Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ida przyjeżdża do rodzinnego domu, aby w spokoju popracować nad scenariuszem nowego serialu. Pomaga jej Jakub, psychoterapeuta, który zajmuje się metodami pozwalającymi dostrzec zjawiska dziejące się głęboko w podświadomości.
Wyjazd do Wrocławia jest także okazją, by Ida doszła do siebie po ostatnich wydarzeniach w życiu osobistym. Separacja z mężem sporo ją kosztowała. Bliscy nie rozumieją tej decyzji, bo małżeństwo Rutkowskich uważane było za dobrane. Zresztą ona sama też je tak postrzegała, ale pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Jakub zaprasza scenarzystkę na warsztaty, aby mogła zapoznać się z metodą, według której on pracuje. Sceptyczna Ida jest poruszona historiami uczestników - niektóre aspekty ich przeżyć przywodzą na myśl jej własne doświadczenia. Do tego stary dom na Wiosennej zdaje się przypominać o rodzinnej historii. Kobieta znajduje na strychu kilka obrazów namalowanych przez dziadka, a jeden z nich szczególnie przykuwa jej uwagę. Wkrótce Jakub trafi na podobny w mieszkaniu jednej z uczestniczek zajęć.
Ida niebawem zacznie odkrywać nieznane karty rodzinnej opowieści. A skomplikowane relacje i niezrozumiałe dotąd decyzje ukażą swoje drugie dno. Okaże się, że w ścieżkę jej życia wpisany został los poprzednich pokoleń.
"Ślepa miłość" opowiada o największym z uczuć, które często jest źródłem problemów, ale zazwyczaj stanowi też ich rozwiązanie.
Agata Kołakowska (ur. 1984) - wrocławianka z urodzenia i zamiłowania. Autorka siedemnastu powieści obyczajowych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Copyright © Agata Kołakowska, 2021
Projekt okładki
Sylwia Turlejska
Agencja Interaktywna Studio Kreacji
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Ebru Sidar/Trevillion Images
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Charitonow
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8234-805-7
Warszawa 2021
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
1
PLENER. LAS – NOC
Jest cicho i ciemno. Przez korony drzew prześwituje księżyc. Światło latarek chaotycznie pada na krzaki, konary, gałęzie. Słychać szuranie, sapanie. Widać wyłącznie ręce ciągniętego po ziemi człowieka.
HERMAN
Wystarczy.
ANETA
Czy to nie za blisko?
HERMAN
Zanim wykopiemy dół, zacznie się przejaśniać.
Aneta przystaje, dyszy ze zmęczenia.
ANETA
Jak to się mogło stać? Nie czujesz się winny?
HERMAN
Dlaczego? Poczucie winy jest dla słabych. A to był tylko zwykły wypadek…
ANETA
Gdybyśmy wcześniej zadzwonili po pomoc…
HERMAN
Nic by nie zdziałali.
ANETA
Ale on…
Herman razi ją światłem latarki.
HERMAN
To był wypadek. Powtórz!
Aneta odwraca się. Zamyka oczy. Walczy ze sobą. Herman podchodzi do niej, chwyta ją za ramiona.
ANETA
To był wypadek. Zwykły wypadek.
Samochód toczył się powoli.
Ulica Zimowa była dość wąska i gęsto obsadzona przysłaniającymi domy drzewami. Ida przyglądała się kolejnym posesjom, poszukując tej z numerem osiemnaście. Od jej ostatniej wizyty minęły lata. Nagle zerwał się gwałtowny wiatr, zrzucając z gałęzi rdzawe liście. Częścią z nich cisnął o szybę auta.
Przynajmniej przestało padać, pomyślała Ida, włączając wycieraczki.
Tak naprawdę nie miała nic przeciwko jesieni. Lubiła tę porę roku. Odnosiła wrażenie, że wymyślono ją specjalnie dla niej: mgły, mżawki i chłód, doskonały zestaw do życia. Ale była także osobą praktyczną, dlatego wolała wypakowywać bagaże bez konieczności brodzenia w strugach deszczu.
Jest!, zahamowała raptownie przy znajomej bramie.
– Ida, słuchasz mnie w ogóle? – Urażony głos siostry dobiegający z zestawu głośnomówiącego uświadomił jej, że wciąż jeszcze prowadzi rozmowę, choć już dawno przestała słuchać. Myślała o pracy. O tym, że jeszcze dzisiaj powinna usiąść i pisać.
– Wybacz, nie bardzo. – Zreflektowała się. – Właśnie dotarłam na miejsce.
– Zobaczysz, będziesz tego żałować!
– Przyjazdu do Wrocławia? Przecież sama mi to podpowiedziałaś.
– Tego, jak postąpiłaś z Markiem.
– To on ze mną tak postąpił. Uparł się na separację, choć to nie ma sensu.
– Powinnaś to docenić, bo… – W tle rozległ się płacz dziecka. – To Jasiek! Muszę kończyć.
Niespełna roczny siostrzeniec dobitnie domagał się uwagi. Ale zanim do Idy dotarł oswobadzający dźwięk przerwanego połączenia, zdążyła jeszcze usłyszeć, że nastąpi powrót do tematu. Ida pozwoliła siostrze sądzić, że rzeczywiście tak się stanie, jednak nie zamierzała dłużej roztrząsać tej sprawy. A już na pewno nie z Anką.
Zaparkowała na chodniku, wysiadła z samochodu i otworzyła bramę.
Zdobycie kluczy od tego domu nie było łatwe. Matka i jej rodzeństwo nie potrafili dogadać się, co zrobić z rodzinnym gniazdem. Kiedy babcia po śmierci dziadka nie mogła już mieszkać sama, przeniosła się do domu spokojnej starości pod Łodzią. Twierdziła, że pragnie wreszcie być bliżej córek, choć nie chce sprawiać nikomu kłopotu. Wtedy postanowiono, że dom się wynajmie. Przez wiele lat miała w nim siedzibę firma architektoniczna, ostatnio jednak wyprowadziła się i trzeba było zdecydować o dalszym losie nieruchomości. Mama Idy z wujkiem Irkiem chcieli ją sprzedać, ale ciotka Barbara nie była jeszcze gotowa na rozstanie. I właśnie na tym tle wciąż wybuchały spory. Ustalono, że wnętrze zostanie odświeżone, żeby w przyszłości uzyskać za dom lepszą cenę. Ekipa budowlana zakończyła prace kilka tygodni temu, ale przekonanie ciotki, aby domem po remoncie przez kilka miesięcy zaopiekowała się Ida, było drogą przez mękę. Ostatecznie Barbara wyraziła zgodę, zachęcona obietnicą, że przez ten czas siostrzenica weźmie na siebie wszelkie koszty utrzymania, oraz VIP-owskim zaproszeniem na premierę najnowszego serialu, którego Ida była współscenarzystką. Główną rolę grał w nim dawny amant rodzimego srebrnego ekranu; miał już swoje lata i z niegdysiejszej urody pozostał zaledwie cień, ale Ida podejrzewała, że był młodzieńczą, platoniczną miłością ciotki Basi. Oczywiście musiała też obiecać, że niczego nie zniszczy, a jeśli do tego dojdzie, naprawi wszystko z własnej kieszeni. Nie miała z tym problemu. Dbałość o rzeczy przychodziła jej łatwo, w przeciwieństwie do innych spraw.
Rozejrzała się po podwórku. Tuż przy płocie rosły stare strzeliste sosny. Dom był duży, piętrowy, z szarą elewacją. Mógłby spokojnie pomieścić dwie rodziny, i kiedyś właśnie tak było. Poniemiecki budynek był stary, ale miał wyjątkowy klimat. Do środka prowadziły schody, spadzisty dach pokrywała czerwona dachówka. Wszystkie okna miały okiennice. Widok z niektórych przysłaniały drzewa.
Już się tak nie buduje, pomyślała Ida. Teraz stawia się na nowoczesność i minimalizm.
Również ona wybrała taki styl, gdy kupowali z Markiem mieszkanie. Ich apartament w łódzkim śródmieściu wyglądałby jak kalka z czasopism wnętrzarskich, gdyby nie upodobanie pani domu do odwiedzania targów staroci. Wyszperane tam bibeloty dodawały lokum osobistego charakteru.
Chyba tylko tak mi się wydawało, westchnęła, przypomniawszy sobie, jak jej mąż roztrzaskał porcelanowego słowika o podłogę. Dębowe deski, na które wydali fortunę, wytrzymały ten atak bez najmniejszej rysy, za to z ptaka zostały zaledwie okruchy. Dziób wylądował pod szafką, a części niebieskiego brzuszka rozbryzgnęły się po całym pokoju.
– W tym domu nigdy nie było duszy! – wrzasnął Marek, zaciskając pięści. Wtedy po raz pierwszy podniósł głos. – I ciebie, tak naprawdę, też nigdy w nim nie było!
– Dużo pracuję – wtrąciła nieco oszołomiona Ida.
– Nie to miałem na myśli! Dobrze wiesz.
Jednak mimo wszystkich zarzutów nie chciał się rozwieść. Zależało mu, żeby rozmawiać, wyjaśniać, dochodzić przyczyn, pracować nad związkiem. Proponował także terapię małżeńską. Bo kochał Idę – to jedno się nie zmieniało – a przynajmniej tak twierdził.
Cóż po miłości?, dumała teraz. Ona nie zawsze wystarcza. Czasami właśnie przez nią wszystko się plącze, stwierdziła, wchodząc po schodach.
Przekręciła klucz w zamku i popchnęła drzwi.
Wewnątrz jeszcze pachniało farbą. Na piętro prowadziły kolejne schody, kręte, ze zdobioną drewnianą balustradą. W dzieciństwie Ida z kuzynostwem próbowali po niej zjeżdżać, za co zawsze dostawali burę. Posadzkę w holu zdobiły oryginalne czarno-białe płytki.
Na parterze mieściły się trzy pokoje, kuchnia i łazienka. Okna przestronnego salonu z ogromnym żyrandolem wychodziły na ogród.
Ida podeszła do dwuskrzydłowych drzwi prowadzących na taras i zobaczyła usiany zeschniętymi liśćmi trawnik. Gdzieniegdzie walała się folia. Pewnie to pozostałości po ekipie remontowej. Zdziwiła się, że wujek Irek, który nadzorował prace, nie dopilnował porządków, i potarła ramiona, bo zrobiło się jej chłodno. Kaloryfer był zimny, więc natychmiast go odkręciła. Nie ma mowy! Nie będę marznąć, bez względu na to, ile mnie to wyniesie!, postanowiła.
Zdjęła z kanapy ochronne prześcieradło. Stojący pośrodku pokoju tapicerowany mebel był podniszczony, ale oczami wyobraźni zobaczyła siebie pracującą w tym miejscu. Zapalę lampę, powinna dawać miłe światło, a do towarzystwa wezmę kieliszek chianti! A może lepiej mi będzie na górze?, spojrzała na sufit i ruszyła na piętro.
Znajdowały się tam dwie sypialnie, kiedyś zajmowane przez Przemka i Asię, cioteczne rodzeństwo Idy. Obok był gabinet, wcześniej sypialnia wujostwa. W spadku po architektach pozostało w nim duże wygodne biurko.
Może nie pasowało do nowego miejsca?, Ida powiodła dłonią po stojącym przy nim zakurzonym krześle. Za to mnie z pewnością się przyda
Kolejne drzwi prowadziły z korytarza do drugiej łazienki, ze sporą wanną. Ida zamarzyła o relaksie w rozgrzewającej kąpieli, ale na tę przyjemność postanowiła jeszcze trochę poczekać. Na razie dziwnie jej było samej w tym wielkim domu, choć panująca tu cisza i pewna obcość otoczenia dawały nadzieję na postępy przy nowym filmowym projekcie. Pracowała z Lechem Zamojskim już dwukrotnie, więc wiedziała, że producent, mimo że sprawia wrażenie wyluzowanego lekkoducha, nie przepada za naginaniem terminów.
Wróciła do samochodu po bagaże i postanowiła zająć jedną z sypialni na górze. Wprawdzie widok z okna był na ulicę, ale Zimowa była rzadko uczęszczana, a bliskie sąsiedztwo uroczej sosny sprawiało Idzie przyjemność. Otworzyła okno, żeby przewietrzyć pomieszczenie, po czym wyjęła z walizki pościel. Schowała ubrania do szafy i rozstawiła w łazience kosmetyki. Nie miała ich wiele; nie należała do kobiet, które lubują się w nakładaniu na siebie wielu warstw mazideł. Do pielęgnacji służył jej jeden krem i balsam, a do makijażu puder, szminka w odcieniu zgaszonej czerwieni i tusz do rzęs. Była brunetką o ciemnej oprawie oczu, zatem podkreślenie urody nie wymagało zbyt wielu zabiegów. Ale nawet gdyby było inaczej, podejście Idy do makijażu najpewniej by się nie zmieniło.
Odłożyła kosmetyczkę, bo usłyszała dźwięk przychodzącego esemesa. Wyjęła komórkę z tylnej kieszeni dżinsów.
„Pani Ido, spóźnię się pół godziny. Czy to problem? Pozdrawiam, Wroński”.
Żaden. Nie licząc faktu, że kąpiel będzie musiała zaczekać jeszcze przez jakiś czas, stwierdziła. Korciło ją, żeby właśnie tak odpisać, ale się powstrzymała. Jak dotąd rozmawiali ze sobą może trzy razy, ale to pozwoliło Idzie zacząć pracę nad scenariuszem. Nie był to jednak ten rodzaj znajomości, który pozwalałby na tak swobodne uwagi.
Jakub Wroński wydawał się Idzie nieco zbyt poważny i odrobinę zbyt sztywny. Ale zajmował się ustawieniami rodzinnymi Hellingera i podjął się roli konsultanta. Odpisała zatem, że nie ma problemu i że zaczeka na niego w umówionej kawiarni.
Pomysł nowego serialu nie wyszedł od niej. Była akurat w Warszawie z Gośką, która wyciągnęła ją do modnego klubu na kilka drinków. Przy barze Ida natknęła się na Lecha i nagle zaczęli prowadzić jedną z tych rozmów o życiu, które odbywają się wyłącznie po przekroczeniu pewnej dawki procentów.
– Ida, a może napiszesz o ustawieniach?
– O czym?
– To coś w rodzaju terapii. Moja żona właśnie wróciła z warsztatów. Ludzie przepracowują na nich swoje problemy. Wybierają spośród innych uczestników reprezentantów swojej rodziny.
– Wymieniają ich na lepszych? – zaśmiała się. – Całkiem niegłupie!
– Żartujesz sobie, jednak ci wybrani ludzie potrafią ci ujawnić ukryte rodzinne szambo. A przecież są zupełnie obcy. Nie mają pojęcia o czyichś trupach w szafie.
Lech opowiadał dość nieskładnie, na dodatek musiał przerwać, bo przyszedł jego znajomy.
Rano Ida obudziła się z lekkim kacem. Nie pamiętała o dyskusji przy barze, ale jej rozmówca i owszem. Zadzwonił po południu i wrócił do tematu.
– Wiesz, to można naprawdę nieźle obrobić! Dodać nutę tajemnicy, dreszczyk emocji.
Zanim zorientowała się, o czym mowa, minęło dobrych kilka minut. Była sceptyczna, ale obiecała o tym poczytać. A kiedy Lech zadzwonił ponownie, okazało się, że dysponuje budżetem, chętną stacją i propozycją umowy. Ida nie miała pojęcia, co naopowiadał potencjalnemu producentowi, ale czuła przez skórę, że realizacja większej części tych obietnic spadnie na jej barki. Tymczasem była zmęczona. Pragnęła domknąć sprawę separacji i odetchnąć. W jej sytuacji trudno było mówić o ruszeniu naprzód, ale oficjalne wciśnięcie pauzy wystarczało jej, jak na razie, w zupełności. I niewracanie do mieszkania, w którym został Marek. Nie chciał się wyprowadzać. Twierdził, że to ich wspólne miejsce i on tam na Idę zaczeka. Jednak ona zamierzała coś wynająć i wtedy Anka przypomniała jej o domu we Wrocławiu. Siostra rzadko miewała dobre pomysły, ale ten wydawał się całkiem interesujący.
Wyjechać i skupić wyłącznie na pracy! Lepszej opcji na razie nie będzie!, stwierdziła Ida z przekonaniem.
Anna uważała, że dystans dobrze jej zrobi. Że będzie mogła wszystko ułożyć sobie na nowo. Znaczyło to po prostu tyle co: „Siedź tam, dopóki zmądrzejesz!”. Nie miała jednak pojęcia, że Ida etap rozważań ma już dawno za sobą. I z wszystkich kalkulacji wychodzi jej, że nie ma innego wyjścia. Że jeśli zostanie z Markiem, to…
Nie potrafiła ująć tego w słowa.
Słowa. Kreowane ostatnio przez Idę postaci były wyjątkowo milczące. Wprawdzie w jej głowie pojawiały się najróżniejsze sceny, ale próby ich spisania nie kończyły się powodzeniem. Z dnia na dzień rosło w niej napięcie. Nie była pewna, czy nie nazbyt pochopnie zdecydowała się na ten projekt.
Może po prostu go nie czuję?, zastanawiała się, schodząc do samochodu po komputer.
W gabinecie przygotowała sobie stanowisko do pracy. Podłączyła drukarkę, przy ścianie ustawiła korkową tablicę, wyjęła fiszki do zapisywania scen, ulubiony notes i ryzę papieru. Potem zaparzyła sobie kawę w kubku i zasiadła za biurkiem.
Lata doświadczenia nauczyły ją, że tworzenie to działanie i podejmowanie kolejnych prób, a nie czekanie na wenę. Otworzyła laptopa, nie zważając na coraz głośniejsze burczenie w brzuchu, i wyświetliła plik zatytułowany roboczo Szarlatan.
Do tej pory nie wyjawiła konsultantowi proponowanej nazwy serialu. Obawiała się go zniechęcić. Zerknęła na ostatnią scenę.
WNĘTRZE. GABINET PSYCHOTERAPEUTY – DZIEŃ
Pomieszczenie umeblowane w stylu lat sześćdziesiątych. Na podłodze duży fikus w doniczce. Przez okno wlewa się ciepłe późnopopołudniowe światło. Dwa fotele stoją naprzeciwko siebie. TERAPEUTA siedzi przy komodzie, na której piętrzy się fachowa literatura. Bogna nerwowo skubie rąbek swetra.
BOGNA
Nic się nie zmieniło. Wcale nie jest mi lepiej.
TERAPEUTA
Po czym pani pozna, że jest lepiej?
BOGNA
Kiedy wieczorem nie będę myśleć tylko o tym, żeby się napić!
TERAPEUTA
Co musiałoby się stać, żeby nie ciągnęło pani do alkoholu?
BOGNA
Musiałabym wreszcie dostać porządną rolę! Coś na miarę moich możliwości. Czy wie pan, jak trudno tak znienacka znaleźć się w cieniu? Po tylu latach w błysku fleszy?
TERAPEUTA
A co złego jest w tym cieniu? Proszę mi opowiedzieć.
– Wszystko, idioto! – warknęła Ida, podrywając się z krzesła.
Czuła się tak, jakby to ona siedziała w tym gabinecie i zamierzała wyjść, trzasnąwszy drzwiami. Dziwiła się Bognie, że ta jeszcze nie straciła cierpliwości. Choć Ida nigdy nie uciekała od problemów w alkohol, potrafiła wyobrazić sobie, jak kuszące jest to rozwiązanie. Szybki lek na ból i strach. Kogo czasem nie korci, żeby skorzystać?
Jej serialowa bohaterka była niemal pięćdziesięcioletnią aktorką mierzącą się z życiowym kryzysem. Nie oferowano jej już głównych ról, a z dawnej sławy i uwagi mediów niewiele pozostało. Czasem ktoś obejrzał się za nią na ulicy, lecz coraz rzadziej proszono ją o autograf czy wspólne zdjęcie. Prywatnie nie było lepiej. Mąż umilał sobie wolny czas romansami, a dorosły syn właśnie wyprowadził się z domu. Kiedyś zmęczona wybrykami nastolatka Bogna czekała na ten moment, ale teraz przerażała ją pustka. Czuła się tak, jakby straciła kolejną rolę. Trwała na skraju depresji.
Sytuacja piszącej o niej scenarzystki była kompletnie inna, ale Ida miała wrażenie, że rozumie swoją postać. Na razie jednak nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, co złego skrywa się w cieniu.
Usiadła z powrotem przy komputerze, bardziej z poczucia obowiązku niż z chęci. Kursor migał ponaglająco. Położyła palce na klawiaturze i zagapiła się na biały ekran. Bogna niczego nie zniszczyła, pomyślała. To się jej po prostu przydarzyło. A więc jednak nie mam podstaw, aby sądzić, że wiem, jak to jest być nią! Zatem jak mam o niej pisać?
Ida wsunęła palce we włosy i zmierzwiła je rozdrażniona. Spojrzała na zegarek. Rany, jeszcze prawie trzy godziny do spotkania z Wrońskim!, stwierdziła, a potem ponownie poczuła ssanie w żołądku. Dobra, nie ma co, machnęła ręką, na głodniaka nie da się pracować! Najpierw skoczę coś zjeść, a potem uzupełnię lodówkę. Najwidoczniej rutynowe zasady pisania nie zawsze się sprawdzają.
Przyśpieszył kroku.
Pod arkadami na Świdnickiej jak zwykle było tłoczno. Huk przetaczających się tramwajów i samochodowe klaksony mieszały się ze świstem wiatru i gwarem rozmów.
Jakub przejrzał się w witrynie sklepu z porcelaną, raz jeszcze rzucając okiem na efekt pracy fryzjera. O tym, że powinien się ostrzyc, przypomniał sobie niemal w ostatniej chwili. Na szczęście udało mu się umówić w salonie, ale musiał przez to przesunąć spotkanie z Idą Rutkowską. Nigdy nie aspirował do wizerunku wymuskanego elegancika, ale nie odważyłby się pokazać tej kobiecie w wydaniu z ostatnich dwóch tygodni.
Nic sobie nie robił z tego, że zarósł, bo tam, gdzie mieszkał, z rzadka odwiedzał go wyłącznie Andrzej listonosz. No i lis, który szukał u Jakuba nie wiadomo czego. Może także się dziwił, że na takim odludziu zdecydował się zamieszkać człowiek?
Ostatnio Kuba coraz częściej zastanawiał się, co go podkusiło, aby wyprowadzić się aż pod Sobótkę. Zasadniczo znał wszystkie argumenty, które doprowadziły go do tego kroku, ale najważniejszym i tak była Aneta. Jego żona przez całe lata naciskała na sielski dom wśród natury, tymczasem to ona jako pierwsza znudziła się prowincją.
– Jak dobrze, że nie sprzedaliśmy mieszkania! – podkreślała za każdym razem, gdy pakowała walizkę.
Wracała do Wrocławia pod różnymi pretekstami, a te powroty wydłużały się coraz bardziej. Ucieka ze wsi czy ode mnie?, Jakub coraz częściej próbował rozwikłać tę zagadkę.
Nieruchomość pod miastem trafiła się im jak ślepej kurze ziarno. Owszem, wymagała pracy, za to była z kawałkiem lasu na własność, nabytym, jak uważał Jakub, po okazyjnej cenie. Niestety, jego gabinet psychoterapii nie cieszył się w Sobótce zbyt dużą popularnością. W małych miejscowościach inaczej myśli się o zdrowiu psychicznym niż w mieście; z pewnością nie znajduje się ono na szczycie listy priorytetów. Koniec z końcem pozwalały związać Kubie warsztaty ustawień rodzinnych, które organizował raz w miesiącu w weekend, ale coraz częściej zaczynał myśleć, że może lepiej byłoby sprzedać dom i wrócić do Wrocławia. Był tylko jeden problem: przywiązał się do tego miejsca. Polubił życie na uboczu; betonowa miejska dżungla wydawała mu się zbyt krzykliwa.
Minął klasycystyczny budynek opery, który wieczorem, oświetlony, prezentował się jeszcze bardziej imponująco niż za dnia. Jednak ludzie w kawiarni naprzeciwko nie podzielali najwyraźniej zachwytu Jakuba. Jednych pochłaniały rozmowy, drudzy siedzieli z nosami w telefonach. Koleżanki, pary, kontrahenci.
Wszedł do lokalu i rozejrzał się. Może jeszcze nie przyszła?, pomyślał, mijając bar.
Pomysł konsultacji przy serialu go zaskoczył. Kilka lat temu powstała książka o ustawieniach, odniosła spory sukces, ale nie przysłużyła się metodzie. Ludzie stracili do niej zaufanie, a zajmujących się nią specjalistów nazywano szarlatanami. Szarlatanami!, pomyślał wzburzony. Ale ostatecznie uznał, że zadbanie o merytoryczną warstwę serialu może być ciekawą przygodą.
Zobaczył ją. Siedziała w kącie, przy ścianie. Przeglądała menu z podbródkiem wspartym na dłoni. Czarne włosy spływały gładką falą na ramię. Wygląda ładnie, tak samo jak na zdjęciach w sieci, stwierdził Jakub. Nic dziwnego, ma zaledwie trzydzieści pięć lat.
– Dzień dobry, pani Ido! – Podszedł do stolika.
– Och, pan już tutaj? Myślałam, że dłużej poczekam. – Uścisnęła jego dłoń.
– To byłoby niedopuszczalne. Już raz wystawiłem pani cierpliwość na próbę.
– Żebym tylko takie próby przechodziła. – Uśmiechnęła się.
– Na co ma pani ochotę? Pójdę złożyć zamówienie.
Ida poprosiła tylko o kawę, bo wcześniej zjadła solidną porcję wołowiny po tajsku, bardzo smacznej, choć odrobinę zbyt ostrej. Zanim Wroński wrócił, wyjęła z torebki lusterko i sprawdziła, czy jej nos nie wygląda już jak wielki czerwony kulfon. Zawsze gdy jadła mocno przyprawione dania, prezentowała się po nich jak po solidnym płaczu. Na szczęście wszystko było w porządku. Nie chciała, aby Wroński sądził, że coś ją rozstroiło. Nie daj Boże jeszcze zacząłby drążyć. Jak to terapeuci. Wszędzie węszą kłopoty!, pomyślała z ironią.
Jakub postawił przed nią filiżankę. Dla siebie zamówił herbatę i spory kawałek sernika.
– Właśnie obnażyłem przed panią jedną ze swoich słabości. – Wskazał na talerzyk.
– Jest pan prawdziwym degeneratem! – roześmiała się. – Może przejdziemy na ty? Będzie wygodniej.
– Oczywiście. Jakub.
– Ida. To co, Kuba, zabieramy się do pracy? – Otworzyła teczkę i wyciągnęła wydruki.
Sięgnął po plik kartek i przejrzał kilka ostatnich. Nie było tego wiele więcej niż ostatnio.
– Czy myślałeś o tle rodzinnym Bogny? Wciąż nic o tym nie wiem, a bez tego trudno mi pisać dalej.
– Jest alkoholiczką…
Jakub grał na czas. Było mu głupio przyznać, że choć miał ostatnio sporo wolnego, w ogóle nie myślał o projekcie. Skupił się na dbaniu o ogród. Przycinał drzewa, usuwał opadłe liście, zbierał owoce i sadził byliny. Przecież samo się nie zrobi, tłumaczył sobie. Mimo to ścisnęło go teraz poczucie winy.
– Kiedyś miała z tym problem – uściśliła Ida. – Teraz okoliczności sprawiły, że wraca do alkoholu.
Jakub wyciskał łyżeczką cytrynę.
– To choroba na całe życie. Czy piszesz może z autopsji?
– A cóż to za pytanie? – Ida zmarszczyła brwi.
– Przepraszam, zabrzmiało niefortunnie. Ale podobno twórcy często tak robią.
Uśmiechnęła się pod nosem i postanowiła wybaczyć swojemu rozmówcy tę niezręczność. Wszak przed chwilą sama posłużyła się stereotypem o psychologach.
– W takim razie musiałabym być też morderczynią, seksoholiczką i pedofilką. To tak na szybko, z trzech ostatnich produkcji.
– Czymże wobec tego jest moje marne łasuchowanie! – Kuba łypnął na wciąż nienapoczęte ciasto. Sięgnął po ostatnią stronę wydruku. – W tej scenie Bogna rozmawia z terapeutą, ale jeśli się nie mylę, jak dotąd nie pojawiła się postać faceta od ustawień? No, nie licząc początkowej sceny, w której nieznane jeszcze widzowi postacie ciągną ciało do lasu. Ale być może taki jest zamysł? – Spojrzał.
– Słuszne spostrzeżenie. – Ida przygryzła wargę. – Hermana wciąż brak, bo go nie czuję. Jest dla mnie odległą postacią. Liczyłam, że może gdy opowiesz mi, jak to jest, jak wygląda twoja praca, stanie się bardziej namacalny.
Jakub splótł palce. Jak to jest?, zadumał się.
– Obawiam się, że trudno to wytłumaczyć. Mogę próbować, ale tego trzeba doświadczyć. A przynajmniej zobaczyć.
Ida ścisnęła długopis.
– No to jestem ugotowana.
– Przeciwnie. W sobotę rano zaczynam warsztaty. Możesz przyjechać jako obserwator. Obiecuję też do poniedziałku wymyślić historię Bogny. Przyznaję, trochę zawaliłem. Ale nie chcę proponować niczego ad hoc, wolę sprawę rozważyć.
Szczere wyznanie wzbudziło w Idzie sympatię. Jakub zrobił się bardziej przystępny. Miała słabość do ludzkich niedoskonałości, ale zawahała się, czy skorzystać z zaproszenia. Jak dotąd o niczym podobnym nie było mowy. Sądziła, że Wroński po prostu wytłumaczy jej, na czym polega jego praca. Chociaż wyjazd do Sobótki stanowił wcale niezłą wymówkę, aby pod pretekstem researchu odłożyć jeszcze na chwilę pisanie. W końcu Lech nie będzie przecież mógł zarzucić mi lenistwa, uznała.
– W porządku! Zapisz adres. – Podała Kubie długopis.
Przypatrywała się tej czynności. Skupiona twarz, jak przy składaniu podpisu na ważnym dokumencie. Kasztanowe, nieco falujące włosy, gęste brwi, przystrzyżony zarost, silna linia szczęki. Nic niedbałego, ale też ani śladu modnej ostatnio metroseksualności.
Jakub miał na sobie luźny czarny sweter i proste dżinsy. Pachniał przyjemnie, choć nietypowo. Jakby ziołami, lecz ten aromat nie kojarzył się z babciną szafą.
Ida pomyślała, że nigdy nie czuła na nikim tak intrygującego zapachu. Nie zamierzała jednak pytać. Nie wtedy, gdy jej Herman właśnie zbliżył się do niej o parę kroków.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI