Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść o życiu po wielkim zranieniu. O mężczyźnie, który nie powinien stać się mężem, i kobiecie, która dowiaduje się, że jest tylko żoną.
Beata sądziła, że wiedzie zwyczajne, spokojne życie, jak wiele innych kobiet. Prowadzi własną kwiaciarnię i wraz z mężem Markiem wychowuje dwunastoletniego syna.
Pewnego dnia Marek oświadcza, że odchodzi. Spotkał miłość swojego życia…
Beacie wali się cały świat. Początkowo trudno jest jej w to wszystko uwierzyć. Później przychodzi rozpacz, bezsilność i poczucie bycia oszukaną. Musi stawić czoło przeciwnościom i budować nowe życie dla siebie i syna.
I dalej wydaje się, że jest to historia, która spotyka wiele kobiet, gdyby nie to, że miłością Marka okazuje się mężczyzna.
Agata Kołakowska – autorka powieści obyczajowych, do tej pory ukazały się „Patrycja”, „Przyjaciółki” i „Siódmy rok”.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kiedy Beata spodziewała się usłyszeć już tylko nieodwołalny trzask zamykanych drzwi, te uchyliły się ponownie. Czekała z nadzieją na roześmiane „żartowałem" i figlarny wyraz twarzy wyrażający zadowolenie, że tak łatwo dała się nabrać. Wyjątkowo kiepski kawał, ale trudno, chyba zdołałaby się nawet roześmiać. Niestety, ujrzała jedynie spojrzenie pełne troski. A może raczej współczucia?
– Przepraszam. Choć wiem, że to niewiele zmieni – powiedział ze smutkiem i nieprzystającym do sytuacji spokojem.
Nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku. Czuła się otępiała i ogłuszona. Marek czekał jeszcze chwilę na jej reakcję, a potem wyszedł. Nie miała siły mówić. Zresztą nie wiedziałaby, co. Bo jakich słów użyć na wieść, iż mąż odchodzi po dwunastu latach małżeństwa, dobrodusznie przy tym przepraszając? Jakby to, że wziął winę na siebie, mogło zmniejszyć ból, który jej zadał, oznajmiając: „Jestem pedałem". Nigdy nie słyszała, aby wyrażał się w ten sposób o homoseksualistach. Przed chwilą nazwał tak siebie. Zapytała głupio: „Jak to?", tylko te dwa słowa huczały w jej głowie. Wzruszył ramionami, wziął głęboki oddech i oznajmił, że od lat to w nim siedziało, ale z tym walczył. Udawał kogoś innego. Wszystko się zmieniło, kiedy poznał Marcina. Dłuższe oszukiwanie nie miało sensu.
Beata stała jak wmurowana na środku korytarza. „Oszukiwanie", „pedał", „Marcin", słowa męża przewiercały ją na wskroś. Wrócił do domu po pracy, wyznał, że jest gejem, dodał, że się zakochał, spakował walizkę i wyszedł. Brzmiało tak prosto. A było takie trudne i niewiarygodne. Zapragnęła nagle, irracjonalnie, żeby miał kochankę. Romans z kobietą nie stawiałby pod znakiem zapytania sensu wspólnych lat. Ich dotychczasowe życie jawiło się jako farsa, w dodatku cholernie mało zabawna. Poczuła mdłości. Pobiegła do łazienki i ukucnęła na śnieżnobiałych, zimnych kafelkach, które wyglądem imitowały starą ceramikę. Wnętrze zaprojektował Marek w stylu dawnych pokoi kąpielowych. Zawsze był czuły na piękno. Wcześniej Beatę cieszył wyrafinowany gust męża, rzadko spotykany u mężczyzn. Teraz jednak jego estetyczna wrażliwość przyprawiła ją o torsje. Z trudem podniosła się z kolan i podeszła do umywalki. Wsparła się rękoma o porcelanę. Odkręciła kran, by opłukać twarz zimną wodą i zmyć niesmak, żal i gniew. Zamiast tego osunęła się na podłogę i oparła plecami o szafkę. Zaczęła płakać. Pomyślała o Bartku, swoim dwunastoletnim synu. Ból ścisnął jej żołądek mocnym skurczem. Na szczęście spędza weekend u dziadków, pomyślała z ulgą. Dobrze, że nie widzi mamy w takim stanie. Urwała kawałek papieru toaletowego i przetarła opuchniętą twarz. Marek okazał się na tyle przewidujący, aby swoje odejście zaplanować w stosownym czasie. Nie chciał robić scen przy dziecku. Oszczędził syna! Łaskawca, prychnęła kpiąco. Ciekawe tylko, kto wytłumaczy nieobecność ojca, kiedy Bartek w niedzielę wróci do domu. Boże, co ja mu powiem, jęknęła i zaczęła nerwowo kołysać się w przód i w tył. Wiedziała, że w tym momencie nie wymyśli nic sensownego. Jedyne, czego teraz potrzebowała równie mocno jak przebudzenia ze złego snu, to alkohol. Wstała z podłogi i skierowała się do kuchni pewna, że w szafce zostało trochę czerwonego wina z wczorajszego obiadu. Upiekła kaczkę z jabłkami, żeby sprawić mężowi przyjemność. Przepadał za tym daniem, a wczoraj wybąkał coś o bólu żołądka i zostawił mięso na talerzu prawie nietknięte. Wtedy zaniepokoiła się, że bierze go jakieś przeziębienie. Teraz miała już jasność, skąd ten brak łaknienia.
Smętna resztka wina zamajaczyła goryczą na języku i pozostawiła w przełyku uczucie palenia. Za mało, pomyślała Beata desperacko, odstawiając butelkę. Zapragnęła upojenia, zapomnienia, odurzenia. Jak niczego innego na świecie. Podeszła do szafy w korytarzu i sięgnęła po płaszcz. Wyszła z mieszkania, za cel obierając sobie pobliski sklep spożywczy.
Zjechała na parter apartamentowca, w którym mieszkali już czwarty rok. Deszcz na zewnątrz lał jak z cebra, tworząc ścianę wody, która przemoczyła Beatę do suchej nitki już po kilku sekundach marszu. Szła szybko, a jasne, domowe pantofle od razu nasiąknęły wodą z potoków płynących ulicami. Nie zwracała uwagi na wilgoć ani zmarznięte stopy. Dopadła sklepowych drzwi, jakby za nimi czekało wybawienie.
– O rety! Ależ pani przemokła! – przywitał ją sprzedawca, a troje snujących się pomiędzy półkami klientów spojrzało na nią z ciekawością. – Zapomniała pani parasola?
– Wino. Czerwone, wytrawne – wycedziła Beata bezbarwnym, nieobecnym głosem.
– Słusznie, powinna się pani porządnie rozgrzać. Inaczej przeziębienie murowane – stwierdził, stawiając butelkę Bordeaux na ladzie.
– Albo dwa wina – powiedziała, krytycznie oszacowując ilość nabywanego alkoholu, i sięgnęła do kieszeni po portmonetkę.
Siwiejący ekspedient przyjrzał się klientce uważniej. Mokre, sięgające do ramion czarne włosy oblepiały jej policzki. Z ubrania kapała woda. Kobieta lekko dygotała, a czerwona opuchnięta od płaczu twarz budziła współczucie.
– Wszystko w porządku? – zapytał zatroskany.
Ich spojrzenia się spotkały. Wiedziała, że nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo niestosowne w tym momencie zadał pytanie. Mimo to zdenerwowała się. Czy musi się tłumaczyć, dlaczego wygląda jak kłębek nieszczęścia? Chciała wykrzyczeć, że nigdy w życiu nie czuła się gorzej i absolutnie nic nie jest w porządku! Niech zwróci się do niej jeszcze raz z podobnym pytaniem, kiedy okaże się, że jego żona jest lesbijką. Wiedziała jednak, że ten wybuch niczego by nie zmienił. Nic nie mogło wyrwać jej z tego bagna, w którym właśnie ugrzęzła. Najgorsza była świadomość, że właściwie tkwiła w nim już od dawna, tyle tylko że kompletnie nieświadomie. Wszystkie ścieżki jej życia prowadziły do tej chwili. Do momentu, w którym ona, trzydziestopięcioletnia żona geja stoi w sklepie i kupuje wino, aby zapić palące upokorzenie.
– Ile płacę? – odparła tylko, drżącymi dłońmi odgarniając grzywkę z czoła.
Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie i zapakował butelki do torebki. Zrozumiał, że nie kupowała wina, aby się rozgrzać. Zrobiło mu się jej żal. Niestety na ludzkie nieszczęścia niewiele da się poradzić.
Kiedy wyszła na ulicę, padało jeszcze intensywniej. Tak mocno, że z trudem łapała oddech. Mogła zatem płakać do woli, nie wzbudzając zainteresowania przechodniów. Bardziej dziwił ich brak parasola niż mokre strugi na jej twarzy.
Po wejściu do mieszkania skierowała się od razu do kuchni, nie zawracając sobie głowy zdejmowaniem płaszcza ani mokrymi plamami, jakie na dębowym parkiecie zostawiały przemoczone i ubłocone buty. Z szuflady wyjęła korkociąg i wprawnym ruchem otworzyła wino. Nie sięgnęła po kieliszek, tylko piła łapczywie cierpki płyn prosto z butelki. Jakby od tego zależało jej życie. Po kilku łykach wytarła usta wierzchem dłoni. Usiadła przy kuchennym stole. Butelkę postawiła przed sobą. Zastygła w bezruchu, wpatrując się w słoje na powierzchni mahoniowego blatu, po czym sięgnęła ponownie po wino. Przycisnęła chłodne szkło do rozpalonych policzków. Chwilę później wróciła do systematycznego opróżniania zawartości. Łyk za łykiem. Po kwadransie odczuła przyjemne mrowienie w całym ciele. Lekko ścierpły jej nogi i ręce, co dawało przyjemne wrażenie znieczulenia. Była lekko odurzona, ale rozrywający ból duszy nie pozwalał o sobie zapomnieć. Jak to w ogóle możliwe, do cholery?!, powtarzała w kółko. Życie przelatywało jej przed oczami. Życie z Markiem. Obrazy pojawiały się i znikały, zastępowane przez kolejne, jeszcze bardziej bolesne. Pierwsza randka, zaręczyny, ślub, kupno mieszkania, narodziny Bartka, święta, sylwestry w górach, Marek niesie ją do szpitala na rękach, kiedy skręciła kostkę, tańczą na plaży w jego urodziny, ostatnia przeprowadzka, marzenia, plany. Istny film z ich życia. Zupełnie jak u kogoś na chwilę przed śmiercią. Zresztą tak właśnie czuła się Beata, jakby zapadała w nicość. Poczuła przejmujące zimno. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Ma gorączkę? A może to szok, rozpacz, niedowierzanie, poczucie wstrętu mroziły jej ciało na kość. Chwyciła butelkę i poszła do sypialni. Położyła się na łóżku, które do tej pory dzieliła z Markiem. Jego poduszkę zrzuciła na podłogę. Nie chciała na nią patrzeć ani czuć jego zapachu. Leżała, patrząc w okno, za którym nie było widać nic poza czarnym jak jej myśli, nocnym niebem. Leżała i piła. Piła, by się rozgrzać. Nie myśleć. Zasnąć.
***
Obudził ją zgrzyt zamka w drzwiach. Trochę niepewny. Jakby ktoś zastanawiał się, czy ma prawo wejść do środka. Beata przetarła zaspane i opuchnięte od płaczu powieki i wyszła do przedpokoju. Pod bosymi stopami czuła chłód parkietu, a w sercu przejmujące zimno. Trzeba mieć tupet, żeby pokazywać mi się teraz na oczy, pomyślała, spodziewając się, że w drzwiach ujrzy męża. Nie myliła się.
– Co tutaj robisz?! – warknęła.
– Jak to, co? Podobno tutaj właśnie mieszkam.
– Chyba mieszkałeś – prychnęła, maskując złością ból.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi, kochanie.
– Zabieraj się i spadaj do swojego kochasia! Po co przylazłeś?
Marek przez chwilę patrzył na żonę w skupieniu. Jak krzyczy, nerwowo gestykulując, i zaczął się śmiać. Skręcał się, wstrząsany falami dzikiego śmiechu. Ocierał płynące ciurkiem łzy i z trudem łapał powietrze. Po raz pierwszy w życiu widziała go tak rozbawionego.
– Co cię tak bawi?! – wrzasnęła, nie poznając swojego głosu, który brzmiał agresywnie i obco.
– Beata, jak zwykle nie poznałaś się na żartach.
– O czym ty mówisz?! To miał być żart?!
Kiwnął głową potakująco.
– Niezły, prawda? Chyba nie uwierzyłaś, że jestem homo? – Wyraz rozbawienia na jego twarzy zastąpiło niedowierzanie.
Przedziwna mieszanina sprzecznych emocji kotłowała się w sercu Beaty. Zastanawiała się, czy rozszarpać Marka na drobne kawałki za taką zabawę jej kosztem, czy może wymyślić bardziej wyrafinowaną torturę. Pod powierzchnią złości jednak czaiły się pokłady błogości, która w jednej chwili opatuliła ją szczelnie. Nigdy przedtem nie czuła takiej ulgi. Zrobiła się tak lekka, że mogłaby, gdyby tylko zechciała, wznieść się w powietrze. Oparła się plecami o ścianę i osunęła, siadając na podłodze.
– Boże, to cudownie – westchnęła. – Nie wiesz nawet, jak się cieszę, choć prawdopodobnie już nigdy się do ciebie nie odezwę – zagroziła. – To wspaniale, że nie jesteś gejem – powtarzała w kółko. – Nienawidzę cię za ten durny dowcip, ale… co za ulga… – odetchnęła głęboko, czując się najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Nagle usłyszała stłumione szczeknięcie.
– Co to było? Tylko nie mów, że kupiłeś psa. Przecież wiesz, że Bartek ma alergię.
– Nic podobnego – zaprzeczył Marek.
– Przecież słyszę – upierała się, rozglądając po przedpokoju.
Szczekanie stawało się coraz głośniejsze i napastliwe. Marek nie kłamał. W istocie nie kupił psa. To zwierzak sąsiadów z dołu dopominał się o coś. Beata z trudem otworzyła zaspane i sklejone od płaczu powieki. Marek i cudowne uczucie ulgi zniknęły wraz ze snem, a jawa kopnęła Beatę w brzuch tak mocno, aż kobieta zwinęła się w kłębek, zanosząc się płaczem. To był tylko sen? Dlaczego, do cholery?, zawodziła zdruzgotana, czując na policzkach piekące łzy. Przekonała się właśnie, że powiedzenie o ranie w sercu nie jest metaforą. Czuła tę ranę najbardziej fizycznie i realnie jak to możliwe. Zwlekła się z łóżka i poszła do kuchni zaparzyć kawę, której aromatyczny zapach zawsze poprawiał jej nastrój. Co prawda wcześniej nie sprawdzała, czy kofeina pomaga na rozpacz po odejściu męża do innego mężczyzny, ale dziś nie oczekiwała od kawy walorów smakowych, chciała jedynie utrzymać się w pionie.
Po takiej ilości wina, jaką wczoraj wypiła, powinna się czuć dużo gorzej. Silne emocje musiały zadziałać jak swoisty filtr i wchłonęły alkohol, bo Beata czuła się obolała, wyczerpana i zdruzgotana, ale przynajmniej wolna od mdłości i bólu głowy. Spojrzała na tarczowy zegar malowany w róże, który wisiał na kuchennej ścianie. Już dwunasta, niewiarygodne, pomyślała. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio wstała tak późno. Chyba nigdy, była bowiem rannym ptaszkiem i do południa zawsze załatwiała najważniejsze sprawy.
Przechodząc przez salon, rzuciła okiem na więdnące lilie stojące w kryształowym wazonie na komodzie. Oklapnięte liście idealnie obrazowały samopoczucie Beaty. Czuła się słaba, zbolała i godna współczucia. Pogoda za oknem wtórowała smętnemu nastrojowi. Choć po wczorajszej ulewie nie było już śladu, to listopadowy wiatr w parze z ciemnoburymi, złowrogimi chmurami nie przynosił nadziei. Zresztą Beacie przez myśl nawet nie przeszło, aby wierzyć w lepszą przyszłość. Uświadomiła sobie, że szczęście minęło bezpowrotnie. Zakładając, że lata spędzone w kłamstwie można uznać za szczęśliwe. Teraz jednak Beata oddałaby wszystko, aby cofnąć czas o ten jeden dzień. Żyłaby spokojnie, o niczym nie wiedząc. I byłoby dobrze!
Nie zdążyła rozsiąść się w fotelu z filiżanką mocnej kawy, kiedy trzykrotnie zadzwonił domofon. Krótki, urywany, nerwowy dźwięk. Kto dobija się tak desperacko, zastanawiała się, idąc z ociąganiem do przedpokoju. Nie ruszyłaby się z miejsca, gdyby nie myśl, że może Bartek wrócił wcześniej od dziadków. Twarz przyjaciółki, która pojawiła się na wyświetlaczu domofonu, przypomniała jej o wizycie u fryzjera i zakupach, na które się niedawno umówiły. Zaledwie trzy dni temu, a Beata miała wrażenie, że w odległej przeszłości. W innym życiu, do którego nie miała już wstępu, jakby nigdy nie istniało. Otworzyła drzwi i przez chwilę, którą zajęło Renacie wjechanie windą z parteru na trzecie piętro, zastanawiała się, czy nie udawać, że wszystko jest tak jak dawniej, choćby jeszcze przez jakiś czas. Przynajmniej do momentu, aż sama wszystkiego nie poukłada. Jej plan legł w gruzach szybciej, niż się zrodził. Bowiem już na progu Renata krzyknęła przerażona:
– Jezus Maria! Co się stało?!
– Jak to, co się stało? – próbowała jeszcze udawać Beata. – Nic.
– Nie ściemniaj – rzuciła Renia, wchodząc do środka i lustrując przyjaciółkę od stóp do głów. – Dwunasta, a ty jeszcze w piżamie.
Renata dobiegała czterdziestki. Jednak wigorem i niesłabnącą energią przypominała raczej nastolatkę. Zdjęła z głowy czarny beret i potrząsnęła blond czupryną, którą z zasady obcinała na krótko. W nieco chłopięcym uczesaniu zawsze było jej do twarzy. Beata odrobinę zazdrościła przyjaciółce bujnych kształtów, sporych piersi i krągłych bioder, którymi sama nie mogła się pochwalić. Choć Renia czasami narzekała na nadmiar centymetrów tu i ówdzie, to jednak figurę miała bardzo proporcjonalną do wzrostu, którego natura jej nie poskąpiła.
– Wiesz, raczej nie pójdę z tobą do fryzjera – powiedziała Beata, niemrawo wieszając w szafie płaszcz Reni.
Renata badawczo przyglądała się przyjaciółce, ale nie musiała specjalnie wytężać wzroku, by dostrzec, że oczy jej się zaszkliły, choć ze wszystkich sił powstrzymywała łzy.
– Jakoś nie mam ochoty – dodała Beata, choć słowa z trudem przechodziły przez ściśnięte gardło.
– Zauważyłam – szepnęła Renata przerażona. Znały się od piętnastu lat, ale nigdy nie widziała przyjaciółki w kompletnej rozsypce. Na myśl przychodziły jej różne tragedie. Aż bała się zapytać. Objęła ją ramieniem i poprowadziła do salonu.
– Usiądź – powiedziała ciepłym, kojącym głosem, zajmując miejsce tuż obok. – A teraz mów po kolei, co się stało.
– Po kolei? – zapytała z namysłem Beata. – Musiałabym zacząć od imprezy u jego kumpla ze studiów. Tamtego cholernego dnia się poznaliśmy.
– Chodzi o Marka? – domyśliła się Renia.
– Trudno w to uwierzyć. – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Ja nie jestem w stanie. Nie pojmuję! Jak on mógł mnie tak oszukiwać? Tyle lat, do cholery!
– Nie bardzo rozumiem, o czym mówisz… – wtrąciła delikatnie Renata.
– On jest gejem! Wyobrażasz sobie?! – ryknęła żałośnie, zanosząc się szlochem.
– Co?!
– Odszedł wczoraj do swojego kochanka. Dasz wiarę? Do kochanka! – łkała rozpaczliwie z głową na kolanach przyjaciółki.
Renia głaskała Beatę po głowie. Czuła się nieswojo. Obawiała się, że słowa, które cisnęły jej się na usta, mogą tylko pogorszyć sytuację. Kiedy fala rozpaczy i rozżalenia opadła, Beata usiadła i sięgnęła po chusteczki.
– Dlaczego milczysz? Pewnie cię zatkało. Nie dziwię się. Ja tkwię w takim stanie od wczoraj.
– Owszem… czuję się zaskoczona. Choć… nie tylko tym, co właśnie usłyszałam.
– A czym jeszcze, do licha?
– Chyba nie powinnam tego mówić. I tak jest ci ciężko.
– Gadaj. Gorzej być nie może.
– Darek twierdził, choć wybijałam mu to z głowy, że od chwili, kiedy poznał Marka, wyczuwał w nim coś dziwnego, nietypowego.
– Chcesz powiedzieć, że twój mąż od dawna podejrzewał, że Marek jest… gejem?
– Nie miał stuprocentowej pewności, ale kilka razy wspominał o przesadnej, jego zdaniem, delikatności Marka… I że nie zdziwiłby się, gdyby okazał się kryptogejem.
Renata zerknęła na Beatę, ale widząc jej nieodgadnione spojrzenie, opowiadała dalej.
– Tłumaczyłam Darkowi, że Marek jest po prostu wrażliwy, empatyczny… Ciosałam mu kołki na głowie, że mógłby brać z niego przykład. Wiesz, Darek nigdy nie lubił doradzać mi w kwestii ciuchów, tak jak Marek tobie, nie wykazał się żadną inwencją, gdy urządzaliśmy dom, i zdał się całkowicie na mnie. Powtarzałam mu, że skoro Marek potrafi, więc on również. A Darek wtedy odpowiadał… – zawahała się.
– Co?
– …że to specjalność gejów, a on jest normalnym facetem.
– I ukrywałaś to przede mną?
– Skąd miałam wiedzieć, że trafił w dziesiątkę? Myślałam, że tylko tak gada z zazdrości. Stawiałam mu Marka za wzór, więc chciał się odgryźć. Przepraszam, nie powinnam była ci tego mówić.
Beata zagryzła mocno wargi i zastygła w bezruchu. W końcu zmarszczyła brwi i stwierdziła z wyrzutem:
– Właśnie, że powinnaś! Tyle że znacznie wcześniej.
– Ale co ci miałam powiedzieć? Że mój mąż uważa Marka za geja, bo lubi chodzić z tobą po sklepach i nie irytuje go, gdy godzinami przymierzasz buty? Wyśmiałabyś mnie! Zresztą tak samo jak ja wyśmiewałam Darka.
– Chyba masz rację… Ale może zaczęłabym uważnie obserwować.
– Nie sądzę. Raczej próbowałabyś sobie wszystko racjonalnie wytłumaczyć.
– Boże, nie wiem, co robić – jęknęła Beata, drąc przemoczoną chusteczkę na kawałki. – Jak mam teraz żyć? Co powiem Bartkowi?
– Myślę, że nie powinnaś niczego przed nim ukrywać. W żadnym razie nie buntuj go przeciwko ojcu, choć zapewne bez dantejskich scen się nie obejdzie.
– Nie zamierzam wykorzystywać dziecka, żeby odegrać się na Marku. Martwię się, że cała ta sytuacja odbije się na psychice mojego syna.
– Powinnaś zdecydować się na konsultację z psychologiem. Może nie tylko z myślą o dziecku… – dodała Renata niepewnie.
– Bartek za chwilę wraca od rodziców. Wiele do jutra nie zdziałam.
– Wyjaśnisz, że ojciec wyjechał w sprawach służbowych. Dzięki temu zyskasz na czasie.
– Nie chcę kręcić. Potem będzie miał żal, że go okłamałam.
– Trudno coś ci radzić. To naprawdę kiepska sytuacja.
– Powiedz coś, czego nie wiem. – Beata nie kryła bezradności.
– Ale po prostu, ot tak, oznajmił, że jest gejem?
– Właśnie. Podobno zakochał się i postanowił skończyć z oszukiwaniem siebie i innych.
– Myślisz, że nadal by udawał, gdyby nie ten facet?
– Nie mam pojęcia. Pewnie on sam też nie wie. Może coś w nim pękło. Może coś się przebudziło. Jakkolwiek do tego doszło i cokolwiek to spowodowało, nic nie zmieni faktu, że zostałam oszukana. Zdradził mnie, idąc do łóżka z kimś innym. Oszukał mnie już dekadę wcześniej, gdy twierdził, że mnie kocha, a o żadnej miłości nie mogło być mowy – powiedziała łamiącym się głosem.
– Chcesz się napić? – zaproponowała Renata, obserwując z przerażeniem stan przyjaciółki.
– Wczoraj wypiłam morze wina. – Pokręciła głową Beata. – Ale w sumie… Nic lepszego nie przychodzi mi teraz do głowy.
– Odwołam tylko fryzjera i skoczę na zakupy. Masz coś w lodówce? Kiedy ostatnio jadłaś?
– Nie jestem głodna.
– Ale zjesz! – zakomenderowała kategorycznie Renata.
Kiedy wróciła ze sklepu z winem do obiadu, który zamierzała przygotować, Beata myślała o Bartku. Swoim pogodnym synku, którego szczęścia pragnęła najbardziej na świecie. Pogrążyła się w rozmyślaniach, nie słuchając trajkotania Reni, która zapewne próbowała choć na chwilę odwrócić uwagę przyjaciółki od problemu. Plan szlachetny, ale kompletnie nieskuteczny.
Z piekarnika roznosił się rozkoszny zapach tagliatelle z łososiem. Szczęśliwie lodówka Beaty miała sporo do zaoferowania, więc Renata mogła zaprezentować swoje kulinarne talenty. Beata nie miała apetytu, ale wiedziała, że opór nie ma sensu. Troskę o przyjaciół Renia wyrażała zawsze przez nakarmienie ich górą pyszności, będąc przy tym najlepszym słuchaczem na świecie. Kiedy nalały wino do kieliszków, zadzwonił telefon.
– To on – oznajmiła Beata, rzuciwszy okiem na wyświetlacz.
– Daj, ja odbiorę – wyciągnęła rękę Renata – przy okazji powiem mu to i owo do słuchu.
– Nie, dam sobie radę – podziękowała przyjaciółce, po czym odebrała. – Halo?
– To ja. – Głos męża brzmiał niepewnie, jakby starał się wybadać sytuację. Przez telefon nie da się nikogo zabić, jednak Marek najwidoczniej rozważał takie zagrożenie.
– Po co dzwonisz?
– Zapytać, jak się czujesz.
– Rewelacyjnie. Nie mogło być lepiej – zadrwiła.
– Nie zgrywaj się. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
– Chyba nie oczekujesz wdzięczności za zainteresowanie, które wynika tylko z poczucia winy?
– Po prostu nie mam pojęcia, jak się teraz zachować.
– Sądzę, że borykałeś się z tym problemem przez całe nasze małżeństwo. Jeśli dzwonisz jedynie z tego powodu, zakończmy już rozmowę.
– Chciałem zapytać, co powiemy Bartkowi.
– Ja mam się nad tym zastanawiać? Ty nawarzyłeś piwa, a ja mam teraz je wypić?
– Sądzisz, że powinniśmy wyznać mu prawdę? Może lepiej przygotować go stopniowo?
– Czyli jak? Najpierw poinformujemy go, że tatuś zmienił miejsce zamieszkania. Potem dodamy, że odszedł do innej kobiety. A po jakimś czasie, kiedy oswoi się z nowiną, wspomnimy mimochodem, że pani wyrósł penis i ma na imię Marcin?
Marek nie zareagował na złośliwości żony.
– Przyjadę jutro po południu. Jeszcze przed powrotem Bartka. Powiemy mu o wszystkim razem.
– Uznałam, że do takiej rozmowy należy się przygotować. Zamierzam skontaktować się z jakimś psychologiem, żeby nie popełnić żadnych błędów. Na razie oficjalną wersją będzie twój służbowy wyjazd.
– W porządku.
– Mimo to wpadnij jutro. Wieczorem po prostu spakujesz się „na wyjazd".
– A jeśli się domyśli, że kręcimy? Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – wahał się.
– Nie przychodzi mi do głowy nic lepszego. Potrzebuję czasu, aby zebrać myśli.
– Oczywiście. Pewnie masz rację. Zatem do jutra.
Po rozmowie z Markiem Beata wróciła do swojej porcji makaronu. Jadła w zamyśleniu, nie czując smaku.
– Myślę, że podjęłaś słuszną decyzję. Powinnaś to przegadać z jakimś terapeutą.
Beata odstawiła pusty kieliszek i wytarła usta chusteczką.
– Obawiam się, że każda decyzja okaże się chybiona i każda, bez wyjątku, pozostawi traumatyczne ślady w psychice Bartka.
– To mądry i silny chłopiec. Poradzi sobie.
– Tak sądzisz? – zapytała Beata z powątpiewaniem.
Następny dzień spędziła w piżamie. Piła wino, siedząc na białym jak śnieg miękkim dywanie i analizowała rok po roku swoje małżeństwo. Rola Renaty była dość ograniczona, ale nie mniej cenna. Słuchała, potakiwała i wygrażała, dorzucając soczyste epitety we właściwych momentach. Donosiła nowe partie chusteczek, kiedy Beatę zalewała kolejna fala rozgoryczenia i bezsilności. Patrząc na przyjaciółkę, Renata nie mogła wyjść z podziwu, że mimo wszystko nieźle sobie radzi. Nie miała pojęcia, jak sama zachowałaby się w takiej sytuacji, ale podejrzewała, że już stałaby z karabinem przed nowym gniazdkiem homoseksualnego męża. Albo robiłaby znacznie gorsze rzeczy. Wszystkie odznaczałyby się wyjątkowym okrucieństwem i jeszcze większą spektakularnością.
– Wiesz, teraz w innym świetle widzę nasze życie seksualne. Najwidoczniej nie miał niskiego libido, jak sobie tłumaczyłam, tylko ja po prostu go nie kręciłam.
– Nigdy nie wspominałaś o waszych problemach łóżkowych.
– A czym miałam się chwalić? Po prostu w którymś momencie przywykłam do seksu raz na kilka miesięcy. Bo ileż można napierać, prawda? Przystosowałam się do sytuacji.
Renata wyglądała na zaszokowaną.
– I nic nie podejrzewałaś? Nie pomyślałaś, że Marek ma jakiś problem?
– Owszem. Pomyślałam. Ale zwaliłam winę na przepracowanie. Albo problemy hormonalne. Sugerowałam nawet badania, ale twierdził, że z nim wszystko w porządku.
– Widać doskonale znał powód swojej obojętności na seks.
– Seks ze mną, jak się okazało. A ja wmawiałam sobie, że przecież nie to jest w życiu najważniejsze. Ale… Renata… ileż można wymagać? Marek był dla mnie ideałem. Pod każdym względem. Czuły, troskliwy, pełen empatii. Zawsze pamiętał o rocznicach. Przybiegał z tabletką, kiedy coś mnie zabolało. Pomocny, zapobiegliwy. Wspaniały ojciec. Trudno czepiać się o taką… drobnostkę.
– Naprawdę uważałaś, że to drobnostka?
– Teraz zdałam sobie sprawę, że wolałam tak to widzieć. Wiesz, z lękiem myślę o jakichkolwiek sferach naszego życia. Boję się, że ujrzę je w jasnym, oślepiającym świetle i po raz kolejny porazi mnie własna ślepota.
– Tylko się nie obwiniaj. Nie ty powinnaś.
– Jak udało mi się tyle lat nic nie zauważyć? Powiedz.
Renata zrobiła niewyraźną minę. Nie znała odpowiedzi. A nawet gdyby znała, nie odważyłaby się pisnąć słówkiem, patrząc w przerażone i bezdennie smutne oczy przyjaciółki.
Leżeli wtuleni w siebie jak dwa szczeniaki. Marek zatracił się w seksie, jakby szukał potwierdzenia, że postąpił właściwie. Chociaż z Marcinem łączyło go coś znacznie więcej niż tylko banalny pociąg fizyczny, teraz potrzebował właśnie czystej namiętności. Zaskoczył kochanka swoim zapamiętaniem, szałem niemalże. Marcin nie pytał jednak o nic, tylko pozwalał się obdarowywać rozkoszą i odwzajemniał ją szczodrze, jakby wyczuwając, że tego właśnie Marek potrzebuje najbardziej. Niczym znieczulenia. Niezbędnego do życia przekonania o słuszności swojego postępowania. Nie zdziwił go wybuch szczerości Marka, kiedy opadli wycieńczeni w skotłowanej pościeli.
– Spieprzyłem stamtąd. Jak cholerny szczur z tonącego statku – powiedział tonem tak smutnym, że Marcinowi zrobiło się go żal.
– Żałujesz? – zapytał, zanurzając palce w gęstych, czarnych jak smoła włosach kochanka.
– Nie, ale zawiodłem się na sobie.
– W jakim sensie?
– Nie umiałem zachować się z honorem. Powiedziałem swoje i uciekłem. Bałem się jej reakcji. Jej gorzkich słów. Na które zresztą zasłużyłem.
– Myślisz, że gdybyś wysłuchał jej płaczu i krzyków, poczułbyś się lepiej?
– Może. Jest zbrodnia, powinna być kara, a ja… zachowałem się jak parszywy tchórz. Przez całe życie byłem tchórzem.
– Wydaje mi się, że teraz karzesz siebie bardziej okrutnie, niż zrobiłaby to ona. A swoją decyzją udowodniłeś, że skończyłeś z tchórzostwem, robieniem uników, okłamywaniem. To wymaga odwagi.
Marek odwrócił się twarzą do Marcina i pogładził go po twarzy.
– Doceniam, że tak mówisz, ale nie mam o sobie najlepszej opinii.
– Zobaczysz, wszystko się ułoży. Tylko teraz wygląda to jak koniec świata.
– Marcin, bardzo tego pragnąłem, przecież wiesz, ale to… cholernie trudne. Jestem pieprzonym egoistą.
– Wszyscy jesteśmy… – stwierdził spokojnie Marcin. – Ale czy to źle? Wolałbyś cierpieć w imię czyjegoś dobra?
– Może powinienem – zamyślił się Marek. – Mamy syna.
– Jeśli nie jesteś pewien swojej decyzji… idź i odwołaj wszystko. Powiedz, że żartowałeś, wydawało ci się, cokolwiek. Jeśli tego naprawdę – zaakcentował – chcesz.
– Dobrze wiesz, że nie chcę. Tylko nie zdawałem sobie sprawy, że można być szczęśliwym i nieszczęśliwym jednocześnie. To bardzo skomplikowane.
Marcin przyciągnął kochanka do siebie i mocno przytulił. Marek poczuł, jak rozpływa się w nim ciepło, błogość, czuł się bezpieczny. Oczami wyobraźni zobaczył jednak Beatę stojącą bezradnie na środku korytarza, gdy on zamykał za sobą drzwi. Miał ochotę sam sobie dać w mordę. Dlaczego go nie uderzyła? Może wtedy byłoby mu łatwiej. Chłonąc kojący zapach skóry Marcina, czuł, że znalazł swoje miejsce w życiu. Ale powracający obraz zdradzonej i oszukanej żony prowokował niewygodne uczucie, że wykrada od losu coś, co mu się nie należy.
Renata wyszła do domu w niedzielę rano, dopiero gdy wmusiła w Beatę śniadanie. Nie dała za wygraną mimo gorących zapewnień przyjaciółki, że niczego nie przełknie.
– Gdzie ty byłaś, kiedy Bartek przechodził fazę niejadka, co? – rzuciła Beata, kończąc twarożek z rzodkiewką. – Marnujesz niezwykłe zdolności. Zdecydowanie powinnaś mieć dzieci.
– Nie zaczynaj znowu. – Renata skrzyżowała ręce na piersi. – Moje umiejętności negocjacyjne nie wynikają z tajemnego daru, tylko z wieloletniego obcowania z przerażonymi pacjentami. Nie masz pojęcia jak dentysta czasami musi się natrudzić. Ale to z pewnością nie predysponuje mnie do roli matki.
– Posiadasz bardzo przydatną umiejętność, wierz mi. Zwłaszcza jeśli trafi ci się egzemplarz, który nie cierpi wszystkiego, począwszy od wędliny, poprzez warzywa, na nabiale kończąc.
– Jak widać Bartek nie umarł z głodu, więc dałaś sobie świetnie radę.
Beata właśnie nabierała powietrza, aby odpowiedzieć, ale Renata weszła jej w słowo.
– Tylko nie patrz tym swoim wzrokiem i nie zaczynaj gadki o tym, jaka to jestem opiekuńcza i dobra. Nie wmawiaj mi także, że byłabym wspaniałą matką gromadki rozkosznych maluchów.
– Ale to prawda – odparowała Beata, odsuwając talerz.
– Zapomnij! Zresztą mam się kim opiekować. – Spojrzała wymownie na Beatę. – Sama widzisz, jak życie daje w kość. Nie uważam, aby rozsądne było wydawanie na ten świat kolejnych niewinnych ofiar.
– Życie jest trudne, faktycznie. Właśnie się o tym boleśnie przekonuję, ale pomyśl o szczęściu, jakie daje zaznanie tej czystej miłości.
– Według mnie to nie czysta miłość, ale czysty egoizm. Albo raczej… w większości przypadków zwycięstwo przypadku i bezmyślności nad rozumem i logiką.
Beata wstała z krzesła i zaczęła przechadzać się po salonie. Powoli, dostojnie, w tę i z powrotem. Wyglądała jak wykładowca, który zamierza wlać w nieoświecone umysły studentów nowo odkrytą teorię, by zmienić ich życie i zachwycić świat genialnością w swej prostocie.
Spojrzała na przyjaciółkę. Znała ten wyraz twarzy. W podobny sposób patrzył na nią matematyk w podstawówce, kiedy nie była w stanie pojąć czegoś, co on uważał za trywialnie proste. Mimo to postanowiła nie ułatwiać sprawy Renacie.
– Uważasz, że posiadanie dziecka to egoizm?
– Owszem. Pewnego dnia wpadasz na pomysł, aby mieć dziecko, i realizujesz swój plan. A powiedz mi… kto uprawnia cię do serwowania niewinnej istocie tego wszystkiego – rozejrzała się wokół – oczywiście nie o mieszkanie mi chodzi – uściśliła z uśmiechem. Sięgnęła po pilota i włączyła telewizor. – Sama spójrz. Morderstwa, wojny, gwałty, oszustwa finansowe, nieszczęścia, kataklizmy…
– Ale i piękno świata, szczęście, miłość, spełnianie marzeń, smaki, zapachy.
– A potem co? Ból, choroba i śmierć. Też mi przygoda – parsknęła kpiąco.
– O rany, Renata. To raczej ja w tym momencie powinnam zarażać pesymizmem. Przerażasz mnie.
– To nie pesymizm. To realizm, kochana. Nie zrozum mnie źle. Ty masz Bartka i wspaniale. Kochaj go, ciesz się nim. Na twoim miejscu robiłabym to samo. Zresztą, czy miałabym jakieś inne wyjście? Ale skoro mam, żyję zgodnie z własnym planem.
Renata odstawiła kubek z resztką herbaty na stolik obok kanapy. Przesadziła z ilością cytryny i chociaż wykrzywiła usta, przełykając zakwaszony płyn, wyglądała na zadowoloną ze swoich przemyśleń.
– Ależ bzdury pleciesz… – podsumowała Beata, kręcąc głową. – Sama jeszcze zobaczysz. Pamiętaj, że nie jest dla ciebie za późno – mrugnęła porozumiewawczo.
Renata westchnęła ciężko.
– Obawiam się niestety, że to ty wkrótce zobaczysz.
– Cóż takiego?
– Cierpienie w oczach twojego syna. To samo, które widzę teraz w twoich. Myślę, że to ci się nie spodoba.
Beata chciała odpowiedzieć, ale zrezygnowała z bezsensownej dyskusji. Opinia Renaty na temat rozmnażania nie zmieniła się od lat. Zawsze budziła jej sprzeciw, ale teraz w jednej sprawie była skłonna przyznać przyjaciółce rację. W istocie, gdyby nie miała syna, nie musiałaby patrzeć, jak cierpi. Nie drżałaby z obawy przed traumą, jaką w psychice Bartka może pozostawić nowina o homoseksualizmie ojca. Jednak gdyby nie urodziła Bartka, nie miałaby teraz tej najważniejszej istoty, którą kochała nad życie. Wolała nie myśleć, co wtedy by czuła. Zupełnie sama. Pozbawiona kogoś, dla kogo warto żyć. Czy to właśnie egoizm?, zamyśliła się. Jak z oddali usłyszała głos przyjaciółki, która zbierała się do domu. Otrząsnęła się z ponurych myśli. Wychodząc za Renią do przedpokoju, nagle zapytała.
– Zapytaj kogoś, kto żyje, czy nie chciałby żyć? Chciałabyś nie żyć, Renata? – Beata była przekonana o trafności argumentu.
– Ktoś kto żyje, nie wie przecież jak to jest nie żyć – uśmiechnęła się figlarnie Renia.
– Jesteś okropna! – podsumowała Beata, podając przyjaciółce okrycie.
– Z natury jestem przekorna i uwielbiam to.
– Lepiej zacznij odkładać na dom spokojnej starości, bo tyle ci przyjdzie z twojej przekory. Kto poda szklankę wody niedołężnej staruszce, hm?
– Rozumiem, że na ciebie nie mogę liczyć?
– Ja też będę w potrzebie.
– W takim razie Bartek nam poda – roześmiała się Renata i mrugnęła żartobliwie.
– Ożeż ty!
– Ależ ze mnie mistrzyni strategii, prawda?
– Jesteś mistrzynią, ale poprawiania humoru i za to cię kocham! – Uściskała mocno przyjaciółkę.
Kiedy wyszła, Beata jeszcze chwilę stała przy drzwiach, lekko się uśmiechając. Uwielbiała ją. Mimo że często się ze sobą nie zgadzały, to szczerość i serce na dłoni zawsze ujmowały w Renacie. Tylko dlaczego, do licha, nie wspomniała słowem o podejrzeniach Darka? Może wzbudziłaby jej czujność. Ale co by to zmieniło? Jedynie tyle, że prawdopodobnie miałabym tę mękę dawno za sobą, westchnęła ciężko. Poszła do łazienki. Spojrzała na siebie w lustrze. Zmęczone, podkrążone oczy. Poszarzała cera. Jeśli nie chciała przerazić syna, powinna doprowadzić się do porządku. Odkręciła prysznic, zsunęła piżamę i weszła pod strumień ciepłej, kojącej wody.
Czekała na Marka pełna niepokoju. Z nerwów bolało ją całe ciało. Czuła każdy mięsień. Jak gigantyczne zakwasy po intensywnym treningu na siłowni. Co chwilę podchodziła do okna sprawdzić, czy przyjechał. Kiedy zobaczyła, że parkuje swoją terenową toyotę, brzuch zapiekł ją żywym ogniem. Patrzyła, jak wysiadał. Próbowała dojrzeć coś, co tyle lat jej umykało. Jakiś rys w wyglądzie albo ruchach, który zdradziłby jego orientację. Wypatrywała kobiecej miękkości, czegoś charakterystycznego i jednoznacznego. Niczego się jednak nie dopatrzyła. Marek wyglądał tak samo jak zawsze. Zasunęła firankę i usiadła na kanapie. Włączyła telewizor, żeby nie domyślił się, że siedzi i czeka na niego w napięciu.
Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Marek nie otworzył sobie kluczem, tylko dzwonił do własnego mieszkania. Nawet tak drobne gesty podkreślały boleśnie zmiany w życiu Beaty. Nie wstała jednak. W końcu sam zdecydował się wejść do środka.
– Beata? – zawołał z korytarza.
– Tu jestem.
Wszedł do salonu.
– Oglądasz telezakupy? – zdziwił się, widząc na ekranie telewizora prezentację niebywale ostrych noży.
– Co? A nie… tylko skaczę po kanałach. – Wzruszyła ramionami. – Jak zwykle nic ciekawego. – Nie miała bladego pojęcia, co działo się na ekranie. Czuła się idiotycznie w tej absurdalnej sytuacji. Czyżby nie mieli istotniejszych spraw do omówienia?
– Zatem ustalmy szczegóły – zaproponował, siadając w fotelu. On także czuł się nieswojo i nie wiedział, jak się zachowywać. Zdecydował zatem, że najlepiej przejść do konkretów.
– Jasne – powiedziała, nawet nie odwracając się w jego stronę. – Wyjeżdżasz służbowo do Krakowa.
– Kiedy wracam?
– Powiedzmy, za kilka dni, może tydzień.
– Nigdy nie wyjeżdżałem na tak długo. Czy to nie wyda się Bartkowi podejrzane?
– Posłuchaj, Marek. Nie mam lepszego pomysłu. Potrzebuję czasu, żeby się odnaleźć w tej sytuacji. Chyba rozumiesz…
– Oczywiście – odparł. Był wyraźnie zmieszany i niepewny tego, co powinien zrobić albo powiedzieć. Zaakceptowałby każdy pomysł żony. Poczucie winy podważało słuszność wczorajszej decyzji. Myślał, że postępuje właściwie, wybierając życie w zgodzie ze sobą. Teraz zastanawiał się, czy może być szczęśliwy przywalony ciężarem wyrzutów sumienia. Bardzo w to wątpił.
– Zatem powinieneś spakować się na ten wyjazd, co? Wiesz, gdzie są walizki.
– Słusznie. – Marek podniósł się z fotela i poszedł do sypialni. Zaczął się pakować. Dzięki „delegacji" miał okazję zabrać więcej swoich rzeczy.
Beata stanęła w drzwiach.
– Chyba nie zabierzesz wszystkiego? Jeśli znikną twoje ubrania, Bartek nie uwierzy w bajeczkę o wyjeździe służbowym.
– Uważasz, że jestem aż tak głupi? – wypalił.
W jej oczach zatliło się coś, czego chyba nigdy wcześniej nie widział. Ogromny zawód.
– Będę w kuchni – powiedziała smutno i wyszła z pokoju.
Nastawiła wodę w czajniku, choć nie miała zamiaru niczego pić. Po prostu pragnęła zachować pozory normalnego życia, w którym czegoś jej się chce, choćby zaparzyć zwykłą herbatę.
Woda nie zdążyła się zagotować, kiedy w kuchni pojawił się Marek.
– Jeśli masz ochotę porozmawiać, jestem do twojej dyspozycji.
– O czym? O Bartku? Mówiłam już, że najpierw zamierzam skontaktować się z jakimś specjalistą.
– Nie o to mi chodziło.
– Sądzisz, że mamy o czym rozmawiać? – Odwróciła się do Marka.
– Mamy. I powinniśmy.
– Faktycznie. Jakieś kilkanaście lat temu.
Zamierzała jeszcze coś dodać, czuła, jak wściekłość w niej kipi niczym woda w czajniku, kiedy odezwał się dzwonek do drzwi.
– Przyjechali – rzuciła i wyszła do przedpokoju. W progu odwróciła się. – A teraz udawaj! Tak perfekcyjnie, jak przez te wszystkie lata! – warknęła.
Bartek wparował do mieszkania i od progu zalał Beatę potokiem słów.
– Nie uwierzysz, mamo, gdzie byłem z dziadkiem! No, nigdy nie zgadniesz!
Ucałowała syna i starała się zachowywać naturalnie.
– Skoro mówisz, że nie zgadnę, więc od razu się poddam.
– Byliśmy na torze kartingowym! Wyobrażasz sobie?
Beata wcześniej rozmawiała ze swoim ojcem o ich męskim wypadzie. Nie zdradziła się jednak przed synem, żeby nie psuć mu niespodzianki.
– Naprawdę? – udała zdziwienie. – Musisz mi o wszystkim opowiedzieć.
– Cześć! – przywitała się z matką. – Dzięki, że go odwiozłaś. Podziękuj tacie za gokarty – szepnęła jej do ucha.
Alina nie wyglądała na swoje sześćdziesiąt lat. Miała świetną figurę, włosy farbowane na rudo, twarz niemal pozbawioną zmarszczek. Beata modliła się gorąco, aby w jej wieku wyglądać podobnie. Do tego dochodził dziarski sposób bycia i niespożyte pokłady energii. Beata bardziej przypominała ojca, który był spokojny i zrównoważony. Pewnie dlatego od tylu lat jej rodzice tworzyli zgodne małżeństwo, gdyż uzupełniali się nawzajem.
– Dobrze się czujesz, kochanie? – zapytała Alina, przyglądając się córce badawczo.
– Tak. Wszystko w porządku.
– Gdybym nie znała cię od urodzenia, może dałabym się zbyć, ale przecież widzę wyraźnie… – powiedziała troskliwie.
Beata czuła, że jeszcze chwila i pod wpływem ciepłego, współczującego spojrzenia matki rozpłacze się, rzuci jej w ramiona i poprosi, aby cofnęła czas do momentu, kiedy jej córeczka paradowała po podwórku z ulubionym wózkiem dla lalek.
– Napijesz się herbaty? – zaproponowała zamiast tego asekuracyjnie.
– Nie, dziękuję, ojciec czeka w samochodzie.
– Dlaczego nie wszedł na górę?
– Umówiliśmy się z Danką i Bogdanem do kina, więc trochę nam się spieszy.
– Rozumiem – odparła Beata. – W takim razie bawcie się dobrze. Podziękuj tacie za wszystko w moim imieniu.
– Kochanie, ty mi jakoś niewyraźnie wyglądasz… – Dotknęła czoła córki tak jak za dawnych czasów, kiedy Beata była małą dziewczynką.
– Wszystko w porządku, mamo. Czuję się świetnie.
– A co to za walizka? – zapytała, gdy zauważyła stojący w korytarzu bagaż.
– Wyjeżdżam służbowo na kilka dni – wyjaśnił Marek, wychodząc z kuchni.
– Nie za dużo pracujesz? – zapytała teściowa i pokręciła głową.
– Cóż poradzić mamo, takie czasy – uprzedziła jego słowa Beata.
– No co ty, tato, wyjeżdżasz? – jęknął Bartek niezadowolony. – Ale mam nadzieję, że dopiero jutro, co? Musisz koniecznie posłuchać, jak było na torze.
– Niestety. Powinienem wyruszyć jeszcze dzisiaj. Ale spokojnie, zdążysz się jeszcze pochwalić swoimi rajdowymi sukcesami.
Alina zapięła płaszcz i szykowała się do wyjścia.
– Marek, dbaj o moją córkę. Jakoś nie najlepiej wygląda.
– Postaram się – odpowiedział, choć mógł zgadnąć, co pomyślała teraz Beata.
– No to pa, dzieci! Trzymaj się, Bartuś! – Ucałowała wnuka i chwyciła za klamkę.
– Babciu, tyle razy cię prosiłem, żebyś nie mówiła do mnie Bartuś! – Podkreślił zdrobniałe imię z obrzydzeniem. – Nie mam już trzech lat.
– Oczywiście. Znowu zapomniałam! – odrzekła Alina z powagą. – Przepraszam, panie Bartłomieju. Trzymajcie się!
Kiedy wyszła, syn chwycił Marka za rękę i pociągnął do salonu.
– Chodź tato! Pokażę ci fotki. Szkoda, że ciebie nie było. Mógłbyś zobaczyć, jak śmigam.
– Też żałuję.
– Wybierzemy się kiedyś razem. Zobaczysz, jakiego ci dam łupnia.
– Nie wątpię. – Roześmiał się Marek.
– Jeden facet na torze powiedział, że mam potencjał. Myślisz, że mógłbym zacząć trenować? Kubica też tak zaczynał.
– Kto wie. Pomyślimy – odparł. – No, pokaż te zdjęcia.
– Mamo, chodź zobaczyć! – zawołał Bartek.
Beata, wchodząc do salonu, starała się beztrosko uśmiechać. Kiedy siedzieli we trójkę na kanapie i oglądali zdjęcia, które Bartkowi zrobił dziadek, pieczenie w żołądku zaczęło się wzmagać. Jak, do licha, można było zniszczyć taką rodzinę, pomyślała rozżalona i spoglądała ukradkiem na Marka, który pochłonięty rozmową z synem z zapałem obiecywał mu wspólną wyprawę na tor. Miała ochotę rzucić się na niego, bić pięściami, rozszarpać. Zamiast tego zwróciła się do syna.
– Wolałabym jednak, żebyś nie został kierowcą F1. Chyba umarłabym ze strachu o ciebie.
– Mamuś, no co ty. Nie chciałabyś, żeby twój syn był mistrzem świata?
– Dla mnie już jesteś mistrzem świata. – Pocałowała go w czoło.
– Oj, mamo! – rzekł z wyrzutem.
– Wiem, wiem. Nie masz już trzech lat! – Uśmiechnęła się. A szkoda, pomyślała gorzko.
Poszła do kuchni szykować kolację. Obecność syna wymuszała na niej samodyscyplinę i aktywność. Mogła się skupić na stwarzaniu wrażenia normalności, dlatego z takim zapałem siekała teraz całe stosy cebuli, aby usmażyć Bartkowi taką jajecznicę, jaką lubił najbardziej. W zasadzie powinno się nazywać ją cebulnicą, zważywszy na proporcje cebuli i jajek.
– Chodźcie na kolację! – zawołała z kuchni, rozkładając talerze na stole.
– Jeszcze chwilę! – poprosił Bartek.
– Za chwilę to jajecznica kompletnie ostygnie.
– Już idziemy! – odkrzyknął Marek. – Chodź – zwrócił się do syna – wiesz, jak mama nie lubi, jeśli spóźniamy się na kolację.
Jego głos zdradzał napięcie i zmieszanie. Przynajmniej tak wydawało się Beacie. Choć w zasadzie dzięki Bartkowi nie musieli silić się na próby sklecenia normalnej rozmowy. Syn nadawał jak nakręcony, roztaczając wizje świetlanej kariery w którymś ze światowej sławy zespołów. Tylko nie zdecydował jeszcze, czy woli jeździć bolidem BMW, czy raczej Ferrari.
Słuchali uważnie, co jakiś czas wtrącając kilka słów. Kiedy zjedli, Marek odłożył talerz do zlewu i powiedział.
Dalszy ciąg dostępny w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Copyright © Agata Kołakowska, 2012
Projekt okładki
Izabela Surdykowska-Jurek, Magdalena Muszyńska/Czartart
Zdjęcie na okładce
© Moodboard/Corbis/FotoChannels
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Jolanta Kucharska
ISBN 978-83-7839-922-3
Warszawa 2012
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
www.proszynski.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com