Walet - Dagmara Andryka - ebook + audiobook + książka

Walet ebook

Dagmara Andryka

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Walet", czwarta część serii "Anna Maria Kier", to opowieść o nieposkromionej żądzy, sile manipulacji i kłamstwie, w którym nie da się żyć. Współczesna Warszawa, koniec upalnego lata. Zięć jednego z najbogatszych ludzi w Polsce co jakiś czas znajduje w skrzynce pocztowej niebieskie koperty. To staje się początkiem horroru tej rodziny. Niepozorne pogróżki doprowadzają do makabrycznego finału. Córka wpływowego biznesmena zostaje zamordowana, a policja nie potrafi wskazać sprawcy. Żadnych śladów, świadków, a każdy podejrzany ma alibi. Czyżby zbrodnia doskonała? Sprawą zajmuje się agencja detektywistyczna Kier i Wspólnicy, która dociera do najgłębiej ukrytych faktów. Determinacja Anny Marii Kier, która w życiu prywatnym przechodzi prawdziwe piekło, doprowadza do zaskakującego finału. Dla niej samej także. Autorka tak prowadzi akcję, że czytelnik do samego końca nie może być pewny, co jest prawdą.

Dagmara Andryka- z wykształcenia filozof oraz absolwentka studiów podyplomowych w Instytucie Literatury Polskiej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Pisarka, scenarzystka, autorka opowiadań. Zadebiutowała świetnie przyjętą powieścią "Tysiąc", która rozpoczęła trylogię kryminalną z dziennikarką Martą Witecką w roli głównej. W 2019 r. trzecia część cyklu, "Tajemnice Mille", została nominowana do Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 297

Oceny
4,6 (210 ocen)
144
50
11
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kamaft

Nie oderwiesz się od lektury

Uwaga ostrzegam: ta książka jest z gatunku „spóźnię się do pracy, ale muszę dokończyć czytanie” 😊 Walet to czwarta książka w serii z Anną Marią Kier. Poznaliśmy już Króla, Asa i Damę a w dalszym ciągu autorka niezmiernie zaskakuje nową zagadką kryminalną. Nie pozwala się czytelnikowi nudzić i porywa czytelnika w historię bohaterów tak mocno, że nie można się oderwać od lektury do ostatnich stron powieści. Walet to prawdziwy kryminalny kryminał, gdzie zagadka, intryga, tajemnica wiodą prym a wątek obyczajowy jednie je dopełnia. Siła manipulacji, kłamstwa, pogróżki doprowadzają do morderstwa. Do czego jeszcze mogą doprowadzić skrywane tajemnice i żądza władzy. Autorka zgrabnie prowadzi akcję powieści tak, że czytelnik do samego końca nie jest pewny kto zabił. Każdy podejrzany na wiarygodne alibi, brak świadków, czyżby zbrodnia doskonała? Walet to rasowy kryminał bez zbędnych ozdobników, kryminał w czystej postaci. Niestety autorka pozostawia czytelnika na głodzie czytelniczym. Mam nad...
40
Lucja56

Dobrze spędzony czas

przeczytalam wszystkie 4 tomy przyslowiowym jednym tchem,polecam.czuje lekki niedosyt,moze bedzie 5 tom.
20
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Walet" to czwarta odsłona serii "Anna Maria Kier", która wciąga nas w mroczną grę żądzy, manipulacji i kłamstwa. Akcja osadzona jest we współczesnej Warszawie, gdzie zięć jednego z najbogatszych ludzi w Polsce otrzymuje tajemnicze niebieskie koperty, które stają się preludium do tragedii rodzinnej. Zagadkowe pogróżki prowadzą do brutalnego morderstwa córki wpływowego biznesmena, pozostawiając ślad absolutnego chaosu i braku dowodów. Autorka wciąga nas w śledztwo prowadzone przez agencję detektywistyczną Kier i Wspólnicy, gdzie główną rolę odgrywa zdeterminowana Anna Maria Kier, przeżywająca równocześnie osobiste dramaty. Zagadkowy finał ukazuje się jako punkt kulminacyjny pełen zaskakujących zwrotów akcji, prowadząc przez labirynt kłamstw i niebezpieczeństwa. Dagmara Andryka zręcznie manipuluje napięciem i narracją, pozostawiając nas w niepewności co do prawdziwych motywów i tożsamości sprawcy. "Walet" to książka, która trzyma w napięciu do ostatniej strony, oferując niezapomnianą p...
10
coolturka

