Uzdrawiająca moc uważności. Nowy sposób na życie - Jon Kabat-Zinn - ebook

Uzdrawiająca moc uważności. Nowy sposób na życie ebook

Jon Kabat-Zinn

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W „Uzdrawiającej mocy uważności” pionier światowego ruchu mindfulness opowiada, jak w twórczy sposób zmienić stosunek do własnego ciała i umysłu. Dowiadujemy się, na czym polega neuroplastyczność i jak działa mózg, jak medytacja wpływa na naszą biologię i zdrowie oraz jak uważność pomoże nam poradzić sobie z życiowymi wyzwaniami, w tym z własną śmiertelnością, byśmy w pełni wykorzystali każdą daną nam chwilę.

Ta głęboko osobista, a także „głęboko optymistyczna książka, zakorzeniona w rzetelnej nauce oraz pełna praktycznych wskazówek” (dr med. Andrew Weil) spełni oczekiwania wszystkich czytelników zainteresowanych wpływem uważności na fizyczne i emocjonalne uzdrowienie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 279

Oceny
3,9 (14 ocen)
5
5
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Chochlik1

Nie oderwiesz się od lektury

Przybliżenie osobistych doświadczeń duchowych,które zaprowadziły autora do odkrycia "metody" ujarzmienia umysłu w stresie.
00

Popularność




PRZEDMOWA

Uważność to mądra i potencjalnie uzdrawiająca postawa wobec życiowych doświadczeń. Choć być może trudno w to uwierzyć, stwierdzenie to dotyczy wszystkiego, co nam czy komukolwiek innemu może się przytrafić. Rozwijanie uważności może mieć głęboko pozytywny wpływ nawet na najbardziej dramatyczne sytuacje i ich pokłosie. Jeśli postanowimy przynajmniej przekonać się na własnej skórze, czym są formalna i nieformalna praktyka medytacyjna, zasięg jej skutków może nas zaskoczyć.

Podobnie jak osoby zainteresowane uważnością z innych powodów, większość uczestników warsztatów redukcji stresu w oparciu o uważność (MBSR) odkrywa, że curriculum praktyki uważności układa nam samo życie, gdy stawiamy mu czoła i akceptujemy je w każdej sytuacji, w każdej chwili, z naciskiem na „w każdej”. W przypadku uważności, zarówno jako praktyki, jak i jako sposobu na życie, wyzwanie jak zwykle polega na tym, czy zdołamy odnaleźć mądrą relację z daną chwilą, taką, jaka się jawi, nawet gdy coś nas w niej drażni, odpycha albo przeraża. Czy potrafimy w nowy, radykalny sposób otworzyć się na lekcje, które niesie nam życie i które kryją w sobie wszystkie dane nam chwile?

Moim zdaniem najlepsze określenie sensu „uzdrowienia” to akceptacja rzeczy w ich naturalnym stanie. Nie chodzi w tym wypadku ani o leczenie w postaci pełnego przywrócenia poprzedniego stanu, ani o zwykłe pozbycie się problemów.

Praktyka akceptacji rzeczy w ich naturalnej postaci oraz proces prowadzący do osiągnięcia takiej postawy w dużym stopniu polegają na zbadaniu, czy w ogóle wiemy, jak faktycznie rzeczy się mają, czy może tylko sądzimy, że wiemy. Chodzi więc o sam sposób, w jaki myślimy o swoim położeniu, w jaki mylimy rzeczywistość ze swoimi opowieściami o niej. Po części podejmujemy więc próbę przedefiniowania i tym samym przekształcenia naszego stosunku do rzeczywistości, w tym do naszej oczywistej niewiedzy na temat tego, co przyniesie ze sobą choćby następna chwila. Taka wewnętrzna postawa otwiera przed nami niezliczone, niewyobrażalne możliwości. Dlaczego niewyobrażalne? Dlatego, że bez niej procesy myślowe są przytłoczone przez zdumiewająco nieświadome nawyki naszego własnego umysłu. W tej książce będziemy te nawyki „demontować” jeden po drugim, dosłownie chwila po chwili, torując sobie tym samym drogę do ukrytych pod nimi możliwości, kiedy to, jak pisał Derek Walcott, „będziemy witać samych siebie u własnego progu”.

* * *

W trakcie swoich podróży często spotykam ludzi, którzy wcale o to niepytani oświadczają mi, że uważność zwróciła im życie. Opowiadają straszne historie o tym, co ich spotkało, mówią o zdarzeniach i diagnozach, których nie życzylibyśmy najgorszemu wrogowi. Zwykle ujmują to tak: „Uważność (albo „praktyka”) zwróciła mi życie” lub „uratowała mi życie”. Takiemu wyznaniu najczęściej towarzyszy również przypływ wdzięczności. Uczucia te, przekazane w rozmowie twarzą w twarz, w liście albo w mailu, nieodmiennie robią wrażenie tak autentycznych i wyjątkowych, że nie odnajduję w nich żadnej przesady.

Co ciekawe, każdy, kto angażuje się w systematyczną praktykę uważności, podąża swoją własną, wyjątkową ścieżką, jednocześnie przerabiając ten sam zestaw formalnych praktyk medytacyjnych MBSR (skanowanie ciała, medytacja na siedząco, uważna joga i uważne chodzenie) opisanych w tomie 2 niniejszej serii pt. Obudź się, oczywiście wplatając zarazem uważność w swoje codzienne, zawsze jedyne w swoim rodzaju spotkania z życiem.

Oto przykład takich wyrazów wdzięczności otrzymanych mailem za pośrednictwem mojego brytyjskiego wydawcy. Nadawczyni opatrzyła je tematem „Podziękowanie”:

„Szanowny Panie Profesorze,

Po lekturze wszystkich Pana książek (czasem kilkakrotnej oraz po pokonaniu – jak mi powiedziano – nieuleczalnego raka przełyku piszę, by powiadomić Pana, jak wielką rolę odegrały one w moim powrocie do zdrowia. Właśnie minęło pięć lat od pewnego lipcowego dnia, kiedy to (dość bezdusznie) poinformowano mnie, że «mogę nie dożyć do świąt Bożego Narodzenia. Niektórym udaje się pożyć trochę dłużej. W razie potrzeby proszę dzwonić do hospicjum».

Na chronologii mojej wędrówki zaważyło mnóstwo pomyłek, łącznie z zaplanowaniem radykalnej chemio- i radioterapii na podstawie karty zdrowia innego pacjenta. Wskutek zbyt intensywnej radioterapii złamaniu uległy dwa kręgi w kręgosłupie, dziś jednak, 19 października 2017 roku, rozpoczynam pierwsze sześć tygodni na studiach magisterskich poświęconych uważności na Uniwersytecie Aberdeen. Moje marzenie to zdobycie pełnych kwalifikacji pozwalających mi zaangażować się w opiekę nad pacjentami w lokalnych ośrodkach leczenia raka z wykorzystaniem technik, których nauczyłam się z Pana płyt CD, materiałów wideo i książek. Tylko w pełni wykwalifikowani wolontariusze są przyjmowani do pracy z pacjentami.

Pana książka Życie, piękna katastrofa bardzo mnie zainspirowała i stała się dla mnie biblią w najtrudniejszych chwilach wraz z Gdziekolwiek jesteś, bądź. W tej chwili przygotowuję się do napisania swojego pierwszego obszerniejszego eseju i dowiedziałam się właśnie, że wybrany przeze mnie temat („Medytacja leczy”) nie do końca nadaje się do akademickich dociekań. Wydaje mi się to niezrozumiałe i zastanawiam się, czy mógłby mi Pan doradzić, gdzie szukać inspiracji. (…)

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że lektura Pańskich książek ocaliła mi życie. Powiedziano mi, że niewiele go zostało, więc teraz staram się wykorzystać w pełni każdy oddech. Będę bardzo wdzięczna za Pana wskazówki, które pomogą mi w urzeczywistnieniu marzenia: skutecznego wspierania pacjentów pragnących odkryć swoją własną moc uzdrawiania. Jaki jest najlepszy sposób na uczynienie z tego tematu przedmiotu akademickich badań?

Z wdzięcznością i ciepłymi pozdrowieniami z Aberdeen

Margaret Donald

PS W nadchodzącym roku kończę osiemdziesiąt lat, więc każda minuta się liczy!”.

Oczywiście odpisałem na ten list. Zapewniłem w nim Margaret między innymi o tym, że sądząc po uwagach doradców, jej temat pasował do kierunku współczesnych badań medycznych znacznie lepiej niż ich sugestie. Podsunąłem jej również sporo tytułów prac naukowych uzasadniających wybrany przez nią temat oraz posługiwanie się zamiennie terminami „medytacja” i „leczenie”.

* * *

Kiedy wolontariusze biorący udział w różnych projektach naukowych są badani tomografem po otrzymaniu instrukcji, by nic nie robili i po prostu na czas eksperymentu pozostawali w pozycji leżącej, bardzo aktywizuje się spora sieć neuronalna kory mózgowej umiejscowiona pod środkową linią czoła. Owa sieć, składająca się z szeregu wyspecjalizowanych struktur, została nazwana siecią aktywności bazowej mózgu (DMN, od ang. default mode network), ponieważ kiedy otrzymujemy polecenie, by „nic nie robić” i „po prostu spokojnie leżeć” w tunelu tomografu, nasz umysł przechodzi automatycznie w tryb wędrówki myśli. Kto zgadnie, dokąd ta wędrówka prowadzi? Zgadza się! Oczywiście zanurzamy się w rozmyślania o sobie – to w końcu nasz ulubiony temat. Wciągają nas historie z przeszłości (mojej przeszłości), przyszłości (mojej przyszłości), emocje (moje zmartwienia, moja złość, moja depresja), różne sytuacje życiowe (mój stres, wywierana na mnie presja, moje sukcesy, moje porażki, moja opinia na temat problemów w kraju, na świecie oraz problemów, których przyczyną są „oni”).

Pewne badanie – przeprowadzone na Uniwersytecie Toronto1 – wykazało, że po ośmiotygodniowym treningu MBSR aktywność struktur DMN spadła, natomiast wzrosła aktywność innej sieci, położonej bliżej części skroniowej mózgu. Ta druga sieć bywa określana mianem sieci doświadczania teraźniejszości. Uczestnicy badania, którzy mieli za sobą ośmiotygodniowy trening MBSR, pytani o swoje doznania w czasie eksperymentu mówili, że po prostu byli obecni, oddychali, utrzymując świadomość ciała, myśli, uczuć i dźwięków. A więc przynajmniej metaforycznie (uzyskanie pewności w tym względzie wymaga o wiele więcej badań) możemy stwierdzić, że praktyka uważności nawet w trakcie wyłaniania się kolejnych myśli i emocji przekształca nieświadome (można powiedzieć: bezmyślne) zaabsorbowanie sobą, rozproszenie, pogrążenie w budowaniu narracji oraz zagubienie we własnych myślach w większą przytomność, większą uważność i głębszą świadomość.

Badanie pokazało, że po ośmiu tygodniach MBSR te dwie sieci neuronalne (sieć narracyjna i sieć doświadczania teraźniejszości) przestają być sprzężone. Oczywiście obie nadal funkcjonują. Ostatecznie dla kreatywności i wyobraźni sny na jawie są czasem ważne2. Równie ważne jest odróżnienie od siebie przeszłości, teraźniejszości i wyobrażonej przyszłości, co unaoczni Czytelnikowi historia mojego ojca w rozdziale „Orientacja w czasie i przestrzeni”. Natomiast po ośmiu tygodniach praktykowania uważności może się zdarzyć, że sieć nastawiona na przeżywanie bieżących doświadczeń, usytuowana poza poczuciem czasu, zacznie stymulować sieć aktywności bazowej w taki sposób, że wspólnie stworzą w naszym umyśle raczej więcej mądrości oraz wolności wyboru niż pospolitych automatyzmów oraz nawykowej wiary w narracje o „ja”, które jest zbyt małe, by zbliżyć się w pełni do prawdy o tym, kim jesteśmy już w tej chwili, tu i teraz.

* * *

W ciągu trzynastu lat od chwili pierwszego wydania Coming to Our Senses uważność zaczęła cieszyć się ogromnym zainteresowaniem nauki, a liczba klinicznych dowodów na jej skuteczność rosła wręcz lawinowo. U adeptów uważności odnotowano między innymi zmiany wielkości i gęstości sieci neuronalnej w różnych strukturach mózgu, jak również podwyższoną sprawność komunikacji między jego różnymi obszarami. Pojawiły się badania pokazujące zmiany w ekspresji genów na poziomie chromozomów – zjawisko to znane jest pod nazwą „efektów epigenetycznych” – jak również badania potwierdzające wpływ praktyki na długość telomerów, co stanowi biologiczne odzwierciedlenie skutków stresu, zwłaszcza poważnego stresu. Wymowa wszystkich tych badań oraz setek kolejnych wyników napływających rok w rok sugeruje, iż uważność może wywierać głęboki wpływ na naszą biologię, psychikę, a nawet relacje psychospołeczne. Choć badania naukowe nad medytacją są ciągle w powijakach, cechują się dziś znacznie większą wiarygodnością niż w roku 2005. Osoby zainteresowane znakomicie udokumentowanymi odkryciami w tym zakresie zachęcam do przeczytania wydanej w październiku 2017 książki Altered Traits autorstwa moich kolegów Richarda Davidsona i Daniela Golemana. Ich wnioski opierają się z jednej strony na badaniach mnichów mających za sobą dziesiątki tysięcy godzin praktyki, z drugiej uwzględniają też wpływ treningu MBSR i MBCT. Davidson i Goleman streścili w swojej książce wiele najlepszych badań. Ponieważ dyscyplina, o której mowa, jest bardzo obszerna i szybko się rozwija, nie opisuję tutaj najnowszych badań szczegółowo, choć wymieniam w tekście niektóre z nich. Najnowsze prace poświęcone uważności, napisane głównie przez samych naukowców i skierowane do laików, Czytelnik znajdzie w bibliografii umieszczonej na końcu niniejszego tomu. Towarzyszą im wybrane opracowania specjalistyczne.

* * *

Kiedy formalna praktyka medytacji staje się częścią naszej codzienności, wtedy to samo życie staje się naszym najlepszym nauczycielem uważności. Podsuwa nam również doskonały plan uzdrowienia, zaczynając od miejsca, w którym już się znajdujemy. Rokowania wyglądają znakomicie. Wystarczy tylko, byśmy zaangażowali się całym sercem w praktykę, przekuwając dzięki niej każdą sytuację na nową szansę. Każda sytuacja, bez względu na to, jak niechciana czy przykra, to otwarte drzwi wiodące do uzdrowienia. W świecie uważności jako praktyki i jako sposobu na życie takich drzwi jest bez liku. Wszystkie prowadzą w końcu w tę samą stronę, do świadomości, naszego serca, naszej wrodzonej pełni i piękna. Owa pełnia i piękno już teraz są naszym udziałem, już teraz do nas należą wraz z nieodłącznym potencjałem przebudzenia i nieoddzielną od niego mądrością dostępną nawet w najtrudniejszych warunkach.

Podjęcie regularnej praktyki uważności wymaga zasadniczej zmiany stylu życia. Uczestnicy treningu MBSR są o tym informowani przy zapisach na zajęcia, ale też szybko zdobywają w tym zakresie doświadczenie z pierwszej ręki. Kiedy choćby tytułem eksperymentu bez reszty poddajemy się rygorystycznej dyscyplinie formalnej praktyki, odkrywamy, że mamy dużo swobody w wyborze swojego stosunku do niechcianych albo przerażających doświadczeń życiowych, i to bez negowania, niezależnie od tego, jak bardzo są niepożądane czy straszne. Kultywowanie uważności, zarówno w postaci formalnej praktyki, jak i sposobu na życie, pozwala nam odnaleźć ogromne wewnętrzne zasoby, po które możemy sięgnąć w obliczu niepożądanych, stresujących, bolesnych albo przerażających doświadczeń. Zauważamy w końcu niezliczone możliwości, by zwrócić się ku temu, co się wydarza, i raczej się z tym zaprzyjaźnić, a nie uciekać lub się przed tym kryć. Dlaczego? Z tego prostego powodu, że z czymkolwiek mamy do czynienia, to już i tak się dzieje. To samo dotyczy zdarzeń wyczekiwanych, przyjemnych, kuszących i wszelkiego rodzaju przywiązania. One też mogą stać się przedmiotem naszej uwagi, dzięki czemu nie będziemy w nie aż tak uwikłani lub nawet – na szkodę swoją i innych – od nich uzależnieni.

Właśnie tutaj pojawia się zadanie dla uważności. To naprawdę nowy sposób życia, nowe podejście do rzeczy jawiących się przed nami w tej właśnie chwili bez względu na okoliczności i przekonania dotyczące ewentualnych konsekwencji w przyszłości. Dzięki praktyce w kluczowych momentach będziemy potrafili odnaleźć się w stanie wolnym od wyciągania wniosków, będziemy umieli zaakceptować to, że nie wiemy, co dalej, przynajmniej w danej chwili. Zaznajomienie się z poczuciem, a nawet zadomowienie się w nim, że nie wiemy, co dalej, jest samo w sobie formą głębokiej, uzdrawiającej inteligencji. Przede wszystkim ten rodzaj inteligencji uwalnia nas od rażąco ograniczających i nietrafnych scenariuszy, najczęściej zakorzenionych w strachu, które wciąż niestrudzenie dla siebie piszemy, nigdy ich jednak nie weryfikując. Prawdopodobnie właśnie tak należałoby zakwalifikować większość myśli, które tak cenimy. Uważamy, że wiemy, jak sprawy powinny wyglądać. Ale czy naprawdę możemy być tego pewni?

Z początku takie nowe podejście do życia może robić wrażenie jedynie niewielkiej zmiany w postrzeganiu siebie i świata. Jednocześnie jednak jest to zmiana fundamentalna oraz potencjalnie równie wyzwalająca jak w przypadku Margaret Donald, autorki przytoczonego listu. Kiedy ludzie czasem opowiadają z wielkim przejęciem, jak praktyka uratowała im życie, podejrzewam, że prawdziwym bohaterem ich opowieści jest ta wcale nie tak mała zmiana.

Druga książka niniejszego cyklu, Obudź się, opowiada szczegółowo przede wszystkim o tym, ile nieprzerwanych starań, łagodności i troski wymaga formalna i nieformalna praktyka uważności. Dzięki takiemu przygotowaniu możemy teraz wkroczyć na ścieżkę uważności, możemy uczynić z niej nowy sposób życia, nowy sposób istnienia. Gdyby uważność porównać do brylantu, każdy rozdział moglibyśmy uznać za jedną z niezliczonych, niepowtarzalnych faset jego szlifu, stanowiących jednocześnie punkt dostępu do krystalicznej struktury naszej własnej pełni i piękna.

Sięgając po inną metaforę, możemy powiedzieć, że uważność oddaje do naszej dyspozycji komplet perfekcyjnie wykonanych soczewek, umożliwiających głęboki wgląd w życie z różnych perspektyw, wgląd świeży i akceptujący w każdej upływającej chwili. W Części 2 przedstawiam całą paletę takich soczewek i podejść, przy czym wiele z nich opiera się na moich osobistych doświadczeniach. Zarazem każdy, kto choćby na próbę całkowicie zaangażuje się w praktykę uważności, odnajdzie we własnym życiu nieprzebrane zasoby inspiracji.

Ostatecznie, być może dzięki któremuś z tych narzędzi, uda Ci się zrobić użytek z własnych, jedynych w swoim rodzaju wyzwań, by – jak poetycko podpowiada ostatni rozdział niniejszej książki – powitać samą siebie, siebie samego u własnego progu. Być może w ten sposób rozpoznasz, odzyskasz i obejmiesz na nowo w posiadanie swoją wrodzoną pełnię i piękno. Coś takiego może nastąpić tylko z chwili na chwilę, zwłaszcza gdy postanowisz żyć tak, jak gdyby to życie naprawdę miało sens, jak gdyby miało sens teraz, w jedynej chwili, jaką Ty czy ktokolwiek z nas ma do dyspozycji.

Pacjentom naszego szpitala, którzy przychodzą na trening MBSR w Klinice Redukcji Stresu, przypominamy zwyczajowo, że „dopóki oddychają, wszystko jest z nimi w porządku bardziej niż nie w porządku, bez względu na to, co poszło źle”. Rozwijanie uważności jest sposobem wlania nowej dawki energii – w formie uwagi, świadomości i akceptacji – w to, co już jest w Tobie w porządku, co już jest kompletne. Jeśli potrzebujesz pomocy, wsparcia i terapii, nie jest to ich substytut, lecz dopełnienie.

Życzę Ci wszystkiego najlepszego w drodze ku tej życiowej przygodzie.

Jon Kabat-Zinn Northampton, USA 16 maja 2018

CZĘŚĆ 1

POTENCJAŁ UZDROWIENIA

ŚWIAT CIAŁA I UMYSŁU

(Ludzie) winni wiedzieć, że mózg i tylko mózg jest źródłem wszystkich naszych przyjemności, radości, zabawy i dowcipów, jak i smutków, cierpień, żalów i łez. To dzięki niemu, w szczególności, potrafimy myśleć, widzieć, słyszeć oraz odróżniać brzydotę od piękna, zło od dobra, przyjemność od przykrości. (…) Nic innego, tylko on sprawia, że popadamy w szaleństwo i majaki, to przez niego dopada nas trwoga i lęk, w nocy czy za dnia. To on przyprawia nas o bezsenność, przez niego popełniamy niefortunne pomyłki i popadamy w bezcelowy niepokój. Przez niego jesteśmy roztargnieni, przez niego popełniamy czyny sprzeczne z obyczajem. Wszystkie te przypadłości powoduje mózg, gdy nie jest zdrowy, a staje się nienormalnie gorący, zimny, wilgotny czy suchy, albo cierpi na innego rodzaju nienaturalną dolegliwość, do której nie nawykł. W szaleństwo popada, gdy jest zawilgocony. Gdy mózg ponad normę jest wilgotny, z konieczności zaczyna się poruszać, a gdy to czyni, ani wzrok, ani słuch nie zaznają spokoju i postrzegają raz jedną, raz inną rzecz, a język porusza się przy każdej okazji zgodnie z tym, co posłyszane albo zobaczone. Człowiek może wszakże należycie myśleć zawsze, gdy mózg trwa w spokoju.

Tekst przypisywany Hipokratesowi

V w. p.n.e.

(Źródło: Eric Kandel i James Schwartz, Principles of Neural Science, wyd. 2, 1985)

ŚWIADOME ODCZUWANIE

Sentient(ang.) – odczuwający: 1. posiadający doznania zmysłowe, świadomy; 2. doświadczający doznań lub uczuć (łac.:sentient– imiesłów współczesny odsentire, odczuwać. Rdzeńsentw jęz. ang. – zmierzać do, ku, tzn. zmierzać w myślach).

American Heritage Dictionary of the English Language

Czy kiedykolwiek zauważyliście, że wszystko jest w nas doskonałe, w znaczeniu doskonałości tego, co już jest obecne? Zastanówmy się nad tym przez chwilę: każdy z nas rodzi się, rozwija, dorasta, żyje własnym życiem, dokonuje wyborów, doświadcza różnych zdarzeń. Ostatecznie, jeśli nasze życie nie zostaje nagle przerwane – a nawet wtedy, gdy nas to spotyka – jakoś sobie z nim radziliśmy. Wykonywaliśmy swoją pracę, wnieśliśmy swój wkład, zostawiliśmy po sobie jakąś spuściznę. Wchodziliśmy w związki z innymi ludźmi i ze światem, a może nawet nasze życie było przepełnione miłością. Nieuchronnie jednak starzejemy się, a jeśli mamy dość szczęścia, dojrzewamy na niezliczone sposoby, dzieląc życie z innymi i uczestnicząc w otaczającym nas świecie, zadowoleni albo rozczarowani. W końcu umieramy.

Doświadczył tego każdy, kto kiedykolwiek pojawił się na ziemi. Mnie również to dotyczy. Ciebie też. Taki jest ludzki los. Ale nie ogranicza się on wyłącznie do tego.

Nie miał to być obraz karykaturalny, jednak to zniekształcone, zredukowane spojrzenie jest przygnębiająco niepełne. Istnieje bowiem jeszcze jeden element, tak współobecny w naszym życiu, tak kluczowy dla jego rozwoju, tak ściśle wpleciony w tkankę kolejnych danych nam chwil, tak oczywisty, że prawie nie bierzemy go pod uwagę. Owa esencja nie tylko czyni każdego z nas tym, kim jest, lecz również obdarza nas ogromem potencjału, którego najczęściej nie zauważamy, nie mówiąc już o poświęceniu mu należnej uwagi czy o pełnym jego wykorzystaniu. Chodzi oczywiście o świadomość, o tak zwane odczuwanie, o naszą zdolność poznawania i rozumienia, o nasze subiektywne doświadczanie.

Tak czy owak, nadaliśmy swojemu gatunkowi i podgatunkowi nazwę homo sapiens sapiens (z podwójną dawką imiesłowu teraźniejszego od sapere – kosztować, postrzegać, wiedzieć, być kimś rozumnym). Wnioski, jakie z tego wynikają, są dość jasne. Uważamy, że od innych gatunków odróżniają nas rozum, poznanie i świadomość. Jednak w codziennym życiu ową rozumność uznajemy za tak oczywistą, że staje się ona dosłownie niewidoczna, odległa, a jakimś mglistym uznaniem darzymy ją tylko w najlepszym wypadku. Nie wykorzystujemy do końca swojej rozumności, choć to ona definiuje nas w każdej chwili naszego życia, zarówno na jawie, jak i we śnie.

To świadome odczuwanie nas napędza. To dzięki niemu jesteśmy czymś więcej niż zwykłym mechanizmem, który czuje i myśli. Choć jak wszystkie istoty kierujemy się postrzeganiem, potrafimy wznieść się na poziom mądrości. To dar wyróżniający nas w tym małym świecie. Świadome odczuwanie określa nasze możliwości, ale w żadnym wypadku ich nie ogranicza. Jesteśmy gatunkiem realizującym się w obrębie własnej natury. Bez przerwy się uczymy, w konsekwencji zmieniając zarówno siebie, jak i otaczający nas świat, i jak na wciąż rozwijający się gatunek osiągnęliśmy ten etap rozwoju w zdumiewająco krótkim czasie.

Neuronauka wie dziś bardzo dużo o umyśle i mózgu, każdego dnia coraz więcej. Nie rozumie jednak istoty świadomego odczuwania, ani tego, jak ono powstaje. Świadome odczuwanie pozostaje więc ogromną zagadką, niezgłębioną tajemnicą. Najwyraźniej materia zorganizowana na odpowiednim poziomie złożoności może uchwycić świat myślą i poznawać go. Umysł się jawi. Świadomość się wyłania. A my nie mamy pojęcia, jak do tego dochodzi. Dla neuronauki poznawczej to naprawdę twardy orzech do zgryzienia.

Odwrócony, dwuwymiarowy obraz na siatkówce oka to jedno. Natomiast żywe doświadczenie zewnętrznego, trójwymiarowego świata wokół ciała, świata robiącego wrażenie rzeczywistego, świata, którego możemy dotykać, poruszać się w nim i być go świadomym, a nawet wyczarować w najmniejszych szczegółach w wyobraźni z zamkniętymi oczami, to coś zupełnie innego. Przy okazji odtwarzania świata w wyobraźni powstaje również pewne poczucie osoby, poczucie przyglądającego się wszystkiemu obserwatora, poczucie kogoś, kto poznaje to, co poznawalne. Wciąż jednak jest to tylko wywoływanie, wytwór umysłu, dosłownie zmyślenie, budowanie świata z cegiełek doznań zmysłowych. Owa synteza opiera się po części na przetwarzaniu szerokiej palety informacji płynących ze zmysłów. Pracuje nad nią mózg, cały system nerwowy i w gruncie rzeczy całe ciało. To naprawdę niezwykłe osiągnięcie, zarazem ogromna tajemnica i niesamowity dar dla nas wszystkich, nawet jeśli uznajemy go za oczywistość.

Francis Crick, neurobiolog i współodkrywca struktury molekularnej DNA, zauważył, że „…mimo całej tej pracy (w dziedzinie psychologii, fizjologii, biologii molekularnej i biologii komórkowej widzenia) w rzeczywistości nie wiemy, na czym widzenie polega”. Nawet kolor, niebieski czy jakikolwiek inny, nie istnieje ani w fotonach składających się na światło o danej długości fali, ani nigdzie w oku czy w mózgu. Jednak kiedy w słoneczny dzień spoglądamy na bezchmurne niebo, wiemy, że ma ono kolor niebieski. Skoro więc nie wiemy, na czym polega widzenie, to z fizjologicznego punktu widzenia tym bardziej nie możemy rozumieć, jak cokolwiek poznajemy.

Steven Pinker, językoznawca i neuropsycholog ewolucyjny, w swojej książce Jak działa umysł3, pisze o świadomym odczuwaniu jako oddzielnym zjawisku samym w sobie:

W dziedzinie badań umysłu świadome odczuwanie unosi się wysoko nad łańcuchami przyczynowymi psychologii i neurobiologii (…) Nie możemy wygnać świadomego odczuwania z naszych dyskusji ani zredukować go do kwestii dostępu do informacji, ponieważ na nim polega nasze moralne rozumowanie. Pojęcie świadomego odczuwania leży u podstaw naszej pewności, że tortury są złe, że zniszczenie robota jest zniszczeniem własności, ale zniszczenie człowieka jest morderstwem. To jest przyczyna, dla której śmierć bliskiej osoby nie powoduje tylko użalania się nad sobą, ale niepojęty ból wynikający z wiedzy, że myśli i przyjemności tej osoby znikły na zawsze.

Crick twierdzi jednak, że świadome odczuwanie, poczucie sprawczości „ja” oraz każde doświadczenie kojarzone z umysłem jest ostatecznie wynikiem aktywności neuronów, zjawiskiem powstającym w strukturze mózgu dzięki jego aktywności, a za impulsami neurochemicznymi i neuroelektrycznymi nie kryje się żaden aktywny podmiot:

„Większość z nas utrzymuje w umyśle wyobrażenie ukrytego gdzieś we wnętrzu mózgu małego mężczyzny (albo kobiety), który śledzi (albo przynajmniej bardzo stara się śledzić) wszystko, co dzieje się wokół. Pozwolę sobie nazwać to przekonanie Błędem Homunkulusa (homunkulus to w języku łacińskim «człowieczek»). Wielu ludzi rzeczywiście tak się czuje – i fakt ten, w swoim czasie, będzie wymagał wyjaśnienia – natomiast nasza Zdumiewająca Hipoteza mówi, że tak nie jest. Z grubsza rzecz biorąc, mówi ona, że «wszystko to robią neurony». W mózgu muszą istnieć struktury lub procesy, które, w jakiś tajemniczy sposób, zachowują się, jakby do pewnego stopnia pokrywały się z mentalnym wyobrażeniem homunkulusa”.

Filozof John Searle odpowiada na to tak: „Jak to możliwe, że fizyczna, obiektywna, ujmowalna ilościowo aktywność neuronów staje się przyczyną jakościowych, osobistych, subiektywnych doświadczeń?”. To wielkie wyzwanie w świecie robotyki, w którym naukowcy próbują nauczyć maszyny takich rzeczy jak koszenie trawnika, gdy przychodzi na to czas, albo wyjęcie czystych naczyń ze zmywarki, a więc rzeczy (jak mówimy) w ogóle niewymagających myślenia, a jednak stanowiących dla robotów problemy niezwykle trudne. Ponadto, jak wiemy, w przeżywającej niesłychany rozwój dziedzinie sztucznej inteligencji zaprojektowane przez człowieka maszyny projektują teraz i konstruują (albo przynajmniej mają swój wkład w ten proces) maszyny kolejnej generacji. Kolejne generacje maszyn są coraz bardziej złożone i w trakcie procesu takiej ewolucji „uczą się”. Na pewnym poziomie zaczynają robić wrażenie, jakby miały własne uczucia i faktycznie myślały, choć jest to możliwe dzięki działaniu układów scalonych, a nie neuronów, a przynajmniej zdają się naśladować albo symulować zachowania, które uznalibyśmy za bardzo podobne do świadomego działania, inteligencji i emocji. Oczywiście w pewnym sensie jest również możliwe, że poprzez nasze neurony jesteśmy w rzeczywistości wyrafinowanymi „odbiornikami” rozproszonego, wyższego rzędu „umysłu”, który jest jedną z właściwości wszechświata. Niektórzy uważają, że obecnie nie możemy wykluczyć takiej możliwości.

To fascynujące rozważania, podobnie jak dziedziny nauki oraz filozofii, które parają się takimi zagadnieniami, jak neuronauka poznawcza, fenomenologia, badania nad sztuczną inteligencją i tak zwana neurofenomenologia. Nasze zadanie nie polega jednak na tym, byśmy zbyt głęboko wchodzili w rozmaite teorie na temat świadomego odczuwania, a także związane z nimi spory naukowe i filozoficzne. Polega ono raczej na podstawowym i bardziej prozaicznym rozpoznaniu w świadomym odczuwaniu naszego fundamentalnego potencjału, a następnie na znalezieniu sposobu, jak tę nadzwyczajną zdolność rozwijać, co oczywiście podsuwa niezliczone okazje do odkrywania granic naszej wiedzy. Wiedzę, że czegoś nie wiemy, musimy cenić równie wysoko jak wszystkie nasze odkrycia, jeżeli nie bardziej. To sfera wnikliwości i mądrości, którą w pewnym sensie możemy nazwać kwintesencją człowieczeństwa.

Pod koniec treningu terapii poznawczej w oparciu o uważność przeznaczonego dla psychologów pewien terapeuta, który siłą rzeczy od rana do wieczora pracuje z ludźmi i ich emocjami, stwierdził: „Oddzielam się murem od ludzi. Nie wiedziałem, że tego nie wiem”.

Nasze życie aż nazbyt często toczy się pod dyktando ograniczeń wynikających z nawyków oraz uwarunkowań, z których zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, choć to one kształtują przeżywane przez nas chwile, nasze wybory, doświadczenia, reakcje emocjonalne, nawet wtedy, gdy we własnym przekonaniu stać nas na więcej. Już choćby to wskazuje na faktyczne ograniczenia procesu myślenia.

Co jednak ciekawe, sama świadomość, a więc cały poziom świadomego odczuwania i rozmaitych rodzajów inteligencji, trwa w nieustannej gotowości, by wspierać nas w uwalnianiu się od tego uwarunkowania. Dzięki niej możemy poszerzać domenę odczuwania, pogłębiając kontakt z rzeczywistością oraz zyskując szansę na autentyczne zrozumienie, a to właśnie ma na myśli neurolog behawioralny Antonio Damasio, gdy mówi o „czuciu, co się wydarza”.

Świadome odczuwanie jest bliżej nas, niż możemy sobie wyobrazić. Świadomość jest naszą naturą, jest obecna w naszej naturze. Jest w naszym ciele, spleciona z naszym człowieczeństwem. Za Tybetańczykami można powiedzieć, że poznanie, jego niekoncepcyjna, poznawcza właściwość, jest istotą tego, co nazywamy umysłem wraz z pustką i bezgraniczną przestrzenią, co w buddyzmie tybetańskim uznawane jest za uzupełniający aspekt tej samej istoty.

Świadomość jest w nas wbudowana. Nic na to nie poradzimy: posiadamy świadomość. To konstytutywna cecha naszego gatunku. Jest zakorzeniona w naszej biologii, ale dalece poza nią wykracza. Świadomość to to, czym w swojej istocie jesteśmy. Jeśli jednak nie będzie pielęgnowana i doskonalona, jeśli nie będzie w pewien sposób chroniona, wtedy okaże skłonność do przemieniania się w ugór. Pozostaje wtedy słaba i niedorozwinięta, nie wyrasta ponad poziom jałowego potencjału. W sferze dostrzegania spraw wykraczających poza koniec własnego nosa potrafimy być dość bezduszni i niewrażliwi, bardziej pogrążeni w letargu niż przytomni. Potrafimy ignorować swój egoizm, a tym samym możliwość zrozumienia, jak jest ograniczający i lekkomyślny. Świadome odczuwanie, kultywowane i rozwijane, wnosi światło zarówno w nasze życie, jak i w otaczający nas świat, obdarza nas wolnością trudną wręcz do wyobrażenia, choć to z niego przecież wyobraźnia się wyłania.

Świadome odczuwanie obdarza nas także mądrością, która może uwolnić nas od skłonności do świadomego czy nieświadomego krzywdzenia, może zaleczyć rany oraz nauczyć nas szacunku dla suwerenności i nienaruszalności wszystkich istot.

BEZ URAZY, ALE CZY NA PEWNO JESTEŚMY TYMI, ZA KTÓRYCH SIĘ UWAŻAMY?

Prawdziwą wartość człowieka poznaje się przede wszystkim po tym, w jakim zakresie i w jakim znaczeniu uwolnił się od swojego „ja”.

Albert Einstein

Jako studentom biologii wbijano nam do głowy (jedna z wielu metafor używanych w szkolnictwie wyższym), że: życie jest posłuszne prawom fizyki i chemii, a zjawiska biologiczne stanowią jedynie ich wypadkową; życie jest bardzo złożone, jego molekuły są znacznie bardziej wyrafinowane niż o wiele prostsze struktury atomowe i molekularne materii nieożywionej, a ich wzajemna relacja jest znacznie bardziej dynamiczna, nie jest to jednak powód, by zakładać istnienie jakiejś nadzwyczajnej „ożywiającej” je siły „witalnej”; nie ma nic niezwykłego w mieszance dość czułych na wpływy, niepowtarzalnych warunków, niezbędnych, by składniki oraz struktury żyjących organizmów współdziałały, tworząc żywą, rosnącą, dzielącą się komórkę. Te same zasady dotyczą coraz bardziej skomplikowanych form życia, rozgałęziających się na królestwo roślin i zwierząt, naszej gromady ssaków oraz coraz bardziej złożonych układów nerwowych i wreszcie pojawienia się człowieka.

Innymi słowy, choć nie rozumiemy w pełni, co nazywamy „życiem” nawet na poziomie pojedynczej komórki, nawet w przypadku organizmu tak „prostego” i jednokomórkowego jak bakteria, nie ma żadnego niezbywalnego powodu, by takiego organizmu nie stworzyć i rzeczywiście w roku 2010 stworzono syntetyczną bakterię. Wcześniej, w równie przełomowym eksperymencie, badacze zsyntetyzowali od podstaw wirusa polio, posługując się prostymi substancjami i informacją o kodzie genetycznym wirusa ściągniętą z internetu. Po jego stworzeniu wykazano, że wirus zaraża, może się replikować i produkować w żywej komórce więcej wirusów. W ten sposób udowodniono, że jego istnienie nie wymaga ingerencji żadnej „zewnętrznej” siły witalnej. Oczywiście z tego typu badaniami wiążą się poważne kwestie etyczne.

Pogląd, jakoby nie istniała „zewnętrzna” niematerialna siła ożywiająca żywe organizmy, jest cenionym w biologii murem obronnym dającym odpór tak zwanemu witalizmowi, to jest przekonaniu, iż poza naturalnymi, wymagającymi ogromnej ilości czasu procesami objaśnianymi przez fizykę, chemię, biologię oraz selekcję naturalną, do powstania życia z jego wyjątkowymi właściwościami konieczna jest obecność specjalnej energii. Podejście to uznaje świadome odczuwanie za jeden z elementów takiej energii. Witalizm był uznawany za podejście o charakterze mistycznym, irracjonalnym, antynaukowym, za podejście po prostu błędne i z perspektywy historycznej, oczywiście, był i jest błędny. To jednak nie znaczy jeszcze, że redukcjonistyczny i czysto materialistyczny pogląd jest tym samym słuszny. Istnieje wiele sposobów badania i rozumienia tajemnicy życia poprzez dociekania naukowe. Istnieją też takie, które szanują wyższy porządek zjawisk oraz wyłaniające się z niego właściwości.

Z punktu widzenia biologii u podstaw żywych organizmów, łącznie z nami, nie ma nic poza bezosobowym mechanizmem. Z tego punktu widzenia powstanie życia jest częścią większej całości, ewolucji całego wszechświata oraz wszystkich uporządkowanych struktur i procesów w jego obrębie. Ziemia powstała z chmury międzygwiezdnego pyłu otaczającego rodzącą się gwiazdę, nazywaną przez nas Słońcem. Ów pył pozostał po wcześniejszych gwiazdach rozszarpanych przez grawitację. Poza wodorem to w ich piecach powstały atomy stanowiące budulec naszych ciał i wszystkiego, co nas otacza. W pewnym momencie, mniej więcej trzy miliardy lat temu, gdy na młodej jeszcze Ziemi zapanowały sprzyjające warunki, w ciepłych zbiornikach i oceanach biomolekuły zaczęły ulegać procesom naturalnej nieorganicznej syntezy. Proces ten trwał miliony lat i prawdopodobnie jego katalizatorami były wyładowania atmosferyczne, obecność iłów i innych nieożywionych mikrośrodowisk. Z czasem doszło do reakcji, w których różne wspomniane składniki, zgodnie z prawami chemii, połączyły się w podstawowe łańcuchy polimerowe nukleotydów (podstawowych składników DNA i RNA) oraz posiadające wyjątkowe właściwości aminokwasy.

Łańcuchy polinukleotydów mają zdolność przechowywania ogromnych ilości informacji. Zawierają między innymi instrukcje dokładnego samopowielania, zachowującego zgromadzone informacje oraz instrukcje wprowadzania pod wpływem różnych warunków niewielkich zmian, dzięki czemu powstają odmienne warianty molekuł zwane mutacjami, co niekiedy bywa źródłem przewagi w rywalizacji o zasoby. Informacja zapisana w łańcuchach polinukleidowych jest przekształcana w linearną sekwencję aminokwasów składających się na łańcuchy aminokwasów złożonych, zwanych, gdy się zawijają, białkami. Białka w postaci enzymów to konie robocze komórek, biorące udział w tysiącach reakcji chemicznych. Efektem reakcji z udziałem enzymów są niezliczone kluczowe składniki budowy komórek zwane białkami strukturalnymi.

Nie wiemy, jak doszło do powstania pierwszej komórki, choćby najbardziej prymitywnej. Jednak z punktu widzenia biologii mechanizm jej powstania może być zrozumiany i zostanie odkryty. Będzie to jedynie wymagało głębszego wglądu w funkcjonowanie molekuł, które nie podlegają żadnej innej ożywiającej je sile poza zdolnością wchodzenia w reakcje przy sprzyjających warunkach. W obecności wielu innych podobnych substancji dochodzi wówczas do powstania nowych, trudnych do przewidzenia struktur, a co najważniejsze, częścią tego procesu jest ustabilizowanie, magazynowanie oraz ponowne wykorzystywanie informacji sterujących jego przepływem. W tym znaczeniu, skoro powstanie gwiazd i planet zalicza się do warunków niezbędnych dla przebiegu reakcji chemicznych, na których opiera się życie, samo życie jest naturalnym przedłużeniem ewolucji wszechświata. Świadomość wyłaniająca się w obrębie tak powstałego życia nadal podlega tym samym prawom fizyki i chemii. Jej powstanie w sprzyjających warunkach jest również możliwe, zwłaszcza gdy odpowiednim procesom towarzyszy presja selekcyjna wspierająca ten poziom złożoności. Powstanie świadomości uznaje się zatem za naturalny, nawet jeśli bardzo mało prawdopodobny, skutek biologicznego procesu ewolucyjnego, niezależnego od napędzających go sił, od celu czy mistycznych wpływów.

Jeśli świadomość, a przynajmniej świadomość oparta na reakcjach chemicznych, jest wbudowana w ewoluujący wszechświat jako element potencjalnie możliwy albo nawet niezbywalny przy założeniu odpowiednich warunków początkowych oraz odpowiedniej ilości czasu, można stwierdzić, że świadomość wyłaniająca się w żywych organizmach jest, jak już zauważyliśmy, sposobem, poprzez który ów wszechświat może sam siebie poznawać, obserwować i rozumieć. W porównaniu z niewyobrażalnym ogromem wciąż rozszerzającego się kosmosu zamieszkujemy nieskończenie małą drobinę materii. Rodzaj tworzywa, które składa się na nasze ciała, planety, a nawet gwiazdy, to prawdopodobnie jedynie mały procent substancji i energii wszechświata4, a jednak to nam, homo sapiens sapiens, w znacznie większym stopniu niż jakiemuś innemu gatunkowi przypadł w udziale dar świadomości. W tym podejściu nie zostaliśmy obdarzeni świadomością ze względu na nasze domniemane cnoty, lecz ze względu na czysty przypadek, kaprysy presji doboru ewolucyjnego oddziałującego na niektóre ssaki naczelne zamieszkujące w koronach drzew. Część z nich z czasem przyjęła postawę wyprostowaną i przeniosła się na stepy. Skutkiem tej zmiany były swobodne teraz ramiona i ręce oraz mózgi, które zaczęły mieć do czynienia ze znacznie szerszą paletą wyzwań. Owe naczelne były oczywiście naszymi bezpośrednimi przodkami. Nie ulega wątpliwości, że kluczowym zagadnieniem naszych czasów jest to, jaki użytek indywidualnie oraz jako gatunek robimy z odziedziczonej przez nas świadomości. Bezosobowa natura biologicznego poglądu na organizmy żywe warta jest podkreślenia, ponieważ bardzo wyraźnie mówi, że rozwój życia nie wiąże się z żadnym nieodłącznym od niego wymiarem mistycznym. Z punktu widzenia biologii świadomość nie steruje tym procesem, lecz jest jego skutkiem – nawet przy założeniu, że jej istnienie było w ów proces wplecione. Niemniej gdy świadomość się wyłania i jest doskonalona, jej wpływ na wszystkie aspekty życia może być bardzo głęboki. Widać go w naszych decyzjach dotyczących stylu życia, wykorzystania energii oraz rozumienia naszego wpływu na losy świata. Świadome odczuwanie mogło powstać wyłącznie pod pewnymi warunkami, których pojawienie się wcale nie było takie pewne. Oczywiście gdyby do ich pojawienia się nie doszło, nie byłoby nikogo, kto mógłby odnieść się do ich braku.

Skoro powstaliśmy w wyniku działania bezosobowych przyczyn i okoliczności zależnych od praw fizyki i chemii, jeśli za tym wszystkim nie kryje się żadna „ożywiająca siła”, staje się jasne, dlaczego antywitalizm nauki, zwłaszcza biologii, prowadzi do tezy, iż dusza jako witalny ośrodek żyjącej istoty, który działa, opierając się na prawach spoza sfery fizyki i chemii, po prostu nie istnieje. W XVII wieku Kartezjusz oświadczył, że siedliskiem duszy jest położona w głębi mózgu szyszynka. Współczesna neurobiologia stwierdziłaby raczej, że wprawdzie szyszynka pełni wiele ważnych funkcji, ale nie może powoływać duszy do istnienia, ponieważ nie ma podstaw, by postulować istnienie niematerialnego trwałego bytu czy energii władających organizmem albo na niego wpływających, by nadać kierunek jego życiu. Nie znaczy to, że życie i świadome odczuwanie nie są okryte głęboką tajemnicą, że nie mają w sobie nic świętego. Wszechświat jako taki kryje w sobie ogromną tajemnicę. Nie znaczy to również, że nie możemy w ogóle mówić o duszy w znaczeniu najgłębszych pobudek naszej psychiki i serca, czy o duchu jako źródle wzniosłości i przemiany. Ze stanowiska nauki nie wynika także, że nasze osobiste uczucia czy pomyślność nie są ważne, że etyka, moralność i poczucie świętości nie opierają się na żadnych podstawach. W gruncie rzeczy możemy pokusić się o stwierdzenie, że naszym powołaniem jako czujących istot, naszą naturą jest zgłębianie własnego położenia z szacunkiem i zadziwieniem, jest badanie oraz doskonalenie świadomego odczuwania, oddanie go w służbę pomyślności wszystkich istot, a także w służbę temu, co w naszym żyjącym świecie najpiękniejsze i najświętsze – tak święte, że ze znacznie większą determinacją niż dotąd sięgnęlibyśmy po wszelkie środki ostrożności, zanim nasz przedwcześnie dojrzały gatunek wyrządzi światu szkody lub nawet go zniszczy z kretesem.

Buddyści podzielają pogląd o fundamentalnie bezosobowej naturze zjawisk. Jak widzieliśmy w Sutrze Serca (patrz: tom 1 cyklu, Medytacja to nie to, co myślisz, rozdz. pt. „Pustka”), Budda na podstawie osobistego doświadczenia nauczał, że cały poznawalny świat – to, co nazywał pięcioma skandhami (skupiskami): formy, uczucia, postrzeżenia, impulsy i świadomość – jest pozbawiony jakichkolwiek trwałych, samoistnych właściwości. Tych, którzy podejmą próbę odnalezienia trwałej, niezmiennej tożsamości ukrytej pod dowolnym zjawiskiem, ożywionym czy nieożywionym, czeka niepowodzenie. Dotyczy to również poszukiwania takiej tożsamości w człowieku. Wszystko bowiem połączone jest siecią wzajemnych powiązań, a każde wyłonienie się jakiejś formy lub procesu zależy od nieustannie zmieniających się przyczyn i okoliczności poszczególnych przejawów oraz ich indywidualnych właściwości. Budda wzywa nas, byśmy sami sprawdzili, czy jego słowa odpowiadają prawdzie, czy jaźń rzeczywiście jest zwykłym wytworem, konstruktem, podobnie jak do pewnego stopnia nasze zmysły łączą siły, by zbudować obraz świata jawiącego się „na zewnątrz” i poczucie postrzegającej go osoby „wewnątrz”.

Skoro tak, to jak to się dzieje, że mamy poczucie istnienia jaźni, że określoną jaźń sami posiadamy i to ona doświadcza skutków wydarzeń, ona inicjuje nasze działania, odczuwa? Jak to się dzieje, że budząc się rankiem, jesteśmy tymi samymi osobami i rozpoznajemy się w lustrze? Odpowiedzi współczesnej biologii (neuronauki poznawczej) i buddyzmu brzmiałyby tak samo: poczucie jaźni jest swego rodzaju złudzeniem, które przerodziło się w trwały jednostkowy i kulturowy nawyk. Niemniej zarówno biolodzy, jak i buddyści są przekonani, że jeśli zaangażujemy się w proces systematycznego poszukiwania jaźni, nie znajdziemy trwałego, niezależnego „ja”. Możemy go poszukiwać w „swoim” ciele, w jego komórkach, w wyspecjalizowanych gruczołach, w systemie nerwowym, mózgu, w „swoich” emocjach, przekonaniach, myślach, związkach czy dowolnym innym miejscu. Nie znajdziemy trwałej, odrębnej, samoistnej jaźni, która jest „nami”, ponieważ jest ona złudzeniem, efektem holograficznym, fantomem, produktem uwikłanego w nawyki, dręczonego przez emocje myślącego umysłu. Jaźń jest nieustannie konstruowana i demontowana, z chwili na chwilę. Jest przedmiotem ciągłych zmian, a zatem nie jest trwała ani rzeczywista w takim znaczeniu, że można ją zidentyfikować i wyodrębnić. Jest bardziej wirtualna niż namacalna. Bliżej jej, przynajmniej metaforycznie, do wirtualnych cząstek elementarnych, które na krótką chwilę wyłaniają się znikąd w kwantowej pianie pustej przestrzeni, po czym rozpuszczają się w nicość. Do opisu jaźni możemy też użyć przykładu dziwnego atraktora, pojęcia z zakresu teorii chaosu. Dziwny atraktor to dynamiczny wzorzec podlegający ciągłym zmianom, lecz w każdej postaci podobny do siebie. Jesteśmy więc tacy jak wczoraj, mniej więcej, choć nie do końca.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Farb et al., 2007. Attending to the present: mindfulness meditation reveals distinct neural modes of self-reference. „Social Cognitive and Affective Neuroscience Advance Access”, 13 sierpnia 2007. [wróć]

Stan zamyślenia i śnienie na jawie są odmiennie definiowane. Zamyślenie zdarza się w czasie wypełniania określonych zadań, na przykład w czasie lektury lub medytacji, gdy próbujemy utrzymać skupienie. Zgodnie z definicją śnienia na jawie doświadczamy, gdy nie staramy się utrzymać skupienia, by wykonać jakieś zadanie. Patrz: Amishi Jha: www.youtube.com/watch?v=14gwYLg19zo ok. 33 min; patrz również: „How to train your wandering mind”: www.ted.com/talks/amishi_jha_how_to_tame_your_wandering_mind/transcript. [wróć]

Steven Pinker, Jak działa umysł, Książka i Wiedza, Warszawa 2002. [wróć]

Kosmologowie uważają obecnie, że wszechświat w około trzydziestu procentach składa się z ciemnej materii, być może zgromadzonej w czarnych dziurach, a w ponad sześćdziesięciu pięciu procentach z ciemnej energii, która może być przyczyną dostrzegalnego w całym kosmosie efektu przyspieszającej ekspansji, a więc swego rodzaju antygrawitacji. [wróć]