Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy największą przygodę można przeżyć w… szkole? Tak, jeśli jest to szkoła na Kaszubach, a uczniowie mają niezwykłe dary
Franc, Walerka, Otylka i Bruno Borkowie mieszkają na Kaszubach od dwóch lat, ale nie wiedzą jeszcze wszystkiego o tej krainie i każdego dnia odkrywają fascynujące rzeczy. Niestety, nie wszyscy życzą Kaszubom dobrze. Aryman nieustannie próbuje je zniszczyć. Tym razem przeciwnik zaatakuje tak sprytnie, że aby go przechytrzyć, trzeba będzie działać w przebraniu. Ale co to dla rodzeństwa Borków i ich przyjaciół…
„Walerka i bohaterki Jastry” to druga część serii „Borkowie i kaszubskie przygody”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dzień był wspaniały, właśnie taki, jaki powinien być w wakacje. Słońce grzało, delikatny wiatr niósł zapach łąk i zboża, drzewa szeleściły i dawały przyjemny cień. Na Kaszubach kończyły się żniwa. Tu i tam jeszcze pracowały kombajny i traktory, a ich warkot niósł się po okolicy.
Czteroipółletni Bruno był wielkim miłośnikiem motoryzacji i uwielbiał oglądać pracujące maszyny. Stał teraz przy płocie i obserwował żniwa na pobliskim polu. Franc, Matis, Alan i Walerka grali na boisku w bùczkę. Co prawda było to boisko do piłki nożnej, ale mało kto grywał na nim w futbol. Znacznie częściej wybierano właśnie bùczkę. Matisowi gra nie szła zbyt dobrze, mimo to nadal uważał, że jest najlepszym zawodnikiem, i przechwalał się, że wkrótce dostanie zaproszenie do Młodzieżowej Ligi.
Bùczka to gra znana tylko na Kaszubach. Kijami podobnymi do wioseł dzieciaki próbowały zagonić piłkę do dziury. Problem w tym, że piłka żyła swoim życiem, kwiczała i uciekała, i nie zamierzała dać się nikomu nigdzie zapędzić. Otylka trochę przypatrywała się grze, kibicując swojej siostrze, ale potem zabrała swoje lalki na pobliski plac zabaw.
Bruno, Otylka, Walerka i Franc Borkowie byli rodzeństwem. Jeszcze dwa lata temu żadne z nich nie pomyślałoby, że znajdą dom na Kaszubach. Wejle jo (jak by powiedział Matis), wówczas nie wiedzieli nawet, co to takiego Kaszuby i dlaczego są niezwykłe! A co do tego, że właśnie takie są, nikt z nich nie miał dzisiaj najmniejszej wątpliwości.
Podszedł do nich Góstk, łysy jegomość wsparty na lasce.
– Chcemë le so zażëc? – zagadnął, wyciągając z kieszeni sporą tabakierkę w kształcie rożka.
W języku kaszubskim znaczyło to: „Czy zażyjemy sobie tabaki?”. Bo na Kaszubach wszyscy mówili po kaszubsku, chyba że stanęli po stronie Arymana i wyrzekli się swojego dziedzictwa.
Góstk wyglądał jak niski, przygarbiony, pomarszczony staruszek, ale ci, którzy go znali, wiedzieli, że wcale nie jest staruszkiem, tylko duchem opiekuńczym domu. Każdy gościnny dom miał takiego ducha, choć nie zawsze ukazywał się on domownikom. Nie mogło go więc zabraknąć i w Kaszëbsczim Gòscyńcu, czyli Kaszubskim Pensjonacie prowadzonym przez siostry Teklę i Trudzię Majkowskie.
– Dzieci nie mogą zażywać tabaki, przecież wiesz – przypomniała Walerka pobłażliwie, na co Góstk tylko wzruszył ramionami, nasypał sobie na kciuk sporą kopicę tytoniu, po czym wciągnął ją do nosa.
– Ostra tabaka – skwitował i otarł małe, załzawione oczy. – Taka jak lubię!
– Czy ktoś wspominał o tabace? – ucieszył się tata, który właśnie przechodził obok.
Po chwili i on został poczęstowany sproszkowanym tytoniem.
Walerka i Otylka spojrzały na siebie porozumiewawczo. Ach, ci dorośli!
Nagle w ciszę wdarł się dźwięk gongu. To był znak, że ciocia Tekla wzywa na obiad. Dzieci natychmiast poczuły, że są głodne. Ciocia Tekla gotowała wyjątkowo smacznie i wszyscy byli przekonani, że to właśnie gotowanie jest darem, który otrzymała od Ormuzda, anioła, opiekuna Kaszub. Tymczasem jej darem była umiejętność przenoszenia przedmiotów bez dotykania ich. Każdy Kaszuba urodzony na tej ziemi, ale też Kaszuba z wyboru, otrzymywał od Ormuzda wyjątkowy dar zwany „skrą”, bo był jak iskra zapalana w sercu. Mógł ten dar rozwijać dla dobra Tatczëznë, czyli ojczyzny, albo o nim zapomnieć i go stracić.
Walerka otrzymała w darze moc zatrzymywania czasu, Otylka – tworzenia kolorów, Bruno – wspinania się, a Franc – rozumienia zwierząt i roślin. Przydało się to nieraz, na przykład gdy Otylka spadła w przepaść w zamku Sambora, a Franc poprosił drzewo, by podało jej gałęzie, albo gdy na bagnach gonił ich mumocz, a Walerka zdołała zatrzymać czas, dzięki czemu uciekli*. Tak, dary były bardzo potrzebne, choć coraz mniej Kaszubów je doceniało.
– Co dziś na obiad? – zapytał Matis, kiedy tylko weszli do domu.
Usiadł do stołu i chwycił sztućce palcami pulchnymi jak kiełbaski, a tak brudnymi, jakby te kiełbaski zanadto przypiekły się w ogniu.
– Nic, dopóki nie umyjesz rąk – ofuknęła go ciocia Tekla.
Chłopiec jęknął i poczłapał do łazienki.
Na obiad były pierogi z jagodami. Tego lata w lasach było prawdziwe zatrzęsienie tych owoców. Rodzeństwo Borków miało sporo frajdy z szukania jagodowych polanek. Najlepsze oko miał Franc; być może miało to związek z jego darem porozumiewania się z przyrodą. Ale Walerka i Otylka również nieźle sobie radziły. Trzeba było tylko uważać, by nie podpaść Borówcowi i Borowej Ciotce, opiekunom kaszubskich lasów. Oboje bardzo nie lubili, gdy ktoś w lesie śmiecił lub hałasował.
– Ja zebrałam najsmaczniejsze jagody – stwierdziła Otylka, która wręcz opychała się kolejnymi pierogami. Tak naprawdę nie mogła wiedzieć, czy ciocia Tekla zużyła jej zbiory do kompotów, dżemów, czy innych przetworów, ale była przekonana, że dzisiejszy obiad zrobiony został z jej owoców.
A pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu cała czwórka Borków była niejadkami! Wszystko zmieniło się po przyjeździe na Kaszuby.
Ciocia Tekla tylko się roześmiała.
– Jo, najsmaczniejsze – przytaknęła, bo „jo” w języku kaszubskim znaczyło „tak”.
Ciocia Tekla nigdy zbyt dużo nie mówiła. W przeciwieństwie do cioci Trudzi, niskiej i korpulentnej niewiasty o włosach w szaro-zielono-fioletowym kolorze i wiecznie poplamionej sukience. Tej nigdy nie zamykała się buzia. Teraz właśnie opowiadała turystom wynajmującym pokój w pensjonacie o kaszubskich zwyczajach. Ale oni chyba nie słuchali, zbyt zadziwieni tym, co działo się na stole, gdzie krośnięta urządzały sobie ucztę między talerzami. Krośnięta – małe ludziki w czerwonych kubraczkach – może i były niewielkie jak palec, ale potrafiły narobić sporo zamieszania. Zachowywały się cicho jak mysz pod miotłą jedynie wtedy, gdy nie chciały, by ktoś wiedział o ich istnieniu. Wielu ludzi nawet nie ma pojęcia, że krośnięta mieszkają w ich domach.
– Pyszne pierogi – pochwalił tata i uniósł kciuk w ramach uznania dla młodych leśników i kucharki.
– Mhm, pyszne! – przytaknął Matis z pełnymi ustami.
Choć niektórzy nadal jedli pierwszą porcję, przyjaciel Franca kończył już dokładkę. Chłopak miał ogromny apetyt i w wieku dwunastu lat był już niemal tak samo szeroki jak wysoki. Zdawało mu się to jednak zupełnie nie przeszkadzać.
– Niedługo wrzesień – odezwała się mama.
– I początek roku szkolnego – dodał tata. – Kto się cieszy? – zapytał.
Wszyscy poderwali ręce, nawet Bruno, który był jeszcze zdecydowanie za mały na szkołę, więc cieszył się chyba tylko dlatego, że cieszyli się inni. A oni lubili swoją szkołę. Jej kolorowe mury w siedmiu barwach kaszubskiego haftu, nauczycieli, kolegów i ciekawe lekcje (oprócz zwyczajnych przedmiotów mieli też język kaszubski, historię Kaszub, literaturę kaszubską, faunę i florę na Kaszubach, naukę o rdzennych rasach, sport regionalny, kaszubski kunszt). Przez pierwsze lata z powodu częstych przeprowadzek Franc, Walerka i Otylka pobierali naukę w domu. Po powrocie na Kaszuby rodzice ustalili, że poszukają takiej placówki, w której dzieci będą mogły uczyć się języka kaszubskiego, poszerzać swoją wiedzę o regionie i rozwijać otrzymane dary.
– Czeka nas trochę przygotowań. Trzeba kupić przybory szkolne, książki. Z ubrań też wyrośliście – ciągnęła mama.
Franc jęknął. Nie znosił zakupów. Za to Walerka i Otylka zaczęły się przekrzykiwać, bo jedna chciała nowy plecak, koniecznie w kolorach tęczy, a druga nowe bluzki. Walerka była podekscytowana, bo miała zacząć naukę w czwartej klasie.
– Czwarta klasa to koszmar, zobaczysz! Już nie będzie tak lekko jak w trzeciej. To będzie jazda bez trzymanki! Nowe przedmioty, nowi nauczyciele. Na pewno masz stracha, co? – zagadnął Matis, plując dookoła kawałkami pieroga i dźgając powietrze widelcem dla podkreślenia swoich słów.
– Nie boję się – odparła dziewczynka z niewzruszonym spokojem, który musiała chyba odziedziczyć po cioci Tekli, swojej matce chrzestnej.
Na Kaszubach wierzy się, że chrześniacy otrzymują w darze jakąś cechę lub talent rodzica chrzestnego.
– Nie? – zdziwił się Franc.
Sam miał sporo obaw przed rozpoczęciem nauki w czwartej klasie, ale być może dlatego, że aż do trzeciej uczył się w domu. Teraz, gdy miał iść do szóstej, wiedział już, że szkoła to nic strasznego.
– To już koniec zabawy, co nie, chłopaki? – Matis szturchnął łokciami Alana i Franca, siedzących po jego lewej i prawej stronie.
– Nie słuchaj go. Będzie tylko trochę więcej nauki, to wszystko – powiedział pocieszająco Alan, który mieszkał z rodzicami niedaleko pensjonatu.
– „Trochę więcej nauki”, dobre sobie! – przedrzeźniał go Matis. – Łatwo mówić komuś, kto wykuł na pamięć wszystkie podręczniki.
– Nie wszystkie. Wyłącznie te dotyczące Kaszub. To ważne, by wiedzieć jak najwięcej o swojej ojczyźnie – sprostował Alan z powagą.
– Odkąd Ormuzd zapalił w tobie skrę, nie można z tobą wytrzymać! Tak mnie zemdliło od słuchania tych mądrości, że muszę zjeść kolejnego pieroga! – mruknął Matis i nabił pieróg na widelec.
Alan wzruszył ramionami. Matis często mu dokuczał, że jest gorszym Kaszubą, bo nie urodził się tutaj i nie miał kaszubskich przodków. Dawniej Alan bardzo się tym przejmował. Odkąd jednak spotkał Ormuzda i dostał od niego skrę – dar mądrości, przestał zwracać uwagę na docinki kolegi. Wiedział, że ma prawo być Kaszubą z wyboru. Matis był trochę zazdrosny o to, że Alan i Franc na własne oczy widzieli Ormuzda. Niewielu ludzi na świecie miało takie szczęście.
– Pff. – Matis prychał lekceważąco za każdym razem, gdy o tym wspominali. – Ja widziałem Ormuzda setki razy. Co tam: setki! Tysiące! Właściwie to codziennie się z nim widuję – kłamał jak z nut.
– I jak wygląda? – zapytał Alan.
Zależało mu, by przyłapać kolegę na kłamstwie. Każdy wiedział, że Ormuzd potrafi przyjmować różne postacie, zależnie od tego, z kim rozmawia.
– Jest wysoki, szeroki i nosi okulary – wymieniał Matis jednym tchem.
– Jesteś pewien, że to był Ormuzd, a nie lustro? – zażartował Alan.
– Myślisz, że ja jestem dolemónem i głupkiem? – Matis uniósł pięści, gotowy do bitki.
Zawsze tak reagował, zamiast spokojnie porozmawiać.
– Chłopcy! Póki ja żyję, nie będzie bójek w tym domu! – zagrzmiała ciocia Tekla.
Była tak wysoka, że głową sięgała niemal sufitu, a do tego miała ogromny autorytet, więc woleli się nie narażać i natychmiast umilkli.
Tymczasem rodzice zdecydowali, że po obiedzie zabiorą dzieci na zakupy do Centrum Handlowego „Kaszëbë”. Na pierwszy rzut oka był to zwyczajny budynek pełen zwyczajnych sklepów, jak każde inne centrum handlowe. Ale ten, kto wiedział, gdzie szukać, bez trudu odnalazł sklepik z ubraniami ozdobionymi motywami kaszubskimi, sklep z kaszubskojęzycznymi książkami, stoisko ziołowe prowadzone przez jedną z wiedźm oraz bar z kaszubskim jedzeniem, gdzie za każdym razem zatrzymywali się na plince, czyli placki ziemniaczane – prawie tak pyszne jak te, które robiła ciocia Tekla.
– Lubię wakacje – powiedział Franc, kiedy całą rodziną zasiedli do kolacji, a on delektował się plackiem posypanym cukrem.
– A ja lubię szkołę – oznajmiła Otylka, ciesząca się z tęczowego plecaka, który udało jej się wypatrzyć dziś w sklepie.
Palcami dorysowała na nim jeszcze kilka wzorów, bo najwyraźniej uznała, że wciąż jest za mało kolorowy.
– A wiecie, co ja lubię? – zapytała Walerka.
– Co?
– Lubię być Kaszubką – powiedziała.
– Wiedno Kaszëbë i wiedno Kaszëbi. Zawsze Kaszuby i zawsze Kaszubi – podsumowała ciocia Trudzia, a wszyscy ochoczo przytaknęli.
Cieszyli się, że mogą być tu razem, siedzieć na wygodnych krzesłach na tarasie, upajać się zapachem i smakiem pysznych potraw, słuchać kaszubskich ballad piosenkarza Paùla, sączących się z głośników, czuć ciepłe słońce na karku. Nadchodzący rok szkolny zdawał się nową, fascynującą przygodą. Walerka zastanawiała się, co takiego się wydarzy…
* O tych przygodach przeczytasz w książce Franc i tajemnica Jantaru.
W nocy przed rozpoczęciem roku szkolnego Walerka długo nie mogła zasnąć. Słyszała, jak zegar w saloniku na parterze wybił dwanaście uderzeń. Była północ. Jak na złość właśnie teraz zachciało jej się pić. Po cichu zsunęła się na podłogę, by nie budzić Franca, Otylki i Brunona, śpiących na sąsiednich łóżkach. Pokój był niewielki, dlatego rodzeństwo dostało łóżko składające się z czterech pięter, z którego materace wysuwały się jak szuflady, co z boku wyglądało jak schody.
Walerka wyszła z pokoju i skierowała się na dół, do kuchni. Na parterze panowały ciemności, tylko światło księżyca nieśmiało wpadało przez okna. Dziewczynka, ubrana w białą piżamę i skąpana w srebrnym blasku, czuła się jak Jastra, opiekunka pór roku.
Jastra zdawała się jej najbardziej fascynująca ze wszystkich stworzeń na Kaszubach. Unikała ludzi. Przy odrobinie szczęścia można ją było zobaczyć w Wielkanoc, zwaną po kaszubsku Jastrë na jej cześć, gdy budziła przyrodę z zimowego snu, oraz w najkrótszą noc w roku, gdy podpalała sobótkowe ogniska. Niektórzy mówili, że widzieli ją też podczas zamieci śnieżnych, gdy szła polami, wysoka i atletyczna, albo podczas upałów, gdy stawała pod lasem i nuciła piosenkę, a wówczas jej oddech zmieniał się w chłodny wietrzyk, który przynosił ukojenie ludziom i zwierzętom. Większość czasu jednak spędzała w swojej samotni.
Chociaż drzwi do kuchni były zamknięte, Walerka zobaczyła sączące się pod nimi światło. Dobiegł ją też gwar rozmów. Czyli nie wszyscy jeszcze spali. Zanim zdążyła nacisnąć klamkę, usłyszała zatroskany głos mamy:
– Aryman zdobywa placówkę po placówce. Zniechęca nauczycieli do uczenia kaszubskiego, nastawia dyrektorów przeciwko Kaszubom, buntuje dzieci. Boję się, że opanuje też naszą szkołę – powiedziała.
– Witosława na to nie pozwoli. Strzeże swojego królestwa jak smok – stwierdziła ciocia Tekla.
Witosława Leman była dyrektorką szkoły, w której uczyli się Franc, Walerka i Otylka.
– Ale Aryman jest sprytniejszy od ludzi… – westchnęła mama.
Walerka zadrżała. Aryman był złym duchem, który chciał zniszczyć Kaszuby i walczył z Ormuzdem – opiekunem Kaszub. Czy naprawdę miałby tak wielką moc, żeby zawładnąć ich szkołą?
– Nikt cię nie nauczył, że nieładnie podsłuchiwać, dziewczynko? – zapytał głuchy głos, a na głowę i ramię Walerki padła niebieska poświata.
To był Duch Przodka – mężczyzna z długą brodą, w tradycyjnym stroju kaszubskim, który nie żył już od wielu lat, choć nie wiadomo dokładnie od ilu, bo tego nie liczył. Mówił, że dawno stracił rachubę.
– Pamiętaj, że ja widzę i słyszę wszystko! – ostrzegł.
– Może widzisz i słyszysz wszystko. Ale też szybko o wszystkim zapominasz – odpowiedziała Walerka rezolutnie, po czym pchnęła drzwi i weszła do kuchni.
Przy stole siedzieli mama, tata, ciocia Tekla, ciocia Trudzia i Góstk z tabakierką. Rozmowa natychmiast ucichła. Nic dziwnego, przecież dorośli nie chcieli martwić dzieci.
– Jeszcze nie śpisz? – spytała mama łagodnie.
– Jutro ważny dzień – przypomniał tata.
Uśmiechali się miło, a ich ramiona były takie ciepłe i bezpieczne, że nagle Aryman wydał się Walerce odległy jak koszmarny sen.
Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska
Korekta: Krystian Gaik, Magdalena Matuszewska
Projekt okładki, ilustracje wykorzystane na I stronie okładki oraz wewnątrz książki: Katarzyna Wójcik
Skład i łamanie: Cyprian Zadrożny
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210
www.wydawnictwomieta.pl
ISBN 978-83-68005-04-2