Dobrze spędzony czas

Ci, którzy na bieżąco śledzą losy Anny, wiedzą, że w związku z nagromadzeniem stresów przeżyła lekki zawał. Na dodatek jej ojciec nie ustaje w staraniach, by z jej syna uczynić następcę. Czy złakniony miłości i uwagi chłopak podda się naciskom dziadka? Agencji detektywistycznej Kier i Wspólnicy trafia się nie lada gratka: sprawa dotycząca rodziny jedno z najbogatszych ludzi w kraju. I choć życie prywatne Anki pozostawia wiele do życzenia, a ona sama nie ma głowy do kolejnych działań, to jednak właśnie praca okaże się najlepszym lekarstwem, a nowy klient ma wiele wspólnego z samym Królem. Czy pogróżki, które otrzymuje córka prominenta, mają związek z jego niechlubną przeszłością? Czy to zazdrość z powodu dostatku, w jakim żyją młodzi? A może coś zupełnie innego... Jak zwykle połączenie skomplikowanego życia Kier z nie mniej frapującą zagadką kryminalną okazało się strzałem w dziesiątkę. Od początku dałam się porwać rozgrywającym się na kartach książki wydarzeniom i nie ustałam w dąż...
10
akrajewska2021

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura po prostu doskonała!!!!!!!!! 🙂
10

Popularność




Copyright © Dagmara Andryka, 2023

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcia na okładce

© Ysbrand Cosijn/Shutterstock

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Sylwia Kozak-Śmiech

Wszelkie podobieństwo do istniejących osób

i zdarzeń rzeczywistych jest przypadkowe.

ISBN 978-83-8295-479-1

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

CZĘŚĆ 1

ROZDZIAŁ 1

Śmierć pachnie świeżo skoszoną trawą.

Przeszył ją dreszcz i mimo zaskakująco wysokiej temperatury jak na koniec sierpnia, na karku i ramionach poczuła chłód. Rozejrzała się dookoła, po czym zatrzymała wzrok na Piotrze. Mąż właśnie opróżniał pojemnik z trawą, którą skosił, jeżdżąc dookoła posesji żółtym traktorkiem. Wyglądał jak chłopiec w jednym z takich samochodzików, jakie kiedyś były oblegane w wesołych miasteczkach. Uśmiechnęła się, delikatnie położyła dłoń na brzuchu. Po chwili ich spojrzenia spotkały się na dłużej. Piotr pomachał do niej i zwinnie wskoczył na traktor. Wciąż czuła chłód. Sięgnęła po koc, otuliła się nim, odblokowała iPada w różowym etui i wróciła do czytania artykułu o grupie naukowców z Huddersfield, którzy dowodzili, że jeszcze przed śmiercią żywe komórki w ciele człowieka wydzielają znaczne ilości substancji lotnych – heksanalu. Heksanal to aldehyd charakteryzujący się zapachem skoszonej trawy, ale też coś w rodzaju chemicznego krzyku wydawanego przez cierpiące rośliny, ostrzeżenie przed agresorem.

– Piotr! – krzyknęła, ale warkot traktora był jak dźwiękoszczelna ściana. Zrzuciła wełniany koc i pospiesznie wstała. Wymachując rękami, ruszyła w stronę mężczyzny, jej białe espadryle natychmiast pokryły się zielenią. – Piotr! Wyłącz to! – Pokazała na migi.

On spojrzał na nią, nie kryjąc zaskoczenia, ale posłusznie przekręcił kluczyk.

– Co się stało? – spytał, gdy wreszcie zapadła cisza. – Pająk? – Podniósł brew i uśmiechnął się, wyraźnie drwiąc z jej przerażenia.

– Natychmiast przestań kosić! – odpowiedziała poważnie. Miała łzy w oczach.

– Źle się czujesz? – Zeskoczył z traktora i podszedł wolno. – Coś się dzieje, kochanie? – Złapał ją za ramiona.

– One cierpią, rozumiesz? Nie możemy być nieczuli na krzywdę żywych istot. Rozumiesz? Im naprawdę jest źle.

– Komu? – Piotr rozejrzał się dookoła. Jeszcze kwadrans i powinien skończyć. Trawnik wyglądał perfekcyjnie. Zostanie tylko teren przed wejściem i wykończenie podkaszarką wzdłuż alejki i przy schodkach.

Uwielbiał ten ogród. Koledzy mówili, że to posesja jak z Królowych życia, i było w tym sporo racji. Podrapał się po brodzie. Wyczuł nierówności, powinien zapisać się do barbera.

– No, żonuś? Kto cierpi? – spytał, niechętnie wracając do tematu, ale wciąż czule się uśmiechał.

– Te trawy, rośliny… – Nieco speszona, przylgnęła do męża i zaczęła łkać. – Wiesz, że ten zapach to sygnał, że rośliny cierpią? Tak też podobno pachnie śmierć – dodała przez nos. – Piotr, nie wolno nam ich krzywdzić. Nikogo nie wolno…

Mężczyzna pocałował ją w szyję i powoli odsunął od siebie.

– Chodźmy. – Lekko pociągnął żonę, a ona z ufnością poszła za nim. Kiedy już usiedli wygodnie w wiklinowych fotelach, nalał do kubka herbaty i podając żonie, powiedział:

– Joluś, kochanie. Zapewniam cię, że rośliny nie płaczą, a śmierć nie pachnie jak skoszona trawa. Sama wiesz, ile zwierząt wyzionęło ducha w moim gabinecie, a ja naprawdę nigdy nie poczułem tego zapachu. Zobacz! – Wciągnął nosem powietrze i zatoczył dłonią łuk obejmujący soczyście zielony ogród. – Czy my nie mamy tutaj jak w raju? To zapach szczęścia, a nie śmierci, tak? – Odwrócił głowę i spoczął wzrokiem na jej piersiach. Nareszcie zrobiły się sexy. Posłał jej uśmiech pełen miłości. – I może wkrótce nowego życia, prawda? – Pochylił się, ujął jej dłoń i delikatnie musnął skórę wargami.

Próbowała odwzajemnić uśmiech, ale kąciki ust uparcie opadały. Niepokój, który zagnieździł się w jej ciele, tuż pod mostkiem, był jak zawodnik wagi ciężkiej. Ale przecież nie mogła ujawnić, jak bardzo się boi, że wszystko wyjdzie na jaw. Bywało, że prawda paliła ją jak ogień, udawało jej się jednak zdusić ten żar. Piotr był miłością jej życia. Nie mogła go zawieść ani stracić. Jasne, że nie chodziło o infantylną rozpacz ścinanej trawy, której słodkawy zapach otulał ją jak szalem. Chodziło o coś zupełnie innego. Poczuła mdłości.

Wybiegła do łazienki, a Piotr wrócił do koszenia. Przekręcił kluczyk i rozpoczął kolejną trasę. Był naprawdę szczęśliwy. Powiódł wzrokiem po ogromnej działce i pięknym, otynkowanym tego lata na biało dwupiętrowym domu. Spełniło się jego marzenie z dzieciństwa, gdy w nocy, śpiąc z dwoma braćmi na jednej wersalce, wpatrywał się w plamę grzyba na suficie i wyobrażał sobie, że leży w pięknej, urządzonej z przepychem sypialni. To wszystko jest teraz moje! Uśmiechnął się do siebie i skręcił za dom, by skończyć koszenie przed garażem. Czuł się jak pan na włościach. Lubił żarty kolegów i rodziny, że jest młodym Carringtonem. Tylko udawał, że go rozśmieszają, w rzeczywistości rozpierała go duma, jak najbardziej zasłużona. Najwięcej satysfakcji dawał mu błysk zazdrości w oku Pawła, tego lepszego bliźniaka. Teraz, gdy mieli po trzydzieści trzy lata, to do Piotra należał najpiękniejszy dom w całej dzielnicy. Spojrzał na płot okalający posesję. Ileż to razy w dzieciństwie chodził tutaj, po Wawrze, zaglądał w okna bogaczy i wyobrażał sobie, że to jego. Zatrzymał traktor przed ścieżką prowadzącą do furtki. Zeskoczył z żółtego pojazdu i podszedł do przepełnionej skrzynki na listy. Z powodu zepsutego zamka musiał wyciągać korespondencję drutem, który w tym właśnie celu zawiesił na pobliskim drzewie. Kiedyś to w końcu naprawi, Jola już dawno przestała się szarpać ze skrzynką. Gdy wreszcie wydłubał ze środka wszystkie gazetki i prospekty reklamowe, zauważył kopertę.

Tę kopertę.

Jasnoniebieską, bez nadawcy i adresata. Westchnął i spojrzał w kuchenne okno. Żona chyba wróciła do ogrodu, a stamtąd nie mogła dostrzec, że on chowa coś w kieszeni spodni.

Dochodziła dwudziesta druga trzydzieści. W mieszkaniu było cicho i ciemno. Anna Maria Kier zasłoniła szczelnie wszystkie okna, zamknęła drzwi wejściowe, sprawdzając dwa razy każdy zamek, i zasunęła nigdy nieużywany, wydający nieprzyjemny zgrzyt łańcuch. Cicho, stąpając delikatnie jak po cienkim lodzie, weszła do sypialni i wysypała na dłoń dwie tabletki z fiolki stojącej na stoliku nocnym. Po chwili dorzuciła jeszcze jedną. Zmarszczyła brwi i nabrała powietrza do płuc, po czym głośno je wypuściła. Połknęła wszystkie pigułki i niemal bezszelestnie wsunęła się pod kołdrę, szczelnie się nią otulając. Czuła się jak w kokonie. Miała nadzieję, że dzięki tej dodatkowej tabletce zaraz uśnie. Bez lęku. I bez bólu.

Zamknęła oczy. Ale znowu zaczęło się to samo. Od ponad dwóch miesięcy pod powiekami wciąż wyświetlał jej się ten sam film.

Wciąż.

Ten sam.

Film.

Znów jest koniec czerwca. Anna siedzi w ogrodzie zimowym w szwajcarskim domu państwa Krausów. Właśnie wyszła ze szpitala po lekkim zawale serca, które w końcu nie wytrzymało. Strach o życie syna, Tristana, prawie ją zabił. Siedzi tam w ogrodzie, przykryta kocem, na wprost gospodyni, Hany Novej-Kraus, i Wandy Lechickiej, wspólniczki, przyjaciółki, powierniczki – i zdrajczyni. Właśnie dowiaduje się, że Hana jest jej matką, która ponad czterdzieści lat wcześniej uciekła przed egzekucją zleconą przez jej męża i zarazem ojca Anny, prokuratora Tadeusza Księżopolskiego. Gdyby nie fortel, dziś by już nie żyła. W obliczu permanentnej inwigilacji i kontroli, jakiej Anna była poddawana przez całe życie, Hana nie miała możliwości, by zbliżyć się do córki. Nie pozwalał jej na to strach przed byłym mężem.

W tej sprawie nikomu nie mogła ufać.

Nikomu.

Dopiero choroba Księżopolskiego sprawiła, że matka odważyła się poszukać bezpiecznej drogi do córki. Wynajęła Wandę. I tak to wszystko się zaczęło. I skończyło. Bo alzheimer ojca okazał się ściemą, miał tylko uchronić go przed więzieniem.

Wszystko jest kłamstwem.

Całe jej życie. Jakby grała w jakiejś kiepskiej sztuce, która nigdy nie powinna była trafić na deski teatru.

Anna znowu siedzi w szwajcarskim ogrodzie zimowym, wsłuchuje się w smutne słowa i czuje, jak ogarnia ją paraliż. Aż w końcu coś w niej pęka. Pod wpływem łez matki, bólu i złości na człowieka, który zniszczył ich życie, postanawia go zabić. I wtedy okazuje się, że w szwajcarskiej klinice, gdzie w śpiączce po operacji mózgu leży Tristan, pojawia się ojciec. We własnej osobie. Tadeusz Księżopolski. Król. Pan i władca życia swojej córki i wnuka.

W zagranicznym szpitalu nie jest wpływowym i bezkarnym przywódcą gangsterskiego podziemia, tylko jednym z wielu petentów. Ta sytuacja go rozsierdza. Gdy ktoś ze szpitala dzwoni wreszcie do domu Krausów, Hana Nova zaczyna wymiotować. Anna nigdy nie zapomni tego widoku. Jej matka, słysząc, że oprawca jest blisko, w konwulsjach traci przytomność.

Nie zrozumie tego nikt, kto tak naprawdę nigdy się nie bał, komu nie groziła śmierć. Niewiele osób potrafi to sobie wyobrazić. Nic i nikt nie jest w stanie tego opisać. Lęk o życie to instynkt, który od pierwszych chwil istnienia pomaga człowiekowi przeżyć.

Na szczęście w czasie, kiedy w klinice pojawia się Księżopolski, refleksem i tak wtedy potrzebnym opanowaniem wykazuje się Wanda. Wspólniczka wydaje dyspozycję sekretarce w szpitalu, by nie informować intruza o ich miejscu pobytu. Nie pozwala podać numeru telefonu, a gdyby zachowywał się agresywnie, każe wezwać policję. Spokojnym głosem tłumaczy, że mężczyzna może być uzbrojony. Uczula ją, by udawała, że wszystko jest w porządku, uśmiechała się, sprawiała wrażenie, jakby próbowała pomóc. Ten człowiek nie może się dowiedzieć, że szpital współpracuje z rodziną Krausów. Pod żadnym pozorem nie wolno udzielić tej informacji.

A potem wszystko dzieje się bardzo szybko. Anna z Wandą, jeszcze tej samej nocy, uciekają z domu Krausów, wynajmują pokój w hotelu dla opiekunów pacjentów kliniki. Nie śpią całą noc, czuwają z telefonami przy uchu. Ojciec Anny nie może wpaść na trop matki.

Na szczęście smartfon Anny nie dzwoni.

Mogą odetchnąć.

Następnego dnia spotykają się w szpitalu. Anna Maria Kier i jej ojciec Tadeusz Księżopolski zachowują się jak roboty, obydwoje z trudem znoszą nawzajem swoją obecność. Równoważniki zdań, brak fizycznej bliskości i ten cholerny dystans stają się dla nich nie do zniesienia. Anna zrozumiała wtedy, że ojciec jej nienawidzi. Organicznie. Ta myśl była jak cios w splot słoneczny. Jak ostateczny nokaut, po którym trudno jest się podnieść. Udaje jednak, że tego nie dostrzega. Jak wytresowana małpka uśmiecha się życzliwie i opowiada o postępach w leczeniu Tristana.

Na szczęście ojciec, skontrolowawszy sytuację, wyjeżdża kolejnego wieczoru. Bez pożegnania i wyjaśnienia. Oczywiście sam musiał wszystko sprawdzić. W przypadku wnuka nie ma mowy o półśrodkach.

Gdy Wanda upewniła się, że Księżopolski wyleciał ze Szwajcarii, Anna poczuła się, jak gdyby ktoś nagle odłączył jej prąd. Była osłabiona, najmniejszy ruch sprawiał jej ból. Miała wrażenie, jakby każda tkanka w jej ciele oderwała się od kości. Jakby ktoś próbował ją rozszarpać.

Ale to nie koniec.

Tamtego wieczoru, gdy miały już pewność, że Księżopolski opuścił Szwajcarię, w hotelu dla opiekunów pojawiła się matka Anny, Hana.

– O, jak dobrze, że jesteś! – przywitała ją radośnie Wanda, ale po chwili zmrużyła oczy i nim wpuściła ją do środka, rozejrzała się po korytarzu. – Nie możesz przychodzić bez uprzedzenia.

Hana wbiegła do pokoju i uklęknęła przy łóżku drzemiącej córki. Wzięła ją za rękę i pocałowała.

– Dziecko moje… – szeptała, połykając łzy.

Anna Maria uchyliła powieki. Odruchowo próbowała wyrwać dłoń, ale była zbyt osłabiona.

– Nie powinnaś tu być – powiedziała cicho.

– Już jest bezpiecznie… Ania, kochanie… Już niedługo wszystko się skończy. Wierzę w to.

Ale Anna pokręciła tylko głową i ze smutkiem skomentowała:

– Nie tak szybko… ma… – Nie dokończyła. To słowo nie mogło przejść przez jej zaciśnięte gardło. Mamo, dodała w myślach.

Hana znów wróciła do przeszłości. Opowiadała o strachu, którego nie da się opisać, o tęsknocie za nią, o wyrzutach sumienia. I o nadziei na nowe życie.

Kier słuchała słów matki, ale wiedziała, że to nie jest takie proste. Choć miała do niej ogromny żal, to tak naprawdę gdzieś w głębi serca rozumiała, że wszystko tak właśnie musiało się potoczyć. Przecież ona zrobiła dokładnie tak samo. Zostawiła dziecko. Przeniosła traumę na kolejne pokolenie.

Zrozumiała też coś jeszcze. Z tej sytuacji nie ma sensownego wyjścia, a ona nie może ich stracić. Matki, Tristana. To wszystko, cała ta mistyfikacja, nie może się wydać. Ale przecież nie da się tak dalej żyć, w ciągłym lęku. I niestety, to właśnie ona jest jedyną osobą, która może to zmienić.

Musi zabić Króla.

Rozdzierająca rozpacz ciągnie za sobą potrzebę zemsty, a poczucie sprawiedliwości dodaje jej sił. To wszystko musi się kiedyś skończyć.

Na zawsze.

Anna poczuła zimną strużkę potu na skroniach, wpad­ła w nagły dygot. Zaraz potem szczękanie zębami stało się nie do zniesienia. Bolała ją żuchwa od mocnego zaciskania. Usiadła na łóżku, włączyła lampkę i sięgnęła po koc leżący tuż obok, na czerwonym fotelu uszaku. Zerknęła dalej, na fiolkę. A może by tak wziąć czwartą? – pomyślała i zmrużyła oczy. Prawdopodobnie uodporniła się na działanie leku, musi poprosić Aleksa o coś mocniejszego. Nigdy wcześniej tego nie robiła, nie korzystała z koneksji ani prywatnych znajomości. Nigdy. Zawsze wszystko zgodnie z prawem i ogólnie przyjętymi zasadami. Właśnie dlatego ojciec mówił o niej „piczka zasadniczka”, ale tym razem złamała tę zasadę i poprosiła swojego partnera, Aleksandra Biernata, wiceprezesa korporacji medycznej, o mocny lek, który pomógłby jej zasypiać. Nie mogła tego zrobić oficjalnie, nie mogła pójść do lekarza, była pewna, że ojciec dowiedziałby się natychmiast i bez najmniejszego oporu wykorzystałby tę słabość przeciwko niej. Głośno wypuściła powietrze i pokręciła głową. Jeśli przez następną godzinę nadal będzie się tak męczyć, weźmie kolejną tabletkę.

Usłyszała delikatne piknięcie smartfona. Sięgnęła po aparat i zobaczyła kopertkę. Uśmiechnęła się, bo w dobie darmowych komunikatorów internetowych SMS-y pisał do niej tylko syn, Tristan. Od kilku tygodni miał nowy numer telefonu, używał starej poczciwej nokii, bez Internetu i GPS-u. Po udanej operacji usunięcia guza mózgu w Szwajcarii wrócił do Warszawy odmieniony. Telefonu komórkowego używał do rozmów tylko w stanie najwyższej konieczności. Nie przykładał do ucha i do głowy niczego, co emitowało albo odbierało jakiekolwiek fale, żadnego urządzenia. Stał się dziwakiem, ale niegroźnym, i miał do tego prawo.

Anna kliknęła w kopertkę i przeczytała SMS-a. „Jutro jadę z dziadkiem na polowanie, przełóżmy nasze spotkanie. Całuję. Synek”. Najpierw strzelnica, teraz polowania… Kuje żelazo, póki gorące. Anna westchnęła ciężko i sięgnęła po kolejną pastylkę. Ta dawka powinna ją skutecznie obezwładnić na kilka godzin. I tak nie ma po co wstawać następnego dnia, a przecież na ostateczne spotkanie nie jest jeszcze gotowa.

Wanda Lechicka zgasiła papierosa i wrzuciła niedopałek do trzymanej w ręce pustej puszki po piwie. Siedziała na nadwiślańskich schodkach w okolicach mostu Poniatowskiego i przyglądała się młodzieży. Ależ im zazdrościła radości życia. Sama była dopiero po trzydziestce, miała jednak wrażenie, że ostatnie wydarzenia postarzyły ją przynajmniej o dekadę. Otworzyła kolejne piwo, lecz zanim przyłożyła puszkę do ust, zadzwonił telefon. Sygnał od razu zdradził nadawcę.

– Co tam, Hana? – spytała Wanda, tłumiąc ziewnięcie. Nie powinna już pić kolejnego piwa.

– Rozmawiałaś z Anią? – W słuchawce zabrzmiał poruszony głos starszej kobiety. – Jak ona się miewa?

– Taaa. – Wanda czknęła – Gadałyśmy kilka dni temu. Nie jest z nią za dobrze. Nie może spać, zapada się w sobie i zapętla się w tym, co planuje zrobić. Wygląda to tak, jakby jej siła napędowa wyhamowała…

– A jak mój wnuk? Jest coś nowego? – Kobieta nie kryła zdenerwowania. Wanda podejrzewała, że rozmówczyni przytrzymuje słuchawkę drugą dłonią, by opanować drżenie.

– Czyli dawno nie rozmawiałyście? – Lechicka upiła łyk piwa i rozejrzała się wokół siebie. Młodzi ludzie stali w grupkach zajęci sobą, nikt nie zwracał na nią uwagi.

– No właśnie… Dzwoniłam tylko przez tę aplikację, którą nam zainstalowałaś, może coś jej się zepsuło w telefonie? Sprawdziłabyś?

– Taaa. – Wspólniczka Kier pokiwała głową i zanurzyła bosą stopę w piasku. – Jak mnie wpuści, to sprawdzę – dodała, wzdychając ciężko. – Nie umiem jej pomóc, Hana. Nie wiem, co mam robić. – Głos Wandy zaczął drżeć. – Nie chce przyjąć żadnej nowej sprawy, a od czasów radomskich dzieci nie ma dnia, byśmy nie miały jakiegoś zapytania w agencji. Nic jej nie interesuje. Mam wrażenie, że całymi dniami myśli o tym, jak załatwić ojca, a nocami ma z tego powodu koszmary. Mówiła ci, co tatuś powiedział jej następnego dnia po tym, jak uciekłyśmy od was w nocy? To było koło południa, chwilę po tym, jak Tristan wybudził się ze śpiączki…

– Nie, chyba nie mówiła. Rozmawiałyśmy głównie o Tristku. Sądzę, że nie chce mi opowiadać o Królu, myśli, że w ten sposób mnie chroni. Znowu bierze na siebie strasznie dużo. Co ten gangster jej powiedział?

Wanda odchrząknęła, by pogrubić głos. Po chwili zaczęła naśladować Tadeusza Księżopolskiego, który wtedy, na korytarzu szwajcarskiej kliniki, nie miał pojęcia, że przyjaciółka córki stoi tuż za filarem i wszystko słyszy.

– Żyjesz tylko dlatego, że jesteś matką Tristana i on cię jeszcze potrzebuje. Nie rób głupstw, a wszystko będzie jak dawniej. Jeśli dowiem się – a wiesz, że niemal natychmiast się dowiem – że współpracujesz w mojej sprawie z firmą, to nawet Trist ci nie pomoże. Dla świętego spokoju bądź grzeczną dziewczynką, Anutku. – Wanda ponownie odchrząknęła i pociągnęła duży łyk z puszki. Piwo zrobiło się ciepłe i niesmaczne. Głos ugrzązł jej w gardle.

– Skurwysyn.

– Taaa.

– Może przyjedziecie do mnie? – spytała Hana po dłuższej chwili ciszy po obu stronach.

– To niebezpieczne. Wiesz o tym – szepnęła Wanda i znów się rozejrzała. – Musicie zamarkować jakieś wakacje, najlepiej na neutralnym gruncie…

– A ty?

– To są wasze sprawy, Hana. – Lechicka parsknęła śmiechem.

– Dobrze, Wandeczko.

– Nie lubię zdrobnień, Hana.

– Tak, tak, zapomniałam. To co, będziemy w kontakcie?

– Będziemy, jak zawsze – potwierdziła pospiesznie hakerka i wyłączyła telefon. Nie zważając na zbyt wysoką temperaturę piwa, przechyliła puszkę, zalewając sobie brodę i lnianą koszulę khaki. Nawet się nie zdenerwowała z powodu swojej niezdarności. Było jej wszystko jedno.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI