U Pana Boga przy stole. Podlasie i Suwalszczyzna. Przewodnik po lokalnych przysmakach w dwudziestu jeden rozdziałach podany oraz na niezliczonych półmiskach, talerzach, w garneczkach i szklanicach serwowany, okraszony oryginalnymi wschodniemi przepisami i recepturami - Michał Skoczek, Paweł Kotwica - ebook

U Pana Boga przy stole. Podlasie i Suwalszczyzna. Przewodnik po lokalnych przysmakach w dwudziestu jeden rozdziałach podany oraz na niezliczonych półmiskach, talerzach, w garneczkach i szklanicach serwowany, okraszony oryginalnymi wschodniemi przepisami i recepturami ebook

Michał Skoczek, Paweł Kotwica

4,4

Opis

Kuchnia Podlasia i Suwalszczyzny to kuchnia Pogranicza: kuchnia prosta, wiejska, z silnymi wpływami litewskimi, białoruskimi, ukraińskimi, żydowskimi i tatarskimi. Ale to także kuchnia biedy, gdzie mięso jadano od święta, za to ziemniaki kilka razy dziennie. Dlatego kuchnia Podlasia i Suwalszczyzny to królestwo potraw przyrządzanych z ziemniaków: kiszki ziemniaczanej, placków, babki, pierogów, kartaczy, kołdunów oraz cepelinów przyrządzanych na rozmaite sposoby. Jak różnie może smakować, ot, choćby zwykła kiszka ziemniaczana, przekonali się autorzy tej książki, odwiedzając 36 lokali serwujących lokalne jadło w północno-wschodniej Polsce, poczynając od Sokołowa Podlaskiego, Drohiczyna i Siemiatycz, poprzez Hajnówkę, Supraśl i Białystok, a na Suwałkach i Sejnach kończąc. A to zaledwie kilka miejscowości na ich wypasionej trasie! Autorzy rzetelnie, ze swadą i humorem, opisali to, co dostali do zjedzenia, powstał więc nie tylko przewodnik po knajpkach Suwalszczyzny i Podlasia, ale też po regionalnych smakach i potrawach. Czy jest coś, co łączy te wszystkie miejsca, w których byli? Zdanie, które słyszeli prawie wszędzie, gdy dziwili się, żę porcje takie duże: "Tu jest Podlasie, tu się jedzenia nie żałuje!". A na odchodne dostali jeszcze kilkanaście przepisów na regionalne potrawy, którymi się z Wami dzielą... Jedzenie na zdjęciach, które zamieszczone są w tej książce, nie jest stylizowane, ale dokładnie takie, jakie autorzy dostali z kuchni i za każde uczciwie zapłacili, książka ta bowiem nie powstała na bazie recenzji sponsorowanych. Żaden z właścicieli opisywanych tu lokali nie zapłacił nawet złotówki ani wydawnictwu, ani jej autorom. Autorzy tej książki usiedli przy stole w lokalach, które sami wybrali, zamówili to, co chcieli zamówić, zjedli, dzieląc się swoimi wrażeniami z każdej uczty. A zatem jedynym sponsorem wydania tej książki jesteś Ty, Drogi Czytelniku. Jeśli zdecydujesz się na zakup, będziemy szczęśliwi i mamy nadzieję, żę będzie Ci wszędzie smakowało. Smacznych podróży po Suwalszczyźnie i Podlasiu!

O AUTORACH:
Michał Skoczek - urodzony w Dzień Matki Roku Pańskiego 1973, w internecie znany jako Żorż Ponimirski. Ojciec - Założyciel bloga Street Food Polska (streetfoodpolska.pl). Młody, szczupły, wykształcony, z wielkiego miasta Kielce. Po ukończeniu szkół podstawowych rzucił się w wir życia towarzyskiego. Birbant wielbiący uciechy stołu i biesiady z przyjaciółmi. Ceni rzeczy proste, więc przedkłada kawior nad kuchnię molekularną. Wielbiciel Franca Fiszera, skamandrytów i świętego spokoju. Potrafi czytać i pisać prawie bez omyłek, a także rozmawiać telefonicznie.

Paweł Kotwica - od trzydziestu lat dziennikarz sportowy, trochę dłużej smakosz. Uczciwie zapracował na swój każdy kilogram. Wielbiciel piłki ręcznej, lekkiej atletyki, snookera i jeszcze kilku sportów, prawie każdej muzyki, a także ryb w dowolnym wydaniu, domowych wędlin i serów, kwasu chlebowego oraz kuchni śródziemnomorskiej. Z sukcesami uprawia na balkonie pomidorki koktajlowe, produkuje też domowy jogurt. Na starość chce się wyprowadzić na wieś, najchętniej mazurską lub podlaską, a umrzeć planuje przy stole, podczas biesiady z przyjaciółmi. Na razie mieszka w Kielcach.

FRAGMENT KSIĄŻKI:
"W Duchowych Łąkach traficie na kuchnię podlaską w niebanalnym wydaniu. Nie przecudowanym, molekularnym czy nowoczesnym - nie ma tu pianki z boczku, frytek z drobiu i móżdżku z nóżek - a w takim, które udowadnia, że kuchnia podlaska nie musi być tłusta, ciężka i kaloryczna. Pomijając fakt, że w życiu nie zjedliśmy tylu kwiatków co podczas jednego posiłku tutaj, wyszliśmy totalnie oszołomieni. Nie przypuszczaliśmy, że kuchnia podlaska, prosta do bólu, może być tak fantastycznie "stuningowana" bez straty jakości. Ona wręcz zyskała na przyprawieniu i udekorowaniu. Weźmy taką babkę ziemniaczaną. Kremowa, w wersji jarskiej, więc bez kawałków mięsa, podana z ogórkami kiszonymi i śmietaną - to niby standard. Ale nie. Sos owocowy, którego krople zdobiły półmisek, nie był tam dla ozdoby. Sos ten wymieszany z dobrą śmietaną dodawał babce rześkości i lekkości. A zioła i jadalne kwiaty nadały daniom niesamowity posmak.
Duchowe Łąki to miejsce, gdzie jedzenie podawane jest jak malarskie formy. Idealnie komponuje się z rozwieszonymi na ścianach obrazami, ustawionymi wszędzie półeczkami z rękodziełem i ziołami. To jedzenie cieszy wszystkie zmysły".

"Na początek zdecydowaliśmy się na rosół grzybowy z pierożkami pielmieni. Rany, jakie cudo! Mocny, wyrazisty klarowny wywar pełen smaku i aromatu leśnych grzybów. Micha o pojemności basenu olimpijskiego była tak wypełniona pierożkami, grzybami i warzywami, że kucharz musiał pewnie nalewać rosół pipetą, żeby nie przelać. Rosół sążnisty, postawiłby na nogi po kilkudniowym przepiciu, pielmieni z delikatnym, ale wyraźnie czosnkowym farszem, rozpływały się w ustach. I grzyby w dawce wręcz gargantuicznej. Jeśli mielibyśmy się do czegoś przyczepić, to grzybki, poza prawdziwkami, były lekko ciapowate, ale cóż, po sezonie trzeba korzystać z mrożonek i takich sytuacji się nie uniknie".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 105

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (17 ocen)
12
2
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
e-wunia

Nie polecam

Ta książka to doskonały przykład jak kiepsko można opowiedzieć ciekawą historię, te słabe żarty, brrr. Ale... Podlasie to cudowne miejsce, raj dla smakoszy, w wielu opisanych miejscach byłam i polecam:)
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

Pod­la­sie to magiczna kra­ina, gdzie w jed­nych miej­scach czas się zatrzy­mał, a w innych pły­nie wol­niej niż gdzie­kol­wiek indziej w Pol­sce. Kra­ina lasów, jezior, rzek, bocia­nów i żurawi, pięk­nych wido­ków, pysz­nego jedze­nia i przy­ja­znych ludzi. Kra­ina, którą budo­wała wie­lo­kul­tu­ro­wość.

Pod­la­sie i Suwalsz­czy­zna są piękne przez cały rok. Pla­nu­jąc wyjazd, należy zasta­no­wić się, czy chcemy cie­szyć się słoń­cem i cie­płem, bujną zie­le­nią w sezo­nie, czy wolimy spo­kój bez tury­stów poza sezo­nem. Oba warianty mają swoje wady i zalety. Ponie­waż byli­śmy tam i w sezo­nie, i poza nim, możemy podzie­lić się z Wami spo­strze­że­niami.

W sezo­nie, który zaczyna się w kwiet­niu, mamy więk­szy wybór otwar­tych lokali oraz ryb – lokalne agro­tu­ry­styki, malut­kie sma­żal­nie i wędzar­nie dzia­łają wła­śnie od kwiet­nia do wrze­śnia. Nie­stety, wyjazd w sezo­nie to rów­nież korki, brak miejsc par­kin­go­wych i nie­bo­tyczne kolejki do kul­to­wych lokali. W sezo­nie wypo­ży­czymy rower – pole­camy, bo tras rowe­ro­wych jest tu naprawdę dużo – czy popły­wamy kaja­kiem, a i spa­ce­ruje się przy­jem­niej, kiedy jest cie­pło.

Poza sezo­nem korki nam nie grożą, samo­chód zapar­ku­jemy bez pro­ble­mów, a do knaj­pek i barów wej­dziemy z mar­szu. Ale pobyt jesie­nią i zimą ma swoje minusy – mniej­szy wybór czyn­nych knaj­pek, barów i jadło­dajni, a także krót­sze godziny ich pracy. Na przy­kład w Tyko­ci­nie w marcu wszyst­kie lokale gastro­no­miczne otwie­rane są dopiero o godzi­nie dwu­na­stej, a zamy­kane o sie­dem­na­stej lub osiem­na­stej – jedy­nie kawiar­nię otwie­rano o jede­na­stej. Jeśli więc pla­nu­je­cie posia­dówkę przy czymś moc­niej­szym, wybór lokali w mniej­szych miej­sco­wo­ściach jest bar­dzo ogra­ni­czony.

Co znaj­dzie­cie w naszym prze­wod­niku? Przede wszyst­kim opo­wie­ści o pod­la­skim i suwal­skim jedze­niu – pro­stym, regio­nal­nym i prze­pysz­nym. Pod­czas dłuż­szych wypraw sta­ramy się jak naj­czę­ściej pró­bo­wać lokal­nych potraw, bo ten spo­sób pozna­wa­nia świata uwa­żamy za naj­lep­szy. Nie sku­piamy się tutaj na kra­jo­bra­zach i zabyt­kach, cho­ciaż o nich wspo­mi­namy. Nie znaj­dzie­cie tutaj recen­zji rame­nowni, bur­ge­rowni czy punk­tów z zapie­kan­kami, bo wpraw­dzie lubimy rów­nież takie smaki, ale chcemy Wam prze­ka­zać jak naj­wię­cej tych regio­nal­nych. Tym bar­dziej że wielu z nich nie znaj­dzie­cie ni­gdzie indziej. Oczy­wi­ście nie byli­śmy w sta­nie odwie­dzić wszyst­kich lokali, które ofe­rują regio­nalne przy­smaki. To zada­nie na mini­mum mie­sięczny pobyt w sezo­nie. Nie­mniej reko­men­da­cje, które znaj­dzie­cie na kar­tach prze­wod­nika, powinny wystar­czyć na dwa, trzy inten­sywne jedze­niowo week­endy.

Last but not least. Nasz prze­wod­nik nie powstał na bazie recen­zji spon­so­ro­wa­nych. Nie zapo­wia­da­li­śmy się w loka­lach przed przy­jaz­dem, nie wysy­ła­li­śmy do wła­ści­cieli wia­do­mo­ści typu: „Hej, jeste­śmy Street Food Pol­ska, będziemy w pobliżu i za jedyne XXX zł może­cie zna­leźć się w naszym prze­wod­niku”. Jedze­nie na zdję­ciach nie jest sty­li­zo­wane, ale dokład­nie takie, jakie dosta­li­śmy z kuchni i za każde uczci­wie pła­ci­li­śmy. Począt­kowo pla­no­wa­li­śmy poda­wać ceny potraw, ale infla­cja i sytu­acja mię­dzy­na­ro­dowa spra­wiły, że nie ma to sensu, bo ceny zmie­niają się zbyt szybko. W więk­szo­ści przy­pad­ków aktu­alne menu z cenami znaj­dzie­cie na stro­nach inter­ne­to­wych opi­sy­wa­nych lokali. Przy­go­to­wa­li­śmy także nie­spo­dziankę dla Czy­tel­ni­ków, któ­rzy nie tylko kochają jeść w lokal­nych knajp­kach, ale także pich­cić we wła­snej kuchni regio­nalne pysz­no­ści – znaj­dzie­cie tu prze­pisy na naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczne dania Pod­la­sia i Suwalsz­czy­zny.

Rozdział I. O kuchni Podlasia i Suwalszczyzny

Roz­dział I

O kuchni Pod­la­sia i Suwalsz­czy­zny

Kuch­nia tego regionu to kuch­nia pro­sta, wiej­ska, z sil­nymi wpły­wami litew­skimi na Suwalsz­czyź­nie, a także bia­ło­ru­skimi, ukra­iń­skimi, żydow­skimi i tatar­skimi. Kró­luje natu­ral­ność i swoj­skość pro­duk­tów: chle­bów, kieł­bas, serów, owo­ców, warzyw, grzy­bów, ryb. Cha­rak­te­ry­styczne dla tego regionu są potrawy z ziem­nia­ków: placki i kiszka ziem­nia­czana, a także kar­ta­cze, znane rów­nież na Litwie jako cepe­liny. Kar­ta­cze, pyzy, cepe­liny – czym się od sie­bie róż­nią? Pyzy są spo­rzą­dzane z suro­wych ziem­nia­ków, choć można je też mie­szać z ugnie­cio­nymi ziem­nia­kami goto­wa­nymi. Kar­ta­cze zaś, zwane cepe­li­nami lub didžkukuliai, to litew­skie podłużne klu­ski z ziem­nia­ków suro­wych i goto­wa­nych, spo­rzą­dzane naj­czę­ściej w pro­por­cjach 3:1. Podaje się je z nadzie­niem, nato­miast pyzy mogą być bez nadzie­nia. Róż­nią się też kształ­tem – pyzy są kuli­ste, a kar­ta­cze mają kształt wrze­ciona. Cza­sem do cia­sta nie dodaje się goto­wa­nych ziem­nia­ków, a jedy­nie zapa­rza surowe starte ziem­niaki gorącą wodą przed lepie­niem. Zasad­ni­czą róż­nicą mię­dzy kar­ta­czami a pyzami jest to, że do kar­ta­czy nie dodaje się mąki ziem­nia­cza­nej do prze­tar­tych ziem­nia­ków.

Inne cha­rak­te­ry­styczne dla Pod­la­sia dania z ziem­nia­ków to kiszka ziem­nia­czana i babka ziem­nia­czana. Tę drugą spo­tkamy rów­nież pod nazwą kugel w loka­lach ser­wu­ją­cych kuch­nię żydow­ską. Praw­do­po­dob­nie to wła­śnie pod­la­scy Żydzi wpro­wa­dzili babkę na tutej­sze stoły. Obie potrawy robi się z tar­tych ziem­nia­ków, do któ­rych doda­jemy skwarki, a nie­kiedy rów­nież mięso. Następ­nie babkę prze­kłada się na bla­chę lub foremkę i zapieka w piecu. Kiszka wymaga więk­szej uwagi, gdyż ziem­nia­cza­nym far­szem należy nadziać bara­nie jelita, tak jak kieł­basę. W loka­lach gastro­no­micz­nych naj­czę­ściej podaje się babkę z sosem grzy­bo­wym i surów­kami, ale w wielu domach tra­dy­cyj­nie jada się ją z zim­nym mle­kiem. W sezo­nie wybor­nie sma­kuje z kwa­śnym mle­kiem lub jogur­tem. A jesz­cze lepiej, o każ­dej porze roku, odsma­żona w pla­strach na chrupko.

Potrawą cha­rak­te­ry­styczną dla kuchni Pod­la­sia Zabu­żań­skiego są zaguby. Przy­go­to­wuje się je z cia­sta pie­ro­go­wego, które się wał­kuje, nakłada farsz z prze­tar­tych ziem­nia­ków, zawija w rulon, jak roladę, i gotuje. Następ­nie tnie się na podłużne kawałki i podaje pro­sto z wody z okrasą lub obsmaża. Zaguby ser­wo­wane są bez dodat­ków, z surów­kami, okrasą, śmie­taną lub z mię­sną świe­żonką.

Na Pod­la­siu i Suwalsz­czyź­nie bar­dzo silne są wpływy kuchni kra­jów ościen­nych – Litwy, Ukra­iny, Bia­ło­rusi, a także kuchni żydow­skiej i mniej­szo­ści tatar­skiej.

Bliny żmudz­kie oraz bliny litew­skie to fasze­ro­wane mię­sem placki ziem­nia­czane. Żmudz­kie robi się z goto­wa­nych ziem­nia­ków, a litew­skie z suro­wych.

Cie­ka­wym spe­cja­łem jest mar­ci­nek – cia­sto cha­rak­te­ry­styczne dla Haj­nówki i oko­lic. To pra­co­chłonny wypiek, składa się bowiem z wielu plac­ków – cienko roz­wał­ko­wa­nych i prze­ło­żo­nych śmie­taną. Powia­dają, że ory­gi­nał z Haj­nówki nie ma sobie rów­nych, lecz my naj­lep­szego mar­cinka jedli­śmy w Sta­rej Szkole w Sokółce.

Sękacz i mro­wi­sko to kolejne cha­rak­te­ry­styczne dla Pod­la­sia i Suwalsz­czy­zny wypieki. Sękacz jest cia­stem bisz­kop­to­wym, do któ­rego wyko­na­nia potrze­bu­jemy ok. 40-50 jajek, litra kwa­śnej śmie­tany, kilo­grama mąki i cukru oraz połowy kilo­grama masła, dwóch cytryn i czte­rech cukrów wani­lio­wych. Tra­dy­cyjne sta­ro­pol­skie cia­sto było wypie­kane na ogni­sku, nad któ­rym umiesz­czano drew­niany wałek – obra­cany i pole­wany cienką war­stwą cia­sta. Spły­wa­jąca i kapiąca masa spra­wia, że poja­wiają się na nim cha­rak­te­ry­styczne sęki. Prze­ciętny sękacz ma około 50-60 cm wyso­ko­ści. Naj­lep­szy sękacz kupi­cie w nie­po­zor­nym Juna­ko­rze w Milej­czy­cach. Mro­wi­sko to z kolei wieża usy­pana z fawor­ków. Polana mio­dem, posy­pana makiem, cza­sami rodzyn­kami i wiór­kami koko­so­wymi.

Inne regio­nalne przy­smaki to socze­wiaki, zupa opień­kowa, pie­rogi i gołąbki z opień­kami. Socze­wiaki, znane rów­nież jako kakory litew­skie, to popu­larna na pogra­ni­czu pol­sko-litew­skim sta­ro­pol­ska potrawa regio­nalna – rodzaj pie­czo­nego z cia­sta ziem­nia­cza­nego placka nadzie­wa­nego socze­wicą. O zupie opień­ko­wej, pie­ro­gach i gołąb­kach z opień­kami piszemy w roz­dziale poświę­co­nym Pola­nie Żubra w Bia­ło­wieży.

Rozdział II. Tykocin

Roz­dział II

Tyko­cin

„Pojedźże wresz­cie… do Tyko­cina, tego przed­mie­ścia Wied­nia i Peters­burga, tam gdzie otchła­nie pie­kieł i idylle wieczne” – zachęca Michał Szy­mań­czak w swo­ich Krót­kich for­mach tyko­ciń­skich.

W Tyko­ci­nie wystar­czy być raz, góra trzy razy, by się w tym mia­steczku zako­chać. Szcze­gól­nie poza sezo­nem, kiedy wie­czo­rem zapada cisza, ulice pusto­szeją, z komi­nów snuje się dym pach­nący drew­nem, a w knaj­pach wyda­wane są ostat­nie tego dnia posiłki. Piękny jest też Tyko­cin latem, kiedy nad Narwią wszystko się zie­leni, z gniazd docho­dzi kle­kot bocia­nów, a tłumy zmę­czo­nych drogą tury­stów, któ­rych więk­szość trak­tuje Tyko­cin jedy­nie jako przy­sta­nek, raczą się chłod­ni­kiem, zim­nym kwa­sem i pie­ro­gami z jago­dami.

Ide­al­nie opi­suje kli­mat tego mia­steczka Roman Paw­łow­ski we wpro­wa­dze­niu do wspo­mnia­nych wcze­śniej Krót­kich form tyko­ciń­skich: „Klasz­tor Bene­dyk­tyń­ski i białe wieże Kościoła Św. Trójcy po pra­wej, namiot dachu na Wiel­kiej Syna­go­dze i białe fasady żydow­skich kamie­ni­czek po lewej, środ­kiem czer­wone płasz­czy­zny dachów. Za linią zabu­dowy – sze­roka na kilka kilo­me­trów dolina Narwi z nie­wi­doczną z tego miej­sca nitką rzeki. Za nią – łąki i sta­ro­rze­cza cią­gnące się aż do ciem­nej linii lasu po dru­giej stro­nie doliny. Ten widok, nie­za­leż­nie od pory dnia czy roku, nie­odmien­nie napeł­nia moje serce i umysł uczu­ciem spo­koju i pew­no­ści, że jestem we wła­ści­wym miej­scu. Jestem w domu”.

Na por­talu Atrak­cje Pod­la­sia prze­czy­tać można, że histo­ria Tyko­cina sięga cza­sów Księ­stwa Mazo­wiec­kiego. Prawa miej­skie uzy­skał w 1425 roku za sprawą księ­cia mazo­wiec­kiego Janu­sza I Star­szego. „Jesz­cze tego samego roku Tyko­cin został włą­czony w gra­nice Wiel­kiego Księ­stwa Litew­skiego. Rzą­dzący mia­stem wój­to­wie prze­ka­zy­wali wła­dzę dzie­dzicz­nie, aż do 1542 r. Wtedy to Tyko­cin prze­szedł pod wła­da­nie króla Zyg­munta Augu­sta. Mia­sto to stało się ponow­nie czę­ścią ziem pol­skich w 1569 r.” – czy­tamy na Atrak­cjach Pod­la­sia. Tyko­cin w XVIII i XIX w. funk­cjo­no­wał pod zabo­rem pru­skim, następ­nie w Księ­stwie War­szaw­skim i Kró­le­stwie Pol­skim.

W dzieje Tyko­cina wpi­sani są osad­nicy żydow­scy, któ­rzy poja­wiali się tutaj na początku XVI wieku. W kolej­nym wieku wybu­do­wano muro­waną syna­gogę, którą dziś zwie­dzają tury­ści. Żydzi przy­czy­nili się do roz­woju han­dlu i rze­mio­sła w mia­steczku swoją przed­się­bior­czo­ścią i pra­co­wi­to­ścią. Spo­łecz­ność żydow­ska, sta­no­wiąca przed II wojną świa­tową połowę miesz­kań­ców Tyko­cina, znik­nęła w wyniku zagłady Żydów w cza­sie oku­pa­cji nie­miec­kiej.

Z Tyko­ci­nem zwią­zane były znane posta­cie histo­ryczne: sta­ro­sta tyko­ciń­ski Łukasz Gór­nicki – sekre­tarz króla Zyg­munta Augu­sta, het­man wielki litew­ski Janusz Radzi­wiłł, który zmarł w Tyko­ci­nie, het­man Ste­fan Czar­niecki, który otrzy­mał Tyko­cin i całe sta­ro­stwo od króla Jana Kazi­mie­rza jako dowód wdzięcz­no­ści za walecz­ność w woj­nie ze Szwe­dami. Kró­lo­wie i magnaci chęt­nie odwie­dzali Tyko­cin – to tu August II usta­no­wił Order Orła Bia­łego.

W 1950 roku Tyko­cin utra­cił prawa miej­skie i odzy­skał je dopiero w 1993 roku. Boga­tej histo­rii mia­steczka towa­rzy­szy rów­nie cie­kawa histo­ria kuli­narna, o któ­rej poświad­cza kilka uro­kli­wych miejsc z bar­dzo dobrą kuch­nią. A oto i one:

Tejsza

Restau­ra­cja Tej­sza, ul. Kozia 2, 16-080 tyko­cin

Po podróży, głodni jak wataha wil­ków, roz­po­czę­li­śmy degu­sta­cję Pod­la­sia w cen­trum żydow­skiej czę­ści Tyko­cina, czyli w restau­ra­cji Tej­sza miesz­czą­cej się tuż obok syna­gogi. Ten naj­star­szy gastro­no­miczny przy­by­tek w mie­ście ist­nieje od 1978 roku. „Tej­sza” to po hebraj­sku dzie­więć, co ma być nawią­za­niem do powie­ści Jirziego Lan­gera Dzie­więć bram do tajem­nic cha­sy­dów. Ale jest rów­nież inne, dru­gie zna­cze­nie tego słowa – mia­no­wi­cie „tej­sza” to znie­kształ­cone hebraj­skie słowo „koza”, a restau­ra­cja mie­ści się wła­śnie przy ulicy Koziej.

Kuch­nia Tej­szy nie jest koszerna, a poza tra­dy­cyj­nymi daniami żydow­skimi można spró­bo­wać także dań pol­skich. Miesz­cząca się w sute­re­nie daw­nego domu tal­mu­dycz­nego restau­ra­cja przy­po­mina raczej gospodę, w któ­rej czas się zatrzy­mał, ale to plus, bo two­rzy swoj­ską i domową atmos­ferę.

Wła­ści­cielka owego zacnego przy­bytku, pani Ela, kuch­nię żydow­ską poznała, pra­cu­jąc w restau­ra­cjach w bel­gij­skiej Antwer­pii oraz w Nowym Jorku (ame­ry­kań­ska restau­ra­cja mie­ściła się w żydow­skim klu­bie gol­fo­wym). Gośćmi Tej­szy byli mię­dzy innymi Woj­ciech Sie­mion, Emi­lia Kra­kow­ska, Rado­sław Pazura, Agnieszka Osiecka i Sze­wach Weiss.

Lokal w sezo­nie jest wręcz oble­gany, my tra­fi­li­śmy jesz­cze na pustki, jedy­nie tuż przed naszym wyj­ściem poja­wiła się para, na następny dzień awi­zo­wała się więk­sza grupa, a jak powie­działa nam miła wła­ści­cielka, tyko­ci­nia­nie czę­sto orga­ni­zują u niej imprezy rodzinne.

Byli­śmy bar­dzo głodni, więc zaata­ko­wa­li­śmy rosół żydow­ski z far­fel­kami, czyli jakby zacier­kami, który od razu posta­wiłby nas na nogi, gdyby nie to, że nie zamie­rza­li­śmy wsta­wać. Na drugi ogień cymes, do któ­rego zaży­czy­li­śmy sobie kugiel, czyli rodzaj babki ziem­nia­cza­nej, z mię­sno-warzyw­nymi dodat­kami. Cymes był cyme­sem – praw­dzi­wie mię­ciutka woło­wina w sosie na pół­słodko, z napęcz­nia­łymi od sosu rodzyn­kami i mar­chewką!

Spró­bo­wa­li­śmy też śle­dzia po żydow­sku (naj­słab­szy punkt pro­gramu), kawioru żydow­skiego i kre­pla­chów. Kawior żydow­ski – czyli sie­kana wątróbka z cebulą i jaj­kiem podana na chru­pią­cej macy – poza­mia­tał. Świetny, pie­przny, wręcz zachę­ca­jący do popi­cia go czymś moc­niej­szym. Wódek żydow­skich w lokalu nie­stety nie ser­wują, ale można zamó­wić izra­el­skie wina, z czego sko­rzy­sta­li­śmy. Warta grze­chu jest także wątróbka duszona w sosie mio­do­wym z rodzyn­kami. Mocny, żela­zi­sty posmak wątróbki zła­many jest słod­kim sosem. Pycha. A dla kogo wątróbka jest jed­nak zbyt dużym wyzwa­niem, ten niech zamówi kre­pla­chy, czyli pie­rogi z soczy­stą woło­winą. Albo prze­pyszny kugel, czyli żydow­ską wer­sję babki ziem­nia­cza­nej. Bar­dzo kre­mowa kon­sy­sten­cja, dobrze dopra­wione cia­sto z kawał­kami kieł­basy z kur­czaka i warzyw.

Jeśli tylko będzie­cie w Tyko­ci­nie, koniecz­nie wstąp­cie do Tej­szy. To dobra oka­zja, by spró­bo­wać zna­nych sma­ków w zupeł­nie innej odsło­nie.

Galeria Sztuki i Smaku „Opowieści z Narwi”

Gale­ria Sztuki i Smaku„Opo­wie­ści z Narwi”, Plac Ste­fana Czar­niec­kiego 9, 16-080 Tyko­cin

Mie­li­śmy ten lokal w pla­nach już dwa lata temu, ale po wizy­cie w Pie­ro­garni byli­śmy tak obje­dzeni, że nie wci­snę­li­by­śmy już nawet szklanki wody. W 2022 roku nie odpu­ści­li­śmy i zamel­do­wa­li­śmy się kar­nie w „Opo­wie­ściach…”.

Nasze dru­gie tyko­ciń­skie „miej­sce kaźni”, defi­niu­jące sie­bie jako „tawernę rzeczną”, doce­niamy za pomy­słową nazwę, choć kone­se­rami fan­ta­styki nie jeste­śmy. Zaczęło się wpraw­dzie od małego zgrzytu, bo lokal sprze­daje rów­nież pamiątki i rekla­muje się jako „gale­ria sztuki i ręko­dzieła”, a jeden z naszych kom­pa­nów miał pro­blem ze zna­le­zie­niem koszulki w swoim roz­mia­rze – wbi­cie go w naj­więk­szą moż­liwą było dużą sztuką i wyma­gało ręko­dzieła kilku osób. Na entrée na pół stołu roz­la­li­śmy piwo, ale potem było już tylko lepiej.

Po wbi­ciu kolegi w naj­więk­szą zna­le­zioną koszulkę przy­stą­pi­li­śmy do kon­sump­cji. Kusiły nas ryby, ale prze­sym­pa­tyczna kel­nerka rzu­ciła nie­jako mimo­cho­dem: „A kar­ta­cze jak raz wła­śnie docho­dzą”. I co zro­bisz, jak nic nie zro­bisz? Odpu­ścisz taką oka­zję? Kilka chwil póź­niej dwa gorące jak pie­kło, pro­sto z gara, kar­ta­cze w towa­rzy­stwie oma­sty paro­wały na tale­rzu. Pyszne, soczy­ste, wyra­zi­ste nadzie­nie, zwarte, kle­iste cia­sto. Kla­syk powie­działby: „Żyjemy, Sta­siu!”.

Sma­żone w deli­kat­nej, mącz­nej panierce stynki, ryby wiel­ko­ści frytki, były ide­alną prze­ką­ską do lokal­nego piwa i kwasu chle­bo­wego. Niech się scho­wają bał­kań­skie girice czy gavun! Stynki mogli­by­śmy jeść codzien­nie. Szcze­gól­nie z takim sosi­kiem.

A że jeste­śmy abso­lut­nymi wyznaw­cami reli­gii zupo-ryb­nej, to gdy tylko widzimy taką polewkę w kar­cie, nikt nas nie prze­kona, żeby spró­bo­wać innej. Ta w „Opo­wie­ściach…” była solidna, esen­cjo­nalna, aro­ma­tyczna, gęsta, pełna warzyw, z lanymi klu­secz­kami i z bonu­sem w postaci ryb­nych pul­pe­ci­ków.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki