Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy myślisz o Walkiriach, pomyśl o odwadze.
Jak wiele potrzeba odwagi, by zajrzeć w głąb siebie?
Jak mocno trzeba uwierzyć, by rozum i serce mogły się pojednać?
Jak odróżnić prawdziwą miłość od zauroczenia?
W poszukiwaniu swojego anioła Paulo wyrusza z żoną w podróż po pustyni Mojave. Droga okazuje się wyboista i usiana kolejnymi, coraz trudniejszymi pytaniami.
Opowieść o potrzebie zaakceptowania własnych słabości, pojednania się z przeszłością, o poznawaniu swoich zalet i umiejętności przyjmowania szczęścia bez poczucia winy.
Opowieść o przemianie, którą każdy z nas musi przejść, żeby zrobić krok do przodu.
Jedna z najbardziej osobistych książek Paula Coelho.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 170
tytuł oryginału
As Valkirias
koncepcja graficzna
Michał Batory
zdjęcie Autora
Paul Macleod
redakcja i korekta
Bogna Piotrowska
przygotowanie
PressEnter
© 1992 by Paulo Coelho http://paulocoelhoblog.com
© for the Polish edition by Dressler Dublin Sp. z o.o., 2024
This edition was published by arrangements with Sant Jordi Asociados Agencia Literaria S.L.U., Barcelona, Spain www.santjordi-asociados.com All Rights Reserved
Wydawca:
Drzewo Babel
an imprint of Dressler Dublin sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki
www.drzewobabel.pl
Dystrybucja: www.dressler.com.pl Księgarnia internetowa: www.swiatksiazki.pl
ISBN 978-83-8350-920-4
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Imieniu, które zostało zapisane
12 października 1988 roku
w kanionie Glorieta
O Maryjo bez grzechu poczęta,
módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy.
Amen
Naraz stanął przy nich anioł Pański
i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła.
ŁUKASZ 2, 9
Spotkaliśmy się z J. wieczorem w restauracji przy plaży Copacabana w Rio de Janeiro. Z radością i entuzjazmem pisarza, który właśnie opublikował swoją drugą powieść, wręczyłem mu egzemplarze Alchemika. Wyjaśniłem, że dedykując mu książkę pragnąłem podziękować za wszystko, czego mnie nauczył w ciągu sześciu lat naszej wzajemnej przyjaźni.
Dwa dni później odprowadzałem go na samolot. Nocą w hotelu zdążył przeczytać kawałek mojej nowej powieści. Spacerowaliśmy po hali lotniska, kiedy rzucił: „Wszystko, co zdarza się raz, może już się nie przydarzyć nigdy więcej, ale to, co zdarza się dwa razy, zdarzy się na pewno i trzeci”. Zapytałem, co ma na myśli. Przypomniał mi, że już dwukrotnie byłem bliski zrealizowania swoich największych marzeń i w ostatnim momencie wszystko popsułem. A potem zacytował fragment Ballady o więzieniu w Reading Oscara Wilda:
Każdy zabija kiedyś to, co kocha
– Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni,
Inny – spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny – ostrzem zimnej stali!
Nalegałem, żeby mi wyjaśnił, co ma na myśli. W odpowiedzi zalecił mi ćwiczenia duchowe świętego Ignacego Loyoli w wybranym przeze mnie, odludnym miejscu. Powiedział, że muszę przygotować się do tego, co mnie spotka w niedalekiej przyszłości. Dodał też, że u większości ludzi sukces wywołuje jednocześnie falę ogromnej radości i głębokie poczucie winy.
Zwierzyłem mu się wtedy z jednego z moich najskrytszych marzeń – od lat chciałem spędzić 40 dni na pustyni. Uznał to za bardzo dobry pomysł i zasugerował pustynię Mojave w Stanach Zjednoczonych. Znał tam kogoś, kto mógł mi pomóc w zaakceptowaniu czegoś, co kocham najbardziej – mojej pracy.
W Walkiriach opisałem swoje doświadczenia na pustyni i wydarzenia, które rozegrały się między 5 września a 17 października 1988 roku. Ich kolejność miejscami zmieniłem, a czasem uciekałem się do fikcji, żeby lepiej wyrazić to, co wydaje mi się najważniejsze. Jednak wszystkie opisane zdarzenia są prawdziwe. List zacytowany przeze mnie w epilogu został oficjalnie zarejestrowany w Urzędzie Notarialnym w Rio de Janeiro pod numerem 478038.
Prowadził od prawie sześciu godzin. Po raz setny zapytał siedzącą obok kobietę, czy na pewno jadą we właściwym kierunku, a ona po raz setny spojrzała na mapę. Jechali w dobrym kierunku, choć wokół widzieli bujną zieleń, rzekę obok drogi, szpaler drzew po obu stronach szosy.
– Zatrzymamy się na najbliższej stacji benzynowej i zapytamy – powiedziała.
Jechali w milczeniu, słuchając starych przebojów nadawanych w radiu. Wiedziała, że nie ma sensu nikogo pytać – jechali we właściwą stronę, mimo że roztaczający się wokół krajobraz wydawał się temu całkowicie przeczyć. Dobrze jednak znała swojego męża. Był rozdrażniony, pewien, że ona nie potrafi czytać mapy. Uspokoi się, jak kogoś zapytają.
– Po co tu przyjechaliśmy? – zagadnęła Chris.
– Muszę wykonać pewne zadanie – odpowiedział.
– Dziwne to twoje zadanie.
„Istotnie, dziwne zadanie”, pomyślał. „Rozmowa z aniołem stróżem”.
– Niebawem porozmawiasz ze swoim aniołem, a póki co, może byś zamienił kilka słów ze mną?
Nie przerywał milczenia, cały skoncentrowany na drodze przed sobą. „Pewnie jest przekonany, że pomyliłam trasę. Nie warto próbować”, poddała się. Marzyła, żeby jak najszybciej znaleźli jakąś stację benzynową. Na lotnisku w Los Angeles zaraz po przylocie wsiedli w samochód i od tamtej pory Paulo prowadził. Był już zmęczony i bała się, że może zasnąć za kierownicą.
Tymczasem nic nie wskazywało na to, że byli blisko celu podróży.
„Mogłam wyjść za jakiegoś inżyniera”, pomyślała.
Nie potrafiła się do tego przyzwyczaić. Nie rozumiała, jak można z dnia na dzień rzucić wszystko i pędzić na drugi kraniec świata w poszukiwaniu świętej drogi, miecza, anioła. Ileż można poświęcić, żeby podążać drogą magii? „Zawsze chciał stawiać wszystko na jedną kartę i podejmować nowe wyzwania. Nawet zanim poznał J.”.
Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Od razu poszli do łóżka, a w tydzień później wprowadziła się do niego. Wspólni znajomi ostrzegali ją, że Paulo para się okultyzmem. Pewnej nocy Chris zadzwoniła nawet do znajomego pastora z prośbą, żeby się za nią pomodlił.
W ciągu pierwszego roku życia pod wspólnym dachem Paulo jednym słowem nie wspomniał o czarach. Pracował dla wytwórni muzycznej i tyle.
W następnym roku było podobnie, z tym że Paulo zrezygnował z dotychczasowej posady i zatrudnił się w innej wytwórni.
W trzecim roku ich związku znowu zwolnił się z pracy (to ta wieczna potrzeba szukania nowych wrażeń!), żeby pisać scenariusze programów telewizyjnych. Wydawało jej się to dziwne – w końcu nie zmienia się pracy co rok – ale Paulo pisał, dobrze zarabiał, żyli na niezłym poziomie.
Nagle pod koniec trzeciego roku po raz kolejny bez słowa wyjaśnienia rzucił pracę. Powiedział tylko, że ma po dziurki w nosie tego, co robi i nie widzi sensu w zmienianiu w kółko pracy. Musi odkryć, czego naprawdę pragnie. Podjęli wszystkie oszczędności i wyruszyli w świat.
„Samochodem, dokładnie tak jak teraz”, pomyślała Chris.
W Amsterdamie spotkali J. Jedli właśnie śniadanie w hotelu Brouwer nad kanałem Singel. Paulo zbladł na widok siedzącego niedaleko nich wysokiego, szpakowatego mężczyzny w nienagannie skrojonym garniturze. Mimo widocznego zdenerwowania podszedł do niego i zagadnął go o coś. Wieczorem w pokoju hotelowym wypił sam całą butelkę wina, a że miał słabą głowę, szybko się upił. Dopiero wtedy wyznał jej, że siedem długich lat poświęcił na zgłębianie magii (o czym Chris wiedziała już wcześniej). A potem – nie wyjaśnił jej dlaczego, choć kilka razy pytała – rzucił nauki tajemne i zerwał z okultyzmem.
– Dwa miesiące temu, w obozie w Dachau, miałem widzenie. Zobaczyłem wtedy tego mężczyznę – powiedział, mając na myśli J.
Doskonale pamiętała ten wieczór. Paulo płakał opowiadając, że czuje w sobie powołanie, tylko nie potrafi mu sprostać.
– Uważasz, że powinienem wrócić do magii? – spytał.
– Powinieneś – odpowiedziała, chociaż wcale nie była tego pewna.
Od spotkania z J. wszystko się zmieniło. Zaczęły się rytuały, ćwiczenia, magiczne praktyki, długie podróże w towarzystwie J., zwykle bez dokładnie określonej daty powrotu. A potem spotkania z tajemniczymi mężczyznami i kobietami, których otaczała wyczuwalna aura zmysłowości. Nastąpił czas prób i zadań, długich bezsennych nocy, weekendów spędzanych w czterech ścianach mieszkania. Jednak Paulo wydawał się teraz szczęśliwszy. Nie zmieniał pracy, tak jak poprzednio. Postanowił założyć małe wydawnictwo i zabrał się za coś, o czym zawsze marzył – zaczął pisać książki.
Wreszcie stacja benzynowa. Wyszła do nich dziewczyna o indiańskich rysach twarzy i zabrała się za uzupełnianie paliwa. Wysiedli z auta, żeby rozprostować nogi.
Paulo sprawdził na mapie trasę. Upewnił się, że jadą we właściwym kierunku.
„Teraz się uspokoi i może wreszcie zacznie ze mną rozmawiać”, pomyślała.
– To tu według J. masz spotkać anioła? – spytała z wahaniem w głosie.
– Nie! – usłyszała.
„Przynajmniej w ogóle odpowiedział”, pomyślała, podziwiając bujną roślinność w świetle zachodzącego słońca. Gdyby wcześniej nie sprawdzała wielokrotnie mapy, nie uwierzyłaby, że zbliżają się do celu. Jeszcze tylko jakieś dziesięć kilometrów, choć sądząc po krajobrazie dzielą ich setki mil.
– J. nie wskazał żadnego konkretnego miejsca – odezwał się Paulo. – Mogę wykonać zadanie gdziekolwiek. Ale mam tutaj swoje kontakty.
Oczywiście. Wszędzie miał swoje kontakty. Mówił o nich jako o adeptach Tradycji, ale Chris w swoim pamiętniku określała ich mianem „Konspiracja”. Zwykły śmiertelnik nie ma pojęcia, ilu jest magów i czarowników rozsianych po świecie.
– Kogoś, kto rozmawia z aniołami?
– Nie jestem pewien. J. wspomniał kiedyś o pewnym mistrzu Tradycji, który mieszka w tej okolicy i opanował sztukę porozumiewania się z aniołami. To mogą być tylko plotki.
Całkiem możliwe, że mówił poważnie. Z drugiej strony równie dobrze mógł wybrać to miejsce spośród wielu innych, gdzie miał kontakty. Gdzie z dala od spraw codziennych mógł się skoncentrować na Niezwykłym.
– Jak zamierzasz rozmawiać ze swoim aniołem?
– Nie mam pojęcia.
„Dziwny sposób na życie”, pomyślała, przyglądając mu się, jak podchodzi do Indianki i płaci za paliwo. Paulo wiedział jedynie, że czuje potrzebę rozmowy z aniołami. I to mu wystarczyło, żeby porzucić swoje obowiązki, wsiąść w samolot i lecieć dwanaście godzin z Brazylii do Los Angeles, wynająć samochód i prowadzić sześć godzin bez przerwy aż do tej stacji benzynowej. Teraz cierpliwie przez czterdzieści dni musi pozostać w tej okolicy, a wszystko po to tylko, żeby porozmawiać – albo dokładniej – próbować rozmawiać ze swoim aniołem stróżem!
Uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała uśmiechem. W końcu nie było tak źle. Mieli jak każdy swoje kłopoty, rachunki do zapłacenia, czeki bez pokrycia, nudne wizyty towarzyskie, które czasem z powodu konwenansów musieli odbębnić, zwykłe ludzkie problemy.
Ale wciąż jeszcze wierzyli w anioły.
– Uda nam się, zobaczysz – rzuciła z uśmiechem.
– Dziękuję, że powiedziałaś „nam”.
Indianka potwierdziła, że jadą we właściwym kierunku, jeszcze jakieś dziesięć minut. Jechali w milczeniu, z wyłączonym radiem. Autostrada pięła się na łagodne wzniesienie. Dopiero na szczycie zdali sobie sprawę, jak wysoko się znaleźli. Od sześciu godzin powoli wznosili się wyżej i wyżej nawet tego nie zauważając.
Ale wreszcie dotarli.
Zaparkował na poboczu i wyłączył silnik. Wysiedli. Chris spojrzała za siebie. Szukała wzrokiem miejsca, skąd przyjechali. Chciała się upewnić, że pejzaż widziany zaledwie przed chwilą nie był przewidzeniem. Rzeczywiście, miejsce, gdzie tankowali, otoczone było zielonymi koronami drzew i soczystą roślinnością.
Przed nimi aż po sam horyzont rozpościerała się Mojave, ogromna pustynia rozciągająca się na terytorium pięciu stanów w kierunku Meksyku. Znała ją z wielu oglądanych w dzieciństwie filmów kowbojskich. Wielokrotnie słyszała też tajemnicze nazwy, takie jak Tęczowy Las czy Dolina Śmierci.
„Jest różowa”, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno, gdyż Paulo stał nieruchomo, napięty, wpatrując się w bezkresną przestrzeń. Pewnie się zastanawiał, gdzie tu mieszkają anioły.
Na środku głównego placu Borrego Springs widać, gdzie miasteczko się zaczyna, a gdzie kończy. W mieście są trzy hotele, zimą pełne spragnionych słońca turystów.
Zostawili bagaże w pokoju i poszli na kolację do meksykańskiej restauracji. Kelner długo stał przy ich stoliku, próbując dociec, w jakim mówią języku. Bezskutecznie. Nie wytrzymał więc i zapytał, skąd przyjechali. Kiedy się dowiedział, że z Brazylii, przyznał, że nigdy w życiu nie spotkał żadnego Brazylijczyka.
– A dzisiaj poznałeś aż dwoje! – roześmiał się Paulo.
Pewnie jutro będzie już o nich huczało całe miasteczko. Niewiele się dzieje w Borrego Springs.
Po kolacji trzymając się za ręce poszli na spacer. Paulo chciał wyjść na pustynię, poczuć jej bezmiar, nawdychać się Mojave. Po pół godziny błądzenia po omacku wśród kamieni i skał zatrzymali się i spojrzeli na nieliczne światła Borrego Springs w oddali.
Z dala od miasteczka niebo wydawało się czystsze. Położyli się na ziemi i obserwowali spadające gwiazdy, na zmianę wypowiadając własne życzenia. Na bezksiężycowym niebie konstelacje błyszczały jaskrawym światłem.
– Miałaś kiedyś wrażenie, że czasem ktoś przypatruje ci się uważnie? – zapytał Paulo.
– Skąd o tym wiesz?
– Po prostu wiem. W pewnych chwilach podświadomie odczuwamy obecność aniołów.
Chris przypomniała sobie czasy, kiedy była nastoletnią dziewczyną. Wrażenie, o którym mówił Paulo, było wtedy dużo silniejsze.
– W takich chwilach – ciągnął Paulo – zaczynamy tworzyć w głowie coś w rodzaju filmu, w którym gramy główną rolę i jesteśmy pewni, że ktoś nas ogląda. A potem mijają lata, dorastamy i dawne odczucia wydają się nam idiotyzmem. Tłumaczymy sobie, że to tylko dziecinne fantazje o karierze aktorskiej. Z czasem zapominamy, jak silnie odczuwaliśmy czyjąś obecność, grając w wyimaginowanym spektaklu.
Zamilkł na dłuższą chwilę.
– Często kiedy patrzę w niebo, to uczucie powraca. Wtedy pytam samego siebie: kto na mnie patrzy?
– Kto na nas patrzy? – zapytała.
– Anioły. Posłańcy Boga.
Wpatrywała się w niebo. Chciała w to uwierzyć.
– Wszystkie bez wyjątku religie i każdy człowiek, który obcował z Nieznanym, opowiadają o aniołach – mówił. – Wszechświat jest pełen aniołów. Przynoszą nam nadzieję. Jak ten, który zwiastował pasterzom narodziny Mesjasza. Niosą także śmierć – jak ten, który przeszedł przez ziemię egipską, zabijając każdego, kto nie miał znaku na drzwiach swojego domu. Mogą nam zamknąć drogę do Raju – jak ten z ognistym mieczem w dłoni, albo zaprosić nas do Nieba – jak ten, który zaprosił Marię. Anioły otwierają pieczęcie zakazanych ksiąg i sygnałem trąb ogłaszają Sąd Ostateczny. Niosą światło jak Michał, albo ciemność jak Lucyfer.
– Anioły mają skrzydła? – spytała Chris nieśmiało.
– Nigdy jeszcze nie widziałem anioła – odpowiedział. – Ale często sam się nad tym zastanawiam. Zapytałem o to kiedyś J.
„Całe szczęście!”, pomyślała z ulgą. „Nie ja jedyna zadaję tak naiwne pytania”.
– Według J. anioły przyjmują postać odpowiadającą naszym wyobrażeniom. Są żywą myślą Boga. Dlatego przystosowują się do naszego sposobu widzenia świata. Zdają sobie sprawę, że tylko w ten sposób możemy je zobaczyć.
Paulo przymknął oczy.
– Wyobraź sobie anioła, a zaraz poczujesz jego obecność – powiedział.
Leżeli w milczeniu. Wokół panowała kompletna cisza. Chris poczuła się znowu jak aktorka filmowa grająca dla niewidzialnej publiczności. Im bardziej się skupiała, tym pewniejsza była czyjejś czułej, przyjaznej obecności. Wyobraziła sobie swojego anioła. Wyglądał dokładnie tak, jak te z obrazków z jej dzieciństwa: błękitna szata, złote, kręcone włosy i ogromne, białe skrzydła.
Paulo także wyobrażał sobie swojego anioła. Zagłębiał się w niewidzialnym świecie już niejeden raz, dlatego nie było to dla niego nowe doświadczenie. Ale odkąd J. powierzył mu nowe zadanie, obecność swojego anioła czuł intensywniej. Trochę tak, jak gdyby anioły pozwalały się dostrzec tylko tym, którzy wierzą w ich istnienie. Wiedział jednak, że bez względu na to, czy ktoś w nie wierzy czy nie, anioły istnieją od niepamiętnych czasów: posłańcy życia i śmierci, piekła i nieba.
Ubrał swojego anioła w długi, tkany złotem płaszcz. Potem dodał mu skrzydła.