Warcross. Cykl Warcross tom 1 - Marie Lu - ebook

Warcross. Cykl Warcross tom 1 ebook

Marie Lu

4,4

Opis

Pełna akcji i adrenaliny nowa powieść Mariu Lu, jednej z najpopularniejszych autorek powieści dla młodzieży. Międzynarodowy bestseller!

 

Najlepsza powieść Young Adult roku wg Amazon, Kirkus, Publishers Weekly, Barnes&Nobel, Boston Globe, Bustle, Popsugar, Paste Magazine.

 


Świat oszalał na punkcie gry o nazwie Warcross, ale tylko jedna dziewczyna-hakerka ma dość odwagi, by zgłębić najmroczniejsze tajemnice gry.

 

Dla milionów ludzi, którzy codziennie logują się do Warcrossa, nie jest on już tylko grą, lecz stał się sposobem na życie. Emika Chen, nastoletnia hakerka, stale boryka się z kłopotami finansowymi. Pracuje jako łowczyni nagród, namierza i wyłapuje graczy Warcrossa, którzy zaangażowali się w nielegalne zakłady. Licząc na szybki zarobek, Emika, włamuje się do meczu otwarcia Międzynarodowych Mistrzostw Warcrossa. Za sprawą usterki w programie, zostaje przeniesiona do świata gry i błyskawicznie staje się światową sensacją.

Pewna, że wkrótce wyląduje w więzieniu, ku swemu zdziwieniu odkrywa, że kontaktu z nią szuka twórca gry, tajemniczy młody miliarder Hideo Tanaka, który pragnie złożyć jej propozycję nie do odrzucenia… Hideo poszukuje hakera, który w jego imieniu wystąpi jako szpieg w tegorocznych rozgrywkach Warcrossa i zlokalizuje lukę w systemie bezpieczeństwa. Ponieważ sprawa jest pilna, Emika zostaje błyskawicznie przetransportowana do Tokio, gdzie z dnia na dzień staje się gwiazdą i poznaje od środka świat sławy i wielkich pieniędzy, o którym dotychczas mogła tylko marzyć. Wkrótce śledztwo prowadzi ją na trop złowieszczego spisku, który może mieć kolosalne konsekwencje dla całego uniwersum Warcrossa.

 

Warcross to pierwszy tom cyberpunkowego thrillera science-fiction z pasjonującym romansem w tle. Przeniesie cię w zapierający dech w piersi świat, w którym największym wyzwaniem jest wybór osoby, której się zaufa.

 

Ekscytujący, naładowany akcją zastrzyk adrenaliny. Marie Lu swoich wyrazistych i pełnych determinacji bohaterów wrzuca w obmyślany w najdrobniejszych szczegółach świat nieskończonych możliwości” – Leigh Bardugo, autorka bestsellera Szóstka Wron

 

Warcross Marie Lu to książka jedyna w swoim rodzaju. To z jednej strony inteligentna, elegancka i niepozbawiona romantycznych elementów powieść, z drugiej zaś skrząca się barwami historia, w której akcja rozwija się w oszałamiającym tempie. Dosłownie pochłonęłam tę książkę – jest absolutnie fantastyczna” – Sabaa Tahir, autorka bestsellera Ember in the Ashes. Pochodnia w mroku

 

Wygospodarujcie trochę wolnego czasu, bo Warcross nie pozwoli wam się oderwać aż do ostatniej strony. Ta wciągająca, dynamiczna i pozwalająca się całkowicie zanurzyć w świecie przedstawionym powieść najpierw zabierze czytelnika na spacer po futurystycznym Tokio, a potem, za sprawą wynalazków technologicznych, pozwoli zwiedzać niesamowite światy wirtualne. Uniwersum stworzone przez Marie Lu pełne jest niebezpieczeństw, intryg i przyprawiających o zawrót głowy gameplayów. Marie Lu ma oko do detali, a Warcross to jej najlepsza dotychczas powieść” – Amie Kaufman, autorka bestsellera Illuminae

 

Świat, którego nie chce się opuszczać. Warcross to absolutnie genialna powieść. Już czekam na kontynuację!” – Kami Garcia, współautorka powieści Piękne istoty

 

Wspaniałe otwarcie cyberpunkowego cyklu, z pasjonującym romansem w tle. Książka, która potrafi wywołać dreszcze emocji zazwyczaj zarezerwowane dla kina” „Kirkus Reviews”

 

Powieść tak bogata w odcienie jak tatuaż i tęczowo barwne włosy Emiki. Dynamiczna i dająca mnóstwo frajdy przygoda” – „Washington Post”

 

Autorka z niezwykłą dbałością o szczegół tworzy wyrazistą wizję społeczeństwa przyszłości, dla którego gry stały się nieodłączną częścią życia codziennego (…). Warcross to połączenie ‘Igrzysk Śmierci’ i ‘World of Warcraft’” – “Publishers Weekly”

 

Warcross to połączenie ‘Igrzysk Śmierci’ i ‘Minecrafta”. Elektryzująca powieść.”– „Seventeen”

 

Oszałamiająca pod względem wizualnym, pełna ruchu i utrzymana w zawrotnym tempie opowieść dotrzymuje kroku grom wideo. Warcross to coś jak połączenie Mistrza deskorolki, Dziwnych dni i Blade Runnera. Będziecie się świetnie bawić” – „The New York Times”

 

Otwierająca nowy cykl powieść wciąga czytelnika do nowego wspaniałego świata, z którym już po paru stronach czujemy się tak zżyci, że zaczynamy marzyć o kontynuacji” „New York Magazine”

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 500

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (124 oceny)
69
36
16
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maria2010

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutne CUDO!!! Super bohaterowie, wątek romanytyczny, wydarzenia i plot twisty. Pod koniec czytałam z zapartym tchem. Nie marnujcie czasu, tylko sięgajcie po tą książkę! Gorąco polecam!!!
10
DobromilaW

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa wizja przyszłości. Młodzi ludzie grający w wirtualną grę Warcross, hakerzy, łowcy nagród i rodzine dramaty. Wciągnęła mnie książka, przeczytałam szybciutko, ciekawy rozwój sytuacji. Polecam
00
AgaEmilka

Nie oderwiesz się od lektury

CUDOWNA, aż brak mi słów żeby to opisać! Świetnie wykreowany świat, szybka i dynamiczna akcja, a zwrot akcji zwalił mnie z nóg! jeśli zastanawiasz się, czy to przeczytać, to nie marnuj czasu i natychmiast zanurz się w świecie wirtualnego Tokio! <3
00
iCate0

Dobrze spędzony czas

Co tu się zadziało? Świetna!
00
kazablotna

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo zaskakująca lektura, choć po zakończeniu spodziewałam się więcej.
00

Popularność




1

Manhattan, Nowy Jork

DZIEŃ BYŁ ZBYT CHŁODNY na te cholerne łowy.

Dygotałam z zimna. Dla osłony przed chłodem otuliłam się szczelniej szalem i zasłoniłam nim usta. Starłam kilka płatków śniegu, które zawisły mi na rzęsach. I dopiero wtedy postawiłam stopę na mojej elektrycznej deskorolce. Deska miała już swoje lata i była dobita, jak zresztą wszystkie moje rzeczy. Niebieska farba była już niemal doszczętnie zdrapana, spod spodu wyłaził tani srebrny plastik. Nadal jednak dało się na niej jeździć. Gdy docisnęłam ją piętą, mechanizm zaskoczył i nagle wystrzeliłam do przodu i wślizgnęłam się między dwa rzędy samochodów. Wiatr zawiewał mi na twarz moje jasne, pofarbowane na tęczowo włosy.

– Ejże! – zawołał za mną jakiś kierowca, gdy zręcznie wyprzedzałam jego samochód. Kiedy zerknęłam przez ramię, zobaczyłam, że wygraża mi pięścią przez otwarte okno. – Prawie mnie przytarłaś!

Puściłam jego wrzaski mimo uszu. Zazwyczaj jestem grzeczniejsza, w normalnych okolicznościach zawołałabym przynajmniej „przepraszam”. Jednak tego ranka na drzwiach mojego mieszkania znalazłam coś, co zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Była to żółta kartka, na której ktoś największą czcionką, jaką w ogóle można sobie wyobrazić, wydrukował napis:

 

72 GODZINY NA UREGULOWANIE OPŁAT

CZYNSZOWYCH LUB ZWOLNIENIE LOKALU

Chodziło o to, że zalegałam z płatnością czynszu za niemal trzy miesiące. Sprawa była jasna: jeśli nie wykombinuję skądś 3450 dolarów, za trzy dni zostanę bez dachu nad głową – na końcu tygodnia wyląduję na ulicy.

Taka nowina każdemu może zepsuć dzień.

Policzki szczypały mnie od wiatru. Niebo nad drapaczami chmur miało stalową barwę i z każdą chwilą przybierało coraz ciemniejszy odcień szarości. Domyślałam się, ze za kilka godzin ten niemrawo prószący śnieżek przerodzi się w prawdziwą śnieżycę. Ulice były całkiem zakorkowane. Wszędzie wkoło, aż po Times Square, jarzyły się czerwono światła stopu niezliczonych samochodów. Zewsząd dobiegały ryki klaksonów. Niekiedy w ten zgiełk wdzierał się przenikliwy pisk gwizdka policjanta, który kierował ruchem drogowym. Powietrze było gęste od spalin. Kłęby pary wzbijały się pod niebo z otworu wentylacyjnego w budynku nieopodal. Po chodnikach w obie strony płynęła niepowstrzymana rzeka przechodniów. W oczy rzucali się przede wszystkim studenci wracający z zajęć – wyróżniały ich plecaczki i duże słuchawki na uszach.

Teoretycznie powinnam być jednym z nich i studiować teraz na pierwszym roku. Po śmierci taty zaczęłam jednak opuszczać lekcje, a kilka lat temu ostatecznie rzuciłam liceum (no dobra – zostałam skreślona z listy uczniów. Ale słowo honoru, prędzej czy później i tak sama bym się wypisała. Zaraz zresztą do tego dojdę).

Zerknęłam na komórkę, koncentrując się ponownie na polowaniu. Dwa dni temu dostałam następującą wiadomość:

 

Alert wydany przez Wydział Policji Nowojorskiej.

Nakaz aresztowania Martina Hamera.

Nagroda 5000 dolarów.

W ostatnim czasie odnotowano gwałtowny wzrost przestępczości, co spowodowało, że policja miała pełne ręce roboty. W związku z tym policjanci przestali uganiać się za drobnymi przestępcami pokroju Martina Hamera, podejrzanego o obstawianie meczów Warcrossa, kradzież pieniędzy oraz handel narkotykami w celu pozyskania środków na grę u nielicencjonowanych bukmacherów. Mniej więcej raz w tygodniu gliniarze wysyłali tego typu wiadomości na komórki zwykłych obywateli, proponując nagrodę pieniężną za ujęcie poszukiwanego przestępcy.

No i tu właśnie do akcji wkroczyłam ja. Byłam łowcą nagród, jednym z wielu działających na terenie Manhattanu. Moim zadaniem było ujęcie Martina Hamera, nim ubiegnie mnie konkurencja.

Ci, którzy kiedyś znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej, znają to uczucie, gdy umysł przez cały czas pracuje na najwyższych obrotach, zajmuje się przeliczaniem rozmaitych kwot. Miesięczny wynajem najbardziej podłego mieszkania w Nowym Jorku to koszt 1150 dolarów. Miesięczne wydatki na jedzenie – 180 dolarów. Prąd i internet – 150 dolarów. Makaron rurki, zupki ramen i jakieś przypadkowe rzeczy zalegające w mojej spiżarni – 4 dolary. I tak dalej. Do tego dochodziło 3450 dolarów zaległości czynszowych oraz 6000 dolarów debetu na karcie.

Środki pozostałe na koncie bankowym – 13 dolarów.

Zazwyczaj dziewczyny w moim wieku nie muszą przejmować się takimi sprawami. Ich uwaga najczęściej koncentruje się na egzaminach, terminowym oddaniu prac rocznych, budzeniu się na czas.

W moim przypadku okres dojrzewania odbiegał znacząco od normy.

5000 dolarów to najwyższa nagroda od wielu miesięcy. Dla mnie to fortuna. Dlatego przez ostatnie dwa dni skupiałam się wyłącznie na śledzeniu tego faceta. W tym miesiącu zawaliłam już cztery zlecenia pościgowe. Wiedziałam, że jeśli tutaj również dam plamę, znajdę się w poważnych tarapatach.

To przez turystów miasto jest takie zakorkowane, pomyślałam, gdy zgodnie z nakazem objazdu skręciłam w jakąś uliczkę przylegającą bezpośrednio do Times Square. Po chwili utknęłam znów w korku – przede mną przed przejściem dla pieszych stłoczyło się mnóstwo autonimicznych taksówek. Odchyliłam się do tyłu na deskorolce, żeby zahamować, po czym zaczęłam powolutku poruszać się do tyłu. Sunąc, zerknęłam znowu na komórkę.

Kilka miesięcy temu udało mi się włamać do głównego katalogu nowojorskich graczy w Warcrossa i zsynchronizować dane z mapami w moim telefonie. Wbrew pozorom to wcale nie takie trudne, kiedy pamięta się o tym, że w taki czy inny sposób wszyscy są ze wszystkimi powiązani. Wymagało to po prostu czasu. Najpierw trzeba włamać się do konta danego użytkownika, następnie przeniknąć do jego znajomych, potem zinfiltrować z kolei znajomych tych znajomych. W ten sposób prędzej czy później można poznać miejsce pobytu wszystkich graczy na terenie Nowego Jorku. Teraz zdołałam wprawdzie namierzyć położenie mojego celu, jednak moja komórka zaczynała nawalać. Była już stara i popękana, a bateria praktycznie już nie trzymała. Dla zaoszczędzenia energii bez przerwy próbowała przejść w stan uśpienia. Wyświetlacz był taki ciemny, że nie mogłam na nim prawie nic dojrzeć.

– Obudź się – powtarzałam błagalnie, wpatrując się zmrużonymi oczami w ekran.

W końcu biedna komóreczka wydała z siebie żałosny brzęk, a na mapie ukazała się czerwona ikona wskazująca położenie celu.

Lawirując, wyminęłam stłoczone taksówki. Nacisnęłam piętą deskę, na co w pierwszej chwili zareagowała opornie, jednak w końcu wystrzeliła do przodu. Byłam niczym kropla w oceanie poruszającej się we wszystkich kierunkach ludzkości.

Kiedy dotarłam na Times Square, nagle wokoł mnie pojawiły się neonowe światła i kaskady dźwięku. Nad moją głową zawisły olbrzymie ekrany. Na wiosnę każdego roku odbywają się oficjalne mistrzostwa Warcrossa. Otwiera je starcie dwóch najwyżej notowanych drużyn. To wstęp do rozgrywek w pierwszej rundzie zawodów. Uroczysta inauguracja mistrzostw odbywała się w Tokio właśnie dziś w nocy, dlatego wszystkie ekrany na Times Square pokazywały obrazy związane z Warcrossem: cały panteon graczy, a także reklamy i urywki zeszłorocznych rozgrywek. Na ścianie jednego z budynków odtwarzano najnowszy, zupełnie odjechany teledysk do piosenki Frankie Deny. Piosenkarka występowała w kostiumie upodabniającym ją do awatara Warcrossa – miała na sobie oryginalną garsonkę i połyskliwą pelerynkę. Tańczyła w otoczeniu biznesmenów wystrojonych w jaskraworóżowe garnitury. Pod ekranem gigantycznych rozmiarów przystanęła grupka turystów, aby zapozować do zdjęcia z jakimś facetem ubranym w podrabiany kostium Warcrossa.

Na innym ekranie pokazywano pięciu zawodników – gwiazdorów Warcrossa, którzy mieli wystąpić w meczu otwierającym mistrzostwa. Asher Wing. Kento Park. Jena MacNeil. Max Martin. Penn Wachowski. Żeby nie uronić ani chwili z transmisji, zadarłam wysoko głowę i wpatrzyłam się w ekran. Wszyscy byli ubrani w kostiumy będące ostatnim krzykiem mody. Uśmiechali się do mnie z ekranu, a ich usta były tak ogromne, że mogliby nimi pochłonąć całe miasto. Wszyscy raczyli się coca-colą w puszce i zapewniali przed kamerami, że zasadniczo w sezonie niczym innym nie gaszą pragnienia. U dołu ekranu wyświetlał się pasek z napisem:

 

CZOŁOWI GRACZE WACROSSA PRZYBYLI JUŻ DO TOKIO, GOTOWI ZAWALCZYĆ O MISTRZOSTWO

Zdołałam już pokonać skrzyżowanie i wjechałam na mniej uczęszczaną ulicę. Czerwona kropka w moim telefonie, oznaczająca pozycję zajmowaną przez ściganego, zdążyła znów zmienić położenie na mapie. Wyglądało na to, że mój cel skręcił w 38. ulicę.

Manewrując pośród samochodów, pokonałam jeszcze pięć kwartałów i wreszcie dotarłam na miejsce. Zahamowałam przy krawężniku, tuż przy stoisku z gazetami. Czerwona ikonka na mapie zawisła nad budynkiem, który miałam teraz przed oczami, konkretnie nad drzwiami prowadzącymi do kawiarni na parterze. Ściągnęłam szal z twarzy i westchnęłam z ulgą. W mroźnym powietrzu z moich ust wzlatywały białe obłoczki.

– Mam cię – szepnęłam.

Na myśl o 5000 dolarach nagrody uśmiechnęłam się szeroko. Zeskoczyłam z deski, wyciągnęłam paski i zarzuciłam ją sobie na ramię, tak że obijała mi się o plecak. Była rozgrzana po tak długiej jeździe. Czułam, jak emanujące od niej ciepło przenika przez moją bluzę z kapturem. Wygięłam plecy w łuk, aby się nim nacieszyć.

Przechodząc obok stojaka z prasą, rzuciłam okiem na okładki wystawionych czasopism. Robiłam tak z przyzwyczajenia, zawsze wypatrywałam wiadomości na temat mojego idola. Zazwyczaj czasopisma zaspokajały moją ciekawość. Oczywiście tym razem również momentalnie znalazłam informację, na jaką liczyłam – jedno z czasopism poświęciło mu mnóstwo miejsca. Ze zdjęć spoglądał na mnie młody wysoki mężczyzna. Siedział rozparty w fotelu w jakimś biurze. Był ubrany w ciemne spodnie i nieskazitelnie białą koszulę z kołnierzykiem, z rękawami podwiniętymi do łokci. Tuż za nim widniało logo firmy Henka Games, studia, które wyprodukowało grę Warcross. Przystanęłam na chwilę, żeby odczytać nagłówek:

 

HIDEO TANAKA KOŃCZY 21 LAT.

TAK WYGLĄDA PRYWATNE ŻYCIE TWÓRCY WARCROSSA

Na widok nazwiska mojego idola serce zabiło mi szybciej. Niestety nie miałam teraz czasu, by dokładniej przejrzeć czasopismo. Pomyślałam, że może nadrobię to później. Niechętnie odwróciłam się od stojaka, poprawiłam plecak i deskę, po czym naciągnęłam kaptur na głowę. W mijanych witrynach widziałam swoje zniekształcone odbicie – wydłużoną twarz, zbyt długie ciemne jeansy, czarne rękawiczki, znoszone buty, spłowiały czerwony szal, którym owinęłam szyję, i czarną bluzę. Spod kaptura wystawały mi kosmyki moich tęczowych włosów. Wyobraziłam sobie, jak ta odbita w szybie dziewczyna wyglądałaby na okładce czasopisma.

Nie bądź głupia, zgromiłam się w myślach, ruszając ku drzwiom kawiarni. Żeby odepchnąć ten niedorzeczny pomysł, zrobiłam w pamięci przegląd narzędzi, które niosłam w plecaku:

1. kajdanki

2. miotacz liny

3. rękawice wzmacniane stalą

4. telefon

5. ubrania na zmianę

6. paralizator

7. książka

8. czipsy

Podczas jednego z pierwszych polowań ofiara, którą potraktowałam paralizatorem (nr 6), obrzygała mnie całą.. Właśnie wtedy zaczęłam zabierać ze sobą na akcje dodatkowe ubranie (nr 5). Przy okazji dwóch innych zatrzymań zostałam pogryziona. Nie obeszło się wtedy bez zastrzyków przeciwtężcowych. Zmotywowało mnie to do dodania do mojego wyposażenia rękawic (nr 3). Miotacz (nr 2) przydaje się, gdy muszę dostać się w jakieś trudno dostępne miejsce albo pojmać trudno uchwytnego przeciwnika. Telefon (nr 4) to moje przenośne narzędzie hakerskie. No a kajdanki (nr 1) – wiadomo.

Książkę (nr 7) zabieram ze sobą na wypadek, gdyby polowanie wymagało długiego czekania. Poza tym zawsze warto mieć ze sobą coś, co zapewnia rozrywkę, a przy okazji nie wyczerpuje baterii.

Zanurzyłam się w cieple kawiarni i natychmiast znów sprawdziłam komórkę. Przy barze, wzdłuż którego wystawiono różne ciasta, ustawiła się kolejka klientów, oczekujących, aż obsłuży ich jedna z automatycznych kasjerek. Na ścianach zawieszono ozdobne półki z książkami. Przy stolikach siedziała garstka uczniów i turystów. Kiedy nakierowywałam na nich telefon, ich nazwiska ukazywały mi się w formie napisów nad ich głowami; znaczyło to, że żaden z nich nie zabezpieczył swojej tożsamości, chociaż w tym celu wystarczyło zmienić profil na prywatny. Uznałam więc, że człowiek, którego szukam, przebywa na innym piętrze.

Idąc wzdłuż regałów z książkami, przyglądałam się uważnie osobom siedzącym przy stolikach. Większość ludzi nie zwraca uwagi na otoczenie; gdyby spytać ich, jak była ubrana osoba siedząca tuż obok nich, prawdopodobnie nie udzieliliby poprawnej odpowiedzi. Ja jednak zwracałam uwagę na takie rzeczy. Mogłabym dokładnie opisać, jak była ubrana i jak zachowywała się każda z osób stojących w kolejce przy barze. Mogłabym podać dokładną liczbę gości siedzących przy każdym ze stolików; opisać, jak nienaturalnie przygarbiony był jeden z gości. Mogłabym wspomnieć o parze ludzi, którzy siedzieli obok siebie, jednak nie odzywali się do siebie ani słowem; a także o facecie, który unikał nawiązywania kontaktu wzrokowego z ludźmi, nawet na chwilę. Umiałam objąć wzrokiem całą scenę niczym fotograf oceniający pejzaż przed zrobieniem zdjęcia. W tym celu musiałam najpierw uważnie obejrzeć i przeanalizować całą scenę, następnie poszukać jakiegoś punktu zaczepienia i sprawić, by moja pamięć wykonała szybkie ujęcie, dzięki któremu zapamiętam dany szczegół.

Zawsze szukałam jakiegoś wyłomu w powtarzalnym wzorze, gwoździa, który wystawał ponad powierzchnię.

W pewnym momencie skupiłam uwagę na czwórce chłopaków, którzy siedzieli na kanapach pogrążeni w lekturze. Przyglądałam im się przez chwilę, czekając, aż któryś z nich odezwie się do kolegów. Wypatrywałam też śladów sugerujących, że prowadzą rozmowę przy pomocy liścików albo wiadomości wysyłanych z komórek. Nie dostrzegłam jednak niczego. Moje spojrzenie powędrowało ku schodom wiodącym na piętro. Zapewne inni łowcy też zaczaili się na ten sam cel. Nie miałam chwili do stracenia. Przyspieszyłam kroku i skierowałam się ku schodom.

Z początku myślałam, że sala na piętrze będzie pusta. Dopiero po chwili wychwyciłam dwa głosy – dobiegały ze stolika w odległym kącie sali. Ustawiono go między dwoma regałami z książkami, przez co prawie nie było go widać ze schodów. Zbliżyłam się na palcach do jednego z regałów i spróbowałam zerknąć między książkami na drugą stronę.

Przy stoliku siedziała jakaś kobieta z nosem w książce. Nad nią stał jakiś mężczyzna, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Nakierowałam na nich telefon. Tak jak się spodziewałam, oboje ustawili swoje profile jako prywatne.

Wycofałam się pod ścianę, gdzie nie mogli mnie zauważyć, i zaczęłam podsłuchiwać.

– Nie mogę czekać do jutrzejszej nocy – stwierdził dobitnie mężczyzna.

– Przykro mi – odparła jego towarzyszka. – Ale nic na to nie poradzę. Zanim mój przełożony odda ci do dyspozycji tak dużą sumę, musi zadbać o wyjątkowe środki bezpieczeństwa. Zwłaszcza że policja wydała na ciebie nakaz aresztowania.

– Dała mi pani swoje słowo.

– Tłumaczę przecież panu, że bardzo mi przykro. – Kobieta mówiła spokojnym, cynicznym głosem. Brzmiało to tak, jakby wypowiadała tę formułkę już nieskończoną liczbę razy. – Jesteśmy w środku sezonu. Władze są w stanie wysokiej gotowości.

– Jesteście mi winni trzysta tysięcy kredytów. Wie pani, ile to pieniędzy?

– Ależ oczywiście. Moja praca wymaga ode mnie, bym orientowała się w takich sprawach. – Powiedziała to najbardziej drętwym tonem, jaki słyszałam w życiu.

Trzysta tysięcy kredytów. Przy obecnym kursie wymiany to około dwustu tysięcy dolarów. Najwyraźniej mój cel lubił ryzykowną grę o wysokie stawki. Obstawianie rozgrywek Warcrossa jest nielegalne w Stanach. To jedno z niedawno wprowadzonych rozporządzeń, za sprawą których rząd starał się nadążyć za rozwojem technologii oraz cyberprzestępczości. Jeśli wygrałeś zakład, zdobywałeś środki nazywane kredytami. Był w tym jednak pewien haczyk – można było wykorzystać wygraną online, ale jeśli chciałeś wypłacić pieniądze, musiałeś udać się do kasjera – a więc kogoś pokroju tej kobiety. Kasjer wymieniał kredyty na prawdziwe pieniądze; podczas takiej transakcji potrącał dolę dla swojego szefa.

– To moje pieniądze – nalegał mężczyzna.

– Musimy dbać o swoją ochronę. A dodatkowe środki bezpieczeństwa wymagają czasu. Proszę pofatygować się do mnie jutro wieczorem, a wówczas wymienimy połowę pańskich kredytów.

– Przecież mówiłem już, że nie mogę czekać do jutrzejszego wieczoru. Muszę natychmiast wyjechać z miasta.

Ta wymiana zdań powtarzała się teraz niczym zacięta płyta. Przysłuchiwałam się temu, wstrzymując oddech. Byłam już w zasadzie pewna, że odnalazłam mężczyznę, którego tropię.

Zmrużyłam oczy i wykrzywiłam usta w złowróżbny uśmieszek. Oto moment, który uwielbiałam w każdym polowaniu. Wszystkie odkryte przeze mnie fragmenty układały się w jeden spójny obraz – był nim cel stojący przede mną, gotowy, bym go zdjęła. Efekt rozwiązanej przeze mnie łamigłówki.

Mam cię.

Kiedy rozmowa zaczęła zamieniać się w awanturę, szybko odblokowałam komórkę i wysłałam wiadomość na policję:

 

PODEJRZANY ZATRZYMANY

Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast:

 

POLICJA MIASTA NOWY JORK PRZYJĘŁA ZGŁOSZENIE

Sięgnęłam do plecaka po paralizator, jednak gdy go wyjmowałam, ten zaczepił się o zamek błyskawiczny. Rozległo się cichuteńkie szurnięcie.

Rozmowa po drugiej stronie regału natychmiast ucichła. Widziałam, jak mężczyzna i kobieta odwracają głowy w moją stronę niczym jelenie spłoszone reflektorami samochodu. Mężczyzna dostrzegł mój wyraz twarzy. Był spocony na twarzy, włosy lepiły mu się do czoła. Upłynął ułamek sekundy.

Nacisnęłam spust.

On rzucił się w bok, uchylając się przed strzałem. Świetny refleks. Spudłowałam. Kobieta również poderwała się od stołu, ale ona mnie nie obchodziła. Ruszyłam w pogoń za mężczyzną, który zbiegał teraz na dół: przy każdym kroku pokonywał po trzy stopnie. W pewnym momencie niemal się przewrócił. Z kieszeni wysypały mu się drobne monety i telefon. Kiedy zbiegłam po schodach na parter, był już przy drzwiach. Wpadłam tuż za nim w obrotowe szklane drzwi i po chwili znalazłam się na ulicy. Gdy mężczyzna torował sobie drogę wśród przechodniów, wokół rozlegały się okrzyki zdumienia. Jakaś potrącona turystka, która była zajęta robieniem zdjęć, upadła przez niego na plecy. Jednym płynnym ruchem zdjęłam deskę z ramienia i rzuciłam ją na ziemię. Wskoczyłam na nią i z całej siły wbiłam w nią piętę. Deska wydała z siebie piskliwy świst, a ja wychyliłam się do przodu i po chwili już mknęłam chodnikiem. Mężczyzna obejrzał się przez ramię i dostrzegł, że się zbliżam. Skierował się w lewo i pobiegł przed siebie ile sił w nogach.

Skręciłam gwałtownie pod tak ostrym kątem, że deskorolka zaryła boczną krawędzią w płytki chodnikowe i pozostawiła na nich długą czarną krechę. Wycelowałam paralizator w plecy uciekającego mężczyzny i nacisnęłam spust.

Wrzasnął z bólu, po czym runął na ziemię. Spróbował poderwać się na nogi, jednak zdążyłam się już z nim zrównać. Chwycił mnie za kostkę. Zatoczyłam się i wściekle kopnęłam, aby uwolnić się od jego ręki. Z oczu wyzierało mu szaleństwo, szczęki miał zaciśnięte. Nagle kątem oka dojrzałam błysk ostrza. W samą porę. Kopnięciem odtrąciłam rękę, którą mnie trzymał, i zdołałam przetoczyć się, zanim zdołał dźgnąć mnie w nogę. Po chwili chwyciłam go za kurtkę, a drugą ręką wycelowałam paralizator. Wypaliłam, tym razem z bliska. Jego ciało momentalnie stężało, mężczyzna osunął się bezwładnie na chodnik i zaczął dygotać.

Wskoczyłam mu na plecy, kolanami przygwoździłam do ziemi. Mężczyzna szlochał. Słyszałam przybliżające się wycie policyjnych syren. Wokół nas zebrała się już grupka gapiów. Ich okulary rejestrowały rozgrywającą się na ich oczach scenę i wysyłały obraz w świat.

– Nie zrobiłem nic złego – skomlał mężczyzna. Ponieważ przygniatałam go do ziemi, głos miał zniekształcony. – Ta kobieta w kawiarni… podam ci jej nazwisko, jeśli chcesz…

– Zamknij się – przerwałam, zakładając mu kajdanki na nadgarstki.

Ku mojemu zdziwieniu posłuchał. Zazwyczaj ścigani stawiają opór do samego końca. Trzymałam go, dopóki nie nadjechał policyjny radiowóz. Dopiero gdy na murze pobliskiego budynku zobaczyłam czerwono-niebieską poświatę policyjnego koguta, zwolniłam uchwyt, wstałam i odsunęłam się od ujętego. Pamiętałam, by podnieść ręce, tak by widzieli je gliniarze. Kiedy patrzyłam, jak podnoszą mężczyznę z ziemi, czułam w całym ciele przyjemne podniecenie po udanych łowach.

Pięć tysięcy dolarów! Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jednorazowo zarobiłam choćby połowę tej sumy. Chyba nigdy. Oznaczało to, że na pewien czas moja sytuacja się poprawi. Spłacę zaległy czynsz; właściciel wynajmowanego przeze mnie mieszkania powinien dać mi teraz spokój. A po spłacie zostanie mi 1550 dolarów, fortuna. Przez chwilę przeliczałam w myślach pozostałe rachunki, które musiałam jeszcze zapłacić. Kto wie, może dzisiaj zjem coś lepszego niż zupkę błyskawiczną z makaronem.

Rozpierała mnie duma z łowów zakończonych powodzeniem, chciało mi się skakać z radości. Do następnego polowania mam spokój.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że policjanci oddalają się z zatrzymanym, jednak żaden z nich nie spogląda w ogóle w moim kierunku. Uśmiech spełzł mi z twarzy.

– Pani oficer – zawołałam, podchodząc szybkim krokiem do najbliższej policjantki. – Podwieziecie mnie na komendę, żebym mogła odebrać nagrodę? Czy może spotkamy się na miejscu?

Spojrzenie, które mi posłała, zbiło mnie z tropu. Nie odnalazłam w nim potwierdzenia, że właśnie zatrzymałam poszukiwanego przestępcę. Policjantka sprawiała wrażenie poirytowanej, że zawracam jej głowę. Oczy miała podkrążone, jakby od dawna nie spała.

– Nie byłaś pierwsza – oznajmiła.

– Co takiego? – spytałam, mrugając oczami.

– Przed tobą dostaliśmy zgłoszenie od innego łowcy.

Jej odpowiedź zupełnie mnie zatkała. Przez chwilę gapiłam się na nią, nic nie rozumiejąc.

– Gówno prawda! Przecież widzieliście, że to ja go złapałam. Dostałam z centrali potwierdzenie, że przyjęliście zgłoszenie ode mnie. – Żeby nie było żadnych wątpliwości, pokazałam policjantce komórkę i wyświetliłam wiadomość z centrali. No i oczywiście akurat w tym momencie padła bateria w telefonie.

Inna sprawa, że tego typu dowód i tak niewiele by zmienił. Kobieta nie raczyła nawet spojrzeć na telefon.

– Dostałaś tylko automatyczną odpowiedź. Z tego co wiem, jako pierwszy zgłosił się do nas inny łowca operujący na tym terenie. Nagroda należy się temu, kto zgłosi się pierwszy. Od tej zasady nie ma żadnych wyjątków – stwierdziła, po czym zdobyła się na wzruszenie ramion. Ten gest miał chyba sugerować, że mi współczuje.

To najbardziej kretyńska zasada, o jakiej w życiu słyszałam.

– Kompletna bzdura – odwarknęłam. Nadal nie dawałam za wygraną. – Co to za łowca? Sam? Jamie? Tylko oni operują na tym terenie. – Nagle mnie olśniło. Wyrzuciłam ręce w górę. – Przecież ty ściemniasz, nie ma żadnego innego łowcy. Po prostu nie chcecie mi zapłacić. – Policjantka odwróciła się do mnie plecami i ruszyła przed siebie, ja jednak deptałam jej po piętach. – Wykonałam za was brudną robotę. Przecież o to w tym wszystkim chodzi. Łowcy wyręczają was, wyłapują ludzi, których wam nie chce się ścigać. Jesteście mi winni kasę, a ty…

W tym momencie poczułam, jak chwyta mnie za rękę drugi gliniarz. Popchnął mnie tak mocno, że niemal upadłam na ziemię.

– Odsunąć się – warknął, kładąc dłoń na uchwycie tkwiącego w kaburze pistoletu. – Nazywasz się Emika Chen, prawda? Tak, pamiętam cię.

Nie miałam ochoty wchodzić w dyskusje z naładowaną bronią palną.

– Dobra, w porządku. – Zmusiłam się do tego, by cofnąć się o krok. Podniosłam ręce. – Już idę, już mnie nie ma.

– Słuchaj, dzieciaku. Wiem, że masz już za sobą odsiadkę – powiedział gliniarz, mierząc mnie groźnym spojrzeniem. Po chwili dołączył do koleżanki. – Nie prowokuj mnie.

Słyszałam, jak centrala wzywa policjantów na kolejne miejsce przestępstwa. W tym samym momencie wrzawa wkoło jakby przycichła, a obraz pięciu tysięcy dolarów stał się w moim umyśle zamazany i po chwili przekształcił się w coś, czego nie umiałam już rozpoznać. Wystarczyło trzydzieści sekund, żeby moja wygrana została przypisana komuś innemu.

2

KIEDY OPUSZCZAŁAM MANHATTAN, zrobiło się dziwnie cicho. Temperatura spadła, śnieg sypał coraz bardziej. Na twarzy czułam szczypanie wiatru, ale w gruncie rzeczy nie miałam nic przeciwko, bo dobrze pasowało to do mojego nastroju. Gdzieniegdzie na ulicę z okolicznych kafejek wysypywali się ludzie w czerwononiebieskich koszulkach i odliczali sekundy pozostałe do rozpoczęcia transmisji, wydzierając się na całe gardło. Na murach majaczącego w oddali gmachu Empire State Building wyświetlano gigantyczne obrazy z Warcrossa.

Kiedy jeszcze mieszkałam w sierocińcu, z dachu budynku mogłam dojrzeć Empire State Building. Często całymi godzinami przyglądałam się obrazom z Warcrossa wyświetlanym na jego murach, szczególnie nocami. Siadałam na samym skraju, majtałam swoimi chudymi nogami w powietrzu i czekałam, aż wzejdzie słońce i skąpie mnie w złocistej poświacie. Jeśli przypatrywałam się wystarczająco długo, mogłam sobie wyobrazić, że to mój obraz wyświetlają na odległym gmachu. Nawet teraz na widok górującego nad wszystkim budynku czułam tamten dreszcz podniecenia.

W pewnym momencie z tych snów na jawie wyrwało mnie piszczenie mojej deski. Spojrzałam w dół – wskaźnik poziomu naładowania baterii pokazywał jedną kreskę. Z westchnieniem zahamowałam i zarzuciłam deskę na ramię. Poszukałam w kieszeni drobnych i skierowałam się do najbliższej stacji metra.

Zanim dotarłam na Bronx i odnalazłam zapuszczony blok mieszkalny w Hunts Point, który nazywałam domem, zmierzch zdążył przerodzić się w granatowo-szary wieczór. Znajdowałam się teraz w części miasta, która miała niewiele wspólnego z jego lśniącym centrum. Ściany budynku pokrywało graffiti, okna na parterze skryły się za pordzewiałymi kratami. Na schodkach wiodących do bramy walały się śmieci – plastikowe kubki, papierowe torby po fast-foodach, potłuczone butelki po piwie. Wszystkie śmieci przykrywała teraz cienka warstwa śniegu. Tutaj ciemności nie rozjaśniały wielkie ekrany, a po ulicach ze spękaną nawierzchnią nie przemykały ekskluzywne taksówki autonomiczne. Przybliżając się do domu, v przygarbiłam się i zaczęłam powłóczyć nogami. Mimo późnej pory nie jadłam jeszcze obiadu, jednak byłam już tak wyczerpana, że nie potrafiłam zdecydować, czego potrzebuję bardziej – jedzenia czy snu.

Kiedy zerknęłam w głąb ulicy, ujrzałam grupkę bezdomnych, którzy właśnie przygotowywali się do przetrwania nocy – rozkładali na ziemi koce i rozbijali namioty przy wejściu do nieczynnego sklepu o oknach zabitych okiennicami. Spod znoszonych ubrań wyglądały foliowe torby, którymi próbowali chronić się przed chłodem. Przygnębiona tym widokiem, szybko odwróciłam wzrok. Ci ludzie kiedyś też byli dzieciakami, niektórzy pewnie mieli rodziny, które ich kochały. Co się stało, że znaleźli się w tak strasznym położeniu? A jak ja wyglądałabym, gdybym znalazła się na ich miejscu?

Wreszcie zmusiłam się, by wspiąć się po schodkach do bramy, i ruszyłam korytarzem w kierunku drzwi mojego mieszkania. W korytarzu jak zawsze cuchnęło kocim moczem i spleśniałymi chodnikami, którymi wyłożona była posadzka. Zza ścian dobiegały stłumione krzyki sąsiadów, ryk telewizora, zawodzenie niemowlaka. Zaczęłam się nieco uspokajać – jeśli szczęście mi dopisze, uda mi się przemknąć niepostrzeżenie do mieszkania i nie wpadnę na właściciela. Jego podkoszulek, spodnie dresowe i czerwona gęba napawały mnie obrzydzeniem. Miałam nadzieję, że zanim będę musiała się z nim rozmówić, zdążę się przynajmniej wyspać.

Na drzwiach zobaczyłam nowy nakaz eksmisji – wisiał dokładnie w tym samym miejscu, skąd zerwałam poprzedni. Przez chwilę przypatrywałam mu się tępo, kolejny raz odczytując znaną mi już na pamięć treść zawiadomienia:

 

NAKAZ EKSMISJI, NOWY JORK

NAZWISKO LOKATORA: EMIKA CHEN

72 GODZINY NA UREGULOWANIE OPŁAT CZYNSZOWYCH LUB ZWOLNIENIE LOKALU

Czy naprawdę ten dziad musiał jeszcze raz fatygować się pod drzwi i przyklejać do nich kolejną kartkę? Chciał w ten sposób upewnić się, że wszyscy moi sąsiedzi się dowiedzą, w jakich jestem tarapatach? Chodziło mu o to, żeby mnie upokorzyć?

Zerwałam kartkę z drzwi, zgniotłam ją w dłoni i przez chwilę stałam bez ruchu, świdrując wzrokiem miejsce, w którym wisiał papier. Przepełniało mnie znajome uczucie, panika, która przypominała mi o wszystkich pieniądzach, które byłam winna. Po chwili znów ruszyła gonitwa myśli i przez głowę zaczął przewijać się sznur liczb – kwot na czynsz, jedzenie, rachunki, spłatę pożyczek.

Nie miałam bladego pojęcia, skąd wytrzasnąć taką kasę w ciągu trzech dni.

– Hej!

Aż podskoczyłam na dźwięk tego głosu. Pan Alsole, właściciel wynajmowanego przeze mnie lokalu, wynurzył się właśnie ze swojego mieszkania i zmierzał w moją stronę. Jego nachmurzona twarz przypominała mi rybi pysk. Przerzedzone pomarańczowe włosy sterczały mu na wszystkie strony. Wystarczyło spojrzeć w jego przekrwione oczy, by stało się jasne, że pan Alsole jest naćpany. Super. A zatem czekała mnie kolejna awantura. Nie mam siły na jeszcze jedną kłótnię tego dnia. Zaczęłam gmerać w plecaku w poszukiwaniu kluczy, ale było już za późno. Nie miałam już wyjścia, więc wyprostowałam się i uniosłam głowę.

– Witam, panie Alsole – powiedziałam. Nauczyłam się wymawiać jego nazwisko w taki sposób, by brzmiało niczym asshole1.

– Unikałaś mnie przez cały tydzień – burknął mężczyzna, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia.

– Tak po prostu wyszło – odparłam. – Dostałam pracę kelnerki w barze, dlatego przed południem nie ma mnie w domu.

– Przecież nikt już nie zatrudnia kelnerek. – Pan Alsole zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.

– W tym barze nadal ich potrzebują. To jedyna praca, jaką znalazłam. Nikt inny nie szukał pracowników.

– Obiecałaś, że zapłacisz dzisiaj.

– Wiem o tym. – Wzięłam głęboki oddech. – Może zajdę do pana za chwilę i porozmawiamy…

– Czy ja powiedziałem: „za chwilę”? Chcę, żebyś zapłaciła mi teraz. No i będziesz musiała doliczyć sto dolców do sumy, którą jesteś mi winna.

– A to z jakiej racji?

– W tym miesiącu drożeją czynsze wszystkich lokali w całym bloku. To modna dzielnica, a co sobie myślałaś?

– Tak nie można – odparowałam. Czułam, jak buzuje we mnie gniew. – Przecież dopiero co podniósł mi pan czynsz. To nie fair.

– Słuchaj, panienko, wiesz, co jest nie fair? – Pan Alsole zmrużył oczy i skrzyżował ramiona na piersi. Ten gest sprawił, że piegi pokrywające jego skórę stały się większe. – To, że mieszkasz w moim budynku i nie płacisz mi ani grosza.

Uniosłam szybko ręce w geście kapitulacji. Czułam, jak krew napływa mi do twarzy. Policzki zaczęły mnie palić.

– Wiem o tym… Ja tylko… – dukałam, jednak mężczyzna nie pozwolił mi dokończyć.

– A co z kredytami? Masz ponad pięć tysięcy?

– Przecież gdybym miała, od razu bym panu zapłaciła.

– W takim razie sama zaproponuj, jak chcesz spłacić dług – warknął. Grubaśnym paluchem, przypominającym serdelek, wskazał moją deskorolkę. – Jeśli jeszcze to kiedyś zobaczę, wezmę młotek i rozpieprzę to w drobny mak. Sprzedaj to w cholerę i oddaj mi pieniądze.

– Ona jest warta tylko pięćdziesiąt dolców – zaprotestowałam, zbliżając się o krok do mężczyzny. – Proszę posłuchać, przysięgam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by spłacić ten dług. Proszę tylko o kilka dni cierpliwości.

– Słuchaj no, dzieciaku – powiedział pan Alsole, unosząc trzy palce, co miało przypomnieć mi, za ile miesięcy zalegam mu z czynszem. – Czas litowania się dobiegł końca. – Po chwili zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. – Ile masz lat? Skończyłaś osiemnaście?

Momentalnie zesztywniałam pod jego spojrzeniem.

– No tak.

Pan Alsole skinął w głąb korytarza.

– Zatrudnij się w Rockstar Club. Dziewczyny, które tam pracują, zarabiają cztery stówy za noc. Wystarczy, że będą tańczyć na stole. Coś mi się zdaje, że ty mogłabyś wyciągnąć z tego nawet 500 dolców. No a szefowi nie będzie przeszkadzać, że jesteś niewypłacalna.

– Myśli pan, że nie pytałam, czy mnie przyjmą? Żeby u nich pracować, muszę mieć ukończone dwadzieścia jeden lat.

– Guzik mnie obchodzi, skąd wytrzaśniesz kasę. Czwartek to ostateczny termin, rozumiesz? – Pan Alsole wykrzykiwał już teraz, a kropelki śliny lądowały mi na twarzy. – I doprowadź swoje mieszkanie do porządku. Ma być idealnie wysprzątane.

– Kiedy się wprowadziłam, było tam brudno! – zawołałam, on jednak odwrócił się już i poczłapał korytarzem.

Kiedy zniknął w swoim mieszkaniu i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi, powoli wypuściłam powietrze z płuc. Serce tłukło mi się w piersi. Dłonie mi drżały.

Myślami cofnęłam się do bezdomnych spod bloku. Z ich oczu wyzierała pustka, ramiona mieli smętnie zwieszone. A potem pomyślałam o dziewczynach, które niekiedy widywałam, gdy wychodziły z Rockstar Club po skończonej pracy. Cuchnęły dymem papierosowym, potem i mocnymi perfumami. Makijaż miały rozmazany. Groźba pana Alsole była dla mnie przypomnieniem, jaki los może mnie czekać, jeśli wkrótce nie uśmiechnie się do mnie szczęście. Jeśli nadal będę uciekała przed trudnymi decyzjami.

W myślach próbowałam wytłumaczyć sobie, że zdołam jakoś zmiękczyć serce pana Alsole’a. Proszę dać mi jeszcze tydzień, przysięgam panu, że zapłacę połowę należności.Słowo honoru. Powtarzałam tę formułkę w myślach, kiedy kluczem szukałam zamka.

W środku panował mrok, którego nie rozpraszała nawet niebieskawa poświata neonów wpadająca przez okno. Zapaliłam światło, rzuciłam klucze na ladę kuchenną, a zmięty nakaz eksmisji wyrzuciłam do kosza na śmieci. Potem przystanęłam i omiotłam spojrzeniem mieszkanie.

Gnieździłam się w maleńkiej kawalerce, zawalonej doszczętnie różnymi sprzętami. Tynk na ścianach był spękany. Jedna z żarówek w jedynej sufitowej lampie przepaliła się, druga stopniowo słabła. Wiedziałam, że zanim również ta zupełnie zgaśnie, powinnam je wymienić. Moje okulary do gry w Warcrossa leżały na składanym stoliku do jedzenia. Wypożyczyłam je za psie pieniądze, bo to stary model. Przy wejściu do kuchni stały dwa kartony wypchane po brzegi rupieciami. Pod oknem leżały dwa materace. Resztę powierzchni w pokoju zajmował starodawny wielki telewizor oraz tapczan w żółto-brązowym kolorze.

– Emi?

Stłumiony głos dobiegał spod koca na kanapie. Po chwili moja współlokatorka usiadła i zaczęła trzeć twarz. Dłonią przeczesała swoje blond włosy. Keira. Zasnęła z okularami do gry w Warcrossa na nosie i teraz na jej policzkach i czole rysował się delikatny odcisk.

– Przyprowadziłaś sobie znowu chłopaka? – spytała, marszcząc nos.

– Nie, dzisiaj jestem sama. Zapłaciłaś panu Alsole ’owi połowę czynszu, tak jak obiecałaś?

– Ach… – Keira uciekła spojrzeniem w bok. Spuściła nogi z tapczanu na podłogę i sięgnęła po napoczętą paczkę chipsów. – Pogadam z nim przed weekendem.

– Zagroził, że wyrzuci nas w czwartek. Zdajesz sobie z tego sprawę?

– Ze mną o tym nie rozmawiał.

Dłoń trzymałam na oparciu krzesła. Ze zdenerwowania moje palce zaczęły teraz się na nim zaciskać. Keira przez cały dzień nie wystawiła nosa z domu, skąd więc miała wiedzieć, że na drzwiach wisi nakaz eksmisji? Wzięłam głęboki oddech dla uspokojenia. Powtarzałam sobie w myśli, że przecież Keira też nie potrafiła znaleźć żadnej pracy. Po roku bezskutecznych poszukiwań poddała się i zamknęła w sobie. Teraz całe dnie spędzała na grze w Warcrossa.

Dobrze znałam uczucie, które się w niej zalęgło. Jednak teraz byłam zbyt wyczerpana, by wykrzesać z siebie choćby odrobinę cierpliwości w stosunku do mojej współlokatorki. Ciekawe, w którym momencie uświadomi sobie, że lada moment zostanie bez dachu nad głową. Może przejrzy na oczy dopiero, gdy wyląduje na chodniku, z całym swoim dobytkiem spakowanym do worków.

Zdjęłam szal i bluzę dresową, zostałam w mojej ulubionej koszulce bez rękawów. Przeszłam do kuchni i nastawiłam wodę do gotowania. Następnie ruszyłam do materaców rozłożonych pod ścianą w pokoju.

Nasze legowiska odgrodziłyśmy przy pomocy prowizorycznego parawanu w postaci tektury pozlepianej taśmą klejącą. W swojej części spróbowałam stworzyć namiastkę przytulności. Przyozdobiłam ją nawet sznurem złocistych lampek choinkowych. Na ścianie zawiesiłam mapę Manhattanu, którą pokrywało teraz mnóstwo moich gryzmołów. Obok umieściłam okładki czasopism z Hideo Tanaką, aktualną odręcznie napisaną listę liderów w amatorskich rozgrywkach w Warcrossa oraz bożonarodzeniową ozdóbkę będącą pamiątką z dzieciństwa. Miałam tam jeszcze jeden ze starych obrazów pędzla mojego taty, jedyny, jaki posiadałam. Malowidło stało oparte o ścianę przy materacu. Płótno eksplodowało barwami. Farba była naniesiona grubo, przez co sprawiała wrażenie, że wciąż jest świeża. Kiedyś miałam więcej jego prac, jednak stopniowo je wyprzedawałam, ilekroć wpadałam w finansowe tarapaty. W ten sposób powoli wyzbywałam się pamiątek po tacie. Próbowałam po prostu przetrwać pod jego nieobecność.

Materac wydał z siebie donośne skrzypnięcie, kiedy na niego padłam. Sufit i ściany były skąpane w niebieskawej poświacie, którą słał neon znad sklepu monopolowego po drugiej stronie ulicy. Leżałam nieruchomo, wsłuchując się w nieustanne zawodzenie policyjnych syren gdzieś w oddali. Wzrok utkwiłam w starym zacieku na suficie.

Gdyby tata był teraz ze mną, zapewne kręciłby się po domu, mieszał farby i zanurzał pędzle w różnych słoikach. Być może obmyślałby teraz układ zajęć na uczelni w letnim semestrze albo snuł plany na temat zbliżającego się New York Fashion Week.

Odwróciłam głowę, spoglądając w głąb mieszkania, i spróbowałam wyobrazić sobie, że tata jest tutaj. Widziałam jego wcześniejszą, zdrową, nieschorowaną wersję samego siebie. Jego wysoką szczupłą sylwetkę w drzwiach. Na głowie pyszniła się gęstwina pofarbowanych na niebiesko włosów, połyskująca w ciemnościach. Lekki, nienagannie przystrzyżony zarost. Na nosie okulary w czarnych oprawkach. Wyraz rozmarzenia malujący się na twarzy. Wyobraziłam sobie, że ma na sobie czarną koszulę. Spod rękawa na prawym ramieniu wyzierały wielobarwne tatuaże. Wyglądałby zupełnie bez zarzutu. Jego buty byłyby wypolerowane na błysk, spodnie nienagannie wyprasowane. Obraz doskonałości psułyby wyłącznie maleńkie plamki farby na dłoniach i włosach. Poprawiłby okulary, przyjrzał się moim tęczowym włosom i przeszedł w tryb profesora mody.

Uśmiechnęłam się do siebie na wspomnienie tamtego dnia, gdy siedziałam na krześle, majtając w powietrzu nogami i przyglądając się bandażom na kolanach. Tata w tym czasie farbował mi pasemka włosów zmywalnym barwnikiem. Na policzkach nadal miałam ślady po łzach. Tamtego dnia przybiegłam zapłakana ze szkoły, bo ktoś popchnął mnie na przerwie między lekcjami. Przewróciłam się i zrobiłam dziury na kolanach w ulubionych jeansach. Podczas pracy tata nucił jakąś melodię. Kiedy skończył, podał mi lustro. To, co ujrzałam, zachwyciło mnie tak, że mimowolnie westchnęłam ze szczęścia. Bardzo szykownie, zgodnie zostatnią modą, ocenił, dotykając lekko mojego nosa, na co zareagowałam chichotem. Akiedy upniemy je wyżej, efekt będzie jeszcze lepszy. Widzisz? Po tych słowach zebrał włosy i upiął je wysoko w koński ogon. Ale nie przyzwyczajaj się do tych kolorów. Za kilka dni farba się zmyje. Ateraz może zamówimy pizzę, co ty na to?

Tata zawsze powtarzał, że mój stary mundurek szkolny jest niczym brzydki pryszcz na twarzy Nowego Jorku. Twierdził, że powinnam się ubierać, tak jakby świat był lepszym miejscem, niż w rzeczywistości jest. Za każdym razem gdy padał deszcz, kupował mnóstwo kwiatów i zapełniał nimi cały dom. Zdarzało mu się zapomnieć umyć ręce po skończonej sesji malarskiej i potem w całym domu roiło się od różnokolorowych odcisków jego palców. Pieniądze z marnej pensji wydawał na prezenty dla mnie, przybory do malowania, składki charytatywne, ubrania i wino. Często wybuchał śmiechem, zakochiwanie się przychodziło mu zbyt łatwo i umiał pić do upadłego.

Pewnego dnia, kiedy miałam jedenaście lat, przyszedł do domu, usiadł na kanapie i zapatrzył się niewidzącym wzrokiem w pustkę. Okazało się, że wrócił właśnie z wizyty u lekarza. Sześć miesięcy później już nie żył.

Śmierć ma straszliwy zwyczaj przekreślania wszystkich równo wyrysowanych linii, którymi łączymy teraźniejszość z przyszłością. W moim przypadku jedna z takich linii wiodła ku wyobrażeniu taty, który w dniu mojej matury zjawia się w moim pokoju w internacie i zasypuje mnie kwiatami. Inna to tata, który w każdą niedzielą wpada na obiad do mojego przyszłego domu; oczywiście nie umie powstrzymać się przed podśpiewywaniem, fałszuje przy tym tak strasznie, że najpierw doprowadza mnie do histerycznego ataku wesołości, że aż płaczę ze śmiechu. W sercu przechowywałam sto tysięcy takich linii, a nagle w mgnieniu oka wszystkie one zostały przekreślone. Została mi po nich sterta rachunków za leczenie ojca i długi hazardowe. Jego śmierć nie przyniosła mi nawet niczego, na co mogłabym nakierować swój gniew. Mogłam tylko szukać ulgi, wpatrując się w niebo.

Po śmierci taty zaczęłam naśladować jego wygląd – nadawaam swojej fryzurze zwariowany wygląd, farbowałam ją w najbardziej pstrokate barwy (farby do włosów to jedyny zakup, na który nigdy nie szkoda mi pieniędzy), i sprawiłam sobie mnóstwo tatuaży, które teraz pokrywały już całą moją rękę (tatuażysta, u którego bywał ojciec, zlitował się nade mną i wykonał tatuaże za darmo).

Spojrzałam teraz na tatuaże pokrywające moje lewe ramię, powiodłam dłonią po wielobarwnych wzorach. Zaczynały się na wysokości nadgarstka i pięły się aż po bark. Wszystkie utrzymane w jasnych odcieniach niebieskiego, turkusowego, złotego i różowego. Tatuaże przedstawiały piwonie (ulubione kwiaty mojego taty), utrzymane w iluzjonistycznym stylu M.C. Eschera budynki wynurzające się z fal oceanu, nuty oraz planety na tle kosmicznej pustki, będące dla mnie przypomnieniem tych nocy, gdy jeździliśmy razem na wieś, żeby oglądać gwiazdy. Ciąg rysunków wieńczył napis biegnący wzdłuż lewego obojczyka. Była to mantra, którą tata bez przerwy mi powtarzał, a którą teraz ja przypominałam sobie, ilekroć znajdowałam się w tarapatach:

Do każdego zamka istnieje klucz.

Każdy problem można rozwiązać.

To znaczy każdy z wyjątkiem tego, przez który już go ze mną nie było. No i z wyjątkiem tego, z którym borykałam się w tej chwili. Na myśl o tym ogarnęło mnie pragnienie, by zwinąć się w kłębek i znaleźć się w znajomym mrocznym miejscu.

Z rozmyślań wyrwał mnie bulgot gotującej się wody. Wstawaj, Emi, przynagliłam się.

Zwlekłam się z łóżka i poczłapałam do kuchni, żeby poszukać zupki błyskawicznej z makaronem (koszt obiadu: jeden dolar). Szybko odkryłam, że w mojej szafce z zapasami jedzeniowymi ubyło jednego opakowania makaronu rurki. Wściekła poszukałam spojrzeniem Keiry – nadal tkwiła na kanapie ze wzrokiem przylepionym do telewizora (używany odbiornik telewizyjny, wartość siedemdziesiąt pięć dolarów). Z ciężkim westchnieniem otworzyłam drugą torebkę z zupką i wsypałam zawartość do gotującej się wody.

Zza ścian dobiegał łomot muzyki. Gdzieś w budynku musiała odbywać się impreza. Na wszystkich kanałach telewizyjnych leciały programy związane z ceremonią otwarcia mistrzostw. Keira przełączyła kanał, na którym puszczano powtórki z zeszłorocznej edycji. Na ekranie ukazało się pięcioro komentatorów siedzących w studio na szczycie stadionu Tokyo Dome. Goście zażarcie dyskutowali, kto i dlaczego, wygra w tym roku. Pod nimi widać było nieco zacieniony sektor dla publiczności, na którym zgromadziło się około pięćdziesięciu tysięcy fanów Warcrossa. Wśród tłumu przemykały czerwone i niebieskie snopy punktowych reflektorów. Z sufitu sypał się deszcz confetti.

– Wszyscy możemy chyba zgodzić się co do tego, że jeszcze nigdy w historii rozgrywek nie mieliśmy tylu zawodników z dziką kartą – oznajmiła jedna z komentatorek, zatykając sobie jedno ucho, by w ogóle cokolwiek usłyszeć w tym zgiełku. – Jeden z nich jest już sławą.

– Tak! – zawołał drugi z komentatorów, a reszta pokiwała zgodnie głowami. W tej samej chwili na ekranie umieszczonym za nimi zaczęto wyświetlać nagranie pokazujące jakiegoś chłopaczka. – O DJ Renie pierwszy raz zrobiło się głośno, gdy zyskał popularność jako jeden z najciekawszych młodych twórców podziemnej sceny muzycznej. Teraz za sprawą występów w mistrzostwach Warcrossa zyskuje szansę, by wypłynąć na szersze wody.

Komentatorzy skupili się znów na omawianiu nowych twarzy w tegorocznej edycji mistrzostw. Ja natomiast poczułam, jak ogarnia mnie fala zazdrości. Co roku komisja, której skład utrzymuje się w tajemnicy przed publicznością, wybiera pięćdziesięciu amatorów, nazywanych dzikimi kartami. Moim zdaniem to najwięksi szczęśliwcy na świecie. Kryminalna przeszłość automatycznie przekreślała moje szanse na to, że zostanę wytypowana do pięćdziesiątki.

– Pomówmy o tym, jak wielkim zainteresowaniem cieszy się tegoroczna edycja – zaproponowała prowadząca. – Czyżby zanosiło się na pobicie kolejnych rekordów?

– Wygląda na to, że już zostały pobite – zauważył jej kolega. – W zeszłym roku rozgrywki finałowe obejrzało trzysta milionów widzów. Trzysta milionów! Pana Tanakę na pewno rozpiera duma.

Jakby na potwierdzenie jego słów na ekranie ukazało się logo studia Henka Games. Po chwili zaś puszczono klip przedstawiający twórcę Warcrossa Hideo Tanakę.

Ubrany w elegancki smoking Tanaka, w towarzystwie jakiejś młodej kobiety uwieszonej u jego ramienia, opuszczał bal dobroczynny. Tanaka otulił ją swoim płaszczem. Jak na dwudziestojednolatka zachowywał się z niesłychanym wdziękiem. Kiedy zalała go kaskada świateł, mimo woli nachyliłam się do telewizora, próbując jeszcze dokładniej mu się przyjrzeć. W ciągu ostatnich kilku lat z chudziutkiego nastoletniego geniusza przekształcił się w eleganckiego młodego mężczyznę o przeszywającym spojrzeniu. Zazwyczaj, opisując jego osobowość, posługiwano się oględnym określeniem: uprzejmy. Tak naprawdę tylko ludzie z wąskiego grona jego przyjaciół wiedzieli, jaki jest naprawdę. Ostatnio Hideo Tanaka bez przerwy gościł na pierwszych stronach tabloidów. Reporterzy prześcigali się w doniesieniach o jego kolejnych podbojach miłosnych. A nazwisko młodego twórcy regularnie plasowało się w czołówce najróżniejszych zestawień obmyślanych przez dziennikarzy. Tanaka zwyciężał nieodmiennie w plebiscycie na najmłodszego celebrytę. Najbardziej przystojnego. Najbardziej zamożnego. I najbardziej pożądanego.

– Spójrzmy teraz na publiczność, która obejrzy dzisiejszy mecz otwarcia! – rzuciła prowadząca. Na ekranie pojawiły się jakieś liczby i nagle wszyscy w studiu poczęli bić brawo. 520 milionów widzów! A to przecież tylko ceremonia otwarcia. Mistrzostwa Warcrossa bezapelacyjnie stały się największym wydarzeniem na świecie.

Z zupą w misce usiadłam na kanapie i zaczęłam mechanicznie nabierać jedzenie do ust, nie odrywając oczu od telewizora. Wyemitowano teraz ujęcia fanów piszczących z uciechy, którzy wchodzili na stadion Tokyo Dome. Szli z wymalowanymi twarzami, w rękach niosąc przygotowane w domu plakaty. Pokazano też ludzi z obsługi technicznej, którzy sprawdzali jeszcze kable. Następnie puszczono krótkie materiały poświęcone poszczególnym zawodnikom. Utrzymane w konwencji do niedawna zarezerwowanej dla zawodników olimpijskich, pokazywały fotografie i filmiki gwiazd nowego sportu. Potem przyszła pora na filmy z wcześniejszych rozgrywek, prezentujące różne drużyny Warcrossa ścierające się w różnych typach światów wirtualnych. Kamera przenosiła się od dopingujących tłumów ku zawodowym graczom, którzy czekali na zapleczu. Wszyscy uśmiechali się szeroko i radośnie machali do kamery.

Wbrew sobie czułam rozgoryczenie. Przecież ja też mogłabym być jednym z nich. Gdybym dysponowała czasem i środkami na to, by cały dzień spędzać na grze w Warcrossa, mogłabym osiągnąć ich poziom. Wiedziałam, że tak jest. Tymczasem tkwiłam w tej norze i przed telewizorem zajadałam zupę z torebki, zachodząc w głowę, jak zdołam przeżyć do chwili, gdy policja ogłosi, że do zgarnięcia jest kolejna nagroda. Zastanawiałam się, jak to jest, gdy niczego ci w życiu nie brakuje, gdy można zawsze na czas płacić rachunki i kupować sobie wszystko, na co przyjdzie ochota? Jak musi czuć się supergwiazda, człowiek, którego wszyscy uwielbiają?

– I co my teraz zrobimy, Em? – spytała ponuro Keira.

Zadawała mi to pytanie, ilekroć znajdowałyśmy się w trudnej sytuacji. Tak jakby to do mnie należało wybawianie nas z kłopotów. Tego dnia nie miałam jej jednak nic do powiedzenia. Chciałam po prostu pogapić się w telewizor. Moje oszczędności skurczyły się do trzynastu dolarów. Oznaczało to, że jestem w większych tarapatach finansowych niż kiedykolwiek wcześniej.

Odchyliłam się na oparcie kanapy i przez chwilę próbowałam się skupić. Byłam dobrym – właściwie świetnym – hakerem, ale nie mogłam znaleźć żadnej roboty. Pracodawców odstraszał mój wiek oraz to, że byłam karana. Kto chciałby zatrudnić osobę, która w kartotece ma wyrok za kradzież tożsamości? Kto powierzyłby mi do reperacji swoje elektroniczne gadżety, jeśli istniała możliwość, że ukradnę przechowywane na nich dane? Tak to wygląda, gdy w kartotece na stałe masz wpisaną informację o czterech miesiącach odsiadki w zakładzie dla nieletnich oraz dwuletnim zakazie korzystania z komputerów. Oczywiście ów zakaz nie oznaczał, że od czasu do czasu nie próbowałam zrobić użytku z mooich zhakowanych komórki czy okularów. Jednak skutecznie powstrzymywał mnie przed znalezieniem jakiejś normalnej pracy. To cud, że w ogóle pozwolono nam wynająć mieszkanie. Jedyne sposoby zarobkowania, które okazały się dla mnie dostępne, to łowy ogłaszane przez policję i praca w niepełnym wymiarze godzin w charakterze kelnerki; byłam przy tym pewna, że ta ostatnia fucha również się skończy, jak tylko właściciel baru zakupi automatyczną kelnerkę. Pozostawała praca dla jakiegoś gangu albo kradzieże.

Całkiem możliwe, że prędzej czy później upadnę tak nisko.

– Sama nie wiem, może sprzedam ostatni obraz taty – powiedziałam po chwili.

– To… – zaczęła Keira, ale nie wystarczyło jej inwencji na dokończenie zdania. Rozumiała, że sprzedaż obrazu i tak niczego nie zmieni. Nawet gdybyśmy spieniężyły cały nasz dobytek, uzbierałybyśmy może najwyżej 500 dolarów. A ta suma na pewno nie powstrzyma pana Alsole’a przed wyrzuceniem nas na bruk.

Powoli zaczęło mnie ogarniać znajome poczucie bezsilności. Sięgnęłam dłonią do obojczyka i potarłam miejsce, na którym wytatuowałam sobie ojcowską dewizę: Do każdego zamka istnieje klucz. A co jeśli tego problemu nie da się rozwiązać? Co jeśli nie zdołam się wydobyć z tego bagna? Szanse, że uda mi się na czas zgromadzić tak wielką sumę, były praktycznie zerowe. Brakowało mi już pomysłów, co mogłabym zrobić. Miałam gonitwę myśli, czułam narastającą z każdą chwilą panikę. Siłą woli przywołałam się do porządku, skupiłam się na uspokojeniu oddechu. Przeniosłam spojrzenie z telewizora na okno.

Niezależnie od tego, w którym zakątku miasta w danym momencie przebywałam, zawsze wiedziałam, w którym kierunku musiałabym iść, żeby dotrzeć do sierocińca. Bez trudu mogłam sobie wyobrazić, że zamiast w naszym obecnym mieszkaniu znajduję się teraz właśnie tam. Oczami wyobraźni widziałam jego mroczne, wąskie korytarze i ściany, z których obłaziła żółta tapeta. Momentalnie wróciły wspomnienia starszych dzieciaków, które goniły mnie po korytarzach, a gdy mnie dopadły, biły mnie do krwi. Pamiętałam też ukąszenia pluskiew lęgnących się w naszych łóżkach. Pamiętałam, jak piekł mnie policzek, który wymierzyła mi pani Devitt. A także noce przepłakane na łóżku, gdy marzyłam tylko o tym, by ojciec uratował mnie z tego strasznego miejsca. Nadal żywe było też wspomnienie drucianej siatki, na którą wspięłam się tamtej nocy, gdy wreszcie uciekłam.

W mojej głowie rozbrzmiewał ledwo dosłyszalny głos: Myśl, myśl. Możesz rozwiązać tę łamigłówkę. Niemożliwe, żeby pisane ci było takie życie. Możesz się stąd wyrwać. Nie jesteś taka jak twój ojciec.

Tymczasem w telewizji światła na stadionie Tokyo Dome przygasły. Ryk tłumów osiągnął taki poziom, że zagłuszał wszystkie inne dźwięki.

– I na tym kończymy nasz program przed ceremonią otwarcia mistrzostw Warcrossa! – zawołał jeden z komentatorów. Z podniecenia aż zachrypł. Zarówno on, jak i pozostali goście w studiu pokazali dwa palce w geście zwycięstwa. – Państwa przed telewizorami zachęcamy, by założyli już okulary i dołączyli do nas w świętowaniu tego najważniejszego wydarzenia roku!

Keira miała już od jakiegoś czasu okulary na nosie. Wstałam z kanapy i podeszłam do składanego stolika, na którym leżały moje.

Niektórzy nadal utrzymywali, że Warcross to tylko głupia gra. Inni twierdzili, że zrewolucjonizował świat gier. Jednak dla mnie, oraz milionów fanów to po prostu jedyny niezawodny sposób, by zapomnieć na chwilę o swoich codziennych problemach. Nie udało mi się zdobyć policyjnej nagrody, jutro z samego rana czekała mnie kolejna awantura z właścicielem lokalu oraz kelnerowanie w barze. Za kilka dni pewnie wyląduję na bruku. Jednak jeszcze nie teraz. Dzisiaj mogłam założyć okulary, by wraz z milionami innych widzów doświadczać czystej magii.

1 asshole – po angielsku „dupek” (przyp. tłum.).

3

WCIĄŻ PAMIĘTAŁAM MOMENT, gdy Hideo Tanaka odmienił moje życie.

Miałam wtedy jedenaście lat, od śmierci ojca upłynęło zaledwie kilka miesięcy. Leżałam na łóżku w pokoju, który dzieliłam z czterema innymi wychowankami domu opieki, a w szyby bębnił deszcz. Kolejny już raz nie potrafiłam zmusić się, żeby wstać z łóżka i powlec się do szkoły. Na kołdrze leżały zeszyty z nieodrobionymi zadaniami domowymi. Wieczorem całymi godzinami wpatrywałam się w puste kartki, aż wreszcie zmorzył mnie sen i zeszyty przeleżały tak całą noc. Śniło mi się nasze stare mieszkanie. I tata, który usmażył nam jajka sadzone i naleśniki z syropem klonowym. W tym śnie włosy lśniły mu od brokatu. Jego głośny, tak doskonale mi znany śmiech wypełniał kuchnię i ulatywał na zewnątrz przez otwarte szeroko okno. Bon appètit, mademoiselle!, zawołał z tą swoją wiecznie rozmarzoną miną. Kiedy objął mnie i zmierzwił mi włosy, pisnęłam radośnie. No a potem się obudziłam i obraz momentalnie spełzł z mojej pamięci. Znów byłam w obcym mrocznym domu, w którym panowała upiorna cisza.

Przez chwilę leżałam bez ruchu, jednak nie płakałam. Odkąd umarł tata, ani razu nie pozwoliłam sobie na łzy. Nie płakałam nawet na pogrzebie. Ochota do płaczu przeszła mi zupełnie, gdy dowiedziałam się, w jak wielkie długi za sprawą hazardu wpadł ojciec przed śmiercią. Zamiast smutku czułam tylko szok. Dowiedziałam się też, że przez wiele lat potajemnie wchodził na fora internetowe dla nałogowych hazardzistów. A w szpitalu nie poddał się leczeniu, ponieważ pieniądze na pokrycie jego kosztów wydał już wcześniej, aby spłacić długi.

Tamten poranek spędziłam podobnie jak wszystkie pozostałe dni w ostatnich kilku miesiącach, zagubiona w labiryncie milczenia i bezruchu. Wszelkie uczucia już dawno skryły się za zasłoną mgły, która rozpanoszyła się w mojej piersi. Kiedy nie spałam, cały czas trawiłam na wpatrywaniu się w pustkę – w ścianę pokoju, w tablicę w klasie, wnętrze szafki na książki w szkole, talerze pełne jedzenia pozbawionego smaku. Karty z ocenami za ostatnie miesiące spłynęły czerwienią najniższych not. Bez przerwy dokuczały mi mdłości, które skutecznie odbierały mi apetyt. Z każdym dniem coraz bardziej sterczały mi kości nadgarstków i kolan. Oczy miałam podkrążone, co zauważali wszyscy z wyjątkiem mnie.

Ale dlaczego właściwie miałabym się przejmować? Mój ojciec umarł, a ja byłam taka zmęczona. Czasami wyobrażałam sobie, że mgła wypełniająca moje wnętrze będzie stopniowo coraz bardziej gęstniała. Aż w końcu pochłonie mnie całą i wtedy ja również przestanę istnieć. Dlatego leżałam bez ruchu zwinięta w kłębek, przyglądając się, jak za oknem pada deszcz, a gałęzie drzew wyginają się na wietrze. Zastanawiałam się, ile czasu upłynie, nim ktoś w szkole zorientuje się, że znowu opuszczam lekcje.

Grał radiobudzik, który był jedynym sprzętem w pokoju poza łóżkami. Trafił do nas za sprawą jakiejś akcji dobroczynnej. Żadnej z dziewczyn nie chciało się wyłączyć radia, po tym jak uruchomił je dzwoniący budzik. Jednym uchem słuchałam wiadomości na temat stanu gospodarki, protestów odbywających się w dużych miastach i na wsi, zbyt szczupłych i przepracowanych sił policyjnych, które próbowały okiełznać rozbuchaną przestępczość, ewakuacji Miami i Nowego Orleanu.

W pewnym momencie wiadomości się skończyły i wyemitowano długi reportaż poświęcony pewnemu chłopakowi. Nazywał się Hideo Tanaka. Miał wtedy czternaście lat i popularność była dla niego czymś zupełnie nowym. Złapałam się na tym, że program przykuł moją uwagę.

– Pamiętacie, jak wyglądał świat przed nastaniem ery smartfonów? – spytał prezenter. – Był to czas, gdy ludzkość stanęła w obliczu wielkich przemian. Technologia była już o krok, ale mieli ją tylko wybrani, nie przeciętni obywatele. Musiał pojawić się jeden rewolucyjny gadżet, dzięki któremu technologia stała się ogólnodostępna – zawdzięczamy go trzynastolatkowi Hideo Tanace. Ten chłopak zaprojektował specjalny model okularów: bezprzewodowych, o cieniutkich szkłach, z metalowymi zausznikami i chowanymi słuchawkami dousznymi. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom. Mimo zewnętrznego podobieństwa okulary te nie mają nic wspólnego z wcześniejszymi modelami gogli wirtualnej rzeczywistości. Tamte przypominały wielkie cegły przyczepiane paskami do twarzy. Te nowe są ultracienkie i nazywają się Neurołącze. Nosi się je równie łatwo jak tradycyjne okulary korygujące wady wzroku. Najnowszy model mamy w tej chwili w studiu. – Prezenter zawiesił głos, zapewne przymierzając okulary. – To naprawdę najbardziej niezwykła rzecz, jaką kiedykolwiek testowaliśmy. Słowo honoru.

Neurołącze. Ta nazwa obiła mi się o uszy już wcześniej, gdy ktoś wspomniał ją w wiadomościach. Teraz dla odmiany mówiono o tym nowym gadżecie w radiu. Przez długi czas, chcąc stworzyć realistyczny świat wirtualny, programiści stawali przed nie lada wyzwaniem – musieli opracować możliwie najbardziej szczegółową rzeczywistość. Wymagało to rzecz jasna wielkich nakładów finansowych. Niezależnie jednak od wysiłków twórców, efekty nigdy nie były w pełni zadowalające. Wystarczyło przyjrzeć się nieco dokładniej, by stwierdzić, że stworzony przez nich świat nie jest rzeczywisty. W ludzkiej twarzy w każdej sekundzie zachodzi tysiąc drobnych zmian. To samo dotyczy każdego liścia na drzewie. W rzeczywistym świecie dzieją się miliony procesów, których świat wirtualny jest pozbawiony. Twój umysł wychwytuje tę różnicę na poziomie podświadomym, dlatego momentalnie będziesz mógł powiedzieć, że coś nie gra, choć nie będziesz w stanie wskazać, co konkretnie.

Hideo Tanaka obmyślił pewien fortel. Aby stworzyć nieskazitelnie realistyczny świat, wcale nie trzeba rysować najbardziej bogatej w szczegóły trójwymiarowej sceny. Musisz zrobić coś innego – sprawić, by publiczność uwierzyła, że oglądana przez nich scena rozgrywa się naprawdę. A co jest w stanie najlepiej dokonać tej sztuczki? Ludzki umysł.

Kiedy śnimy, choćby sen był najbardziej zwariowany, jesteśmy absolutnie przekonani, że dzieje się to naprawdę. Przypomina to trochę sytuację człowieka, którego ze wszystkich stron atakują najbardziej wyrafinowane bodźce: jakby znalazł się w otoczeniu najnowocześniejszej aparatury nagłaśniającej, oglądał coś na ekranach HD, a wkoło niego działały urządzenia do efektów specjalnych. Mimo że człowiek ten jest otoczony aparaturą, ani przez chwilę jej nie dostrzega. We śnie umysł tworzy dla nas całą rzeczywistość, obywając się bez stworzonej przez człowieka technologii.

Hideo postanowił stworzyć najbardziej zaawansowany intefejs łączący ludzki umysł z komputerem. Nadał mu formę pary eleganckich okularów. Neurołącze.

Kiedy zakładało się je na nos, umysł tworzył wirtualne światy, które były absolutnie nieodróżnialne od świata rzeczywistego. Wyobraź sobie, że zanurzasz się w niego – wchodzisz w rozmaite interakcje z innymi graczami, bawisz się, prowadzisz rozmowy. Wyobraź sobie, że przechadzasz się po najlepszej wirtualnej symulacji Paryża, jaką kiedykolwiek stworzono, albo zażywasz odpoczynku na wirtualnej plaży na Hawajach. Wyobraź sobie, że umiesz latać i przemierzasz w powietrzu świat zaludniany przez smoki i elfy. Z Neurołączem wszystko jest możliwe.

Okulary pozwalały płynnie przechodzić między światem wirtualnym i realnym; wystarczyło nacisnąć maleńki przycisk umieszczony z boku obudowy. A gdy patrzyło się przez nie na świat rzeczywisty, widać było wirtualne twory unoszące się nad rzeczywistymi przedmiotami czy miejscami. Odtąd widok smoków przelatujących nad ulicą nie był już niczym niezwykłym. Można też było wyświetlać nazwy sklepów, restauracji czy nazwiska mijanych na ulicy ludzi.

Żeby zademonstrować cudowność swojego wynalazku, Hideo stworzył też grę wideo, która była dołączana do okularów. Nazywała się Warcross.

Zasady Wacrossa nie są zbyt skomplikowane – w grze biorą udział dwie drużyny. Celem jest zdobycie artefaktu (lśniącego klejnotu) przeciwnika i zachowanie własnego. To, co czyniło Wacrossa grą niezwykłą, brało się z tego, że rozgrywki toczyły się w światach wirtualnych. Każdy z nich był do tego stopnia realistyczny, że zaraz po założeniu okularów człowiek miał wrażenie, iż przeniósł się do zupełnie nowej rzeczywistości.

Z audycji dowiedziałam się, że Hideo urodził się w Londynie, jednak wychował się w Tokio. W wieku jedenastu lat nauczył się kodować. Miał wtedy tyle samo lat co ja! Niedługo potem w warsztacie komputerowym ojca stworzył pierwszą parę okularów Neurołącze. Niemałą rolę w ich opracowaniu odegrała też matka chłopca, neuronaukowczyni. Dzięki wsparciu finansowemu rodziców Hideo zamówił produkcję pierwszej partii okularów, liczącej tysiąc sztuk. W przeciągu jednej nocy liczba zamówień przekroczyła sto tysięcy. Następnie osiągnęła milion, dziesięć milionów, sto milionów. Do chłopca zaczęli się zgłaszać inwestorzy, proponowali mu przyprawiające o zawrót głowy pieniądze. W sądach rozpoczęły się batalie o zabezpieczenie patentów. Komentatorzy, analizując nowy wynalazek, dowodzili, że Neurołącze odmieni nasze codzienne życie, sposób, w jaki podróżujemy, świat medycyny, wojskowości, edukację. Popowy przebój Frankie Deny, który królował na parkietach zeszłego lata, nosił tytuł Łącz się.

I nagle okazało się, że wszyscy – dosłownie wszyscy – grają w Wacrossa. Niektórzy grali i tworzyli drużyny do upadłego, nie zdejmując okularów przez wiele godzin. Inni woleli poleniuchować na wirtualnej plaży albo wziąć udział w wirtualnym safari. Byli też tacy, którzy zakładali okulary podczas przechadzki po rzeczywistym świecie. W ten sposób mogli pochwalić się oswojonymi wirtualnymi tygrysami albo sprawić, by ulice, którymi chodzą, zaroiły się od ich ulubionych celebrytów. Niezależnie od tego, jak ludzie korzystali z okularów, z dnia na dzień stały się one nowym sposobem na życie.

Przeniosłam spojrzenie z radioodbiornika na zeszyty leżące na kołdrze. Historia Hideo poruszyła mnie i rozproszyła nieco mgłę przepełniającą moje serce. Jak to możliwe, że zaledwie trzy lata ode mnie starszy chłopak jest teraz na ustach całego świata? Nie ruszyłam się z łóżka, dopóki program nie dobiegł końca i nie puszczono muzyki. Potem leżałam jeszcze przez godzinę. Dopiero po tym czasie powoli sięgnęłam po zeszyt i skupiłam się na pracy domowej.

Zadano mi ją na wstępie do informatyki. Pierwsze zadanie polegało na wskazaniu błędu w prostym, liczącym trzy linijki fragmencie kodu. Przypatrywałam mu się długo, wyobrażając sobie, że jestem jedenastoletnim Hideo. Na moim miejscu na pewno nie wylegiwałby się w łóżku, wpatrując się w pustkę. Rozwiązałby to zadanie, a zaraz potem zająłby się następnym.

Ta myśl obudziła we mnie stare wspomnienie ojca, gdy siedział na moim łóżku i pokazywał mi coś na ostatniej stronie okładki czasopisma. Widniały tam dwa rysunki, które wyglądały na identyczne. Zadanie polegało na odkryciu, czym się różnią.

To podchwytliwe, oznajmiłam ojcu, krzyżując ramiona na piersi. Mrużąc oczy, studiowałam dokładnie oba obrazki. One niczym się nie różnią, są jednakowe.

Tata posłał mi krzywy uśmiech i poprawił okulary na nosie. We włosach nadal miał farbę i klej – pamiątki po porannych eksperymentach z nowymi barwnikami. Pamiętałam, że potem musiałam mu pomóc poobcinać zabrudzone kosmyki. Przyjrzyj się dokładniej, polecił. Wyciągnął ołówek, który trzymał za uchem, i powiódł nim niczym pędzlem po jednym z rysunków. Pomyśl oobrazie wiszącym na ścianie. Od razu widzisz, czy wisi prosto. Nie potrzebujesz do tego żadnych narzędzi. Prawda?

Wzruszyłam ramionami. Chyba tak.

Ludzie są zaskakująco wyczuleni na najdrobniejsze nawet odstępstwa. Tata znów wskazał rysunki swoim zafarbowanym palcem. Musisz nauczyć się patrzeć całościowo, zamiast dostrzegać tylko części. Rozluźnij spojrzenie. Ogarnij cały obraz jednym spojrzeniem.

Posłusznie odchyliłam się na oparcie i przestałam wytężać wzrok. I dopiero wtedy zauważyłam, że faktycznie coś różniło oba obrazki. Na jednym z nich widniała maleńka kropeczka, podczas gdy na drugim jej nie było.

Tutaj!, zawołałam z przejęciem, wskazując kropkę.

Tata uśmiechnął się do mnie. No widzisz, Emi, do każdego zamka istnieje klucz.

Spojrzałam znów na zadanie domowe, słowa ojca rozbrzmiewały mi w głowie. Po chwili zrobiłam tak, jak radził – odchyliłam się do tyłu i ogarnęłam fragment kodu jednym spojrzeniem, tak jakby stanowił malunek, na którym chcę odszukać punkt, który przyciągnie moją uwagę.

Nie musiałam długo czekać – niemal natychmiast w oczy rzucił mi się błąd. Sięgnęłam po szkolny laptop, otworzyłam go i wpisałam poprawny kod.

Zadziałało. Po wpisaniu prawidłowego kodu program w laptopie nagrodził mnie słowami: „Dzień dobry, świecie!”.

Nadal nie umiałan dokładnie opisać uczucia, jakie mnie wtedy ogarnęło. Zobaczyłam na własne oczy, że znalezione przeze mnie rozwiązanie działa. Na ekranie wyświetliło się potwierdzenie tego faktu. Uświadomiłam sobie wtedy, że wystarczyły mi trzy krótkie linijki tekstu, bym zmusiła maszynę do zrobienia dokładnie tego, co chciałam.

Poczułam wtedy, że wprawiłam w ruch jakichś mechanizm w moim umyśle, który zdążył już zardzewieć od smutku. Coś we mnie domagało się kolejnego zadania, które mogłabym rozwiązać. Bez trudu odrobiłam kolejny punkt pracy domowej. Potem trzeci. Pracowałam bez ustanku, stopniowo nabierając rozpędu. Po jakimś czasie rozwiązałam nie tylko wszystkie zadania pracy domowej, lecz także wszystkie polecenia w ćwiczeniach. Mgła, która zalęgła się w moim sercu, się przerzedziła. A spod niej wyjrzało ciepłe, nadal bijące serce.

Zrodziło się we mnie poczucie, że skoro umiem rozwiązać te problemy, to jestem też w stanie kontrolować rzeczywistość wokół siebie. A skoro tak, mogę przebaczyć sobie, że nie poradziłam sobie z jednym problemem, w starciu z którym i tak nigdy nie miałam szans – że nie ma już ze mną człowieka, którego i tak nie mogłam ocalić od śmierci. Każdy ma swój sposób na ucieczkę przed mrocznym bezruchem, który czasem zakrada się do ludzkiego umysłu. A ja właśnie znalazłam swoją metodę.

Tamtego dnia, po raz pierwszy od wielu miesięcy, zjadłam do końca obiad. Następnego dnia, a także kolejnego i potem już każdego dnia, całą energię skupiłam na nauce kodowania, a także zgłębianiu tego, czym jest Wacross i Neurołącze.

Tamtego dnia dołączyłam również do milionów osób zafascynowanych osobą Hideo Tanaki. Kiedy oglądałam go na ekranie, powstrzymywałam się przed mruganiem oczami, żeby nie uronić ani chwili. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku, jakbym w głębi duszy podejrzewała, że w każdym momencie Hideo może ogłosić nadejście kolejnej rewolucji. Nie mogłam tego przegapić.