Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wykorzystaj w pełni swój doskonały umysł!
Znany psychiatra kliniczny i autor bestsellerów, Norman E. Rosenthal, pokazuje, jak prosta codzienna praktyka Medytacji Transcendentalnej (TM) może trwale poprawić stan naszego umysłu i zdrowia. Z metody Rosenthala korzystają wielcy twórcy, gwiazdy i ludzie sukcesu z całego świata. Teraz i ty możesz ją poznać!
Dzięki metodom opisanych w tej książce dowiesz się, jak:
Metoda opisana przez Rosenthala to coś więcej niż tylko narzędzie do walki ze stresem czy sposób na lepsze samopoczucie. Dzięki zawartym w książce wskazówkom osiągniesz rzeczy, o których dotychczas nawet nie śniłeś.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 416
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału:
Super Mind: How to Boost Performance and Live a Richer and Happier Life Through Transcendental Meditation
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Katarzyna Masłowska
Redakcja: Aleksandra Zok-Smoła
Korekta: Justyna Yiğitler, Małgorzata Denys
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Jolygon / Shutterstock.com
Copyright © 2016 by Norman E. Rosenthal
All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.
This edition published by arrangement with TarcherPerigee, an imprint of Penguin Publishing Group, a division of Penguin Random House LLC.
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Bartłomiej Kotarski, 2019
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydawca ani autor nie udzielają profesjonalnych porad, nie świadczą także usług konkretnym osobom. Idee, procedury i sugestie zawarte w tej książce nie mogą stanowić alternatywy dla konsultacji z lekarzami. Kwestie natury zdrowotnej wymagają opinii specjalistów. Ani autor, ani wydawca nie są odpowiedzialni za jakiekolwiek szkody rzekomo wynikające z informacji lub sugestii zawartych w tej książce.
Autor książki dołożył wszelkich starań, aby wszelkie podane w niej numery telefonów, adresy stron internetowych oraz inne dane kontaktowe były precyzyjne i aktualne w momencie publikacji, jednak ani autor, ani wydawca nie ponoszą odpowiedzialności za błędy lub zmiany zaistniałe po wydaniu ksiązki. Wydawca nie ma kontroli nad stronami internetowymi prowadzonymi przez inne osoby i nie ponosi odpowiedzialności za zamieszczane przez nie treści.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-510-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Monika Lipiec
Książkę tę dedykuję
Bobowi Rothowi
W moim początku jest mój kres.
T.S. Eliot
Czy kiedykolwiek zakończyłeś jakiś projekt lub zrealizowałeś zamysł, a po jakimś czasie zmieniłeś zdanie? Wszystkie towarzyszące ci wówczas uczucia, które z perspektywy czasu można uznać za przedwczesne, były mimo wszystko prawdziwe: ulga połączona (zapewne) z zadowoleniem, ale także z poczuciem smutku. Trudno się pożegnać z pomysłami i postaciami, z którymi spędziliśmy tyle godzin. Rozstrzygnięcie i zakończenie pewnego rozdziału w życiu niesie ze sobą nagrody, ale także poczucie utraty czegoś ważnego. Tak właśnie się czułem po ukończeniu Transcendence, książki – podobnie jak obecna pozycja – traktującej o medytacji transcendentalnej (MT) i jej efektach. Wydawało mi się, że napisałem wówczas wszystko, co miałem na ten temat do powiedzenia.
Byłem jednak w błędzie. Rację miał za to T.S. Eliot, który napisał: „W moim początku jest mój kres”. Święte słowa.
Już raz zatoczyłem pełne koło, jeżeli chodzi o MT. Po raz pierwszy usłyszałem o tej technice medytacji w RPA w latach 70. XX wieku. W chaosie codziennych obowiązków nie zwróciłem na nią wówczas uwagi. Trzydzieści pięć lat później (w 2008 roku) za namową młodego pacjenta zacząłem medytować i robię to regularnie do dziś. Po zauważeniu pozytywnych następstw medytacji – zmniejszenia się niepokoju i reaktywności emocjonalnej – zacząłem polecać tę metodę niektórym moim pacjentom. Spora część z nich doświadczyła równie imponujących lub nawet lepszych niż moje rezultatów. Po lekturze wielu książek poświęconych MT byłem tak zafascynowany jej zaletami, że postanowiłem raz jeszcze zasiąść do pisania.
Tabela 1. Cztery wyższe stany świadomości (według tradycji wedyjskiej)
Etap 4: Transcendencja – doświadczanie jaźni w trakcie cichej medytacji.
Etap 5: Kosmiczna świadomość – doświadczanie transcendencji w czynach – termin tradycyjnie stosowany do wyrażenia tego stanu w formie w pełni zrealizowanej i ciągłej.
Etap 6: Udoskonalona kosmiczna świadomość – stan, w którym rozwój zmysłów i uczuć jest na maksymalnym poziomie.
Etap 7: Świadomość jedności – stan, w którym doświadczamy transcendentnej rzeczywistości nie tylko w sobie, ale także we wszystkim i we wszystkich wokół.
Choć zarówno moja poprzednia publikacja, jak i Umysł doskonały są poświęcone korzyściom płynącym z praktykowania MT, Transcendence traktowała głównie o udokumentowanym wpływie MT na zdrowie fizyczne i emocjonalne, zwłaszcza u osób cierpiących na stany lękowe, depresję, uzależnienia czy zespół stresu pourazowego (PTSD), natomiast w niniejszej książce (poza opisem walorów MT w codziennym, pełnym obowiązków życiu) wyjaśniam, w jaki sposób medytacja transcendentalna prowadzi do osiągnięcia nowego stanu świadomości. Termin ten może budzić wątpliwości naukowców, ale doskonale pasuje do doświadczeń, które zamierzam tu opisać.
Twórca MT, Maharishi Mahesh Yogi, wyszczególnił kilka stanów świadomości, w tym trzy powszechnie akceptowane (normalny stan czuwania, sen i marzenia senne) oraz cztery dodatkowe, opisane pokrótce w tabeli 1 (powyżej) i nieco szerzej w przypisach1.
Transcendencja (etap 4) zostanie szczegółowo opisana w rozdziałach 4 i 5, a w pełni zrealizowany stan kosmicznej świadomości (etap 5) – w rozdziale 18. Pisząc o stanach świadomości powyżej etapu 4 (transcendencja), będę je jednak zbiorowo określał mianem superumysłu. Termin ten dobrze harmonizuje ze współczesnością, którą cechuje szalone tempo życia i sieć wzajemnych powiązań. Dziś, gdy tak często jesteśmy zdominowani przez stres, musimy mieć do dyspozycji wszystkie neurony, synapsy i obwody mózgowe. Zdecydowałem się na termin superumysł, ponieważ opisuje on doświadczenie cechujące się nie tylko zwiększoną sprawnością umysłową i umiejętnością rozwiązywania problemów, ale także stanem wrażliwości emocjonalnej, empatii, dystansu i zdolności dyplomatycznych. To właśnie wówczas umysł pracuje na najwyższych obrotach i nie jest to doświadczenie chwilowe (czego zaznał prawie każdy z nas), lecz ciągłe i konsekwentnie pogłębiające się wraz z upływem czasu.
***
Pierwsze oznaki tego stanu u siebie i u niektórych pacjentów zacząłem zauważać wkrótce po publikacji Transcendence (w 2011 roku). Medytowałem dalej i po jakimś czasie dostrzegłem nowe i nieoczekiwane następstwa. Zasadniczo można było je podzielić na dwie kategorie. Pierwszą z nich mogę określić jako codzienne zmiany zachodzące w świadomości. Odczucia stabilności emocjonalnej, intensywności doznań, uwolnienia się od ograniczeń oraz wewnętrznego spokoju (doświadczane dotychczas jedynie w czasie sesji medytacyjnych) zaczęły przenikać do mojego codziennego życia. Przez jakiś czas po medytacji wyczuwałem wokół siebie coś na kształt przyjemnej poświaty, którą zauważały także osoby postronne.
„Medytowałeś, prawda?”, zapytał mnie mój dociekliwy przyjaciel. Rozmawiając z pacjentem lub kolegą o odczuciach towarzyszących medytowaniu, czułem, że stopniowo wchodzę w ten stan promieniującego wewnętrznego spokoju, a jednocześnie coraz bardziej angażuję się w rozmowę. Z początku miałem wrażenie, że tylko ja doświadczam tego zjawiska, ale później odkryłem, że spokój w czasie aktywności to fenomen dość powszechny wśród osób od dawna praktykujących medytację.
Wraz z rozwojem świadomości moje życie zaczęło się zmieniać na lepsze (to druga kategoria zmian). Ponownie przekonałem się, że zmiany te są czymś typowym dla osób, które medytują od kilku miesięcy czy lat, choć (co wyjaśnię później) często pojawiają się już po kilku dniach od pierwszej sesji MT. Więcej na ten temat napiszę w dalszej części książki. Na tym etapie pragnę tylko zaznaczyć, że moje życie stało się prostsze, a ja byłem szczęśliwszy. Zauważyłem to nie tylko ja, ale także moja rodzina, przyjaciele czy koledzy po fachu. Właśnie te dwa typy zmian – rozwój świadomości oraz poprawę jakości życia – określam zbiorowo mianem superumysłu.
Uświadomiłem sobie, że skoro zmiany pojawiły się wkrótce po rozpoczęciu przygody z medytacją, to mogą mieć z nią jakiś związek. Zastanawiałem się, czy czynnikiem wywołującym wspomniane zmiany jest rozwój świadomości, której zaawansowana postać tradycyjnie określana jest jako kosmiczna świadomość. Czy obecność stabilności i ciszy wypełniających codzienne życie osób medytujących wpływa na ich samopoczucie, a tym samym na ich codzienne zajęcia i kontakty z innymi ludźmi? Nie jest to wszak nowa koncepcja. Mędrcy głosili ją od wieków, ale teraz chodziło o moje własne doświadczenia, a zauważyłem, że osobiste odczucia często mają dla nas większe znaczenie niż opinie ekspertów. Teraz mamy do dyspozycji nowe technologie i budowaną przez stulecia wiedzę na temat ludzkiego umysłu, dzięki czemu niewysłowiona mądrość naszych przodków może zostać potwierdzona naukowo.
Własny umysł zawsze postrzegałem jako pewnego rodzaju laboratorium, w którym oryginalne (z mojego punktu widzenia) obserwacje rozbudzają we mnie ciekawość od zawsze będącą źródłem mojej motywacji. Tego właśnie doświadczałem jako młody człowiek, gdy po raz pierwszy zauważyłem, że poziom mojej energii i dobry nastrój znikają podczas krótkich i ciemnych zimowych dni, aby powrócić wraz z nadejściem wiosny. Nigdy wcześniej nie zaobserwowałem tego zjawiska, gdy mieszkałem w skąpanej w słońcu RPA, a ten drastyczny kontrast między reakcją na pory roku w starym i nowym miejscu zamieszkania przyczynił się do sporządzenia przeze mnie opisu choroby afektywnej sezonowej (ang. SAD – seasonalaffective disorder)2. Później okazało się, że jestem tylko jednym z milionów ludzi cierpiących na tę dolegliwość.
W podobny sposób uświadomiłem sobie, że medytacja zmienia moją codzienną świadomość, i wówczas zaczęły mi się przytrafiać różne wspaniałe rzeczy. Niczym odkrywca, który natknął się na jakiś cud natury, poczułem nieodpartą chęć dowiedzenia się wszystkiego na ten temat i podzielenia się swoimi obserwacjami w nadziei, że przyniosą one korzyści innym.
Tak więc pora zacząć.
Czy to może być prawda?
Podtytuł mojej książki jest obietnicą, zgodnie z którą MT może usprawnić umysł i pomóc nam wieść bogatsze i szczęśliwsze życie. Nie wiem jak ty, ale gdy ja widzę tego typu obietnice, staję się bardzo podejrzliwy. Podobnie było z moją ulubioną kuzynką Lois, która wysłuchała w Londynie mojego wykładu na temat MT. Podejrzewam, że zjawiła się tam głównie z poczucia rodzinnej lojalności, ale prelekcja zrobiła na niej na tyle duże wrażenie, że sama nauczyła się tej techniki, a podczas naszego spotkania rok później wyrażała swój zachwyt medytacją, którą uprawiała regularnie. Twierdziła, że to właśnie dzięki temu zdołała wyrwać się z toksycznego związku. Wyjawiła mi: „Byłam zdziwiona, że to wszystko okazało się prawdą. Mówiąc szczerze, myślałam, że to tylko chwyt reklamowy” (za to właśnie kocham rodzinę: powiedzą ci prawdę, gdy inni będą na to zbyt uprzejmi).
W tej książce piszę o licznych przypadkach wielkich zmian towarzyszących rozwijającej się świadomości. Ludzie, o których mowa, to często najwybitniejsi przedstawiciele swoich dziedzin i moim zdaniem nie jest to przypadek. Wydaje mi się, że wszystkie osoby pracujące na najwyższych obrotach mają, świadomie lub nie, pewne cechy superumysłu. Potrafią na przykład zachować spokój, będąc pod presją, i są bardzo odporne na stres. Dbają o zdrowie, wyznaczają standardy w dziedzinie innowacyjności i kreatywności. Są nie tylko mocno zaangażowane w to, co robią, ale w razie potrzeby potrafią też zachować dystans. Starannie dobierają swoje zajęcia, nie tracąc z oczu szerszej perspektywy i ignorując błahe detale. Aby jednak wykształcić superumysł, wcale nie trzeba być wybitnie wydajnym. Chodzi o to, aby osiągnąć maksimum własnego potencjału, a nie dorównywać wyidealizowanym standardom.
W dalszej części zamierzam też po raz pierwszy przedstawić wyniki ankiety z udziałem ponad 600 osób praktykujących MT, które zapytano o stan świadomości i jakość życia po rozpoczęciu medytacji. Nawet jeżeli przyjmiemy, że tak korzystne zmiany są rzeczywiście możliwe, to pojawia się pytanie, czy ich przyczyną była wyłącznie medytacja transcendentalna. Odpowiedź brzmi: nie. Istnieje wiele dróg prowadzących do jednego celu. Jestem przekonany, że prawie każdy potrafi doświadczyć transcendencji – wewnętrznego przebudzenia superumysłu. To naturalny stan mózgu, o którym informowali nas przedstawiciele różnych kultur na przestrzeni dziejów (o czym wspominam w dalszej części książki). Na razie jednak zajmijmy się dość oczywistą kwestią: skoro do tych wyższych stanów świadomości można dotrzeć wieloma drogami, dlaczego polecam właśnie MT?
Zanim odpowiem na to pytanie, chciałbym wspomnieć o serii wydarzeń, które nastąpiły w czasie pierwszego roku mojej rezydentury w szpitalu Columbia Presbyterian Hospital w Nowym Jorku. Raz w tygodniu, rankiem, odbywałem sesję psychoterapeutyczną ze swoim długoletnim pacjentem. Celem naszych spotkań była z jednej strony próba udzielenia mu pomocy, a z drugiej – zdobycie przeze mnie doświadczenia w prowadzeniu terapii zgodnej z zasadami psychoanalizy, które zalecają, by unikać dawania pacjentom bezpośrednich rad. Mój przełożony był pod tym względem nieugięty: „Nie mów pacjentowi, co ma robić ani jak ma to robić” – powtarzał. „Pomóż mu samodzielnie znaleźć odpowiedź”.
Muszę w tym miejscu wspomnieć, że te poranne spotkania odbywały się w klinice znajdującej się na piątym piętrze budynku, w którym windę uruchamiano dopiero w późniejszych godzinach. Jeden z pracowników wyjaśnił nam jednak, że da się to obejść: należało wsiąść do windy w sąsiednim budynku, wjechać na piąte piętro, a następnie przemieszczając się istnym labiryntem korytarzy, dotrzeć do kliniki, korzystając po drodze z nierzucającego się w oczy przejścia. Dzięki temu życie, przynajmniej moje, stało się znacznie łatwiejsze. Zjawiałem się na miejscu spotkania wcześniej i byłem gotowy do zajęć, podczas gdy mój pacjent – mężczyzna w średnim wieku – przychodził zziajany i czerwony na twarzy po forsownej wspinaczce schodami na piąte piętro. Wydawało się to niesprawiedliwe, ale wyraźnie poinstruowano mnie, że nie mogę podpowiadać pacjentom, co i jak mają robić. Cóż więc mi pozostało?
W sytuacji gdy jakiś autorytet mówi nam „nie”, popularną strategią stosowaną przeze mnie (a także przez mojego bystrego trzyletniego syna) jest znalezienie innego autorytetu. Tak więc zrobiłem. Zapytałem innego przełożonego – mniej zauroczonego psychoanalizą, a w zasadzie wręcz wrogo do niej nastawionego. Wyjaśniłem swój dylemat i opowiedziałem o tajnym przejściu.
– Co powinienem zrobić? – zapytałem.
– Naturalnie powiedzieć mu. Sam nigdy się o tym nie dowie – odpowiedział.
Zgadzam się, że dobrze jest pomagać ludziom samodzielnie znajdować odpowiedzi, ale wiem, że są w życiu pewne ścieżki (mam tu na myśli także życie umysłu), na które trudno trafić samodzielnie. Od czasów tamtej lekcji zawsze wskazuję je innym, gdy uznam, że jest to pomocne. Podobnie jest z medytacją transcendentalną – najprostszym znanym mi sposobem na doświadczenie transcendencji, najkrótszą drogą do superumysłu i wszelkich związanych z nim korzyści. Tak więc z radością i entuzjazmem dzielę się tym, czego dowiedziałem się o MT, w nadziei, że skorzystasz na tym tak samo jak moi pacjenci.
W jakim celu napisałem tę książkę i dlaczego właśnie teraz?
Kiedy ukończyłem pisanie poprzedniej książki zatytułowanej Transcendence, wydawało mi się, że zawarłem w niej wszystko, co warto było powiedzieć na temat MT, więc nic mi już nie pozostało. Transcendence przedstawiała MT jako skuteczną metodę pomagania ludziom w rozwiązywaniu ich problemów takich jak stres i związane z nim dolegliwości. Natomiast motywacją do napisania książki Umysł doskonały była chęć pomocy wszystkim (w tym także osobom zdrowym i odnoszącym sukcesy, a nawet cechującym się maksymalną skutecznością działania), którzy chcą wieść bogatsze, bardziej kreatywne i satysfakcjonujące życie. Tym razem pragnąłem pokazać, w jaki sposób MT wpływa na funkcjonowanie mózgu (nie tylko w związku z redukcją poziomu stresu) i otwiera nam drogę do nowych możliwości.
W tych pełnych wyzwań i stresu czasach jesteśmy zmuszeni poruszać się w skomplikowanym środowisku, zachowując jednocześnie wewnętrzną równowagę. Chcąc osiągnąć ten cel, często sięgamy po najnowsze zdobycze techniki. Ich rola w naszym życiu staje się coraz większa, dzięki czemu mamy niespotykany dotąd dostęp do informacji, a także wytwarzamy specyficzną więź z innymi ludźmi. Tego typu wynalazki czasem jednak mogą nas przytłaczać, odbierając nam wewnętrzną przestrzeń i ciszę, która sprzyja poczuciu szczęścia i pobudza kreatywność. Najwyższy czas znaleźć sposób na powiększenie tej wewnętrznej przestrzeni, a dzięki temu wprowadzić do naszego codziennego chaosu radosną ciszę. Mam nadzieję, że książka Umysł doskonały będzie mapą, która pomoże ci osiągnąć ten cel.
Oto kilka kluczowych pytań, na które odpowiem w tej książce:
•Czym właściwie jest świadomość?
•Czy świadomość można rozwijać i jak to się ma do koncepcji superumysłu?
•Czym jest superumysł i jaki jest jego związek z kosmiczną świadomością?
•Co czujemy, gdy rozwija się świadomość?
•Jakie są fizyczne oznaki takiego rozwoju?
•Jakie mamy na to wszystko dowody naukowe?
•Czy rozwój świadomości ma jakąś wartość poza samym jego doświadczaniem? Jakie są dary superumysłu?
•Czy superumysł może pomóc nam zwiększyć skuteczność działania i kreatywność, a co za tym idzie, odnosić osobiste oraz zawodowe sukcesy?
•Czy dzięki superumysłowi można się wzbogacić materialnie?
•Co z poczuciem spełnienia i szczęściem?
Maharishi i Beatlesi
W pełni urzeczywistniony superumysł – stan, w którym transcendencja wypełnia codzienne życie w sposób nieprzerwany – w tradycji wedyjskiej nosi nazwę kosmicznej świadomości. Pierwszy raz usłyszałem to określenie w dość magicznych okolicznościach – na koncercie organizowanym w sali Radio Music Hall, gdzie były członek zespołu The Beatles, Paul McCartney, mówił o kosmicznej świadomości i wplótł ten temat w skoczną, zapadającą w pamięć melodię, zresztą bardzo pogodną. To była prosta piosenka o zaproszeniu, które Maharishi Mahesh Yogi wystosował bezpośrednio do McCartneya: „Chodź i dziel ze mną kosmiczną świadomość”.
McCartney opowiadał o wydarzeniach z 1968 roku, gdy wraz z pozostałymi Beatlesami odwiedził Maharishiego w Riśikeś w Indiach. Był to burzliwy okres konfliktów międzypokoleniowych, ale jednocześnie – mówiąc słowami Simona i Garfunkela – „czas niewinności”. W tamtej epoce hasła Make love not war1 i flower-power były czymś wszechobecnym i uosabiały ducha czasu – coraz mniej akceptowanej wojny w Wietnamie, rewolucji seksualnej i przekonania, że coś tak niewinnego, jak idea pokoju i miłości, może mieć większy wpływ na świat niż karabiny i granaty.
Wśród tego niepokoju społecznego narodziły się ikony ówczesnej epoki, a zespół The Beatles był jedną z najbardziej znanych. Na szczęście ci przełomowi muzycy trafili na ważnego przewodnika duchowego, który odegrał kluczową rolę w naszej historii. Mowa tu o Maharishim Maheshu Yogim, mężczyźnie drobnej budowy, o łagodnym wyrazie twarzy i bujnych włosach. Ubierał się w białe, zwiewne szaty – tradycyjny strój wedyjskiego mnicha – i często nosił na szyi wieniec z kwiatów. Maharishi studiował w Himalajach przez czternaście lat i był głównym uczniem wielkiego mędrca Brahmanandy Saraswatiego, znanego jako Guru Dev, u którego poznał starożytną wedyjską technikę medytacji.
Maharishi nazwał tę technikę medytacją transcendentalną i był tak silnie przekonany o jej wielkim potencjale niesienia pomocy ludziom, że postanowił uczyć jej na całym świecie. Misję tę wypełniał bardzo skutecznie, w dużej mierze dzięki własnym cechom charakteru. Osoby, które go spotkały, często mówiły o jego błyskotliwym umyśle (z wykształcenia był lekarzem), charyzmatycznej osobowości, na pozór niewyczerpanych pokładach energii, etyce pracy (sypiał w nocy tylko przez kilka godzin), radości, którą roztaczał wokół siebie, oraz o jego fascynacji wszystkim wokół. Zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej Maharishi głęboko rozmyślał nad naturą świadomości i miał opinię autorytetu w sprawach związanych z naukami wedyjskimi. Krótko mówiąc, był jednocześnie innowatorem i doskonałym sprzedawcą, który przedstawił zarówno Wschodowi, jak i Zachodowi potężną technikę medytacji, ale także interesujące połączenie prostoty i wyrafinowanych umiejętności typowych dla człowieka światowego.
Z perspektywy czasu wydaje się logiczne, że te ikony dwóch różnych światów – Beatlesi i Maharishi – w końcu się spotkały. Beatlesi szukali odpowiedzi na pytania, które wynikały z konfliktów tamtego okresu, a Maharishi miał na nie czarujące odpowiedzi. Zasadniczo przekaz był prosty: medytuj, zaglądaj w głąb siebie i poszerzaj granice własnej świadomości. W ten sposób uda ci się zmienić zarówno siebie, jak i otaczający cię świat.
Metafory świadomości
Rozwijając abstrakcyjne pojęcia, takie jak świadomość, dobrze jest sięgnąć do metafor pomagających nadać kształt i treść koncepcjom, które mogą się wydawać zbyt ulotne. Mój mądry mentor zastosował pewnego razu to podejście, chcąc wytłumaczyć mi potencjał nieświadomych procesów kształtujących nasze życie. Powiedział wówczas: „Nieświadomość jest jak wiatr. Nie widzisz go, ale możesz dostrzec jego działanie, patrząc na poruszające się gałęzie drzew i liście rozrzucone po trawniku”.
Rozpatrując zagadnienie świadomego umysłu, mamy nieco bardziej stabilny grunt, ponieważ – z definicji – świadome myśli i uczucia są dla nas dostępne, jeżeli postanowimy się im przyjrzeć. Podobnie jednak jak nieświadome procesy, te świadome również poruszają gałęziami. Tak więc inną ważną metodą oceniania własnych procesów mentalnych jest przyglądanie się naszemu życiu. Zacytuję Biblię: „poznacie ich po owocach”3.
Ten cytat przywodzi mi na myśl jedno z ulubionych powiedzeń Maharishiego: „Podlewaj korzeń i delektuj się owocami”. W jego rozumieniu medytacja transcendentalna to właśnie podlewanie korzenia, czyli pielęgnowanie psychiki w najgłębszej postaci. Owocami są tu zaś nagrody, które miałyby być rezultatem tego procesu. Aby czerpać korzyści z medytacji transcendentalnej, być może nie trzeba wiedzieć nic więcej. „Medytuj i działaj – zwykł mawiać Maharishi – a odczujesz korzyści w postaci poprawy jakości twojego życia”.
Jeżeli jednak chcemy rozwinąć tę metaforę, możemy potraktować rozwój wyższej formy świadomości jako kolejne etapy pośrednie między korzeniem a owocem. Takie właśnie doświadczanie wyższej formy świadomości (które samo w sobie przynosi radość) oraz towarzyszące mu korzyści określam zbiorowo jako superumysł.
Innym sposobem postrzegania świadomości jest rozumienie jej jako medium, w którym się poruszamy i w którym doświadczamy naszego życia. Przypomina to wodę, w której pływa ryba. Istotne jest, czy woda ta jest przejrzysta, czy brudna, świeża, czy trująca. Jakość naszej świadomości i jej oddziaływanie na nasze życie to klucz do udanej egzystencji.
Czasami nasze rozmaite stany świadomości porównuje się także do różnokolorowych okularów. Przez czerwone szkła widzimy świat na czerwono, a przez niebieskie – na niebiesko. Według tej metafory superumysł pozwala nam założyć przejrzyste okulary, dzięki którym widzimy świat takim, jaki naprawdę jest.
Żyjemy w świecie zaawansowanej technologii, więc to naturalne, że wpływ medytacji transcendentalnej często opisuje się za pomocą terminologii zapożyczonej ze świata komputerów i telefonów komórkowych. Ludzie mówią o medytacji w celu „zresetowania” umysłu i wiem, co mają na myśli. Kiedy czuję się zestresowany i wyczerpany, jedna sesja medytacji transcendentalnej może naładować akumulatory. Z czasem jednak natknąłem się na dwie nowe (i szersze) metafory komputerowe. Medytacja transcendentalna „aktualizuje mój system” lub umożliwia mi skorzystanie z „potężniejszego komputera”. Krótko mówiąc, chodzi tu o superumysł. Gdy myślę o medytacji, nie tylko oczekuję, że pozbędę się dręczącego mnie aktualnie stresu, ale chcę także pielęgnować rozwój świadomości, usprawnić działanie swojego umysłu i poprawić jakość życia.
Zanim przejdziemy dalej, pragnę wyjaśnić kilka kwestii dotyczących superumysłu. Po pierwsze, nie sugeruję, że każdy może robić, na co tylko ma ochotę. Wszyscy mamy pewne indywidualne ograniczenia. Mam raczej na myśli zdolność osiągnięcia pełnego potencjału – czegoś, do czego dążą ludzie sukcesu. Po drugie, nie uważam, że superumysł to końcowy etap procesu i że możemy powiedzieć: teraz osiągnąłem superumysł i dotarłem do celu! Moim zdaniem jest to proces ciągłego rozwoju, w którym świadomość ewoluuje razem z sukcesem i dobrym samopoczuciem.
Jak zdefiniować superumysł?
W swojej książce często stosuję termin superumysł, więc najlepiej na samym początku wyjaśnić, co mam przez to na myśli. Superumysł to stan umysłu, na który składa się rozwój wyższych stanów świadomości i który pojawia się równolegle z obniżeniem poziomu stresu, lepszym stanem zdrowia fizycznego i wzbogacającymi życie cechami charakteru. Rozwój superumysłu często następuje u osób praktykujących medytację transcendentalną (choć nie tylko) i można go zmierzyć oraz scharakteryzować za pomocą kwestionariusza integracji świadomości (zob. rozdział 7).
Przewodnik po książce
Niniejsza książka jest podzielona na trzy części: część 1 (po wstępie) mówi o nowej nauce zajmującej się świadomością (rozdział 2). Mam tu na myśli zbiór intrygujących odkryć, które zmieniły to, co uznawano dotychczas za filozoficzne domysły, w mierzalne zjawiska, takie jak odczyt EEG (elektroencefalograficzny). Przyjrzymy się zarówno tym nowym odkryciom, jak i starożytnej wiedzy dotyczącej rozwoju świadomości, którą dziś możemy potwierdzić naukowo.
W rozdziale 3 opisano metodę, która moim zdaniem jest najlepszą drogą do rozwoju świadomości. Mowa tu o medytacji transcendentalnej. Rozdział 4 traktuje o subiektywnym doświadczaniu transcendencji, zaś rozdział 5 porusza kwestie związane z fizjologicznymi podstawami takiego stanu.
W rozdziale 6 przedstawiono superumysł, opisując tajemnicze procesy, dzięki którym długotrwałe doświadczanie łagodności przekształca się w kontinuum spokoju. Te terminy zostały zaczerpnięte ze starożytnego tekstu – Jogasutr Patańdźaliego – zacytowanego w epigrafie do niniejszej książki.
W rozdziale 7 zaprezentowano kwestionariusz integracji świadomości opracowany przeze mnie i przez moich kolegów w celu zmierzenia komponentów superumysłu w taki sam sposób, w jaki naukowcy badają funkcje psychologiczne, na przykład przygnębienie, szczęście, odporność i niepokój. Przedstawiliśmy ten kwestionariusz ponad 600 osobom praktykującym MT i po raz pierwszy ujawniamy wyniki badania właśnie tu.
W części 2 wyjaśniono, w jaki sposób zasadniczo rozwijające się wolno dary superumysłu czasami pojawiają się szybko. Do takich darów zaliczam lepsze samopoczucie i sprawniejsze funkcjonowanie umysłu (rozdziały 8 i 9), radość i korzyści związane z osiągnięciem stanu superumysłu (rozdział 10) oraz przyspieszony rozwój wewnętrzny (rozdział 11). W wielu sytuacjach życiowych musimy zbilansować dwa fronty emocjonalne, które z pozoru wydają się przeciwstawne. Mamy być zaangażowani w życie, ale jednocześnie nie przejmować się zbytnio sytuacjami, w których rozsądniej jest po prostu dać za wygraną. Mam nadzieję, że udało mi się pokazać sposób naturalnego pojawiania się tej delikatnej równowagi jako etapu rozwoju superumysłu (rozdział 12). Następnie opisano ciekawe przypadki ludzi, którzy tuż po rozpoczęciu medytacji poczuli, że mają więcej szczęścia, zupełnie jakby świat ich wspierał (rozdział 13). Wiele osób nie rozumie różnic między transcendencją a mindfulness – inną bardzo popularną formą medytacji. W rozdziale 14 dokonano porównania tych dwóch podejść. W ostatnich dwóch rozdziałach drugiej części książki wyjaśniono, w jaki sposób w miarę rozwoju świadomości ludzie mogą niemal automatycznie osiągnąć szczęście, a czasem nawet bogactwo – dwie rzeczy, o które tak często zabiegamy (rozdziały 15 i 16).
Mam nadzieję, że na tyle rozbudziłem twoją ciekawość, że zechcesz dowiedzieć się więcej na temat sposobów rozwoju świadomości i możliwości otrzymania od niej niemal nadnaturalnych darów. Część 3 jest poświęcona prezentacji sposobów odmiany ludzkiego życia przez rozwijający się superumysł oraz dróg prowadzących do umożliwienia ludziom jego doświadczania i osiągania płynących z tego korzyści przez dwadzieścia cztery godziny na dobę (rozdział 18). Jest to stan tradycyjnie określany mianem kosmicznej świadomości. Choć tak zaawansowany etap rozwoju świadomości nie jest wymogiem do korzystania z zalet superumysłu, to jego w pełni rozwinięta forma jest czymś fascynującym.
W rozdziale 19 scharakteryzowano mniej typowe sposoby rozwijania świadomości – „transcendentalne niespodzianki” – intensywne mistyczne doświadczenia, które pojawiają się samoistnie (i dlatego nie można ich zaplanować), ale mimo to mogą mieć długofalowe następstwa. W ostatnim rozdziale, zatytułowanym Ku uniwersalnej więzi, krótko opisano, w jaki sposób rozwija się superumysł, tłumiąc nasze indywidualne obawy, a tym samym zapewniając sposób na wykształcenie więzi łączącej nas z innymi ludźmi i ze wszechświatem jako całością.
Pozwól, że bez zwłoki zabiorę cię w podróż ku rozwijaniu świadomości i superumysłowi.
1 Według tradycji wedyjskiej wyróżniamy siedem stanów świadomości. Trzy podstawowe to stan czuwania, sen i marzenia senne. Wyżej znajdują się:
– świadomość transcendentalna: transcendentalne doświadczanie jaźni w ciszy towarzyszącej medytacji,
– kosmiczna świadomość: doświadczanie transcendencji w działaniu; blask tego stanu, transcendentalna jaźń jest utrzymywana podczas normalnego stanu czuwania, a także we śnie i w stanach świadomości towarzyszącym marzeniom sennym.
– udoskonalona kosmiczna świadomość uzewnętrznia się w wyniku stopniowego rozwoju zmysłów i emocji. Tutaj doświadczasz otoczenia w sposób najbardziej szczegółowy. Twoja miłość, współczucie i wdzięczność w stosunku do przyjaciół, rodziny i całej ludzkości osiągają maksymalny potencjał. W tym stanie wedyjska maksyma „Świat jest moją rodziną” znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
– świadomość jedności: M.Y. Maharishi powiedział, że jest to stan pełnej samorealizacji, pełnego oświecenia. W tym stanie doświadczasz transcendentalnej rzeczywistości nie tylko w sobie, ale także we wszystkich i we wszystkim.
2 Rosenthal N.E., et al., Seasonal affective disorder: A description of the syndrome and preliminary findings with light therapy, „Archives of General Psychiatry”, s. 41 (January 1984): 72–80; Rosenthal N.E., Zimowe smutki, W.A.B, Warszawa 1995.
3 Ewangelia według św. Mateusza 7:16, Biblia Tysiąclecia, Pallottinum, Poznań 2003.
Świadomość to jedyna prawdziwa rzecz na świecie i największa spośród wszystkich tajemnic.
Vladimir Nabokov
W tym samym czasie, w którym Beatlesi odwiedzali Maharishiego, studiowałem medycynę. Jak przyzna większość studentów, na medycynie trzeba się wiele nauczyć i nie wszystko jest interesujące lub choćby przydatne z punktu widzenia dalszego rozwoju zawodowego. O wielu poznanych wówczas detalach zdążyłem już zapomnieć; inne, wcale nie bardziej istotne, wciąż mam w głowie. Na przykład bardzo zapadły mi w pamięć dziwnie brzmiące terminy, takie jak obwódka Zinna czy kanał Schlemma, opisujące mało znane, choć istotne struktury w oku. Nie zapomnę też raczej nazw łacińskich takich jak substantia nigra czy locus coeruleus oznaczających odpowiednio czarną masę i fioletową kropkę, czyli niewielkie, ale bardzo ważne obszary mózgu.
Gdy jednak zadaję sobie pytanie, czego się dowiedziałem na studiach na temat świadomości, odpowiedź brzmi: niewiele. Nasz przykładowy pacjent był nieprzytomny, przytomny albo gdzieś pomiędzy – po wstrząśnieniu, zamroczony lub otępiony. Moje przygotowanie psychiatryczne było równie niekompletne. Uczyliśmy się o śnie i jego wielu etapach oraz zaburzeniach, uczestniczyliśmy też w wykładzie na temat hipnozy. Dowiedzieliśmy się także co nieco o nastroju, niepokoju i zaburzeniach wyszczególnionych w najnowszej edycji podręcznika o dolegliwościach natury psychiatrycznej. Mówiono nam, że mamy pytać o myśli, sny i uczucia, starać się zrozumieć, skąd się one biorą i jak sobie z nimi radzić. Gdy o tym myślę, uświadamiam sobie, że uczyliśmy się o zawartości świadomości – o jej treści, a nie o niej samej. Świadomość jako temat badań nie była częścią programu nauczania.
Współczesna nauka
Czytając doskonałą i wyczerpującą książkę Consciousness and the Brain neurobiologa Stanislasa Dehaenego, profesora psychologii doświadczalnej i poznawczej w Collège de France, dowiedziałem się, że ja i moi towarzysze z RPA nie jesteśmy sami w tych mrocznych czasach. Zdaniem Dehaenego słowo świadomość zostało wykluczone z dyskursu naukowego, kiedy był on jeszcze studentem, czyli w latach 80. XX wieku. Dehaene pisze: „Ze zdziwieniem odkryłem, że na spotkaniach w laboratorium nie wolno było nam wypowiadać słowa na «ś» […]. A później, pod koniec lat 80., wszystko się zmieniło. Dziś kwestie związane ze świadomością znajdują się w centrum uwagi neurologów”1.
Na temat świadomości napisano już wiele, z czego dużą część stanowią rozważania natury spekulacyjnej i filozoficznej. Mowa tu o pytaniach typu: Kto tak naprawdę posiada świadomość? Daniel Dennett porusza tę kwestię w swojej encyklopedycznej książce Świadomość. Pyta on: „Czy posiadają ją noworodki? A żaby? A co z ostrygami, mrówkami, roślinami, robotami, zombie…?”2. W tej książce nie będę wkraczał na tak ryzykowne terytorium. Jako psychiatra i badacz skłaniam się raczej ku podejściu empirycznemu zaadaptowanemu przez Dehaenego i jego kolegów.
Dehaene wskazuje trzy fundamentalne elementy, które umożliwiły transformację świadomości z postaci „filozoficznej tajemnicy w zjawisko laboratoryjne”. Elementy te to „stworzenie lepszej definicji świadomości; odkrycie, że świadomość może być manipulowana doświadczalnie; oraz nowy szacunek dla zjawisk subiektywnych”.
Powiedzmy, że na ekranie przed twoimi oczami na ułamek sekundy wyświetla się obrazek. Trwa to tak krótko, że (z definicji) nie jesteś w stanie go zarejestrować. Innym sposobem maskowania obrazu tak, aby nie dało się go zarejestrować (nawet gdy wyświetli się go nam przed oczyma), jest powiązanie go z obrazami rozpraszającymi uwagę. Ten sam obraz można też wyświetlić przez dłuższą chwilę lub bez dodatkowych obrazów, abyśmy mogli go zauważyć i oświadczyć, że on istnieje.
Badacze przeprowadzili próby, w których na różne sposoby prezentowano ludziom obrazy i badano ich reakcję pod kątem doniesień subiektywnych (informacje na temat dostrzeżonych obrazów) oraz konkretnych zmian w mózgu (na przykład zapis EEG i metody obrazowania). Następnie poprzez skorelowanie raportów subiektywnych z pomiarami pracy mózgu naukowcom udało się ustalić cztery sygnatury EEG świadczące o istnieniu świadomości. Przedstawiam je w tabeli 2 (na następnej stronie).
Trzeci czynnik wspomniany przez Dehaenego – nowy szacunek dla zjawisk subiektywnych – większość psychiatrów skomentowałaby słowami „najwyższy czas”. Od początków terapii (a tak naprawdę od początków medycyny) lekarze polegali na relacjach pacjentów dotyczących ich świadomych doświadczeń, często uzyskując przy tym doskonałe rezultaty.
Tabela 2 przedstawia cztery cechy świadomości – schematy widoczne na odczycie EEG świadczące o tym, że reakcja pacjenta na bodźce jest świadoma3. Naukowcy znają prosty sposób ustalania, czy osoba doświadcza bodźców świadomie, czy nie: po prostu pytają. Zapis EEG jest mierzony za pomocą elektrod przymocowanych do głowy.
Tabela 2. Cztery sygnatury EEG świadczące o obecności świadomości
Reakcja EEG zostaje wzmocniona i dotyczy wielu obszarów mózgu. Na podstawie różnic między reakcjami EEG na bodźce podprogowe (takie, które są zarejestrowane nieświadomie) a reakcjami świadomymi naukowcy porównują wpływ tych dwóch zjawisk do różnic między śnieżką (bodźce nieświadome) a lawiną.
Reakcja EEG na bodźce przybiera postać falową przypominającą pagórkowatą drogę. Dopiero podczas świadomych prób (gdy badany jest świadomy istnienia bodźców) naukowcom udaje się zaobserwować szczególnie wyraźny trzeci pagórek, zwany P300, który często pojawia się po około 300 milisekundach od zaistnienia bodźca.
Podczas prób świadomych EEG wykazuje „znaczący wzrost aktywności pasma gamma rozpoczynający się po upływie około 300 milisekund”. Podczas prób nieświadomych ta długość fali zwykle zanika po 200 milisekundach od zaistnienia bodźca.
Gdy bodźce są odbierane w sposób świadomy, zawsze pojawia się „wyraźna synchronizacja sygnałów elektromagnetycznych w korze mózgowej”. Informacje docierające do etapu świadomości zostają uznane przez mózg za szczególnie istotne. Jest więc logiczne, że różne obszary mózgu komunikują się ze sobą w tym samym czasie.
Starożytna wiedza: stany świadomości
Choć większość naukowców ignorowała kwestię badań nad świadomością aż do późnych lat 80., mędrcy wielu tradycji religijnych zajmowali się tym zjawiskiem od tysięcy lat. Zasadniczo różne stany świadomości definiowano pod kątem subiektywnych doświadczeń, na przykład uczucia wyciszenia, braku ograniczeń i błogostanu. Obecnie naukowcy wykorzystują zdobycze techniki takie jak EEG i metody obrazowania mózgu, aby zrozumieć fizjologiczne podłoże tych stanów.
Choć niniejsza książka dotyczy głównie medytacji wywodzącej się ze staroindyjskiej tradycji wedyjskiej, w tym zmian w mózgu pojawiających się u osób praktykujących medytację transcendentalną, inne formy medytacji również można zbadać za pomocą mierzalnych zmian w mózgu. Na przykład Sara Lazar, adiunkt psychologii w szpitalu Massachusetts General Hospital, oraz jej koledzy zmierzyli za pomocą rezonansu magnetycznego grubość kory mózgowej u 20 osób, które od dłuższego czasu praktykują buddyjską medytację, i u 15 osób z grupy kontrolnej. Okazało się, że w obszarach mózgu związanych z uwagą i innymi zdolnościami istotnymi z punktu widzenia takiej formy medytacji kora mózgowa medytujących była grubsza4.
Przeprowadzono także wiele innych badań nad zmianami w mózgu związanymi z różnymi rodzajami medytacji, które zasługują na wzmiankę, ale nie mieszczą się w zakresie tematycznym tej książki. Nie licząc rozdziału, w którym porównuję mindfulness i transcendencję (rozdział 14) i kilku akapitów na końcu niniejszego rozdziału, muszę w dużym stopniu zignorować rozległą literaturę poświęconą medytacji zaczerpniętej z tradycji buddyjskiej i zostawić ten temat osobom, które znają się na tej tematyce lepiej niż ja.
W rozdziałach 5 i 18 szczegółowo opowiadam o zmianach w mózgu towarzyszących MT i o własnych doświadczeniach związanych z podłączeniem do elektroencefalografu, gdy – ku mojemu zadowoleniu – zobaczyłem, jak fale alfa z mojego mózgu są rejestrowane na papierze.
Muszę przyznać, że pomimo rozwoju nauki przy naszym obecnym stanie wiedzy subiektywne raporty wciąż pozostają najbardziej precyzyjną metodą charakteryzowania stanów świadomości. Technologia musi jeszcze sporo nadrobić.
Trzy stany świadomości są oczywiste: mowa o normalnym stanie czuwania, śnie i marzeniach sennych, choć nawet tu występuje wiele różnych wariantów (dobry i odprężający sen kontra sen przerywany). Tym stanom towarzyszą określone zmiany fizjologiczne oraz zmiany w mózgu. Na przykład marzenia senne cechują się fazą snu REM, stanem, w którym całe ciało (z wyjątkiem oczu) pozostaje nieruchome. Inne fazy snu charakteryzują się konkretnymi przypisanymi do nich odczytami EEG.
Oprócz trzech zwyczajnych stanów świadomości przedstawiciele różnych kultur i naukowcy zaobserwowali także inne stany. Na przykład znany psycholog William James wyraźnie wyróżniał stany, bez których „żaden obraz wszechświata w swej całości nie może być ostateczny”.
Historia rozszerzonych stanów świadomości w różnych kulturach została w wysublimowany sposób opisana w książce Craiga Pearsona The Supreme Awakening. W wielu kulturach dostrzega się, że rozszerzone stany świadomości mogą być klasyfikowane według ich rosnącej złożoności i czystości. Oto jeden barwny przykład z książki Pearsona: „Literatura taoistyczna wyróżnia stan wysokiej czystości, najwyższej czystości i jadeitowej czystości, co odpowiada różnym stopniom rozwoju świadomości”5.
Nawiązuję w tym miejscu głównie do kultur wschodnich, ale jest też wiele zachodnich tradycji, które uwzględniają elementy medytacji w modlitwach i praktykach duchowych. Nie będę ich wyszczególniał, ale warto podkreślić ich istnienie.
W niniejszej książce koncentruję się na rozszerzonych stanach świadomości, które pojawiają się w wyniku praktykowania MT zgodnej z naukami wedyjskimi. Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze, MT to metoda, którą dobrze znam (obserwowałem ją bezpośrednio) i dzięki której badacze potrafią w powtarzalny sposób wywołać te stany świadomości. Po drugie, rozszerzone stany były bardzo istotnym elementem wedyjskich badań nad świadomością, w których akceptowano je i analizowano od stuleci. Po trzecie, mam przyjemność współpracować z wieloma osobami praktykującymi MT. Zapewniły mi one zarówno kluczowe dane, jak i fascynujące historie potwierdzające i tłumaczące obserwacje, na których bazuje niniejsza książka. Po czwarte, MT naucza się na całym świecie w sposób ustandaryzowany i możliwy do odtworzenia. Wzmacnia to moje przekonanie, że rozwój świadomości opisywany przez osoby praktykujące MT w różnych częściach świata jest rezultatem tych samych wysiłków i najprawdopodobniej odzwierciedla wspólne mechanizmy mentalne.
Zgodnie z tradycją wedyjską świadomość transcendentalna wykracza poza doświadczenie medytacji, wchodząc w stan normalnego czuwania, gdzie stopniowo się rozwija6. To właśnie ta rozwijająca się świadomość – oraz towarzyszące jej zalety – jest określana mianem superumysłu. Choć rozwój ten postępuje stopniowo, może zostać zainicjowany wkrótce po rozpoczęciu medytacji, jak się zresztą niebawem przekonamy.
Zanim przejdę dalej, warto wyjaśnić kilka różnic między MT a popularnymi formami medytacji buddyjskiej, zwłaszcza w kwestii rozwoju świadomości, na której się tu skupiamy. Niektóre zagadnienia kluczowe trzech głównych rodzajów medytacji przedstawiłem poniżej (tabela 3).
Tabela 3
Kategoria
Skupienie uwagi
Ciągłe monitorowanie
Automatyczna transcendencja
Nośnik
obraz lub ważne emocje
oddech, odczucia cielesne, myśli, uczucia
mantra
Przykład
miłująca dobroć
mindfulness w stylu buddyjskim (Vipassana)
medytacja transcendentalna
Dominująca długość fali w zapisie EEG (cykle na sekundę)
gamma (20–50)
theta (6–8)
alfa 1 (8–10)
Jak pokazano w tabeli 3, współcześni eksperci w dziedzinie medytacji podzielili różne jej formy na trzy kategorie: skupienie uwagi, ciągłe monitorowanie i automatyczna transcendencja7. MT należy do ostatniej kategorii. Pozostałe formy zwykle kładą nacisk na skupienie (na przykład na obrazie, oddechu lub myśli) albo ciągłe monitorowanie (podczas którego umysł ma się skupiać na określonych bodźcach pochodzących ze zmysłów, z ciała albo z mózgu). Obie wspomniane techniki (zaliczane do mindfulness) różnią się od MT, w trakcie której systematycznie stosuje się specjalny dźwięk – mantrę spowalniającą lub wyostrzającą aktywność umysłu. Jest to czynność o charakterze w dużym stopniu automatycznym w przeciwieństwie do procesów koncentrowania się na czymś czy ciągłego monitorowania.
Według eksperta w dziedzinie medytacji, Chrisa Germera, psychologa klinicznego z Harvard Medical School, odmienne stany świadomości (znane jako dżhany) były w przeszłości elementem medytacji buddyjskiej, ale straciły na ważności w ciągu ostatniego stulecia. Tak czy inaczej, o dżhanach wciąż się naucza i w dalszym ciągu są one praktykowane. Leigh Brasington, buddyjski instruktor medytacji i autor książki Right Concentration: A Practical Guide to the Jhanas8, wytłumaczył mi, że te stany świadomości można osiągnąć dzięki koncentracji na jednym z aż trzydziestu różnych bodźców, w tym na oddechu, mantrach lub myślach pełnych współczucia i dobroci. Zdaniem Brasingtona żaden z tych bodźców nie pokrywa się w pełni z opisanym przeze mnie stanem transcendencji9.
Podsumowanie informacji zawartych w rozdziale 2:
•Neurobiolodzy zdefiniowali obecnie świadomość w taki sposób, że można ją badać doświadczalnie.
•Za pomocą metod naukowych, zwłaszcza pomiarów przy użyciu EEG, zdefiniowano cztery konkretne „sygnatury świadomości”.
•Według starożytnej tradycji wedyjskiej istnieją więcej niż trzy tradycyjne stany świadomości (stan normalnego czuwania, sen i marzenia senne).
•Informacje na temat rozwijania tych pozostałych „wyższych stanów” świadomości znajdziesz w dalszych rozdziałach.
•Zaprezentowano cechy trzech głównych form medytacji.
W następnym rozdziale zamieściłem wstęp do MT – prostą drogę do świadomości transcendentalnej.
1 Dehaene S., Consciousness and the Brain: Deciphering How the Brain Codes Our Thoughts, Viking 2014, s. 7–8.
2 Dennett D., Świadomość, przeł. E. Stokłosa, Copernicus Press Center, Kraków 2016.
3 Dehaene S., Consciousness and the Brain, s. 115–160.
4 Lazar, S.W., et al., Meditation experience is associated with increased cortical thickness, „Neuroreport” 16 (17) (28 listopada 2005), s. 1893–1897.
5 Pearson C., The Supreme Awakening: Experiences of Enlightenment Throughout Time – and How You Can Cultivate Them, Maharishi University of Management Press 2013, s. 42.
6 Zob. przypis 1 do rozdziału 1.
7 Travis F.T., Shear J., Focused attention, open monitoring, and automatic self- transcending: Categories to organize meditations from Vedic, Buddhist and Chinese traditions, „Consciousness and Cognition” 19 (4) (grudzień 2010), s. 1110–1118.
8 Brasington L., Right Concentration: A Practical Guide to the Jhanas, Shambala 2015.
9 Przedstawiłem Leighowi Brasingtonowi poniższy opis świadomości i zapytałem, która spośród 8 dżhan odpowiada transcendencji.
„To stan spokojnej uważności, w którym zanikają granice czasu i przestrzeni. W związku z tym stan ten określany bywa mianem «bezgraniczności». Człowiek w takim stanie jest uważny i świadomy, ale świadomość nie doświadcza żadnej konkretnej treści. Dlatego używa się również określenia «czysta świadomość». Napawa ona błogością. W sensie fizycznym transcendencji towarzyszy rozluźnienie mięsni i spowolnienie oddechu”.
Oto jego odpowiedź, w której rozkłada mój opis na części i dopasowuje do nich odpowiadającą im dżhanę (numeracja według etapu dżhan).
NR: To stan spokojnej uważności, w którym znikają granice czasu i przestrzeni.
LB: To przypomina J5 – wymiar nieskończonej przestrzeni, choć w tym przypadku czas znika tylko wtedy, gdy jesteśmy bardzo skoncentrowani.
NR: W związku z tym stan ten określany bywa mianem „bezgraniczności”.
LB: To odpowiada „nieskończonemu” aspektowi J5 i J6.
NR: Człowiek w takim stanie jest uważny i świadomy, ale świadomość nie doświadcza żadnej konkretnej treści.
LB: W J5 treścią świadomości jest niezmierzona przestrzeń. Jest więc bardzo wyraźny podmiot, który potrafią dostrzec ludzie mający wyobraźnię wzrokową. Ten opis nie pasuje więc do J5.
LB: W J6 nie ma żadnej konkretnej treści świadomości i jest to świadomość bardzo rozległa. Współgra to więc z J6.
NR: Dlatego używa się określenia „czysta świadomość”. Napawa ona błogością.
LB: J5 i J6 (a także J7 i J8) mają charakter neutralny – nie ma tu błogości, a jedynie opanowanie. Opis nie odpowiada więc J4, J5, J6, J7 ani J8.
NR: W sensie fizycznym transcendencji towarzyszy rozluźnienie mięśni i spowolnienie oddechu.
LB: Nie odpowiada to żadnej dżhanie od 5 do 8. Opis J5 zaczyna się od słów: „Wykraczając poza wszelkie odczucia cielesne…”. W dżhanach od 5 do 8 nie ma żadnej świadomości ciała. Opis współgra częściowo z dżhanami od 2 do 4, w których nie ma jednak mowy o żadnej nieskończoności.
Tak więc choć istnieje wiele wspólnych aspektów między transcendencją doświadczaną poprzez MT a dżhanami, nie ma żadnej dżhany, która harmonizowałaby z wszystkimi aspektami.
W nauce nie chodzi o autorytet ani o białe fartuchy. Chodzi o postępowanie zgodne z określonymi metodami.
– Ben Goldacre
We wstępie przedstawiłem krótką anegdotę o tajnym przejściu w kompleksie szpitalnym. Gdy mnie o nim poinformowano, mogłem spokojnie dotrzeć na poranne spotkanie i nie musiałem wchodzić po schodach na piąte piętro.
Jako dzieci dowiadujemy się z książek o wielu takich tajnych przejściach. Na przykład w książkach Lewisa Carolla o Alicji bohaterka wpada do króliczej nory i znajduje klucz albo przechodzi przez lustro, za każdym razem uzyskując dostęp do pełnej absurdów Krainy Czarów. Podobnie ma się rzecz w nieco nowszej serii opowieści o przygodach Harry’ego Pottera. Uczniowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa przechodzą tam przez specjalne przejście na stacji King’s Cross, aby wejść do ekspresu Londyn–Hogwart, podczas gdy zwykli mugole widzą tam tylko ścianę. Jest to element pojawiający się często w naszych fantazjach: gdy zdobywamy tajemną wiedzę lub uzyskujemy niezwykłą umiejętność, możemy przejść przez niewinnie wyglądające obiekty i w magiczny sposób znaleźć się w alternatywnej rzeczywistości.
Moim zdaniem prawdziwy świat również jest usiany tajnymi przejściami. Miło byłoby wymienić je wszystkie, ale na razie skupmy się na jednym z nich – teleskopie. Kierując go w niebo i patrząc na księżyce Jowisza, Galileusz przyczynił się do obalenia obowiązującej w jego czasach geocentrycznej teorii wszechświata, zgodnie z którą wszystkie ciała niebieskie miały krążyć wokół Ziemi. Opracowując nową metodę, udało mu się odkryć prawdę. Podobnie, choć w nieco skromniejszym znaczeniu, potrzebujemy metody, aby uzyskać dostęp do wyższych poziomów świadomości. Odkrywamy tu metodę praktykowania medytacji transcendentalnej.
Po co w ogóle zajmować się medytacją transcendentalną?
Zanim cokolwiek uczynimy, rozsądnie jest zadać sobie pytanie, po co w ogóle to robić. Oto lista korzyści uzyskiwanych przeze mnie i przez moich pacjentów. W kilku przypadkach obserwacje te pokrywają się z opublikowanymi badaniami naukowymi, które z przyjemnością przedstawię w kolejnych rozdziałach:
•Poprawa stanu zdrowia fizycznego (rozdział 8).
•Skuteczniejsze działanie funkcji poznawczych – w tym kreatywności (rozdział 9).
•Udoskonalenie wielu cech osobistych.
•Umiejętność polepszenia stosunków międzyludzkich (rozdziały 11–13).
•Wyższa sprawność działania, sukcesy w życiu zawodowym oraz lepsza sytuacja finansowa (rozdział 15).
•Poczucie szczęścia i spełnienia (rozdział 16).
Mając na uwadze powyższe korzyści, zastanówmy się, z czym wiąże się nauka MT.
Praktykowanie medytacji transcendentalnej
Po sprowadzeniu do podstawowych elementów nauka medytowania powinna przebiegać następująco:
1.Naucz się techniki medytacji od wykwalifikowanego instruktora. Zacznij od zapisania się na wstępną sesję, w trakcie której odpowiesz na kilka podstawowych pytań na swój temat; potem będziesz się spotykać z instruktorem przez cztery kolejne dni, a poszczególne zajęcia trwać będą do dziewięćdziesięciu minut.
2.Dwa razy dziennie usiądź wygodnie w fotelu i zamknij oczy na dwadzieścia minut.
3.Pomyśl o tradycyjnej mantrze zaproponowanej przez twojego instruktora MT i postępuj zgodnie z jego zaleceniami.
Brzmi prosto, prawda? Przyjrzyjmy się MT nieco bliżej.
Dlaczego mam się uczyć od wykwalifikowanego instruktora?
Tak jak w przypadku wielu innych dziedzin, w których rolę odgrywa precyzja, na przykład baletu, gry na fortepianie czy sztuk walki, MT powinien uczyć wykwalifikowany instruktor. Nauczyciele, którzy przeszli kompleksowe szkolenie, są przygotowani do pomagania różnym osobom w zdobyciu umiejętności medytowania w sposób możliwie jak najprostszy i najprzyjemniejszy. Niektóre osoby są zdziwione, że tak szybko mogą opanować tę metodę i uzyskać wymierne rezultaty. Na przykład aktorka Cameron Diaz mówi, że MT nie tylko jest najprostszą formą medytacji, ale wręcz najłatwiejszą rzeczą, jakiej się kiedykolwiek uczyła. Każdy z nas jednak przyswaja wiedzę w innym tempie, bo ma inne doświadczenia i inny mózg, więc proces uczenia się nie zawsze będzie przebiegał tak samo – nie wszyscy opanowują umiejętność medytowania równie szybko jak pani Diaz. Również ja zaliczam się do tej grupy.
Umiejętność właściwego nauczania tej subtelnej formy medytacji była przekazywana z pokolenia na pokolenie przez setki lat, a współcześni instruktorzy wciąż traktują swoją misję bardzo poważnie. Uważam to za przywilej, że mogłem uczyć się od bardzo dobrych instruktorów, i chciałbym, żeby w takiej samej sytuacji znaleźli się członkowie mojej rodziny, moi przyjaciele, pacjenci i czytelnicy. W tym miejscu pragnę więc zaznaczyć, że ani z tej, ani z żadnej innej książki nie dowiesz się, jak poprawnie praktykować MT.
Po rozmowie z adeptem MT i przedstawieniu dodatkowych informacji instruktor przydziela mu specjalny dźwięk lub mantrę. Mantry same w sobie nie mają żadnego znaczenia, ale towarzyszą medytacji od zarania dziejów. Uważane są za kojący, pozytywny (instruktorzy MT określają je mianem „wspierających życie”) sygnał sprzyjający transcendencji. Gdy uczeń pozna tajniki medytacji, instruktor sprawdza jego postępy tak długo, aż obie strony uznają, że technika została poprawnie opanowana. Cały kurs można ukończyć w ciągu czterech dni i wówczas można zacząć medytować. Zaleca się jednak co jakiś czas przeprowadzać kontrole, aby upewnić się, że technika sprawdza się w przypadku danego adepta. Jeżeli ma on trudności z medytacją lub nie uzyskuje oczekiwanych rezultatów, powinien bez wahania ponownie skontaktować się z instruktorem.
Czasami pytanie o zasadność konsultowania się z instruktorem to uprzejmy sposób zapytania: Jeżeli ta technika jest taka prosta, to po co mam tracić czas i pieniądze na naukę?
Tak, to prawda – technika jest prosta i nie wymaga wysiłku, ale dla wielu osób jej nauka może być (przynajmniej na początku) skomplikowana i dezorientująca! Sam także z początku nie doceniałem jej niuansów. Głównym celem MT jest pomóc osobie medytującej w osiągnięciu transcendencji – klucza do superumysłu. Aby tego dokonać, trzeba opanować odpowiednią technikę, którą pokaże nam wykwalifikowany instruktor. Należy się z nim spotykać regularnie tak długo, aż wspólnie wypracujecie skuteczny plan ćwiczeń. Słyszałem wiele historii od ludzi inteligentnych i doświadczonych, którzy mimo poznania tajników MT nie potrafili osiągnąć oczekiwanych rezultatów. Krótka konsultacja z instruktorem często pozwala określić źródło problemów i wrócić na odpowiednie tory. Czasami osoby medytujące są zdziwione, jak bardzo potrafi pomóc jedna prosta sugestia.
Chociaż medytowałem już od siedmiu lat, ze zdziwieniem odkryłem, że odświeżenie techniki może się okazać nieocenione. Kilka lat temu miałem pewne związane z tym wspaniałe doświadczenie. Wraz z moim synem Joshem polecieliśmy do RPA na ślub w rodzinie i mieliśmy okazję zatrzymać się na kilka dni w Johannesburgu. Odwiedziłem tamtejszy ośrodek MT prowadzony przez Vicki i Richarda Broome’ów (to Vicki trzydzieści lat wcześniej nauczyła mnie medytować; wspominam o niej raz jeszcze w rozdziale 19, gdzie piszę o nagłych i dramatycznych doświadczeniach transcendentalnych). Vicki przeprowadziła ze mną i z Joshem bardzo wnikliwą i cenną sesję odświeżającą, dzięki niej zwróciłem też uwagę na element, który w poprzednim okresie został zaniedbany.
„Poświęć pełne trzy minuty na powrót z medytacji” – poradziła mi Vicki. „To bardzo ważne. Pamiętaj o tym nawet wtedy, gdy się spieszysz i musisz to zrobić kosztem czasu przeznaczonego na mantrę”. Ta rada wydała mi się dziwna. Przecież to mantra jest kluczem do transcendencji – a transcendencja ma być celem medytacji! Słyszałem co prawda o ludziach, którzy zbyt szybkie wyjście z medytacji przypłacali bólem głowy, ale czy naprawdę potrzeba na to aż trzech minut? I skąd tak wielki nacisk na tę kwestię? Dopiero gdy zacząłem głębiej rozważać temat superumysłu, zrozumiałem, że jego rozwój zależy w dużej mierze od umiejętności przenoszenia go do codziennego życia. Poświęcając czas na wzajemne przenikanie się stanu transcendencji i normalnego czuwania, ułatwiamy ich scalenie i promujemy rozwój superumysłu. Nawet teraz, gdy już to rozumiem, często zdarza mi się zbyt szybko odrywać od medytacji, aby wrócić do codziennych obowiązków. Tu dochodzimy do kolejnej istotnej roli, jaką odgrywa nauczyciel: ma on nie tylko udzielać nam nowych informacji, ale także przypominać o tym, o czym już wiemy, ale co często ignorujemy.
Od czasu do czasu mam przyjemność medytować z Bobem Rothem, moim przyjacielem i mentorem w sprawach MT. Gdy medytujemy wspólnie, on przeprowadza specjalną procedurę kontrolną, dzięki której może ocenić moją technikę. Zanim rozpoczniemy naszą dwudziestominutową sesję, każe mi otworzyć i zamknąć oczy, pyta mnie też o nastrój. Czasami wygląda wręcz na skruszonego, jakby chciał powiedzieć: „Wiem, że już to wszystko znasz. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tej powtórki”. Nigdy się nie sprzeciwiam i zawsze jestem wdzięczny za pomoc. Niektóre elementy techniki medytacji mogą nam umknąć z powodu nieuwagi lub roztargnienia. Dobrze, że ktoś może nam przypomnieć, co i jak. Po rozpoczęciu medytacji Bob zwykle mówi: „Pamiętaj, że każda sesja jest inna. Każda medytacja to nowe doświadczenie, ponieważ za każdym razem podczas medytacji twoje ciało jest w innym stanie – zmęczone, rześkie, poruszone, spokojne. Doświadczaj medytacji powoli i bądź świadom wszystkich doznań”.
Instrukcje Boba przypominają mi o umyśle nowicjusza, terminie pochodzącym z buddyzmu zen. Oznacza on świeże spojrzenie na daną sytuację – jakby wzrokiem dziecka, nieobciążonego wspomnieniami, oczekiwaniami, aspiracjami i innymi czynnikami rozpraszającymi uwagę. Cytując nauczyciela zen Shunryu Suzuki: „W umyśle nowicjusza jest wiele możliwości. W umyśle eksperta jest ich tylko kilka”1. Tak więc Bob zachęca mnie do porzucenia uprzedzeń i oczekiwań towarzyszących doświadczeniu. Gdy tego dokonam, moja medytacja będzie głębsza, bardziej wyciszona i prostsza niż kiedykolwiek.
Przyjrzyjmy się dwóm ważnym słowom, które padają z ust Boba, gdy ocenia moją technikę.
Bez wysiłku
W jaki sposób coś, co ma nas odmienić, może zostać osiągnięte bez wysiłku? Wiele osób zajmujących się medytacją wyjaśnia tę koncepcję za pomocą ilustracji przedstawiającej sanie lub tobogan. Zjazd z łagodnego wzniesienia nie wymaga od doświadczonego saneczkarza wiele wysiłku, ponieważ najwięcej pracy wykonuje grawitacja. Aby jednak nauczyć się, jak dokonywać na bieżąco drobnych korekt toru jazdy, trzeba się skupić i zaangażować w to całe ciało. Kiedy już opanujemy tę sztukę, jazda na sankach będzie czystą przyjemnością, która na pozór nie wymaga żadnego wysiłku. Tak samo jest z medytacją. Jak powiedział pewien człowiek doświadczony w medytowaniu: „Po prostu zamykam oczy i udaję się na przejażdżkę w dół zbocza”.
Prawdą jest, że wypracowanie tej techniki wymaga innego rodzaju wysiłku – zarezerwowania czasu i przełożenia wszystkich ważnych spraw na później. Jeśli tego dokonasz, mantra bez problemu zaprowadzi cię do celu.
Paradoksalnie wymuszanie mantry („tłuczenie mantry”, jak określa to mój znajomy instruktor MT) lub usilne dążenie do idealnego opanowania wszystkich elementów medytacji często przynosi rezultat odwrotny do zamierzonego. Jak dowiesz się od swojego instruktora, brak wysiłku to klucz do udanej transcendencji.
Z niewinnością
Gdy Bob po raz pierwszy powiedział „z niewinnością”, doradzając mi, jak podchodzić do medytacji, wydawało mi się, że w tym kontekście to nieodpowiednie słowo. Pasowało jednak do umysłu nowicjusza, ponieważ kojarzyło się z czystością i świeżością. Zajęło mi chwilę, zanim zrozumiałem, co znaczy niewinność w kontekście MT. Zasadniczo chodzi o „bez oczekiwań odnośnie do rezultatu”. W tym zakresie MT różni się od wielu innych form terapii, w których cel jest wyraźnie określony i czyni się wysiłki, aby go osiągnąć. MT potrafi pomóc ludziom w wielu różnych sytuacjach (jak się zresztą niedługo dowiemy), ale tylko wówczas, gdy podejdziemy do niej z niewinnością, nie oczekując niczego konkretnego.
Gdy zasiadamy do MT, w naszym umyśle z pewnością kłębią się różne myśli i problemy oraz niedokończone sprawy. Gdy takie myśli łączą się z błogim spokojem transcendencji, stają się mniej dokuczliwe i mniej problematyczne. Stan transcendencji doświadczany regularnie w trakcie medytacji oraz jego uspokajający wpływ na ciało i umysł będą stopniowo wkraczały w naszą codzienność, która w wyniku tego stanie się łatwiejsza i bardziej satysfakcjonująca. Słowo niewinność sygnalizuje zatem osobie medytującej, że nie należy obciążać sesji celami ani oczekiwaniami, ponieważ wystarczy zaufać medytacji.
Dlaczego za każdym razem muszę medytować przez dwadzieścia minut?
To trudne pytanie. Tak naprawdę wcale nie musisz medytować. Wielu z nas cechuje się podejściem sceptycznym lub wręcz nieprzychylnym (wiem to z doświadczenia zarówno osobistego, jak i zawodowego). Dlaczego dwadzieścia minut? Zadawałem sobie to pytanie. Dlaczego nie piętnaście? Albo tylko dziesięć? Najprostsza odpowiedź odwołuje się do empirycznych dowodów z przeszłości: zostało potwierdzone, że dwudziestominutowa sesja po prostu skutkuje najlepiej, i to zarówno w odniesieniu do samej medytacji, jak i przerw między sesjami. Często z podziwem rozmyślałem o inteligencji osób, które ustaliły optymalny czas trwania podstawowej techniki MT. Sesja trwa na tyle długo, aby mogła spełnić swoje zadanie, i wystarczająco krótko, by nie zaburzać dnia zabieganej osoby.
Mamy tendencję do myślenia arytmetycznego. Na przykład możemy dojść do wniosku, że piętnastominutowa przerwa jest w ¾ tak dobra, jak dwadzieścia minut, więc to żaden problem. Takie myślenie jest jednak błędne, ponieważ doświadczenie uczy, że pierwsze pięć czy sześć minut sesji MT zajmuje uciszenie umysłu i ciała (naturalnie odwołuję się do własnego doświadczenia; inni mają zdecydowanie odmienne odczucia). Później następuje okres wyciszenia i dopiero w ostatniej części doświadczamy błogostanu transcendencji. Skracanie sesji byłoby jak przegapienie ostatniej części meczu, spektaklu czy koncertu. Przeoczylibyśmy najlepszy moment i wcale nie byłoby to w ¾ tak dobre, jak obejrzenie całości.
Wiele innych osób ma podobną potrzebę uszanowania całego czasu trwania sesji. Przywołajmy chociażby dotyczącą czasu trwania sesji MT wypowiedź reżysera Martina Scorsese: „Tworzy to poczucie porządku, priorytetów myślenia […], w ostatnich sześciu minutach osiągam spokój, którego nigdy wcześniej nie udało mi się doświadczyć”.
Co jednak począć, gdy poświęcenie dwudziestu minut na sesję jest absolutnie niemożliwe? Odpowiedź brzmi: powinniśmy zrobić, co w naszej mocy. Każda, nawet najkrótsza sesja medytacji jest lepsza niż jej brak.
Dlaczego tak ważne jest medytowanie dwa razy dziennie?
Czemu nie raz dziennie? – pytają mnie często pacjenci. Zgadzam się – raz dziennie jest lepszy niż brak medytacji, ale słyszę też w głowie echo słów wielu doświadczonych instruktorów, którzy są zgodni, że medytowanie raz dziennie jest o połowę mniej skuteczne niż medytowanie dwa razy dziennie. Wydaje się, że wpływ porannej medytacji (którą zwykle łatwiej uwzględnić w harmonogramie) zanika w okolicach późnego popołudnia. Wyniki ankiety przeprowadzonej wśród osób praktykujących MT potwierdzają, że częstsza medytacja wspomaga rozwój superumysłu (zob. rozdział 7).
Słynny komik Jerry Seinfeld ćwiczy MT od czterdziestu jeden lat i czerpie z tego olbrzymie korzyści. Jak sam mówi: „Próbowałem wielu rzeczy i dużo mi one dały, ale nic nie może się równać z MT […] zwłaszcza w ostatnich latach”. Seinfeld przyznał, że przez pierwsze czterdzieści lat praktykowania MT robił to tylko raz dziennie, po południu i był to stały element jego życia.
„Natychmiast przestałem wykonywać poranną sesję. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego mam wychodzić z łóżka, żeby odpocząć” – zwierzał się komik. Następnie spotkał się z Bobem Rothem, który zasugerował, aby Seinfeld włączył do planu dnia drugą, poranną sesję. Komik się zgodził i jego zdaniem odmieniło to jego życie.
Podczas prac nad niniejszą książką przeprowadziłem wywiad z Bobem Rothem na temat różnych aspektów MT i superumysłu. Jeżeli interesują cię szczegóły dotyczące naszej rozmowy, moje pytania i odpowiedzi Boba znajdziesz w dodatku 1 zamieszczonym na końcu książki.
Często to właśnie popołudniowa sesja MT pada ofiarą natłoku codziennych obowiązków. Pamiętam pewną wizytę u instruktora MT na Zachodnim Wybrzeżu USA. Pewnego dnia, gdy podróżowałem z nim i jego partnerką, wróciliśmy do domu kilka godzin przed kolacją. Jego partnerka, emerytowany chirurg dziecięcy i wspaniała kobieta, krzątała się po domu, wykonując różne obowiązki. W pewnej chwili zwróciła się do mnie ze słowami: „Pod koniec wieczoru jest tyle pilnych spraw, więc czasem czuję, że powinnam zrezygnować z medytacji. Zrozumiałam jednak, że kiedy medytuję, później wszystko idzie mi łatwiej”. Te słowa wspominałem wielokrotnie, zwłaszcza w sytuacjach, gdy moi pacjenci skarżyli się, jak trudno jest im uwzględnić w harmonogramie dnia drugą, popołudniową sesję. Uprzytomniłem innym i sobie, że prawie nigdy nie powinno się jej opuszczać. Odnoszę wrażenie, że druga sesja zapewnia mi jak gdyby ponowny start – przez resztę wieczoru jestem rześki i mam czysty umysł. Co więcej, dzięki niej ćwiczę regularnie i korzystam z zalet superumysłu.
Kolejny punkt widzenia na temat zalet dwóch sesji dziennie zaprezentowała mi Elaine, stara przyjaciółka, która również często ze mną medytuje (spotkasz ją jeszcze raz w rozdziale 17): „Wydaje mi się, że gdy robię to dwa razy dziennie, moja medytacja ma w sobie więcej energii” – mówi Elaine. Usłyszałem jej chichoczący głos i oboje śmialiśmy się z tego długo i głośno.
Podsumowanie
W klasycznym sanskryckim tekście Bhagawadgita czytamy: „Masz władzę nad czynami, ale nie nad owocami tych czynów”2. Z punktu widzenia naszej dyskusji oznacza to, że twoje szanse na osiągnięcie sukcesu są znacznie większe, jeśli to, co robisz, jest wykonywane poprawnie. Jeżeli odpowiednio często i długo medytujesz, czyniąc to we właściwy sposób, nie możesz kontrolować niczego więcej. W większości przypadków wystarcza to jednak, aby móc się cieszyć nagrodami rozszerzonej świadomości – owocami, które zapewnią ci energię na całe życie.
1 Suzuki S., Umysł zen, umysł początkującego, przeł. J. Dobrowolski, A. Sobota, Wydawnictwo Elay, Jaworze 2010.
2Bhagavad Gita, w przekładzie Maharishiego Mahesh Yogiego (Arkana Penguin Books, 1967), s. 133.
Stań się zupełnie pusty.
Wycisz niespokojny umysł.
Dopiero wówczas doświadczysz wszystkiego,
co wyłania się z nicości.
Zobaczysz, jak świat kwitnie i tańczy,
zmieniając się bez końca
I ponownie scalając się z doskonałą pustką.
– Laozi1
Świadomość porównuje się niekiedy do oceanu – bezkresnego, głębokiego i prawie pozbawionego granic. Zgodnie z tą analogią normalny stan czuwania jest niczym spokojna powierzchnia oceanu, która może być przepełniona życiową energią i radością, na przykład wtedy, gdy promienie słońca połyskują na wiecznie wędrujących falach. Ocean może być również groźny, wzburzony, potężny i niebezpieczny. Tak samo wygląda nasze życie z wszystkimi towarzyszącymi mu nastrojami, przemyśleniami, nadziejami, obawami, zwycięstwami i porażkami. Życie bywa zmienne! Natomiast kiedy przystępujemy do medytacji, miejsce i stan, w którym się aktualnie znajdujemy, stają się dla nas punktem wyjścia.
Przychodzi więc czas na medytację, a my rozsiadamy się wygodnie i przygotowujemy się na ucieczkę od wzburzonej powierzchni morza. Skupiamy się na mantrze, tak jak nas uczono, a ona niczym dzwon nurkowy zabiera nas głębiej i głębiej do wnętrza naszej jaźni. Trafiamy w miejsca, o których wcześniej nawet nie myśleliśmy. Tam, głęboko pod powierzchnią, wszystko jest spokojne, a problemy codziennego życia szybko się oddalają. Zarówno ciało, jak i umysł odpoczywają w wyjątkowy sposób – różniący się od snu i innych form wypoczynku. To właśnie transcendencja – czwarty stan świadomości.
Gdy wyłaniamy się z tego stanu, odczuwamy charakterystyczne odprężenie – takie, które nie tylko dodaje nam sił, ale także pomaga odpowiednio ustalić priorytety i skupiać się na nich z nową dozą entuzjazmu.
Jeżeli już medytowałeś, z pewnością rozumiesz, o czym mówię. Jeżeli nie, wyobraź sobie, że w jednej chwili siedzisz w fotelu lub na kanapie, a w drugiej… obejmuje cię spokój i cisza. Idealnie uspokojony umysł nagle pojmuje wszystko – przepełnia go radość, jest niepodatny na smutek. Tak właśnie po raz pierwszy doświadczyłem transcendencji. Był to dla mnie stan ekscytujący w swojej nowości, ale jednocześnie dziwnie znajomy. Gdy to wspominam, wiem już, że moje zaskoczenie było niepotrzebne, ponieważ stan, do którego dzięki medytacji uzyskujemy dostęp, to nic innego, jak głęboko skryta część nas samych. Być może czasami widujesz jej przebłyski lub trafiasz do niej przypadkiem na krótką chwilę. Prawdopodobnie nie udało ci się określić, czym ona jest, i nie nadałeś jej imienia, ale gdy doświadczasz jej powtórnie, łatwo ją rozpoznać.
Jak sobie zapewne wyobrażasz, po doświadczeniu tych głębokich doznań psychologicznych w naszym mózgu i ciele dokonują się istotne zmiany. Z radością mogę poinformować, że dysponujemy już wieloma informacjami na ich temat. Danych jest tyle, że poświęciłem im cały kolejny rozdział. Teraz pragnę jedynie przypomnieć ci, że wszystko, czego doświadczamy na poziomie umysłu, ma swoje odzwierciedlenie w mózgu i procesach zachodzących w naszym organizmie. Dzięki obiecującym nowym technologiom obrazowania i innym zdobyczom nauki oraz opracowywaniu coraz potężniejszych komputerów zdolnych analizować uzyskane dane możemy z nadzieją patrzeć na szybki rozwój neurobiologii, w tym także naszej wiedzy o medytacji. To ekscytujący czas dla osób zaintrygowanych rozwojem świadomości.
Jak zatem wyglądają typowe cechy transcendencji? Takie pytanie zadałem grupie medytujących studentów ze Stritch School of Medicine przy Loyola University w Chicago. Odpowiedzieli mi z entuzjazmem: bezruch, cisza, brak ograniczeń i myśli oraz błogostan. Krótko mówiąc, wskazali zasadnicze cechy tego stanu.
Maharishi tłumaczył, jak łatwo jest osiągnąć transcendencję: „Dążenie do podróży w sferę większego szczęścia to naturalna tendencja naszego umysłu” – pisał. „Umysł wie, że to bardzo atrakcyjne miejsce, i zmierza w kierunku błogostanu”. Zdaniem Maharishiego wszystko, czego nam trzeba do osiągnięcia tego celu, to regularne praktykowanie MT2.
Jak wspomniałem w rozdziale 2, istnieje wiele różnych typów medytacji i w trakcie każdej z nich osoba medytująca musi robić co innego, co wydaje się mieć zupełnie odmienny wpływ na mózg (więcej na ten temat w kolejnym rozdziale). W skrócie: trzy główne kategorie medytacji to skupienie uwagi, ciągłe monitorowanie i automatyczna transcendencja (zob. tabela 1). W metodach medytacji wymagających „skupiania uwagi” osoba medytująca zwraca uwagę na konkretny cel, na przykład myśl, obraz lub uczucie. Powszechnie znanym modelem w tej grupie jest medytacja miłującej dobroci. W przypadku ciągłego monitorowania osoba medytująca ukierunkowuje swą świadomość na to, co dzieje się z jej umysłem lub ciałem, przeważnie rozpoczynając od obserwowania własnego oddechu. MT zalicza się do trzeciej grupy, czyli automatycznej transcendencji. Termin skupienie nie oddaje jej istoty. Jest to raczej automatyczna metoda osiągania transcendencji.
Z uwagi na centralną rolę, jaką odgrywa tu transcendencja, MT różni się od innych form medytacji, w których nie jest ona najważniejsza. Mimo to stan ten jest znany uprawiającym medytację osobom w wielu (prawdopodobnie wszystkich) kulturach. Cytat z pierwszej strony niniejszego rozdziału doskonale opisuje to zjawisko, choć pochodzi nie z tradycji wedyjskiej będącej źródłem MT, lecz z taoizmu, co dobrze ilustruje uniwersalność tego stanu świadomości.
Gdy medytujemy, w procesie tym bez wysiłku biorą udział zarówno umysł, jak i ciało. W miarę przechodzenia ze stanu normalnego czuwania do stanu transcendencji w obu tych sferach zachodzą zmiany. Te dwa światy są ze sobą nierozerwalnie związane. Aby jednak uniknąć dezorientacji, zmiany dotyczące ciała i umysłu opiszę oddzielnie. Trzeba jednak pamiętać, że zachodzą one jednocześnie i wpływają na siebie nawzajem. Można to postrzegać w kategoriach wspólnego tańca.
Ciało w trakcie transcendencji
Jedną z pierwszych zmian, jakie zachodzą w ciele podczas transcendencji, jest spowolnienie oddechu. Wolny oddech w trakcie medytowania to coś, co dobrze znam. Czasem podczas medytowania zastanawiam się, czy mój organizm otrzymuje wystarczającą ilość tlenu, ale okazuje się, że nie ma z tym problemu. Być może zużywamy mniej tlenu z powodu zwolnienia metabolizmu, ale nie ma żadnych wyników badań, które mogłyby poprzeć tę teorię. Zauważyłem również, że w czasie medytacji muszę przykrywać ramiona, aby nie zmarznąć (może to właśnie wina spowolnionej przemiany materii), a inni medytujący informowali o podobnych odczuciach i podkreślali konieczność zaopatrzenia się w chustę lub koc.
Oprócz spowolnienia tempa oddechu mogą pojawić się inne specyficzne zmiany z tym związane. Na przykład gdy wkraczam w stan transcendencji, zaczynam ziewać. Wygląda to tak, jakbym dopiero w tym momencie uświadomił sobie głębokie zmęczenie i niecierpliwe oczekiwanie na odpoczynek. Każdy z nas inaczej zasypia i odmiennie się budzi, więc różnice we wkraczaniu w stan transcendencji są równie powszechne. Niejednakowe bywają także zmiany fizjologiczne towarzyszące temu stanowi.
Jeżeli wsłuchasz się w głos swojego ciała w trakcie medytacji, być może poczujesz, jak rozluźniają ci się mięśnie i jak zapadasz się w fotelu lub w kanapie. Może temu towarzyszyć ustąpienie bólu wywołanego napięciem mięśniowym w różnych miejscach ciała. Rzeczywiście podczas medytacji zmniejsza się odczuwanie bólów brzucha, głowy (nawet migrenowych) i stóp. Ulga jest tak wyraźna, że czasem po zakończeniu sesji medytacyjnej ból już nie powraca.
Zachwycając się pojawiającymi się w trakcie transcendencji zmianami natury fizycznej, uświadamiam sobie, że MT wpływa na układ współczulny – rozległą sieć zakończeń nerwowych docierającą do każdego narządu. W moim przypadku sesja MT często odblokowuje zatkane zatoki. Być może ty również zaobserwujesz jakieś nieoczekiwane, chociaż bardzo korzystne zmiany towarzyszące medytacji.
Umysł w trakcie transcendencji
Zanim opiszę różne reakcje na medytację, a nawet na sam stan transcendencji, muszę zaznaczyć, że jakość twoich doświadczeń w trakcie medytacji może nie mieć żadnego wpływu na korzyści płynące z regularnego praktykowania MT.
Trudno w to uwierzyć, ponieważ większość ludzi jest przeświadczona, że najwięcej dobrego przynoszą nam doświadczenia nadzwyczajne i ezoteryczne, ale nie ma na to żadnych dowodów. Pamiętam, że byłem nieco zniechęcony, ponieważ nie doświadczałem niczego takiego. Moja przyjaciółka i instruktorka poradziła mi jednak, bym nie przestawał medytować, i zapewniła, że z czasem uda mi się osiągnąć zamierzony cel. Miała rację.
Oto kilka przykładów znanych osób, które informowały o podobnej rozbieżności między banalnymi doświadczeniami w trakcie MT a wyraźnymi rezultatami wynikającymi z tej praktyki w okresie późniejszym.
Artystka Mindy Weisel pisze, że MT wyrwała ją ze stanu wycieńczenia oraz beznadziei i sprawiła, że jest teraz szczęśliwą i spełnioną kobietą. Co więcej, Mindy jest przekonana, że MT wpłynęła na zmianę profilu jej kariery artystycznej. Zanim nauczyła się medytować, była malarką. Jednak po kilku latach regularnej medytacji zajęła się wyrobami ze szkła i od tej pory jest znana właśnie dzięki swoim szklanym rzeźbom. Zapytana o doświadczenia w trakcie medytacji odpowiedziała, że zwykle żadne zamysły nie przychodzą jej wtedy do głowy, a doświadcza jedynie otwartości, poczucia przestrzeni oraz przyjemnych doznań w okolicach czoła.
Podsumuję tę myśl słowami Jerry’ego Seinfelda, który medytuje już od ponad czterdziestu jeden lat i twierdzi, że odmieniło to jego życie. Jego doświadczenia z porannych sesji MT przedstawiają się następująco:
Wykonuję poranną sesję, zanim jeszcze wszyscy domownicy wstaną. Jakie to uczucie? Nie czuję nic szczególnego. Nic się nie dzieje. W ogóle tego nie rozumiem. Różnica jednak polega na tym, że tego samego dnia o 13.00 nie jestem tak wycieńczony jak dawniej.
Seinfeld w krótki i typowy dla tego znakomitego komika sposób opisuje potężny wpływ MT na swoje życie, pomimo że same sesje nie wywołują u niego żadnych szczególnych odczuć.