Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
321 osób interesuje się tą książką
Kasia pracuje w schronisku dla zwierząt. Uwielbia swoją pracę i czerpie z niej niesamowitą satysfakcję. Pewnego dnia, adoptuje psiaka o imieniu Gustaw, który już od pierwszych chwil, skrada serce nie tylko jej, ale również jej mamy oraz babci, z którymi kobieta mieszka w jednej z Warszawskich kamienic.
Aleks od zawsze pracował w salonie samochodowym swojego ojca. Nie było to jednak nigdy spełnieniem jego marzeń. Z Sylwią, swoją partnerką, znał się od dziecka, ale odkąd kobieta, wróciła niedawno z Mediolanu, gdzie pracowała jako modelka, ich relacja uległa zmianie.
Gdy pewnego dnia Gustaw, pies Kasi wpada po koła samochodu, ścieżki jej i Aleksa niespodziewanie się przetną. Od tamtej chwili, życie tej dwójki się zmieni. Ich niefortunne spotkanie, to początek nowej drogi, której oboje potrzebują, to zmiana, na którą oboje są już gotowi. Czy jednak uda im się w tym wszystkim stworzyć relację o której oboje marzą?
Rodzinne sekrety i rodzące się uczucie, które okaże się lekarstwem na wszystkie złe chwile.
"Podobno to co dajemy innym do nas wraca, a Bóg stawia na naszej drodze osoby, które w danej chwili mają nam pomóc. Bo nic nie dzieje się w naszym życiu bez przyczyny"
W krainie zimowych pocałunków, to ciepłe i niesamowicie klimatyczne opowiadanie, które rozgrzeje serca i sprawi, że nawet największy bałwan, ma szansę roztopić się tej zimy!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 158
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Paulina Cichecka
W krainie zimowych pocałunków
Projekt okładki: Paulina Cichecka
Redakcja i korekta: Urszula Bonek
Skład wersji elektronicznej: Agnieszka Bękać
© by: Paulina Cichecka
Patron i ambasador medialny: natalove_czytanie
Wydanie pierwsze 2024.
Wszelkie prawa zastrzeżone, a kopiowanie i powielanie treści jest surowo zabronione.
Rozdział 1
W tym roku początek grudnia zaczął się naprawdę fatalnie!
Pierwszy śnieg spadł w tym roku jeszcze w listopadzie. Gdy ulice powoli zaczęły robić się białe od śnieżnego puchu, który przepięknie zdobił krajobraz, dzieci wyciągnęły z piwnic sanki oraz inne zimowe gadżety, do jazdy na wszelkiego rodzaju górkach. Kasia natomiast nieszczególnie przepadała za zimą i wszystkim, co miało związek z tą paskudną pogodą, jaka towarzyszyła im w ostatnich dniach. Kochała za to wiosnę, gdzie wszystko budziło się do życia, a ona mogła beztrosko bawić się z Gustawem na łące. Jej pies to uwielbiał. Właściwie to był stworzony do zabawy. Kasia znalazła go w zeszłym roku przywiązanego do jednego z drzew w lesie. Ktoś go tam tak po prostu zostawił. To musieli być naprawdę podli ludzie, biorąc pod uwagę fakt, że była jesień i zaczynało się już robić naprawdę zimno! Kasia bez wahania wzięła go ze sobą do domu, a potem zaprowadziła do weterynarza. Z początku podchodziła do niego zdystansowana, ponieważ był dość sporym labradorem i nie wiedziała jak zareaguje, kiedy będzie chciała mu pomóc. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest przemarznięty, głodny i bardzo wystraszony. Kiedy Kasia do niego podchodziła cicho popiskiwał i spuszczał głowę, jakby się bał, że zaraz go uderzy. To było straszne. Jak ludzie mogą być tak nieodpowiedzialni! Przecież pies to nie jest zabawka, a prawdziwy obowiązek!
Po wizycie u weterynarza okazało się, że pies ma nie więcej niż rok, czyli tak naprawdę był jeszcze młodym szczeniaczkiem. Nie miał obroży z imieniem ani wszczepionego chipa, więc weterynarz nie był w stanie stwierdzić do kogo należał wcześniej pies. Po wstępnych badaniach i szczepieniach Kasia uznała jednak, że nie chce oddawać go do schroniska. Nie mieszkała jednak sama, wiec decyzję o tym, czy będzie mógł z nią zamieszkać, musiała skonsultować ze swoją mamą oraz babcią. Kiedy jednak przyprowadziła go i spędził z nimi tydzień, na próbę, okazało się, że jest naprawdę fajnym i poukładanym pieskiem. Miał swoje przyzwyczajenia i zawsze spał tylko w jednym miejscu, uwielbiał się bawić i spędzać czas z Kasią, a kiedy zostawał w domu pod opieką babci, zachowywał się tak, jakby go praktycznie nie było. Po kilku dniach mama i babcia zgodziły się, aby ich nowy lokator został z nimi na stałe, a Kasia nie posiadała się z radości. Po jakimś czasie Gustaw, bo tak nazwała go kobieta, zaczął się oswajać z nowym miejscem i ludźmi, którzy go otaczają oraz zaczął być coraz bardziej ufny. Był dla niej naprawdę wspaniałym towarzyszem życia.
Kasia pracowała w schronisku dla zwierząt na warszawskim Paluchu. Była pośrednikiem w adopcjach zwierzaków oraz opiekowała się kilkoma psiakami, które były jej przydzielone. Głównie zajmowała się jednak papierkową robotą, ale nie narzekała i lubiła swoją pracę. Kochała zwierzęta i była szczęśliwa, kiedy znajdowała dla nich kolejny nowy dom, pełen ciepła i miłości. To było piękne i niesamowite. Miała świadomość, że przyczynia się do swego rodzaju nowego życia dla tych zwierzaków i chyba to było w tym wszystkim najlepsze.
Pierwszy dzień grudnia zaczął się z przytupem. Od rana padał śnieg, a ulice i chodniki były już porządnie przysypane. Kasia miała dzisiaj dwie wizyty adopcyjne i jeden spacer z nową rodziną, która chciała adoptować Maksa - uroczego czarnego kundelka z białą łatką na pyszczku. Była pewna, że ze wszystkim wyrobi się do piętnastej i będzie miała czas dla Gustawa. Ostatnio sporo pracowała i nie miała czasu na zabawę z nim, czy dłuższe spacery. Dziś jednak obiecała jemu i sobie, przed wyjściem do pracy, że spędzą razem popołudnie. Gustaw szalał jak tylko widział śnieg. Tarzał się w nim i biegał dookoła Kasi podekscytowany białym puchem. Ona nie ekscytowała się tak jak on, ale z przyjemnością patrzyła na jego radość podczas spacerów.
Gdy uwinęła się z większością spraw nieco wcześniej, wpadła do domu koło czternastej. Od progu mieszkania przywitał ją Gustaw, który najwyraźniej już nie mógł się doczekać jej przyjścia.
- Byłam z nim na spacerze jak wróciłam z pracy. To istny demon w skórze psa, już dawno mi się tak nie wyrywał jak dzisiaj. – powiedziała mama, Kasi wchodząc do przedpokoju, aby przywitać się z córką.
- To przez ten śnieg, on kocha się bawić i w nim tarzać. – popatrzyła na swojego pupila, a potem na mamę, po czym weszła do salonu przywitać się z babcią.
- Cześć, a ty już po pracy? – zdziwiła się Kazimiera. Ostatnio jej wnuczka wracała do domu późnym wieczorem.
- Witaj, babciu. Tak, dzisiaj miałam tylko kilka spraw do załatwienia, więc będę miała trochę dłuższy weekend. – odparła, po czym udała się do swojego pokoju.
W kamienicy na Woli mieszkała od urodzenia. Od zawsze tylko z babcią Kazimierą oraz mamą Klementyną i kiedyś jeszcze dziadkiem Bronkiem. Czy to zbieg okoliczności, że prawie wszystkie kobiety w tej rodzinie miały imię na K? Oczywiście, że nie! To tradycja, którą zapoczątkowała prababcia Kasi, czyli mama Kazimiery, która nazywała się Kalina. Niestety odeszła w wieku pięćdziesięciu lat i Katarzyna nie miała okazji jej poznać. Kamienica, w której mieszkały kobiety, była kilka lat temu odrestaurowana, dzięki czemu stanowiła nieco przyjemniejszy obraz dla oka. Przed remontem, nie wszystko funkcjonowało w niej dobrze, zwłaszcza schody, które były stare i kamienne oraz bardzo wysokie. W lokalu do dyspozycji kobiety miały trzy pokoje. Duży i przestronny salon, oraz dwie mniejsze sypialnie, gdzie jedną z nich zajmowała Kasia, natomiast drugą Klementyna. Kazimiera miała do dyspozycji salon, jednak nigdy jej to nie przeszkadzało. Miała tam swój kąt i sporo miejsca, a poza tym wygodną kanapę, a co najważniejsze biblioteczkę pełną książek, do której zdarzało jej się bardzo często sięgać. Oprócz tego, mieszkanie miało na wyposażeniu całkiem dużą kuchnię oraz łazienkę. Kazimiera dostała to mieszkanie od swojej mamy, zaraz po ślubie. Na początku mieszkali w nim wszyscy razem, ale kiedy na świat przyszła Klementyna, rodzice Kazimiery wyprowadzili się na wieś, do dalszej rodziny. Niestety nie było im dane mieć więcej dzieci. Gdy ich córka dorastała mieli z nią nie lada problemy. Najpierw nie chciała się uczyć i nie dogadywała się z rówieśnikami, a potem okazało się, że w wieku dziewiętnastu lat zaszła w nieplanowaną ciążę. Mąż Kazimiery był tym faktem szczerze załamany, tym bardziej, że Klementyna za nic nie chciała im powiedzieć, kto jest ojcem jej dziecka. Tak naprawdę do dziś tego nie wiadomo, bo kobieta unika tego tematu jak ognia. Kasi powiedziała, gdy była mała, że jej tata nie żyje, ale kilka lat temu dziewczyna odkryła prawdę, podsłuchując rozmowę mamy z dziadkiem. Zapytała więc Klementynę o swojego ojca, ale ta powiedziała jej jedynie, że to po prostu nikt warty uwagi. Kasia drążyła i wypytywała, a to dziadka, a to babcię, jednak żadne z nich nie było w stanie jej pomóc. W końcu po jakimś czasie odpuściła. Po śmierci dziadka, którego od zawsze miała za autorytet i który ją praktycznie wychowywał razem z mamą i babcią, była naprawdę w rozsypce. Z pomocą, po skończonych studiach, przyszła jej praca w schronisku. Kasia skończyła bezpieczeństwo wewnętrzne, jednak nigdy nie planowała wstąpić do żadnych służb. Po prostu fascynowała ją niegdyś tematyka obrony i wojsk, dlatego zdecydowała się na taki właśnie kierunek. Kiedy pewnego dnia zadzwoniła do niej koleżanka i napomknęła o pracy ze zwierzakami, Kasia z początku była dość sceptycznie do tego nastawiona i bała się, że nie podoła, jednak po kilku miesiącach dość szybko się wdrożyła i okazało się, że ta praca pomogła jej się uporać ze śmiercią ukochanego dziadka, a co najważniejsze, pozwalała jej na spędzanie czasu z cudownymi zwierzakami.
Gdy przebrała się w coś cieplejszego, poszła poszukać smyczy i szelek Gustawa. Mama nigdy po spacerze z nim nie odkładała ich na miejsce, tylko rzucała gdzie popadnie, w konsekwencji czego Kasia musiała ich prawie zawsze szukać.
- Mamo, gdzie odłożyłaś szelki Gustawa, znowu nie mogę ich znaleźć!? – krzyknęła do matki z przedpokoju.
- Nie wiszą w szafie na miejscu? – Klementyna przyszła do niej z kuchni, i zaczęła rozglądać się za smyczą Gustawa.
- Znowu nie odłożyłaś ich na miejsce. – stwierdziła, kiedy matka przeglądała zawartość szafy.
- No tak, bo rozmawiałam przez telefon i chyba je gdzieś rzuciłam, wiem! Są w salonie, tak, na pewno są w salonie. – Klementyna ożywiła się, kiedy przypomniała sobie, gdzie mogą być szelki ich pupila i pobiegła po nie.
Chwile później wróciła ze zgubą, i Kasia mogła ubrać niecierpliwiącego się już Gustawa, który wyczekiwał przy drzwiach.
- Tylko uważaj na siebie, on naprawdę mocno się wyrywa i ciągnie. Wszędzie jest pełno śniegu, chodniki są zasypane, jeszcze cię przewróci. – powiedziała Klementyna poprawiając Kasi czapkę. Jej córka nigdy nie zaciągała jej porządnie na czoło, a potem szybko łapała jakieś infekcje.
- Mamo, poradzę sobie, przecież to nie jest nasza pierwsza zima, a poza tym jak dam mu się wyszaleć, to złagodnieje. – uśmiechnęła się do niej i pomyślała, że jej matka jest naprawdę nadopiekuńcza. Zawsze się o nią przesadnie martwiła, ale Kasia miała już dwadzieścia pięć lat, więc troska matki była dla niej śmieszna.
- Tylko żeby potem nie było, a nie mówiłam. – założyła ręce na krzyż i pomachała córce na do widzenia.
Klementyna miała rację, Gustaw gdy tylko zobaczył śnieg, rzucił się na niego, tarzając w nim po same łapy. Kasia miała z niego niezły ubaw i porobiła mu nawet kilka zdjęć. W galerii w swoim telefonie miała ich naprawdę sporo, ale to dlatego że to było coś co równie mocno ją interesowało. Robienie zdjęć. Nawet w ostatnim czasie chciała się zapisać na jakiś kurs, ale uznała że raczej i tak nie będzie jej w najbliższym czasie stać na jakiś wypasiony aparat. Jej matka nie zarabiała kokosów, a babcia miała marną emeryturę. Tak naprawdę to jej pensja ratowała ich comiesięczną dziurę w budżecie i kobieta nie mogła sobie pozwolić na tak duży wydatek.
Gdy dochodziła z Gustawem do parku, miała do pokonana już tylko jedną większą ulicę, gdzie niestety nie było świateł, dlatego złapała swojego pupila nieco mocniej i skróciła mu smycz, by lepiej jej się szło. Kiedy odwróciła się dosłownie na chwilę, aby poprawić sobie spadający z ramion szalik, w tym samym momencie Gustaw gwałtownie ją szarpnął, po czym wyrwał z jej rąk smycz i wleciał na ulicę, prosto pod koła samochodu!
*****
Siedzący w czarnym BMW mężczyzna zaczął nagle gwałtownie hamować, jednak mimo to uderzył wbiegającego na jezdnię psa, wystraszony od razu wysiadł z auta i zaczął udzielać mu pomocy. Zaraz za nim, podbiegła do nich jakaś kobieta, która najwyraźniej była właścicielką, potrąconego przez Aleksa psa. Wyglądała na zdenerwowaną.
- Gustaw, wszystko dobrze? – zaczęła do niego mówić, kiedy zauważyła, że pies jest przytomny, ale leży nieruchomo. Jego łapa dość mocno krwawiła i nie wyglądało to dobrze.
- Przepraszam, kompletnie go nie zauważyłem, wbiegł mi prosto pod koła. – tłumaczył się mężczyzna. On też był przestraszony, to były sekundy.
Kasia natomiast bez słowa wzięła Gustawa na ręce i zeszła z jezdni, by nie utrudniać ruchu. Mężczyzna, który spowodował kolizję, przyglądał się jej przez chwilę, po czym bez zawahania, podbiegł do niej.
- Zawiozę was do weterynarza. Daj mi go, pewnie jest ciężki. – zaproponował, wyciągając do niej ręce. Kasia popatrzyła na niego z lekkim zawahaniem, ale mimo to oddała mu Gustawa i wsiadła razem z nim do samochodu, zajmując tylne siedzenie razem ze swoim pupilem. To jednak nie wyglądało za dobrze, przednia łapa dość mocno mu krwawiła, a na domiar złego, miał on bardzo ciężki oddech i przymknięte powieki. Kobieta była przerażona jego stanem i obwiniała się za tę sytuację.
- Będę robił co w mojej mocy, żeby jak najszybciej dojechać. – rzucił mężczyzna, wpisując w nawigację adres do najbliższego weterynarza, jednak Kasia nie mogła oderwać wzroku od Gustawa. Nic innego nie miało dla niej teraz znaczenia.
Kiedy podjechali pod gabinet weterynaryjny w centrum, mężczyzna również zaoferował jej pomoc i wziął Gustawa na ręce, po czym zaniósł do gabinetu lekarza. Kasia w tym czasie wypełniła formularz i starała sobie przypomnieć o jego wszystkich szczepieniach, które miał wypisane w książeczce zdrowia. Kiedy dopełniła wszelkich formalności, usiadła obok mężczyzny, który ją tu przywiózł, i czekała z niecierpliwością na jakiekolwiek informacje.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam. – odezwał się, kiedy przez dłuższy czas siedzieli obok siebie w milczeniu. Obwiniał się za tę sytuację i przejmował tak samo mocno. Lubił zwierzęta, nawet kiedyś sam pragnął mieć psa.
- To nie jest pana wina, to on mi się wyrwał, to ja go nie dopilnowałam. – mówiła, płacząc. Ten spacer mógł kosztować go życie. To zdecydowanie jej najgorszy początek miesiąca!
- Hej, nie myśl tak. Mam nadzieję, że twojemu pupilowi nic poważnego się nie stało. – kiedy patrzył na jej zapłakaną twarz, było mu przykro. Nie jechał co prawda jakoś bardzo szybko, ale chyba dość mocno go jednak uderzył.
- Też mam taką nadzieję. – Kasia uświadomiła sobie właśnie, że jeszcze pewnie będzie musiała pokryć koszty naprawy jego samochodu. W końcu jego zderzak również ucierpiał w tej całej tej kolizji.
Pod gabinetem czekali jakąś godzinę. Kasi wydawało się jednak, że to cała wieczność i z nerwów chodziła po poczekalni, zastanawiając się kiedy w końcu wyjdzie do nich lekarz. Jej komórka nie przestawała dzwonić. Usilnie dobijała się do niej mama, ale Kasia nie była z nią w stanie teraz rozmawiać. Wiedziała jednak, że ta pewnie martwi się o nią, więc napisała jej wiadomość, że niedługo wraca do domu. Bo taką miała nadzieję, że niedługo będzie mogła zabrać Gustawa do domu.
Gdy chwilę później wyszedł do nich wysoki mężczyzna, ubrany w kitel z maseczką na ustach i zaprosił ich do gabinetu, Kasia od razu podeszła do swojego ukochanego psa, po czym pogłaskała go czule. Leżał na stole przykryty kocem, zrobiło jej się go żal, musiał strasznie cierpieć.
- Państwo jesteście właścicielami labradora? – zapytał lekarz, po czym usiadł do biurka, by coś zapisać w notesie. Kasia zaabsorbowana Gustawem, nie odezwała się, więc dialog z weterynarzem przejął Aleks.
- Tak, to nasz pies, co z nim, panie doktorze? – zapytał przejęty.
- Miał naprawdę dużo szczęścia. To że tak szybko do mnie trafił, odegrało tu szczególną rolę. – zaczął, po czym znowu zapisał coś w notesie.
- To co z nim, i czy będziemy go mogli zabrać dzisiaj do domu? – zapytał, a w tym samym momencie, do rozmowy włączyła się również Kasia.
- Tak, proszę powiedzieć. – kobieta popatrzyła na lekarza.
- Złamana łapa z dość głęboką krwawiącą raną, ale na szczęście udało nam się to opanować, łapa jest zszyta i usztywniona. Niestety będzie trzeba mu zmieniać co dwa dni opatrunek, przemywać specjalnym środkiem do dezynfekcji i podawać lek w postaci tabletki. Oczywiście można zakupić wszystkie niezbędne rzeczy u mnie w gabinecie. – odparł, podchodząc do Gustawa.
- Czyli mogę zabrać go dziś do domu? – ucieszyła się i jednocześnie odetchnęła z ulgą, że nic poważnego mu się nie stało.
- Tak, jak najbardziej. Proszę tylko pamiętać, żeby nie wychodzić z nim przez co najmniej dwa tygodnie. Rana nie może mieć kontaktu z czynnikami zewnętrznymi. Łapa również powinna być usztywniona, a pies nie powinien nią ruszać, wiadomo, że to trudne, ale myślę, że nie będzie tak źle. Zapraszam na kontrolę za tydzień, i to chyba tyle z ważniejszych rzeczy, płatności dokonają państwo w recepcji, tutaj wypisałem wszystko co trzeba mu kupić oraz jak dawkować leki. – mężczyzna podał Kasi kartkę i uśmiechnął się do niej, po czym rzucił okiem na psa.
- Bardzo panu dziękuję. Oczywiście zgłosimy się za tydzień. – powiedziała Kasia. Aleks w tym czasie bez słowa wziął na ręce Gustawa okrytego kocem i skierował się z nim do wyjścia z gabinetu.
- Nie ma za co, taka moja praca. Wobec tego widzimy się za tydzień, do zobaczenia. – powiedział, po czym zniknął za drzwiami gabinetu.
- Dzięki, że go wziąłeś. Sama pewnie nie dałabym rady, jest ciężki. – powiedziała do mężczyzny, który trzymał jej psa na rękach.
- Drobiazg. Poczekaj tu chwilę, zaniosę go do samochodu i wrócę, by pomóc ci z resztą rzeczy. – zaproponował, bo czuł się obowiązany jej pomóc, a przede wszystkim zapłacić za wizytę i leki oraz inne potrzebne rzeczy dla Gustawa.
- Nie musisz, poradzę sobie. – odpowiedziała mu i skierowała się do recepcji, dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się sobie dokładniej w lustrze. Włosy miała w nieładzie. Jej kurtka natomiast była mocno pobrudzona krwią, już nie wspominając o szaliku. Czy to jej w ogóle zejdzie? Nie miała jednak czasu się tym teraz przejmować.
Kiedy podeszła do recepcji, poprosiła o wszystkie rzeczy z listy od weterynarza. Kasia myślała, że się przesłyszała, gdy recepcjonistka podała jej kwotę do zapłaty. Było to bowiem dla niej strasznie dużo pieniędzy.
- To będzie siedemset złotych. – powiedziała uśmiechając się do niej. Kasia nerwowo przełknęła ślinę, nie miała przy sobie takiej gotówki. Zaczęło jej się robić gorąco.
W tym samym momencie do środka wrócił mężczyzna, który ją tu przywiózł. Gdy zobaczył niezręczną minę Kasi, bez wahania wyjął kartę kredytową i pokrył wszelkie koszty zabiegu i rzeczy dla Gustawa. Musiała przyznać, że zaimponował jej tym gestem, już kiedy wysiadł z auta i im pomógł wydawało jej się, że to mało spotykany ludzki odruch, ale to co zrobił przed chwilą, przerastało już wszystko.
Gdy oboje wyszli z budynku, mężczyzna oczywiście zaproponował jej podwózkę do domu. Sama przecież nie jest w stanie tam dotrzeć, zwłaszcza, że Gustaw ma oszczędzać łapę.
- Dziękuję ci za wszystko i obiecuję, że oddam ci te pieniądze. – odparła, jak tylko wsiedli do auta. Ona z tyłu razem z Gustawem, głaszcząc go delikatnie pod bródką. Uwielbiał to.
- Nie ma takiej potrzeby, zrobiłem to, ponieważ czułem się w obowiązku ci pomóc. – powiedział, ruszając z parkingu. Nadal jednak nie wiedział dokąd ma jechać.
- Wiesz, nie wiem czy widziałeś, ale Gustaw trochę pobrudził ci tapicerkę na tylnym siedzeniu krwią, twój zderzak, również ucierpiał. – spojrzała na zakrwawione siedzenie. Tapicerka była w jasnym beżu, więc krew była na niej dość mocno widoczna. Do tego to była skóra, oj, to wszystko będzie ją sporo kosztować!
- Nie przejmuj się tym, to się spierze, a jak nie, to zostanie jedynie lekka poświata. A jeśli chodzi o zderzak, to tym również nie masz się co przejmować, był już taki, to nie wina twojego psa. Powiedz mi lepiej gdzie mieszkasz, bo nadal nie wiem gdzie mam jechać. – odparł, zupełnie nie przejmując się zakrwawioną tapicerką i wgniecionym zderzakiem.
Kolejny raz ją zaskoczył. Był naprawdę niewzruszony, kiedy powiedziała mu o szkodach jakie wyrządził jej pies. Swoją drogą odetchnęła trochę z ulgą, kiedy powiedział jej, że zderzak był już lekko wygięty i to nie jest wina Gustawa. Po chwili podała mu również swój adres, aby mogli już bezpiecznie dotrzeć do domu. Kiedy Aleks ich odwiózł, wymienili się numerami telefonów, a Kasia obiecała się do niego odezwać jak tylko zdobędzie pieniądze, które jest mu winna.
- Naprawdę nie musisz mi oddawać tych pieniędzy, przecież to ja go potrąciłem.
- Ale to moja wina, wyrwał mi się, chyba już czas kupić mu nieco mocniejszą smycz i lepsze szelki. - westchnęła. Kolejne wydatki, i to tuż przed świętami.
- Daj znać jak będzie się czuł Gustaw. Będę czekał na jakąś wiadomość od ciebie. – powiedział, gdy podjechali w końcu pod jej kamienicę. Ulice nadal były zaśnieżone, co trochę utrudniało ruch na mieście.
- Jasne, napiszę ci. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. – powiedziała, po czym wysiadła z auta. Mężczyzna pomógł jej wyciągnąć Gustawa z tylnego siedzenia i dał jej go na ręce. Chciał ją odprowadzić na górę, ale Kasia powiedziała mu, że mieszka na pierwszym piętrze i sobie poradzi.
- Poczekaj. – zawołał za nią, kiedy wchodziła już do środka.
- Tak? – odwróciła się i przystanęła na chwilę.
- Nawet nie wiem jak masz na imię. – podszedł do niej.
- Kasia, miło mi. – próbowała wyciągnąć do niego rękę, jednak dość nieudolnie.
- Aleks, pewnie gdyby nie okoliczności byłoby milej, ale cóż. Trzymajcie się. – pomachał im na odchodne, po czym wrócił do samochodu. Musiał przyznać, że Kasia była naprawdę ładną kobietą.