Twój styl przywiązania. Jak tworzyć głębokie relacje i celebrować intymność - Diane Poole-Heller - ebook

Twój styl przywiązania. Jak tworzyć głębokie relacje i celebrować intymność ebook

Diane Poole-Heller

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Styl przywiązania, który kształtujemy w dzieciństwie, trwale zmienia kolory naszego emocjonalnego krajobrazu. Wpływa na nasze decyzje, relacje i to, w jaki sposób myślimy o sobie.

Psychoterapeutka Diane Poole Heller, specjalizująca się w teorii przywiązania i traum, przystępnie objaśnia procesy zachodzące w nas w obliczu trudnych doświadczeń i dzieli się praktykami, dzięki którym da się powstrzymać destrukcyjny wpływ przeszłości na teraźniejszość.

Sięgnij po tę książkę, aby:

• poznać swój styl przywiązania i sprawić, by przestał determinować podejmowane przez ciebie decyzje,

• zintegrować rozdzielone części siebie i zbudować odporność psychiczną,

• uleczyć się z żałoby, smutku, strachu i bezsilności,

• odzyskać dostęp do wewnętrznych zasobów i nauczyć się w pełni z nich korzystać,

• zacząć żyć w zgodzie ze swoją prawdziwą naturą,

• naprawić to, co zniszczyły w tobie traumatyczne doświadczenia,

• i wreszcie odkryć moc bliskości, dzięki której uwolnisz wewnętrzną siłę i stawisz czoła emocjonalnym wyzwaniom

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 265

Oceny
4,5 (30 ocen)
19
7
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ami2011

Nie oderwiesz się od lektury

Każdy musi ją przeczytać. Dużo przydatnych informacji,które pomogą zrozumieć wiele sytuacji w naszym życiu. Gorąca polecam
10
agatha773

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa książka napisana przystępnym językiem. Polecam
00
Atena348

Całkiem niezła

ok
00
hankamaj

Nie oderwiesz się od lektury

dobra
00
Olga98Kow

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka 10/10 Profesjonalna wiedza spisana bardzo przystępnym językiem . Książka wyjaśnia skąd mógł wziąć się u nas konkretny styl przywiązania . Podkreśla złożoność i wielowymiarowość osobowości człowieka . Autorka nie boi się wprost wytykać błędów wychowawczych rodziców, które mogły doprowadzić do pozabezpiecznego stylu przywiązania . Dodatkowo wprost wskazuje czytelnikowi nadczk powinien popracować . Takie prostolinijnie skierowane uwagi sprawiają, że nie możemy obejść obojętnie fragmentu poświęconego typowym dla nas samych zachowań .Co z jednej strony może wzbudzic ( tak jak w moim przypadku ) silne emocje z którymi w pewnym momencie ciężko mi było sobie poradzić a z drugiej motywuje i nie jako "zmusza " nas do podjęcia działań w celu poprawienia czy pracy nad sobą. Bardzo podoba mi się rozdział o znajdowaniu sobie partnera . Obala kilka popularnych mitów o randkowaniu i daje praktyczne wskazówki jak można rozpocząć relacje by znaleźć partnera pasującego do nas i p...
00

Popularność




Przedmowa

Przed­mowa

Każdy z nas stoi przed moż­li­wo­ścią – i wyzwa­niem – odby­cia wła­snej wędrówki boha­tera. Wie­rzę w to i w ciągu czter­dzie­stu pię­ciu lat doświad­cze­nia kli­nicz­nego widzia­łem tysiące dowo­dów utwier­dza­ją­cych mnie w tym prze­ko­na­niu. Wiele decy­zji życio­wych podej­mu­jemy w opar­ciu o naszą zdol­ność (albo jej brak) do reali­zo­wa­nia wyjąt­ko­wej wizji tego, kim chcemy być.

Nasz wewnętrzny boha­ter musi sta­wić czoła uze­wnętrz­nio­nemu zagro­że­niu lub dyle­ma­towi – potęż­nemu prze­ciw­ni­kowi. Prze­ciw­nik ten to w naszym życiu sym­bo­liczna prze­szkoda sto­jąca nam na dro­dze ku wewnętrz­nemu ładowi, poko­jowi, miło­ści, pomyśl­no­ści, związ­kowi i wyż­szemu dobru. Jego siła i moc wydają się przy­tła­cza­jące. Pra­gnie on znisz­czyć boha­tera, a także karać go i sze­rzyć mrok.

Podo­bień­stwa z tym prze­ciw­ni­kiem dzieli trauma. Jej sed­nem (tak samo jak głę­bo­kich ran emo­cjo­nal­nych) jest poczu­cie przy­tło­cze­nia i bez­rad­no­ści. Ogra­ni­cza ona naszą wital­ność, przy­tę­pia zmy­sły i osła­bia nas, ponie­waż sepa­ruje nas od innych, trzy­ma­jąc w szpo­nach lęku i cier­pie­nia. Izo­la­cja należy do naj­sku­tecz­niej­szych spo­so­bów na osła­bie­nie rela­cji, a nawet cywi­li­za­cji. Mię­dzy udręką cywi­li­za­cji a udręką jed­nostki ist­nieje rów­nież ale­go­ryczny zwią­zek: prze­ra­że­nie nisz­czy połą­cze­nie z samym sobą, z wcie­lo­nym „ja”, z tym, co w nas praw­dziwe i wieczne. Sta­jemy się osa­mot­nieni i zdani na łaskę losu. Nie wycho­dzimy już na zewnątrz, by pod­lać ogród naszego zdro­wia psy­chicz­nego, przez co tra­cimy odżyw­cze dary.

Jeżeli to wła­śnie trauma jest prze­ciw­ni­kiem boha­tera, jego wyzwa­niem będzie two­rze­nie więzi z wła­snym „ja” oraz z innymi ludźmi. Boha­te­rzy się nie rodzą, lecz zostają ukształ­to­wani przez napo­ty­kane trud­no­ści, które deter­mi­nują ich pocho­dze­nie i wyzna­czają konieczną do obra­nia ścieżkę. Naj­bar­dziej fra­pu­jący boha­te­ro­wie mitów i dra­ma­tów to ci, któ­rych dotknęły wiel­kie roz­cza­ro­wa­nia i straty. Nie są gotowi na wyko­na­nie cze­ka­ją­cego ich zada­nia. Na początku pono­szą porażkę. Zmie­niają się. Udo­wad­niają swoją war­tość przed samymi sobą i innymi. Zdo­by­wają wspar­cie przy­ja­ciół i sprzy­mie­rzeń­ców. Nie pod­dają się. Docho­dzą do mistrzo­stwa. Trium­fują.

Jed­nak w życiu codzien­nym wcho­dzimy w rolę boha­tera raczej spo­ra­dycz­nie. Nie zawsze powin­ni­śmy ją ucie­le­śniać; robie­nie tego może nawet spo­wo­do­wać, że inni wyko­rzy­stają nasze dobre inten­cje. Prze­kaz medialny, skon­cen­tro­wany na zysku, czę­sto znie­kształca naszą per­cep­cję i psuje wiarę w boha­te­rów. Mity są współ­cze­śnie rzad­kim towa­rem.

Nawią­za­nie kon­taktu ze swoim wyż­szym „ja” w spo­sób ucie­le­śniony i zaan­ga­żo­wany, tak by kie­ro­wało naszymi decy­zjami i dzia­ła­niami, jest budu­jące, zwłasz­cza w kon­tek­ście roz­wi­ja­nia więzi z wła­sną jaź­nią, odnaj­dy­wa­nia bez­pie­czeń­stwa w sobie i innych, wyko­ny­wa­nia codzien­nych zadań (od tych drob­nych i pro­za­icz­nych czyn­no­ści po poważne decy­zje doty­czące miło­ści, kariery, rodziny, przy­ja­ciół czy miej­sca zamiesz­ka­nia).

To spro­wa­dza nasze roz­wa­ża­nia z powro­tem do tematu przy­wią­za­nia, które okre­śla, w jaki spo­sób nawią­zu­jemy kon­takt i więź nie tylko z innymi, ale też ze sobą i swoim cia­łem. Dla­tego też zro­zu­mie­nie, jak trauma wpływa na nasze tkanki i układ ner­wowy, a zatem na nasze poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, jest nie­zbędne, jeśli chcemy nawi­go­wać po skom­pli­ko­wa­nych wzor­cach przy­wią­za­nia.

W chwi­lach, gdy czu­jemy się zagro­żeni, żeby prze­żyć, nasze ciało gene­ruje ogromne ilo­ści ener­gii, potrzeb­nej, by uciec, zaata­ko­wać, kop­nąć, zra­nić, znisz­czyć napast­nika albo… przy­wią­zać się do niego. Jeśli zbyt długo trwamy w sta­nie napię­cia, mecha­nizm adap­ta­cyjny ratu­jący nas przed zagro­żeniem (albo dłu­go­trwa­łym nie­otrzy­my­wa­niem wystar­cza­ją­cego wspar­cia) odłą­cza nas niczym bez­piecz­nik odci­na­jący prąd. Innymi słowy: dyso­cju­jemy. Kiedy jeste­śmy przy­tło­czeni, ta sama ener­gia, która ratuje nam życie i umoż­li­wia odpar­cie napast­nika bądź ucieczkę, pozo­staje uwię­ziona w naszym ciele. Utyka w pętli infor­ma­cji zwrot­nych: bez­ce­lo­wej, destruk­cyj­nej i pro­wa­dzą­cej doni­kąd roz­mo­wie ciała i mózgu. Kon­wer­sa­cja ta nie­po­wstrzy­ma­nie sama się napę­dza. Mózg pyta: „Wszystko w porządku?”, a ciało odpo­wiada: „Czuję wyłącz­nie stres. Czy aby nie umie­ramy?”. Mózg uznaje więc: „No to chyba umie­ramy. Musimy sta­rać się bar­dziej”.

Nasza fizjo­lo­gia prze­ko­nuje nas o praw­dzi­wo­ści naszych emo­cji. Intruz pod posta­cią traumy nisz­czy fun­da­ment zdro­wia psy­chicz­nego i ciała – zdol­ność do czu­cia się bez­piecz­nie. Gdy ciało utyka w try­bie prze­trwa­nia, emo­cje i uczu­cia każą nam obse­syj­nie poszu­ki­wać bez­pie­czeń­stwa. Sta­ramy się uni­kać ryzyka, nasza wital­ność jest osła­biona. Wszyst­kie doświad­cze­nia wydają się dla nas zagro­że­niem, co ogra­ni­cza naszą zdol­ność do nawią­zy­wa­nia kon­taktu z innymi.

Złe wie­ści są takie, że trauma to nasza smutna rze­czy­wi­stość, ale – i to są dobre wie­ści – nie musi sta­no­wić wyroku. W ciągu tych wszyst­kich lat mojej pracy tysiącom klien­tów i stu­den­tów powta­rza­łem, że klu­czowe do ujarz­mie­nia tego oce­anu bólu są: nauka, jak nawią­zy­wać kon­takt z małymi wycin­kami doświad­cze­nia (łącz­nie z dozna­niami pły­ną­cymi z ciała, uczu­ciami, obra­zami, myślami i ener­giami), i stop­niowe otwie­ra­nie się na nie wszyst­kie poje­dyn­czo. Two­rzą one wysepki bez­pie­czeń­stwa na roz­sza­la­łym morzu traumy. Potem te wysepki zaczy­nają się łączyć i suk­ce­syw­nie two­rzy się stały ląd poczu­cia (rela­tyw­nego) bez­pie­czeń­stwa – miej­sce, w któ­rym możemy się zatrzy­mać, by obser­wo­wać trudne doświad­cze­nia oraz drę­czące nas uczu­cia i powoli się z nimi godzić.

„Ile mogę czuć, pozo­sta­jąc obec­nym tu i teraz?”, „Ile zniosę, zanim odpłynę?” i „Co mogę zro­bić, żeby nie prze­kro­czyć progu tole­ran­cji?” stają się naj­waż­niej­szymi pyta­niami. Mądrość naszych ciał pod­po­wiada, jak wyod­ręb­nić chro­nioną prze­strzeń pośród nie­spo­koj­nych prą­dów lęku, prze­ra­że­nia i bez­rad­no­ści – nie­wielką bez­pieczną przy­stań, która da nam czas potrzebny na prze­ana­li­zo­wa­nie frag­mentu doświad­cze­nia, roz­wa­że­nie i roz­ło­że­nie go na czyn­niki pierw­sze, by zacho­wać to, co cenne, oraz odrzu­cić resztę. W ten spo­sób stop­niowo zmie­niamy fizjo­lo­giczną reak­cję prze­ra­że­nia w poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Zamiast na ochro­nie i ucieczce zaczy­namy się sku­piać na cie­ple i rela­cjach, zamiast pani­ko­wać lub zamy­kać się w sobie – pozwa­lamy sobie na eks­plo­ra­cję i współ­czu­cie. Nie­przy­ja­ciel zostaje poko­nany, nie­bez­pie­czeń­stwo mija. Wycho­dzimy z domu i zaj­mu­jemy się tym, co karmi nas i innych. W naszym kró­le­stwie zaczyna pano­wać pokój i dobro­byt. Życie roz­kwita w emo­cjo­nal­nym bogac­twie.

Prawda jest taka, że w ten czy inny spo­sób wszy­scy mamy jakieś trud­no­ści ze „zdro­wym” przy­wią­za­niem, dla­tego z wielką rado­ścią pole­cam prze­czy­ta­nie tej książki. Mam szczę­ście znać jej autorkę, dok­torkę Diane Hel­ler, od kil­ku­dzie­się­ciu lat. Nale­żała do moich naj­by­strzej­szych stu­den­tek. Jest osobą, którą nie­zmien­nie podzi­wiam i cenię. Z jej cie­pła, ener­gii, tro­ski i traf­nych spo­strze­żeń sko­rzy­stały tysiące klien­tów i stu­den­tów. Talenty i wie­dza Diane zazna­czają swoją obec­ność na każ­dej stro­nie. Autorka w przy­stępny spo­sób, bez­pre­ten­sjo­nal­nie i z humo­rem przed­sta­wia ramy umoż­li­wia­jące czy­tel­ni­kom iden­ty­fi­ka­cję wła­snych, cza­sami zło­żo­nych wyzwań w obsza­rze przy­wią­za­nia. Dołą­czone ćwi­cze­nia sku­tecz­nie poma­gają ponow­nie odkryć swoje praw­dziwe, wcie­lone „ja” i poko­nać trud­no­ści w nawią­zy­wa­niu rela­cji z innymi.

To książka nie tylko dla tera­peu­tów, któ­rzy pra­cują z klien­tami nad pro­ble­ma­tycz­nymi sty­lami przy­wią­za­nia. Będzie dosko­nałą lek­turą zarówno dla tych, któ­rzy wcho­dzą w nowy zwią­zek, jak i dla tych, któ­rzy chcą wzbo­ga­cić wie­lo­let­nie rela­cje lub jakiś zwią­zek koń­czą (oraz wycią­gają z tego doświad­cze­nia lek­cję i uzdra­wiają się po nim).

Cie­szę się, że roz­po­czy­nasz tę wcią­ga­jącą podróż. Oby­śmy wszy­scy boha­ter­sko poko­nali swo­ich prze­ciw­ni­ków i wnie­śli peł­nię, dobro­byt oraz cel do cywi­li­za­cji, a także do Cywi­li­za­cji Sie­bie.

DR PETER A. LEVINE, Autor best­sel­le­rów: Obudź­cie tygrysa. Lecze­nie traumy,Głos wnę­trza. Jak ciało uwal­nia się od traumy i odzy­skuje zdro­wie oraz Trauma i pamięć. Mózg i ciało w poszu­ki­wa­niu auten­tycz­nej prze­szło­ści.

Wprowadzenie

Wpro­wa­dze­nie

Na począ­tek chcę opo­wie­dzieć ci, co przy­da­rzyło mi się w 1988 roku w cza­sie przy­go­to­wań do ślubu. Miał odbyć się już za dwa tygo­dnie i byłam bar­dzo pod­eks­cy­to­wana, ale też nie­sa­mo­wi­cie zajęta, jak to czę­sto bywa przed tym wiel­kim dniem. Jeź­dzi­łam po Denver, gorącz­kowo zała­twia­jąc milion spraw. Jecha­łam nie­całe 90 kilo­me­trów na godzinę, gdy nagle kątem oka dostrze­głam, że coś zsuwa się z mojego pla­nera i spada na pod­łogę. Była to por­ce­la­nowa figurka – typowa ozdoba na tort weselny, przed­sta­wia­jąca młodą parę – dosta­łam ją w pre­zen­cie od teścio­wej, więc bar­dzo nie chcia­łam, żeby się stłu­kła. I cho­ciaż ruch na Santa Fe Drive był spory, to zro­bi­łam coś bar­dzo nie­mą­drego: odpię­łam pas i pochy­li­łam się, żeby ją zła­pać. Nie­chcący szarp­nę­łam jed­no­cze­śnie kie­row­nicą i wje­cha­łam w samo­chód zmie­rza­jący w prze­ciw­nym kie­runku.

Jego pręd­kość była podobna do mojej. Zde­rze­nie wyrzu­ciło go w powie­trze, przez co dacho­wał. Na szczę­ście było to stare volvo, zbu­do­wane jak czołg, więc kie­rowca nie odniósł więk­szych obra­żeń. Już zawsze będę za to dozgon­nie wdzięczna.

Ja jed­nak nie mia­łam tyle szczę­ścia. Jako że nie byłam przy­pięta, pole­cia­łam w przód i roz­trza­ska­łam głową przed­nią szybę, co skoń­czyło się ura­zem mózgu. Tro­chę popsuło mi to plany, ale nie odwo­ła­łam uro­czy­sto­ści. Opuch­nięta głowa przy­po­mi­nała czer­woną znie­kształ­coną piłkę do kosza, co samo w sobie było już przy­kre, ale oprócz tego nękały mnie prze­różne nie­przy­jemne objawy. Myliły mi się liczby. Zaczę­łam się dziw­nie zacho­wy­wać. Scho­wa­łam żelazko do lodówki. Zapo­mnia­łam wyjąć mleko z mikro­fa­lówki. A pew­nego razu zosta­wi­łam samo­chód na par­kingu, nie wyłą­czyw­szy sil­nika, z klu­czy­kami w środku, i poszłam na cały dzień do pracy. Nie muszę chyba wspo­mi­nać, że był to naprawdę dez­orien­tu­jący, prze­ra­ża­jący i żenu­jący okres w moim życiu.

Co inte­re­su­jące, zaczę­łam też doświad­czać chwil nie­zwy­kłego bło­go­stanu. Od czasu do czasu dozna­wa­łam fascy­nu­ją­cego stanu eks­pan­sji umy­słu: widzia­łam i czu­łam rze­czy, które wykra­czały poza moją zwy­kłą per­cep­cję. I przez cały ten czas czu­łam się wraż­liwa i pełna empa­tii. Dostrze­ga­łam w innych to, co naj­lep­sze, jakby natu­ral­nie pro­mie­nio­wało to z ich wnę­trza. Te cudowne dozna­nia trwały przez około sześć tygo­dni, pod­czas któ­rych mia­łam wra­że­nie, że otrzy­muję ogromny ładu­nek współ­czu­cia i zro­zu­mie­nia.

Ta eks­pan­syw­ność nie­stety przy­nio­sła także nie­ocze­ki­wane i trudne doświad­cze­nia. Nagle zaczę­łam się sku­piać na nega­ty­wach, jak­bym spa­dła szy­bem pro­sto w naj­mrocz­niej­sze zaka­marki duszy. I męczy­łam się z tym przez trzy albo cztery kolejne lata. Wypa­dek przy­po­mniał mi trau­ma­tyczne wyda­rze­nia z dzie­ciń­stwa, od któ­rych przez długi czas byłam odcięta. Połą­cze­nie tych jakże skraj­nych doznań było dla mnie trudne. Tym­cza­sem oka­zuje się, że wiele osób po poważ­nym wypadku prze­cho­dzi przez to samo, zwłasz­cza jeśli cho­dzi o powrót trau­ma­tycz­nych wspo­mnień.

Z całych sił sta­ra­łam się zro­zu­mieć sens tego wszyst­kiego, co się ze mną działo. Wynaj­do­wa­łam róż­nych spe­cja­li­stów w książce tele­fo­nicz­nej (może jesz­cze je pamię­tasz) i zasy­py­wa­łam ich pyta­niami. Pró­bo­wa­łam róż­no­ra­kich tera­pii. Czy­ta­łam wszystko, co tylko zna­la­złam, o trau­mie i wycho­dze­niu z niej. Bra­łam udział w nie­zli­czo­nych wykła­dach i warsz­ta­tach. Szu­ka­łam po całym kraju kogoś, kto mógłby mi pomóc. Nic się jed­nak nie spraw­dzało. Tra­fia­łam na różne strzępy infor­ma­cji i pró­bo­wa­łam poskła­dać je w całość, a mimo to nie mogłam zna­leźć potrzeb­nego zro­zu­mie­nia ani ulgi.

W końcu natknę­łam się na Petera Levine’a i wzię­łam udział w jego warsz­ta­tach doświad­cza­nia soma­tycz­nego (Soma­tic Expe­rien­cing, SE). Nie rozu­mia­łam wtedy za bar­dzo, na czym to polega, wie­dzia­łam tylko, że ma coś wspól­nego z regu­lo­wa­niem układu ner­wo­wego. Co waż­niej­sze, dość szybko się oka­zało, że SE dobrze na mnie działa. Z pomocą Petera z cza­sem doszłam do sie­bie i zaczę­łam doce­niać zwią­zek pomię­dzy fizjo­lo­gią a traumą. Pozna­łam spo­soby sku­tecz­nej pracy z ukła­dem ner­wo­wym, redu­ko­wa­nia inten­syw­no­ści nie­któ­rych obja­wów traumy, a także wyja­śnia­nia i inte­gro­wa­nia eks­tre­mal­nych doświad­czeń. Metoda Petera na­dal pozo­staje dla mnie nie­sa­mo­wi­cie poucza­jąca i pomocna.

Zdro­wie­jąc, posta­no­wi­łam, że zgłę­bię jej taj­niki, i wkrótce zosta­łam jedną z pierw­szych tera­peu­tek SE. Mia­łam przy­jem­ność przed­sta­wiać tę metodę i uczyć jej na całym świe­cie przez ponad dwa­dzie­ścia pięć lat. Sama nauczy­łam się bar­dzo dużo o pracy nad regu­la­cją auto­no­micz­nego układu ner­wo­wego; o tym, jak objawy wpły­wają na utrzy­ma­nie się nad­mier­nego pobu­dze­nia wyni­ka­ją­cego z przy­tła­cza­ją­cych wyda­rzeń; jak przy­wo­łać i uzdro­wić nie­do­koń­czone bądź zaha­mo­wane reak­cje obronne i wiele wię­cej. Jestem za to dozgon­nie wdzięczna.

Z cza­sem zaczę­łam sku­piać się na spo­so­bie odna­wia­nia więzi w rela­cjach w obli­czu izo­la­cji i dyso­cja­cji, które mogą towa­rzy­szyć trau­ma­tycz­nym doświad­cze­niom. Z pomocą Petera oraz dzięki lek­cjom pły­ną­cym z mojego wła­snego pro­cesu zdro­wie­nia pozna­łam ludzi znaj­du­ją­cych się w mrocz­nym miej­scu i mogłam z nimi pra­co­wać. Pomo­głam im zmniej­szyć natę­że­nie obja­wów, wzmoc­nić ich rezy­lien­cję, a czę­sto cał­ko­wi­cie dojść do sie­bie. Odby­wa­nie tej podróży z innymi i obser­wo­wa­nie, jak ponow­nie zaczy­nają cie­szyć się życiem, to praw­dziwy przy­wi­lej. Stało się to dzie­łem mojego życia i pla­nuję do samego końca zgłę­biać zagad­nie­nia traumy i rezy­lien­cji oraz poma­gać ludziom odzy­skać żywot­ność oraz dobro­stan. Oto główne zagad­nie­nia i pyta­nia, do któ­rych raz po raz powra­cam w swo­jej pracy:

Jak uzdro­wić zerwane więzi z samym sobą i innymi oraz jak odzy­skać poczu­cie pełni?

Jak zin­te­gro­wać róż­no­rodne doświad­cze­nia i wszyst­kie te czę­ści sie­bie, które wydają się roz­bite?

Jak odzy­skać spraw­czość i rezy­lien­cję po doświad­cze­niu ogrom­nej straty, lęku i bez­sil­no­ści?

Kiedy trauma pozbawi nas fizycz­nego kon­taktu z naszym „ja” poprzez dyso­cja­cję bądź zatar­cie gra­nic, jak ponow­nie wejść w swoje ciało i nawią­zać z nim bez­pieczny kon­takt?

Jak odzy­skać przy­ro­dzone nam prawo do poczu­cia sta­bil­no­ści i har­mo­nii, do więzi i współ­czu­cia, do pozna­nia i roz­wi­ja­nia wszyst­kich aspek­tów czło­wie­czeń­stwa i naszej ducho­wej natury?

Prze­ko­na­łam się, że klucz do odpo­wie­dzi na powyż­sze pyta­nia możemy zna­leźć dopiero wtedy, gdy ze współ­czu­ciem zro­zu­miemy ukształ­to­wane przez nas (i przez innych) we wcze­snym dzie­ciń­stwie modele rela­cji, a następ­nie, opie­ra­jąc się na teo­rii przy­wią­za­nia, zasto­su­jemy odpo­wied­nie inter­wen­cje i/albo stwo­rzymy doświad­cze­nia kory­gu­jące. Zro­zu­mie­nie war­to­ści teo­rii przy­wią­za­nia w tera­pii par, tera­pii indy­wi­du­al­nej, pomię­dzy chęt­nymi part­ne­rami lub rodzi­cami, któ­rzy są otwarci na jej mądrość, przy­nosi rewo­lu­cyjne i trwałe rezul­taty.

Niniej­sza książka ma ci pomóc odpo­wie­dzieć przy­naj­mniej na część z powyż­szych pytań poprzez odkry­cie two­jej histo­rii przy­wią­za­nia od wcze­snego dzie­ciń­stwa, zro­zu­mie­nie róż­nych sty­lów przy­wią­za­nia i sku­pie­nie się na prak­tycz­nym podej­ściu do uzdra­wia­nia zwią­za­nych z nimi ran. Będziemy zgłę­biać ludzki poten­cjał two­rze­nia praw­dzi­wych, wzbo­ga­ca­ją­cych związ­ków. Przyj­rzymy się zwłasz­cza temu, w jaki spo­sób rany przy­wią­za­nia wpły­wają na nasze rela­cje w doro­słym życiu, i co należy zro­bić, żeby móc w więk­szym stop­niu korzy­stać z bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia, nie­za­leż­nie od doświad­czeń z dzie­ciń­stwa. Dzięki tej książce dowiesz się, czego potrze­bu­jesz, by two­rzyć głę­bo­kie i trwałe bli­skie rela­cje.

Spójrzmy praw­dzie w oczy: życie bywa naprawdę trudne. Nie­ważne, kim jesteś, każdy z nas nie­uchron­nie napo­tyka na swo­jej ścieżce wyzwa­nia i pro­blemy, które znaj­dują się poza naszą kon­trolą. Jeżeli żyje się wystar­cza­jąco długo, w końcu dozna się jakie­goś nie­do­pa­so­wa­nia, roz­wodu, wypadku samo­cho­do­wego, straty, prze­mocy, cho­roby, kata­strofy eko­lo­gicz­nej, wojny i któż wie, czego jesz­cze. Cza­sami te wyda­rze­nia są tak przy­tła­cza­jące, że w żaden spo­sób nie możemy na nie zare­ago­wać. Nie da się ich powstrzy­mać, są nie­odzowną czę­ścią ludz­kiego doświad­cze­nia. Sprawa dodat­kowo się kom­pli­kuje, ponie­waż nie­dawne bada­nia epi­ge­ne­tyczne poka­zują, że – w pew­nym sen­sie – dzie­dzi­czymy zma­ga­nia naszych przod­ków. Wszystko, przez co prze­szli i co wycier­pieli nasi dziad­ko­wie, pradziad­ko­wie i tak dalej, w ten czy inny spo­sób na nas wpływa. Jeste­śmy jed­nak rów­nież pro­duk­tem ich rezy­lien­cji. Na prze­strzeni dzie­jów i ewo­lu­cji naszego gatunku ludzie doświad­czali roz­ma­itych tru­dów i robili wszystko, co w ich mocy, żeby je prze­trwać.

Zatem życie jest trudne, ale pamię­taj, że to nie twoja wina. Tak już po pro­stu jest, więc możesz w końcu prze­stać się obwi­niać, jak­byś był za wszystko odpo­wie­dzialny. Sytu­acje, które mogą nas strau­ma­ty­zo­wać, są nie­zli­czone i więk­szość z nich nie ma nic wspól­nego z tym, jakie życie wie­dziemy ani jaką jeste­śmy osobą. To te złe wie­ści.

Ale są rów­nież i dobre: możemy coś z tym zro­bić. Przy­cho­dzimy na świat z nie­zwy­kłymi zdol­no­ściami prze­trwa­nia, uzdra­wia­nia się i pro­spe­ro­wa­nia – i wła­śnie dzięki nim udało nam się tak daleko zajść. Do tego zosta­li­śmy stwo­rzeni.

Zanim przej­dziemy dalej, chcę wyja­śnić, co rozu­miem pod poję­ciem „traumy”, nie uży­wa­jąc zbyt spe­cja­li­stycz­nych ter­mi­nów. Trauma to sku­tek prze­ży­cia cze­goś, nad czym ma się nie­wielką kon­trolę; cza­sami – jak w przy­padku poważ­nych wypad­ków – nie ma się nawet czasu przy­go­to­wać na cios. Takie doświad­cze­nia nad­mier­nie obcią­żają naszą zdol­ność nor­mal­nego funk­cjo­no­wa­nia, przez co możemy stra­cić zaufa­nie do wła­snych uczuć, myśli, a nawet do swo­jego ciała. Trauma to zatem forma doj­mu­ją­cego lęku, utraty kon­troli i cał­ko­wi­tej bez­rad­no­ści.

Zaczę­łam też myśleć o trau­mie w odnie­sie­niu do rela­cji. W ciągu wielu lat w mojej pracy raz po raz prze­wi­jał się temat zerwa­nych rela­cji: z wła­snym cia­łem, poczu­ciem swo­jego ja, z innymi (zwłasz­cza z tymi, któ­rych kochamy), poczu­ciem rów­no­wagi i uzie­mie­nia na naszej pla­ne­cie, z Bogiem / Źró­dłem / siłą życiową / dobro­sta­nem czy jak­kol­wiek można nazwać wro­dzone poczu­cie ducho­wo­ści, życz­li­wej świa­do­mo­ści i bytu. Temat ten tak bar­dzo domi­no­wał, że zerwane rela­cje i trauma stały się dla mnie nie­mal syno­ni­mami.

Kiedy dotyka nas trauma albo doświad­czamy wielu krzywd w rela­cjach, możemy się czuć tak, jak­by­śmy byli dosłow­nie odizo­lo­wani od wszyst­kich i cał­ko­wi­cie samotni w bańce dry­fu­ją­cej po morzu roz­pa­czy, odcięci od wszyst­kiego i wszyst­kich. Uwa­żam, że naszym zada­niem jest prze­bi­cie tej wyima­gi­no­wa­nej bańki, a przy­naj­mniej zbu­do­wa­nie mostów, które połą­czą nas z tymi, na któ­rych nam zależy. Moim zda­niem nie­prze­pra­co­wana trauma jest wła­śnie tym, co dopro­wa­dziło do ogól­no­kra­jo­wej epi­de­mii samot­no­ści i bólu. Zresztą nie cho­dzi tylko o nasz kraj; dowody tego typu cier­pie­nia widać na całym świe­cie za każ­dym razem, gdy tylko włą­czy się wia­do­mo­ści. Na szczę­ście nie jest to cała histo­ria. Wszy­scy możemy się uzdro­wić i zmie­nić. Każdy z nas ma zdol­ność wyzdro­wie­nia i naprawy tych zerwa­nych rela­cji ze sobą, z innymi, z pla­netą i z tym, co trzyma to wszystko razem.

Ale nie możemy zro­bić tego samo­dziel­nie. Po pierw­sze, nie mamy moż­li­wo­ści zdro­wie­nia w izo­la­cji. Naprawdę potrze­bu­jemy innych ludzi. Stan Tat­kin, psy­cho­log kli­niczny, autor ksią­żek, mówca i twórca psy­cho­bio­lo­gicz­nego podej­ścia do tera­pii par (PACT), wraz z żoną Tra­cey Bol­de­mann-Tat­kin twier­dzą, że dozna­jemy ran w rela­cjach i to w rela­cjach zazna­jemy uzdro­wie­nia1. Obec­ność bli­skich robi róż­nicę nawet w naj­bar­dziej tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach. Wspo­mnę tylko jedno bada­nie z tysięcy prze­pro­wa­dzo­nych: szpi­tal w Illi­nois nie­dawno poin­for­mo­wał, że pacjenci w śpiączce zdro­wieli szyb­ciej, kiedy sły­szeli głosy człon­ków rodziny2. Czy nam się to podoba, czy nie, tę sza­loną i nie­sa­mo­witą przy­godę, jaką jest bycie czło­wie­kiem, odby­wamy wspól­nie.

Nasza kul­tura może i pro­muje postrze­ga­nie sie­bie jako samo­wy­star­czal­nych, ale lep­sze efekty osią­gamy, dzia­ła­jąc wspól­nie. Pozwala nam to budo­wać zdrową prze­strzeń w rela­cjach ze zna­jo­mymi, z dziećmi, part­ne­rami, rodzi­cami, rodzeń­stwem i każdą osobą, z którą się zetkniemy – nawet cał­ko­wi­cie obcą.

W innym bar­dzo inte­re­su­ją­cym bada­niu mie­rzono reak­cje fizjo­lo­giczne ludzi, któ­rzy mieli wspiąć się na strome zbo­cze. Orga­nizm odbie­rał to zada­nie jako naj­więk­sze zagro­że­nie, gdy byli sami, znacz­nie mniej­sze, kiedy towa­rzy­szył im ktoś obcy, i nie­mal nie uzna­wał go za zagro­że­nie, gdy byli z kimś, z kim czuli się zwią­zani3. Ten sam wnio­sek wspie­rają nie­zli­czone bada­nia: nasze mózgi i układy ner­wowe nie są odizo­lo­wane, ale połą­czone ze sobą i spo­łeczne. Na naj­głęb­szym pozio­mie jeste­śmy isto­tami spo­łecz­nymi, które regu­lują się dzięki wię­ziom z innymi.

Oczy­wi­ście sami też się regu­lu­jemy i nauka dba­nia o sie­bie przez całe życie jest nie­sły­cha­nie ważna. W tej książce zaj­miemy się kon­kret­nie tym, w jaki spo­sób układ ner­wowy roz­wija się we wcze­snym dzie­ciń­stwie. W ide­al­nej sytu­acji dzieci dora­stają z opie­ku­nami, któ­rzy służą za „wzor­co­wych regu­la­to­rów” rodziny4. Rodzice regu­lują sie­bie samych oraz sie­bie nawza­jem jako para i jako zespół rodzi­ciel­ski. A co jesz­cze lep­sze: two­rzą w domu śro­do­wi­sko regu­lujące, z któ­rego korzy­stają wszy­scy miesz­kańcy, w szcze­gól­no­ści dzieci. Rodzaj śro­do­wi­ska regu­lującego, w jakim dora­stamy w dzie­ciń­stwie, wpływa na to, jak postrze­gamy świat i komu­ni­ku­jemy się z innymi ludźmi przez całe życie. Przy­kła­dowo, jeżeli wyre­gu­lo­wana, uważna i czuła osoba łagod­nie nas tuli, karmi i koły­sze w spo­sób, który powo­duje, że nasze nie­mow­lęce ciało jest bar­dziej oży­wione, zre­lak­so­wane albo odprę­żone, te cechy i ich regu­lujący wpływ zostają zapi­sane w naszym ukła­dzie ner­wo­wym i ciele poprzez bez­wa­run­kową, nie­świa­domą pamięć.

Otrzy­mu­jąc infor­ma­cje bez­po­śred­nio od opie­kuna, nasz układ ner­wowy uczy się kore­gu­la­cji i staje się ona tym, kim jeste­śmy na pozio­mie neu­ro­lo­gicz­nym. Potrze­bu­jemy kon­taktu skóry ze skórą, czu­łych spoj­rzeń i uśmie­chów oraz komu­ni­ka­cji zgod­nych ryt­mów serca. Nie­stety na tym wcze­snym eta­pie życia rów­nie łatwo wpły­wają na nas nie­ide­alne oko­licz­no­ści. Jeżeli nie dora­sta­łeś w tak peł­nych współ­czu­cia warun­kach, jakie wła­śnie opi­sa­łam, w twoim ukła­dzie ner­wowym jest luka w miej­scu inte­rak­tyw­nej regu­la­cji, przez co w póź­niej­szych latach jest ci trud­niej ufać innym, pro­sić o pomoc, a nawet choćby o tym pomy­śleć, gdy jej potrze­bu­jesz. Kiedy przy­wią­za­nie zostaje zabu­rzone, dziecko czę­sto nie wykształca zacho­wań nasta­wio­nych na poszu­ki­wa­nie bli­sko­ści, choć potrze­buje ich, żeby pozo­stać bez­pieczne. Oka­zuje się, że mamy znacz­nie więk­szą auto­no­mię, gdy możemy pole­gać na sys­te­mie wspar­cia. Umoż­li­wia nam to naby­cie nie­zbęd­nych umie­jęt­no­ści spo­łecz­nych i życio­wych, ćwi­cze­nie ich, a w końcu wypró­bo­wy­wa­nie w świe­cie, kiedy badamy i prze­ja­wiamy swoje talenty. Spę­dza­nie czasu w poje­dynkę dla wielu z nas jest nie­sa­mo­wi­cie ważne, ale zbyt czę­sto cho­wamy się przed innymi i przed świa­tem z obawy przed kry­tyką, odrzu­ce­niem, zawsty­dze­niem, upo­ko­rze­niem czy po pro­stu przed popeł­nie­niem błędu. Kie­dyś usły­sza­łam, jak pewien mówca stwier­dził: „Mnó­stwo się na swo­ich błę­dach nauczy­łem; sądzę, że pój­ście w świat i popeł­nie­nie kolej­nych to dosko­nały pomysł!”.

Zarówno samo­re­gu­la­cja, jak i kore­gu­la­cja są potrzebne i korzystne przez całe nasze życie. Wiele osób sto­suje wybrane tech­niki, by wyre­gu­lo­wać swój układ ner­wowy – jogę, medy­ta­cję, prak­tyki odde­chowe i ćwi­cze­nia fizyczne – i nie zamie­rzam umniej­szać ich przy­dat­no­ści. Swo­bodne czu­cie się we wła­snej skó­rze i korzy­sta­nie z narzę­dzi, które poma­gają się odprę­żyć, jest bar­dzo ważne; ale naucze­nie się, jak czuć się bez­piecz­nie w towa­rzy­stwie innych ludzi jest wręcz rewo­lu­cyjne. Kiedy twój układ ner­wowy może się kore­gu­lo­wać w towa­rzy­stwie innych, a ty czu­jesz się bez­piecz­nie, jesteś wesoły i zre­lak­so­wany, możesz wzmoc­nić bez­pieczny styl przy­wią­za­nia i cie­szyć się korzy­ściami, jakie on ze sobą nie­sie, nie­za­leż­nie od tego, w jakim śro­do­wi­sku dora­sta­łeś. Sku­piam się zatem na byciu z innymi jako na rodzaju „współ­uważ­no­ści”. Włą­czamy innych ludzi do swo­ich medy­ta­cji, prak­tyk i do ogól­nej ścieżki ku uzdro­wie­niu, a oni jed­no­cze­śnie włą­czają nas do wła­snych. Rezul­taty oczy­wi­ście są różne, ale bada­nia wska­zują, że wszy­scy radzimy sobie lepiej, kiedy dzia­łamy razem.

Aby wspól­nie zdro­wieć, musimy się czuć bez­piecz­nie. Zwłasz­cza w bli­skich rela­cjach poczu­cie zagro­że­nia utrud­nia roz­wią­zy­wa­nie pro­ble­mów (choć oczy­wi­ście jest nie­po­żą­dane rów­nież z innych wzglę­dów). Kiedy czu­jemy się zagro­żeni, jest nam coraz trud­niej zyskać dostęp do tych czę­ści naszego mózgu, które są nasta­wione na samo­świa­do­mość i nawią­zy­wa­nie kon­taktu z innymi. Pamię­taj o tym, wyru­sza­jąc ze mną w tę podróż. Poszu­kuj w swo­ich rela­cjach poczu­cia bez­pie­czeń­stwa i pamię­taj, żeby poma­gać innym czuć się rów­nie kom­for­towo. Bądź otwarty na nowe spo­soby uzdra­wia­nia i regu­la­cji – zarówno w odnie­sie­niu do samego sie­bie, jak i innych – a wzmocni to twoje więzi i wes­prze trans­for­mu­jącą moc bli­sko­ści.

Jak się prze­ko­nasz, niniej­sza książka to porad­nik prak­tyczny. Pełno w niej suge­stii i ćwi­czeń, więc na sam począ­tek pro­po­nuję krótką wizu­ali­za­cję.

Ćwi­cze­nie

Kto pomaga ci czuć się bez­piecz­nie i swo­bod­nie?

Pomyśl przez chwilę o oso­bie z two­jego życia, przy któ­rej czu­jesz się bez­piecz­nie i swo­bod­nie. Może to twój mał­żo­nek, towa­rzysz życia, rodzic, dzia­dek, przy­ja­ciel, dziecko, tera­peuta albo ktoś obcy poznany na warsz­ta­tach. Może to być nawet twój ulu­biony zwie­rzak. Kim­kol­wiek jest ta osoba, przy niej czu­jesz się pew­nie i cał­ko­wi­cie nie­skrę­po­wa­nie. Nie musisz wizu­ali­zo­wać sobie wszyst­kich, któ­rzy przy­cho­dzą ci na myśl – wybierz jedną czy dwie osoby – a jeśli nie jesteś w sta­nie, to też w porządku; póź­niej powiem ci, co zro­bić w takim przy­padku. Jeżeli jed­nak ktoś przy­cho­dzi ci do głowy już teraz, wyobraź go sobie jak naj­do­kład­niej. Poczuj, jak to jest prze­by­wać w jego towa­rzy­stwie. Jakie dozna­nia to w tobie wywo­łuje? W któ­rym miej­scu ciała? Poświęć na to ćwi­cze­nie kilka minut i zanurz się w doświad­cze­niu obec­no­ści i roz­luź­nie­nia, które się pojawi.

Cof­nijmy się kilka aka­pi­tów do opi­sa­nej przeze mnie pozy­tyw­nej kore­gu­la­cji – sytu­acji, w któ­rej nie­mowlę jest tulone w korzystny spo­sób, z miło­ścią. W tym ide­al­nym sce­na­riu­szu (który jest udzia­łem zde­cy­do­wa­nie zbyt małej liczby osób) dziecko dora­sta w rodzi­nie pro­spo­łecz­nej: takiej, która ceni ochronę, obec­ność, zabawę, kon­se­kwent­ność i respon­syw­ność. Kiedy tylko nie­mowlę gawo­rzy, sięga ku opie­ku­nom albo na nich patrzy, oni odwza­jem­niają spoj­rze­nie w spo­sób, który poka­zuje dziecku, że jest wyjąt­kowe. Ich miłość jest nama­calna. Opie­ku­no­wie tulą dziecko, bawią się jego palusz­kami i stóp­kami, doty­kają go tak, że na naj­głęb­szym pozio­mie czuje się bez­pieczne. I od samego początku wie, że ma jakiś wpływ na świat, ponie­waż kiedy pła­cze i woła o pomoc, wyda­rza się coś dobrego. Jesz­cze zanim opa­nuje pod­sta­wowe słow­nic­two umoż­li­wia­jące wyra­ża­nie potrzeb i uczuć, ktoś reaguje – matka, ojciec lub ktoś inny – a dziecko uczy się tym samym pole­gać na sta­łej, czu­łej obec­no­ści osoby, która stara się je zro­zu­mieć i zaspo­koić jego potrzeby.

W naprawdę ide­al­nej sytu­acji jest jesz­cze lepiej: opie­ku­no­wie nie tylko chro­nią dziecko, ale też są przy nim, kiedy nie zacho­wuje się, nie czuje się bądź nie wyraża w naj­bar­dziej opty­malny spo­sób. Nie­za­leż­nie od tego, czego dziecko doznaje – szczę­ścia, cier­pie­nia, dez­orien­ta­cji, eks­cy­ta­cji czy zło­ści – jego rodzice kon­se­kwent­nie towa­rzy­szą mu w całym doświad­cze­niu, są obecni, respon­sywni i czuli.

Oczy­wi­ście nazy­wam to sytu­acją ide­alną, ponie­waż tak powinno wyglą­dać nasze dzie­ciń­stwo. W taki spo­sób dora­stamy z bez­piecz­nym sty­lem przy­wią­za­nia, do któ­rego, zda­niem Johna Bowlby’ego, jed­nego z pio­nie­rów teo­rii przy­wią­za­nia, zosta­li­śmy bio­lo­gicz­nie stwo­rzeni. Jeste­śmy zapro­gra­mo­wani do two­rze­nia i utrzy­my­wa­nia więzi z innymi ludźmi. Ewo­lu­cja przy­go­to­wała wszyst­kie ssaki spo­łeczne – łącz­nie z ludźmi – do tego, żeby­śmy trzy­mali się bez­piecz­nie razem, dopóki nie będziemy gotowi pójść samo­dziel­nie w świat i powtó­rzyć cały cykl z wła­snymi dziećmi, które z kolei będą pie­lę­gno­wać bez­pieczne przy­wią­za­nie u swo­jego potom­stwa. Jak wiemy, czę­sto­kroć nie idzie to zgod­nie z pla­nem. Pod bli­znami i zacho­wa­niami nie­adap­ta­cyj­nymi wszy­scy mamy jed­nak sys­tem przy­wią­za­nia, który jest nasta­wiony na zaufa­nie i poczu­cie wspól­noty z bli­skimi. Im czę­ściej będziemy napo­ty­kać ide­alne sytu­acje – takie jak ta opi­sana – tym lepiej nasz wro­dzony model bez­piecznego przy­wią­za­nia będzie się roz­wi­jać. W rze­czy­wi­sto­ści jest on for­mo­wany soma­tycz­nie poprzez kształ­to­wa­nie układu ner­wo­wego, mózgu, a nawet mię­śni i tka­nek w naszym ciele.

Chcia­łam w tym miej­scu wpro­wa­dzić ter­min „zbież­ność”, który ozna­cza coś innego, niż może się wyda­wać na pierw­szy rzut oka. W tym kon­tek­ście zbież­ność to poczu­cie bycia zro­zu­mia­nym w rela­cji – kiedy czu­jesz, że dana osoba jest do cie­bie dostro­jona, że dosko­nale współ­gra z tym, kim jesteś. Kolo­kwial­nie mówiąc, czu­jesz, że cię „łapie”, że nada­je­cie na tych samych falach. Kiedy opo­wiesz jej o jakimś wyda­rze­niu czy doświad­cze­niu, czu­jesz, że łączy się z tobą na pozio­mie emo­cjo­nal­nym, a nawet ducho­wym. To głę­boka więź. Zda­rza się nie­stety zbyt rzadko, bo bar­dzo czę­sto, kiedy mówimy coś albo słu­chamy innych, nie poświę­camy temu peł­nej uwagi ani nie zagłę­biamy się na tyle, żeby takiej zbież­no­ści doświad­czyć. Ważna uwaga: jed­nym ze spo­so­bów wywo­ły­wa­nia zbież­no­ści jest zada­wa­nie pytań, które mają upew­nić nas, że wła­ści­wie inter­pre­tu­jemy to, co ktoś do nas mówi. Odpo­wied­nie pyta­nia poka­zują roz­mówcy, że naprawdę go słu­chamy i chcemy go dokład­nie zro­zu­mieć.

Nie­mow­lęta nie potra­fią wyra­żać sie­bie na wiele innych spo­so­bów niż płacz. Cza­sami pła­czą z powodu oczy­wi­stych potrzeb: na przy­kład są głodne albo trzeba je prze­wi­nąć. Ale pła­czem komu­ni­kują też inne potrzeby. Ide­alny rodzic czy opie­kun zwraca uwagę na te różne rodzaje pła­czu i stara się roz­szy­fro­wać, co ozna­cza każdy z nich. Cza­sami nie­mowlę potrze­buje drzemki, cza­sami chce, żeby je pod­nieść i przy­tu­lić, a cza­sami – żeby zosta­wić je w spo­koju. Naj­waż­niej­sze jest to, by rodzic sta­rał się zro­zu­mieć, co się dzieje z dziec­kiem, bo to pozwala się dziecku roz­luź­nić i poczuć bez­piecz­nie, zwłasz­cza jeżeli rodzic może zaspo­koić daną potrzebę.

Dan Sie­gel, pro­fe­sor psy­chia­trii, zało­ży­ciel i współ­dy­rek­tor Mind­ful Awa­re­ness Rese­arch Cen­ter na Uni­wer­sy­te­cie Kali­for­nij­skim, twier­dzi, że rodzimy się z „wykry­wa­czem zbież­no­ści”5. Instynk­tow­nie wiemy, kiedy ktoś nas rozu­mie, a kiedy nie. Nasz mózg jest na to bar­dzo wyczu­lony, tak jak na auten­tycz­ność oraz nie­spój­no­ści. Nie­wąt­pli­wie zda­rzały ci się sytu­acje, w któ­rych, na przy­kład, odsło­ni­łeś się przed kimś, opo­wia­da­jąc jakąś oso­bi­stą histo­rię, a ten czło­wiek odpo­wie­dział: „Aha, jasne. Rozu­miem, o co ci cho­dzi”, jed­nak ty widzisz, że tak nie jest. Ta osoba może nawet wie­rzyć, że cię rozu­mie, ale ty wiesz, że jest ina­czej. Czy to nie nie­sa­mo­wite, że potra­fimy doko­nać takiego roz­róż­nie­nia? Dora­stamy z tą intu­icyjną umie­jęt­no­ścią wyczu­wa­nia, czy jeste­śmy rozu­miani lub nie. Moim zda­niem to nie­zwy­kłe.

Mogłoby się wyda­wać, że w doro­sło­ści powin­ni­śmy mieć wię­cej moż­li­wo­ści wyra­ża­nia swo­ich potrzeb w rela­cjach niż w nie­mow­lęc­twie, skoro zwięk­sza się nasz zasób słow­nic­twa. Nie­stety arty­ku­ło­wa­nie swo­ich potrzeb czy rozu­mie­nie innych nie idzie nam tak dobrze, jak myślimy. Cza­sami nie rozu­miemy się wza­jem­nie, więc czu­jemy się nie tylko nie­do­stro­jeni, ale też wyalie­no­wani, zawsty­dzani czy ata­ko­wani, albo nie­umyśl­nie spra­wiamy, że czują się tak inni. Dla­tego nie­zmier­nie ważne jest wkła­da­nie wysiłku w pie­lę­gno­wa­nie wraż­li­wo­ści i empa­tii, by móc naprawdę rozu­mieć, o czym mówi druga osoba. Odnaj­dy­wa­nie zbież­no­ści jest dla doro­słych nie­zwy­kle ważne. Bez względu na to, czy dzie­limy się smut­kiem, szczę­ściem, bólem czy przy­jem­no­ścią, poczu­cie dostro­je­nia i har­mo­nii jest wyjąt­kowo odżyw­cze.

Histo­ria przy­wią­za­nia z dzie­ciń­stwa ma bez­po­śred­nie prze­ło­że­nie na mnó­stwo zja­wisk, które wystę­pują w naszych rela­cjach w doro­sło­ści. Zro­zu­mie­nie tego pomoże nam patrzeć na sie­bie oraz innych z więk­szym współ­czu­ciem, ponie­waż uświa­do­mimy sobie, że wiele wzor­ców poja­wia­ją­cych się w danym związku może mieć wię­cej wspól­nego z naszym wcze­snym wycho­wa­niem niż z wadami part­nera. Należy poświę­cać czas na dostra­ja­nie się do naszej dru­giej połówki, by ofia­ro­wy­wać jej to jakże istotne poczu­cie zbież­no­ści. Powin­ni­śmy też sku­pić się na zna­le­zie­niu przy­naj­mniej kilku dobrych ludzi, któ­rzy zro­bią to samo dla nas, ponie­waż to w te związki warto naj­bar­dziej się anga­żo­wać. Autorka ksią­żek i pro­fe­sorka badaw­cza Brené Brown z Uni­wer­sy­tetu w Houston zaleca, żeby­śmy szu­kali takich osób, które zasłu­gują na wysłu­cha­nie naszych histo­rii6. Suge­ruje, że praw­do­po­dob­nie znamy zale­d­wie kilka osób, któ­rym naprawdę możemy zaufać, iż podejdą do naszych opo­wie­ści z sza­cun­kiem, usza­nują naszą wraż­li­wość, a słu­cha­jąc nas, będą auten­tyczni.

Kiedy odkry­łam, jak ważna jest zbież­ność, prze­pro­wa­dzi­łam „grun­towne porządki” w swo­ich rela­cjach. Okre­śli­łam, które z nich mają poten­cjał roz­woju, i posta­no­wi­łam poświę­cać im wię­cej ener­gii, a mniej prze­zna­czać jej na pod­trzy­my­wa­nie rela­cji z ludźmi, któ­rzy nie oka­zują mi zbyt­nio wspar­cia ani mnie nie wzmac­niają. Nie suge­ruję, żebyś zro­bił to samo, ale zachę­cam, abyś upew­nił się, że twoi bli­scy two­rzą dla cie­bie silny i odżyw­czy sys­tem wspar­cia. Okaż zain­te­re­so­wa­nie szcze­gól­nie tym ludziom, któ­rzy wydają się bez­pieczni, dostępni i emo­cjo­nal­nie z tobą współ­grają. Wybie­raj przy­ja­ciół mądrze. Nie ozna­cza to, że masz uni­kać kon­flik­tów, ale sku­piaj się na oso­bach, z któ­rymi masz moż­li­wość się pogo­dzić – na rela­cjach, które mogą prze­trwać nie­unik­nione sprzeczki i roz­cza­ro­wa­nia, a w efek­cie staną się sil­niej­sze i bar­dziej odporne. Niektó­rzy twier­dzą, że to, z kim spo­żywa się posiłki, jest waż­niej­sze od tego, co się je. Jeżeli chcemy cie­szyć się zdro­wymi rela­cjami i budo­wać bez­pieczny styl przy­wią­za­nia, naprawdę ważne jest, kim się w życiu ota­czamy.

Wypró­bujmy zatem tę kon­cep­cję w prak­tyce. Poniż­sze ćwi­cze­nie przy­po­mina nieco poprzed­nie, ale jest kon­kret­niej­sze.

Ćwi­cze­nie

Wspo­mnie­nie zbież­no­ści

Chcę, żebyś przy­po­mniał sobie kon­kretny przy­pa­dek, kiedy doświad­czy­łeś bli­skiego spo­tka­nia umy­słów albo jed­no­ści dusz – kiedy czu­łeś się doce­niony albo zro­zu­miany w wyjąt­kowy spo­sób. W poprzed­nim ćwi­cze­niu sku­pi­li­śmy się na okre­ślo­nych oso­bach; tutaj przy­wo­łaj samo dozna­nie. Przy­po­mnij sobie, jakie to przy­jemne uczu­cie, kiedy dzie­lisz się z kimś głę­bo­kimi prze­my­śle­niami, cie­szysz rzad­kim spo­tka­niem umy­słów i dusz, dozna­jesz zro­zu­mie­nia i połą­cze­nia. W książce Love 2.0: Fin­ding Hap­pi­ness and Health in Moments of Con­nec­tion (Miłość 2.0: Poszu­ki­wa­nie szczę­ścia i zdro­wia w rela­cjach z innymi) Bar­bara Fre­drick­son pisze, że te chwile to kwin­te­sen­cja miło­ści, nie­za­leż­nie od tego, jak długo trwają albo z kim ich doświad­czamy7. Poświęć na przy­po­mnie­nie sobie tego dozna­nia tyle czasu, ile potrze­bu­jesz. Poczuj je dokład­nie w ciele. Jak to było, gdy czu­łeś, że ktoś jest z tobą zestro­jony? Co naj­bar­dziej zauwa­żasz w emo­cjach albo w ciele? Pozwól, żeby ta głę­bia dostro­je­nia powró­ciła do cie­bie ze wszyst­kimi szcze­gó­łami. Co jest naj­wy­raź­niej­sze? Czy poja­wia się coś nowego, o czym wcze­śniej nie pomy­śla­łeś? Jak ci było wtedy, a jak jest teraz?

Wprowadzenie do stylów przywiązania

Ludzki sys­tem przy­wią­za­nia to wro­dzony, bio­lo­giczny i natu­ralny pro­ces, który doty­czy wszyst­kiego, co w życiu robimy, zwłasz­cza jeśli cho­dzi o rela­cje z innymi. Cho­ciaż dążymy do osią­gnię­cia bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia, należy zazna­czyć, że ten styl, z któ­rym wła­śnie żyjesz, rów­nież wyewo­lu­ował po to, żeby zapew­nić ci bez­pie­czeń­stwo. Nawet wzorce pozabez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia mają pomóc nam prze­trwać trudne sytu­acje. Warto też zauwa­żyć, że nie jeste­śmy ska­zani na żaden z tych sty­lów do końca życia. W następ­nych czte­rech roz­dzia­łach dokład­nie przyj­rzymy się każ­demu z nich i poznamy spo­soby na pracę z nimi. Oto pobieżny prze­gląd na począ­tek:

Bez­pieczny styl przy­wią­za­nia. Ten typ przy­wią­za­nia to kon­se­kwen­cja opi­sa­nej wcze­śniej sytu­acji ide­al­nej. Osoby, które ten styl cha­rak­te­ry­zuje, zazwy­czaj dora­stały w oto­cze­niu miło­ści i wspar­cia zapew­nia­nych przez kon­se­kwent­nie respon­syw­nych opie­ku­nów, a w doro­sło­ści są współ­za­leżne – nawią­zują z innymi zdrowe więzi, które są korzystne dla obu stron. Dobrze się czują zarówno w związku, jak i w samot­no­ści, potra­fią ela­stycz­nie myśleć, dostrze­gają róż­no­ra­kie moż­li­wo­ści, czują się swo­bod­nie w obli­czu róż­nic mię­dzy­ludz­kich i roz­wią­zują kon­flikty bez zbyt­niego dra­ma­ty­zo­wa­nia. Inter­na­li­zują miłość, którą czują od innych, i łatwo wyba­czają.

Uni­ka­jący styl przy­wią­za­nia. Osoby z tym sty­lem zazwy­czaj nie­chęt­nie nawią­zują bli­skie rela­cje albo lek­ce­ważą ich zna­cze­nie. Czę­sto były zanie­dby­wane w dzie­ciń­stwie: pozo­sta­wiane same sobie, odrzu­cane przez opie­ku­nów albo pozba­wione wystar­cza­ją­cej obec­no­ści rodzi­ców (ci mogli być obecni tylko po to, żeby nauczyć dzieci jakie­goś zada­nia). Osoby te odłą­czyły – spo­wol­niły – swój sys­tem przy­wią­za­nia, więc w ich przy­padku nie­sły­cha­nie ważne jest ponowne nawią­za­nie bez­piecz­nych i zdro­wych więzi z innymi ludźmi.

Ambi­wa­lentny styl przy­wią­za­nia. Osoby z adap­ta­cją ambi­wa­lentną odczu­wają duży nie­po­kój w związku z tym, czy ich potrzeby zostaną zaspo­ko­jone, albo trudno im uwie­rzyć, że są kochane bądź zasłu­gują na miłość. Rodzice mogli oka­zy­wać im miłość, ale w dzie­ciń­stwie osoby te ni­gdy nie wie­działy, kiedy rodzice się roz­pro­szą i cał­ko­wi­cie pozba­wią je gruntu pod nogami: zapew­niana przez nich opieka była nie­prze­wi­dy­walna albo wyraź­nie nie­re­gu­larna. W rela­cjach bywają nazbyt wraż­liwe na poczu­cie urazy albo choćby wzmiankę o porzu­ce­niu, co prze­ciąża ich sys­tem przy­wią­za­nia. W doro­sło­ści cią­głe ocze­ki­wa­nie nie­unik­nio­nego porzu­ce­nia, które ich zda­niem z pew­no­ścią nad­ciąga, powo­duje, że czę­sto czują się smutne, roz­cza­ro­wane albo złe, jesz­cze zanim w danej rela­cji coś się fak­tycz­nie wyda­rzy. Dla tych osób naj­waż­niej­sza jest kon­se­kwen­cja i zapew­nie­nia o sta­ło­ści uczuć.

Zdez­or­ga­ni­zo­wany styl przy­wią­za­nia. Ten styl przy­wią­za­nia cha­rak­te­ry­zuje nad­miar lęku, a sys­tem przy­wią­za­nia ściera się z instynk­tem prze­trwa­nia w sytu­acji zagro­że­nia. Kiedy dziecko cho­ruje, jest zestre­so­wane bądź się boi, natu­ral­nie poszu­kuje pocie­sze­nia i ochrony ze strony kocha­ją­cego rodzica, ale co ma zro­bić, jeżeli to wła­śnie ten rodzic jest źró­dłem jego lęku albo nie­po­koju? Osoby z tym sty­lem przy­wią­za­nia mogą mieć stale włą­czone odru­chy obronne lub bez kon­kret­nego wzorca prze­ska­ki­wać pomię­dzy uni­ka­niem a ambi­wa­len­cją. Czę­sto cier­pią z powodu fizycz­nej i psy­chicz­nej dez­orien­ta­cji. W doro­sło­ści mogą się oba­wiać wła­snych dzieci. Sami we wcze­snych latach życia postrze­gali swo­ich rodzi­ców jako zagro­że­nie; opie­ku­no­wie mogli z powodu wła­snych nie­prze­pra­co­wa­nych traum roz­ta­czać wokół sie­bie aurę lęku lub grozy. Osoby „zdez­or­ga­ni­zo­wane” czę­sto są roz­re­gu­lo­wane emo­cjo­nal­nie, muszą sobie radzić z nagłymi zmia­nami poziomu pobu­dze­nia, dyso­cjują albo są nie­obecne duchem. Jako że są nara­żone na naj­więk­szy nie­po­kój, naj­waż­niej­sze dla nich jest odzy­ska­nie pod­sta­wo­wego poczu­cia wyre­gu­lo­wa­nia i względ­nego bez­pie­czeń­stwa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. S. Tat­kin, We Do: Say­ing Yes to a Rela­tion­ship of Depth, True Con­nec­tion, and Endu­ring Love, Sounds True, Boul­der, CO 2018. [wróć]

2. D. McNa­mee, Coma Patients Show Impro­ved Reco­very from Hearing Family Voices, „Medi­cal News Today” 23 stycz­nia 2015, medi­cal­new­sto­day.com/artic­les/288463.php. [wróć]

3. S. Schnall i in., Social Sup­port and the Per­cep­tion of Geo­gra­phi­cal Slant, „Jour­nal of Expe­ri­men­tal Social Psy­cho­logy” 2008, z. 44(5), s. 1246–1255. [wróć]

4. M. Solo­mon, S. Tat­kin, Love and War in Inti­mate Rela­tion­ships: Con­nec­tion, Discon­nec­tion, and Mutual Regu­la­tion in Couple The­rapy, Nor­ton, Nowy Jork, 2010. [wróć]

5. D.J. Sie­gel, Ima­gi­ning Tomor­row: Healing and Hope in the Human Age (główny refe­rat z D. Acker­man), Psy­cho­the­rapy Networ­ker Con­fe­rence 28 marca 2015, Washing­ton, DC. [wróć]

6.Oprah’s Super­Soul Ses­sions, odci­nek 101, Oprah Win­frey, Brené Brown & Tim Sto­rey, wyemi­to­wano 13 grud­nia 2015 przez sieć OWN, oprah.com/own-super­so­ul­ses­sions/ oprah-win­frey-brene-brown–tim-sto­rey. [wróć]

7. B. Fre­drick­son, Love 2.0: Fin­ding Hap­pi­ness and Health in Moments of Con­nec­tion, Hud­son Street Press, Nowy Jork 2013. [wróć]