Dama - Dagmara Andryka - ebook + audiobook + książka

Dama ebook

Dagmara Andryka

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Anna Maria Kier, była warszawska policjantka stopniowo odkrywająca niebezpieczną rodzinną historię, i Wanda Lechicka, specjalistka od cyberprzestępczości, niezbyt radząca sobie w życiu offline - ten silny kobiecy duet zakłada agencję detektywistyczną, która podejmuje się najtrudniejszych zadań. Każdy tom jest osobną zagadką kryminalną, której wątki przeplatają się z prywatnym życiem bohaterek. "Dama" to trzeci po "Królu" i "Asie" tom tetralogii "Anna Maria Kier". Ostatni tom, "Walet", jest w przygotowaniu. Do agencji detektywistycznej zgłasza się kobieta, której kilka lat wcześniej zaginęła córka. Matka podejrzewa byłego męża, ponieważ dawniej znęcał się nad rodziną, a tuż po zaginięciu dziecka obnosił się z dużą gotówką. Niczego mu wtedy nie udowodniono, teraz jednak pojawił się kolejny ślad - znalazły się klucze, które feralnego dnia były w wózku dziewczynki. Śledztwo jest trudne, powrót do przeszłości nie daje żadnej odpowiedzi, dopóki… nie dochodzi do zniknięcia kolejnego dziecka.

Dagmara Andryka- z wykształcenia filozof oraz absolwentka studiów podyplomowych w Instytucie Literatury Polskiej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Pisarka, scenarzystka, autorka opowiadań. Zadebiutowała świetnie przyjętą powieścią "Tysiąc", która rozpoczęła trylogię kryminalną z dziennikarką Martą Witecką w roli głównej. W 2019 r. trzecia część cyklu, "Tajemnice Mille", została nominowana do Grand Prix Festiwalu Kryminalna Warszawa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 278

Oceny
4,6 (330 ocen)
218
89
23
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Każda kolejna część serii lepsza od poprzedniej."Dama " to dobra powieść- kryminał,polecam.
30
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca hak wszystkie części! polecam
20
Zuzela84

Dobrze spędzony czas

Ta część jest zdecydowanie najlepsza ;) A audiobook w wykonaniu pani Holtz naprawdę dobry!
20
AgnieszkaMatura

Nie oderwiesz się od lektury

super
10
Bogmulia1

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mogę doczekać się kolejnej części 🤩
00

Popularność




Copyright © Dagmara Andryka, 2022

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcia na okładce

© Aviz/Pexels

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Marta Wilińska

Sylwia Kozak-Śmiech

ISBN 978-83-8295-409-8

Wszelkie podobieństwo do istniejących osób

i zdarzeń rzeczywistych jest przypadkowe.

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

CZĘŚĆ 1

ROZDZIAŁ 1

Kiedyś je zamorduję. – Klaudia Margocka już nieraz mówiła tak w myśli, tym razem jednak rozsierdzona powiedziała to na głos. Patrzyła na swoje dzieci, które mimo wielokrotnego zwracania im uwagi nie reagowały na polecenia. Miała wrażenie, że im bardziej się stara, tym gorzej jej to wychodzi. Maluchy jawnie ją ignorowały, a rosnące rozdrażnienie matki traktowały jak trampolinę do kolejnych wybryków. Były po prostu niegrzeczne, nie mogła dłużej tego wypierać. Nie, nie krnąbrne, inteligentne łobuziaki, tylko niewychowane i rozpuszczone bachory. Koniec z bezstresowym wychowaniem. Bliźnięta to nie dar niebios, lecz przekleństwo.

– Jacek! Agata! W tej chwili do mnie! – krzyknęła, spoglądając na oddalające się jasne główki. Ilekroć odbierała je z przedszkola, uciekały na osiedlową górkę, jakby były wypuszczone z klatki. – Liczę do trzech i idę do domu. Raz!

Dziewczynka przystanęła, ale jej brat nawet nie zwolnił.

– Dwa! – powiedziała ostrzejszym tonem matka, lecz maluchy nawet na nią nie spojrzały.

Nagle Jacek zatrzymał się, uklęknął i pokazał coś siostrze. Dziewczynka zerkała z zainteresowaniem.

– Dwa i pół! – Margocka ruszyła w ich stronę.

Chłopiec podniósł coś z ziemi i przyglądał się znalezisku z zaciekawieniem.

– Rzuć to! – wydała polecenie matka i niemal podbieg­ła do stojących bez ruchu bliźniaków. Szarpnęła za dłoń syna, aż ten upuścił trzymaną w ręce ubłoconą metalową puszkę.

– Co to jest? – Agatka ją podniosła. Po ostatnich deszczach trawa zmieszana z ziemią była dla dzieci zadziwiająco atrakcyjna.

– Nie wiem, skaranie boskie z wami, w domu będzie chlew! Zobacz, jak upaćkałaś buty!

– Tam na pewno jest skarb – wyszeptał Jacek. Wyrwał siostrze puszkę i zaczął nią potrząsać. Ze środka dobiegał stłumiony metaliczny brzęk.

– Dobrze, daj, zajrzę. – Margocka skapitulowała. Sprawnym ruchem odkręciła pokrywkę metalowego opakowania wielkości puszki po coca-coli i wyjęła ze środka skórzane etui. Dzieciom wyraźnie zrzedły miny.

– Mama, co to? – Agatka podrapała się po brodzie, zostawiając na niej błotnisty ślad.

– Zaraz zobaczymy. – Kobieta odsunęła suwak. Z etui wypadły dwa klucze gerda i żółty yale. Do pęku był przyczepiony prostokątny metalowy brelok z wygrawerowanym numerem telefonu. – Pewnie ktoś zgubił. – Ścisnęła znalezisko i rozejrzała się dookoła. Wszędzie wokół piętrzyły się ciasno ustawione bloki.

– Ja chcę skarb… – Jackowi usta wygięły się w podkówkę.

– A ja chcę gwiazdkę z nieba! Bierz Agatkę za rękę i idziemy grzecznie do domu – wydała dyspozycję matka i zagryzła wargę. Co robić? Może zaniesie puszkę do przedszkola i tam ktoś wywiesi ogłoszenie? A co, jeśli nie zgubił jej żaden z rodziców? Klaudii nie chciało się tym zajmować. Kolejny punkt na liście spraw do odhaczenia.

Wzdrygnęła się, bo poczuła chłodniejszy powiew wiatru na policzku. Zasunęła suwak etui i włożyła klucze do puszki. Dzieci stały bez ruchu, wpatrując się w nią uważnie, jakby były w jakimś jury programu rozrywkowego i sprawdzały, co matka zamierza z tym zrobić. Nie, no, cholera jasna! Musi dać im przykład. Dobry przykład.

– Chodźmy do domu! – zarządziła i zawinęła brudną puszkę w reklamówkę po drożdżówkach, po czym wrzuciła ją do trzymanej na ramieniu szarej lnianej torby. Za pół godziny, gdy tylko zdejmie im te zabłocone bluzki, włączy bajkę, a sobie zrobi mocną kawę, wytłumaczy maluchom, jak powinno się postąpić, i zadzwoni pod numer widniejący na breloku.

Dzieci złapały się za ręce i nadzwyczaj grzecznie ruszyły przed siebie. Klaudia poczuła nagle, że zaciska jej się gardło. Odchrząknęła, ale to nic nie dało. Miała wrażenie, jakby ktoś jej przyłożył zimne kleszcze na wysokości krtani.

To dziwne.

Kto na co dzień nosi klucze w puszce?

Wanda Lechicka od dłuższej chwili bezwiednie stukała srebrną obrączką o brzeg wysokiej szklanki po ulubionym latte. Nie zwróciła uwagi na pełną irytacji minę młodej kobiety przy sąsiednim stoliku ani na jej karcący wzrok, gdy co chwila spoglądała znad książki przy głośnym akompaniamencie wypuszczanego powietrza. Od kiedy Król wrócił na Saską Kępę, znowu sporo się działo, co mogła stwierdzić, prowadząc obserwacje z fotela w knajpie vis-à-vis jego domu. Widziała stąd nie tylko posesję prokuratora Księżopolskiego, lecz także jego gości. Rozpoznawała polityków z obu stron sceny politycznej, w tym wysoko postawionych, a teraz z limuzyny wysiadł prezes państwowego koncernu. W uszach zadźwięczały jej słowa sprzed kilku dni: „On za załatwienie takiej posadki w spółce skarbu państwa…, powiedzmy, żonie, z gigantyczną odprawą, może liczyć na więcej niż wdzięczność. Na znacznie więcej”.

Do stolika, przy którym siedziała Wanda, podeszła kelnerka. Śliczna studentka o dużych, błyszczących niebieskich oczach i różowych włosach. Gaja. Dziewczyna chwyciła Wandę za dłoń i mocno ją przytrzymała. Kiedy spotkały się wzrokiem, szepnęła do niej:

– Zaraz stłuczesz tę szklankę. Zabieram ją za bar, a ciebie do domu, okej?

– Jeszcze popracuję! – Wanda wyrwała rękę i niczym automat otworzyła szerzej klapę laptopa. – Może z godzinę, maks dwie – odpowiedziała, tłumiąc złość w głosie. – Znowu dałam kilka ogłoszeń w Internecie, chcę zobaczyć, czy jest jakiś ruch. – Pokazała Gai stronę www.

Kelnerka westchnęła i spytała cicho pojednawczym tonem:

– Wciąż nie macie żadnego zlecenia?

– No właśnie… Ten ostatni rozwód był banalny, zebrałyśmy dowody w niespełna tydzień. Potrzebujemy jakiejś konkretnej sprawy. – Wanda uśmiechnęła się do Gai. Nie lubiła opowiadać o sobie ani o tym, co robi. Na szczęście Młoda nie drążyła tematu. Wystarczała jej pobieżna wiedza o sprawach prowadzonych przez agencję detektywistyczną, którą Lechicka założyła z byłą policjantką Anną Marią Kier i do której ostatnio dołączył stary wyjadacz w tym zawodzie, Ireneusz Piasecki, czyli Piach.

O jej prawdziwym zleceniu nikt nie wiedział, nawet jej młoda kochanka.

Dochodziła siedemnasta, Warszawę zalała fala upałów, a ulice jak zwykle o tej porze wypełniły się ludźmi. Panował wesoły gwar, w powietrzu niosła się radość z powodu zaczynającego się weekendu. Anna, objuczona ciężką torbą, szła Marszałkowską, mijając stłoczone grupki jakichś zbyt, jej zdaniem, szczęśliwych i nadto uśmiechniętych młodych ludzi z kieliszkami prosecco w rękach. Mimo nadchodzącego wieczoru upał nie odpuszczał. Na termometrach wciąż było prawie trzydzieści stopni. Zaraz zemdleję, pomyślała, przeciskając się przez tłum w przejściu podziemnym pod rondem Dmowskiego. Jeszcze kilka kroków. Przyspieszyła, by jak najszybciej znaleźć się w Alejach Jerozolimskich, w mieszkaniu syna i byłego męża. Byłego przyjaciela. Zdrajcy.

Janusz Kier zgodził się na jej warunki i przestał starym zwyczajem się z nią kontaktować. Dla dobra chorego syna, Tristana, udawali przed nim, że wszystko jest w porządku, ale nic nie było w porządku. Ilekroć stawała w progu ich mieszkania, zmuszała się do grymasu przypominającego uśmiech i zaciskała zęby, by z całych sił powstrzymać się przed ucieczką. Tristan, mimo próśb, nie przystał na propozycję matki, by przeprowadzić się do niej. „Matko ma, tu od kilkunastu lat jest mój dom. Po co zmieniać coś, co dobrze działa?”, spytał kiedyś z rozbrajającą szczerością. No właśnie, po co? Przecież nie mogła mu powiedzieć całej prawdy. Nie, raczej nie chciała, bo mogła, ale nie zamierzała się mścić, a tak by to przecież wyglądało.

U Tristana w ubiegłym roku wykryto guza mózgu umiejscowionego tak niefortunnie, że nie nadawał się do operacji. Za chwilę chłopak miał skończyć ostatnią chemię, która jednak nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Najbliższa tomografia miała odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Właśnie, co dalej? Tak by chciała zabrać syna na obiecane wakacje do Rzymu. Tak by chciała, by wrócił na studia i do nielicznych znajomych. Tak by chciała, by wyzdrowiał i zaczął normalnie żyć. Chciałaby dać mu wszystko. A raczej za to zapłacić. W końcu to ona była od monetyzowania pragnień.

Na szczęście udało jej się zarobić sporą kwotę na dużych zleceniach, między innymi dla firmy farmaceutycznej i pewnej znanej pisarki, ale ostatnio zaczął ją martwić brak nowych spraw. Wanda namówiła ją na ogłoszenie w Internecie. Może coś się wreszcie ruszy…

Anna przekroczyła otwartą furtkę w ciężkiej, zamykanej na noc mosiężnej bramie kamienicy w Alejach Jerozolimskich i zerknęła na gablotę wystawową schowanego w podwórzu sklepu z markowym obuwiem, kiedyś tak modnym w subkulturze punków. Zatrzymała się i spojrzała na czerwone wysokie buty. Tristan nigdy nie chciał martensów. Nie lubił się wyróżniać, zwracać na siebie uwagi. Wolał wytarte trampki i prenumeratę „Literatury na Świecie”.Cały ojciec, westchnęła ciężko Anna. W szybie gabloty mignęła jej męska twarz, która jakby drgnęła w chwili, gdy podniosła na nią wzrok. Kier zamrugała i wyjrzała za bramę, by przyjrzeć się przechodniom. Miała wrażenie, że kiedyś już widziała tego mężczyznę. A może to przewrażliwienie? Może. Chodnikiem ciągnął tłum. Teraz nikt nie wydawał jej się znajomy.

Gdy dotarła na piętro, Tristan otworzył jej drzwi i zerknął na wypchaną lnianą torbę.

– Matko ma, jeszcze poprzedniej dostawy nie zjedliśmy. – Chłopak skrzywił się i ciężko westchnął. – Tata poszedł do biblioteki – dodał i poczłapał za Anną w kierunku kuchni.

– Wiem – odpowiedziała cicho. Spróbowałby nie wyjść, miała ochotę dodać, ale się powstrzymała. Lepiej, by Tristan nie znał tych nowych, ustalonych pomiędzy nimi reguł.

Wepchnęła do lodówki kolejne słoiki i pudełka z przygotowanym jedzeniem – kto by pomyślał, że kiedykolwiek zajmie się gotowaniem. Wstawiła zupę na gaz, pozmywała naczynia, przygotowała nakrycia. Tristan, półleżąc na narożniku, obserwował w milczeniu krzątaninę matki. Był blady i mimo upału miał zapięty pod szyję gruby brązowy sweter. Wreszcie gdy Anna nalewała gorącej zupy, spytał cicho:

– Kiedy dostaniesz jakieś nowe zlecenie?

– A co? – Zatrzymała się w pół kroku i łypnęła na syna.

– Chciałbym wrócić do tamtego układu… – Zamilkł na chwilę, po czym dodał ciszej, chowając głowę w chudych ramionach: – No wiesz… że to tata codziennie gotuje, a ty przychodzisz, kiedy możesz. Wtedy mam takie święto.

– Synek… – Kier westchnęła, tłumiąc wzbierający w niej żal. – Tak ci źle ze mną? – spytała i od razu pożałowała tych słów. Przecież nie o nią tu chodziło.

– Mamo… – Podniósł głowę i przysunął się do parującego talerza. – To nie jest normalna sytuacja. Wolę żyć po staremu. Nie wiem, ile jeszcze mi zostało, ale nie chcę teraz żadnej rewolucji. Tata zawsze wychodzi, kiedy masz przyjść. Rozumiem, że w końcu powiecie mi, co się dzieje, i przestaniecie traktować mnie jak głupka. A te słoiki… Przecież one nie mieszczą się już w lodówce. Nie obraź się, ale wróćmy na stare tory – powiedział i spojrzał w talerz. Usta mu drżały, a dłonie zacisnął w pięści. – Bo to trochę tak, jakbyś nie wierzyła, że wyzdrowieję. Jakbyś chciała spędzić ze mną ostatnie dni…

Anna przełknęła ślinę, odstawiła swój talerz i usiadła obok. Gula w jej gardle zrobiła się nagle tak duża, że Kier nie mogła wypowiedzieć ani jednego słowa. Oddychała głęboko, by powstrzymać napływające do oczu łzy. Mrugała szybko, ponieważ obraz twarzy Tristana tracił ostrość, wreszcie odchrząknęła i powiedziała:

– Po pierwsze, synek, wyzdrowiejesz, choćbym miała sprzedać duszę samemu diabłu…

– Lepiej tak nie mów, mamuś. – Chłopak się uśmiechnął. Wyraźnie odetchnął z ulgą. – Życie potrafi zmusić do naprawdę strasznych rzeczy.

Annę przeszył dreszcz. Czy to znaczy, że Janusz złamał zasadę i powiedział Tristanowi całą prawdę? Czy przyznał, że był wtyką dziadka i przez całe życie kontrolował ją i raportował niemal każdy jej krok? Każde słowo. Każdą decyzję. Że wziął z nią ślub, bo taki miał układ z przyszłym teściem?

– Dlaczego tak mówisz, synek? – spytała pełna niepokoju.

– W literaturze jest mnóstwo takich przykładów. – Chłopak wzruszył ramionami. – To jak, wracamy do starego systemu? – spytał drżącym głosem.

– Dobrze – przytaknęła. – Ale rozmawiamy codziennie i natychmiast dajesz znać, gdyby coś było nie tak. W nocy, o północy. Umowa? – Wyciągnęła rękę, a syn nachylił się i pocałował ją delikatnie, po czym przytrzymał jej dłoń przy policzku.

Anna podniosła drugą rękę i objęła Tristana za szyję. Nie wyrywał się, nie uciekał jak zwykle. Tego dnia pozwolił się przytulić pierwszy raz, od kiedy jako siedmiolatek zamieszkał z ojcem, a Anna wreszcie odważyła się pozostać w uścisku.

Klaudia Margocka trzymała przed sobą obmytą z błota puszkę. Siedziała przy stole w maleńkiej kuchni i obracała znalezisko w dłoni. Bliźniaki wreszcie zajęły się bajką, w piekarniku dochodziła zapiekanka na kolację, którą mąż zażyczył sobie w SMS-ie, bo po kilkudniowej trasie chciał wreszcie zjeść „porządny domowy obiad”.

Delikatnie otworzyła wieko i wyjęła skórzane etui. Suwak lekko się zacinał. Drżącymi dłońmi wysunęła zawartość i spojrzała na widniejący na breloku numer telefonu. Westchnęła przeciągle, wstukała cyfry na ekranie swojego najnowszego smartfona i niepewnie przyłożyła aparat do ucha. Po kilku sygnałach usłyszała kobiecy głos. Jego ton był niski i smutny.

– Halo…

– Dzień dobry, nazywam się Klaudia Margocka. Czy pani nie zgubiła kluczy?

– To jakaś pomyłka. – Głos z drugiej strony kiepsko ukrywał irytację.

– Proszę pani – Klaudia nabrała tchu – dziś na Gocławiu w pobliżu przedszkola znalazłam klucze. Jest przy nich metalowy brelok – przesunęła palcem po wygrawerowanych cyfrach – z numerem telefonu, pod który właśnie dzwonię. – Odsunęła komórkę od ucha i spojrzała na wyświetlacz, by się upewnić, czy prawidłowo wstukała numer. – Może ktoś z domowników zgubił, a nawet o tym nie wie – dodała zdecydowanym tonem, by zainteresować rozmówczynię.

– Jakie to są klucze?

– Dwa takie jak do gerdy i jeden żółty, mały – opisała Klaudia. – Są w takim czarnym skórzanym etui…

Rozmówczyni zaczęła głośno oddychać. Spytała drżącym głosem:

– A czy z tyłu jest ono nieco uszkodzone, jakby skóra została zadarta?

Klaudia obróciła je i dojrzała rysę. Wcześniej nie zwróciła na nią uwagi, przecież niemal każde etui jest porysowane od kluczy.

– Tak, tak myślę. Przez całą długość.

– To niemożliwe, Boże! – jęknęła kobieta i nagle się rozłączyła.

Piekarnik zaczął pikać. Powinna teraz dodać startego sera. Margocka zerknęła zdezorientowana na wygaszony wyświetlacz i ponaglana nieznośnym pikaniem odłożyła telefon. Co za dziwna babka, pomyślała i uchyliła drzwiczki piekarnika. Niewielkie mieszkanie natychmiast wypełniła aromatyczna woń zapiekanki.

– Jemy? – W drzwiach kuchni stanął Jacek i łypnął na matkę.

– Tak, za chwilę będzie tata, to zjemy w komplecie. – Klaudia posypała potrawę serem i zamknęła drzwiczki. Ten dzieciak ciągle jest głodny. Pokręciła głową z lekkim rozdrażnieniem. Leżący na stole smartfon zawibrował. Sięgnęła po telefon. Przyszedł SMS. Kliknęła na kopertkę i otworzyła wiadomość: „Wkrótce skontaktuje się z panią policja. Proszę odebrać telefon”.

Zerknęła na brelok. To numer nadawcy. Cholera! W co ja się wpakowałam? Klaudia poczuła, jak zasycha jej w gardle. Przełknęła ślinę, wpatrując się w treść wiadomości. Wygasiła ekran.

W mieszkaniu rozdzwonił się domofon. Drgnęła.

– Tata! Tata! – Podekscytowane bliźniaki rzuciły się pędem do drzwi.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI