Utrata - Kaczanowski Adam - ebook

Utrata ebook

Kaczanowski Adam

4,0

Opis

Te same – niezbyt spektakularne, a właściwie paraliżujące swoją zwyczajnością – zdarzenia oglądane z perspektywy trójkąta nieszczęśników: mężczyzny, kobiety i ich córki. Bezprecedensowy obraz naszych czasów, gdzie zgorzknienie miesza się z wyczerpaniem, nostalgiczne wspomnienie okazuje się prankiem kolegów z pracy, kompulsywny seks jest innym imieniem depresji, a kreatywność mielona przez korpotryby zamienia się w „robienie gówna z gówna”. Adam Kaczanowski w swojej książce prozatorskiej po raz kolejny uparcie zadaje pytanie, czy życie bohaterów – a może też czytelników – jest komedią, czy raczej dramatem. I zanim zdążymy odpowiedzieć, zanim uśmiech zastygnie nam na ustach, dodaje: whatever, wychodzi na to samo. Przewrotny mistrz opisu świata, w którym nic nie ma znaczenia, znowu w akcji! 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cyborg9

Dobrze spędzony czas

Absolutnie przerażająca w nieoczywisty sposób.
00

Popularność




ROBERT |

PRZED LUSTREM

Robert nie był reżyserem czy scenarzystą, w ogóle nie miał związku z przemysłem filmowym, ale szczotkując rano zęby, wymyślił pierwszą scenę filmu – takiego, który chciałby nakręcić. To byłby współczesny dramat psychologiczny. Facet stoi przed lustrem w łazience, myje zęby szczoteczką elektryczną i w tym samym czasie, drugą ręką, wali konia. Nie wymyślił jeszcze imienia dla swojego bohatera, ale na pewno nie miałby on na imię Robert.

Żona zapytała Roberta, co chciałby przełomowego zrobić na swoje czterdzieste urodziny. Bo wymyśla dla niego prezent i ma w głowie mętlik – dodała. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to spędzić ten dzień w izolatce.

Nie mam pomysłu na drugą scenę – uświadomił sobie. Lepiej już, że robię to, co robię – uznał, siadając przy stole konferencyjnym. Jego koleżanka podłączała laptopa, zaraz mieli zacząć prezentację. To, co miał powiedzieć Robert, dotyczyło bocianów. Pracowali dla koncernu energetycznego, a z bocianami sprawa wyglądała niestety tak, że ptaki te lubią, gdy prąd delikatnie je popieści.

Jeśli Robert miałby na coś narzekać, to na jedzenie. Chciał zdrowo się odżywiać. Wolałby też nie przykładać ręki do krzywdzenia zwierząt, a gotowane mięso go odrzucało, ale z warzyw tolerował właściwie tylko bakłażana. Mógłby na obiad jeść ziemniaki z wody oraz bakłażana z patelni i na tym pomysły się kończyły. Jeszcze większy problem miał ze słodyczami. Wiedział, że je zdecydowanie za dużo czekolady i prędzej czy później to odbije się na jego zdrowiu. Miał trzy szuflady w biurku i w każdej kryły się jakiś baton, wafel czy draże. Czasami łudził się, że uratuje go gorzka czekolada, podobno mniej szkodliwa.

Robert napisał wiadomość do żony, że teraz też ma w głowie mętlik i nie wie, co jej odpowiedzieć. Obiecał, że zastanowi się wieczorem, na spokojnie.

Wieczorem musiał składać kolejną prezentację. To było wyjątkowo pilne zlecenie dla koncernu farmaceutycznego. Badania wykazały, że nazwa pewnego preparatu kojarzyła się pacjentom z bliżej nieokreślonym uczuciem utraty. Na wszystkich wykresach opisujących odczucia respondentów królowało wielkie słowo „UTRATA”. Chodziło teraz o zrozumienie, jaki typ utraty mogli mieć na myśli, oraz wyciągnięcie odpowiednich wniosków. Należało też skojarzyć w umysłach ludzi działanie preparatu z utratą choroby, pozbyciem się jej objawów.

Śniadania nie były dla Roberta wcale łatwiejsze od obiadów. Nie miał wątpliwości jedynie co do herbaty, ale już ilość cukru, którą do niej wsypywał, budziła jego niepokój.

Chciałbym nie obchodzić czterdziestych urodzin – pomyślał, zjeżdżając windą do podziemnego garażu. Uświadomił sobie jednocześnie, że nie umył zębów.

Biorąc pod uwagę swoje wspomnienia z dzieciństwa, Robert uważał, że to cud, że w ogóle założył rodzinę. Pamiętał, że gdy chodził do pierwszej klasy, babcia nakryła go w ogrodzie, jak okładał kijem młodszego od siebie o rok sąsiada. Obaj byli nadzy. Babcia zawołała Roberta na obiad. Ani słowem nie skomentowała tego, co wtedy zobaczyła.

Czy oni wszyscy czują nieprzyjemny zapach z moich ust? Robert obserwował twarze słuchaczy i widział na nich coraz większą dezorientację. Utrata. Chciałbym nazywać się Robert Utrata – pomyślał.

Słuchając komentarzy przedstawicieli firmy farmaceutycznej, postanowił, że poprosi żonę, by w dniu jego czterdziestych urodzin zlała go pasem na goły tyłek. Mogłaby też wsadzić mu w odbyt banana. Kiedy jednak wszyscy zgromadzeni na koniec prezentacji zaczęli klaskać, zwątpił, czy będzie miał odwagę jej to zaproponować.

Do biura, w którym pracował Robert, pomiędzy godziną 10:15 a 12:30 przyjeżdżało pięć firm oferujących zdrowe posiłki. Współpracownicy Roberta mieli wśród nich różnych faworytów. Niektórzy kupowali obiady bez żadnej refleksji, przypadkowo, zaopatrując się akurat u tego dostawcy, na którego trafili przy recepcji. Robert szczerze im zazdrościł tej łatwości. Od tygodnia jadał pierogi z kurkami na zmianę z racuchami z bakłażana przywożonymi przez Zdrowego Jacka. Nie czuł się ani syty, ani szczęśliwy.

Któregoś dnia odszukał numer telefonu do swojego sąsiada z dzieciństwa. Zadzwonił, by zapytać go, jak zapamiętał to feralne wydarzenie w ogrodzie, chciał też wiedzieć, jak układa mu się z żoną. Dawno niewidziany przyjaciel poinformował go, że nie przypomina sobie żadnego bicia czy obnażania oraz że nienawidzi swojej żony, ale to przecież chyba normalne.

– A jedzenie? Czy jesteś wegetarianinem? – chciał jeszcze wiedzieć Robert.

W pracy dostał do wypełnienia coroczną ankietę satysfakcji pracownika. Jedno z pytań brzmiało: „Czy czujesz się z nami spełniony?”. W przypadku odpowiedzi „NIE” należało dodatkowo odpowiedzieć na pytanie „DLACZEGO”. W trakcie wypełniania kolejnych rubryk Robert zadzwonił do matki. Chciał wiedzieć, czy babcia mówiła kiedykolwiek o nim, że jest trochę dziwny.

– Nie – odpowiedziała – ale ty, mając siedem lat, powiedziałeś babci, że twoja mama jest suką.

Podczas seksu z żoną Robert zaczął wyobrażać sobie, że jest psem. Szczekanie nie przeszkadzało jej, ale gdy zaczął się dziwacznie wiercić na niej i skamleć, zrzuciła go z siebie. Poirytowanym tonem zapytała, czy przemyślał już, co chciałby przełomowego zrobić na czterdzieste urodziny.

– Daj mi jeszcze chwilę – warknął, a potem przeprosił ją za ten ton.

Przed zaśnięciem zastanawiał się nad pierwszym zdaniem swojej nowej prezentacji. Chodziło w niej o powiązanie gum do żucia z dokarmianiem dzieci w Afryce. Robert wahał się nad zdaniem: „Do dzisiaj żucie gumy było najbardziej pustym gestem naszej cywilizacji, od jutra stanie się najpełniejszym przejawem jej ludzkiego oblicza”. Rozważał też: „Mamy dla was pierwszą gumę do żucia, która odżywia – zapełnia puste brzuszki afrykańskich dzieci oraz karmi nasze marzenie o lepszym świecie”.

Po przebudzeniu zadał sobie pytanie: czy jeśli żona wsadzi mi w tyłek banana, będzie to w moim życiu przełom?

Z pewnością przełomowym momentem w jego życiu był pierwszy wytrysk. Dziewięcioletni Robert leżał na tapczanie z zabawkową strzelbą w dłoni. Była czarna, smukła, chłodna w dotyku. Czytał Old Shatterhanda. Leżąc na brzuchu i czując coraz większe podniecenie przygodami na Dzikim Zachodzie, zaczął pocierać kroczem o tapczan, aż nagle zaskoczył go pierwszy w życiu orgazm. Potem przez jakiś czas, nie potrafił określić, jak długi, masturbował się właśnie w ten sposób, wijąc się na tapczanie, bez użycia ręki. Grzmocącej Ręki.

Zrobił próbę, czy może słodycze zastąpić pomidorkami koktajlowymi. Podjadał je przez większość dnia, ale po południu poddał się i zszedł do sklepu, żeby kupić batonika. Jego klient doszedł tymczasem do wniosku, że jednak nie zbawi świata, i postanowił skupić się na promocji – kupując paczkę gum, możesz wygrać wycieczkę do Tajlandii. Tam będzie można odwiedzić sierociniec dla słoni i wykąpać jednego z nich. Do wymyślenia pozostały gwarantowane nagrody pocieszenia dla tych, do których szczęście nie uśmiechnie się w losowaniu.

Resztę dnia Robert spędził na oglądaniu zdjęć tyłka swojej żony. Miał na komputerze firmowym taką niewielką kolekcję. Najbardziej podniecała go myśl, że kiedyś z dnia na dzień go zwolnią, nie będzie miał czasu na wyczyszczenie dysków i rudy pracownik IT opiekujący się w jego firmie sprzętem dokopie się do tych fotek. Udało mu się nie zjeść całego batonika, ostatniego gryza schował w szufladzie. Uznał to za spory sukces.

– Czyżbyś przypomniał sobie, że masz dziecko? – zapytała żona, zdziwiona tym, że wrócił o osiemnastej do domu. Miała prawo być sfrustrowana. Przez ostatnie dwa tygodnie codziennie zostawał w pracy po godzinach. – Ty w ogóle pamiętasz, jak ja mam na imię? – dodała.

Pięcioletnia córka Roberta oznajmiła mu, że przygotowuje dla niego urodzinowy prezent. Chciała też, żeby pokazał jej na palcach, ile ma lat. Czterdzieści. Bawiło ją to wyliczanie: dłonie, stopy, dłonie, stopy. Zapytał małą, czy chce dowiedzieć się czegoś ciekawego o bocianach.

– Chciałbym w prezencie dostać kamerę – oznajmił żonie. Zdziwiła się, że nie wystarcza mu ta, którą ma w telefonie. – Chcę na swoje urodziny nakręcić film. Taki film w starym stylu – wytłumaczył.

– A jaki wybrać dla ciebie tort? Jest jakieś danie, na które masz ochotę? – dopytała.

Biuro, w którym pracował Robert, mieściło się na szóstym piętrze nowoczesnego wieżowca. Jeśli nie wjeżdżał windą bezpośrednio z garażu, a zdarzało mu się to dość często ze względu na uzależnienie od słodyczy i wielokrotne odwiedziny w sklepie spożywczym na parterze, przechodził przez bramki otwierane po przyłożeniu karty magnetycznej. Zawsze wybierał spośród nich skrajną, tę najbardziej na prawo. Ochroniarze siedzący obok na portierni czasami próbowali sprowokować Roberta do zmiany zachowania i ostentacyjnie otwierali przed nim inne bramki, ale on i tak przechodził po swojemu. Zawsze mówił ochroniarzom na portierni „dzień dobry”. Tylko niektórzy z nich mu odpowiadali.

– Chyba masz jakiegoś wirusa w komputerze, przesłałeś mi wczoraj w nocy zdjęcia gołego tyłka twojej żony – szepnął do Roberta kolega z księgowości.

– Skąd wiesz, że to jej tyłek?

– Przecież byłem w twoim domu, rozpoznaję – księgowy wzruszył ramionami.

Robert nie wytrzymał presji i podczas lunchu podgrzał sobie parówki. Zjadł je z suchą bułką i musztardą. Grubawy kolega stojący przy automacie do kawy skomentował:

– Parówki są bardziej szkodliwe niż koks.

Finansowany przez firmę energetyczną program ochrony bocianów, nad którym pracował Robert, został ostatecznie nazwany „Bezpieczne gniazdka”.

W dniu swoich czterdziestych urodzin Robert wziął urlop. Jego żona też nie poszła do pracy. Trudno było ustawić się z kamerą w łazience, mimo że nie była wcale taka mała. Ona filmowała, on stał przed lustrem.

– Boże, zetrzesz sobie całe szkliwo z zębów – skomentowała. Rzeczywiście, skupiając się na masturbacji, zupełnie zapomniał o ruchach drugiej ręki i trzymał szczoteczkę wciąż na zębach z przodu.

Nie jestem Robertem – pomyślał Robert.

PIERWSZE WSPOMNIENIE

Robert nie był pisarzem ani nikim sławnym, jednak po swoich czterdziestych urodzinach pomyślał, że warto zabrać się do spisywania wspomnień. Przynajmniej tych najwcześniejszych, których później już może sobie nie przypomnieć. Mógłby dać książce tytuł Utrata.

Alicja, jego żona, prowadziła pamiętnik. Mówiąc dokładnie, był to pamiętnik uczuć, element jej psychoterapii. Co wieczór, leżąc w łóżku, tuż przed zaśnięciem pisała w czarnym zeszycie, do którego Robert nigdy nie zaglądał. Ten jej wieczorny zwyczaj utrudniał mu inicjowanie seksu. Uważał, że nie może dobierać się do żony w momencie, gdy ona pracuje nad swoimi emocjami. Zaczepianie jej tuż przed też wydawało mu się jakoś niestosowne, poza tym bał się, że wtedy w zeszycie znalazłoby się zbyt wiele komentarzy dotyczących ich intymnego współżycia. Gdy mimo to zdarzało im się wieczorem kochać, Robert odczuwał narastającą presję, zaczynał analizować każdy swój ruch i to, jakie może mieć on konsekwencje. Pozostawało mu czekać z seksem do momentu, gdy Alicja skończy pisać, jednak często w międzyczasie zasypiał.

Wspomnienia. Pamiętał, że ojciec woził go w specjalnym wiklinowym koszu umieszczonym na przedniej ramie roweru. Pamiętał powroty do domu z działki, zapadał zmrok, a on zasypiał podczas jazdy. Możliwe, że było to jego najstarsze wspomnienie. Jechali w większej grupie, tata, mama oraz ich znajomi: ciocia Ninka, która była pielęgniarką, i wujek Irek, taksówkarz, który kiedyś pojechał do pracy na budowie w Iraku. Jak przez mgłę przypominał sobie pole kukurydzy, zatrzymali się na jego skraju. Uświadomił sobie jednak, że nikogo to wspomnienie nie zainteresuje. Gdyby chociaż przewrócili się na tym rowerze... Postanowił na razie tego nie zapisywać.

W nocy Robertowi śniło się, że odwiedził prostytutkę. To był bardzo przyjemny sen. Nie odczuwał żadnej winy, sen nie był mroczny. Pierwsze słowo, jakie przyszło Robertowi do głowy po przebudzeniu, to „oczyszczenie”. Nie zapamiętał oczywiście wszystkiego, nawet nie był pewien, czy doszło między nim i kobietą do seksu. Pamiętał łóżko, pościel i to, że dziewczyna, przytulając go, szepnęła mu do ucha: „Pokaż mi swoją skrywaną twarz”. To nie był rozkaz, raczej czuła zachęta.

Na śniadanie Robert zjadł to samo, co córka – owsiankę z jabłkiem. Była sobota. Postanowił w ten weekend skupić się na czymś konstruktywnym, żadnego Facebooka, Twittera, w ogóle zero Internetu. I zero telewizji. Córka zagroziła jednak, że jeśli nie włączy jej Młodych Tytanów na Cartoon Network, to nie tknie owsianki.

– Nie wiedziałam, że bociany są tak głupie – rzuciła po chwili, niespodziewanie nawiązując do rozmowy sprzed kilku dni.

Alicja wróciła z joggingu i trochę się wkurzyła, że mała zaczyna dzień od telewizji, i to jeszcze od tak kretyńskiej bajki.

– Muszę coś przemyśleć, potrzebuję godziny spokoju – powiedział.

Jako dzieciak, gdy chciał mieć spokój, chował się pod okrągłym stołem w jadalni. Obrus zawsze sięgał tam do samej podłogi. Kiedyś w ukryciu zabrał się za rysowanie nagich kobiet i mężczyzn trzymających się za ręce. Pracował z rozmachem, by zmieścić jak najwięcej postaci, skleił taśmą kilka kartek z bloku. Mama podniosła obrus, żeby sprawdzić, co robi. Zawstydził się, ale przykro zrobiło mu się dopiero wtedy, gdy matka oceniła, że w ogóle nie potrafi rysować piersi, że maluje je zbyt płaskie. Pokazała mu swoje, poprosiła, żeby popatrzył i narysował je dobrze. Jak jednak narysować piersi na płaskiej kartce, tak żeby same nie były płaskie? Tego już mu nie powiedziała. Myśląc teraz o tym, Robert uświadomił sobie, że w ogóle nie pamięta, co rysował kobietom między nogami. Może jednak nie były zupełnie nagie, tylko miały spodnie?

Przypomniał też sobie drugą część snu. Ta sama dziewczyna, prostytutka, odwiedziła go w sypialni w ich domu. Spał w łóżku z Alicją, a ona położyła się w ich nogach. Nie mógł sobie teraz przypomnieć, jak wyglądała, ale bardzo dobrze pamiętał przyjemne uczucie, gdy dziewczyna szeptała: „Pokaż mi swoją skrywaną twarz”.

Czy historia spod obrusa nadawała się na początek jego wspomnień? Myślał, że tak, choć z drugiej strony – dobrze, gdyby miała ona w takim razie jakieś konsekwencje, dawała jakiś klucz do odczytania jego całego życia. Robert miał co do tego wątpliwości. Czy wywrotka na rowerze z ojcem nie byłaby lepsza? Czy to, że jego matka nie wstydziła się pokazać mu swoich piersi, a on wstydził się, że nie potrafi ich odpowiednio narysować, mogło pomóc zrozumieć całe jego życie?

Zapytał Alicję, czy zawsze wie, co zapisać w swoim czarnym zeszycie. Odpowiedziała, że jest to trudne. Po chwili dodała, że i tak o wiele trudniejsze jest uderzanie w poduszkę. Na zajęciach biją w takie wielkie poduchy symbolizujące ich matkę lub ojca, źródło problemu. Robert zapytał, czy gdy to robi, wyobraża sobie dokładnie, w którą część ciała matki uderza.

– Nie wiem, chyba w brzuch – odpowiedziała. – Od dawna ci mówię, że też powinieneś się zapisać – dodała. Robertowi przemknęło przez myśl pytanie: czy uderzałbym w piersi?

Wyobraził sobie taką scenę: leży z Alicją w łóżku, jest pierwsza w nocy, a oni piszą w swoich pamiętnikach. Tymczasem zapikał telefon. Przyszła wiadomość: „Strajk vlogerek, widziałeś?”. Postanowił być w ten weekend nieugięty. Nie odpisał i nie sprawdził, o co chodzi. Do głowy przyszedł mu natomiast kolejny obraz: na wszystkich kanałach Youtube to samo, wszystkie vlogerki wrzucają jednego dnia takie samo wideo. Wypinają przed kamerą goły tyłek i puszczają bąka. Strajk vlogerek, co za gówniana robota.

Zrobił listę swoich najważniejszych wspomnień z dzieciństwa: 1. Zbiorowa egzekucja, ucięcie głów wszystkim zabawkom (pluszaki – nożyczki, figurki – metalowa linijka). 2. Rysowanie nagich kobiet pod stołem. 3. Bicie gołego Michała Piwko w ogrodzie. 4. Strzelba! Pierwszy strzał. 5. Przedszkole. Tata odbiera mnie, przynosi komiks, jestem wściekły, nie chcę komiksu. 6. Zostaję sam w szpitalu. Jacyś ludzie, doktor? Pluszak, z którym zostałem, to chyba pies? Po chwili uznał, że piąte i szóste wspomnienie nie są warte uwagi, i je skreślił.

– Czy znasz moją prawdziwą twarz? – Robert rzucił pytanie, wchodząc do salonu. Dziewczyny siedziały na kanapie i grały w wojnę. Alicja starała się tak ułożyć karty, by córka wygrała.

– Masz buzię jak walet! – wykrzyknęła córka, po czym zaczęła się dziko śmiać. Alicja poprosiła, by wstawił ziemniaki. – Masz buzię jak ziemniaki! – podchwyciła radośnie mała.

Podczas obiadu Robert zwrócił się do córki:

– Kiedy byłem małym chłopcem, trochę starszym od ciebie, jednego dnia uciąłem wszystkim moim żołnierzykom i pluszakom głowy. Pomagał mi starszy kuzyn. – Zatrzymała ziemniaka tuż przed swoją buzią i spojrzała na niego zdumiona. Miała dwa pytania: czy rodzice kupili mu nowe zabawki i czy wśród tych zabitych figurek była jego ulubiona figurka. – Tak, była. Bolesław Śmiały, król Polski. Wszystkim władcom Polski ucięliśmy wtedy głowy – odpowiedział zgodnie z prawdą.

W łóżku Alicja nie sięgnęła po czarny zeszyt. Robert odebrał to jako zaproszenie do seksu. Kiedy się kochali, zapytał, czy może filmować.

– Tylko jeśli nie będziesz kręcić mojej twarzy – zastrzegła.

– Co teraz czujesz? – zapytał po wszystkim.

– Nic – odpowiedziała.

– Nie chcesz tego zapisać? – zdziwił się.

– To chyba niedobrze, że cały czas dajemy jej wygrywać? – zmieniła temat. – Nie będzie przygotowana na porażkę, gdy dorośnie.

Chciał, by tej nocy również przyśniła mu się ta sama dziewczyna, ale zamiast niej we śnie spotkał małe stado saren. Był w lesie. Gdy jedna z saren podeszła blisko do niego i szepnęła mu na ucho: „Pokaż mi swoją skrywaną twarz”, dotarło do niego, że coś tu jest nie tak.

STRAJK

Robert z pewnością nie był święty, można powiedzieć, że po szyję zanurzony był w gównie, które zalewało świat. Nie oszukiwał się, miał tego pełną świadomość. Sam trochę tego gówna naprodukował. Mimo to vlogerzy i vlogerki napawali go odrazą. Ich istnienie było dla Roberta wyraźnym sygnałem, że świat spada w otchłań i jego koniec musi nadejść. W tych momentach, kiedy przychodziło mu współpracować z vlogerami, czuł do siebie i swojej roboty prawdziwe obrzydzenie.

Vlogosfera strajkowała. Należało coś z tym fantem zrobić. Jedna z dziewczyn w swoim filmie upubliczniła tajemnice handlowe dwóch firm, którym doradzał Robert. Inna nazwała ludzi pokroju Roberta gorszym gównem niż te gówna, które za pieniądze chwaliła na swoim vlogu. Vlogerzy zaatakowali szczerością. Podczas poniedziałkowej burzy mózgów Robert rzucił komentarz, że cała akcja powinna nazywać się raczej buntem vlogerów, a nie strajkiem. Strajk miałby jakieś postulaty. To był po prostu bunt.

Podczas dwugodzinnego spotkania Robert zapełnił trzy kartki rysunkami biustów. Niektóre były tylko szybkimi szkicami, w pracę nad innymi włożył sporo energii, cyzelując detale brodawek, dopieszczając światłocienie. Kolega siedzący obok w pewnej chwili zaczepił go i zapytał dla żartu, czy to piersi Alicji.

– Nie, to nie żony, to mojej matki – Robert odpowiedział poważnie.

Pewien vloger specjalizujący się w unboxingu zdążył już wrzucić siedem filmów, na których nie rozpakował kolejno siedmiu produktów. Zadeklarował, że gówno go obchodzi, co jest w środku. Robert miał kilka pomysłów, jak można na to zareagować, ale nie zapisał ich, był zajęty szkicowaniem. Pod koniec zebrania wokół Roberta zgromadziła się spora grupa podziwiająca jego rysunki. Jedna z koleżanek wyłamała się z chóru zachwytów. Zauważyła, że rysowane przez niego sutki są jakoś nienaturalnie osadzone.

– To musisz pokazać Robercikowi, jak naprawdę wyglądają sutki! – rzucił jeden z kolegów, a reszta zarechotała.

Koleżanka pokazała im tylko środkowy palec.

– Tak wygląda mój sutek – warknęła.