Lato jak w filmie - Agata Kołakowska - ebook

Lato jak w filmie ebook

Agata Kołakowska

4,4

Opis

To lato nie zaczęło się dla Ruby najlepiej. Gdyby było jej choć trochę do śmiechu, mogłaby uznać, że jest niczym stereotypowa bohaterka nielubianych przez siebie komedii romantycznych. Właśnie zostawił ją narzeczony, a przez spektakularną wpadkę w pracy naraziła się wymagającej szefowej. Chciałaby życiowego happy endu, tymczasem okazuje się, że może być jeszcze gorzej.
Z odsieczą przybywają przyjaciółki, Iza i Tina, z prezentem na pocieszenie, jakim jest pobyt w ośrodku wypoczynkowym Wilkasy Spa. Brzmiałoby to jak bajka, gdyby nie drobny szczegół: to nie są zwyczajne wakacje ani zwykły hotel. Miejsce słynie z cyklicznych turnusów inspirowanych kultowym filmem Dirty Dancing. Wiedzione sentymentem kobiety w różnym wieku chętnie przybywają na Mazury, licząc na przygodę życia. Każda marzy, aby zostać filmową Baby.
Dla Ruby to scenariusz jak z koszmaru, ale myśl o kolorowych drinkach popijanych nad brzegiem jeziora okazuje się zbyt kusząca. Przyjmuje prezent, lecz postanawia, że będzie trzymać się z dala od hotelowych atrakcji…
Lato jak w filmie to powieść, która bawi do łez i porywa w romantyczną podróż, w świat niezapomnianych filmowych scen i wspaniałej muzyki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (35 ocen)
20
10
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
janinamat

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka, ciekawa, momentami śmieszna, wzruszająca. A że jestem fanką Dirty dancing to super mi się czytało.
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
barbaraborzem

Nie oderwiesz się od lektury

piękna książka, radość, śmiech i łzy
00
Koperek2000

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze napisana. Ogromna porcja dobrego humoru.Polecam
00
laxandra28

Dobrze spędzony czas

Bardzo przyjemna historia o miłości do siebie nawzajem i do postaci, i całej atmosfery kultowego filmu z lat 80-tych. Bardzo fajnie się czytało. Polecam
00

Popularność




Copyright ©, Agata Kołakowska, 2023

PROJEKT OKŁADKI:

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

ZDJĘCIE NA OKŁADCE:

REDAKTOR PROWADZĄCY

Jarosław Kołakowski

REDAKCJA

Ewa Charitonow

KOREKTA

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-960982-5-2

Wrocław 2023

WYDAWCA

„EU-Partners” Sp. z o.o.

ul. Świeradowska 51/57

50-559 Wrocław

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

1

W studiu panowała cisza. Przeciągła i dojmująca, co w radiowym świecie oznacza zazwyczaj, że trwa przynajmniej od jakichś trzech sekund.

Nie, nie! To się nie wydarzyło!, przeraziła się Ruby. Podniosła oczy znad kartek z informacjami, które miała jeszcze do odczytania w tym serwisie: popołudniowe korki w Warszawie i pogoda na jutro. Realizator po drugiej stronie szyby wymachiwał nerwowo rękami, a Kaja, prowadząca audycję, węycedziła bezgłośnie:

– Ruby, do cholery!

W głośnikach rozległ się dżingiel reklamowy, zaś Ruby przepełniło nieprzyjemne uczucie, że naprawdę mogła to zrobić. Że coś w niej pozwoliło, by bez udziału woli wypowiedziała na głos tych kilka słów, które od weekendu łomotały jej w głowie: „Pieprz się, Michał!”. Ale żeby akurat w takim momencie? Przecież jestem profesjonalistką!, pocieszała się w duchu. Powolnym ruchem odłożyła kartki na stół i zdjęła słuchawki. Musiała się upewnić.

– Czy istnieje możliwość – zwróciła się do Kai z wahaniem – że właśnie powiedziałam na antenie coś o Michale?

Koleżanka skrzywiła się wymownie.

– Niestety. I nie chciałabym być teraz w twojej skórze. Nie wiem, czy Wiolka doceni tę otwartość. – Podniosła się z krzesła. – Ale zanim rozpęta się piekło, może chcesz pogadać? Od rana wydawałaś mi się trochę nieobecna, a teraz jeszcze to… – Spojrzała z troską.

Ruby podeszła do drzwi i uchyliła je. Chciała sprawdzić, czy jest tak, jak podejrzewała. Istotnie, po korytarzu już niósł się rytmiczny stukot obcasów. Tak chodzi ktoś, komu się śpieszy. Ktoś wzburzony.

– Już za późno – oznajmiła. – Według niej na pewno nic nie usprawiedliwia mojego popisu. I nawet ma rację.

– Odstawił ci jakiś numer? – Kaja skrzyżowała ręce na piersi.

– Po prostu… Cóż, nici z happy endu. Moje życie to nie komedia romantyczna – mruknęła Ruby z przekąsem.

Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo w drzwiach studia stanęła szefowa w jednym z tych swoich eleganckich kostiumów. Była łudząco podobna do Cristal Carrington z Dynastii, ale nie miała w sobie nic z dobrotliwości pierwowzoru.

– Co to miało być?! – zagrzmiała od progu. A potem z pomalowanych czerwoną szminką ust wypłynął potok słów o odpowiedzialności, reklamodawcach i rankingach słuchalności.

Ruby nie słuchała. Nie trzeba jej było tłumaczyć, z czym wiąże się taki wybryk. Nie była przecież nowicjuszką. Pracowała w radiu niemal od dekady, a w stacji HITNews od sześciu lat.

Do gabinetu szefowej odprowadzały ją współczujące miny mijanych na korytarzu koleżanek i kolegów. Najwyraźniej nikt nie wieścił wesołego zakończenia. Wszyscy byli skonsternowani, bowiem takie zachowanie żadną miarą nie pasowało do dziewczyny, którą znali. Do solidnej dziennikarki, która zwykle przychodziła do redakcji przed czasem, a wychodziła późno. Nie dlatego, że wyróżniała ją szczególna pilność czy Ruby pragnęła komuś się przypodobać. Po prostu radio było jej życiem, a nie tylko pracą, którą należy znieść, żeby zarobić na utrzymanie. A przynajmniej zawsze tak twierdziła.

Ściany i półki w pokoju dyrektorki działu informacji zdobiły liczne oprawione w ramki nagrody otrzymane przez stację. Ale w obecnej sytuacji ta wystawka przytłaczała. Ruby odwracała od niej wzrok, czekając na oskarżenie o nadwerężenie solidnej marki budowanej od lat.

– Usiądź. – Wioleta wskazała jej krzesło po przeciwnej stronie ogromnego biurka. Niemal pustego, jeśli nie liczyć monitora, klawiatury, notesu oraz małego ogrodu zen, który szefowa lubiła pielęgnować w chwilach napięcia. Teraz też chwyciła miniaturowe grabie i zaczęła wyrównywać piasek wyściełający płytką owalną misę. Jej metodycznym ruchom przypatrywał się niewzruszony ceramiczny Budda siedzący obok niewielkich sukulentów. – To bardzo przyjemne, wiesz? – odezwała się, nie odrywając wzroku od piasku i grabek. – Myślę, że powinnaś sobie taki sprawić.

– Ja… – zaczęła Ruby. Rozumiała, że jeśli chce ratować posadę, to najbardziej odpowiedni moment, żeby spróbować tłumaczeń, ale szefowa powstrzymała ją gestem.

– Bo widzisz – powiedziała – przed chwilą, gdzieś pomiędzy informacją o wystawie psów a prognozą pogody, cała stolica dowiedziała się, że niejaki Michał ma się pieprzyć. Może to i dobra rada, ale nieistotna dla słuchaczy, nie sądzisz?

Ruby zacisnęła dłonie. Krótkie paznokcie wbiły się w skórę.

– Przepraszam. Nie mam pojęcia, jak to się stało. Nigdy nic podobnego mi się nie zdarzyło. I więcej się nie zdarzy.

– Skąd mam mieć pewność?

– To proste. – Ruby przymknęła oczy. – Bo już nigdy więcej nikt nie zostawi mnie dwa miesiące przed ślubem – oświadczyła dobitnie i spojrzała na Wioletę.

Jej słowa brzmiały jak przysięga złożona samej sobie.

Drewniane grabie przestały rozczesywać drobiny piasku. Budda wciąż tkwił niewzruszony.

– Współczuję – oznajmiła w końcu szefowa. – Jednak dla naszych odbiorców niczego to nie zmienia. Na antenie nie ma miejsca na prywatne emocjonalne wybuchy. Już podjęłam decyzję – podkreśliła zdecydowanie.

A zatem wszystko jasne, Ruby ciężko wypuściła powietrze. Bąknęła, że rozumie, że sama byłaby oburzona podobnym zachowaniem. Wioleta wyprostowała się jak struna.

– Ponieważ zawsze ceniłam sobie twój profesjonalizm, trudno mi patrzeć na taki upadek – oświadczyła.

– Zabiorę swoje rzeczy. – Ruby ruszyła do wyjścia.

– Zaczekaj, nie tak prędko. Skąd ta nadgorliwość? Powiedziałam, że trudno mi patrzeć, więc proponuję, byś wzięła sobie wolne. Ochłoń, przemyśl wszystko i wróć taka jak dawniej. Ale kolejnej szansy nie będzie. Zapamiętaj to sobie.

Ruby uśmiechnęła się, po raz pierwszy od kilku dni.

– Dziękuję. Ale co powiesz górze, jak zapytają?

– Zrzucę to na skutki uboczne leków, które wzięłaś.

– Ale ja nic nie biorę!

Brwi Wiolety poszybowały w górę.

– Doprawdy?

– Ach tak… – Ruby się zmieszała.

Najwyraźniej była to brzytwa, której miała się chwycić; rozmowa została zakończona. Złapała dłonią klamkę i jeszcze raz podziękowała za zrozumienie, lecz myślami była już w newsroomie. Dobrze wiedziała, że nikogo w redakcji nie ucieszy jej niespodziewane wypadnięcie z grafiku. Ale usunięcie się w cień na jakiś czas było dobrym posunięciem.

– Aha! I jeszcze jedno. – Wioleta ją zatrzymała. – Dobrze mu powiedziałaś!

Ruby nie wierzyła własnym uszom. Nie spodziewała się takiej reakcji. Może to grabienie piasku naprawdę coś daje?, dumała. Szefowa wykazała się dzisiaj dużą wyrozumiałością, a to nigdy nie była wyróżniająca cecha jej charakteru. Może po prostu nie chciała pozbywać się dobrego pracownika? Albo zwyczajnie nie jest tak zimna, jak myślą wszyscy? W to ostatnie trudno było uwierzyć, ale nieoczekiwane wsparcie odrobinę podniosło Ruby na duchu.

Ten przyjemny stan trwał do chwili, kiedy poczuła absurdalną potrzebę zadzwonienia do Michała i opowiedzenia mu o całym zajściu. Zawsze tak robiła, gdy działo się coś ważnego.

– Idiotka! – warknęła pod nosem, popychając drzwi toalety.

Ukryła się w kabinie zadowolona, że jest sama. Nieproszone łzy pchały się jej do oczu, a ramiona drgały wstrząsane powstrzymywanym łkaniem, jak gdyby nagle runęła niewidzialna tama. Ruby nie miała siły dłużej stawiać oporu. Przez cały weekend nie płakała ani razu, a chwilę szczerości Michała, jak uważała, zniosła z godnością.

– Ale chociaż mu przyłożyłaś? Wywaliłaś jego rzeczy przez okno? – dopytywały na zmianę Iza i Tina, najlepsze przyjaciółki, kiedy tuż po jego wyjściu Ruby chwyciła za telefon, by się im wyżalić.

Nie, nic takiego nie zrobiła. Poprosiła tylko chłodno, żeby obdzwonił wszystkich gości i odwołał uroczystość. Zupełnie jakby jej to nie obeszło. Ale sytuacja wydawała się jej tak nierzeczywista, że docierały do niej tylko słowa, a nie uczucia.

Rzecz uległa zmianie już w niedzielny poranek. Gdy tylko Ruby wstała z łóżka, poczuła przemożną chęć, aby pójść za sugestią Tiny i zacząć wyrzucać graty Michała. Chętnie popatrzyłaby, jak z usytuowanego na trzecim piętrze kameralnego mieszkania na Ochocie wylatuje konsola do gier, zabawka o najwyraźniej magicznych właściwościach, która zmieniała trzydziestoczteroletniego mężczyznę w mało komunikatywnego nastolatka zarywającego noce nad strzelankami, napędzanego chipsami i colą. Jednak Ruby nigdzie nie mogła znaleźć nie tylko tego ustrojstwa, ale w ogóle żadnej rzeczy należącej do Michała. Przecież po tamtej rozmowie wyszedł tylko z jedną torbą, pomyślała. Chyba od dawna potajemnie się wyprowadzał, zdała sobie sprawę. Jak mogłam tego nie zauważyć? W łazience ostała się tylko szczoteczka do mycia zębów; tkwiła w kubku tuż obok szczoteczki Ruby, jakby ona i Michał wciąż byli parą.

Dobre i to!, stwierdziła, biorąc ją do ręki i wychodząc na balkon. Poranne letnie powietrze było jeszcze chłodne, a ulica poniżej spokojna i cicha. Ruby uro­czyście wystawiła rękę za balustradę i upewniwszy się, że nie zrzuci szczoteczki nikomu na głowę, zwolniła uchwyt. Odprowadzała ją spojrzeniem. Szczoteczka obracała się w powietrzu niczym zwinny akrobata, po czym stuknęła w chodnik.

To było wszystko. Cały jej odwet za pięć lat złudzeń.

Słońce odbijało się w lusterkach samochodu, sprawiając, że tkwienie w długim sznurze aut na Modlińskiej stało się jeszcze bardziej nieznośne.

Aleks niecierpliwym gestem wyszarpnął ze schowka okulary przeciwsłoneczne. Irytował go upał, spaliny, a przede wszystkim świadomość, że przed nim kilka nieznośnie długich tygodni. Założył okulary i zaczął przerzucać stacje radiowe w poszukiwaniu muzyki, która poprawiłaby mu nastrój.

– Wszystko w porządku? – zagadnął Bruno z miejsca dla pasażera.

– W tym mieście nie ma nawet porządnej stacji radiowej! – odburknął Aleks.

– Jak to nie? Dzisiaj w HitNews dziennikarka nawtykała jakiemuś gościowi. – Bruno był rozbawiony. – Czytała wiadomości i nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, palnęła: „Pieprz się, Michał!”. Czy coś podobnego.

– Miła osóbka. A jaka profesjonalna!

– Przynajmniej było śmiesznie. Choć nie wiem, czy dla niej też, bo od razu puścili reklamy. – Bruno zerknął, ale nie wyglądało na to, że ta historyjka rozluźniła kolegę. – Słuchaj, stary, bardzo mi pomagasz… – odezwał się po chwili.

– Jeśli już, to raczej moja matka.

– Sam wiesz, że nie dostałbym tej fuchy, gdybyś mnie nie polecił. Jestem twoim dłużnikiem.

– Obyś tylko tego nie żałował!

– Nie może być przecież tak źle. Przy okazji przypomnę sobie stare czasy i dawne marzenia. – Bruno przeciągle wypuścił powietrze. – Na pewno nie jest to gorsze od reklamy zupek błyskawicznych, którą zrobiłem w zeszłym roku. Stary znajomy sobie o mnie przypomniał. Pewnie byłem najtańszy – roześmiał się z ukrywaną goryczą. – Człowieku, my w tym spocie usiłowaliśmy ludziom wmówić, że ich życie będzie piękniejsze, jeśli wciągną tę chemiczną papkę! Ale chyba już nikt się na to nie nabiera. – Pokręcił głową.

Aleks spojrzał na niego znad okularów.

– Wierz mi – zaczął poważnym tonem – to, co się tam dzieje, nie jest podobne do niczego, czego doświadczyłeś do tej pory. I lepiej wkuwaj tekst, bo moja matka nie akceptuje niedociągnięć. Myślę, że w innym przypadku wiele by wybaczyła, ale ten film jest dla niej święty.

– Już ją lubię! – Bruno wyciągnął z torby scenariusz. Zaczął go przeglądać, zatrzymując się przy zaznaczonych na żółto partiach Neila. – Nie mam zbyt wiele do nauki. A twoja mama jeszcze na tym wypłynie, zobaczysz! Zdumiewa mnie, że nie stało się to do tej pory.

Aleks wrzucił pierwszy bieg i przejechał kilka metrów.

– W okolicy już dawno wypłynęła – oznajmił. – Niektórzy mieszkańcy Wilkasów mają ją za wariatkę. Inni jej nie znoszą, a hotelarze chyba nie traktują poważnie, mimo że przez nią nie mieli łatwo.

– No, ale klientki chyba są zachwycone? – Bruno pogładził zszyty plik kartek. – O to przecież chodzi.

– Czasami myślę, że w tym wszystkim tak naprawdę chodzi wyłącznie o nią…

Bruno nie do końca rozumiał minorowy nastrój kolegi. On miał zupełnie inne podejście. Owszem, w tych kilku turnusach upatrywał szansy na podreperowanie swoich finansów, ale przede wszystkim oczekiwał niezłej zabawy, na którą przecież się zanosiło. Lato, jezioro, muzyka. Czego chcieć więcej? A do tego jeszcze mu zapłacą!

Bruno Wójcicki od paru lat grał w zasadzie wyłącznie dwie role: męża i ojca parki dzieciaków. Marzenia o karierze filmowej zamienił na warzywniak, który prowadził razem z żoną. Ten biznes był zresztą jej pomysłem. Choć dawało się z tego żyć, zwłaszcza w epoce mody na ekożywność, nieraz musieli zaciskać pasa do pierwszego. Dlatego Anka, gdy tylko dowiedziała się o możliwości dodatkowego zarobku, przystała na nią bez wahania.

– A co tam u Doroty? – zmienił temat.

– Dobrze. Jak zawsze. Pnie się w górę w tej swojej korporacji. Jest doceniana. Do tego ciągle wysyła mnie na nowe castingi. Czasem wydaje mi się, że po godzinach staje się moją agentką.

– Przyjedzie w któryś weekend? Dawno jej nie widziałem.

– Nie.

– Dlaczego? – zdumiał się Bruno.

– Bo to po prostu nie jest dobry pomysł – oznajmił z naciskiem Aleks.

– To co się tam będzie dziać? – Bruno wyszczerzył się w uśmiechu, ale został zbyty machnięciem ręki.

Auta przed nimi właśnie ruszyły. Wyglądało na to, że korek wreszcie się rozładował.

Ruby powoli wspinała się po stopniach. Przyjemna temperatura panująca na klatce schodowej chłodziła jej rozgrzaną skórę. Trochę jej zeszło, zanim zebrała się do domu, ale przecież nie mogła spędzić reszty życia w radiowej toalecie. Po drodze wstąpiła do osiedlowego sklepu, skąd wyszła z siatką wypełnioną lodami o różnych smakach, ze szczególnym uwzględnieniem jej ulubionych pistacjowych, a także butelką białego wina i wielką bombonierką z okolicznościowym napisem „Sto lat!”. Nie bardzo wiedziała, co pocznie z nadchodzącymi wolnymi dniami, ale podejrzewała, że produkty z siatki to całkiem dobra kompania na ten czas. Wcześniej uważała decyzję Wiolety za adekwatną, może nawet łaskawą, ale teraz była głęboko przerażona. Długie, puste godziny, doskonałe, by w nieskończoność roztrząsać to, co się stało. Przeprowadzać dokładną wiwisekcję związku i próbować dociec, gdzie popełniła błąd. Czego nie dostrzegła?

Michał nie wybrał żadnego specjalnego momentu. Ot, po prostu zwyczajne sobotnie śniadanie. Ruby, jak zwykle, jadła owsiankę, on tost z szynką. Pamiętała nawet ostatnią rzecz, jaką zrobił, zanim się odezwał. Odłożył chleb na talerz; spieczona skórka zachrobotała o brzeg. Ślad zębów na toście był wyraźny i stanowił dowód na idealny zgryz narzeczonego. Po wszystkim Ruby poczuła się jak ten tost: nadgryziona, porzucona, nieważna. Zwłaszcza że Michał zwrócił się do niej tonem, którego używał do załatwiania urzędowych spraw. Niebieskie oczy miał wyjątkowo poważne.

– Ruby… – odchrząknął. – Dużo ostatnio myślałem. Jesteśmy razem od pięciu lat, ale dotarło do mnie, że przecież w życiu jest mnóstwo możliwości. Tymczasem ja chwyciłem się jednej. Skąd mam wiedzieć, że jest dla mnie najlepsza?

Zakrztusiła się kawą. Poczuła, jak oblewa ją nieprzyjemna fala gorąca.

– Jestem dla ciebie możliwością? – wycedziła, ocierając usta.

– Ja też nią dla ciebie byłem. Przecież jeszcze nic nie zostało przypieczętowane.

– Nic? – Pokazała dłoń z pierścionkiem zaręczynowym na palcu. – Dla mnie jesteś wyborem – pod­kreśliła.

Odsunęła miskę z owsianką. I przez chwilę naprawdę liczyła, że zaraz się obudzi z paskudnego snu. Bo przecież to nie mogła być rzeczywistość.

Tyle że zazwyczaj łatwe rozwiązania nie nadchodzą w trudnych chwilach. A Michał mówił, mówił i mówił. Same niedorzeczne frazesy. „To nie ty, to ja”, „Zawsze będziesz dla mnie ważna”, „Jeszcze zatańczę na twoim weselu” (wyjątkowo niesmaczny, zważywszy na okoliczności) i nieśmiertelny: „Zasługujesz na kogoś lepszego”. Ruby miała wrażenie, że odhaczał jakąś obowiązkową listę, i jednocześnie nadzieję, że to taki dziwaczny przedślubny wygłup i że on zaraz to wszystko odwoła.

Nie odwołał niczego.

Przystanęła u szczytu schodów, poprawiła wrzynającą się w dłoń siatkę i sięgnęła do torebki po klucze do mieszkania.

– Mam nadzieję, że zakopałaś drania w odludnym miejscu! – usłyszała znajomy donośny głos.

To była Tina. Siedziała na walizce w głębi korytarza przy drzwiach. Stojąca obok niej Iza od razu ruszyła w kierunku Ruby.

– Przyjechałyśmy najszybciej, jak się dało. – Objęła ją mocno.

– Jeśli nie, pomożemy! – Tina ciągnęła swoje.

– Co wy tutaj robicie?

– Jak to co? Przyjechałyśmy z odsieczą! – oznajmiła buńczucznie Tina, podnosząc się z walizki.

Iza pogładziła czule Ruby po policzku.

– Przecież nie mogłyśmy zostawić cię samej.

Ruby patrzyła to na jedną, to na drugą. Przyjaciółki wciąż mieszkały w rodzinnej Gdyni, tylko ona przeniosła się na studia do Warszawy i już tutaj została. Były takie różne. Tina: wysoka, bezpośrednia, niezależna kobieta z burzą kręconych czarnych włosów. Ubrana, jak zwykle, w spodnie, którym pozostawała wierna od młodzieńczych lat. Nigdy niewidywana w sukience, no, może raz, na komunii, ale wyglądała wtedy na najbardziej nieszczęśliwą dziewczynkę pod słońcem. Obecnie prowadziła własną agencję nieruchomości i miała za sobą dwa małżeństwa. Z obu zrezygnowała z własnej woli, po czym zapowiedziała, że trzeciego razu nie będzie. Z kolei Iza była jej zupełnym przeciwieństwem: drobna, spokojna, ugodowa blondynka. Żona tego samego męża poznanego tuż po maturze, matka, obecnie w drugiej ciąży. Nauczycielka biologii w liceum.

Te trzy kobiety łączyły przyjaźń i przeszłość. Choć starały się widywać regularnie, ostatnio coraz trudniej przychodziło im znaleźć czas dogodny dla wszystkich.

Ruby nie potrafiła powstrzymać wzruszenia.

– Jesteście wspaniałe! Ale niepotrzebnie się martwiłyście, daję radę.

Tina zajrzała do siatki z zakupami.

– No właśnie widzę – stwierdziła. – Całkiem nieźle kombinujesz, tylko wina za mało. – Wyszczerzyła zęby.

– Wchodźcie do środka! – Ruby przekręciła klucz w zamku i gestem zaprosiła przyjaciółki. W progu zorientowała się, że mieszkaniu przydałoby się małe sprzątanie, jednak aktualnie nie miała ochoty zaj­mować się szeregami brudnych kubków na blacie czy rozgardiaszem w salonie. – Sorry za to. – Podniosła jedną z ozdobnych poduszek leżących na dywanie.

– Daj spokój. – Tina odwiesiła torebkę na wieszak w przedpokoju. Podeszła do Ruby i położyła dłonie na jej ramionach. – To, przez co przechodzisz, jest trudne. Co prawda ja nie doświadczyłam niczego podobnego, ale… Pomyśl tylko, jak to dobrze, że zawczasu okazało się, że masz do czynienia z palantem. Zaoszczędzisz na rozwodzie. W tej kwestii akurat wiem, co mówię.

– To dość umiarkowane pocieszenie – bąknęła Ruby.

– Teraz nie da się ciebie pocieszyć – oznajmiła przytomnie Iza. – Ale będziemy razem z tobą nurzać się w rozpaczy i wyklinać! – Uniosła zaciśniętą pięść, jak do walki, uroczo nieporadnym gestem.

– W sumie to ja już zaczęłam. – Ruby zachichotała. – Szefowa kazała mi wziąć wolne i nie wracać, dopóki nie ochłonę. – Opadła na sofę.

– Co zrobiłaś? – zapytały przyjaciółki chórem.

– W dzienniku o piętnastej podałam informację z ostatniej chwili. Powiedziałam Michałowi, żeby się pieprzył!

Tina wzięła się pod boki.

– Zuch-dziewczyna! Zaimponowałaś mi. Miejmy nadzieję, że to słyszał.

– Chyba nie, skoro jeszcze nie dzwonił.

Iza usiadła i objęła Ruby ramieniem. Tina zrobiła to samo, tyle że z drugiej strony. Wszystkie chwyciły się za ręce. Nie potrzebowały wiele mówić, znały się na wylot. Przyjaźń zadzierzgnięta w piaskownicy miewa solidne podwaliny, tym bardziej taka, która przetrwała trzy dekady.

– Ale ogólnie jest do kitu. – Ruby zmarkotniała.

Atmosfera zmieniła się momentalnie.

– Dlatego wprowadzamy plan naprawczy – oświadczyła Iza, jak na nią całkiem autorytatywnie.

– Co masz na myśli? Mam spróbować go odzyskać?

– Tego chyba nie mówi Ruby, którą znam? Chcesz popełnić emocjonalne seppuku? – Tina trąciła ją w bok. – Poczekaj, mamy niespodziankę. Spóźniony prezent urodzinowy – zapowiedziała uroczyście.

– To miał być żart, ale nada się idealnie – dopowiedziała Iza i dodała, że zważywszy na okoliczności, zastanawiały się, czy to dobry pomysł. – Tym bardziej, że masz wolne.

– Prezent? Dziękuję, ale potrzebuję wyłącznie wehikułu czasu.

– W pewnym sensie będzie to podróż w czasie – roześmiała się Tina. Podeszła do walizki i otworzyła ją pośrodku pokoju. Z wewnętrznej kieszeni wyjęła kopertę.

– Co to jest? – Ruby spojrzała niepewnie, ale pośpieszana przez przyjaciółki ostrożnie zajrzała do środka. Wyjęła zadrukowany kartonik, lecz zapoznawszy się z treścią, rzuciła rozeźlona: – Odbiło wam? Prędzej piekło zamarznie! Absolutnie! Po moim trupie!

2

A mówiłam ci, że tak zareaguje? – Tina sięgnęła po butelkę wina stojącą na stoliku kawowym.

Gdy Ruby poznała zawartość prezentu, natychmiast wyciągnęła z siatki świeżo zakupione chardonnay. Odkorkowała butelkę i upiła parę solidnych łyków. Nie zawracała sobie głowy kieliszkiem.

– I to niby ma mi poprawić humor? – prychnęła. – Nie znacie mnie od wczoraj, co z wami?

– Przecież nie musisz uczestniczyć we wszystkim. – Iza skubała rąbek lnianej koszuli. Gwałtowność reakcji koleżanki nieco ją przytłoczyła. – Tak się składa, że w tym hotelu mają najlepszą strefę spa w okolicy oraz naprawdę malownicze widoki na jezioro i las.

– Ale w międzyczasie znajdę się w samym środku tego kuriozalnego filmu! Kto to w ogóle wymyślił? Poważnie, są chętni, by uczestniczyć w takim cyrku?

– Głównie chętne – sprostowała Tina. – Wierz nam, w sezonie nie jest łatwo o rezerwację. Zresztą szansa, że znajdziesz się w centrum wydarzeń, jest znikoma. Na twoim miejscu już bym się pakowała.

– Co masz na myśli, mówiąc „centrum wydarzeń”? – Ruby szeroko otworzyła oczy.

Iza posłała Tinie ostrzegawcze spojrzenie.

– Nic szczególnego. Mówię tak ogólnie. – Koleżanka próbowała się ratować. – Może faktycznie to głupi pomysł, ale niedawno oglądałyśmy z Izką stare filmy. Wspominałyśmy dawne czasy. No i uległyśmy sentymentom.

– W takim razie to wy powinnyście tam jechać!

– Och, już dobrze! – łagodziła Iza. – Mówiłaś ostatnio, że jesteś zmęczona ślubnymi przygotowaniami… – urwała i zrobiła przepraszającą minę. – W każdym razie marzyłaś, żeby wyrwać się gdzieś na kilka dni. Okej, poniosło nas. – Uniosła dłonie obronnym gestem. – Skoro wolisz siedzieć tutaj i rozdrapywać rany, nie ma sprawy. W sumie to też zrozumiałe. Jestem pewna, że jak spróbujesz odsprzedać ten wyjazd w sieci, szybko znajdzie się chętna.

Tina podeszła do drzwi balkonowych i rozsunęła firanki. Zapatrzyła się na przysłonięty rozłożystym dębem budynek naprzeciwko. Uliczny gwar wdzierał się do mieszkania wraz z upałem.

– Pojechałabym zamiast ciebie, ale teraz nie bardzo mam czas – mruknęła.

– Skąd w ogóle myśl, że w tym terminie będę mogła wyjechać? – zdziwiła się Ruby. – Przecież gdyby nie sprawa z Michałem, siedziałabym w pracy.

– To rezerwacja gold, z możliwością zameldowania na dowolnym turnusie do końca sierpnia. Dostępna za dodatkową opłatą – posępnie wyjaśniła Iza.

Ruby podkuliła nogi i wsparła brodę na kolanach. Atmosfera wyczuwalnie zgęstniała. Może trochę przesadziłam z reakcją?, przeszło jej przez myśl. Tina ma rację. Nikt do niczego nie może mnie zmusić. Ale takie Mazury, na dwa tygodnie… Fajna sprawa, spojrzała na leżącą na stoliku kopertę. Oczami wyobraźni zobaczyła siebie wypoczywającą na leżaku tuż nad brzegiem jeziora. Słońce, śpiewające ptaki, a w dłoni drink z parasolką… Stop, stop! Nie tak! Przecież to ma być lato w rytmie mambo!, zakpiła w duchu. Pamięć podsunęła jej przykurzone wspomnienia.

To było latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku. Ruby nie spodziewała się, że film, na którego wspólne oglądanie zaprosiła je Tina, tak wiele zmieni w sposobie spędzania przez nie wakacji.

– Moja mama go uwielbia, ale mówi, że ja jestem na niego za młoda – powiedziała konspiracyjnie ośmiolatka, dzierżąc w dłoni kasetę VHS. – Ale właśnie poszła do babci, a Tymek siedzi w pokoju z kolegą. Oglądamy? – Policzki miała zaróżowione z ekscytacji.

Później Ruby żałowała, że starszy brat Tiny akurat ten jeden raz postanowił nie przeszkadzać im w zabawie. Ale stało się. W trakcie napisów końcowych przyjaciółki siedziały jak zaczarowane, choć według niej była to po prostu nudna historia o tańczącej parze. Tylko muzyka dawała radę, choć też mogła się znudzić, jeśli puszczało się ją w kółko. Jednak Iza i Tina najwyraźniej tak nie uważały. Korzystały z każdej możliwości potajemnego oglądania filmu i w trybie ekspresowym nauczyły się na pamięć kluczowych dialogów. W nieskończoność przewijały ulubione sceny, jak choćby tę, w której Johnny zaprasza Baby do tańca skinieniem palca. Chichotały wtedy jak opętane, jakby to one były tak naprawdę zapraszane. Utrwalony na plakatach Patrick Swayze wkrótce wylądował na ścianach w ich pokojach. W pamiętnikach wypisywały kredkami wyznania miłości po angielsku, zapewne po to, żeby zrozumiał. Jednak dla Ruby największą zagadką pozostawały jego usta na posterze przyklejonym na szafie u Izy. Za każdym razem, gdy do niej przychodziła, coraz bardziej zieleniały. W końcu nie wytrzymała i zapytała o ten fenomen.

Nigdy dotąd nie widziała, aby ktokolwiek spąsowiał tak szybko. Jednak siedmioletnia Ruby nie była wzorem delikatności, więc zamiast się wycofać, zaczęła drążyć.

– Oj, rety! Pocałowałam go może ze dwa razy! Wielkie mi rzeczy! – wybuchła Iza, zupełnie jak nie ona.

– Dwa? Chyba dwadzieścia… – powątpiewała zaskoczona Ruby.

Ale od tamtej pory patrzyła na koleżankę odrobinę inaczej. Jak gdyby tamta skrywała w sobie zadziwiający świat. Jej samej nigdy nawet nie zaświtało, by kogokolwiek całować. I chociaż Iza zarzekała się, że tylko bawi się w Baby, Ruby nic z tego nie rozumiała.

Na szczęście Tina nie całowała filmowego Johnny’ego, a przynajmniej nie została na tym przyłapana. Za to wymyśliła zabawę, która stała się dla Ruby koszmarem tamtych wakacji, pierwszych i jedynych w jej życiu ciągnących się przez to w nieskończoność. Na osiedlowym podwórku, pod dużą lipą, gdzie ktoś nie wiedzieć czemu porzucił starą kanapę, zorganizowała przedstawienie dla okolicznych dzieciaków pod znanym i sugestywnie brzmiącym tytułem Wirujący seks. Nazwa zapowiadała sukces – zakazane tajemnicze słowo było dla okolicznej dzieciarni jak tajemne przejście do krainy dorosłych. Każdy chętny dostawał bilet, który musiał okazać, a potem zaczynał się spektakl. Scenografię stanowił zwisający z gałęzi kartonowy Johnny, który miał na sobie koszulę ojca Tiny, włosy z żółtej włóczki i twarz namalowaną z ogromną pieczołowitością przez Izę (warto odnotować, że usta miał w nienaruszonym różowym kolorze). Brat Tiny załatwił kasetę magnetofonową z przegraną ścieżką dźwiękową z filmu, do której przyjaciółki tańczyły po kolei, odgrywając najważniejsze sceny. Początkowo Ruby stanowczo odmówiła wzięcia udziału w przedsięwzięciu, ale zaangażowanie koleżanek oznaczało, że musiałaby spędzać czas wyłącznie w swoim własnym towarzystwie. Dlatego ugięła się i zadeklarowała zajęcie się stroną organizacyjną. Została bileterką, pomagała aktorkom zmieniać sukienki za pobliskim krzakiem, a także przewijała kasetę do odpowiednich piosenek. Choć kartonowy Johnny nie wykazywał ­jakichkolwiek tanecznych umiejętności, nadrabiające entuzjazmem Iza i Tina były za każdym razem gromko oklaskiwane. Zabawa cieszyła się ogromną popularnością i dostarczała rozrywki dzieciakom z blokowiska, dopóki któryś z rodziców nie usłyszał jej tytułu. Przedstawienie trzeba było zdjąć z afisza.

Lata mijały, plakaty ze znanym aktorem zastępowały te z zespołami muzycznymi, wyznania w pamiętnikach przyjaciółek zmieniały adresatów i formę. Tylko jedno pozostawało niezmienne: Ruby nigdy nie rozumiała, co koleżanki widzą w tym filmie, a one oglądały go zawsze, gdy chciały pobyć razem i poczuć się lepiej.

Kiedy dojechali na miejsce, słoneczne światło miało już intymny wieczorny odcień. Aleks zaparkował przed hotelem na żwirowym podjeździe. Większość stojących tam aut należała do stałych pracowników; reszta ekipy miała dopiero zjechać. Bruno odpiął pas, wysiadł i z zaciekawieniem rozejrzał się dokoła.

Hotel położony był na uboczu. Jego biała elewacja odcinała się od zieleni okalających go drzew. Od frontu rozpościerała się rozległa łąka, która o tej porze dnia prezentowała się nader malowniczo. Pasikoniki właśnie zaczęły wieczorny koncert.

– Jak przyjemnie! – Bruno się przeciągnął. – I ten zapach!

– Fakt, w Warszawie można tylko o tym pomarzyć. Pokoje z tyłu wychodzą prosto na jezioro Niegocin.

Bruno podszedł do bagażnika, żeby wyciągnąć walizki. Podobnie jak Aleks nie miał ich wiele. Nie musiał nawet zabierać z domu garnituru, bo kostium Neila już na niego czekał.

– A to co? – Wskazał na dwóch mężczyzn na wysięgniku, przy słupie z hotelowym szyldem. Na poprzedni nakładali nowy, nieco oldskulowy. – Zmiana nazwy? Jak dla mnie Wilkasy Spa brzmi okej. Kto to jest Kellerman?

Zgrywa się czy pyta serio? Aleks spojrzał na kolegę krytycznie.

– Obudź się! Oglądałeś film, czytałeś scenariusz? Akcja dzieje się w ośrodku wypoczynkowym Kellermana.

– A, jasne! – Bruno pacnął się dłonią w czoło. – Czyli to aż tak… – Pokiwał głową zadziwiony, nie przestając śledzić przykręcania nowej planszy.

– Dzisiaj to jeszcze Wilkasy Spa, ale za dwa dni powstanie tutaj Ośrodek Kellermana. Wspomnisz moje słowa.

Koła walizek zaturkotały na kostce brukowej. Przesuwne drzwi z hotelowym logo rozsunęły się bezszelestnie. Recepcjonistki za kontuarem żywo zareagowały na widok Aleksa. Obie miały schludne francuskie warkocze i jednakowe uniformy z imiennymi plakietkami wpiętymi w klapy żakietów.

– Cześć, Aleks. Dawno cię u nas nie było – odezwała się Marta.

Aleks przywitał się z Martą i Beatą, po czym przedstawił im Bruna. Przyjrzały mu się uważnie przez chwilę, jak gdyby oceniały trafność obsadzenia go w roli, ale powstrzymały się od komentarza. Albo uznały, że pasuje, albo nauczyły się niczemu nie dziwić. Beata wręczyła mężczyznom elektroniczne klucze.

– Pracownicy, jak zwykle, mieszkają na górze, w lewym skrzydle – oznajmiła. Dodała też, że kostiumy czekają już na Bruna w pokoju. – Szczegółowy harmonogram turnusu doślemy wam jutro na mejla. Ale niewiele się zmieniło – zwróciła się do Aleksa.

– Szefowa prosiła – wtrąciła Marta – żebyś zajrzał do niej zaraz po przyjeździe.

Skinął głową na znak, że usłyszał. Zanim ruszył do windy, przypomniał sobie, żeby zapytać o nastrój matki.

– Remont sali restauracyjnej jeszcze się nie skończył – odpowiedziała Beata, jakby to było wystarczającym wyjaśnieniem. A potem wsparła się o kontuar, dając Aleksowi znać, żeby się zbliżył, i wyszeptała, że przez ostatnie dni ekipa pracuje po nocach. – Pani Lidia zagroziła, że ich nie wypuści, dopóki nie skończą.

Bruno przyglądał się eleganckiemu lobby. Przestrzeń zaaranżowano w jasnych i ciepłych barwach. Pośrodku stała duża biała sofa, obok stolik, na którym leżały ulotki reklamowe lokalnych atrakcji. Na jednej ze ścian wisiały fotografie w ramkach, więc Bruno podszedł bliżej. To kronika poprzednich turnusów, zorientował się. Wśród zatrzymanych w kadrze ludzi próbował odnaleźć swojego poprzednika, ale nie zdołał.

– Po co właściwie ten remont? – zainteresował się. – Wydaje się, że miejsce tego nie wymaga.

– Bo wcale nie chodzi o naprawę ani o odświeżenie… – zaczął Aleks.

– …tylko o autentyczność! – dokończyły unisono recepcjonistki.

Aleks nie mógł się nie roześmiać. Wyglądało na to, że każdy, kto ma okazję pracować przy projekcie życia jego matki, jest doskonale wyszkolony.

Bruno niewiele z tego rozumiał, więc milczał. Wydawało się, że przetwarza informacje. Podążył za Aleksem do windy znajdującej się w korytarzu na tyłach recepcji. Odezwał się dopiero na piętrze.

– Zastanawiam się, czy to wszystko z przymrużeniem oka, czy na poważnie.

Aleks doskonale wyczuwał stan ducha kolegi, ale tylko uśmiechnął się pod nosem. Poradził mu, żeby się wyspał, po czym przyłożył kartę do zamka w drzwiach. Pokój sto pięć, ten sam, co zawsze. Z oknami wychodzącymi na łąkę, bo widok na jezioro zarezerwowany jest dla gości, pokiwał głową i wszedł do środka. Z kieszeni dżinsów wyjął telefon, portfel i kluczyki. Położył je na stoliku przy telewizorze. Najpierw się rozpakuję, później zejdę na dół, postanowił. Pragnął choć trochę odwlec ten moment. Spojrzał w duże lustro wiszące na ścianie. Gęsta blond czupryna, niebieskie oczy, prosty nos, regularne rysy. Jestem sobą, Aleksem Szulcem, stwierdził. Jeszcze.

*

Sala restauracyjna wcale nie przypominała uporządkowanego gustownego pomieszczenia, które lada dzień ma zaroić się od gości. Stłoczone pod ścianami stoliki stały jeden na drugim. Podłogę pokrywała folia. Ściany właśnie pomalowano na beżowo, ale nie czuć już było zapachu farby. Kilku fachowców stało przy jednej z nich, oklejając ją płytkami imitującymi kamień, tak aby uzyskać klimat górskiego ośrodka. Przed realizacją zlecenia majster otrzymał zestaw zdjęć i szczegółowe wytyczne. Swoje sobie pomyślał, ale na wszystkie przystał bez mrugnięcia okiem, bo każdy w okolicy wiedział, że właścicielka Wilkasy Spa zawsze płaci w terminie.

Pani Lidia właśnie wkroczyła do sali, energicznie klaszcząc.

– No i co, panowie? Już kończymy?

Najmłodszy w ekipie drgnął nerwowo, po czym przystąpił do klejenia z jeszcze większym zapałem.

Siwowłosy majster odłożył szpachelkę.

– Jutro, szefowo! – oznajmił. – Oprócz tego kamienia musimy jeszcze przymocować drewniane belki.

– Nie tak się umawialiśmy – cmoknęła niezadowolona. – Turnus musi wystartować jak trzeba. W przyszłym roku zamierzam zbudować sporą drewnianą altanę, ale panom już raczej tego nie zlecę. – Podeszła do ściany i zlustrowała wykończenie.

– Dlaczego nie? – Majstrowi zaświeciły się oczy. – Może zbyt optymistycznie oszacowaliśmy czas trwania roboty, ale…

– Raczej podzieliliście ekipę, żeby jednocześnie wykonać taras kawiarni w Bogaczewie. Sądziliście, że się nie dowiem?

– Pani Lidio, nadarzyła się okazja… – zaczął przepraszająco. – Pani wie, że w dzisiejszych czasach należy je łapać. Zdążymy, obiecuję!

Pani Lidia rozejrzała się po wnętrzu. Przeciągające się prace irytowały ją, ale prawdę powiedziawszy, efekt był więcej niż zadowalający. A gdy się salę wysprząta, na stołach rozłoży białe obrusy i ustawi kwiaty w wazonach, będzie idealnie, uśmiechnęła się w duchu. Wiedziała o tym doskonale, bo osobiście poleciała do Pembroke w Wirginii, żeby na własne oczy zobaczyć hotel, w którym kręcono jej ukochany film, oraz słynne jezioro, gdzie aktorzy ćwiczyli niezapomniane podnoszenie. Była zawiedziona, że wyschło, ale na szczęście powoli zaczynało powracać do pierwotnego stanu. W każdym razie to wtedy, przed laty, na jego brzegu podjęła decyzję, że odmieni swoje życie. Że się odważy.

– Trzymam pana za słowo – powiedziała. – Jeśli się pan nie wywiąże, odbiję to sobie przy rozliczeniu. I gdzie jest ten Aleks?! – zirytowała się. – Mówił, że dzisiaj przyjedzie. – Podeszła do okna.

Tak się złożyło, że Aleks od kilku minut przypatrywał się matce, stojąc w progu. Musiał przyznać, że była w niezłej formie: postawna energiczna brunetka, obecnie farbowana, ale w młodości naturalnie kruczoczarna. Fizycznie nie był do niej podobny, większość cech odziedziczył po ojcu. Rodzice rozwiedli się, jak był w podstawówce. Został z tatą, bo matce trafiła się okazja wyjazdu zarobkowego do Stanów. Zaczęła od sprzątania w chicagowskim hotelu, ale powoli pięła się coraz wyżej, aż w końcu została kierowniczką działu zaopatrzenia. Z krótkiego wyjazdu zrobiła się regularna emigracja. Aleks odwiedzał mamę w wakacje, ale zaprzeczał, gdy pytała, czy nie wolałby zostać na stałe. Uważał, że to w Polsce ma swoje życie, szkołę i kolegów. A potem już w ogóle nie chciał latać za ocean. Tym bardziej, że mama poznała Richarda i Aleksowi wydawało się, że poza nim nie widzi świata. Ale Richard był już przeszłością. Tuż przed nabyciem tej nieruchomości Lidia poznała Romana, miejscowego. Ich związek trwał już kilka lat. Początkowo Aleks traktował go z nieufnością, ale z biegiem czasu zaczął się zastanawiać, o kogo z tej dwójki bardziej powinien się martwić.

– Tu jestem. – W końcu postanowił się ujawnić.

– Nareszcie, kochany! Tak czekałam! – ucieszyła się pani Lidia.

Aleks objął matkę na powitanie.

– Przywiozłem ze sobą Neila – powiedział. – To znaczy Bruna.

– Doskonale. Przynajmniej ty jeden nigdy nie sprawiasz mi zawodu. – Obrzuciła fachowców wymownym spojrzeniem. – I jak ci się podoba? – Zatoczyła dłonią koło.

– Mało to współczesne, ale sądzę, że cel został osiąg­nięty.

– Właśnie! A to najważniejsze – wtrącił się majster.

Pani Lidia pokręciła głową i odciągnęła syna na bok.

– Jak noga? – Bacznie przyjrzała się jego kostce. – Dasz radę? Zamartwiam się, odkąd powiedziałeś mi o kontuzji.

Aleks poczuł ucisk w żołądku. Nie mógł się przyznać do tego kłamstwa. Stanowiło wytrych, którym posłużył się, aby w tym roku nie przyjechać, jednak w końcu dotarło do niego, że to nie najlepszy sposób. W dodatku przysporzył matce trosk; dzwoniła do niego parę razu w tygodniu i pytała o zdrowie. A poza wszystkim zabrał się do tego zdecydowanie zbyt późno. Matka miała za mało czasu na znalezienie odpowiedniego zastępstwa.

– Już w porządku – zapewnił. – Będę kicał jak zając – wysilił się na żart, żeby ukryć zakłopotanie.

Z twarzy pani Lidii ulotniło się w jednej chwili napięcie.

– Cieszę się. Bo widzisz – powiedziała konspiracyjnym tonem. – Dostałam cynk, że mają pojawić się media. Podobno dzwoniono z jakiejś redakcji, pytano o rezerwację. Tyle że jeśli ją jednak zrobiono, to nieoficjalnie, bo w naszym systemie są same osoby prywatne. Ale trzeba być czujnym. Dlatego tak mi zależy, żebyśmy zrobili show, jakiego jeszcze nie było!

– Chyba nie mówisz poważnie? – Aleks zastygł.

– Co się tak dziwisz? To może być szansa również dla ciebie.

Spojrzał w brązowe oczy matki wyrażające niezrozumienie dla jego reakcji, ale przede wszystkim iskrzące się ekscytacją. A więc tylko o to jej chodziło? To zmartwienie było z tego powodu? Przeniósł wzrok na fachowców, którzy dopieszczali ścianę, by jak najbardziej upodobnić ją do pierwowzoru. I natychmiast wyobraził sobie wszystkie te kobiety, które przyjadą tutaj niebawem, z ich niewyrażonymi marzeniami i wspomnieniami. Wielka iluzja potrwa dwa tygodnie, by prysnąć bezpowrotnie, chyba że któraś postanowi przyjechać na kolejny turnus.

To mój ostatni sezon!, obiecał sobie.

Kojący zapach letniej nocy wkradał się do pokoju razem z lekkim wiatrem. Odsunięte firanki wydymały się lekko, omiatając podłogę.

Trzy kobiety leżały obok siebie na dywanie, zetknięte głowami. Po ciężkiej atmosferze nie było śladu; w końcu nie bez przyczyny były przyjaciółkami. Być może istotną rolę odegrał też fakt, że przestały rozmawiać o wyjeździe do Wilkasów. Jadły lody, piły wino. A Iza zrobiła sobie lemoniadę.

– Zupełnie nie wiem, co dalej z moim życiem – odezwała się zagapiona w sufit Ruby. Dostrzegła na nim drobne pęknięcie i pomyślała, że to niemal symboliczne.

– Ja też tak mam, ale mnie się to podoba. Lubię być zaskakiwana – stwierdziła Tina.

Iza milczała. W porównaniu z życiem koleżanek to jej było jak tramwaj, który po drodze od pętli do pęt­li zalicza punktualnie każdy z przystanków. Ale nie potrafiła rozstrzygnąć, czy to zaleta. Ruby, mimo że obecnie zdruzgotana, miała przed sobą mnóstwo możliwości, a Tina od zawsze robiła wyłącznie to, na co miała ochotę. Iza uwielbiała życie rodzinne, więc nie żałowała swoich wyborów. Jednak czasami w duchu tęskniła za swobodą i dawną wolnością. Miała świa­­domość, że za parę miesięcy, kiedy na świecie pojawi się kolejne dziecko, szalony kołowrotek zacznie się kręcić od nowa, a to, co już w miarę dobrze funkcjonowało, zostanie wywrócone do góry nogami.

– Tak sobie myślę… – zwróciła się do Ruby rozmarzona. – To miał być prezent dla ciebie, ale skoro go nie chcesz, a Tina nie ma czasu, to może ja skorzystam?

– Pewnie! – Ruby obróciła się na brzuch. – Doskonale się tam odnajdziesz. Pamiętam te wasze potyczki o to, która ma być Johnnym, a która Baby. No wiecie, w tej scenie, gdy tańczą na czworakach. To było, jeszcze zanim Tina wpadła na pomysł słynnego na całe osiedle przedstawienia.

– Johnnym bywałam zazwyczaj ja. – W głosie Izy zabrzmiała uraza sprzed lat.

– Bo lepiej udawałaś, że grasz na gitarze. A ja miałam odpowiednie włosy! – Tina zaprezentowała skręcony kosmyk.

– „Baby, my sweet baby. You’re the one!”[1] – zawyła Ruby.

– No proszę! Ta, co nie znosi filmu. – Iza ją szturch­nęła.

– Przestań! Puszczałyście to tyle razy, że coś tam zapamiętałam. A swoją drogą, do niedawna byłam przekonana, że dla Michała jestem tą jedyną. – Ruby sposępniała.

Iza przytuliła się do niej.

– Ej! Dla nas wciąż jesteś.

Tina wsparła głowę na dłoni i zamyśliła się.

– A tak między nami, to skąd wzięło się to twoje imię? – zagaiła po chwili. – Znamy się tyle lat, a chyba nigdy cię o to nie zapytałam. Zawsze mi się podobało, takie egzotyczne. Ja ubolewałam nad tym, że matka nazwała mnie jak babskie pisemko.

Ruby odchrząknęła skrępowana.

– Na pewno musisz to wiedzieć? – zapytała niechętnie, co tylko wzmogło ciekawość przyjaciółki.

– No dawaj, dawaj!

– Jest taka piosenka. – Ruby splotła dłonie. – Zespołu Dion and The Belmonts. Chyba nikt w tym kraju go nie zna, ale traf chciał, że akurat ten kawałek leciał w urzędzie stanu cywilnego, kiedy ojciec pojechał mnie zarejestrować. Możliwe, że to był ten jeden jedyny raz w historii polskiej radiofonii. Nosi tytuł… – Odetchnęła głęboko. – Ruby Baby.

– Ruby Baby? – Iza wybuchła śmiechem. – Baby? Teraz przynajmniej jasne, dlaczego nie znosisz Dirty Dancing!

Tina oświadczyła, że musi natychmiast posłuchać tego wybitnego utworu, i chichocząc, pobiegła po laptop.

– Twój ojciec to niezły kawalarz! – orzekła. – Muszę mu wysłać butelkę whisky.

W przeciwieństwie do przyjaciółek, Ruby nie wyglądała na rozbawioną w najmniejszym stopniu.

– Wiecie co? Mam was dość! Gdzie jest ten vou­cher? – Ostentacyjnie zabrała kopertę ze stolika. – Spadam stąd i jadę na Mazury! Choćby zaraz, w środku nocy! – zagroziła.

– Teraz to już nawet powinnaś – rzuciła Tina, usiłując zachować powagę.

Wkrótce z otwartych okien w bloku przy Siewierskiej dobiegały pierwsze gitarowe takty starej piosenki z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wokalista amerykańskiego kwartetu śpiewał o swojej miłości do dziewczyny imieniem Ruby. Okoliczni sąsiedzi usłyszeli, jak razem z nim to wyznanie wyśpiewują na całe gardło dwie kobiety, choć nie mieli pojęcia dlaczego.

Jednak one były zachwycone historią imienia swojej najlepszej przyjaciółki. Jakby poznały ją na nowo.

[1] Fragment piosenki Love Is Strange duetu Mickey & Sylvia, utworu ze ścieżki dźwiękowej filmu Dirty Dancing (o ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od autorki).

3

Rankiem Wilkasy Spa nie były już tym samym miejscem, co jeszcze dnia poprzedniego. Przed hotelem stały zaparkowane stare amerykańskie samochody z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Cadillac de ville, ford mustang, pontiac catalina czy dodge durango wprowadzały w klimat minionej epoki. Pani Lidia ściągnęła je z wypożyczalni w Olsztynie. Ze względu na długi okres wynajmu i stałą współpracę mogła liczyć na preferencyjne stawki. Z głośników ustawionych przy wejściu dobiegał refren piosenki Big Girls Don’t Cry zespołu Frankie Valli and The Four Seasons. Utwór zapętlono, tak aby żadna fanka filmu nie miała wątpliwości, że oto właśnie zaczyna przygodę życia. Także w tym roku chętnych nie zabrakło.

Słońce powoli kryło się za czubkami drzew. Na placu przed budynkiem zostało jedynie kilka wolnych miejsc. Jak tylko goście wysiadali z aut, ich bagaże przejmowała obsługa w białych marynarkach ze złotymi wykończeniami. Wszystko działało sprawnie jak w zegarku. Tuż obok, na rozległym trawniku, siwowłosy pan Czesiek, który na co dzień należał do obsługi technicznej, z megafonem w ręku reklamował liczne atrakcje ośrodka.

– „Drodzy państwo, za piętnaście minut gramy w podkowy! Nad jeziorem są zajęcia wodne. Mamy też lekcje malowania, siatkówkę, krykieta, a dla starszych… Dla starszych mamy seks!” – obwieścił z zaangażowaniem, choć zaraz potem skrzywił się zażenowany. Możliwe, że publiczne wykrzykiwanie tego słowa nie przychodziło mu z łatwością. Mimo to stojące niedaleko kobiety zareagowały entuzjastycznie. Najpewniej jednak nie wskutek zachęty do intymnych uciech, raczej faktu, że rozpoznały znaną im na pamięć filmową kwestię.

Aleks obserwował to wszystko z okna korytarza na piętrze. Ekscytacja gości hotelowych była niemal namacalna, co także, zwłaszcza przed pierwszym turnusem, udzielało się personelowi. Trzeba oddać mamie sprawiedliwość, całkiem nieźle to wygląda, ocenił. Z roku na rok efekt był coraz lepszy. Niedawno zespół taneczny zakończył ostatnią próbę, w trakcie której dopracowywano finałową scenę. Ekipa nie potrzebowała wielu powtórek, w zasadzie tylko odświeżyła choreografię, bowiem większość zatrudnionych w hotelu zajmowała się tańcem zawodowo. Aleks uważał, że taki Maciej albo Artur z powodzeniem zastąpiliby go w roli Johnny’ego. On sam nie czuł się tancerzem, tylko aktorem, dlatego zanim podjął się roli, spędził wiele godzin w sali ćwiczeń ze znajomym ze szkoły tańca. Uznał, że jeśli już ma to zrobić, podejdzie do sprawy z zaangażowaniem. I najwyraźniej jego wysiłki zostały docenione, gdyż po pierwszym turnusie matka nasłuchała się morza komplementów od zachwyconych klientek. Najprawdopodobniej właśnie to przypieczętowało jego rolę w tym miejscu.

– Co tam, Aleks? Zbierasz siły? – Z sali jako ostatnia wyszła Joanna, której przypadła rola Penny. W jednej ręce trzymała blond perukę, w drugiej jabłko, które chrupała ze smakiem.

Lubił jej pogodę ducha. Potrafiła dodawać personelowi otuchy, gdy goście czasami dawali się we znaki.

– To moja ostatnia prosta – odparł. – W przyszłym roku już mnie tutaj nie będzie. Ale ciii! – Położył palec na ustach. – To tajemnica.

Dziewczyna posmutniała. Założyła za ucho rudy kosmyk, który wymknął się z upięcia.

– Czyli jednak… Już w zeszłym roku zauważyłam, że chyba masz dość. Szkoda.

Aleks zerknął zaintrygowany. Nie sądził, że ktokolwiek to dostrzegł.

– A ty? Przecież muszą cię męczyć ci podchmieleni panowie, przywleczeni tutaj na siłę…

– Na szczęście rzadko przekraczają granice. Ale jakby co… Od czego mam obcasy? – zaśmiała się łobuzersko Joanna. – A tak serio, jeśli nie liczyć tych incydentów, naprawdę dobrze się bawię. W wakacje na moje kursy tańca i tak nie ma chętnych, dzieciaki są na wyjazdach. Poza tym zżyłam się z wami – dodała i popatrzyła na Aleksa przeciągle, jak gdyby w oczekiwaniu, że usłyszy to samo.

Z tym akurat Aleks mógł się zgodzić. Ludzie z ekipy byli świetni. Uważał, że jego matka ma niewątpliwy talent do tworzenia zespołu, i jeżeli on za czymś zatęskni, to właśnie za poczuciem wspólnoty, które łączy ich wszystkich przez dwa miesiące. Położył dłoń na drobnym ramieniu koleżanki i się uśmiechnął.

– Przecież zawsze możemy się zdzwonić. Spotkać w innych okolicznościach.

– Ty nigdy tego nie robisz – zauważyła. – Ale cóż… Tak pewnie mają ludzie w szczęśliwych związkach. Może także mnie uda się kiedyś taki stworzyć? No nic, lecę. W pawilonie ogrodowym zaraz zaczną się zajęcia z merengue. Traf chciał, że to ja je prowadzę. – Spojrzała na ogryzek. – Prosto z samochodu do wspólnego pociągu w rytm latynoskiej muzyki! „Nie ma co tracić czasu, liczy się wyłącznie dirty dancing!” – roześmiała się, naśladując tembr głosu Lidii. – Przepraszam, przesadziłam? – zreflektowała się.

– Przeciwnie, poprawiłaś mi nastrój. To cała moja mama. I wybacz, że się nie odzywam… – urwał Aleks.

Jego uwagę zwrócił terkot kółek walizki. Obejrzał się.

Młoda brunetka o smukłej twarzy rozglądała się, najwyraźniej szukając swojego pokoju. Musiała skręcić w złą stronę, bo w tej części korytarza znajdowały się jedynie pokoje personelu.

– Musi pani pójść w prawo albo piętro wyżej – podpowiedział.

Spodobało mu się, że nie skorzystała z obsługi, tylko sama zajęła się swoim bagażem. Nie towarzyszył jej też mężczyzna ze zbolałą miną ani rozchichotane koleżanki. Kiedy podziękowała i zniknęła za zakrętem, zwrócił się do Joanny.

– No sama powiedz, po co ona tutaj przyjechała? Nigdy tego nie zrozumiem.

Wzruszyła ramionami.

– Och, która z nas nie kochała się w Patricku ­Swayze?

– Tyle że jest jeden problem. – Aleks zbliżył się do niej. – On nie żyje. A tutaj jestem tylko ja.

Joanna ścisnęła w obu dłoniach perukę. Spoważniała.

– Może czasem to wystarcza?

Ruby weszła do pokoju; drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem. Nie wierzyła, że naprawdę tu jest, ale od chwili znalezienia się na terenie ośrodka nie sposób było zaprzeczać rzeczywistości. Zdjęła torebkę z ramienia i powiesiła ją na wieszaku w przedpokoju.

– Co za widok! – wyszeptała, przechodząc przez pokój wyposażony w spore łóżko.

Podziwiała rozpościerającą się przed nią taflę jeziora z migoczącymi w słońcu drobnymi falami. Na błękitnym niebie wisiało zaledwie kilka chmur, jakby domalowano je dla lepszego efektu. Nie za dużo, nie za mało, idealnie.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

4

Dostępne w wersji pełnej

5

Dostępne w wersji pełnej

6

Dostępne w wersji pełnej

7

Dostępne w wersji pełnej

8

Dostępne w wersji pełnej

9

Dostępne w wersji pełnej

10

Dostępne w wersji pełnej

11

Dostępne w wersji pełnej

12

Dostępne w wersji pełnej

13

Dostępne w wersji pełnej

14

Dostępne w wersji pełnej

15

Dostępne w wersji pełnej

16

Dostępne w wersji pełnej

17

Dostępne w wersji pełnej

18

Dostępne w wersji pełnej

19

Dostępne w wersji pełnej

20

Dostępne w wersji pełnej