Tysiąc - Dagmara Andryka - ebook + audiobook

Tysiąc ebook

Dagmara Andryka

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności Marta Witecka zatrzymuje się w nieznanym miasteczku. Postanawia wykorzystać sytuację, by zwiedzić okolice i wreszcie znaleźć mocny reporterski temat, który przyniesie upragniony sukces zawodowy. 
Mieszkańcy w uprzejmy, acz zdecydowany sposób próbują pozbyć się gościa. Dziennikarka czuje, że właśnie dlatego warto zostać i opisać to miejsce. 
Dowiaduje się o klątwie. W miasteczku może mieszkać nie więcej niż tysiąc osób. Następstwa przekroczenia tej liczby są przerażające.
Marta zaczyna coraz sprawniej funkcjonować w przedziwnym, odwróconym systemie tej społeczności, w której pogrzeby to wesołe uroczystości, bo zwalnia się miejsce, a związek gejów jest powszechnie akceptowany, bo nie będą mieli dzieci. Poznaje mieszkańców, konsekwencje łamania zasad, historie ofiar klątwy i coraz bardziej zaskakujące motywy postępowania tuziemców. 
Tymczasem dochodzi do kolejnego wypadku. W nocy na ulicy zostaje znalezione zmasakrowane ciało nauczycielki. Miasteczko nie szuka winnych, wszyscy cieszą się, że klątwa znowu nie dopadła nikogo z nich. 
Dowody i fakty wskazują, że w może tu działać seryjny morderca, jednak zebrane dane i opowieści ludzi sprawiają, że Marta również powoli zaczyna wierzyć w istnienie anatemy. 
Co tak naprawdę dzieję się w MILLE?

Dagmara Andryka (ur. w 1976 r. w Warszawie) Z wykształcenia filozof. Autorka opowiadań, zdobywczyni wyróżnienia na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania w 2009 r. Absolwentka studiów podyplomowych w Instytucie Literatury Polskiej, na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośniczka Szwecji i języka szwedzkiego. Kocha kino, szczególnie twórczość Ingmara Bergmana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 473

Oceny
4,1 (198 ocen)
90
52
39
16
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniakroliczek

Dobrze spędzony czas

Ksiązka generalnie fajna, pomysł bardzo ciekawy, ale lektorka… choć dobra, to zupełnie nie pasowała jako głos głównej bohaterki. Przez to cały odbiór był taki sobie.
40
Sengatime

Nie oderwiesz się od lektury

Niepokojący kryminał, dodać muzyczkę sporo sztucznej mgły i powstanie niezły film grozy. Epilogo-prolog wstrząsający.
10
BabciaBasia699

Z braku laku…

szkoda czasu. Nie byłam w stanie wysłuchać tej książki.Lektorka fatalna.
10
Andante

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała!
10
gogro
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę jeszcze przeczytałam do końca, ale audiobook w wykonaniu p. Doroty Stalińskiej to jest mistrzostwo.
10

Popularność




Copyright © Dagmara Andryka, 2015

Projekt okładki

Luiza Kosmólska

Zdjęcie na okładce

© Kerry Norgard/Arcangel

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Aneta Kanabrocka

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8069-917-5

Warszawa 2015

Wy­daw­ca

Pró­szyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Dla Kinka

Bez Ciebie ta książka by nie powstała.

Wszelkie podobieństwo do istniejących osób lub zdarzeń rzeczywistych jest przypadkowe.

ROZDZIAŁ 1

„Zawróć. Jeśli możesz, to zawróć!”. Lektorka z GPS-u wyraźnie traciła cierpliwość. Rzeczywiście, na mapie widniała pusta przestrzeń, a auto z trudem poruszało się po rzekomo nieistniejącej drodze. Marta przeklęła w duchu swoje lenistwo, już dawno miała zaktualizować program. Zrezygnowana, wyłączyła urządzenie.

Po chwili zobaczyła zabudowania. Zastanawiała się, czy nie wjeżdża komuś do gospodarstwa. Była bardzo zmęczona. Samochód od kilku kilometrów niepokojąco terkotał, a kierownica stawiała opór. Pomyślała, że to znak. Do Żarnowca miała jeszcze jakieś sto kilometrów i choć zmrok zapadł nie tak dawno, postanowiła poszukać noclegu.

Wjechała do Mille. Uśmiechnęła się, przypominając sobie łacińskie znaczenie tego słowa. To jak symboliczne przekroczenie progu tysiąclecia, pomyślała. Na znaku ktoś białą farbą zmienił nazwę na Miłe. Dobrze się zapowiada, stwierdziła w duchu.

Zwolniła. Drzewa wyciągały gałęzie w głąb ulicy, a w świetle reflektorów wirowały złoto-czerwone liście. No tak, polska jesień. Odetchnęła, masując obolały kark. Po kilkunastu metrach skończył się asfalt i wjechała na kocie łby. Dla jej peugeota było to stanowczo za dużo. Silnik zawył, a skrzynia biegów wydała ostatni zgrzyt. Zatrzymała auto na końcu drogi, w pobliżu niskiego drewnianego budynku. Na drzwiach dojrzała odręczny napis: „Przyparafialny klub AA”.

– No to sobie, kurwa, pojechałam – przeklęła na głos, rozgryzając ostatnią kukułkę. Przyjemne alkoholowe nadzienie rozpływało jej się w ustach. Wyłączyła silnik i światła. Dopiero teraz zauważyła, że zrobiło się już całkiem ciemno. Zwinnie wyskoczyła z auta i zamknęła pilotem drzwi. Drgnęła, słysząc nadspodziewanie głośne kliknięcie alarmu. Rozejrzała się, by sprawdzić, czy przenikliwy odgłos nikogo nie przestraszył, ale na ulicy nie było żywej duszy.

Puste, wymarłe miasteczko. Żadnego ojca rodziny kroczącego z rozwianymi połami płaszcza, żadnej spieszącej do dzieci matki, osłaniającej się chustą przed wiatrem, żadnego chłopca na rozklekotanym rowerze, z trudem dosięgającego siodełka. Nikogo. Potrząsnęła głową. Te stereotypy… To dlatego nie potrafi napisać dobrego reportażu. Wszyscy jej ciągle powtarzają, że pisze o tym, co każdy już wie, a tymczasem prawda leży pod spodem, tam, gdzie nie dociera płytkie dziennikarskie śledztwo. „Trzeba interesować się człowiekiem i tym, czego nie widać”. Banały!

Reportażem z Żarnowca, gdzie kilka miesięcy temu wydarzyła się tragedia, udowodni, że umie dotrzeć do prawdy.

W nagrodę dla najlepszych gimnazjalistów ksiądz zorganizował wycieczkę do Włoch, śladami Jana Pawła II. Wybrano samych wzorowych uczniów, w sumie czterdziestu. Tylko praktykujących katolików. Wesoła młodzież wsiadła z gitarami do autokaru i nigdy nie wróciła. Śledztwo wykazało, że zawinił kierowca. Nadmierna prędkość w trudnych warunkach zrobiła swoje. Nie wiadomo, kto prowadził. Obydwaj zmiennicy nie żyją. Mówią o nich „mordercy”. Pochodzili z Żarnowca, gdzie ciągle są ich rodziny, które teraz miasto chce zlinczować. I to jest początek historii.

Dwóch dziennikarzy wróciło z niczym. Biegajowa nagrała jakieś rozmowy z matkami, a Heniutek miał dogadaną żonę jednego z kierowców, ale po tygodniu wrócił, zrezygnowany. Naczelny miał bzika na punkcie tej historii. Małe miasteczko, śmierć i lincz. Wiedział, że temat jest trudny, ale chciał go podjąć. Miał nadzieję, że to uratuje dogorywający tytuł.

Na zebraniu redakcji, kilka dni po powrocie Heniutka, długo milczał. Nagle prowizoryczna salka konferencyjna wydała się za mała i choć lato już minęło, wszystkich uderzyła fala gorąca. Naczelny świdrował każdego wzrokiem. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, więc patrzył z góry, a jego twarz, nabrzmiała od rozdrapanych krost, niepokojąco pulsowała.

– Witecka! Ty pojedziesz! – Wskazał palcem Martę. − U Joli są zaliczki i vouchery. Do roboty! – Machnął dłonią jak packą na muchy.

Wszyscy podnieśli się z miejsc, tylko ona została w salce. Przejrzała kalendarz w komórce. Wszystkie kratki były puste, nie miała zaplanowanego ani jednego spotkania, nawet u dentysty. Spojrzała z politowaniem na wyświetlacz telefonu. Pojedzie. Przecież to żaden problem. A może jej się uda i zostanie numerem jeden. No, raczej dwa, po samym mistrzu Szajnercie, naczelnym.

Przejrzała się w szklanej szybie salki konferencyjnej. Włosy w artystycznym nieładzie, w kolorze wiewiórki w słońcu, lniany przylegający T-shirt i ukochane zielone bojówki z niezliczoną ilością kieszeni. Do tego skórzane wysokie trampki i szara bluza. Nie wyglądała na gwiazdę dziennikarstwa. Pociągła twarz bez makijażu, duże błyszczące oczy – tak wygląda zwyczajna kobieta.

To ostatnia szansa, pomyślała, przymykając oczy. Wydarzenia z Żarnowca nie fascynowały jej tak jak naczelnego, ale wiedziała, że odpowiednio podane mogą być hitem. I właśnie tak postanowiła je opisać.

Teraz jednak utknęła w opustoszałym Mille. Po chwili dojrzała wysoką wieżę z krzyżem. Odetchnęła. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo przecież kościół jest w każdym polskim miasteczku. Rozejrzała się ponownie, nasłuchując jak zając podczas polowania. Nie docierały do niej żadne dźwięki. Nawet psy nie ujadały. Cisza. Potworna i jakaś złowroga.

Zapaliła papierosa. Zarzuciła na plecy wysłużoną torbę i ruszyła przed siebie. Po kilku minutach dotarła do rynku. Domy szczelnie okalały teren, jak zabudowania obronne. Wszystkie niskie i ciemne, otoczone potężnymi drzewami o splątanych gałęziach. Spojrzała na komórkę. Dochodziła dwudziesta trzecia. Dym z papierosa ugrzązł jej w gardle, nie dawał spodziewanego kopa. Była już bardzo zmęczona. Zdeptała niedopałek, ale nie chciał się zgasić. Kilka razy przygniatała go, aż w końcu przestraszyła się, że spali sobie trampki. Miała już dość.

Stała pod domem, w którym właściciel prowadził delikatesy. Wiszący szyld „U Silnego” skrzypiał przy każdym podmuchu wiatru. Wyjęła komórkę i za pomocą aplikacji postanowiła wyszukać nocleg.

Telefon myślał. Z tyłu zabudowań dobiegało stłumione brzęczenie. Zaciekawiona, znalazła ścieżkę między domami. Nasłuchiwała z lekkim niepokojem. Brzęczenie się wzmagało, jakby coś próbowało się uruchomić, ale nie mogło. Podeszła bliżej i zobaczyła niebieską poświatę. Przez sekundę myślała, że to może komisariat, i pierwszy raz w życiu ucieszyła się na myśl, że spotka policjanta. Odważniej weszła na ścieżkę. Po kilku krokach dojrzała niebieski neon „BAR RZYM”, z migającą i brzęczącą literką M. Komórka zapiszczała nieprzyjemnie. Brak sygnału GPS.

– Szajs jeden!

Ogniki papierosów wyróżniały się na tle szarego, dużego okna, a przez szpary przy futrynach dobiegał monotonny głos z radia. Marta nabrała powietrza, żeby uciszyć strach. Bar „Rzym” wyglądał jak speluna. Z trudem uchyliła ciężkie drzwi. Niemal natychmiast buchnął specyficzny odór − mieszanka alkoholu, garmażerki i taniego tytoniu.

– Zamknięte, signora! – usłyszała lekko brzmiące, śpiewne wołanie.

Podeszła bliżej. Drobna, znudzona barmanka nawet nie drgnęła. Mimo późnej pory zachowała nienaganny makijaż. Mocne kreski i szare cienie podkreślały jej duże, piwne oczy. Kobieta miała czarne włosy, wygładzone i spięte w kucyk. Czerwone usta odcinały się od ciemnej karnacji. Choć była ubrana w dopasowaną, elegancką koszulę w grafitowym kolorze, zapiętą pod samą szyję, z pewnością stanowiła obiekt westchnień tutejszych mieszkańców.

Piękna Włoszka, pomyślała Marta i mimo dość nieprzyjemnego powitania postanowiła zostać.

– Dobry wieczór.

– Już nic nie podam. Jutro zapraszam, od dwunastej. – Barmanka ciężko westchnęła. Zaczęła ścierać z blatu nieistniejące okruchy.

Marta usiadła na wysokim barowym krześle. Rozejrzała się. Knajpa była urządzona jak pizzeria, ale lokalni goście najwyraźniej zmienili ją w pub z piwem. Na plastikowym menu czarnym flamastrem wypisano kilka rodzajów pizzy, ale zaraz pod spodem znalazły się: śledź, setka wódki i dwa gatunki piwa. Za barem, na piecu do pizzy, poustawiane były butelki. W sali stały trzy stoliki, każdy przykryty ceratą z motywami włoskich potraw. Przy ostatnim, pod ścianą z telewizorem, spał dobrze zbudowany mężczyzna. Prawdopodobnie nie był już w stanie więcej wypić. Przed nim stał pełen kieliszek wódki.

– Wypije jeszcze, signora zobaczy. – Barmanka przerwała niezręczną ciszę.

Marta uśmiechnęła się przyjaźnie, ale kobieta nie odwzajemniła uśmiechu.

– Szukam noclegu. Nie wie pani…

– Noclegu? Tutaj? Eee, to nie Italia.

– No właśnie… – podchwyciła Marta. – Pani chyba nie jest stąd, prawda?

– Jak to nie?! – Kobieta wstała. − To moje miejsce! Co signora sobie wyobraża? Przyjechała w środku nocy i co sobie myśli? – Włoszka zaczęła krzyczeć, a dotychczasowa melodia słów zmieniła się w rwący potok.

– Tak, tak, ja mówię o pani korzeniach, o rodzicach na przykład, na pewno pochodzili z pięknych okolic? – Witecka nie wiedziała, jak wybrnąć z głupiej sytuacji.

Włoszka się uspokoiła.

– O tak, bellissima Lucca. – Rozmarzyła się, zamknęła oczy i przyłożyła obie dłonie do piersi.

Po chwili usłyszały szuranie krzesła z końca sali. Zwalisty mężczyzna próbował wstać. Włoszka znowu wesoło zawołała:

– Madonnasanta, wstaje! Fiu, fiu! Jeszcze kieliszeczek i do domu. Gościa masz, Andrzejek! − Szybko zbliżyła się do klienta, kołysząc szerokimi biodrami. − Prego! – Podniosła szkło.

Mężczyzna trzęsącą się dłonią chwycił kieliszek i jednym gestem wlał całą jego zawartość do gardła. Kobieta czule potarmosiła rudą czuprynę klienta.

– Pani na nocleg u nas. Idźcie już, bo rano mam sprawy do załatwienia! − Zebrała puste kieliszki ze stołu i odstawiła do wnęki na naczynia.

Marta siedziała w milczeniu. Nigdzie nie zamierzała wybierać się z tym pijakiem. Dotychczasowa odwaga ją opuściła.

Kobieta jakby czytała w jej myślach.

– Signora się nie boi. Nocleg jest na plebanii – zapewniała, a po chwili zawołała do mężczyzny z włoskim akcentem: − Andrzejek!

Andrzejek wstał i chwiejnym krokiem zbliżył się do Witeckiej. Przecierał oczy, niezdarnie próbując ułożyć potargane włosy. Był wysoki, postawny i bardzo pijany. Dostrzegła, że miał pod szyją koloratkę.

– Jezus Maria – wyrwało się jej.

– E, Andrzej jestem. Tutejszy proboszcz jedynie.

Podał jej rękę, ciepłą i miłą w dotyku. Pomyślała, że jeszcze niedawno właśnie w kościele chciała szukać noclegu, ale to miała być ostateczność. Ksiądz niedbale zarzucił czarny płaszcz i bez słowa ruszył przed siebie.

Przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Znowu szli przez rynek. W ani jednym oknie nie świeciło się światło. Marta pomyślała, że domy wraz z gęstniejącym mrokiem tracą tożsamość i razem z innymi zabudowaniami stają się miejscami bez właściwości, jakby się oczyszczały.

Gdy po kilku minutach dotarli na plebanię, ciężko usiadła na najbliższym stołku. Ksiądz mieszkał w skromnym, parterowym budynku. Drewniany domek składał się z trzech pokoi i przestronnej kuchni. Na stole spał wielki, czarny kot, który nawet nie drgnął, gdy weszli do środka.

– Pan wrócił, Godot! Gościa mamy. – Ksiądz Andrzej przywitał się z kotem i zwrócił się do Marty: – Te pierwsze drzwi to pani pokój na dziś. Dobranoc państwu! – I niemal natychmiast schował się w ostatnim z pokoi.

– Co ja tu robię, Godocie? – Witecka doczłapała do zwierzaka. Oparła łokcie o stół i patrzyła prosto w zielone oczy kota, a on jeszcze bardziej się wyciągnął.

– Mogę sobie czekać na twoją odpowiedź. – Zaczęła się śmiać. − Co za absurdalna sytuacja!

Utknęła w jakimś dziwnym mieście, do tego prawie w kościele, choć w wieku dziesięciu lat przyrzekła sobie, że nigdy już do takiego przybytku nie wejdzie. I na dodatek rozmawia z kotem.

W końcu otworzyła wskazany pokój. Był skromny, ale funkcjonalny, z wygodną łazienką. Odwiesiła kurtkę parkę na wieszak i zobaczyła się w lustrze. Nie wyglądała dobrze; ogniste włosy zmatowiały, worki pod oczami stawały się już worami, kąciki ust opadały mimo próby uśmiechu. Miała tylko nadzieję, że braki w urodzie są jedynie skutkiem pracy i stylu życia, jaki wybrała.

Ochlapała twarz wodą i usiadła na brzegu wanny. Czuła się obco i niepotrzebnie. Tak, niepotrzebnie – to dobre określenie na stan, w jakim się znalazła. Pomyślała, że musi natychmiast coś zmienić w swoim życiu; że jest już zwyczajnie za stara na takie harcerstwo.

Rankiem usłyszała miauczenie kota. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Spojrzała na komórkę. Sprawdziła wiadomości. Nic nowego. Weszła na Facebooka. Załadowały się zdjęcia dzieci znajomych. Dziecko na koniku, dziecko na plaży, rodzice w czułych objęciach. Wszystko na sprzedaż.

Sprawdziła, czy jest ktoś z Mille. Wyskoczyły tylko dwie osoby, Silny Klaudiusz i Magda Gołczyńska. Popatrzyła na ich profile.

Klaudiusz – trzydzieści pięć lat, wysoki, dobrze zbudowany, łysy. Ubiera się w stylu wojskowym. Lubi filmy akcji. Prowadzi sklep. Ma niewielu znajomych.

Magda – dwadzieścia osiem lat, drobna szatynka z dużymi oczami. Ubrana skromnie, zwykle w białą koszulę czy sweter. Pracuje w szkole podstawowej w Mille. Lubi czytać.

Nuda. Marta wiedziała, że za chwilę pojedzie do Żarnowca i pewnie zapomni o tym miasteczku.

– Śniadanie podano! – usłyszała zza drzwi wesoły głos księdza Andrzeja. Szybko wzięła prysznic i zamarzyła o dobrej kawie. Znowu miała chęć do pracy.

POZOSTAŁE ROZDZIAŁY DOSTĘPNE W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI