulujemy i nauka dbania o siebie przez całe życie jest niesłychanie ważna. W tej książce zajmiemy się konkretnie tym, w jaki sposób układ nerwowy rozwija się we wczesnym dzieciństwie. W idealnej sytuacji dzieci dorastają z opiekunami, którzy służą za „wzorcowych regulatorów” rodziny4. Rodzice regulują siebie samych oraz siebie nawzajem jako para i jako zespół rodzicielski. A co jeszcze lepsze: tworzą w domu środowisko regulujące, z którego korzystają wszyscy mieszkańcy, w szczególności dzieci. Rodzaj środowiska regulującego, w jakim dorastamy w dzieciństwie, wpływa na to, jak postrzegamy świat i komunikujemy się z innymi ludźmi przez całe życie. Przykładowo, jeżeli wyregulowana, uważna i czuła osoba łagodnie nas tuli, karmi i kołysze w sposób, który powoduje, że nasze niemowlęce ciało jest bardziej ożywione, zrelaksowane albo odprężone, te cechy i ich regulujący wpływ zostają zapisane w naszym układzie nerwowym i ciele poprzez bezwarunkową, nieświadomą pamięć.
Otrzymując informacje bezpośrednio od opiekuna, nasz układ nerwowy uczy się koregulacji i staje się ona tym, kim jesteśmy na poziomie neurologicznym. Potrzebujemy kontaktu skóry ze skórą, czułych spojrzeń i uśmiechów oraz komunikacji zgodnych rytmów serca. Niestety na tym wczesnym etapie życia równie łatwo wpływają na nas nieidealne okoliczności. Jeżeli nie dorastałeś w tak pełnych współczucia warunkach, jakie właśnie opisałam, w twoim układzie nerwowym jest luka w miejscu interaktywnej regulacji, przez co w późniejszych latach jest ci trudniej ufać innym, prosić o pomoc, a nawet choćby o tym pomyśleć, gdy jej potrzebujesz. Kiedy przywiązanie zostaje zaburzone, dziecko często nie wykształca zachowań nastawionych na poszukiwanie bliskości, choć potrzebuje ich, żeby pozostać bezpieczne. Okazuje się, że mamy znacznie większą autonomię, gdy możemy polegać na systemie wsparcia. Umożliwia nam to nabycie niezbędnych umiejętności społecznych i życiowych, ćwiczenie ich, a w końcu wypróbowywanie w świecie, kiedy badamy i przejawiamy swoje talenty. Spędzanie czasu w pojedynkę dla wielu z nas jest niesamowicie ważne, ale zbyt często chowamy się przed innymi i przed światem z obawy przed krytyką, odrzuceniem, zawstydzeniem, upokorzeniem czy po prostu przed popełnieniem błędu. Kiedyś usłyszałam, jak pewien mówca stwierdził: „Mnóstwo się na swoich błędach nauczyłem; sądzę, że pójście w świat i popełnienie kolejnych to doskonały pomysł!”.
Zarówno samoregulacja, jak i koregulacja są potrzebne i korzystne przez całe nasze życie. Wiele osób stosuje wybrane techniki, by wyregulować swój układ nerwowy – jogę, medytację, praktyki oddechowe i ćwiczenia fizyczne – i nie zamierzam umniejszać ich przydatności. Swobodne czucie się we własnej skórze i korzystanie z narzędzi, które pomagają się odprężyć, jest bardzo ważne; ale nauczenie się, jak czuć się bezpiecznie w towarzystwie innych ludzi jest wręcz rewolucyjne. Kiedy twój układ nerwowy może się koregulować w towarzystwie innych, a ty czujesz się bezpiecznie, jesteś wesoły i zrelaksowany, możesz wzmocnić bezpieczny styl przywiązania i cieszyć się korzyściami, jakie on ze sobą niesie, niezależnie od tego, w jakim środowisku dorastałeś. Skupiam się zatem na byciu z innymi jako na rodzaju „współuważności”. Włączamy innych ludzi do swoich medytacji, praktyk i do ogólnej ścieżki ku uzdrowieniu, a oni jednocześnie włączają nas do własnych. Rezultaty oczywiście są różne, ale badania wskazują, że wszyscy radzimy sobie lepiej, kiedy działamy razem.
Aby wspólnie zdrowieć, musimy się czuć bezpiecznie. Zwłaszcza w bliskich relacjach poczucie zagrożenia utrudnia rozwiązywanie problemów (choć oczywiście jest niepożądane również z innych względów). Kiedy czujemy się zagrożeni, jest nam coraz trudniej zyskać dostęp do tych części naszego mózgu, które są nastawione na samoświadomość i nawiązywanie kontaktu z innymi. Pamiętaj o tym, wyruszając ze mną w tę podróż. Poszukuj w swoich relacjach poczucia bezpieczeństwa i pamiętaj, żeby pomagać innym czuć się równie komfortowo. Bądź otwarty na nowe sposoby uzdrawiania i regulacji – zarówno w odniesieniu do samego siebie, jak i innych – a wzmocni to twoje więzi i wesprze transformującą moc bliskości.
Jak się przekonasz, niniejsza książka to poradnik praktyczny. Pełno w niej sugestii i ćwiczeń, więc na sam początek proponuję krótką wizualizację.
Ćwiczenie
Kto pomaga ci czuć się bezpiecznie i swobodnie?
Pomyśl przez chwilę o osobie z twojego życia, przy której czujesz się bezpiecznie i swobodnie. Może to twój małżonek, towarzysz życia, rodzic, dziadek, przyjaciel, dziecko, terapeuta albo ktoś obcy poznany na warsztatach. Może to być nawet twój ulubiony zwierzak. Kimkolwiek jest ta osoba, przy niej czujesz się pewnie i całkowicie nieskrępowanie. Nie musisz wizualizować sobie wszystkich, którzy przychodzą ci na myśl – wybierz jedną czy dwie osoby – a jeśli nie jesteś w stanie, to też w porządku; później powiem ci, co zrobić w takim przypadku. Jeżeli jednak ktoś przychodzi ci do głowy już teraz, wyobraź go sobie jak najdokładniej. Poczuj, jak to jest przebywać w jego towarzystwie. Jakie doznania to w tobie wywołuje? W którym miejscu ciała? Poświęć na to ćwiczenie kilka minut i zanurz się w doświadczeniu obecności i rozluźnienia, które się pojawi.
Cofnijmy się kilka akapitów do opisanej przeze mnie pozytywnej koregulacji – sytuacji, w której niemowlę jest tulone w korzystny sposób, z miłością. W tym idealnym scenariuszu (który jest udziałem zdecydowanie zbyt małej liczby osób) dziecko dorasta w rodzinie prospołecznej: takiej, która ceni ochronę, obecność, zabawę, konsekwentność i responsywność. Kiedy tylko niemowlę gaworzy, sięga ku opiekunom albo na nich patrzy, oni odwzajemniają spojrzenie w sposób, który pokazuje dziecku, że jest wyjątkowe. Ich miłość jest namacalna. Opiekunowie tulą dziecko, bawią się jego paluszkami i stópkami, dotykają go tak, że na najgłębszym poziomie czuje się bezpieczne. I od samego początku wie, że ma jakiś wpływ na świat, ponieważ kiedy płacze i woła o pomoc, wydarza się coś dobrego. Jeszcze zanim opanuje podstawowe słownictwo umożliwiające wyrażanie potrzeb i uczuć, ktoś reaguje – matka, ojciec lub ktoś inny – a dziecko uczy się tym samym polegać na stałej, czułej obecności osoby, która stara się je zrozumieć i zaspokoić jego potrzeby.
W naprawdę idealnej sytuacji jest jeszcze lepiej: opiekunowie nie tylko chronią dziecko, ale też są przy nim, kiedy nie zachowuje się, nie czuje się bądź nie wyraża w najbardziej optymalny sposób. Niezależnie od tego, czego dziecko doznaje – szczęścia, cierpienia, dezorientacji, ekscytacji czy złości – jego rodzice konsekwentnie towarzyszą mu w całym doświadczeniu, są obecni, responsywni i czuli.
Oczywiście nazywam to sytuacją idealną, ponieważ tak powinno wyglądać nasze dzieciństwo. W taki sposób dorastamy z bezpiecznym stylem przywiązania, do którego, zdaniem Johna Bowlby’ego, jednego z pionierów teorii przywiązania, zostaliśmy biologicznie stworzeni. Jesteśmy zaprogramowani do tworzenia i utrzymywania więzi z innymi ludźmi. Ewolucja przygotowała wszystkie ssaki społeczne – łącznie z ludźmi – do tego, żebyśmy trzymali się bezpiecznie razem, dopóki nie będziemy gotowi pójść samodzielnie w świat i powtórzyć cały cykl z własnymi dziećmi, które z kolei będą pielęgnować bezpieczne przywiązanie u swojego potomstwa. Jak wiemy, częstokroć nie idzie to zgodnie z planem. Pod bliznami i zachowaniami nieadaptacyjnymi wszyscy mamy jednak system przywiązania, który jest nastawiony na zaufanie i poczucie wspólnoty z bliskimi. Im częściej będziemy napotykać idealne sytuacje – takie jak ta opisana – tym lepiej nasz wrodzony model bezpiecznego przywiązania będzie się rozwijać. W rzeczywistości jest on formowany somatycznie poprzez kształtowanie układu nerwowego, mózgu, a nawet mięśni i tkanek w naszym ciele.
Chciałam w tym miejscu wprowadzić termin „zbieżność”, który oznacza coś innego, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. W tym kontekście zbieżność to poczucie bycia zrozumianym w relacji – kiedy czujesz, że dana osoba jest do ciebie dostrojona, że doskonale współgra z tym, kim jesteś. Kolokwialnie mówiąc, czujesz, że cię „łapie”, że nadajecie na tych samych falach. Kiedy opowiesz jej o jakimś wydarzeniu czy doświadczeniu, czujesz, że łączy się z tobą na poziomie emocjonalnym, a nawet duchowym. To głęboka więź. Zdarza się niestety zbyt rzadko, bo bardzo często, kiedy mówimy coś albo słuchamy innych, nie poświęcamy temu pełnej uwagi ani nie zagłębiamy się na tyle, żeby takiej zbieżności doświadczyć. Ważna uwaga: jednym ze sposobów wywoływania zbieżności jest zadawanie pytań, które mają upewnić nas, że właściwie interpretujemy to, co ktoś do nas mówi. Odpowiednie pytania pokazują rozmówcy, że naprawdę go słuchamy i chcemy go dokładnie zrozumieć.
Niemowlęta nie potrafią wyrażać siebie na wiele innych sposobów niż płacz. Czasami płaczą z powodu oczywistych potrzeb: na przykład są głodne albo trzeba je przewinąć. Ale płaczem komunikują też inne potrzeby. Idealny rodzic czy opiekun zwraca uwagę na te różne rodzaje płaczu i stara się rozszyfrować, co oznacza każdy z nich. Czasami niemowlę potrzebuje drzemki, czasami chce, żeby je podnieść i przytulić, a czasami – żeby zostawić je w spokoju. Najważniejsze jest to, by rodzic starał się zrozumieć, co się dzieje z dzieckiem, bo to pozwala się dziecku rozluźnić i poczuć bezpiecznie, zwłaszcza jeżeli rodzic może zaspokoić daną potrzebę.
Dan Siegel, profesor psychiatrii, założyciel i współdyrektor Mindful Awareness Research Center na Uniwersytecie Kalifornijskim, twierdzi, że rodzimy się z „wykrywaczem zbieżności”5. Instynktownie wiemy, kiedy ktoś nas rozumie, a kiedy nie. Nasz mózg jest na to bardzo wyczulony, tak jak na autentyczność oraz niespójności. Niewątpliwie zdarzały ci się sytuacje, w których, na przykład, odsłoniłeś się przed kimś, opowiadając jakąś osobistą historię, a ten człowiek odpowiedział: „Aha, jasne. Rozumiem, o co ci chodzi”, jednak ty widzisz, że tak nie jest. Ta osoba może nawet wierzyć, że cię rozumie, ale ty wiesz, że jest inaczej. Czy to nie niesamowite, że potrafimy dokonać takiego rozróżnienia? Dorastamy z tą intuicyjną umiejętnością wyczuwania, czy jesteśmy rozumiani lub nie. Moim zdaniem to niezwykłe.
Mogłoby się wydawać, że w dorosłości powinniśmy mieć więcej możliwości wyrażania swoich potrzeb w relacjach niż w niemowlęctwie, skoro zwiększa się nasz zasób słownictwa. Niestety artykułowanie swoich potrzeb czy rozumienie innych nie idzie nam tak dobrze, jak myślimy. Czasami nie rozumiemy się wzajemnie, więc czujemy się nie tylko niedostrojeni, ale też wyalienowani, zawstydzani czy atakowani, albo nieumyślnie sprawiamy, że czują się tak inni. Dlatego niezmiernie ważne jest wkładanie wysiłku w pielęgnowanie wrażliwości i empatii, by móc naprawdę rozumieć, o czym mówi druga osoba. Odnajdywanie zbieżności jest dla dorosłych niezwykle ważne. Bez względu na to, czy dzielimy się smutkiem, szczęściem, bólem czy przyjemnością, poczucie dostrojenia i harmonii jest wyjątkowo odżywcze.
Historia przywiązania z dzieciństwa ma bezpośrednie przełożenie na mnóstwo zjawisk, które występują w naszych relacjach w dorosłości. Zrozumienie tego pomoże nam patrzeć na siebie oraz innych z większym współczuciem, ponieważ uświadomimy sobie, że wiele wzorców pojawiających się w danym związku może mieć więcej wspólnego z naszym wczesnym wychowaniem niż z wadami partnera. Należy poświęcać czas na dostrajanie się do naszej drugiej połówki, by ofiarowywać jej to jakże istotne poczucie zbieżności. Powinniśmy też skupić się na znalezieniu przynajmniej kilku dobrych ludzi, którzy zrobią to samo dla nas, ponieważ to w te związki warto najbardziej się angażować. Autorka książek i profesorka badawcza Brené Brown z Uniwersytetu w Houston zaleca, żebyśmy szukali takich osób, które zasługują na wysłuchanie naszych historii6. Sugeruje, że prawdopodobnie znamy zaledwie kilka osób, którym naprawdę możemy zaufać, iż podejdą do naszych opowieści z szacunkiem, uszanują naszą wrażliwość, a słuchając nas, będą autentyczni.
Kiedy odkryłam, jak ważna jest zbieżność, przeprowadziłam „gruntowne porządki” w swoich relacjach. Określiłam, które z nich mają potencjał rozwoju, i postanowiłam poświęcać im więcej energii, a mniej przeznaczać jej na podtrzymywanie relacji z ludźmi, którzy nie okazują mi zbytnio wsparcia ani mnie nie wzmacniają. Nie sugeruję, żebyś zrobił to samo, ale zachęcam, abyś upewnił się, że twoi bliscy tworzą dla ciebie silny i odżywczy system wsparcia. Okaż zainteresowanie szczególnie tym ludziom, którzy wydają się bezpieczni, dostępni i emocjonalnie z tobą współgrają. Wybieraj przyjaciół mądrze. Nie oznacza to, że masz unikać konfliktów, ale skupiaj się na osobach, z którymi masz możliwość się pogodzić – na relacjach, które mogą przetrwać nieuniknione sprzeczki i rozczarowania, a w efekcie staną się silniejsze i bardziej odporne. Niektórzy twierdzą, że to, z kim spożywa się posiłki, jest ważniejsze od tego, co się je. Jeżeli chcemy cieszyć się zdrowymi relacjami i budować bezpieczny styl przywiązania, naprawdę ważne jest, kim się w życiu otaczamy.
Wypróbujmy zatem tę koncepcję w praktyce. Poniższe ćwiczenie przypomina nieco poprzednie, ale jest konkretniejsze.
Ćwiczenie
Wspomnienie zbieżności
Chcę, żebyś przypomniał sobie konkretny przypadek, kiedy doświadczyłeś bliskiego spotkania umysłów albo jedności dusz – kiedy czułeś się doceniony albo zrozumiany w wyjątkowy sposób. W poprzednim ćwiczeniu skupiliśmy się na określonych osobach; tutaj przywołaj samo doznanie. Przypomnij sobie, jakie to przyjemne uczucie, kiedy dzielisz się z kimś głębokimi przemyśleniami, cieszysz rzadkim spotkaniem umysłów i dusz, doznajesz zrozumienia i połączenia. W książce Love 2.0: Finding Happiness and Health in Moments of Connection (Miłość 2.0: Poszukiwanie szczęścia i zdrowia w relacjach z innymi) Barbara Fredrickson pisze, że te chwile to kwintesencja miłości, niezależnie od tego, jak długo trwają albo z kim ich doświadczamy7. Poświęć na przypomnienie sobie tego doznania tyle czasu, ile potrzebujesz. Poczuj je dokładnie w ciele. Jak to było, gdy czułeś, że ktoś jest z tobą zestrojony? Co najbardziej zauważasz w emocjach albo w ciele? Pozwól, żeby ta głębia dostrojenia powróciła do ciebie ze wszystkimi szczegółami. Co jest najwyraźniejsze? Czy pojawia się coś nowego, o czym wcześniej nie pomyślałeś? Jak ci było wtedy, a jak jest teraz?
Ludzki system przywiązania to wrodzony, biologiczny i naturalny proces, który dotyczy wszystkiego, co w życiu robimy, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje z innymi. Chociaż dążymy do osiągnięcia bezpiecznego stylu przywiązania, należy zaznaczyć, że ten styl, z którym właśnie żyjesz, również wyewoluował po to, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Nawet wzorce pozabezpiecznego stylu przywiązania mają pomóc nam przetrwać trudne sytuacje. Warto też zauważyć, że nie jesteśmy skazani na żaden z tych stylów do końca życia. W następnych czterech rozdziałach dokładnie przyjrzymy się każdemu z nich i poznamy sposoby na pracę z nimi. Oto pobieżny przegląd na początek:
Bezpieczny styl przywiązania. Ten typ przywiązania to konsekwencja opisanej wcześniej sytuacji idealnej. Osoby, które ten styl charakteryzuje, zazwyczaj dorastały w otoczeniu miłości i wsparcia zapewnianych przez konsekwentnie responsywnych opiekunów, a w dorosłości są współzależne – nawiązują z innymi zdrowe więzi, które są korzystne dla obu stron. Dobrze się czują zarówno w związku, jak i w samotności, potrafią elastycznie myśleć, dostrzegają różnorakie możliwości, czują się swobodnie w obliczu różnic międzyludzkich i rozwiązują konflikty bez zbytniego dramatyzowania. Internalizują miłość, którą czują od innych, i łatwo wybaczają.
Unikający styl przywiązania. Osoby z tym stylem zazwyczaj niechętnie nawiązują bliskie relacje albo lekceważą ich znaczenie. Często były zaniedbywane w dzieciństwie: pozostawiane same sobie, odrzucane przez opiekunów albo pozbawione wystarczającej obecności rodziców (ci mogli być obecni tylko po to, żeby nauczyć dzieci jakiegoś zadania). Osoby te odłączyły – spowolniły – swój system przywiązania, więc w ich przypadku niesłychanie ważne jest ponowne nawiązanie bezpiecznych i zdrowych więzi z innymi ludźmi.
Ambiwalentny styl przywiązania. Osoby z adaptacją ambiwalentną odczuwają duży niepokój w związku z tym, czy ich potrzeby zostaną zaspokojone, albo trudno im uwierzyć, że są kochane bądź zasługują na miłość. Rodzice mogli okazywać im miłość, ale w dzieciństwie osoby te nigdy nie wiedziały, kiedy rodzice się rozproszą i całkowicie pozbawią je gruntu pod nogami: zapewniana przez nich opieka była nieprzewidywalna albo wyraźnie nieregularna. W relacjach bywają nazbyt wrażliwe na poczucie urazy albo choćby wzmiankę o porzuceniu, co przeciąża ich system przywiązania. W dorosłości ciągłe oczekiwanie nieuniknionego porzucenia, które ich zdaniem z pewnością nadciąga, powoduje, że często czują się smutne, rozczarowane albo złe, jeszcze zanim w danej relacji coś się faktycznie wydarzy. Dla tych osób najważniejsza jest konsekwencja i zapewnienia o stałości uczuć.
Zdezorganizowany styl przywiązania. Ten styl przywiązania charakteryzuje nadmiar lęku, a system przywiązania ściera się z instynktem przetrwania w sytuacji zagrożenia. Kiedy dziecko choruje, jest zestresowane bądź się boi, naturalnie poszukuje pocieszenia i ochrony ze strony kochającego rodzica, ale co ma zrobić, jeżeli to właśnie ten rodzic jest źródłem jego lęku albo niepokoju? Osoby z tym stylem przywiązania mogą mieć stale włączone odruchy obronne lub bez konkretnego wzorca przeskakiwać pomiędzy unikaniem a ambiwalencją. Często cierpią z powodu fizycznej i psychicznej dezorientacji. W dorosłości mogą się obawiać własnych dzieci. Sami we wczesnych latach życia postrzegali swoich rodziców jako zagrożenie; opiekunowie mogli z powodu własnych nieprzepracowanych traum roztaczać wokół siebie aurę lęku lub grozy. Osoby „zdezorganizowane” często są rozregulowane emocjonalnie, muszą sobie radzić z nagłymi zmianami poziomu pobudzenia, dysocjują albo są nieobecne duchem. Jako że są narażone na największy niepokój, najważniejsze dla nich jest odzyskanie podstawowego poczucia wyregulowania i względnego bezpieczeństwa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. S. Tatkin, We Do: Saying Yes to a Relationship of Depth, True Connection, and Enduring Love, Sounds True, Boulder, CO 2018. [wróć]
2. D. McNamee, Coma Patients Show Improved Recovery from Hearing Family Voices, „Medical News Today” 23 stycznia 2015, medicalnewstoday.com/articles/288463.php. [wróć]
3. S. Schnall i in., Social Support and the Perception of Geographical Slant, „Journal of Experimental Social Psychology” 2008, z. 44(5), s. 1246–1255. [wróć]
4. M. Solomon, S. Tatkin, Love and War in Intimate Relationships: Connection, Disconnection, and Mutual Regulation in Couple Therapy, Norton, Nowy Jork, 2010. [wróć]
5. D.J. Siegel, Imagining Tomorrow: Healing and Hope in the Human Age (główny referat z D. Ackerman), Psychotherapy Networker Conference 28 marca 2015, Washington, DC. [wróć]
6.Oprah’s SuperSoul Sessions, odcinek 101, Oprah Winfrey, Brené Brown & Tim Storey, wyemitowano 13 grudnia 2015 przez sieć OWN, oprah.com/own-supersoulsessions/ oprah-winfrey-brene-brown–tim-storey. [wróć]
7. B. Fredrickson, Love 2.0: Finding Happiness and Health in Moments of Connection, Hudson Street Press, Nowy Jork 2013. [wróć]