W pełni - Augustyn-Protas Anna - ebook + książka

W pełni ebook

Augustyn-Protas Anna

4,8

11 osób interesuje się tą książką

Opis

O radości z dojrzałości. I o tym skąd ją brać 

 

Anna Augustyn-Protas, po sukcesie napisanej z dr Tadeuszem Oleszczukiem książki O menopauzie. Czego ginekolog Ci nie powie, wraca z kolejną znakomitą książką dla kobiet, które chcą brać od życia, to co najlepsze.  

 

W pełni to kobieca książka o plusach dojrzałości, a także o mitach na jej temat. Zawiera zbiór wskazówek i trików, jak uczynić z 45+ najlepszy rozdział życia.  

Co robić –jak jeść, jak się ruszać, jak odpoczywać żeby mieć mnóstwo energii i błysk w oku. I jak tędobrą formę utrzymać przez kolejnych kilka dekad.  

To książka napisana dla kobiet przez kobietę –pięćdziesięciolatkę, dziennikarkę, pacjentkę, przyjaciółkę dziewczyn, których historie znalazły sięw tej książce.  

 

Must-have każdej dorosłej kobiety. Im wcześniej przyjrzy się sobie w pełni, tym lepiej, bo menopauza to teżrachunek, jaki ciało wystawia za wcześniejsze lata życia.  

 

Dzięki tej książce każda z nas przekona się, że najlepsze przed nami, a MENOPOWER to wybór. Wystarczy się na tę moc otworzyć. I z niej korzystać.  

 

 

*** 

 

Anna Augustyn-Protas  

Dziennikarka, współautorka książek poświęconych zdrowiu, m.in. Czego ginekolog ci nie powie (z dr Tadeuszem Oleszczukiem)oraz Żyj 120 lat! czyli moc mikroodżywiania (z Martą Mieloszyk-Pawelec) oraz autorka biografii Beaty Tyszkiewicz Portret Damy.  

Interesuje się tematyką kobiecą izagadnieniami zzakresu dobrego życia. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bookczystakartka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam każdej kobiecie. Bo nie jest to książka tylko o menopauzie.
00
Macans

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo pozytywna książka. Napisana prostym językiem. Kompendium wiedzy o kobietach dla kobiet. Porusza kwestie zdrowia, cielesności, ale i ducha. Czyta się błyskawicznie. Sięgnęłam po nią zachęcona rozmową samej autorki będącej gościem u Gosi Ohme.
00

Popularność




© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Anna Au­gu­styn-Pro­tas 2024
Re­dak­cja: Do­mi­nika Ba­giń­ska
Ko­rekty: Me­lanż
Ko­laż na okładce: Łu­kasz Ku­leta/www.wwi­ra­zu­ko­lazu.pl
Pro­jekt okładki i pro­jekt gra­ficzny: Ad­riana Dzie­wul­ska
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-617-9
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603 798 616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jej cu­dow­nej,ro­ze­śmia­nej matce.I moim wy­jąt­ko­wym cór­kom

Od au­torki

Nie znam doj­rza­łej dziew­czyny, która znów chcia­łaby mieć 20 lat. Ow­szem, miło oglą­dać swoją gładką szyję w lu­strze. Przy­jemne są słod­kie mło­dzień­cze złu­dze­nia, że wszystko się da, że wy­star­czy chcieć i że jesz­cze szmat ży­cia przed nami. Ale to tyle. Praw­dziwa ży­ciowa uczta za­czyna się w dru­giej po­ło­wie. Czas po­wie­dzieć to gło­śno: na­tura ob­cho­dzi się z nami spra­wie­dli­wie. Ow­szem, od­biera przy­mioty mło­do­ści, ale daje w za­mian coś rów­nie cen­nego: do­świad­cze­nie, wie­dzę o świe­cie i o so­bie. I jesz­cze coś, o czym młode dziew­czyny mogą tylko po­ma­rzyć: umie­jęt­ność roz­róż­nia­nia, czym warto się przej­mo­wać, a czym zu­peł­nie nie.

Wi­dzę to po so­bie. Za­wsze by­łam za­do­wo­lona z ży­cia, a te­raz mam jesz­cze spo­kój. Co­raz le­piej znam sie­bie i me­cha­ni­zmy rzą­dzące świa­tem. Wiem, na co się po­ry­wać, komu ufać. Upro­ściła mi się co­dzien­ność: wiem, w czym się naj­le­piej czuję, co mi służy, na co nie ma sensu mar­no­wać czasu. Nie­dawno zda­łam so­bie też sprawę, że nie­po­strze­że­nie, wy­sił­kiem mi­lio­nów mi­kro­de­cy­zji – żadną re­wo­lu­cją – mam to, co za­wsze chcia­łam. Jest mi do­brze (pra­wie) tak, jak ma­rzy­łam. Już nie cze­kam, aż coś się wy­da­rzy – aż schudnę, aż bę­dzie pią­tek, wy­płata, urlop.

Do tego wszyst­kiego do­szła jesz­cze me­no­pauza, która oka­zała się da­rem.

To nie kpina, lecz pierw­szy po­wód na­pi­sa­nia tej książki. Wy­ka­za­nie, że ta znie­na­wi­dzona meno to tak na­prawdę pre­zent od losu. Na­sza przy­ja­ciółka. Może nie naj­mil­sza w obej­ściu, ale szczera. Po­ka­zuje, co w nas nie działa, co warto w so­bie po­pra­wić, żeby ko­lej­nych 30–40 lat prze­żyć w zdro­wiu, w pełni sił i w do­brym na­stroju. Ow­szem, ten me­no­pau­zalny au­dyt bywa bez­par­do­nowy, ale czy w in­nym wy­padku zmie­ni­ły­by­śmy na­wyki? Po­szu­ka­ły­by­śmy in­for­ma­cji, co na­prawdę nam służy? Wdro­ży­ły­by­śmy je w ży­cie?

Więk­szość z nas już wie, że czas się wziąć za sie­bie. Ale co kon­kret­nie wy­maga ko­rekty? Jak to zro­bić? I to był drugi bo­dziec do na­pi­sa­nia tej książki. Co jeść, co od­sta­wić, jak się ru­szać? Na co jesz­cze zwró­cić uwagę? Pod­czas warsz­ta­tów me­no­pau­zal­nych i spo­tkań wo­kół książki „O me­no­pau­zie. Czego gi­ne­ko­log ci nie po­wie” (na­pi­sa­nej z uro­czym, sza­lo­nym czło­wie­kiem, dok­to­rem Ta­de­uszem Olesz­czu­kiem) ta­kich py­tań za­wsze pa­dało mnó­stwo. Trudno się dzi­wić na­szej nie­wie­dzy. Ko­bieca doj­rza­łość ma krótką hi­sto­rię, to „wy­na­la­zek” ostat­nich 150 lat. Wcze­śniej do me­no­pauzy do­ży­wało 20 proc. dziew­czyn, co piąta. A na­wet jak do­ży­wała, to po pięć­dzie­siątce ci­chła, tra­ciła na waż­no­ści, sta­wała się obiek­tem dru­giej ka­te­go­rii, bo w pa­triar­chal­nym świe­cie miarą war­to­ści ko­biety są jej zdol­no­ści re­pro­duk­cyjne.

Dziś to się zmie­nia. Już roz­pę­tała się bu­rza prze­mian. W do­mi­nu­ją­cej ener­gii mę­skiej co­raz moc­niej roz­py­cha się ener­gia ko­biet. Zwłasz­cza doj­rza­łych, bo jest nas co­raz wię­cej. Za­uważmy: dzie­sięć lat temu dziew­czyn 50+ było 22 proc. w po­pu­la­cji, dziś już 26 proc. Co­raz wię­cej z nas zaj­muje wy­so­kie sta­no­wi­ska, je­ste­śmy wy­kształ­cone (bi­jemy w tym męż­czyzn na głowę) i świa­dome. Co­raz sły­szal­niej do­ma­gamy się „ca­łego ży­cia”. Tyle że pa­triar­chalne po­dej­ście, prze­ka­zy­wane z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, wciąż jesz­cze jest w nas za­ko­rze­nione. Nie­ła­two je wy­rwać z my­śle­nia i z ję­zyka. Na me­no­pauzę wciąż mówi się „prze­kwi­ta­nie” – brzmi jak „więd­nię­cie”. Ba­da­nia Kul­czyk Fo­un­da­tion po­ka­zują, że po­nad po­łowa Po­lek da­lej uważa meno za te­mat tabu. Po omacku szuka pod­po­wie­dzi, jak za­rzą­dzać sobą na tym eta­pie ży­cia.

Szczę­śli­wie przy­bywa ba­dań po­świę­co­nych doj­rza­ło­ści. Z roku na rok mamy wię­cej eks­per­tów zaj­mu­ją­cych się tą te­ma­tyką. A i ro­śnie rze­sza ko­biet, któ­rym me­no­pauza otwiera/otwo­rzyła naj­lep­szy etap ży­cia. Wiem, że to moż­liwe. Mó­wię to jako dzien­ni­karka, au­torka ksią­żek o do­brym ży­ciu, pro­pa­ga­torka zdro­wych na­wy­ków, ale przede wszyst­kim dziew­czyna do­świad­czona, pięć­dzie­się­cio­latka, oto­czona świet­nymi pięć­dzie­się­cio­lat­kami. I wielka fanka doj­rza­ło­ści. Na­wet ter­min „prze­kwi­ta­nie” mnie spe­cjal­nie nie mar­twi – ko­lejny etap po nim to prze­cież owo­co­wa­nie. Naj­bar­dziej efek­towna, naj­smacz­niej­sza część ży­cia.

Chcia­ła­bym, żeby ta książka była pe­anem na jej cześć. Niech sta­nie się va­de­me­cum, co zna­czy: chodź za mną. Je­śli sta­rze­nie się na­pawa ko­goś lę­kiem – prze­pro­wa­dzę, po­każę mie­li­zny, ale i oazy. Pod­po­wiem, jak tę doj­rza­łość ro­ze­grać, żeby trwała długo, zdrowo i ener­ge­tycz­nie.

1

Doj­rza­łam coś pięk­nego/Doj­rza­łam, coś pięk­nego!

Zła wia­do­mość jest taka, że czas leci.Do­bra – że ty je­steś pi­lo­tem.

Mi­chael Alt­shu­ler, mówca mo­ty­wa­cyjny

Ży­jemy w naj­lep­szym z moż­li­wych świa­tów. Tak z górą dwie­ście lat temu stwier­dził Pan­gloss, na­uczy­ciel Kan­dyda, ty­tu­ło­wego bo­ha­tera po­wiastki fi­lo­zo­ficz­nej Wol­tera. Zda­nie to nie stra­ciło na ak­tu­al­no­ści, o ile czyta się je uważ­nie: naj­lep­szym z moż­li­wych świa­tów. Na­tura ludzka za­wsze dą­żyła do kon­flik­tów – z kon­se­kwen­cjami. To ja­sne, że do­świad­czamy trud­no­ści i na­pięć, czę­sto glo­bal­nych. A jed­nak nie traćmy z oczu na­szych współ­cze­snych przy­wi­le­jów. Jesz­cze ni­gdy do­tąd sto­ma­to­lo­gia nie była na tak wy­so­kim po­zio­mie. Ni­gdy wcze­śniej tyle do­mów nie miało do­stępu do bie­żą­cej wody. Ni­gdy nie mie­li­śmy ta­kiej wie­dzy o zwie­rzę­tach (że czują, a na­wet mie­wają po­czu­cie hu­moru) jak te­raz. I ni­gdy wcze­śniej dziew­czyny 45+ nie miały tyle ży­cia przed sobą. I w so­bie.

Z czego tu się cie­szyć?

No więc jest z czego. Dla po­trze­bu­ją­cych po­cie­sze­nia – długa li­sta:

• Mamy do­świad­cze­nie za­wo­dowe. Nie­ważne, czy skrę­camy dłu­go­pisy, wy­my­ślamy nowe leki, czy pro­wa­dzimy dom. Po la­tach prak­tyki wy­ko­nu­jemy swoje obo­wiązki spraw­nie jak ni­gdy. Znamy się na rze­czy. Mamy bie­głość, nie­rzadko osią­gnę­ły­śmy mi­strzo­stwo. I nie, na­wet naj­lep­szy pro­gram nie za­stąpi lat do­świad­cze­nia. Nie straszmy się sztuczną in­te­li­gen­cją.

• Mniej stre­suje nas praca. Już tak się nie przej­mu­jemy co­dzien­nymi obo­wiąz­kami jak na po­czątku drogi za­wo­do­wej. Bo wy­ko­nu­jemy je od lat. Nie mamy obaw, czy damy radę. Wiemy, że damy.

• Mamy mą­drość ży­ciową. Wiemy, co sto­so­wać na po­pa­rze­nie, co na prze­zię­bie­nie, co na za­tru­cie po­kar­mowe. Że po wy­ję­ciu pra­nia z pralki warto jesz­cze za­krę­cić bęb­nem, żeby spraw­dzić, czy czarna skar­petka nie zo­stała w środku. Że za­nim wrzu­cimy wło­skie orze­chy do cia­sta, warto je przej­rzeć na dłoni, czy nie kryją łu­pi­nek w za­ka­mar­kach. Wiemy, jak po­cie­szyć dziecko, są­siadkę i czym wy­wa­bić plamę z ja­gód. (Wrząt­kiem. Pod jego wpły­wem włókna tka­niny roz­luź­niają się i barw­nik wy­pływa, na­wet bez tar­cia). W po­ło­wie ży­cia po­tra­fimy już ra­czej się ro­ze­znać, co w skali ży­cia ma zna­cze­nie, a co nie.

• Po­tra­fimy funk­cjo­no­wać z in­nymi. Po la­tach kon­tak­tów wiemy, co się lu­dziom mówi, a ja­kie tre­ści za­cho­wuje dla sie­bie. Orien­tu­jemy się (więk­szość z nas), że pod­czas spo­tka­nia do­brze jest też słu­chać, oka­zy­wać za­in­te­re­so­wa­nie, a nie tylko bić pianę z wła­snych zdań zło­żo­nych. Że nikt z nas nie lubi słowa „po­win­naś”. Nie­pro­szona rada jest formą prze­mocy – po­wta­rzam z peł­nym prze­ko­na­niem. Nikt nie lubi być po­uczany, na­wet życz­li­wie, bo to za­wsze za­kłada wyż­szość osoby ra­dzą­cej. Co jesz­cze? Do­brze znamy już kody to­wa­rzy­skie – ja­kie pre­zenty przy­nosi się, idąc z wi­zytą, jak długo wy­pada zo­stać, czy (i jak) dzię­kuje się za go­ścinę, co się po­daje go­ściom i tak da­lej.

• Znamy się na lu­dziach. Jest ta­kie zda­nie o doj­rza­ło­ści, które lu­bię so­bie po­wta­rzać: „Może i sła­biej wi­dzimy z bli­ska, ale po­pa­prań­ców roz­po­zna­jemy z da­leka”. Lata roz­cza­ro­wań to­wa­rzy­skich, za­chwy­tów, roz­mów, cu­dzych przy­kła­dów, obej­rza­nych fil­mów, spek­ta­kli, prze­czy­ta­nych ksią­żek dają nam umie­jęt­ność szyb­szego kla­sy­fi­ko­wa­nia za­cho­wań na­szych bliź­nich. Poza tym mało co nas już za­sko­czy. Wiemy – jak ma­wiała nia­nia na­szego cu­dow­nego Kor­nela W. – że: „Lu­dzie su ta­kie, i su ta­kie”.

• Osią­gamy in­te­lek­tu­alny szczyt. Ob­szerne ba­da­nie prze­pro­wa­dzone w Sta­nach (opu­bli­ko­wane w „The New En­gland Jo­ur­nal of Me­di­cine” w 2018 r.) mówi, że naj­bar­dziej pro­duk­tywny okres w ży­ciu czło­wieka to wcale nie trzy­dziestka czy czter­dziestka, a czas post­me­no­pauzy, czyli prze­dział 60–70 lat. Drugi naj­bar­dziej pro­duk­tywny czas jest jesz­cze póź­niej – 70–80 lat, a trzeci to okres mię­dzy 50. a 60. ro­kiem ży­cia. In­nymi słowy: szczyt na­szego po­ten­cjału przy­pada na 60. uro­dziny. Wcho­dząc w me­no­pauzę, miejmy więc świa­do­mość, że naj­bar­dziej twór­cze i kre­atywne dzia­ła­nia do­piero przed nami!

• Umiemy już czy­tać cu­dze emo­cje. Ba­da­cze z Uni­wer­sy­tetu Ha­rvarda wy­szcze­gól­nili, w ja­kich prze­dzia­łach ży­cia uwi­docz­niają się na­sze naj­moc­niej­sze strony. We­dług nich mię­dzy czter­dziestką a pięć­dzie­siątką osią­gamy szczyt umie­jęt­no­ści ro­zu­mie­nia cu­dzych emo­cji i mak­si­mum ta­len­tów in­ter­per­so­nal­nych (cie­ka­wostka – naj­le­piej sku­piamy się, ma­jąc 43 lata).

• Za nami wiele dy­le­ma­tów. Wszyst­kie ar­cy­trudne sprawy mło­do­ści: wy­bory do­ty­czące szkół, za­in­te­re­so­wań, part­nera ży­cio­wego, przy­ja­ció­łek, ma­cie­rzyń­stwa, za­miesz­ka­nia ra­czej mamy od­ha­czone. Plus od­ha­czone mamy zwią­zane z nimi emo­cje.

• Mamy szer­szą per­spek­tywę. Lata do­świad­czeń zdą­żyły nam po­ka­zać, co ma zna­cze­nie i ja­kie. W któ­rymś z wy­wia­dów ak­torka Sha­ron Stone po­wie­działa, że całe lata uwa­żała, że ma pe­cha w mi­ło­ści – ko­lejne jej związki trwały po kilka lat i koń­czyły się roz­sta­niami. Dziś mówi ina­czej: że miała ogromne szczę­ście w ogóle za­znać mi­ło­ści i bli­sko­ści. Co z tego, że mi­nęły – ale trwały, przez całe lata czuła się szczę­śliwa i ko­chana, a nie każ­demu było to dane. Cóż, wiemy też, że ko­niec mi­ło­ści to ko­niec mi­ło­ści, a nie ko­niec świata. Że kło­poty są skła­dową ist­nie­nia, po­ja­wiają się i zni­kają, a i tak więk­szość z nich w skali ży­cia nie ma więk­szego zna­cze­nia. Jak w mo­jej uko­cha­nej przy­po­wie­ści o ce­sa­rzu i pier­ście­niu.

Gdyby ktoś nie znał:Był so­bie wielki ce­sarz, który po­pro­sił na­dwor­nego fi­lo­zofa o naj­więk­szą, jego zda­niem, mą­drość. Fi­lo­zof długo my­ślał i pew­nego dnia przy­niósł ce­sa­rzowi pre­zent: pier­ścień z ukrytą w nim wia­do­mo­ścią – naj­więk­szą mą­dro­ścią. Uprze­dził, że pier­ścień za­lśni, gdy ce­sarz bę­dzie jej po­trze­bo­wał. Tak się zda­rzyło, i to wkrótce. Pew­nego dnia wro­gie woj­ska na­pa­dły na pa­łac, a sam władca zo­stał poj­many i tra­fił do nie­woli. Sie­dząc w lo­chu i bę­dąc na skraju roz­pa­czy, zo­ba­czył, że pier­ścień pro­mie­nieje bla­skiem. Otwo­rzył go i zna­lazł w nim mą­drość fi­lo­zofa. Brzmiała ona: „To mi­nie”. Ce­sarz wziął głę­boki wdech, po­tem wy­dech, uspo­koił się. I rze­czy­wi­ście – woj­ska wroga wkrótce zo­stały prze­go­nione, a on sam wró­cił na tron. Znów po­czuł się szczę­śliwy i ra­do­sny. Z oka­zji wy­zwo­le­nia zor­ga­ni­zo­wał wielką ucztę. I gdy cie­szył się wraz z za­pro­szo­nymi go­śćmi, ma­giczny pier­ścień znowu za­mi­go­tał. Wy­świe­tliło się na nim zda­nie mę­drca. Że nic nie jest na za­wsze, także ra­dość – „to (też) mi­nie”.

• Znamy swoje po­trzeby. Wiemy, jaka ak­tyw­ność fi­zyczna jest dla nas opty­malna, w ja­kich ubra­niach nam wy­god­nie, jak i gdzie lu­bimy spę­dzać wolny czas, które je­dze­nie nam nie służy, jaka mu­zyka nas od­pręża i uspo­kaja. Spraw­niej ro­bimy za­kupy, bo mamy swoje ulu­bione pro­dukty i firmy. Szyb­ciej po­dej­mu­jemy de­cy­zje. Mamy swoje kry­te­ria wy­boru – moim jest za­chwyt. Kie­dyś z przy­ja­ciółką usta­li­ły­śmy, że je­śli ja­kaś rzecz (w dzi­siej­szej ob­fi­to­ści wy­boru) nie bu­dzi za­chwytu, nie ma co jej za­bie­rać do domu, bo nie uży­jemy jej, rzu­cimy w kąt. Za­sada „Z” bar­dzo upro­ściła mi ży­cie. Tak jak wie­dza, że naj­le­piej funk­cjo­nuję, za­sy­pia­jąc o 22.00, a pra­cu­jąc od 6.00. I że naj­bar­dziej sma­kuje mi her­bata Earl Grey pa­rzona 4 mi­nuty. Nie mam co spraw­dzać in­nych. Wiem też, że moja in­tu­icja działa bez za­rzutu, ale że po­trze­buję czasu, żeby mieć pew­ność, co do mnie mówi. Wiem, że za­wsze po­pra­wia mi na­strój za­pach so­sen roz­grza­nych słoń­cem i mierz­wie­nie pal­cami li­ści la­wendy, a psują go roz­mowy o po­li­tyce.

• Je­ste­śmy sta­bil­niej­sze ma­te­rial­nie. Wy­łą­cza­jąc dra­styczne hi­sto­rie i przy­padki lo­sowe – zwy­kle mamy już po­spła­cane kre­dyty, ku­pione auta. Bywa, że i letni dom za mia­stem. Wielu z nas tra­fia się do­dat­kowy za­strzyk fi­nan­sowy, jak np. odzie­dzi­czone po ro­dzi­cach, dziad­kach miesz­ka­nie czy war­to­ściowe przed­mioty. Je­ste­śmy pierw­szym po­ko­le­niem w Pol­sce – dzięki zmia­nie ustroju – które ma szanse ko­rzy­stać z do­robku przod­ków. W pę­dzie co­dzien­nych pro­ble­mów, także fi­nan­so­wych, czę­sto na­wet nie zda­jemy so­bie sprawy, że coś – mniej­szego, więk­szego – udało nam się zgro­ma­dzić.

• Mniej po­trze­bu­jemy. Więk­szość z nas nie goni już za przed­mio­tami, zdą­żyła się nimi na­sy­cić. Je­śli o czymś ma­rzyła, to ra­czej ma – wspo­mniany sa­mo­chód, ro­wer, Ther­mo­mix, ogró­dek, hob­by­styczne ak­ce­so­ria, pier­ścio­nek z bry­lan­tem. Mniej wy­da­jemy na sie­bie. Z wie­kiem mniej eks­cy­tuje nas ka­ru­zela mody. Płasz­cze, torby, szale czy na­szyj­niki co­raz czę­ściej służą nam dłu­żej niż je­den se­zon.

• Mamy wię­cej czasu dla sie­bie. Więk­szość od­cho­wała po­tom­stwo, a na­wet je­śli ma małe dzieci, to ra­czej już nie­wy­ma­ga­jące cią­głej obec­no­ści czy uważ­no­ści, co ozna­cza wię­cej czasu tylko na wła­sne po­trzeby. Mo­żemy sku­pić się na swo­ich za­in­te­re­so­wa­niach, re­ali­zo­wać na no­wych po­lach za­wo­do­wych czy to­wa­rzy­skich, po­dró­żo­wać, od­kry­wać nowe hobby.

• Co­raz śmie­lej zaj­mu­jemy się sobą. Wpo­jony przez oby­czaje i re­li­gię prze­kaz o na­szym po­słu­szeń­stwie i obo­wiąz­kach wła­śnie te­raz, w doj­rza­ło­ści, za­czyna być re­wi­do­wany. Więk­szość z nas za­czyna od­kry­wać, że po­trzeby na­szych bli­skich: męża, ro­dzi­ców, dzieci, ow­szem, są ważne, ale na­sze mają wcale nie mniej­sze zna­cze­nie. A dzięki no­wej kom­po­zy­cji hor­mo­nal­nej (co jest za­sługą me­no­pauzy) na­wet osoby ła­godne i nie­zde­cy­do­wane na­bie­rają sta­now­czo­ści i dają temu wy­raz.

• Ro­zu­miemy co­raz wię­cej me­cha­ni­zmów psy­cho­lo­gicz­nych. Ni­gdy wcze­śniej wie­dza o ludz­kich za­cho­wa­niach nie była tak za­awan­so­wana ani tak po­wszechna jak współ­cze­śnie. Ni­gdy nie było ta­kiej do­stęp­no­ści do jej spe­cja­li­stów. Każda trud­ność ma dziś swoją na­zwę (au­tyzm, ADHD, ze­spół Asper­gera, DDA, WWO) wy­tłu­ma­cze­nie, ale i re­me­dium. Je­ste­śmy pierw­szym po­ko­le­niem, które ma do­stęp do sze­ro­kich da­nych o ludz­kim mó­zgu i umy­śle, a dzięki ży­cio­wemu do­świad­cze­niu po­trafi je przy­jąć. Psy­cho­lo­giczne triki mo­żemy spraw­dzać w kon­tak­tach z bli­skimi. Oraz ze sobą.

• Mamy pew­ność sie­bie. Kilka lat temu je­den z bry­tyj­skich por­tali prze­pro­wa­dził an­kietę „W ja­kim wieku czu­łam się naj­bar­dziej pewna sie­bie”. Prze­py­tano po­nad 3 ty­siące ko­biet. Oka­zało się, że naj­więk­szą pew­ność sie­bie czuły pa­nie w wieku 52 lat. Jak ko­men­to­wano wy­nik: nie ma w tym nic za­ska­ku­ją­cego, to czas, kiedy na­resz­cie znamy swoje mocne i słabe strony i po­tra­fimy nimi za­rzą­dzać. Że tak jest i u nas – po­ka­zuje ro­dzime naj­now­sze ba­da­nie (z 2024 r.) „Naj­le­piej ci w by­ciu sobą. Po­lki 30–60 lat o doj­rza­ło­ści”. Od­py­tano 600 pań; na­wet 77 proc. ko­biet 50+ przy­znało, że ceni sie­bie (w końcu!), że są pew­niej­sze sie­bie (72 proc.) i mogą w końcu cie­szyć się ży­ciem (73 proc.).

• Wciąż czu­jemy się ko­bieco. Skoń­czyły się oby­cza­jowe re­stryk­cje, jak wy­pada wy­glą­dać, ma­jąc do­ro­słe dzieci czy wnuki. Zna­ko­mita więk­szość – 87 proc. – chce dbać o swoje ciało, lubi wy­da­wać na ubra­nia i ko­sme­tyki, dba o to, jak się od­ży­wia. Po­ja­wia­jące się jesz­cze gdzie­nie­gdzie na por­ta­lach ar­ty­kuły „Naj­lep­sze buty dla ko­biet po pięć­dzie­siątce” czy „Naj­lep­sze fry­zury dla pań 50+” są w śro­do­wi­skach si­lve­rek (od „si­lver” – srebrny, siwy, czyli ko­biet doj­rza­łych) ko­men­to­wane jako nie­tak­towne. Mo­żemy no­sić się, jak chcemy, tak jak na­sze córki czy matki, na co mamy ochotę. Je­dy­nym kry­te­rium jest na­sze po­czu­cie smaku, es­te­tyka i wy­goda. Także na­sze wy­bory ży­ciowe już są wolne od dy­le­matu: „wy­pada/nie wy­pada”. Co­raz wię­cej doj­rza­łych pań żyje ży­ciem, ja­kie kie­dyś było za­re­zer­wo­wane dla mło­dych dziew­czyn – za­ko­chuje się, za­rę­cza, ma dzieci po czter­dzie­stce, co jesz­cze po­ko­le­nie temu bu­dziło zdu­mie­nie, a na­wet współ­czu­cie. Mało tego: do nie­daw­nych wy­bo­rów miss pięk­no­ści (ba­stionu mło­do­ści!) w Niem­czech nie tylko zgło­siła się, ale i wy­grała je dziew­czyna nie­mal czter­dzie­sto­let­nia, żona i matka, Apa­meh Scho­enauer. Zresztą uznana ar­chi­tektka. To nie wszystko: nową Miss Bu­enos Aires, w wy­bo­rach Miss Uni­verse, zo­stała praw­niczka Ale­jan­dra Ro­dri­guez. Sześć­dzie­się­cio­let­nia.

• Swo­bod­niej pod­cho­dzimy do seksu. Tzw. wy­płasz­cze­nie hor­mo­nalne – me­no­pau­zalny spa­dek po­ziomu ko­bie­cych hor­mo­nów nie­mal do po­ziomu hor­mo­nów mę­skich – spra­wia, że te dru­gie stają się bar­dziej sły­szalne. U wielu ko­biet (ale nie wszyst­kich) do głosu do­cho­dzi te­sto­ste­ron (pewne ilo­ści ma go każda z nas), co prze­kłada się na na­sze za­cho­wa­nie. Dzięki niemu sta­jemy się bar­dziej śmiałe, otwarte, od­ważne, także sta­now­cze, aser­tywne i de­cy­zyjne. I ocho­cze, także w sek­sie. Mamy więk­szą śmia­łość w ko­rzy­sta­niu z przy­jem­no­ści ży­cia, w eks­pe­ry­men­to­wa­niu, cie­sze­niu się jego prze­ja­wami, szcze­gól­nie gdy je­ste­śmy w no­wych związ­kach. Słynny ter­min MILF (akro­nim od Mo­thers I’d Like to Fuck, w wol­nym tłu­ma­cze­niu: „ma­muśki, które chciał­bym prze­le­cieć”) to wła­śnie wy­raz za­in­te­re­so­wa­nia ko­bie­tami, atrak­cyj­nymi także ze względu na ich do­świad­cze­nie w „tym” te­ma­cie, uwol­nio­nymi od pru­de­rii. Dziś ten mało ele­gancki zwrot (i jed­nak trak­tu­jący ko­biety przed­mio­towo) co­raz czę­ściej za­stę­puje się no­wym: WHIP, który ozna­cza: „Wo­men who are Hot, In­tel­li­gent, and in their Prime” – ko­biety, które są go­rące, in­te­li­gentne i w swo­ich naj­lep­szych la­tach.



Okre­śle­nie WHIPpo raz pierw­szy pa­dło z ust pi­sarki Bibi Lynch, go­ścini bry­tyj­skiego pro­gramu po­ran­nego „This Mor­ning” (ITV). Zgod­nie z jej in­ten­cją miało za­stą­pić wul­garne okre­śle­nie MILF i od­da­wać fe­mi­ni­stycz­nego du­cha na­szych no­wych cza­sów. Bo WHIP to nie tylko przed­miot po­żą­da­nia, ale ko­bieta suk­cesu, speł­niona, za­do­wo­lona z ży­cia, sie­bie i swo­jej doj­rza­ło­ści. Jak czy­tel­niczki tej książki.

• Otwar­cie pod­cho­dzimy do mi­ło­ści. We­dług cy­to­wa­nego ba­da­nia („Naj­le­piej ci w by­ciu sobą. Po­lki 30–60 o doj­rza­ło­ści”) 70 proc. dziew­czyn 50+ ab­so­lut­nie nie czuje się za staro na pło­mienny ro­mans, 73 proc. – nie wy­klu­cza wej­ścia w nowy zwią­zek, 74 proc. nie czuje się za doj­rzale, by się za­ko­chać.

• Mamy od­wagę żyć na wła­snych wa­run­kach. Do­ciera do nas kru­chość ist­nie­nia, o czym przy­po­mi­nają nie tylko ob­jawy me­no­pauzy, ale i do­świad­cze­nia na­sze i bli­skich. Mamy też więk­sze za­ufa­nie do swo­ich umie­jęt­no­ści i oko­licz­no­ści. Wszystko to ra­zem spra­wia, że tak wiele z nas – po czter­dzie­stce – zmie­nia pracę na wy­ma­rzoną, za­kłada wła­sny biz­nes, roz­staje się z osobą part­ner­ską, która roz­cza­ro­wuje/nie ro­kuje. To wła­śnie te­raz naj­czę­ściej speł­niamy ma­rze­nia, żeby rzu­cić wszystko i prze­nieść się w Biesz­czady (Be­skidy, Su­wal­skie, do Hisz­pa­nii, ru­szyć do­okoła świata – nie­po­trzebne skre­ślić). Nie tylko ze względu na po­pra­wia­jące się z wie­kiem moż­li­wo­ści fi­nan­sowe, ale i na od­wagę cy­wilną. Oraz tę ku­szącą myśl: „Kiedy, jak nie te­raz?”.

• Mamy re­alne ocze­ki­wa­nia. Po la­tach do­świad­czeń, po­ra­żek, nie­uda­nych in­we­sty­cji czy prze­sza­co­wa­nych zna­jo­mo­ści już wiemy, co jest w za­sięgu na­szych moż­li­wo­ści, a nad czym nie ma sensu się za­sta­na­wiać. W czym je­ste­śmy do­bre, a co chyba le­piej od­pu­ścić. Czego ocze­ki­wać od świata, a do czego le­piej za­ka­sać rę­kawy. Wiemy już, że słynne co­eh­low­skie „mo­żesz wszystko” nie działa. Jak mówi An­drzej Po­nie­dziel­ski: „Zda­nie, że «gdy bar­dzo cze­goś chcesz, to się zi­ści» – spraw­dza się tylko w od­nie­sie­niu do sko­rzy­sta­nia z to­a­lety”.

• Mamy zna­jo­mo­ści. Może to brzmi dwu­znacz­nie, ale tak jest. Przez lata cho­dze­nia do róż­nych szkół, wy­ko­ny­wa­nia roz­ma­itych prac, uczest­ni­cze­nia w spo­tka­niach to­wa­rzy­skich, wy­jaz­dach, syl­we­strach zdą­ży­ły­śmy po­znać wiele osób. Wiemy, do kogo zwró­cić się po po­moc i komu dać za­ro­bić. Zdą­ży­ły­śmy prze­te­sto­wać eks­per­tów róż­nych spe­cja­li­za­cji, der­ma­to­lo­gów, we­te­ry­na­rzy, hy­drau­li­ków, pa­nów od pra­lek, pań ko­sme­ty­czek i ma­ni­cu­rzy­stek. W te­le­fo­nach mamy skarby – nu­mery do spraw­dzo­nych spe­ców z róż­nych dzie­dzin.

• Mniej przej­mu­jemy się opi­niami in­nych. Pa­mię­tam swoje olśnie­nie, kiedy gdzieś usły­sza­łam zda­nie: „Gdy mamy dwa­dzie­ścia lat, do­ty­kają nas uwagi in­nych. Gdy mamy czter­dzie­ści – już mamy to w no­sie”. Ale jest jesz­cze trze­cia część, naj­słod­sza: „A gdy mamy sześć­dzie­siąt, to od­kry­wamy, że tak na­prawdę na­sze sprawy ni­gdy i ni­kogo nie in­te­re­so­wały”. Każdy ma waż­niej­sze – swoje wła­sne. Dla mnie od­kry­ciem było jesz­cze jedno: że nie da się tego olśnie­nia prze­ka­zać oso­bie mło­dej. Jakby dzie­liła nas szyba, lata świetlne. Każdy sam musi po­ko­nać swoją drogę, doj­rzeć. Kie­dyś bar­dzo chcia­łam wy­po­sa­żyć w tę mą­drość pewne dwie cu­dow­nie wraż­liwe dziew­czyny, ale zo­ba­czy­łam, że nie da się. Jak w grze plan­szo­wej: żeby ją od­na­leźć, one same mu­szą przejść przez wszyst­kie pola.

• Mamy jesz­cze lep­szą in­tu­icję. Za­wsze wy­obra­ża­łam ją so­bie jako snop ener­ge­tyczny słany z ko­smosu od Stwórcy. Do niego czło­wiek się pod­łą­cza (lub nie). Dziś co­raz bar­dziej czuję, że waż­nym pa­li­wem dla tej ener­gii jest na­sze do­świad­cze­nie – mi­liardy prze­ży­tych przez nas zda­rzeń, od­no­to­wa­nych przez pod­świa­do­mość ob­ra­zów, które są w go­to­wo­ści, by słu­żyć nam za wska­zówkę. Po­łowa ży­cia to czas, gdy ten zbiór staje się na­prawdę po­kaźny. I pod­po­wie­dzi in­tu­icji są trafne jak ni­gdy wcze­śniej.

• Po­sze­rza nam się pole za­in­te­re­so­wań. Wię­cej wol­nego czasu, lep­sze po­zna­nie sie­bie plus moż­li­wo­ści fi­nan­sowe bar­dzo czę­sto skut­kują po­szu­ki­wa­niem i znaj­do­wa­niem no­wych hobby i przy­jem­no­ści. Nie musi być to nur­ko­wa­nie w Egip­cie. Mogą to być wy­cieczki ro­we­rowe, cho­dze­nie do kina, te­atru, uczest­nic­two w za­ję­ciach lo­kal­nej bi­blio­teki czy domu kul­tury, kurs ma­lar­stwa, stu­dio­wa­nie hi­sto­rii sztuki. Bar­dzo wiele dziew­czyn wła­śnie te­raz od­krywa też ra­dość sa­mo­roz­woju, za­pi­suje się na kursy od­dy­cha­nia, wy­jazdy jo­gowe, ko­biece kręgi, warsz­taty z po­sze­rza­nia sa­mo­świa­do­mo­ści, od­krywa na nowo lub cał­kiem nową du­cho­wość.

• Prawda jest taka, że je­ste­śmy szczę­śliw­sze niż wcze­śniej. I nie, nie jest to my­śle­nie ży­cze­niowe. A i tak naj­lep­sze jesz­cze przed nami. Tak po­ka­zują ba­da­nia pro­wa­dzone przez Pe­tera Mar­tina z Iowa State Uni­ver­sity. Pro­fe­sor prze­py­tał po­nad 32 ty­siące do­ro­słych oby­wa­teli USA i usta­lił, że naj­bar­dziej skwa­szoną grupą są lu­dzie mło­dzi, dwu­dzie­sto­lat­ko­wie – tylko 28 proc. z nich de­fi­niuje się jako osoby szczę­śli­wie. Naj­wię­cej, bo aż 38 proc. py­ta­nych, to osoby po sześć­dzie­siątce. Że to ba­da­nia nie­eu­ro­pej­skie, a Ame­ry­ka­nie są inni? Pro­szę bar­dzo, mamy i eu­ro­pej­skie. Pro­fe­sor An­drew Oswald z Uni­ver­sity of War­wick, który usiadł do da­nych ze­bra­nych w 72 kra­jach świata (w tym z Pol­ski), po­twier­dza, że za­do­wo­le­nie z ży­cia za­czyna ro­snąć po pięć­dzie­siątce. We­dług jego da­nych krzywa przy­jem­no­ści z ży­cia przy­po­mina li­terę „U”. Względ­nie wy­soki jej po­ziom jest w mło­do­ści, czyli w la­tach słod­kiej na­iw­no­ści, im­prez, po­czu­cia, że wszystko jest moż­liwe. Po czym dra­stycz­nie spada. We­dług Oswalda czas, kiedy czu­jemy się naj­mniej szczę­śliwi, przy­pada na lata mię­dzy 39. a 49. ro­kiem ży­cia. To de­kada zmę­cze­nia pracą, związ­kami, ro­dzi­ciel­stwem, okres roz­cza­ro­wań. Jak pi­sze Oswald: „Lu­dzie zdają so­bie sprawę, że nie osią­gną wszyst­kiego, czego chcieli. Nie zo­staną pre­ze­sami firm czy gwiaz­dami fut­bolu. A to boli”. W przy­padku ko­biet mogą też do­cho­dzić pierw­sze symp­tomy trzę­sie­nia ziemi, ja­kim może (nie musi) być me­no­pauza. Co­raz wię­cej z nas ob­jawy meno ma bo­wiem już po 40. uro­dzi­nach, bo to ten po­cząt­kowy etap trans­for­ma­cji – do cał­ko­wi­tego usta­nia mie­siącz­ko­wa­nia – bywa naj­bar­dziej do­kucz­liwy. Rów­nież dla­tego, że dla więk­szo­ści z nas jest za­ska­ku­jący. W oko­li­cach 50. uro­dzin już nam ła­twiej – sztorm albo mija, albo wiemy, jak go okieł­znać. I od tego mo­mentu – pi­sze prof. Oswald – po­czu­cie szczę­ścia ro­śnie nie­prze­rwa­nie. I to nie­za­leż­nie od sta­tusu ma­te­rial­nego czy więk­szych cho­rób. Od­kła­damy na bok nie­re­ali­styczne na­dzieje, za­czy­namy ak­cep­to­wać rze­czy­wi­stość. A to pro­sta droga do od­czu­wa­nia szczę­ścia.

Ka­ta­rzyna:Za­wsze by­łam wy­so­ko­se­ro­to­ni­nowa, ro­ze­śmiana. Ale dziś żyję peł­niej. Sen­sow­niej. W zgo­dzie ze sobą. Nie mar­nuję czasu na wy­da­rze­nia, o któ­rych już wiem, że nie­wiele wno­szą, ani na lu­dzi, z któ­rymi mi nie po dro­dze. Kie­dyś my­śla­łam, że przy­jaź­nie za­wiera się na ży­cie. Dziś wiem, że wy­ra­sta się z nich jak ze spodni. Już mi się nie chce spo­ty­kać z kimś, kto zwraca mi uwagę na moje po­glądy, bo uważa, że ma lep­sze – przy­jaźń to rów­ność. Doj­rzało też moje my­śle­nie o świe­cie, o moim miej­scu w nim. W tym roku za­an­ga­żo­wa­łam się w sprawy gminy, w któ­rej miesz­kam. To wy­zwa­nie, ale czuję się po­trzebna, a to, co ro­bię, jest ważne.

• Po­waż­niej za­czy­namy dbać o zdro­wie. Do­świad­cze­nia kru­cho­ści świata – plus mą­dra me­no­pauza – wszystko to spra­wia, że wię­cej z nas za­czyna in­te­re­so­wać się swoim zdro­wiem. Ba­damy się i sto­su­jemy do za­le­ceń le­ka­rza, otwie­ramy się na swoje do­świad­cze­nia na­wza­jem. Co­raz wię­cej doj­rza­łych dziew­czyn za­czyna się zdrowo od­ży­wać, ćwi­czyć, me­dy­to­wać.

• Od­kry­wamy sio­strzeń­stwo. Po­ja­wia się mnó­stwo ini­cja­tyw ko­bie­cych, kon­fe­ren­cji ta­kich jak np. „Po­czuj ko­biecą moc”, ad­re­so­wa­nych stricte do dziew­czyn wy­jaz­dów jo­go­wych, roz­wo­jo­wych, za­jęć, warsz­ta­tów te­ma­tycz­nych (zie­lar­skie, per­fu­miar­skie, ku­li­narne itd.). Dla wielu dziew­czyn to­wa­rzy­stwo sa­mych ko­le­ża­nek to na­tu­ralna ko­lej rze­czy – bo za­wsze były same, bo roz­wio­dły się lub owdo­wiały. Ale dla nas wszyst­kich ko­biece wspar­cie po­trafi być nie­praw­do­po­dob­nie krze­piące. Na­wet te z nas, które są w szczę­śli­wych związ­kach, za­czy­nają od­kry­wać, jak wiele daje obec­ność „sióstr”. Dawne dar­cie pie­rza to dziś spo­tka­nia dziew­czyń­skie, dłu­gie roz­mowy przy ko­la­cji, ale też nowy prze­bój to­wa­rzy­ski: „wy­mianki”, czyli dzie­le­nie się ubra­niami. Każda przy­nosi te, któ­rych już nie nosi, rzuca na wspólny stos, po czym wy­ciąga z niego coś in­nego, co się jej po­doba. Poza ewi­dentną ko­rzy­ścią ma­te­rialną to świetny po­mysł na wspólne spę­dza­nie czasu. Oczy­wi­ście ra­dość z sio­strzeń­stwa jest znana też ko­bie­tom młod­szym. Koła przy­ja­ció­łek two­rzą się w każ­dym wieku. W doj­rza­ło­ści mają jed­nak szcze­gólny wa­lor: są wolne od ry­wa­li­za­cji. Doj­rzałe dziew­czyny w więk­szo­ści zdą­żyły się za­ko­chać, mieć dzieci, zbu­do­wać sta­bilny świat za­wo­dowy. Inne ko­biety nie są więc dla nich za­gro­że­niem. A w po­dróży w głąb sie­bie – na co ma ochotę co­raz wię­cej „doj­rza­łek” – nikt nie jest tak do­brym kom­pa­nem jak inna ko­bieta. Lub cała grupa in­nych ko­biet – w po­dob­nym wieku, o po­dob­nych do­świad­cze­niach. I oczy­wi­ście o po­dob­nych me­no­pau­zal­nych do­le­gli­wo­ściach.

• Sta­jemy się bar­dzo ce­nioną grupą kon­su­men­tów. Warto o nas za­bie­gać i tak się już dzieje. Mamy sta­bilną sy­tu­ację fi­nan­sową oraz czas i po­trzebę dba­nia o sie­bie. Po­tra­fimy ko­rzy­stać z me­diów i ga­dże­tów. I jest nas co­raz wię­cej.

• Wy­gry­wamy, gdy my­ślimy w ka­te­go­rii zy­sków, a nie strat. Za­wsze coś tra­cimy, ale coś zy­sku­jemy. Ni­gdy się nie ma wszyst­kiego. Jak w hi­sto­rii Mo­niki:

Mo­nika:Cztery lata temu oka­zało się, że mój mąż ma ko­goś. Do­wie­dzia­łam się o tym przy­pad­kiem. Wy­słał mi SMS-a o za­ska­ku­jąco, jak na niego, fry­wol­nej tre­ści. Gdy zdzi­wiona za­ma­cha­łam mu te­le­fo­nem – a sie­dział nie­opo­dal mnie mnie przed te­le­wi­zo­rem – miał tak prze­ra­żoną minę, że w se­kundę wie­dzia­łam – nie pi­sał do mnie. Wtedy świat mi się za­wa­lił, bo ja po­szła­bym za nim w ogień. Mie­li­śmy dwoje dzieci, dom w kwia­tach, kre­dyt we fran­kach. Nie po­wiem, ja­kie my­śli cho­dziły mi wtedy po gło­wie, bo różne. Przy­ja­ciółki wy­pchnęły mnie do psy­chia­try, wy­cią­gały na kijki. Z mę­żem za­pi­sa­li­śmy się na te­ra­pię. Pró­bo­wa­li­śmy się jesz­cze skleić w mał­żeń­ską jed­ność – bo on prze­pra­szał, bo dzieci były nie­szczę­śliwe, bo ro­dzice pro­sili. Nie udało się. Wy­star­czyło, że pi­sał coś w te­le­fo­nie, a mnie otwie­rała się w sercu rana, że pew­nie SMS-a do niej. Po­je­chał do swo­ich ro­dzi­ców i długo nie wra­cał – już mi wy­obraź­nia pod­su­wała, że pew­nie się u niej za­trzy­mał po dro­dze. Poza tym za dużo pa­dło okrut­nych słów, któ­rych się nie da za­po­mnieć. Już go nie chcia­łam. Dziś je­ste­śmy po roz­wo­dzie. Oczy­wi­ście, że żal mi tam­tego ży­cia. Te­raz wszystko jest inne. Jako roz­wódka nie je­stem już np. za­pra­szana przez pary daw­nych przy­ja­ciół. Jak­bym była wol­nym rod­ni­kiem, nie­spa­ro­wa­nym elek­tro­nem, który za­graża zdro­wym ro­dzi­nom. Ale coś za coś. Mam nowe przy­ja­ciółki, ge­nialne grono dziew­czyn. W week­endy gdzieś cho­dzimy, wy­jeż­dżamy – mój mąż tego nie lu­bił, więc ki­si­łam się z nim. Te­raz od­kry­wam Pol­skę, ile my mamy świet­nych miejsc! Od­ży­łam. Schu­dłam. Sta­łam się za­radna, jak nie ja. Gdzieś prze­czy­ta­łam, że z upły­wem czasu ko­bieta staje się tym męż­czy­zną, o któ­rym ma­rzyła całe ży­cie... Sama wy­re­mon­to­wa­łam miesz­ka­nie, tak jak za­wsze chcia­łam, po­zby­łam się w końcu tych strasz­nych me­bli od jego matki. Cza­sem tylko wście­kam się na sie­bie, że nie od­kła­da­łam co mie­siąc na wła­sne konto oszczęd­no­ściowe. My­śla­łam, że za­wsze będę żoną, a mąż do­brze za­ra­biał. Mó­wię te­raz córce: „Gro­madź swoje pie­nią­dze, nie prze­wi­dzisz ży­cia. Le­piej być przy­go­to­waną na naj­gor­sze”. Ale też – na naj­lep­sze. Bo jak tylko po­czu­łam się na si­łach – po roku, czyli tyle, ile trwa ża­łoba – za­czę­łam uma­wiać się na randki. Za­ło­ży­łam so­bie po­pu­larną apli­ka­cję. Nie było ła­two, chwi­lami też nie­we­soło. Albo spo­tka­nie było mę­czar­nią – sie­dzisz na­prze­ciw ko­goś, kto non stop gada o so­bie. Albo wi­dzisz, że mu się nie po­do­basz. Albo wszystko su­per, w emo­cjach cze­kasz na ciąg dal­szy, a on się nie od­zywa. Wy­lo­go­wa­łam się, pod­da­łam. Nie trzeba być w pa­rze, żeby mieć do­bre ży­cie. Choć można. Cztery mie­siące temu spo­tka­łam Waldka. W skle­pie z wi­nami. Tak jak ja, szu­kał cze­goś na pre­zent. Ja so­bie żar­to­wa­łam, on się śmiał, ze­staw ide­alny. Nie, ja nie wy­glą­dam jak Na­omi Watts, mam pol­skie 55 lat. Ale ze sklepu wy­szli­śmy ra­zem, od­pro­wa­dził mnie, na­stęp­nego dnia za­dzwo­nił. Też jest po przej­ściach, ma swoje mroki. Ale umie się cie­szyć ży­ciem. Po­trafi w so­botę rano umó­wić się ze mną na dworcu, gdzie wsia­damy w pierw­szy od­jeż­dża­jący po­ciąg do przy­pad­ko­wego mia­sta, je­dziemy na obiad, idziemy na spa­cer i wra­camy. I on jesz­cze wszystko o tym mie­ście wie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki