W świecie sławnych i bogatych - Cathy Williams - ebook

W świecie sławnych i bogatych ebook

Cathy Williams

4,1
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Holly George przychodzi z pomocą Luizowi Caselli, który uległ wypadkowi niedaleko jej domu. Jest pod wrażeniem przystojnego Brazylijczyka i ich znajomość szybko przeradza się w romans. Jednak Luiz zataił przed Holly, że jest bardzo bogaty. Prawda wychodzi na jaw, gdy Holly zaczyna planować wspólną przyszłość…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 147

Oceny
4,1 (35 ocen)
18
6
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaZz122

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, dobrze napisana, szybko się czyta. Polecam.
00

Popularność




Cathy Williams

W świecie sławnych i bogatych

Tłumaczenie Agnieszka Baranowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Luiz Casella przycisnął mocniej pedał gazu. Srebrny sportowy samochód w kilka sekund rozwinął zawrotną prędkość na wąskiej wiejskiej drodze. Zachowywał się jak szaleniec – sam nie wiedział, co robi na bezdrożach zmarzniętego i wyludnionego Yorkshire. Po jednej stronie drogi rozciągały się pokryte śniegiem pola, które powoli zaczynały rozmywać się w mroku późnego popołudnia. Po drugiej skaliste wzgórza tworzyły szarą, niewzruszoną ścianę, o którą w każdej chwili mógł się rozbić nieostrożny kierowca. Luiz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, że musi się jakoś pozbyć niszczącej go od środka rozpaczy, a szaleńcza ucieczka od sterylnej samotni jego londyńskiego apartamentu zdawała się uśmierzać gnębiący go tępy ból. Ojciec nie żył już od roku. Energiczny, kochający życie sześćdziesięciolatek runął na ziemię uwięziony w pilotowanej przez siebie awionetce. Zginął na miejscu. Po telefonie od zapłakanej matki Luiz natychmiast poleciał do Brazylii i przejął wszystkie obowiązki głowy rodziny, zapewniając matce i siostrom opiekę i niezachwiane wsparcie. Organizując pogrzeb ojca, prowadził na odległość swoją firmę i zażegnywał kryzys w przedsiębiorstwie ojca spowodowany nagłą śmiercią założyciela. Przez cały czas zachowywał trzeźwość umysłu i niewzruszony spokój. Pomógł też matce sprzedać rodzinną posiadłość i przeprowadzić się do mniejszego, choć nie mniej luksusowego domu, w pobliżu jednej z trzech córek. Przez cały ten czas nie uronił ani jednej łzy. Kiedy kilka miesięcy później wrócił do Londynu, rzucił się w wir pracy. Przejmował kolejne małe firmy, rozbudowując swoje i tak wielkie imperium w sektorze informatycznym. Właśnie wracał z Durham, gdzie sfinalizował przejęcie podupadającego przedsiębiorstwa. Zamiast samolotu wybrał samochód, który dostarczony na miejsce przez zdziwionego kierowcę. Kilka godzin jazdy krętymi wiejskimi drogami miało mu dać chwilę oddechu po miesiącach ciężkiej, nieprzerwanej pracy. Luiz wyłączył nawigację, wyciszył telefon i gnał przed siebie w grobowej ciszy zakłócanej jedynie rykiem potężnego silnika sportowego auta. W jego głowie kłębiły się myśli: czy ojciec cierpiał przed śmiercią? Czy w ostatnich chwilach życia sparaliżował go strach? O czym myślał? Na pewno niczego nie żałował, uznał Luiz. Jego ojciec osiągnął w życiu wiele dzięki swej wyobraźni, determinacji i niespożytej energii. Pochodził z biednej rodziny, ale nie przeszkodziło mu to stać się jednym z najbogatszych ludzi w Brazylii. Ożenił się ze swoją pierwszą i największą miłością, która dała mu czworo dzieci i wspierała go we wszystkich przedsięwzięciach. Luiz zdawał sobie sprawę, że ojciec w pełni wykorzystał dany mu czas, ale nic nie było w stanie ukoić jego tęsknoty za jedynym człowiekiem, którego podziwiał, szczerze i bezgranicznie. Luiz zacisnął mocniej dłonie na kierownicy i przydepnął pedał gazu do końca. Kamienna ściana zaczęła się zbliżać w zawrotnym tempie. Zareagował w ostatniej chwili, gwałtownie skręcił kierownicę i poczuł, jak drzwi samochodu ocierają się o skałę. Koła zablokowały się i Luiz mógł już tylko się modlić. Auto przekoziołkowało kilka razy na zamarzniętych skibach ziemi i wylądowało na dachu. Na szczęście poduszki powietrzne zadziałały. Luiz otrząsnął się z szoku i czym prędzej wygramolił się przez wybite okno. Odbiegł na bezpieczną odległość, ale auto na szczęście nie wybuchło. Dopiero teraz poczuł pieczenie, a potem dotkliwy ból w nodze – rozcięcie nie wyglądało najlepiej, ale na szczęście nie krwawiło zbyt mocno, choć utrudniało znacznie chodzenie. W dodatku miał na sobie jedynie cienki pulower, a śnieg sypał coraz mocniej. Wokół nie było widać żadnych domów ani świateł, jedynie puste, ciemne pola. Zacisnął mocno zęby i wdrapał się po niewielkim nasypie na drogę. Musiał przynajmniej dojść do miejsca, w którym udałoby mu się złapać zasięg – na szczęście telefon schował do kieszeni, kiedy wsiadał do samochodu. Przynajmniej teraz, walcząc o przetrwanie, nie czuł otępiającego bólu w sercu. Wystawił twarz do wiatru i pozwolił, by płatki śniegu roztopiły się na jego rozpalonych policzkach. Pierwszy raz od śmierci ojca poczuł ulgę.

Kilka kilometrów dalej Holly George robiła obchód jak co wieczór w swoim ukochanym schronisku dla zwierząt. Sprawdzała właśnie, czy wszystkie zwierzęta są bezpiecznie zamknięte na noc w zagrodach, gdy nagle usłyszała huk. Zamarła i nadstawiła uszu. Dorastała w tej okolicy, dzikiej i pięknej, choć nieprzyjaznej ludziom. Każdy nowy dźwięk, zwłaszcza tak przerażający, musiał wzbudzić jej niepokój – w lutym panowała tu przeważnie głucha cisza. Zatrzasnęła bramę schroniska i pobiegła do domu. W pośpiechu ściągnęła wielką wełnianą czapę, spod której wysypały się jedwabiste blond kosmyki długich, błyszczących włosów. Ktoś musiał wypaść z drogi, tłukło jej się niespokojnie po głowie. Stała na środku malutkiego salonu i zastanawiała się, co zrobić. Andy, jej wspólnik, przebywał w mieście na kursie kulinarnym, na który czekał od wielu tygodni. Ben, strażak, i Abe, miejscowy lekarz, potrzebowali co najmniej dwóch godzin, żeby dotrzeć na miejsce. Holly, mimo że miała dopiero dwadzieścia sześć lat, potrafiła myśleć rozsądnie i trzeźwo oceniać sytuację. Czasami zastanawiała się, czy dlatego nie cieszy się powodzeniem u mężczyzn? Cóż, tych właśnie cech wymagało prowadzenie schroniska, więc nawet jeśli nie dodawały jej kobiecego wdzięku, trudno. Na samą myśl o przeprowadzeniu się do miasta i opuszczeniu z trudem odratowanych zwierzaków robiło jej się słabo. Jako córka farmera spędziła całe swoje życie na wsi. Po przedwczesnej śmierci ojca z bólem serca sprzedała gospodarstwo, zbyt duże, by osiemnastoletnia dziewczyna mogła sobie poradzić z jego utrzymaniem. Pozyskane w ten sposób pieniądze zainwestowała w stworzenie schroniska obok zakupionego za resztę środków niewielkiego, starego domku z archaicznym systemem grzewczym. Podczas gdy jej znajomi korzystali ze swej młodości, dobrze się bawiąc, ona spędzała całe dnie, ratując zwierzęta lub uczęszczając na kursy doszkalające. Na jednym z takich warsztatów poznała Jamesa, praktykanta weterynarii, jak dotąd jej jedynego poważnego chłopaka. Spodobał jej się nieśmiały miłośnik zwierząt i nawet po tym, jak ich niespełna roczny związek rozpadł się, pozostali przyjaciółmi. Czas uciekał, a ona czuła, że znalezienie mężczyzny, z którym mogłaby dzielić życie, z każdym rokiem będzie coraz trudniejsze. Oczywiście, gdyby bardziej się postarała, zamiast spędzać całe dnie wśród owiec, osłów i dzików…

Holly westchnęła ciężko, otrząsnęła się. Sięgając po kluczyki do swego starego pickupa, zerknęła w lustro wiszące nad komodą. Zmierzyła swe odbicie krytycznym wzrokiem. Jasne włosy zapuściła, żeby uniknąć czasochłonnych i drogich wizyt u fryzjera, a makijaż uznała za zbytek, który na jej bladej twarzy o lekko skośnych zielonych oczach zawsze wyglądał wyzywająco. Brakowało jej nie tylko seksownych loków i małego zadartego noska, ale także bujnego biustu oraz patykowatych nóg charakterystycznych dla aktualnie obowiązującego kanonu kobiecego piękna. Szczupła, ale atletyczna sylwetka pomagała w ciężkiej, fizycznej pracy, nie robiła jednak piorunującego wrażenia na mężczyznach. Machnęła ręka i ruszyła do drzwi. Szkoda czasu na użalanie się nad sobą, stwierdziła z mocą. Na zewnątrz szalała śnieżyca. Na szczęście wysłużony samochód odpalił bez protestów. Kierowana, mimo trudnych warunków pogodowych, bezbłędną orientacją w terenie już po kilkunastu minutach dotarła do najbardziej krętej i niebezpiecznej drogi w okolicy. Tuż przy zdradliwym ostrym zakręcie w prawo, sto metrów od drogi na polu dojrzała wywrócone srebrne sportowe auto. Nawet z tej odległości widać było, że nadawało się jedynie na złom. Nagle, w świetle reflektorów, mignął jej zarys sylwetki poruszającej się z trudem skrajem drogi. Podjechała bliżej. Mężczyzna kulał.

– Czy ktoś z panem jechał? – zawołała, wyskakując z samochodu.

– Nie. – Na wykrzywionej bólem twarzy odmalowała się ulga.

Holly objęła go w pasie i pomogła podejść do pickupa. Mimo woli zarejestrowała przyjemny dotyk twardego, umięśnionego ciała.

– Poproszę kogoś, żeby odholował pana samochód.

– Nie trzeba, szkoda fatygi.

Holly pomogła mężczyźnie usadowić się na fotelu pasażera i kręcąc z niedowierzaniem głową, okrążyła pickupa i usiadła za kierownicą. Chciał zostawić w polu taki drogi samochód? Zerknęła ukradkiem na nieznajomego. Przymknął oczy i oparł głowę o zagłówek. Jego piękną, nieco surową, egzotyczną twarz wykrzywiał grymas bólu. Próbowała zdecydować, czy jechać do szpitala, czy też do domu – nie wiedziała jak poważne odniósł obrażenia. Spojrzała jeszcze raz i napotkała wzrok mężczyzny, który przyglądał jej się spod zmrużonych powiek. Miał czarne, namiętne oczy, krótkie, błyszczące niczym skrzydło kruka włosy i szczupłą, szlachetnie rzeźbioną twarz. Zarumieniła się, nie wiedzieć czemu.

– Dobrze się pan czuje? – wykrztusiła zdziwiona swym nagłym ogłupieniem.

– Jak na kogoś z poszarpaną nogą, całkiem nieźle.

– Zawiozę pana do szpitala. – Holly otrząsnęła się i uruchomiła silnik.

– Daleko?

– Kawałek. Pan nie jest stąd, prawda?

– Tak łatwo to poznać?

Luiz zerknął na nią z ukosa – nigdy w życiu nie widział piękniejszej kobiety. Prawie zapomniał o bólu. Wydawało mu się, że umarł i poszedł prosto do nieba. Spod wielkiej wełnianej czapy naciągniętej głęboko na czoło wymykały się zmierzwione blond kosmyki, wielkie zielone oczy błyszczały niczym gwiazdy, a zaróżowione policzki zaokrąglały się w nieśmiałym uśmiechu.

– Po ubraniu. Nikt z miejscowych nie wyszedłby z domu w taką pogodę bez porządnej kurtki i śniegowców. – Holly uruchomiła wycieraczki, które z trudem zgarniały z szyby grubą warstwę białego puchu. – Chyba nie dojedziemy do szpitala, trzeba będzie wezwać helikopter.

Zrobiło mu się głupio, nie chciał przysparzać komuś kłopotów swoją lekkomyślnością.

– Nie trzeba.

Jego wybawicielka uśmiechnęła się z niedowierzaniem. W jednym z jej policzków pojawił się uroczy dołeczek.

– Chyba żartujesz – stwierdziła niepewnie.

– Nie. Jak masz na imię? – Zmienił szybko temat.

– Przepraszam, nie przedstawiłam się. Jestem Holly, Holly George – odpowiedziała, znowu się rumieniąc.

– Miło mi. Co robisz sama na takim pustkowiu? – zapytał niskim, zmysłowym głosem.

– Mieszkam niedaleko. – Holly wzruszyła ramionami. – Usłyszałam huk i stwierdziłam, że nie ma czasu, żeby wzywać Bena i Abe’a. Postanowiłam najpierw sama zobaczyć, co się stało.

– Bena i Abe’a?

– Szefa straży pożarnej i miejscowego lekarza. Niestety mieszkają daleko stąd. W zimie trudno w tych stronach liczyć na szybką pomoc. Ale – przerwała – co ty tu właściwie robiłeś?

– Uciekałem przed swoimi demonami.

Holly pokiwała tylko głową, ale nie drążyła. Czuła, że nie ma co liczyć na zwierzenia. Zbliżali się właśnie do skrzyżowania z drogą prowadzącą do jej domu.

– Tam mieszkam. – Wskazała światła nadal świecące się w oknie. – Prowadzę schronisko dla zwierząt, wiesz, przygarniam konie, osiołki, koty, psy, które potrzebują opieki i schronienia. Teraz mamy około pięćdziesięciu podopiecznych – zakończyła z dumą.

– Konie, osiołki… – powtórzył Luiz nieprzytomnie; równie dobrze mógłby rozmawiać z kosmitką. Ich światy nie mogłyby się bardziej różnić.

– A co ty robisz? To znaczy, gdzie pracujesz?

– Pracuję…

Holly podjechała właśnie do niewielkiego białego domku, zgasiła silnik i odwróciła się w jego stronę. W jej wielkich, lekko skośnych oczach malowała się życzliwa ciekawość. Zauważył kilka piegów na jej wąskim nosie. Bladoróżowe usta uśmiechały się nieśmiało, a szczupłe, choć silne dłonie wciąż ściskały kierownicę. Przypomniał sobie, jak objęła go w pasie z zadziwiającą jak na kobietę siłą. Resztę jej ciała skrywały praktyczne, ciepłe, szarobure ubrania. Dawno nie widział kobiety, która w okropnej puchowej kurtce i śniegowcach, bez grama makijażu i żadnych ozdób, wyglądałaby tak kobieco i czarująco.

– Poczekaj, pomogę ci wysiąść, przecież ta noga musi cię strasznie boleć. – Na szczęście jego wybawicielka przypomniała sobie o ranie i rzuciła się do pomocy. – Spróbuję cię opatrzyć, a potem zdecydujemy co dalej.

Kiedy Holly pomagała mu wysiąść, znów oparł się na niej ciężko, choć najwyraźniej próbował radzić sobie sam. Od bliskości jego rosłego, silnego ciała zakręciło jej się głowie. Żeby ukryć zakłopotanie, zaczęła go nerwowo zagadywać. Dopiero gdy usiadł na krześle w kuchni, zamilkła na chwilę. Patrzyła na rozdarte na udach spodnie przesiąknięte krwią i wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Luiz dyskretnie rozejrzał się wokół. Wystrój wnętrza ucieleśniał wszystko, czego nie znosił: rustykalne ozdoby, stare, zdekompletowane meble i mnóstwo zdjęć w ręcznie robionych ramkach. Jednak, mimo wszystko, wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie… Holly stała nad nim z apteczką i nadal wyglądała na zagubioną.

– Chyba powinienem zdjąć spodnie?

Aż wstrzymała oddech. Widok tak przystojnego mężczyzny w jej malutkiej kuchni, bez spodni – to mogło ją przyprawić o atak serca. I tak musiała się pilnować, żeby się na niego nie gapić. Nigdy w życiu nie widziała tak charyzmatycznego i pięknego niczym grecki posąg mężczyzny.

– Nie, lepiej nie – zaoponowała pospiesznie. – Lepiej je rozetnę.

Uklękła przed nim, a on niespodziewanie poczuł, jak jego ciało tężeje. Nie wiedział dlaczego, ale jej bliskość elektryzowała go. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego podniecała go kobieta tak odmienna od podobnych do lalki Barbie piękności, które otaczały go w Londynie. Nie miała na sobie seksownej sukienki opinającej biust i odsłaniającej długie do nieba, szczupłe nogi, a mimo to jego ciało reagowało silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Holly rozcinała drżącymi rękami spodnie, a on wyobrażał ją sobie nagą – silne, szczupłe ciało, gibkie, ale niewychudzone, niewielkie piersi, mieszczące się w dłoni, o niewinnie różowych sutkach… Luiz poruszył się niespokojnie, żeby ukryć podniecenie, a ona odskoczyła natychmiast.

– Zraniłam cię? – spojrzała na niego z przestrachem w intrygujących, kocich oczach.

Nie mógł jej wyznać, co go zaprzątało, podczas gdy ona próbowała opatrywać mu ranę, więc skrzywił się tylko lekko.

– Dam ci coś na uśmierzenie bólu. – Zerwała się z kolan i po chwili postawiła przed nim szklankę wody, a do ręki wcisnęła mu dwie niewielkie tabletki.

Ich palce spotkały się na sekundę i Holly znów poczuła, że jej policzki płoną. Czarne, przepastne oczy nieznajomego wpatrywały się w nią uważnie, co wyprowadzało ją z równowagi, ale nie było nieprzyjemne.

– Nie przedstawiłeś mi się jeszcze – zagadnęła i wróciła do rozcinania spodni. Z całych sił starała się nie zwracać uwagi na wyłaniające się spod postrzępionego materiału umięśnione, śniade udo pokryte czarnymi, szorstkimi włoskami.

– Faktycznie. Nazywam się Luiz… Luiz Gomez. – Miał nadzieję, że ogrodnik matki, od którego pożyczył sobie właśnie nazwisko, nie miałby mu tego za złe. Miał ochotę przez moment zamienić się w kogoś innego. W tym przytulnym domku na wsi pragnął zrzucić skórę zapracowanego, nękanego przez smutki miliardera i odpocząć od brutalnej rzeczywistości.

– A skąd jesteś?

– Mieszkam w Londynie, ale pochodzę z Brazylii.

W oczach Holly odmalował się zachwyt. Luiz odprężył się, podczas gdy ona zasypywała go pytaniami o jego fascynującą ojczyznę. Zręcznie opatrzyła ranę, która na szczęście okazała się płytka.

– Jutro rano zawiozę cię do lekarza, żeby założył kilka szwów i podał ci antybiotyk, ale na razie to powinno wystarczyć. – Holly wstała z kolan i odłożyła apteczkę.

– Kolejny uratowany zwierzak – zażartował, a ona rozśmiała się szczerze. Miała piękny śmiech. Chętnie rozśmieszałby ją częściej, żeby móc się nim nacieszyć.

– Podpowiesz mi, gdzie mógłbym się zatrzymać na noc? – Zdecydował, że zrobi sobie co najmniej kilkudniowe wakacje, ale nie chciał jej wystraszyć. Na szczęście nie zdradził jej, że posiada ogromny majątek, dzięki czemu czuła się przy nim swobodnie. Miał już dość kobiet, które bardziej niż nim samym, interesowały się jego pieniędzmi. Omiótł wzrokiem gibkie ciało Holly i jej jedwabiste złote włosy opadające miękko na plecy. Pod jego spojrzeniem znów się zarumieniła, zauważył z satysfakcją.

– Najbliższy pensjonat znajduje się czterdzieści kilometrów stąd. Wybrałeś najgorsze możliwe miejsce na wypadek. – Zaśmiała się znowu.

Chyba jednak nie, pomyślał, i rzucił jej gorące spojrzenie.

– Zrobię ci coś do jedzenia i przygotuję pokój gościnny.

Holly zaczęła się krzątać, by ukryć poruszenie. Właśnie zaproponowała obcemu mężczyźnie nocleg w swoim domu. Czy nie zawahałaby się spędzić noc sam na sam z nieznajomym, gdyby nie przyprawiał ją o łaskotanie w brzuchu? Powinna przynajmniej dowiedzieć się o nim jak najwięcej.

– Nie powiedziałeś mi jeszcze, gdzie pracujesz. Zapomniałam też zapytać, czy powinnam kogoś powiadomić o twoim wypadku? Rodzinę, żonę? – zawiesiła głos.

– Nie, żadnej żony – mruknął i uśmiechnął się pod nosem. – Żadnej dziewczyny, nikogo. – Cieszył się, że zainteresował ją na tyle, by w ten mało przebiegły sposób starała się czegoś o nim dowiedzieć. Udawała bardzo zajętą robieniem kanapek, a on z przyjemnością obserwował jej krzątaninę. W pewnej chwili zdjęła swój gruby wełniany sweter, a jemu zaschło w ustach. Cienki bawełniany podkoszulek przylegał do wysportowanego ciała, opinając niewielkie, jędrne piersi. Nie miała na sobie biustonosza… Libido Luiza znów zaczęło szaleć. Dla niepoznaki zadawał jej kolejne pytania o schronisko i patrzył z zachwytem jak jej oczy rozpala entuzjazm. Gestykulowała żywo, śmiała się często i opowiadała z pasją o swoich podopiecznych. Z jej słów wywnioskował, że pracowała ciężko i praktycznie bez przerwy borykała się z brakiem pieniędzy na utrzymanie i remonty schroniska. Zdawała się tym nie przejmować, zauważył. Nie przypominał sobie, by odczuwał podobny entuzjazm, kupując kolejne spółki lub podpisując wielomilionowe kontrakty. Chętnie wsparłby jej firmę hojną darowizną, ale przedstawiwszy się jako zwykły sprzedawca systemów teleinformatycznych, nie mógł tego zrobić bez wzbudzenia podejrzeń.

– Może będę musiał zostać tu trochę dłużej – zaryzykował, obserwując uważnie emocje malujące się na twarz Holly. Była wyraźnie poruszona.

– Nie będziesz miał problemów w pracy? Na rynku panuje kryzys i firmy pozbywają się pracowników pod byle pretekstem. – Kontynuowała rozmowę, ale w myślach cały czas analizowała jeden wyraz, który przed chwilą padł z jego ust: tu. Czy miał na myśli Yorkshire, wioskę, czy jej dom? Przeszył ją rozkoszny dreszcz podniecenia. Przypadkiem pod jej dachem znalazł się najbardziej intrygujący mężczyzna, jakiego w życiu spotkała.

– Chyba sobie poradzę – mruknął wymijająco. Wyrzuty sumienia ulotniły się szybko. Przecież gdyby powiedział jej prawdę o sobie, onieśmieliłby ją tylko, racjonalizował. Przy zwykłym sprzedawcy mogła się zachowywać naturalnie.

– Nie jestem pewna, czy dobrze cię zrozumiałam…

– Oczywiście zapłacę ci za gościnę. I namówię szefa naszej firmy, żeby hojnie wsparł twoje schronisko; w końcu uratowałaś mi życie!

– Nie ma mowy, nie wezmę od ciebie pieniędzy! – Holly wykrzyknęła z przerażeniem. Nie pomagała ludziom ani zwierzętom dla pieniędzy.

– Przecież takie przedsięwzięcie to na pewno skarbonka bez dna – zauważył przytomnie. Pierwszy raz w życiu spotkał kobietę, która nie chciała skorzystać z jego majątku. Jego towarzyszki zawsze oczekiwały, że będzie obsypywał je drogimi prezentami.

– Przynajmniej pozwól mi założyć dla twojej firmy stronę internetową. Znam się trochę na komputerach – dodał i uśmiechnął się pod nosem. W skład jego imperium wchodziły liczne firmy z branży IT.

Holly postanowiła nie oponować. Nowy znajomy wyraźnie chciał się jakoś odwdzięczyć, a skoro znał się na komputerach, to na tyle mogła się zgodzić. Nie chciała, by pomyślał, że nie docenia jego dobrych manier i uczciwości.

– Najważniejsze, żebyś wydobrzał. Zaraz zaprowadzę cię do twojego pokoju, a rano zadzwonię do Abe’a i poproszę, żeby przyjechał. Może obejdzie się bez meczącej wyprawy do szpitala?

– Zawsze zachowujesz optymizm?

Holly obdarzyła go jednym ze swoich promiennych uśmiechów. Jak zaczarowany wpatrywał się w dołeczek na jej policzku.

– Staram się. Miałam w życiu wiele szczęścia. Kocham swoją pracę, otaczają mnie wspaniali ludzie. – Holly postawiła na stole dzbanek z kawą, mleko i cukier. – Moja mama umarła, kiedy byłam mała, a tata kilka lat temu, ale myślę, że byli szczęśliwi.

– I nie ma w tobie żalu? – Zdumiewała go jej pogodna akceptacja losu, tak różna od jego nieutulonej rozpaczy po śmierci ojca, a przecież straciła obydwoje rodziców o wiele wcześniej niż on.

– Mówiłeś, coś o demonach, przed którymi uciekałeś – zagadnęła ostrożnie.

Gdyby ktokolwiek inny zadał mu to pytanie, obruszyłby się i odburknął coś nieprzyjemnego. Jednak Holly wpatrywała się w niego swymi wielkimi, szmaragdowymi oczyma ze współczuciem i autentycznym zainteresowaniem. Nigdy nikomu się nie zwierzał – miliarderzy w twardym świecie wielkiego biznesu nie mogli sobie pozwolić na słabość. Przywykł do tego i nie skarżył się. Teraz Holly w jakiś niepojęty sposób zdołała wślizgnąć się pod jego pancerz. Zapomniał o bólu nogi, o rozbitym samochodzie, siniakach, a przede wszystkim o smutku. Po godzinie wiedział już na pewno, że pragnął spędzić najbliższe dni z Holly.

Tytuł oryginału: The Secret Casella Baby

Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited, 2013

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Łucja Dubrawska-Anczarska

© 2013 by Cathy Williams

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2248-8

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.