36,90 zł
Co zrobisz z siedemnastoma milionami?
Lexi i Jake Greenwoodowie są małżeństwem od prawie dwudziestu lat. Od piętnastu
przyjaźnią się z Heathcote’ami i Pearsonami. Ich dzieci chodzą razem do szkoły i również bardzo się lubią. Obrazek uzupełnia tradycja: cotygodniowe nadawanie kuponu Lotto, zawsze z tymi samymi liczbami.
Wszystko się zmienia, kiedy dwa małżeństwa zrywają pakt, ale Lexi mimo to nadaje kupon. I wygrywa ponad siedemnaście milionów funtów…
Sprawy się komplikują, zaczyna się awantura, w którą zaangażowana zostaje lokalna prasa oraz prawnicy. Po pieniądze sięgają ci, którzy nie powinni mieć do nich dostępu.
Nagle piętnaście lat przyjaźni nic nie znaczy w obliczu tak wielkiej kwoty.
Niektórzy zrobią naprawdę wiele, aby położyć ręce na wygranej…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 525
Dla Jima i Conrada. Wygrałam na loterii życia.
„THE BUCKINGHAMSHIRE GAZETTE”
9 listopada 2015
– – –
Elaine Winterdale, 37-letnia zarządczyni nieruchomości oskarżona o zaniedbanie obowiązków służbowych polegające na niedopilnowaniu sprawności piecyka gazowego, otrzymała wyrok w zawieszeniu za przyczynienie się do śmierci dwojga lokatorów wskutek zatrucia tlenkiem węgla.
Reveka Albu, l. 29, oraz jej syn Benke, l. 2, zostali znalezieni martwi przez 32-letniego Tomę Albu w wynajmowanym przez całą rodzinę mieszkaniu w Reading 23 grudnia 2014 roku.
Dzisiejszy wyrok zapadł w Sądzie Koronnym w Reading w następstwie przeprowadzonego przy współudziale głównego inspektora BHP dochodzenia, które wykazało, że Elaine Winterdale złamała przepisy dotyczące bezpieczeństwa w użytkowaniu instalacji gazowej, zaniedbując kontrole kominiarskie na przestrzeni trzech kolejnych lat i ukrywając ten fakt przed swoim pracodawcą i zarazem właścicielem nieruchomości.
W czerwcu 2011 roku w mieszkaniu stawił się pracownik gazowni z zamiarem wymiany licznika gazu. Przy okazji kontroli instalacji gazowej towarzyszącej tej czynności odnotował on, że piecyk „stanowi bezpośrednie zagrożenie” ze względu na „spaliny wydobywające się z rury dymowej”, po czym szwankujące urządzenie odłączył. Kopia raportu została wręczona pani Albu oraz wysłana do Elaine Winterdale, która jednak w żaden sposób nie zareagowała ani nie przekazała dokumentu właścicielowi nieruchomości.
Piecyka gazowego nigdy nie naprawiono. Przez dwa i pół roku jedynym źródłem ogrzewania w mieszkaniu był pożyczony piecyk elektryczny.
Dnia 22 października 2014 roku pan Albu był w delegacji. Po powrocie do domu stwierdził, że w mieszkaniu jest ciepło; żona poinformowała go, że w odpowiedzi na ponawiane monity Elaine Winterdale w końcu zleciła podłączenie piecyka gazowego.
Wieczorem 23 grudnia 2014 roku pan Albu, przepracowawszy dwie zmiany z rzędu, wrócił do domu, gdzie zastał żonę i syna martwych. Autopsja wykazała, że krew kobiety była wysycona tlenkiem węgla w 61%, przy czym śmiertelny jest już poziom 50%.
Elaine Winterdale przyznała się do złamania przepisów w siedmiu punktach i usłyszała wyrok skazujący ją na 16 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Ponadto została skazana na odpracowanie 200 godzin prac społecznych, wpłacenie 4000 funtów grzywny oraz zwrot kosztów procesu w wysokości 17 500 funtów.
Lexi
sobota, 20 kwietnia
Nie czuję się na siłach wrócić prosto do domu, do Jake’a. Nie jestem gotowa zmierzyć się z konsekwencjami. Muszę sobie najpierw wszystko poukładać. Ale jak? Od czego mam zacząć? Naprawdę nie wiem. Ta pustka w głowie mnie przeraża. Na ogół zdaję sobie sprawę z tego, co trzeba zrobić. Rozwiązanie problemu, sposób na poradzenie sobie z czymś, nadanie wydarzeniom pożądanego kierunku – to moja specjalność. Jestem Lexi Greenwood, uważana powszechnie za naprawiaczkę. Mam uśmiech dla każdego (niektórzy mogliby nawet powiedzieć z pewną złośliwością, że lubię uszczęśliwiać ludzi na siłę). Oto ja, Lexi Greenwood: żona, matka, przyjaciółka.
Możesz myśleć, że kogoś znasz. Ale w rzeczywistości go nie znasz, nie tak naprawdę. To po prostu niemożliwe.
Muszę się napić. Podjeżdżam pod pub. A niech tam, zostawię samochód pod lokalem i wrócę do domu pieszo, a auto odbiorę rano. Zamawiam kieliszek czerwonego wina, duży, po czym rozglądam się za zacisznym miejscem w rogu, gdzie będę mogła wypić go w spokoju. Jest wielkanocny weekend, niespotykanie ciepły. W pubie panuje ruch i gwar. Kiedy przedzieram się przez tłum, kilkoro sąsiadów unosi w moją stronę kieliszki, zapraszając, abym się do nich przyłączyła; inni pytają o dzieci i Jake’a. Każdy tutaj zdaje się w świątecznym nastroju, radosny. Ja czuję się zdystansowana. Zagubiona. Na tym polega problem z małymi miejscowościami. Wszyscy się znają. Czasami napawa mnie to otuchą, częściej jednak denerwuje. Zbywam przyjazne gesty uprzejmie, przepraszająco, i nie ustaję w poszukiwaniach miejsca na uboczu. Otacza mnie weekendowa atmosfera, ale ja wciąż czuję się oszołomiona, zestresowana, wyalienowana.
Można myśleć, że się kogoś zna.
Co to oznacza dla naszej grupy? Naszej rodziny? Przyjaciół będących jak rodzina? Wolne żarty. Najwyraźniej przyjaźń się skończyła. Przez jakiś czas nie przyjmowałam faktów do wiadomości w nadziei, że to tylko nieporozumienie, że da się to wyjaśnić. Nic jednak tego nie tłumaczy.
Powiedziałam Jake’owi, że nie będzie mnie tylko przez chwilę; chyba muszę wysłać mu esemesa, że jednak zejdzie mi dłużej. Sięgam po telefon i w tym samym momencie pojmuję, że wychodząc z domu w pośpiechu, nie zabrałam ze sobą komórki. Jake będzie się zastanawiał, gdzie jestem. Mam to gdzieś. Dopijam wino. Cierpki smak atakuje moje gardło, przesycając mnie uczuciem szoku, a zarazem ulgi. Później ponownie podchodzę do baru i zamawiam jeszcze raz to samo.
Pub znajduje się zaledwie dziesięć minut spacerkiem od naszego domu, ale gdy udaję się w drogę, dociera do mnie, że wino zrobiło swoje. Niestety nie upijam się na wesoło i teraz, zamiast bujać w obłokach czy pałać miłością do wszystkiego, czuję, jak paranoja i gniew przybierają na sile. Co mogłabym zrobić, aby wszystko naprawić? Muszę coś zrobić. Nie mogę przecież żyć dalej, jakby nic się nie stało. Jakbym o niczym nie wiedziała. Prawda?
Zbliżając się do domu, dostrzegam Jake’a. Wygląda przez okno. Ledwie go poznaję. Wydaje się spięty, podminowany. Na mój widok rzuca się do drzwi, by otworzyć je na oścież.
– Lexi. Lexi, wchodź szybko – ni to szepcze, ni to syczy, wyraźnie wzburzony. – Gdzie ty się podziewałaś? Dlaczego nie zabrałaś telefonu? Dzwoniłem do ciebie. Chciałem się z tobą skontaktować.
O co znowu może chodzić? Przed oczami staje mi nasz syn.
– Logan? Coś mu się stało? – pytam zaniepokojona.
Od dłuższego czasu stoję na krawędzi, nie trzeba wiele, żebym dopuściła do siebie najczarniejsze myśli. Rozbita głowa, połamane nogi... Wizyta na pogotowiu nie byłaby niczym niezwykłym – trzynastoletni Logan jest śmiałkiem z rodzaju tych, dla których zjazd po rynnie z piętra, gdzie jego pokój, to rozsądny pomysł, kiedy ma szlaban, a chce pokopać piłkę. Piętnastoletnia Emily nigdy nie sprawia mi problemów.
– Nie, nie. Nic mu nie jest. Oboje są w swoich pokojach. Chodzi o… Słuchaj, wejdź do środka, nie mogę ci tego powiedzieć tutaj.
Jake podryguje jak marionetka. Nie potrafię go przejrzeć. Mój umysł spowija alkoholowa mgiełka, poza tym nie wyparował jeszcze ze mnie gniew ani wstręt. Mam mężowi za złe, że dramatyzuje, choć przecież nie wie, z czym muszę sobie radzić. Nigdy go jeszcze takiego nie widziałam. Jedno dotknięcie może oznaczać porażenie elektryczne, taki jest naładowany złą energią.
Wchodzę za nim do domu. Stawia długie kroki, poganiając mnie, abym szła szybciej. Zwalniam, celowo niedomyślna. W holu odwraca się do mnie, bierze głęboki wdech, przeczesuje dłońmi włosy, ale nie chce, nie może spojrzeć mi w oczy. Przez jeden szalony moment obawiam się, że zaraz się przyzna do romansu.
– No dobrze, powiedz mi tylko, czy w tym tygodniu nadałaś kupon lotto? – wyrzuca z siebie w końcu.
– Tak. – Nadaję kupon lotto co tydzień od piętnastu lat. Wbrew zamieszaniu z ubiegłego tygodnia postąpiłam zgodnie ze swoim nawykiem.
Jake bierze kolejny głęboki oddech, zasysając całe powietrze z holu.
– No dobrze, a czy… – urywa i wreszcie podnosi na mnie wzrok. Nie jestem pewna, co widzę w jego oczach, chyba bolesną tęsknotę, strach i panikę. Ale też odrobinę nadziei. – Wybrałaś te same liczby co zawsze?
– Tak.
Szczęki ma nadal zaciśnięte.
– I masz ten kupon?
– Tak.
– Jesteś pewna?
– Tak, jest przypięty do tablicy korkowej w kuchni. A co? Co się dzieje?
– O kurwa. – Jake z siłą sztormu wypuszcza wstrzymywany od dłuższej chwili oddech. Opiera się na moment o ścianę, po czym zaraz się od niej odrywa, chwyta mnie za rękę i wciąga do pokoju, który w zamyśle miał być jadalnią, ale skończył jako połączenie gabinetu i wysypiska. Dzieci odrabiają tu czasem lekcje, ja płacę domowe rachunki, a wszędzie wokół walają się sterty rzeczy do uprasowania, sflaczałe piłki futbolowe i stare trampki.
Jake siada przed komputerem i zaczyna pośpiesznie otwierać różne okna.
– Nawet nie wiedziałem, czy mamy kupon, ale kiedy twój powrót się opóźniał, a ja skończyłem oglądać film, pomyślałem, że zajrzę. Sam nie wiem dlaczego. Pewnie z przyzwyczajenia. No i patrz.
– Na co? – Nadal nie rozumiem, do czego zmierza. Nie nadążam za nim być może przez wino, a być może przez to, że głowę mam wciąż zaprzątniętą zdradą i fałszem. Spoglądam na ekran. Strona lotto. Krzykliwa i głośna. Przyprawiająca o zawrót głowy mieszanina jaskrawych kolorów i czcionek.
Kolejno: 1, 8, 20, 29, 49, 58. Te liczby mrugają na mnie z ekranu. Znajome liczby. Ale zarazem tak bardzo nie na miejscu.
– Nie rozumiem. To jakiś żart?
– Nie, Lexi. Nie! To prawda. Właśnie wygraliśmy w lotto!
Lexi
17,8 miliona funtów.
17,8 miliona funtów.
17,8 miliona funtów.
Nieważne, ile razy to sobie powtarzam, w dalszym ciągu jest to dla mnie niepojęte. Właściwie z każdą chwilą nasza wygrana wydaje mi się mniej rzeczywista. Nie rozumiem, co oznacza. Nie tak do końca. Nasze liczby migają na ekranie. Bez ustanku, sprawdzam to raz po raz, ale wciąż tam są. Tak samo jak inne cyfry, mówiące razem, ile nasz kupon jest wart: 17 870 896 funtów. Tyle pieniędzy! Biegnę do kuchni i zdejmuję kupon z tablicy korkowej, kierowana nagłym strachem, że zerwał go pechowy poryw wiatru albo że któreś z dzieci go odpięło, szukając miejsca dla upomnienia ze szkoły. Zwłaszcza to ostatnie nie ma za grosz sensu, ponieważ w całej historii naszej rodziny ani Emily, ani Logan nie przypięli do tablicy żadnego upomnienia; jeśli już je znajdowałam, to zmięte na dnie plecaka. Gapię się na dziurkę w papierze powstałą w wyniku przekłucia przez pinezkę i na lekko zgięty jeden róg. Jak ten świstek może być wart 17,8 miliona funtów? To nie do wiary. Całkowicie niezrozumiałe. Co to oznacza dla nas? Odwracam się do Jake’a, żeby sprawdzić, czy on coś z tego rozumie. Napotykam jego szeroki uśmiech. Najszerszy, jaki u niego widziałam, odkąd pamiętam. Przypominają mi się nasze wczesne lata. Czas, gdy byliśmy przepełnieni nadzieją i szczęściem. W rezultacie prycham śmiechem przez nos.
– Jesteś pewien, że wszystko się zgadza?
– Absolutnie. Sprawdziłem. Losowanie na YouTubie obejrzałem sześć razy. Ogłosili, że jest zwycięzca. Tylko jeden. Lexi, wygraliśmy! Jesteśmy bogaci. Bogatsi, niżbyśmy mogli przypuszczać w najśmielszych snach.
Chichoczę, tak mnie rozbawia to stwierdzenie. „Bogatsi, niżbyśmy mogli przypuszczać w najśmielszych snach” – w ten sposób mówią wyłącznie bohaterowie kiepskich sztuk i filmów. Czuję mrowienie na całym ciele. Końcówki wszystkich nerwów mam aktywne. Nieomal sprawia mi to ból.
– Ojej. Ojej. Co teraz zrobimy? – pytam.
– Musimy zgłosić wygraną.
– Jak się to robi? – Palce mam zimne, nieruchome, ale zarazem jest mi gorąco i wydaję się unosić nad ziemią. Tracę panowanie nad sobą. Czy na pewno wypiłam tylko dwa kieliszki wina? Odnoszę wrażenie, że było ich sześć. Ale to chyba szok.
– Nie wiem. Ale wszystko powinniśmy znaleźć w internecie. – Jake przesuwa kursorem po ekranie, klika na różne przyciski. Ja nadal nie wierzę w nasze szczęście. Nie śmiem. To nie może być prawda. To zbyt niesamowite. Zbyt cudowne. Drżę. Podejrzewam, że Jake słyszy szczękanie moich zębów. Zauważam, że i jemu trzęsą się ręce. – Mam. Infolinia dla zwycięzców. Musimy tam zadzwonić.
Jake milknie i dalej tylko się we mnie wpatruje. Oczy mu błyszczą, spojrzenie ma czujne, ale rozbiegane. Sięga po słuchawkę telefonu stacjonarnego i zaczyna wybierać numer. Prawie nigdy nie korzystamy z tradycyjnego aparatu, ale powaga chwili wymaga wyjątkowych środków, a komórka wydaje się w tym momencie za mało poważna.
– Chyba wygraliśmy. Całą sumę. Rozbiliśmy bank. – Z tego, że Jake wygląda na lekko zirytowanego, i z jego odpowiedzi wnioskuję, że osoba po drugiej stronie pyta, czy osobiście kupił los. – Nie. Kupiła go moja żona. Oczywiście, że za niego zapłaciła… Tak, tak, jest obok mnie. – Przekazuje mi słuchawkę. – Chcą rozmawiać z tobą.
Jakimś cudem udaje mi się przebrnąć przez pytania weryfikacyjne, które potwierdzają, gdzie i kiedy kupiłam los. Domyślam się, że niektórzy ludzie znajdują kupony albo je kradną. Tymczasem organizatorzy muszą mieć pewność, że jestem jego pełnoprawną właścicielką.
– Proszę teraz napisać swoje imię i nazwisko z tyłu kuponu, o ile jeszcze pani tego nie zrobiła – radzi kobieta po drugiej stronie linii. Głos ma spokojny, co dobrze na mnie wpływa, ale też trochę mnie dziwi. Zastanawiam się, ile podobnych rozmów ze zwycięzcami przeprowadziła; z ludźmi, których życie już nigdy nie miało być takie samo po odłożeniu słuchawki. Zastanawiam się, jak to jest być nią. W tym momencie ledwie sobie radzę z byciem sobą. Mam wrażenie, jakbym doświadczała eksterioryzacji. Nie jestem w stanie się skupić ani poprawnie rozumować, kiedy rozlegają się słowa: – No cóż, moje gratulacje. Rzeczywiście wygrała pani!
– Wszystko? Co do pensa? – W dalszym ciągu nie wierzę.
– Tak – potwierdza kobieta. – Wszystko co do pensa. Równiutko siedemnaście milionów osiemset siedemdziesiąt tysięcy i osiemset dziewięćdziesiąt sześć funtów. – Wyrecytowanie kwoty, choć ogromnej, nie sprawia jej najmniejszej trudności. Zaczynam znowu chichotać. To niemożliwe. Zaledwie przed chwilą sądziłam, że to najgorszy wieczór w moim życiu, tymczasem dzień jednak obrócił się na lepsze. Co ja mówię? Moje życie obróciło się na lepsze! – Pani Greenwood – kobieta wyrywa mnie z zamyślenia – mamy pracowników, którzy przeprowadzą panią przez cały proces, ale w pierwszej kolejności musimy wiedzieć, czy chce pani nagłośnić wygraną.
– Nie, raczej nie. – Wyobrażam sobie, że woleliby, abym zrobiła im reklamę. Taka historia opisana w gazetach na pewno zwiększa liczbę sprzedanych kuponów. Intuicja podpowiada mi jednak, by zachować wszystko w tajemnicy.
– Nie musi pani podejmować decyzji już teraz – mówi, jakby słyszała moje myśli. – Wkrótce skontaktuje się z panią jeden z naszych doradców. Proszę się spodziewać maila albo telefonu z propozycją spotkania. Najprawdopodobniej w najbliższy wtorek. Normalnie byłoby to szybciej, ale że mamy święta…
– Tak, tak, cokolwiek państwu pasuje. – Nie chcę sprawiać problemu; nie chcę, żeby przeze mnie ktoś musiał pracować w wolny dzień.
– O kwestii nagłośnienia też będzie pani mogła porozmawiać z naszym doradcą, który przedstawi pani wszystkie kroki po kolei.
Jake wyrywa mi słuchawkę z dłoni.
– Czy ten doradca będzie miał ze sobą czek?
Nawet z tej odległości słyszę rozbawienie w głosie kobiety.
– Nie. Wcześniej trzeba załatwić masę spraw papierkowych. Numer konta i tak dalej.
– Kiedy dostaniemy nasze pieniądze? – dopytuje Jake.
Gromię go wzrokiem. Zachowuje się jak prostak. Nie mam pojęcia, jak dystyngowanie zareagować na wygraną prawie osiemnastu milionów funtów, ale nie sądzę, aby wypadało się domagać pieniędzy.
– Jak już powiedziałam, skontaktuje się z państwem nasz doradca. Ale jeśli wszystko przebiegnie sprawnie, a nie widzę powodu, aby tak się nie stało, pieniądze znajdą się na państwa koncie w środę. Najpóźniej w czwartek.
– Mówimy o najbliższym tygodniu?
– Tak.
Po zakończonej rozmowie wpatrujemy się w siebie oszołomieni.
Następnie, wiedzeni komunikacją bez słów wypracowaną przez prawie dwadzieścia lat małżeństwa, rzucamy się sobie w ramiona i całujemy się z żarem, jakiego nie było w naszej relacji od końca pierwszego tygodnia randkowania. Natarczywie i triumfalnie, niecierpliwie i entuzjastycznie. Nie myśląc o niczym innym i po prostu ciesząc się chwilą, kochamy się namiętnie, pośpiesznie na blacie biurka. Dziesięć lat albo dłużej seks był ograniczony do sypialni. Ta ekscytująca nowatorska forma zachłannego i radosnego współżycia sprawia oczywiście, że wszystko kończy się szybko. Podciągam spodnie od dresu i lekko zażenowana wybucham śmiechem.
– No, ty naprawdę zgarnąłeś całą pulę.
Jake nie zwalnia uścisku i łaskocząc mnie ciepłym powietrzem, dyszy mi w szyję:
– Tak właściwie, technicznie rzecz biorąc, to ty zgarnęłaś całą pulę. Ty wysłałaś kupon. Wygrana jest twoja. Dlatego chcieli rozmawiać z tobą.
Ponownie parskam.
– Co jest moje, to jest twoje, prawda? – Zawsze tak u nas było. Odkąd pamiętam. Stanowimy tandem. Mąż i żona. Druga połówka jest jak kolega czy koleżanka z drużyny, tak? Potrząsam głową, gdy zakrada się do niej niepokojąca myśl. Nie mogę jej jednak zignorować. – Jake… Co będzie z Heathcote’ami i Pearsonami?
Jake momentalnie się odsuwa; wysiłki skupia na podciągnięciu bokserek i dżinsów, nie patrzy więc na mnie.
– A co ma być?
– Dopiero co odwiedziłam Jennifer i Freda. To u nich byłam wcześniej.
– Czyli nie zaniosłaś książki Dianie Roper, jak mówiłaś?
– Nie.
W normalnych okolicznościach spiekłabym raka, że go okłamałam, ale w obliczu zaistniałej sytuacji ten drobiazg umyka nam obojgu. Nie chciałam mówić Jake’owi, że zamierzam sprawdzić, czy nasi przyjaciele faktycznie wyjechali na weekend do siostry Freda. Szczególnie że mógłby chcieć mnie przed tym powstrzymać. Obawiałam się, że będzie mi dokuczał i upierał się, że przejmuję się bez powodu.
W czym oczywiście by się mylił.
– Nie wyjechali. Choć twierdzili, że to zrobią – informuję.
– Aha.
– Przejechałam pod ich domem. Jak myślisz, o co może chodzić? Dlaczego nas okłamali?
– Nie mam pojęcia.
– Nie martwi cię, że nas okłamali?
– Ani trochę – powarkuje Jake. Z tonu jego głosu wnoszę, że jest wręcz przeciwnie. Jake stoi ze spuszczoną głową. Wpatruję się w niego, co chyba wyczuwa, bo prostuje się i krzyżuje ze mną spojrzenie. Oddychając szybko i płytko, dodaje: – Lexi, właśnie wygraliśmy w lotto.
– Ale co z Heathcote’ami i Pearsonami?
Robi zadowoloną, zwycięską minę. Ale coś w linii jego warg zdradza, że wewnętrznie cierpi. Czyżby jednak się martwił? Przyciąga mnie do siebie i mówi:
– Słuchaj, to karma, po tym jak się zachowali w ubiegłym tygodniu.
– Tylko Patrick źle się zachował.
– Pozostali wzięli jego stronę. To było upokarzające. Nie potrzebujemy ich – szepcze.
Składam mu głowę piersi i wdycham jego zapach.
– Tak myślisz? Nie potrzebujemy ich? – pytam. Chcę w to wierzyć.
– Teraz już nie, Lexi. Mamy wszystko.
Rozważam jego słowa. Pragnę głównie bezpieczeństwa. Kiedyś myślałam, że bogactwo zapewni mi uczucie niezwyciężoności, ale jeśli mam być szczera, jestem pełna obaw. Wtulam twarz w szyję męża. Zawsze był moją opoką, czekam więc, aż ogarnie mnie uczucie śmiałej niezłomności.
– Musimy się zastanowić, jak przekażemy im wiadomość.
– Kupię sobie ferrari i przejadę pod ich domami – odpowiada Jake. – Pieprzyć ich, Lexi. Jesteśmy bogaci!
Takie to cudowne, że znów chichoczę.
– Bogatsi, niżbyśmy mogli przypuszczać w najśmielszych snach – powtarzam wcześniejsze słowa mojego przystojnego męża, po czym całuję go w usta i ściskam z całych sił, odpychając od siebie myśli o ludziach, których uważałam za swoich najlepszych przyjaciół, zupełnie niesłusznie, jak się okazuje.
Lexi
niedziela, 21 kwietnia
Kiedy się budzę, serce bije mi tak szybko i tak mocno, że aż je słyszę. Oczywiście wszystko przez adrenalinę i ekscytację, ale też niemal pewność, że ktoś zaraz na mnie wyskoczy z okrzykiem: „To był tylko żart!”. Nadal nie wierzę, że wygraliśmy. Nie pojmuję masy bogactwa, które stało się nasze. To szaleństwo! Jakby dla potwierdzenia tego cudu sypialnię zalewa fala słońca zza okna. Dzień jest niesłychanie piękny. Nie pamiętam tak ciepłej Wielkanocy; mogłabym przysiąc, że któregoś roku mieliśmy nawet śnieg! Jak to możliwe, że z dnia na dzień życie stało się takie cudowne?
Praktycznie nie zmrużyliśmy oka. Jakżebyśmy mogli? Leżeliśmy obok siebie, trzymając się za ręce, i szeptem roztrząsaliśmy, jak do tego doszło. Co to oznacza. Co powinniśmy teraz zrobić. Snuliśmy plany długo w noc, a właściwie do białego rana. Iluzoryczności temu wszystkiemu przydaje fakt, że przez ostatnie godziny to zagłębialiśmy się we śnie i w swoje ciała, to się z nich wynurzaliśmy. Czepialiśmy się siebie nawzajem w całkiem nowy, splątany, intensywny sposób. Wciąż nie jestem pewna, co jest rzeczywistością, a co snem. Marzeniem. Jake przez całą noc szeptał mi do ucha. Że mnie kocha. Że odtąd wszystko będzie idealnie. Że nie mamy się czym martwić. Że już nigdy nie będziemy musieli się niczym martwić. Powtarzał to bez końca, jak hipnotyzer. Chcę mu wierzyć. Niczego więcej nie pragnę.
Wstajemy o siódmej i schodzimy na dół, żeby zaparzyć kawę. Jake morduje się ze starym perkolatorem, po który bardzo rzadko sięga. W gruncie rzeczy nie pamiętam, kiedy używaliśmy go ostatni raz. Kawa mielona chyba już dawno zwietrzała. Ale to nic, rozumiem, dokąd to zmierza, gdy w kuchni roznosi się aromat mówiący, że pora sobie pofolgować. Płatki kukurydziane nie wystarczą dzisiaj rano. Zrobimy sobie tosty francuskie. Rozbijam kilka jajek do płytkiej płaskiej miski, podśpiewując przy tym. Czuję, jak przez całe moje ciało przemyka fala podniecenia; w pamięci wciąż mam namiętny szept Jake’a, sączącą się uwodzicielską perspektywę. Co za okazja. Ale z nas szczęściarze. Ale ze mnie szczęściara.
– Lexi, dasz wiarę? – pyta mnie po raz tysięczny Jake.
– Nie, nie do końca.
– Jestem innym człowiekiem!
– Naprawdę? Pod jakim względem dokładnie? – rzucam mu delikatnie wyzwanie.
– No dobrze, jestem tym samym człowiekiem, ale wiesz, lepszym. Bogatszym. Zdecydowanie bogatszym. – Wybucha śmiechem. – Nie mogę się doczekać, aż dzieciaki wstaną. A może pójdziemy je obudzić? To przecież coś w rodzaju Bożego Narodzenia, tylko z jednym gigantycznym prezentem, zgodzisz się?
Od kilku lat w Boże Narodzenie wstajemy przed dziećmi. Postrzegam to jako bonus – mam czas posłuchać radia, przyrządzić świąteczną brukselkę. Jeśli o mnie chodzi, Boże Narodzenie sprowadza się do jedzenia, spędzania czasu z rodziną i – idealnie – odrobiny refleksji. Z kolei Jake’a denerwuje polegiwanie dzieci; chciałby, aby jak najszybciej otworzyły swoje prezenty. Uwielbia oboje rozpieszczać, widzieć ich rozpromienione twarze, gdy odkrywają, że jednak kupił im to, czego ostatnio tak pożądały, mimo iż ledwie możemy sobie pozwolić na podobne fanaberie. Według mojego męża w Bożym Narodzeniu chodzi o dawanie rzeczy i korzystanie z nich.
– Zastanawiałam się nad tym. Może nie powinniśmy im mówić od razu… – proponuję ostrożnie.
– Jak to?
– Zaczekajmy, aż nabierzemy pewności.
– Przecież mamy pewność.
– Mimo wszystko to skomplikowane, prawda? Emily przyjaźni się z Megan i chodzi z Ridleyem. Raczej nie zdoła utrzymać buzi na kłódkę. A wydawało mi się, że im dłużej zachowamy wygraną w tajemnicy przed Heathcote’ami i Pearsonami, tym lepiej.
– Jak konkretnie zamierzasz ukryć wygraną tej wysokości, Lexi?
– Nie chcę niczego ukrywać.
– Będziemy musieli poinformować nasze rodziny.
– Oczywiście.
– Wszyscy będą oczekiwali kawałka tortu. No, może nie oczekiwać, ale na pewno mieć nadzieję, to zupełnie naturalne. Jaka kwota ich zadowoli, jak sądzisz? – Zachowuje się jak podekscytowane dziecko. Wiem, że już się nie może doczekać chwili, w której zacznie rozdawać pakiety pieniędzy.
Potrząsam lekko głową dla przejaśnienia myśli. Nie sposób mieć trzeźwo pracującego umysłu po tym wszystkim, czego się wczoraj dowiedziałam. I po nieprzespanej nocy. Z jednej strony tyle straciłam, z drugiej – tyle zyskałam. Ich zdradę, jego miłość. Czuję, że głowa i serce zaraz mi eksplodują.
– Po prostu uważam, że lepiej z tym zaczekać, aż pieniądze znajdą się na koncie. Tak na wszelki wypadek.
Jake nie odrywa ode mnie spojrzenia.
– Ja chcesz to uchować w sekrecie przed dziećmi? Natychmiast się zorientują, że coś jest na rzeczy. To się dzieje, Lexi. Naprawdę. – Szczerzy się do mnie całym swym obliczem, wygląda tak, jakby twarz miała mu się rozpęknąć na dwoje.
– Ale to wielka odpowiedzialność – upieram się. – Coś takiego odmieni ich życie na dobre. Musimy się zastanowić, jak im to przekazać, poddać pomysły, jak powinni się przystosować…
– Do czego? – wtrąca Logan.
Na dźwięk jego głosu podskakuję. Skąd się tu wziął? Mam ochotę się kopnąć; przez całe to podniecenie straciłam czujność. Przecież wiem – i zazwyczaj pamiętam – że co najmniej jedno z naszych dzieci czai się gdzieś w pobliżu, zwłaszcza gdy w powietrzu unosi się zapach jedzenia.
– Wygraliśmy w lotto! – krzyczy Jake.
– Co? – Logan wykazuje sceptycyzm.
– Siedemnaście milionów osiemset tysięcy funtów, chłopcze. Jesteśmy, kurwa, milionerami!
– Jake!
– Przepraszam za przekleństwo, zapomniałem się.
Tak naprawdę chodziło mi o jego brak dyskrecji i ostrożności, nie o przeklinanie.
– Serio? – pyta nasz syn. Spojrzenie ma wbite we mnie; najprawdopodobniej myśli, że ojciec go nabiera. – Jesteśmy milionerami?
– Wielokrotnymi – potwierdzam ze wzruszeniem ramion i uśmiechem. – Wszystko na to wskazuje. Liczby się zgadzają, no i zadzwoniliśmy, żeby się upewnić, ale…
Nie jest mi dane skończyć, ponieważ Logan zaczyna wrzeszczeć, a właściwie kwiczeć jak świnia. Podskakuje w miejscu jak sprężynka, po czym pędzi do ojca i wpada na niego, tak że ich ciała zderzają się z dużą siłą. Przypomina to skrzyżowanie uścisku i ataku. Chłopak nie potrafi się opanować. Dosłownie musuje ze szczęścia. Wspaniały widok.
– Co tu się dzieje? – W kuchni pojawia się Emily.
– Wygraliśmy w lotto – informuje ją Logan. – Jesteśmy milionerami. Wygraliśmy ponad siedemnaście milionów funtów!
Emily nie łapie przynęty.
– Taaa, jasne. – Leniwym ruchem sięga po płatki kukurydziane.
– Ale to prawda, księżniczko – mówi Jake, po czym odrywa ją od ziemi i okręca się z nią jak kiedyś, gdy była znacznie mniejsza i nie tak czuła na punkcie własnej dumy.
– Poważnie? – pyta Emily, obrzucając mnie ostrożnym, pełnym niedowierzania spojrzeniem.
– Tak. – Kiwam głową i uśmiecham się promiennie.
Emily wybucha płaczem. Moment później zbijamy się w ciasną grupkę, przeistoczeni w amalgamat uścisków, pisków i łez szczęścia.
Zostaliśmy ocaleni.
Emily
wtorek, 23 kwietnia
Emily, wstawaj. Twój budzik nie zadzwonił. Zaspałaś. – Mama puka głośno do drzwi mojego pokoju, otwiera je i wchodzi do środka, trzymając w ręku świeżo wyprasowaną białą bluzkę. Zupełnie jakby ostatni weekend się nie wydarzył. – No dalej, skarbie, bo nie zdążysz na autobus – naciska.
– Muszę iść do szkoły?
– Źle się czujesz?
– Nie.
– W takim razie musisz. – Mama jest zdziwiona.
– Przecież wygraliśmy w lotto – przypominam jej.
– Emily, zadziwiasz mnie. Właź pod prysznic. Ruszaj się.
Wypada z mojego pokoju i chwilę później słyszę, jak toczy niemal identyczną rozmowę z Loganem.
– Jaki jest sens bycia milionerem, skoro muszę chodzić do szkoły? – oburza się mój brat.
– Chłopak ma rację! – woła tata z sypialni rodziców. Uśmiecham się pod nosem. Tata zawsze bierze naszą stronę.
– Dalibyście spokój. Ja nie żartuję. No, wstawajże – nalega mama w pokoju obok.
Pozostaję w łóżku. Zastanawiam się, jak będzie dziś w szkole. W tym roku i tak wolne wypadło jakoś dziwnie. Kto idzie do szkoły zaraz po Wielkanocy? Kto idzie do szkoły, zostawszy milionerem? Rodzice zabronili nam mówić komukolwiek o wygranej, czego nie rozumiem; co ich powstrzymuje przed ogłoszeniem prawdy całemu światu? Jesteśmy bogaci. Zarąbiście bogaci! Mama twierdzi, że powinnam przestać o tym myśleć. Ale niby jak? Może jeszcze mam ukrywać wygraną przed Ridleyem i Megan? Stało się! Jesteśmy multimilionerami! Mama zachowuje się czasami tak, jakby umiała czytać mi w myślach; teraz też to robi. Zagląda znów do mojego pokoju ze zmieszaną miną.
– Wiem, że trudno ci to będzie utrzymać w tajemnicy przed Ridleyem i Megan.
– Niedopowiedzenie roku. Dlaczego nie mogę im powiedzieć?
– Dlatego, że ich rodzice źle by to odebrali. Do zeszłego tygodnia wysyłaliśmy kupony wspólnie.
– Tak, aż stwierdzili, że to głupota.
– Jestem pewna, że teraz zmienią zdanie.
– A nie możemy po prostu dać im trochę pieniędzy?
Mama nie odpowiada. Wygląda na rozdartą. Moralność jest dla niej bardzo ważna i wiecznie robi z niej wielkie halo. Na przykład jak jedziemy do Londynu, żeby zobaczyć jakieś przedstawienie w West Endzie, i spotkamy na ulicy bezdomnego, co jest więcej niż pewne, upiera się, by dać mu równowartość jednego biletu. Tata za każdym razem powtarza, że to marnotrawstwo, bo bezdomni wszystko przepiją albo co gorsza, dadzą sobie w żyłę, lecz że mówi to w trakcie antraktu przy kieliszku czerwonego wina, mama nie musi nawet się odzywać, wystarczy, że wbije wzrok w jego kieliszek.
– Nie wolno nam puścić pary z ust, dopóki tata i ja nie sfinalizujemy tej sprawy i nie spotkamy się z przedstawicielem lotto. Uwierz mi, tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Słyszę to chyba po raz milionowy, co oznacza, że mama naprawdę się zawzięła. Jakbym mogła mieć co do tego jakieś wątpliwości. Ona wszystko traktuje strasznie poważnie – nawet wygraną w lotto, jak widać. Okropna z niej psujzabawa.
Oczywiście wiem, że Heathcote’owie i Pearsonowie nie będą zachwyceni. Wyobrażacie sobie wycofanie się z gry na tydzień przed tym, jak wylosują wasze numery? To ci pech! Ale Ridley i ja wyjdziemy z tego cali. Choć mamy dopiero po piętnaście lat, myślimy o sobie poważnie. Ridley jest tym jedynym. Łączy nas pokrewieństwo dusz. Tylko Megan nie jestem pewna. Sądzę, że wybuchnie. Z zazdrości. Jasne, że ją kocham i że ona kocha mnie, ale obie jesteśmy nastolatkami i czasem zwyczajnie się nienawidzimy. Tak więc mama ma pewnie rację: gówno się rozleje.
Rozlega się trzask drzwi. O nie, Logan pierwszy dotarł do łazienki. Teraz będzie ją okupował nie wiem jak długo i jeszcze zostawi po sobie smród. Narzucam na ramiona szlafrok i wlekę się na dół; wiem, że mama za żadne skarby świata nie pozwoli mi dziś zwagarować – i wygrana nie ma tu nic do rzeczy. Wykształcenie jest zdaniem mamy najważniejsze. To motor zmiany i tak dalej, i tak dalej. Osobiście uważam, że przecenia edukację. Wygrana w lotto także jest motorem zmiany, prawda?
Zalewając płatki kukurydziane mlekiem, zerkam na zapiski zrobione wczoraj. W kuchni zawsze poniewiera się notes, w którym mama zapisuje sobie, co trzeba kupić; są tam również wyniki naszej gry w monopol czy karty, a czasami mama albo tata piszą do Logana czy do mnie liścik, jeśli mają się spóźnić. Parę słów o tym, co jest do jedzenia i jak długo to podgrzewać, zupełnie jakby nie było esemesów. Ale wczoraj użyliśmy zwykłego notesu do spisania naszych marzeń. Z uśmiechem przerzucam kolejne strony.
Na jednej stoi: czerwona cebula, sos mięsny, wybielacz. Na drugiej: tata – ferrari, Emily – wakacje w Nowym Jorku, Logan – basen (z domem), przy czym dopisek w nawiasie pojawił się po chwili, gdy już mu wytłumaczyliśmy, że nasz ogród jest za mały na basen. Mama – nowa kanapa. Coś mi się zdaje, że mama nie do końca łapie, o co w tym chodzi; tata powiedział, że kupi nam wszystko, cokolwiek byśmy chcieli, a ona wystrzeliła z kanapą. Gdy już się pośmialiśmy, zasugerowaliśmy, żeby popuściła wodze fantazji, na co nastroszona odparła: „Nasza kanapa jest już mocno wygnieciona, przydałaby się nam nowa”. Komiczne.
Tata obiecał, że zarezerwuje pobyt w Nowym Jorku za dzień albo dwa. Zrobiłby to od razu, ale powiedział, że rozmach, z jakim powinniśmy zaszaleć, nadwerężyłby wszystkie jego karty kredytowe, a wygrana jeszcze nie trafiła na nasze konto. Wszystko wskazuje, że polecimy pierwszą klasą. Dotąd nigdy jeszcze nie podróżowaliśmy w ten sposób, ale tata mówi, że nie mamy nawet co myśleć o mniej komfortowych warunkach. Zerknęliśmy na parę zachwycających hoteli, jeden lepszy od drugiego. Wpisaliśmy w wyszukiwarkę „najlepsze 5-gwiazdkowe hotele w Nowym Jorku” i dosłownie opadły nam szczęki. Nie umieliśmy się zdecydować, wszystkie były nieziemskie. Nigdy nawet nie spaliśmy w czymś podobnym. Właściwie to nie jeździmy po hotelach. Koleżanka mamy z pracy ma mieszkanie na południu Hiszpanii i zazwyczaj to tam jeździmy. Daje nam dziesięcioprocentową zniżkę od kwoty wyszczególnionej na Airbnb. A jak byliśmy w Edynburgu, zatrzymaliśmy się w pensjonacie. Było miło, mieliśmy puchate ręczniki i całkiem spory telewizor, ale te luksusowe hotele w Nowym Jorku to zupełnie inna liga! Wszystkie mają SPA, baseny na dachu, saloniki VIP-owskie i oszałamiające restauracje w chłodnych piwnicach. Są tak eleganckie, że aż nierzeczywiste. Nie wiedzieliśmy, który wybrać, przeskakiwaliśmy więc z jednej strony na drugą, raczej przytłoczeni.
Koniec końców nasz wybór padł na Ritz-Carlton Hotel, głównie dlatego, iż o Ritzu każdy słyszał i od razu wiadomo, że to ekskluzywna miejscówka. Rodzice śpiewali jakąś starą zwariowaną piosenkę… jak to szło?… Puttin’ On the Ritz, ale chyba nie znali jej dobrze, bo głównie powtarzali tę jedną linijkę, a kiedy skończyli, zanieśli się śmiechem. Taki to był wyjątkowy, zdumiewający, bezprecedensowy dzień. Wszystko nas śmieszyło! Tak sobie myślę, i bardzo chcę w to wierzyć, że być może już nigdy żadne z nas nie będzie złe ani smutne, ani podenerwowane. Przynajmniej nie tak naprawdę.
Ten hotel stoi niedaleko Central Parku. Od dawna chcę zobaczyć Central Park, a już na pewno od czasu, jak obejrzałam ten stary serial, który mama tak uwielbia, pod tytułem Przyjaciele. Ritz-Carlton to naprawdę najwytworniejszy, najszykowniejszy hotel, jaki jesteście sobie w stanie wyobrazić. Tata nawet powiedział, że Logan i ja dostaniemy własne pokoje, żebyśmy nie musieli się dzielić. Rodzice wezmą dla siebie apartament, dzięki czemu będziemy mieli gdzie odpocząć po całym dniu robienia zakupów na Piątej Alei, która jest rajem dla każdej kobiety. Już nie mogę się doczekać!
W całym swoim życiu nie przeżyłam wspanialszego dnia niż wczorajszy. Tata szybko się znudził wymyślaniem, na co możemy wydać pieniądze; zapragnął wyjść z domu i faktycznie coś wydać. Mama zadzwoniła ponownie do biura lotto i po powtórnym, poczwórnym upewnieniu się, że wygrana naprawdę jest nasza, powiedziała, że możemy pojechać pociągiem do Londynu i zaszaleć w domu towarowym Topshop na Oxford Street.
Mimo wszystko kupiła nam zniżkowy bilet rodzinny. Kiedy tata zaczął z niej żartować, odparła przez zaciśnięte wargi: „Nie ma sensu trwonić pieniędzy”.
Na miejscu wpadłam w amok, dosłownie. Tata powiedział, że mogę wybrać cokolwiek z całego sklepu. „Stać nas na wszystko”, dodał ze śmiechem. Przymierzyłam chyba tysiąc rzeczy. Powiedzieliśmy ekspedientce, że wygraliśmy w lotto. Gdy już ją przekonaliśmy, że to nie żaden wygłup, pozwoliła mi zabrać do przymierzalni masę strojów, choć normalnie limit wynosi osiem sztuk. A dzisiaj nawet nie pamiętam, co ostatecznie kupiłam. Mnóstwo topów i legginsów do ćwiczeń z linii Ivy Park firmowanej przez Beyoncé, torebkę kuferek, niezwykle uroczą, kolczyki, czapeczkę bejsbolową w cętki, parę letnich sukienek, szorty, oczywiście ileś T-shirtów, pogubiłam się, może ze dwadzieścia, a może trzydzieści, nie wiem. Nie mam też pojęcia, gdzie będę je wszystkie nosiła, ale przypuszczam, że od tej pory będziemy dużo wyjeżdżali, więc chyba jednak będę miała okazję je wszystkie włożyć. Logan obkupił się w bliźniaczym megasklepie Topman, przebijając nawet mnie, bo kiedy nie potrafił się zdecydować na kolor, brał po prostu kilka takich samych rzeczy, tyle że w różnych barwach.
Dojadam płatki, płuczę miseczkę i złapawszy kubek z herbatą, wlekę się po schodach na górę. W swoim pokoju rozkładam na podłodze i łóżku wczorajsze zdobycze. Nie chce mi się wierzyć, że i tak będę musiała włożyć na siebie ten durny mundurek szkolny.
Ktoś puka do drzwi. Spodziewam się zobaczyć mamę, która zaraz każe mi się pośpieszyć, wziąć szybki prysznic i pędzić na autobus, ale to nie mama wiercąca mi dziurę w brzuchu, tylko uśmiechnięty od ucha do ucha tata. Logan stoi w przedpokoju, nadal z mokrymi włosami i ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Najwyraźniej jemu też nigdzie się nie śpieszy.
– Witaj, księżniczko.
Odwzajemniam uśmiech.
– Cześć, tato. Przeglądam właśnie łupy. W dalszym ciągu nie mogę w to uwierzyć. A ty?
– Nie bardzo. – Szczerzy do mnie zęby i pociera jedną ręką włosy, co robi wyłącznie wtedy, gdy jest uradowany. Stojący za nim Logan boksuje powietrze; zaczął wczoraj wieczorem i jak widać, nie przestał, chyba że na czas snu. – Słuchaj… – odzywa się tata z cichym westchnieniem. – Mama prosiła mnie, abym ci przypomniał, że na razie nie dzielimy się z nikim nowiną.
– Wiem, wiem. Ciągle to powtarza.
– Obawia się reakcji innych ludzi.
– Ale właściwie czemu? – wtrąca Logan.
– Och, no wiesz. Ludzie bywają zazdrośni, zachowują się dziwacznie…
– Dziwacznie? Co masz na myśli?
Tata unika odpowiedzi wprost, zamiast tego mówi:
– Mama obawia się o wasze bezpieczeństwo.
– Bezpieczeństwo? – Logan nie posiada się z ekscytacji. – Znaczy ktoś może nas porwać?
– Tego nie powiedziałem – kontruje spokojnie tata.
– Co w takim razie? – Logan wydaje się rozczarowany, że nowo zdobyte bogactwo nie naraża go na bezpośrednie ryzyko.
– Nasz doradca chce z nami pomówić o listach z prośbami. Wiesz, tego typu rzeczy. Domyślam się, że jak prawda wyjdzie na jaw, ludzie zaczną się zwracać do nas o pieniądze.
– Mamy ich całe mnóstwo, więc może część powinniśmy rozdać? – proponuje mój brat, dowodząc, jak bardzo nie zna się na ludziach.
Tata wspaniałomyślnie nie komentuje jego słów, tylko pyta:
– No tak, ale gdzie by to się skończyło? Wesprzemy jakąś organizację charytatywną, oczywiście, że to zrobimy, wcześniej jednak musimy wszystko dobrze przemyśleć.
– A ja i tak nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie będziemy mogli powiedzieć innym – rzucam uśmiechnięta, wyobrażając sobie minę Ridleya i Megan.
Nie mogę się doczekać!
Toma
środa, 6 lutego
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Just My Luck
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Bożena Sęk
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Momentum Ronnarong / Shutterstock.com
Just My Luck
Copyright © Adele Parks 2020
Adele Parks asserts the moral right to be acknowledged as the author of this work.
Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Urszula Gardner, 2022
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2022
ISBN 978-83-67335-47-8
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek