Uśpione pragnienia - Agata Kołakowska - ebook + audiobook + książka

Uśpione pragnienia audiobook

Agata Kołakowska

4,2

Opis

W grudniową noc dochodzi do wypadku. Dwie kobiety tkwią na leśnym odludziu w zmiażdżonym samochodzie. Auto staje się pułapką bez wyjścia. Znikąd pomocy, a upływający czas działa na ich niekorzyść.
Magda i Bianka poznały się pół roku wcześniej. Od pierwszych chwil znajomości poczuły się sobie bliskie. Jakby ich relacja była intuicyjna, zawiązana na głębszym poziomie. Magda jest mężatką, matką dwójki dzieci, nauczycielką angielskiego pracującą dorywczo w radiu, a Bianka reportażystką, która żyje w wolnym związku. Choć tak wiele je różni, to łączy więcej, niż są skłonne przypuszczać.
Bianka zaczyna zbliżać się do Magdy i jej rodziny, zafascynowana tym, czego sama nie posiada. Magdalena zaś, dzięki Biance, konfrontuje się z dotychczasowym życiem i swoimi potrzebami. Obie dotykają tego, co dla nich trudne i niewygodne.
Kobiety nawzajem wikłają się w swoje losy. Ta relacja zmienia każdą z nich i staje się pretekstem do działań, które doprowadzą je do miejsca pośród lasu, gdzie walcząc o swoje życie, będą mierzyć się z konsekwencjami wcześniejszych wyborów.
Emocjonalna historia o życiu, które w plątaninie ścieżek szuka tej jedynej prostej.

Agata Kołakowska (ur. 1984) – wrocławianka z urodzenia i zamiłowania. Autorka piętnastu powieści obyczajowych.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 53 min

Lektor: Agnieszka Krzysztoń
Oceny
4,2 (45 ocen)
19
18
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aeksabdra

Nie oderwiesz się od lektury

Zawiła opowieść o ludzkich emocjach, powiązaniach i skrupułach.. Gdzie jest granica kiedy mamy do kogoś skrupuły, a kiedy mamy ratować siebie. bardzo polecam
00

Popularność




 

 

Copyright © Agata Kołakowska, 2020

 

Projekt okładki

Sylwia Turlejska

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

www.studio-kreacji.pl

 

Zdjęcie na okładce

© Giada Piras/Trevillion Images

 

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

 

Redakcja

Ewa Charitonow

 

Korekta

Katarzyna Kusojć

Maciej Korbasiński

 

ISBN 978-83-8097-595-8

 

Warszawa 2020

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

TERAZ

Jechały w milczeniu. Wydawało się, że nie zostało już nic do dodania. Magda odsunęła się od Bianki, jak najdalej się dało. Wsparła policzek o pas bezpieczeństwa i wpatrywała się w odległy księżyc. Tej nocy był wyrazisty jak nigdy. Ostry i zimny. Swą błyszczącą powierzchnią zdawał się wżerać w ogromną ciemną płachtę. Zawsze gdy myślała o Ziemi jak o małym punkcie we Wszechświecie, wszystko inne wydawało się jej idiotyczne. Marne, chwilowe. Ona. Ludzie wokół. Nawet jej rodzina i wszystkie obowiązki. Tym razem jednak spojrzenie z innej perspektywy niczego nie zmieniało. Wciąż była tak samo wściekła.

Bianka zacisnęła ręce na kierownicy i jeszcze bardziej skupiła wzrok na leśnej drodze, która wiła się to w jedną, to w drugą stronę, jakby nie mogła się zdecydować. Wąska ulica nieśmiało wdzierała się w las, który szczelnie ją otaczał. Samochodowe reflektory oświetlały znaki ostrzegające o kolejnych ostrych zakrętach i zwracające uwagę na dziką zwierzynę. Bianka zwolniła nieco, bo nawierzchnia zrobiła się śliska. Prószył śnieg, na który chyba już nikt nie liczył. Był grudzień i ludzie wybiegali myślami ku świętom. Jakby mogły coś zmienić na lepsze! – wzięła kolejny zakręt, za którym unosiło się pasmo mgły. Wyglądało trochę jak leśna zjawa, niezadowolona, że coś mąci spokój nocnej przechadzki.

W głowie Bianki kotłowały się słowa, które przed chwilą usłyszała od Magdy na przydrożnym parkingu. Wszystkie były przykre, ale najgorsze zostało wycedzone na końcu. Tonem oschłym, dosadnym.

– Ciebie tu nigdy nie powinno być…

To poruszyło Biankę. Nie, nie waga wypowiedzianego zdania, a fakt, że wiele razy myślała podobnie. Że nie ma miejsca dla nich obu.

– Nic nie powiesz?! – Zirytowana Magda pokręciła głową. – Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? – podniosła głos, a potem odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.

Najwyraźniej miała zamiar iść sama w tę noc, bo nie obejrzała się ani razu. Bianka przyglądała się jej przez chwilę, po czym pobiegła za nią. Wirujące płatki śniegu rozbijały się o jej policzki.

– Zwariowałaś? Wracaj do auta! – zawołała. – Dokąd się wybierasz?!

– Byle dalej od ciebie!

Gdy wreszcie jej dosięgła, mocno szarpnęła za rękaw kurtki, tak żeby Magda się odwróciła.

– To odludzie! – Wskazała otaczające je rozległe pola.

Magda przeciągle wypuściła powietrze. Nie chciała patrzeć.

– Racja – odezwała się beznamiętnie. – Spędzimy noc w siedlisku, a rano wracamy. Potem nie chcę cię więcej widzieć.

To także nie było przyjemne, pomyślała Bianka, patrząc kątem oka na koleżankę. Włączyła radio, bo miała już dość ciszy, przez którą las wydawał się jeszcze bardziej mroczny i złowrogi. Cieszyła się, że siedzą w bezpiecznym samochodzie, a nie muszą iść tędy po omacku. Niecierpliwie przeskakiwała kolejne stacje. Większość serwowała łagodne, tulące dźwięki. Wreszcie znalazła coś energetycznego.

Przy dynamicznych uderzeniach perkusji jechało się znacznie lepiej. Bianka nie poczuła nawet, że jej stopa mocniej przyciska pedał gazu. Było to możliwe, bo wreszcie jechały prostym odcinkiem. Niezły kawałek! – pomyślała, spoglądając na wyświetlacz, żeby sprawdzić, kto jest wykonawcą. Jednak pojawiła się tylko nazwa i częstotliwość rozgłośni. Wzruszyła ramionami i ponownie uniosła wzrok.

– Uważaj! – wrzasnęła Magda.

Przed maską wyrosło ogromne cielsko, nie dając Biance czasu na reakcję.

Uderzenie było silne. Pasy szarpnęły. Ryk ranionego zwierzęcia poniósł się po lesie wraz z piskiem opon auta, które obróciło się niczym bezwładna zabawka. Stoczyło się ze skarpy, po czym z hukiem wbiło w jedno z drzew na skraju drogi.

Zapadła cisza. Przerywało ją tylko słabe rzężenie konającego jelenia. W jego czarnych oczach odbijał się jasny punkt. Zimny, odległy księżyc.

 

WTEDY

1

Szybkie kroki niosły się po radiowym korytarzu. Bianka przeszła przez kolejne szklane drzwi i minęła podświetlany komunikat z prośbą o ciszę, którym nikt z pracowników stacji nie zwykł się przejmować. Wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni dżinsów i spojrzała na ekran. Za trzy siódma, odczytała z ulgą. Wyrobiłam się!

Do Wrocławia pędziła jak szalona. Z Opola to zaled­wie nieco ponad godzina drogi, ale jadąc A4, nigdy nie wiadomo, na co się trafi. No i zazwyczaj punktualna Bianka wyruszyła w trasę zdecydowanie za późno. Wszystko przez to, że tuż po obiedzie usadowiła się na kanapie z laptopem. Miała zamiar pracować, ale zupełnie jej nie szło. Postanowiła się zdrzemnąć. A że nie miała w zwyczaju sypiać w ciągu dnia, nie nastawiła budzika. Podejrzewała, że i tak nie zaśnie. Zerwała się przerażona po półtorej godziny i wypadła z mieszkania prawie tak jak stała. Włożyła tylko trampki i zgarnęła torebkę z szafki w przedpokoju. Już w drodze uporała się z rozmazanym pod oczami tuszem i próbowała ujarzmić rozwichrzone włosy. Jej czarna kręcona czupryna zawsze wyglądała nieco niesfornie i trochę zawadiacko, dlatego w końcu uznała, że nie ma sensu się nią przejmować.

Skręciła za róg, gdzie znajdowało się studio. No masz! – nerwowym gestem chwyciła za torebkę. Z tego wszystkiego zapomniałam zabrać książek! Zrobiło się jej głupio, bo jeszcze wczoraj Marek, prowadzący audycję, przypominał jej o tym esemesem. Nie lubiła nie dotrzymywać słowa.

Akurat otworzyły się drzwi i pojawił się w nich pięćdziesięcioletni dziennikarz, z którym Bianka znała się od pięciu lat. Towarzyszył mu mężczyzna w kraciastej marynarce. Marek uśmiechnął się na jej widok i przedstawił Michała Tębaka, organizatora przeglądu serbskich filmów. Bianka słuchała przez chwilę nowo poznanego, który zachęcał ją do odwiedzenia festiwalu. Podał nawet tytuły produkcji, które koniecznie powinna zobaczyć. Zapewniła, że sprawdzi swój czerwcowy terminarz, choć dobrze wiedziała, że raczej nie znajdzie w nim miejsca dla serbskiej kinematografii.

Kiedy pan Tębak pożegnał się, Marek serdecznie ją uściskał, jakby była jego młodszą siostrą.

– Bianka, dobrze cię widzieć!

– Ciebie również. – Poklepała go po ramieniu. – Choć myślałam już, że nie zdążę. Wyobraź sobie, że zaspałam – wyjaśniła.

– Na dziewiętnastą? – Otworzył szeroko oczy. – Chodź! Mam nową koleżankę. – Poprowadził Biankę do środka.

– To nie ma Kacpra?!

– Wybrał wolność. Kupił chałupkę w Karkonoszach i organizuje tam warsztaty twórcze. Pasie kozy i takie tam. Slow life czy jak to się nazywa.

– Co ty powiesz…

– No! Będzie już ponad pół roku, jak wyjechał. Dawno do nas nie zaglądałaś.

– Bo nie było z czym. A! – Skrzywiła się. – Zapomniałam egzemplarzy dla słuchaczy. Przepraszam, przypominałeś. Jutro wyślę, okej?

– Najważniejsze, że dotarłaś. – Zamknął drzwi. – Przyprowadziłem kolejnego gościa – zaanonsował koleżance, która siedziała przy stole i przeglądała egzemplarz reportażu, o którym mieli dzisiaj rozmawiać.

Brunetka o wyglądzie poukładanej prawniczki odłożyła książkę i podeszła.

– Magda. – Wyciągnęła rękę. – Miło cię poznać.

– Bianka. – Oddała zdecydowany uścisk i uśmiechnęła się uprzejmie. Lubiła bezpośredniość radiowców, odniosła jednak wrażenie, że Magdzie nie przychodzi ona naturalnie. Wydawało się, że narzuciła sobie obowiązującą formę, która do niej nie pasowała. – Słyszałam, że zajęłaś miejsce Kacpra? – zapytała. – I jak? Dajesz radę wytrzymać z Markiem? Bo Kacper podobno w końcu wybrał kozy. – Mrugnęła do znajomego.

– Pytanie, czy on wytrzymuje ze mną.

Marek usadowił się za konsoletą.

– Nie skarżę się. Taka natura!

– To właściwie przypadek, że tutaj jestem – wyjaśniła Magda, sadowiąc się przed mikrofonem. Zaproponowała Biance, aby zajęła miejsce obok, i podała jej słuchawki. – Dość niespodziewany powrót po szesnastu latach. Spotkałam w sklepie kolegę z dawnych radiowych czasów i zapytał, czy nie miałabym ochoty popracować na starych śmieciach. Stworzyć duet z tym jegomościem. – Łypnęła w stronę Marka.

– Rozumiem, że się wahałaś? – wtrąciła Bianka.

– Skąd! Od razu odmówiłam! Ale jak wiadomo, Marek to mruk. Nie mogli znaleźć nikogo innego, więc wychodzili swoje – zażartowała.

– I teraz żałujesz! – podsumowała Bianka z udawanym współczuciem.

– Co czwartek! A tak naprawdę to chyba nikt nie słucha tej audycji, skoro wciąż mnie trzymają.

Marek wywrócił oczami.

– Ale pleciesz! Dzięki niej wreszcie nie muszę się za wiele odzywać – zwrócił się do Bianki.

Magda postukała palcem w okładkę książki.

– Rano skończyłam czytać. To było mocne. Dlaczego zdecydowałaś się napisać o rodzinach samobójców?

– Bo to rzadko poruszany temat. Zazwyczaj ludzie chcą wiedzieć, dlaczego ktoś targnął się na życie. Ale według mnie ważne są także inne pytania. Chciałam je zadać.

– Jak dotarłaś do tych rodzin? Chyba trudno było skłonić je do zwierzeń? – dociekała Magda.

– Madzia, zostaw sobie coś na wejście – upomniał ją Marek. – Gość nam się wypstryka i co potem?

– Bianka nie wygląda na kogoś, kto miałby problem z mówieniem.

– Ale emocje nie będą już te same – oświadczył, sadowiąc się wygodniej na krześle.

Magda otworzyła reportaż w zaznaczonym miejscu. Podała książkę autorce, wskazując palcem akapit.

– Wciąż myślę o tym fragmencie. – Marek rzucił komunikat „trzydzieści”, co oznaczało, że zaraz będą wchodzić na antenę.

Bianka spojrzała na zaznaczone zdania, a potem na Magdę. Była zaskoczona. To nie był jeden z tych fragmentów tekstu, o których autor z góry wie, że zagra nim na czułej strunie czytelnika. To był subtelny kawałek, bardziej dla niej samej, nie dla świata. Ktoś, kto zwrócił na to uwagę, musiał mieć podobną do niej wrażliwość. Bianka westchnęła i uśmiechnęła się pod nosem. Magda dostrzegła w tym coś więcej niż zwykły grymas. Odebrała to jako milczące porozumienie. I wiedziała, że się nie myli, choć poznała Biankę Rott zaledwie dziesięć minut wcześniej.

Założyli słuchawki. Rozległ się dżingiel programu Kulturalne czwartki, po czym Magda przedstawiła gościa, a także podała powód spotkania, czyli zaanonsowała reportaż Rzeczy osobiste. Planowała zacząć od fragmentu tekstu, który sobie zaznaczyła, ale coś w reakcji Bianki podpowiedziało jej, aby tego nie robić. Gdyby była dziennikarką z krwi i kości, nie zważałaby na podobne subtelności, tylko poszła prosto za wykrytą emocją. Ale ona przyjeżdżała na czwartkowe audycje ze wszystkich powodów świata poza reporterskimi.

Wzięła do ręki książkę i popatrzyła Biance prosto w oczy.

– Dlaczego opisujesz ludzkie historie? Skupiasz się na innych, poświęcasz im dużo przestrzeni. Mówi się przecież, że tak naprawdę autorzy zazwyczaj piszą o sobie?

– To, że opowiadam historie innych ludzi, nie znaczy, że nie ma w nich także prawdy o mnie.

– Zatem ile jest Bianki Rott w Rzeczach osobistych?

– Ja również doświadczyłam miłości i strat. Może jest mnie tam nawet więcej, niż jestem skłonna przyznać.

– Mówisz o miłości i stratach, a ja w twojej książce zobaczyłam przede wszystkim odbicie własnego strachu. Na miejscu jednej z bohaterek reportażu, pani Doroty, której najstarszy syn, jedenastoletni chłopiec, targnął się na życie, chyba postradałabym zmysły. Nie uniosłabym tego. Przyznam, że jej opowieść bardzo mną wstrząsnęła. Jestem matką i nawet nie wyobrażam sobie bólu, jakiego doświadczyła. Dręczących pytań, poczucia winy. Pani Dorota wspominała o ludziach, którzy ją oceniali. Uważano, że musi być złą matką, skoro jej dziecko nie chciało żyć. Nie mam pojęcia, jak to zniosła.

– Musiała dać radę dla pozostałej dwójki – zauważył Marek.

– Ta rozmowa była bardzo poruszająca – potwierdziła Bianka. – W pewnym momencie obie płakałyśmy. Proces przechodzenia pani Doroty przez żałobę jest dokładnie opisany, żeby pokazać czytelnikowi cały mrok tego stanu. W takim przypadku żałoba jest jeszcze trudniejsza niż w przypadku śmierci naturalnej. Dochodzi wstyd i poczucie naznaczenia. Osoby w takiej sytuacji zwykle się izolują. Zazwyczaj także niezauważane są potrzeby rodzin samobójców. Mało kto wie, jak z nimi rozmawiać. Zostają więc same.

Magda pokiwała głową ze zrozumieniem.

– W dzisiejszych czasach zbyt często nie zwracamy uwagi na potrzeby drugiego człowieka.

– O tym także jest ta książka. – Bianka splotła dłonie. – Oprócz głównego tematu pojawiają się wątki poboczne, według mnie wcale nie mniej ważne. Liczę, że będą w stanie uwrażliwiać.

– To jest twoja misja? – zapytała Magda.

– W sumie nie zastanawiałam się nad tym. Po prostu idę za tym, co czuję. Ale jeśli mam jakikolwiek cel, to pewnie właśnie taki.

Magdalena słuchała w skupieniu, jak Bianka opowiada o swojej pracy, o wcześniej wydanych tytułach, z których każdy podejmował ważki społecznie problem. I z każdym zdaniem tamtej przepełniało ją wrażenie, że dobrze ją zna. Z łatwością odczytywała jej emocje, rozumiała subtelną gestykulację i mimikę, jakby nie raz i nie dwa widziała podobną w lustrze. Wychwytywała niedopowiedzenia i wszystkie niuanse. Jak sekretny język wymyślony tylko dla nich. To było silne uczucie. Nie z kategorii tych, kiedy ma się po prostu do czynienia z dobrym rozmówcą.

Zupełnie jakbym dyskutowała ze sobą, pomyślała poruszona Magda.

Patrzyła w duże niebieskie oczy kobiety, które rozpalały się, gdy mówiła o czymś ważnym. Dostrzegała w nich szczerość i bezkompromisowość. Zastanawiała się, czy to możliwe, że także Bianka czuje tę dziwną więź. Miała ochotę przerwać wymianę zdań i zapytać ją o to, ale siedziała niemal w bezruchu.

Bianka miała przyjemny tembr głosu. Taki, którego można słuchać bez końca. Ale wywiad powoli zbliżał się do finiszu, a w Magdzie rozgorzał niepokój. Oto Bianka zaraz wyjdzie ze studia, rozejdą się i to będzie koniec. Nie chciała tego.

Kiedy Marek przejął mikrofon i zaczął podsumowanie rozmowy, Bianka poczuła ulgę. Po karku spływał jej pot, choć w studiu działała klimatyzacja. Miała wrażenie, że przez cały czas plotła od rzeczy. Choć udzielała odpowiedzi, prawie ich nie słyszała, jakby jakaś jej część znajdowała się gdzie indziej. W dodatku mówiła na wdechu, co sprawiało, że ciągle brakowało jej powietrza. Od tego wszystkiego wirowało jej w głowie i czuła mrowienie w palcach dłoni. Była przejęta jak podczas pierwszych występów w mediach. A przecież miała już lata doświadczeń. Skołowana analizowała sytuację i uznała, że nie może chodzić o Marka ani o audycję na żywo. To obecność Magdy coś z nią zrobiła. Ale nie umiała tego nazwać, przyporządkować.

Z głośników wreszcie zabrzmiała muzyka. Bianka wciągnęła głęboko powietrze, po czym wypuściła je przeciągle.

– Moje panie, zdaje się, że byłem prawie niepotrzebny – podsumował Marek. – Ale wygląda na to, że zaciekawiłyście słuchaczy – rzucił okiem na ekran komputera. – Mamy sporo zgłoszeń po książki. Nie zapomnij przysłać! – Obrzucił Biankę wymownym spojrzeniem.

– Jasne – przytaknęła, a on poderwał się z krzesła, oznajmiając, że musi wyskoczyć na dymka.

Zostały same. Milczały. Ale nie czuły się skrępowane. W końcu Magda odezwała się pierwsza:

– Dzięki za rozmowę. To było takie…

– …nietypowe – dokończyła Bianka.

– Lepiej bym tego nie ujęła.

– Zastanawiam się, czy mogłyśmy spotkać się wcześniej.

– Zabawne, że o to pytasz. Ciągle o tym myślałam, ale nie wydaje mi się.

Bianka wsparła brodę na dłoni.

– Mimo to mam jakieś wewnętrzne przekonanie, że cię dobrze znam. Zupełnie nie mogłam się skupić na tym, co mówiłam.

– Miałam to samo! Dziwne, prawda? Aż dostałam dreszczy. – Magda potarła przedramię.

– Kto wie, może to wspomnienia z poprzedniego życia? – Bianka spojrzała z uśmiechem na komórkę.

Zauważyła, że dzwonił Tomek. Ucieszyła się. Wracał do domu po dwutygodniowej nieobecności. Stęskniła się, choć powinna być już do tego przyzwyczajona. Czas na mnie, pomyślała, ale nie mogła podnieść się z krzesła. Jakby coś ją przytrzymywało. Zdawała sobie sprawę, że jeśli to zrobi, obie wrócą do swoich spraw. Początkowo będą pamiętać o tym spotkaniu i co jakiś czas wspominać nietypowe doświadczenie. Może nawet wymienimy kilka mejli, ale potem wszystko się zatrze i stanie się tylko wspomnieniem. Innym, szczególnym, ale odłożonym na półkę jak tysiące innych. Ale może tak trzeba, stwierdziła, powoli sięgając po torebkę przewieszoną przez oparcie krzesła.

– Masz ochotę na kawę? – Magda zareagowała od razu.

Choć wiedziała, że w zasadzie powinna już wracać do domu, to nagle stał się on mniej ważny. Mniej pilny.

 

Marek jeszcze przez chwilę pogawędził z nimi przy automacie z napojami, ale musiał się zbierać, bo w mieszkaniu czekał na niego pies.

– Mam nadzieję, że nic nie rozniósł – powiedział. Trzy miesiące po stracie wieloletniego przyjaciela, owczarka niemieckiego, przygarnął szczeniaka ze schroniska. – Tęsknię za Harrym, ale bez psa to nie to samo życie – odparł, kiedy Bianka wyraziła współczucie. – No nic, trzymajcie się, dziewczyny! – Uścisnął je na odchodnym.

Magda odprowadziła go wzrokiem. Upiła kolejny łyk kawy z plastikowego kubka.

– Smakuje jak plastik. Powinnyśmy pojechać gdzieś na lepszą.

– Raczej innym razem. Teraz nie mam czasu. Mój facet wrócił do domu. Długo się nie widzieliśmy.

– Trzeba było tak od razu! Wstrzymuję cię.

– Gdybym nie chciała, nie zostałabym. To mówisz, że po tylu latach wróciłaś do radia… Dość niecodzienne.

– To moja odskocznia od rutyny. Na co dzień uczę angielskiego.

Bianka zgniotła kubek i wyrzuciła do kosza na śmieci.

– W szkole czy na kursach?

– Kiedyś byłam lektorką w prywatnej szkole, ale od lat prowadzę lekcje u siebie w domu. Uznaliśmy z mężem, że to dogodne wyjście dla naszej rodziny. Mogę być kobietą pracującą i jednocześnie stale obecną mamą. Kiedy to ustaliliśmy, wydawało się idealnym rozwiązaniem.

– A nie jest?

– Nie ma idealnych rozwiązań.

Bianka założyła włosy za ucho.

– Wiem coś o tym.

Magda popatrzyła z zaciekawieniem.

– Musisz prowadzić interesujące życie. Ciągle poznajesz nowe osoby.

– Lubię to. Choć tematy, które podejmuję, zazwyczaj nie należą do lekkich. Ale czy to znowu takie interesujące? Ludzie w gruncie rzeczy są tacy sami. Chodzące kalki.

Magda uniosła palec.

– I może to jest cała tajemnica, dlaczego mi przy tobie tak swojsko.

– Może – zaśmiała się Bianka. – W sobotę urządzam imprezę urodzinową. Wpadniesz?

Magdzie od razu wyświetlił się w głowie film ukazujący plan najbliższej soboty. Zosia w południe ma zajęcia na basenie. Obiecałam jej także nocowanie u koleżanki, stwierdziła. Trzeba jej spakować niezbędne rzeczy, a wieczorem być w pogotowiu, gdyby jednak Zośce się odwidziało. Choć ma już pięć lat, to nadal mała przylepa. Jeśli miałabym pojechać na imprezę, to Darek musiałby odebrać Franka od kolegi po przygotowaniu projektu na polski. Z Psiego Pola na Kozanów jest spory kawałek, więc nie ma mowy, aby wieczorem wracał sam. Mimo że ma trzynaście lat i uważa, że jest wystarczająco doros­ły, skwitowała.

Do tego dochodził jeszcze cosobotni maraton filmowy z Darkiem. Zawsze wtedy otwierali wino i zasypiali już na drugim seansie. Teraz miałaby zmienić rytuał, zamiast pidżamy włożyć sukienkę?

– Czemu nie? – odezwała się. – Dawno nigdzie nie wychodziłam.

– Świetnie! – Bianka poprosiła ją o numer telefonu i wysłała swoje namiary. – Zaczynamy o dwudziestej.

Wyszły razem z budynku, gawędząc o studenckich latach, kiedy to czasem przychodziło się na wykłady niemalże prosto z imprezy. Obie wspominały ten okres dość podobnie, choć Bianka była po politologii, a Magda skończyła anglistykę. Nauka, choć ważna dla obu, była jednak w tle relacji koleżeńskich, licznych wyjazdów i szybszego bicia serc. Magda tuż po studiach poznała Darka i potem wszystko potoczyło się szybciej, niż miało. Bianka po obronie, oprócz tytułu magistra, miała w kieszeni pierwszy miłosny zawód.

Pożegnały się na parkingu i wsiadły do samochodów. Obie potrzebowały chwili, aby odjechać. Przekręciły kluczyki, dopiero gdy zdały sobie sprawę, że na szczęście zobaczą się już pojutrze.

 

2

Na stole, pośród talerzy leżały skorupki jajek i okruchy chleba. Magda weszła do kuchni i westchnęła, patrząc na tę chaotyczną martwą naturę. Właśnie odwiozła Zosię do przedszkola, a w drodze powrotnej zrobiła spożywcze zakupy. Kluczyła między sklepowymi alejkami bez pomysłu, co zrobić na obiad. Ostatecznie postawiła na spaghetti. To nudny kulinarny samograj, ale zawsze się sprawdzał. Po powrocie planowała od razu zabrać się do przygotowania do popołudniowych lekcji, ale nie mogła patrzeć spokojnie na bałagan. Między jej dziećmi było osiem lat różnicy, co sprawiało, że zazwyczaj nie miały zbyt wielu powodów do kłótni. Jednak zdarzały się takie dni jak ten, kiedy ta prawidłowość nie funkcjonowała. Zwykle w takich przypadkach zaczynało się od jakiejś bzdury. Dzisiaj na przykład Zosia uparła się, że chce dostać jajko w zielonej podstawce brata, a nie w swojej różowej. Franek nie chciał pójść jej na rękę. Od słowa do słowa wywiązała się kłótnia, której sedno można było streścić w okrzykach: „Mamo, on tak zawsze!”, „Mamo, powiedz jej coś!”. Później nastąpiła bitwa na skorupki. Magda, widząc tę wojnę, od razu zastrzegła, że przed wyjściem muszą posprzątać rozgardiasz. Ale potem zadzwonił jej telefon i poszła do pokoju porozmawiać z matką jednego z uczniów. Gdy wróciła, skorupki wciąż walały się na blacie, zaś zegar wskazywał późną godzinę i trzeba było wychodzić. Mimo to nie omieszkała powiedzieć pociechom, że wszystko będzie czekać na ich powrót.

Teraz jednak sięgnęła po bawełnianą ściereczkę i zaczęła zmiatać okruszki. Poddała się, bo wiedziała, że nieład ją zirytuje. Nie była dumna ze swojej niekonsekwencji, ale miała nadzieję, że ten incydent nie zwichruje jej dzieci do szczętu i nie uczyni z nich nieobowiązkowych lekkoduchów.

W końcu usiadła przy czystym stole z kubkiem herbaty. Lubiła chwile, gdy w domu było cicho i mogła zebrać myśli. Pobyć sama. Miała dzisiaj cztery lekcje. Pierwszą o trzynastej. Na początku przyjmowała uczniów w jadalni przy dużym stole, ale z czasem stało się to niedogodne. Dlatego postanowili z mężem przeznaczyć na ten cel jeden z pokojów na górze. Odświeżyli go i dokupili kilka biurowych mebli.

Tuż obok gabinetu Magdy była część domu, w której niegdyś mieszkali jej rodzice. Dwa lata temu kupili niewielką nieruchomość nad jeziorem, w Lubuskiem. Jej ojciec od zawsze marzył, aby żyć bliżej natury, ale udało mu się zrealizować ten plan tuż przed siedemdziesiątką. Magda dobrze wspominała lata wspólnego zamieszkania. Zawsze mogli liczyć na swoją pomoc i doskonale się ze sobą dogadywali. Choć gdy trzynaście lat temu oświadczyła im, że zostaną dziadkami, w pierwszej chwili nie byli zachwyceni. Liczyli najpewniej, że wydarzy się to później, do tego w tradycyjnej kolejności. Najpierw narzeczeństwo, potem ślub. A stało się tak, że informacja o dziecku padła przy drugiej wizycie Darka. Szok trwał krótko. Potem rodzice zrobili to, co powinni, czyli przyjęli go jak swego. Choć pan Stefan bacznie mu się przyglądał, to wkrótce zawiązała się między nimi komitywa. Dziś, przy okazji odwiedzin, panowie zawsze wybierają się wspólnie na bilard. To taki ich męski czas. A od tego roku zaczęli zabierać ze sobą Franka. Magdzie z początku było trudno przywyknąć do braku sąsiedztwa rodziców, ale oswoiła pustkę. Nic nie trwa wiecznie, stwierdziła.

Z kubka unosiła się przyjemna woń bergamotki. Objęła go dłońmi i odtwarzała w myślach wczorajsze wydarzenia. Po powrocie z radia długo opowiadała mężowi o Biance. Musiała go zaintrygować, bo wpisał w wyszukiwarkę nazwisko.

– Muszę ją zobaczyć! O żadnym gościu tyle nie mówiłaś – wyjaśnił, przeglądając zdjęcia. – Wiesz, ona jest nawet odrobinę do ciebie podobna.

Zajrzała mu przez ramię.

– Tak sądzisz? – Ta uwaga sprawiła, że zapragnęła mu opowiedzieć wszystko. O tym, co tak naprawdę było nietypowego w tym spotkaniu.

– Ty masz wprawdzie proste włosy, ale coś podobnego w spojrzeniu. Do tego pociągła twarz i tak samo kształtny nos.

Magda zrezygnowała. To były proste, namacalne rzeczy.

Taki był jej Darek. Konkretny. Przyziemny. Wiedziała, że nie zrozumie tego, co chciała powiedzieć. Na wszelkie niewytłumaczalne zjawiska zwykł kręcić pobłażliwie głową. Przyznała więc, że może i jest jakieś podobieństwo, po czym dodała, że to naprawdę inspirująca osoba.

– Zaprosiła mnie na imprezę urodzinową – nadmieniła.

– Przecież ledwie cię poznała.

– Co w tym takiego dziwnego? To w tę sobotę. Przyjęcie jest w Opolu.

– Serio chcesz jechać? – zdumiał się.

– Czemu nie? Tak rzadko wychodzę. Chcę się trochę rozerwać.

– Rzadko wychodzisz? Przecież przedwczoraj byliśmy na kolacji.

– Pierwszy raz od pół roku – uściśliła.

Wzruszył ramionami, dodając coś o pracy i wiecznej gonitwie.

– Chcę skorzystać z zaproszenia. Mógłbyś zająć się dziećmi?

Zgodził się, ale popatrzył dość nieufnie, jakby Magda zamierzała coś przeskrobać. To uzmysłowiło jej, jak bardzo stała się przewidywalna i rutynowa. On zresztą był dokładnie taki sam. Z powtarzalności uwili sobie gniazdo, w którym czuli się spokojnie i bezpiecznie. Tyle że zawsze tak samo. Darek zapytał ją, jak zamierza wrócić. Czy wynajmie pokój w hotelu, czy po prostu nie będzie pić alkoholu, aby móc usiąść za kierownicą. Powiedziała, że spędzi abstynencki wieczór. Nie miała z tym problemu.

Darek jeszcze przez chwilę czytał w internecie o Biance Rott, z coraz bardziej niewyraźną miną.

– To chyba bardzo smutna kobieta. O czym ona pisze… Samobójstwa, gwałty, bezdomność, dziedziczone ubóstwo, wojenne traumy. Jesteś pewna, że chcesz ją bliżej poznać? – Podrapał się po głowie.

Magdę korciło, żeby odpowiedzieć, że już ją zna i nie wie, jak to wytłumaczyć. Wprawdzie nie miała wiedzy o szczegółach jej życiorysu, tych wszystkich fragmentach, które tworzą indywidualną biografię, ale była to znajomość na poziomie emocjonalnym. Może nawet duchowym. Zupełnie inna niż wszystkie dotychczasowe. Swojego męża uczyła się latami, Biankę znała instynktownie.

– Nie mam wątpliwości – odrzekła, obejmując go ramieniem.

Magda dopiła herbatę, umyła kubek i poszła na górę zająć się pracą. Usiadła przy biurku. Włączyła komputer, aby wydrukować ćwiczenia gramatyczne dla Kingi. Rezolutna jedenastolatka chłonęła wiedzę jak gąbka. Magda lubiła uczyć dzieci, którym nauka sprawiała przyjemność. Nie zamierzała wyłącznie dla pieniędzy realizować ambicji rodziców tych uczniów, którzy nie mieli żadnych predyspozycji językowych.

Wyświetliła przygotowany plik z zadaniami i kliknęła „drukuj”. Jej wzrok padł na książkę, którą wczoraj przyniosła do gabinetu. Sięgnęła po nią i przejechała dłonią po stronie tytułowej, na której podpisała się Bianka. ­Otworzyła na fragmencie, który tak ją poruszył.

 

Dorocie zaczęły wysychać łzy, dopiero kiedy uzmysłowiła sobie prawdę. Niewygodną, a wręcz obrazoburczą. W odejściu syna najbardziej przerażała ją jej własna samotność. Jej rozpacz, jej strata, żal i tęsknota. Strach o kolejne dni. Pojęła, że nie chodzi jej o niego, a o siebie. Dopiero wtedy zaczęła z miłością pochylać się nad dramatyczną decyzją własnego dziecka, które najwyraźniej nie potrafiło unieść swojego cierpienia. Nie znaczy to, że się z tym pogodziła, ale starała się zrozumieć. Zgłębić coś niepojętego. I kochać. Bo to było jej główne zadanie. Możliwe, że Bartkowi zabrakło tej kropli miłości, która mogła zmienić wszystko. Odwrócić bieg rzeczy. I teraz zamierzała mu ją ofiarować, choć wiedziała aż nadto dobrze, że czasu już nie da się cofnąć. Mówi się, że miłość do dziecka jest największa i najczystsza. A często jest poszukiwaniem miłości do samego siebie. Łatą na puste miejsca.

 

Ten akapit coś w niej obudził. Otworzył jakieś drzwi, które, jak podejrzewała, trudno będzie zatrzasnąć.

Zamknęła książkę. Zastanawiała się, czy Bianka ma dzieci. W sieci nic na ten temat nie znalazła. Jeśli jednak ma, musi być bardzo świadomym rodzicem, uznała.

 

– Może to twoja przyrodnia siostra, skoro tak się rozumiecie? – Tomek wszedł do sypialni i podał tacę ze śniadaniem.

Przygotował francuskie tosty, ale spragniona kofeiny Bianka najpierw chwyciła filiżankę kawy. Porannymi igraszkami i serwisem prosto do łóżka najwyraźniej starał się zrekompensować nieobecność w dniu jej urodzin. Wprawdzie we wtorek przysłał bukiet pocztą kwiatową, ale wcześniej planowali świętować zupełnie inaczej. Chcieli wyjechać na przedłużony weekend w Bieszczady i wędrować po górach. Ale sytuacja na budowie, którą kierował Tomek, zmusiła go do pozostania dłużej w Lipsku.

– Nie sądzę. Mój ojciec nie byłby zdolny wykręcić takiego numeru. Jedyny akt jego niesubordynacji to moje imię. Mamie zależało, abym nosiła imię Maria, po babci – wyjaśniła. – Tacie się nie podobało, ale nie chciała go słuchać. Po porodzie wysłała go, aby zgłosił mnie w USC, i tam wpadł na pomysł, żeby podać takie, które mu pasowało. I oto jestem! – Bianka uniosła ręce do góry.

– Wolę ciebie jako Biankę.

Odgryzła kawałek tosta i odezwała się z pełnymi ­ustami:

– Jako Maria byłabym tą samą osobą.

– Nie ma pewności! – zaśmiał się, podkładając sobie poduszkę pod plecy.

– Podobno nie odzywała się do niego przez tydzień. I długo nie używała imienia Bianka. Ale wreszcie się poddała, bo nie sposób było przez całe życie zwracać się do mnie „dziecko”. Tak że Magda Olszewska z pewnością nie jest moją siostrą. Ale będziesz miał okazję poznać ją już jutro. Zaprosiłam ją na imprezę. À propos, trzeba skoczyć do marketu.

– Dlaczego nie zorganizowałaś urodzin w jakimś klubie? Nie byłoby zachodu z przygotowaniami, a potem ze sprzątaniem.

– Czasem warto się potrudzić. Poza tym i tak większość rzeczy zamówiłam w cateringu. Nie marudź! Będzie fajnie!

Bianka dokończyła śniadanie, a potem poszła wziąć prysznic. Była w doskonałym nastroju. Lubiła, kiedy Tomek zjeżdżał z budowy. Zawsze wtedy czuła się trochę tak jak na pierwszych randkach. Choć byli ze sobą niemal od trzech lat, nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Nic im nie zdążyło spowszednieć, do niczego nie przywykli. Miał na to wpływ w znacznej mierze charakter jego pracy. W pierwszym roku ich związku Tomasz nadzorował budowę biurowca w Gdańsku. Ostatnio firma, w której pracował, wygrała przetarg na wielkopowierzchniową halę produkcyjną w Niemczech. W dodatku często zdarzało się tak, że gdy on miał wolne, ona wyjeżdżała na umówione wywiady. Bądź gonił ją termin oddania tekstu.

Matka Bianki nieustannie jej powtarzała, że dobija czterdziestki, a żyje jak dwudziestolatka. Przy okazji każdej rozmowy miała dla niej garść porad, o które córka nigdy nie prosiła. Także z tego powodu spotykały się coraz rzadziej. Dopiero po śmierci ojca Bianka zrozumiała, że przychodziła do rodzinnego domu głównie ze względu na niego. Gdy odszedł, trudniej było jej zmobilizować się do odbycia wizyty, która za każdym razem, punkt po punkcie, przebiegała dokładnie tak samo.

We wtorek matka zadzwoniła do niej z życzeniami.

– Ty wiesz, czego ci życzę – zaczęła poważnie.

– Tak, wiem. – Bianka mruknęła znacząco.

– No i po co się irytujesz? Ja w twoim wieku… – Pani Ula rozkręcała się, ale córka nie pozwoliła jej dokończyć.

Słyszała to już zbyt wiele razy.

Potem matka zaprosiła ją do kawiarni na urodzinowe ciastko, czego solenizantka szybko pożałowała. Musiała bowiem słuchać kolejnych uwag o Tomku. Starsza pani miała sprecyzowaną opinię na jego temat, choć ledwie go znała.

– Bianko, wspomnisz moje słowa! Z tej mąki chleba nie będzie. Co to za mężczyzna, skoro nawet nie przyjechał na twoje urodziny? – grzmiała.

– Tak wyszło. Wiesz, jaką ma pracę.

– Dla chcącego nic trudnego! – Matka rzuciła slogan, a córka zacisnęła zęby.

Dobrze wiedziała, że mamie nie podoba się w nim dosłownie wszystko. Począwszy od imienia, które według niej nie zwiastowało niczego dobrego, gdyż kojarzyło się z niewiernym Tomaszem. Poprzez zawód kierownika budowy, który choć dobrze opłacany, łączył się z wyjazdami. Aż po fakt, że po czterdziestce wciąż był kawalerem, co nie świadczyło o nim pochlebnie.

– Sama pomyśl! Musi być jakaś przyczyna! Może jest felerny? – podsumowała.

Bianka nauczyła się nie reagować. Na początku próbowała tłumaczyć swoje decyzje, ale wszystko jak grochem o ścianę. Matka nigdy jej nie słuchała. To zresztą nie uległo zmianie od dzieciństwa. Pani Urszula najbardziej lubiła mówić o sobie i nie zostawiała przestrzeni dla innych. Kiedy udzielała rad córce, wtedy tak naprawdę też chodziło o nią. Wciąż trudno jej było znieść fakt, że nie może pochwalić się przed koleżankami zamężną córką, która ma normalną rodzinę.

Odświeżona po kąpieli Bianka wycierała ciało ręcznikiem. Zaparowane lustro odbijało tylko niewyraźny kształt. Kręcone włosy, teraz zupełnie proste, stanowiły ciemną plamę. Nie widać było rysów twarzy. W wyobraźni na miejsce swojej Bianka wstawiła twarz Magdy. Zdawała sobie sprawę, że jej matka z pewnością wolałaby taką córkę, ale życie to nie jest koncert życzeń. Bianka nie raz boleśnie się o tym przekonała. Sięgnęła po tubkę balsamu i wmasowała nawilżający krem w rozgrzaną skórę.

Jej ciało zmieniło się przez ostatnie lata. Na całkiem szczupłych udach gdzieniegdzie pojawił się cellulit. Biust także nie był już ten sam. Tylko brzuch miała płas­ki. Położyła na nim dłoń.

W tym momencie drzwi łazienki otworzyły się z impetem. Bianka drgnęła przestraszona. Do środka zajrzał Tomek, z telefonem w dłoni. Zapytał, czy chce odebrać, bo dzwoni Anka.

– Oddzwonię. – Pokazała mu dłonie, całe w balsamie.

Odłożył komórkę na szafkę i podszedł bliżej.

– Jesteś taka piękna – powiedział, wodząc palcami po jej ramieniu.

Zaśmiała się, nieco speszona, i zaczęła wcierać resztę kosmetyku w biodra.

– Pozwól, że pomogę – odezwał się głosem, którego szczególne brzmienie było zapowiedzią.

Przymknęła oczy. To był właśnie cały jej Tomasz. Zawsze pojawiał się w odpowiednim momencie. Ich drogi także skrzyżowały się na czas. Był jej schronieniem.

 

Przed pierwszymi zajęciami Magda ugotowała sos do makaronu i przygotowała klopsy. Po drugiej lekcji pojechała odebrać córkę z przedszkola. W drodze powrotnej Zosia jak zwykle dużo opowiadała. Dzieciaki nadal szlifowały wierszyki i piosenki na zbliżający się Dzień Matki. Magda dobrze wiedziała, że z jej oczu tryśnie fontanna, gdy tylko córeczka zacznie recytować wraz z innymi dziećmi. Jeśli spojrzeć na to chłodnym okiem, banalne i proste strofy zazwyczaj ocierały się o kicz, ale w ustach własnych pociech wzruszały jak prawdziwa poezja. Kiedy przyjechały do domu, Magda podała Zośce obiad, a potem pozwoliła jej obejrzeć bajkę na Netfliksie, gdyż zbliżała się pora kolejnych zajęć.

Lekcje z Konradem, przyszłorocznym maturzystą, miały nadrobić zaległości. Tak przynajmniej oświadczył chłopak podczas pierwszej lekcji we wrześniu. Zaskoczył ją swoim zaangażowaniem. Błyskawicznie chłonął materiał. Aż w końcu Magda zainteresowała się, skąd te zaniedbania, skoro, jak widać, gdy chce, to potrafi. Odparł rozbrajająco, że poznał dziewczynę, która ma angielski w małym palcu, i nie chce odstawać. Ta szczerość była ujmująca, a motywacja dobra jak każda inna. Z przyjemnością towarzyszyła Konradowi w zdobywaniu wiedzy i niejako także serca wybranki. Ostatecznie z Martą mu nie wyszło, ale przynajmniej miał materiał w małym palcu.

W trakcie dzisiejszych lekcji jej myśli czasem ulatywały. Zastanawiała się, co kupić Biance w prezencie urodzinowym. Planowała wybrać się do sklepu jutro przed południem. Nie potrafiła się zdecydować, czy postawić na proste kobiece przyjemności, czy iść raczej w te intelektualne. Po osiemnastej zamknęła gabinet i zeszła na dół. Zajrzała do pokoju syna.

Franek nawet nie usłyszał, że weszła. Siedział przy komputerze i grał w grę, którą niedawno dostał od dziadka. W piątki po lekcjach pozwalała mu na dłuższą sesję w wirtualnym świecie. Zanim wyszła, wspomniała, że niedługo zawoła go na kolację.

Zosia bawiła się w salonie. Siedziała na dywanie otoczona kucykami Pony. W rączce trzymała Rainbow Dash i wołała do jej koleżanek:

– No chodźcie, dziewczyny! Lecimy do zamku! Szybko, bo się spóźnimy! O, mamo! Pobawisz się ze mną? – zaproponowała natychmiast.

Magda usiadła obok. Nie czuła się najlepiej w takich zabawach, ale chciała sprawić córce przyjemność.

– To którą mam być? – Spojrzała na kolorowe konie.

– Applejack! – Mała podała jej żółtą zabawkę.

Zosia lubiła, gdy na horyzoncie pojawiał się ktoś, komu można było wydawać polecenia. Niestety, starszy brat niechętnie poddawał się tej musztrze i zabawa z nim stanowiła wyzwanie. Jednak Magda, zgodnie z udzielonymi wskazówkami, poleciała swoim skrzydlatym kucykiem na bal i wdała się w wyimaginowaną kłótnię o to, która z przyjaciółek potrafi zrobić ładniejsze salto. Niebawem zapanował niespodziewany rozejm, a Pinkie Pie zabrała koleżanki na łyżwy.

Magda ucieszyła się, słysząc podjeżdżający pod dom samochód. Wiedziała, że Zosia zaraz rzuci zabawki i pobiegnie do drzwi przywitać tatę. Darek weźmie ją na ręce i nazwie „swoją królewną”. To był ich rytuał.

Wyszła na korytarz chwilę po córce.

– Cześć! Coś później dzisiaj – zauważyła.

– Piątek. Szalone korki na mieście. – Z udawanym stęknięciem postawił Zośkę na podłodze, rozluźnił krawat i zdjął buty.

– Głodny?

– Jak wilk! – Cmoknął Magdę w policzek.

Zosia wróciła do zabawy, a Magda zajęła się przygotowaniem kolacji. Niebawem wszyscy zgromadzili się przy stole w jadalni. Niełatwo było oderwać Franka od gry, ale teraz, cały zaaferowany, opowiadał o koledze, który chwalił się, że wyjeżdża z rodzicami na wakacje do Miami. Aż świeciły mu się oczy na myśl o takiej wyprawie.

– A my gdzie pojedziemy w tym roku? – zapytał z nadzieją.

Darek spojrzał na syna.

– Przecież wiesz. Najpierw wy do dziadków nad jezioro, a potem wybieramy się razem do Kołobrzegu.

– Znowu? – jęknął. – Myślałem, że może raz w życiu zmienicie plany.

– Do tej pory nie narzekałeś – zauważył ojciec. – Na obóz nie chciałeś jechać, a na Miami nas nie stać. Zresztą takiego wyjazdu nie załatwia się z dnia na dzień.

Zosia oświadczyła, że miejsce jest obojętne, byleby tylko był basen. Podczas zeszłorocznych wakacji prawie nie dawało się jej wyciągnąć z wody. Złapała wodnego bakcyla, wobec czego we wrześniu została zapisana na lekcje pływania.

Darek zaczął opowiadać o swoim dniu. Magda, jak zawsze, starała się słuchać go uważnie, choć znała te relacje. Były niemal identyczne. Jako dyrektor placówki banku nieustannie martwił się o wyniki sprzedaży i szukał nowych sposobów motywowania pracowników.

Nieco znudzone dzieci wkrótce zaczęły się wygłupiać. Zosia bawiła się jedzeniem. Normalnie zostałaby upomniana, ale Magda nie chciała mącić chwili. Dzieci się śmiały, rodzicom wkrótce udzieliła się ich radość. Magda była dumna ze swojej rodziny. To był jej dorobek. Znowu przypomniała sobie bohaterkę reportażu Bianki i ścisnęło ją w żołądku. Poczuła niepokój. Nie wiedziała, kim by się stała, gdyby przyszło jej siadać przy tym stole samotnie.

Ta myśl sprawiła, że postanowiła oszczędzić dzieciom pogadanki o pozostawionym dziś rano śniadaniowym bałaganie.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI