Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wehrmacht 1939. Szkice z bojów kampanii wrześniowej.
Oddaję w Państwa ręce tłumaczenie książki, która po raz pierwszy ukazała się w 1940 r. Na jej treść składają się relacje z bojów kampanii w Polsce, wybrane, opracowane i wydane przez Wydział Nauk Wojskowych Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych. Wykorzystano w niej niektóre z relacji wcześniej publikowanych pod zbiorczym tytułem "Einzelschilderungen aus dem Feldzug in Polen 1939" na łamach przeglądu fachowego Militarwissenschaftliche Rundschau". W książce podzielone zostały one na siedem głównych rozdziałów, odpowiadających systematyce niemieckiego wykładu o taktyce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 197
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1645559920992753
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Tytuł oryginału:
Kampferlebnisse aus dem Feldzuge gegen Polen
© Copyright
Wydawnictwo NapoleonV
Oświęcim 2014
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
© All rights reserved
Tłumaczenie:
Maciej Tylec
Redakcja techniczna:
Paweł Grysztar
Redakcja techniczna:
Dariusz Marszałek
Strona internetowa wydawnictwa:
www.napoleonv.pl
Kontakt:[email protected]
Numer ISBN: 978-83-7889-517-6
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Oddaję w państwa ręce tłumaczenie książki, która po raz pierwszy ukazała się w 1940 r. Na jej treść składają się relacje z bojów kampanii w Polsce, wybrane, opracowane i wydane przez Wydział Nauk Wojskowych (Kriegswissenschaftliche Abteilung) Sztabu Generalnego Wojsk Lądowych (OKH). Wykorzystano w niej niektóre z relacji wcześniej publikowanych pod zbiorczym tytułem „Einzelschilderungen aus dem Feldzug in Polen 1939” na łamach przeglądu fachowego Militärwissenschaftliche Rundschau. W książce podzielone zostały one na siedem głównych rozdziałów, odpowiadających systematyce niemieckiego wykładu o taktyce.
Podczas lektury należy mieć na uwadze, iż wspomnienia w tej książce zawarte, jako spisywane przez bezpośrednich uczestników wydarzeń lub opracowane na podstawie ich sprawozdań, są relacjami subiektywnymi. Atmosfera w jakiej zostały opublikowane znajduje swe wyraźne odzwierciedlenie w oryginalnym wprowadzeniu do książki. Bez wątpienia miała ona wpływ na kształt niniejszego opracowania – publikacja ta spełniała również funkcje propagandowe, co z pewnością miało wpływ na wybór poszczególnych relacji i ich zawartość.
Mimo to zawarte w tej książce relacje i wspomnienia, przy traktowaniu ich – jak każdego źródła historycznego – z należytym krytycyzmem, stanowić mogą ciekawe, szczegółowe uzupełnienie informacji jakie o poszczególnych bojach są dostępne w źródłach polskojęzycznych. Warto zauważyć, że choć w ostatnich latach na polskim rynku wydawniczym ukazało się wiele wspomnień żołnierzy niemieckich, to w większości są to wspomnienia traktujące o późniejszych latach wojny – wobec czego polski Czytelnik rzadko ma możliwość zapoznania się z perspektywą drugiej strony walk kampanii w Polsce, zwłaszcza jeżeli chodzi o wspomnienia żołnierzy frontowych niższego stopnia. Opracowanie to może być również interesującym źródłem poznania ówczesnej taktyki niemieckiej, zasad dowodzenia i współdziałania poszczególnych rodzajów broni czy sposobów wykorzystania poszczególnych typów uzbrojenia. Choć fragmenty niektórych zawartych w tej książce relacji były już cytowane w polskojęzycznych opracowaniach historycznych, bariera językowa sprawiła, że wielu badaczy historii wrześniowych bojów nie miało dotąd możliwości zapoznania się z nimi w całości. Przy całej więc tendencyjności niemieckiego spojrzenia na przedmiotowe wydarzenia historyczne uważam, że publikacja opracowania przyczynić się do lepszego poznania dziejów kampanii 1939 r. w Polsce.
W tłumaczeniu zachowano oryginalny podział na akapity. O ile nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumacza. Zachowano niemiecki system numeracji batalionów i dywizjonów oraz – co do zasady – niemieckie nazwy stopni wojskowych. Nazwy precyzyjniejsze, nazwy z zakresu terminologii taktycznej, nazwy funkcji lub odnoszące się do organizacji oddziałów podano obok ich polskich odpowiedników w oryginale, w nawiasach kwadratowych.
Bez informowania o tym Czytelnika poprawiono oczywiste błędy w pisowni nazw miejscowości, zarówno w samych relacjach jak i na szkicach sytuacyjnych. Zwrócić należy uwagę, iż autorzy relacji, w zdecydowanej większości zapewne nie znający języka polskiego, niekiedy nie orientowali się, że do czynienia mają z nazwami dwuczłonowymi, w konsekwencji posługując się tylko jednym członem nazwy geograficznej i do niego odnosząc swój opis. W wypadkach takich uzupełniono nazwy o brakujący człon, umieszczając go w nawiasie kwadratowym. Ilustrację relacji stanowią oryginalne mapy. Ich niekiedy mała czytelność wynika z użycia przez redakcję oryginalnego dzieła niskiej jakości map kopiowanych przez Niemców przed agresją na Polskę przy użyciu powielaczy.
Wydanie polskie opatrzono indeksem nazw geograficznych. Tam, gdzie konieczne było ujednoznacznienie nazwy, opierano się na obecnie obowiązującym podziale administracyjnym. Na końcu książki zamieszczono również objaśnienie symboli taktycznych pojawiających się na mapach i szkicach.
Maciej Tylec
Żołnierze frontowi relacjonują boje i przebieg walk kampanii 1939 roku w Polsce. Zamykają swe przeżycia bojowe w małych formach. Ich opisy pozwalają zapoznać się z różnorodnością sytuacji bojowych.
W zestawieniu tym tylko niewielu z nich może dojść do głosu.
Nierzadko dopiero po zaciętych zmaganiach odwaga w natarciu, twardy opór w obronie czy niestrudzona śmiałość w pościgu pozwoliły – w połączeniu ze znajomością żołnierskiego rzemiosła – wywalczyć zwycięstwo. Właśnie dowódcy niższego szczebla, gotowi do podjęcia odpowiedzialności i wysoce samodzielni, stworzyli podwaliny dla dużych sukcesów, ze zdecydowaniem i odwagą radzili sobie w sytuacjach krytycznych i niwelowali liczebną przewagę nieprzyjaciela wyższą wartością bojową.
Tylko dzielny naród może natchnąć swych żołnierzy frontowych bohaterskim duchem. Z dumą może też radować się z ich czynów. Towarzyszom boju niech powróci świadomość dobrze spełnionego obowiązku. Dla tych, którzy służyli w innych miejscach, niech działania bojowe w Polsce będą zachętą do takiej samej dzielności i wytrzymałości. Młodemu żołnierzowi czyny te niech będą nauką i przykładem, którego naśladownictwo jest świętym wysiłkiem. Niech wszystkich połączy niezachwiana wiara w niezwyciężoność niemieckiego żołnierza.
Tym samym niech żywa pozostanie pamięć o najlepszych żołnierzach frontowych: poległych.
Wieczór 31 sierpnia! Ciemność! Lekki deszcz!
Namioty zostały zwinięte. Wokół cisza. Jednak przez eter pędzi meldunek za meldunkiem.
Tam – lekkie stukanie menażek – krótki rozbłysk latarki – matowy poblask hełmów. Odgłos kroku wymaszerowującej 2. kompanii zostaje pochłonięty przez mglistą wilgoć tej nocy.
A więc nadszedł czas! Szara kolumna w milczeniu posuwa się naprzód. Wszędzie poważne, spokojne twarze. Od czasu do czasu żartobliwe słowo rzucone półgłosem. Pojazdy przejeżdżają obok z warkotem i znikają w ciągu kilku sekund. My maszerujemy...
Obsługi karabinów maszynowych nie czują pełnych skrzynek amunicyjnych. Nikt z obsługi moździerzy nie narzeka na ciężki sprzęt. Ręce stale odruchowo dotykają granatów.
O czym wszyscy, którzy maszerują obok mnie w kolumnie, mogą myśleć? – Ojczyzna, dom rodzinny, przyjaciele, kochana dziewczyna – wszystko to minęło... Przed nami noc, niepewność, walka! Przed nami wojna! I być może śmierć.
Ciągniki z brzękiem przejeżdżają obok nas. Niesamowite olbrzymy. Ciężkie lufy haubic baterii pokazują nam, że nie jesteśmy sami. Nie ma hurrapatriotyzmu! Nie ma powierzchownej ckliwości! Wszyscy rozumiemy twardą konieczność tej nocy i jako żołnierze niemieccy patrzymy faktom prosto w twarz! W Garnsee1 ludzie stoją jeszcze na drodze. Dźwięk naszego kroku odbija się echem od domów. Na końcu miasteczka skręcamy i zmierzamy ku naszym podstawom wyjściowym. Dowódca kompanii [Kompanieführer2] wraca od dowódcy batalionu. Plutony zostają skierowane na miejsce. Zajęto podstawy wyjściowe. Ogrodzenia zostają przecięte, by o świcie nie zatrzymywały natarcia. Leżymy teraz na łące w wilgotnej trawie. Deszcz przeszedł w ciężką mgłę, kładącą się coraz niżej i niżej. Upływa godzina za godziną. Na wschodzie szarzeje dzień. Ostrożnie rozluźniamy kończyny, pokonujemy ogarniające nas zimno – i leżymy, i czekamy...
Mijają minuty! Wskazówka zbliża się do godziny 4.30. Wiemy, że zaraz załomoczą baterie, ciężkie pociski utorują nam drogę, ułatwią natarcie.
Jeszcze 3 minuty... 2 minuty... jeszcze 1... sekundy...
Godzina czwarta trzydzieści!
Nie pada żaden strzał! Napięte oczekiwanie! Cisza... Wszystkie kontury znikają we mgle. Ale czas biegnie niepowstrzymanie naprzód. Duża wskazówka dochodzi właśnie do dziewiątej. Teraz! Nagle pada strzał! Jeszcze jeden... Jeszcze jeden. Kolejny i kolejny. Sekundy później pociski wyją nad naszymi głowami, nieprzerwanym ciągiem lecą na terytorium wroga.
Pełni napięcia staramy się wzrokiem przebić mgłę. Wpatrujemy się tam, gdzie w którymś miejscu stoi niewidzialny, wielki mur – granica!
Zaczęła się wojna!
PIACH!
Ten przeklęty piach! Stopy stale i wciąż zapadają się aż po kostki. Do tego bezlitośnie palące słońce! Dysząc wleczemy się naprzód. Karabin maszynowy gniecie w ramię, skrzynki amunicyjne naciągają mięśnie. Strumienie potu spływają nam po ciele i mieszają się z wirującym kurzem w czarnoszarą warstwę brudu. I tak już od wielu godzin. Czy ta droga nie ma końca? Wyschnięty język klei się do podniebienia. Manierka już dawno jest pusta. Ileż razy już nią potrząsaliśmy? Wciąż jednak na darmo – nie wypłynie ani kropla. Tylko nie dać za wygraną! To ostatnie o czym moglibyśmy pomyśleć. Każdy ukrywa swą słabość przed innymi. –
Wtedy ktoś pada. Zmęczony kładzie swój sprzęt w piach. Odpocząć – myśli – tylko chwilkę, tylko kilka sekund. Jednak kolega już jest przy nim i choć sam ma ciężko, bierze jego skrzynki, klepie go w ramię i dobrotliwie mówi: „Nie możesz tu zostać, jak sam nas dogonisz?”. – „Masz rację”. Głębokie westchnienie, potem wlecze się dalej. –
A słońce pali mocniej i piach staje się głębszy. Czy jeszcze jesteśmy ludźmi? Spoglądam na idącego obok. Szczerzy się do mnie szyderczo szara, umorusana twarz – albo to uśmiech, który chce powiedzieć: jeszcze daję radę, Kamerad! Nieświadomie wypowiadam do niego kilka życzliwych słów i kroczymy obaj dalej. Poza tym nikt nie mówi ani słowa. –
Słońce zniknęło za horyzontem. Otacza nas ciemność. Zmierzch był krótki. Kompania coraz wolniej maszeruje swą ciężką drogą. – Wtedy nagle – co to? Czy to jawa? Moje stopy nie czują już piasku. Links, zwei, drei, vier – twarda droga! – Rzeczywiście, pokonaliśmy piaszczystą pustynię!
MARSZ W NOCY
Jest to dzień po owym pamiętnym przekroczeniu Bugu. Kompania karabinów maszynowych w nocy ubezpieczała prawą flankę rozszerzonego przyczółka i popołudniu zbiera się przy nasypie kolejowym w pobliżu dużej, prowadzącej na Warszawę drogi. Żołnierze przykucają zmęczeni, owinięci w swe płachty namiotowe. Wtedy dają się słyszeć głośne wołania, parskają konie, słabe światła przemykają w ciemności. Po dziennym marszu z Wyszkowa dotarły wozy. Nic dziwnego, że konie są u kresu sił. Pokonać trzeba ostatnie piaszczyste wzniesienie. Ciężko obładowane wozy amunicyjne nie dają rady. „Pomocy!”. Strzelcy łapią za szprychy. Konie pienią się i parskają, koła skrzypiąc mielą głęboki po kolana piasek. Wszystkie wozy muszą dostać się na górę. Tam następuje krótki odpoczynek. Obiad wieczorem.
„Batalion – naprzód!”. Pojazdy już jadą, podkowy stukają na cementowych płytach wielkiej szosy. Odetchnięcie z ulgą, w końcu znowu twarda, prosta droga. Nocny marsz przez terytorium wroga. Kiedyż to było: kołysaliśmy się beztrosko w siodle, nuciliśmy piosenkę Lönsa3, a gdy światło księżyca osrebrzało ojczyste niwy, mieliśmy czas, by delektować się niepowtarzalnie pięknym widokiem cienistych konturów szarej kolumny marszowej. Romantyzm pozostawiamy za sobą, koniec z marzeniami! Trzymać się rzeczywistości, to wszystko! Zmysły są napięte aż do granic, bo już odbijamy w lewo, maszerujemy drogą gruntową. Powinna raczej zwać się drogą piaszczystą, o ile w ogóle można nazwać ją drogą. Zaczyna się las, ogarnia nas zupełna ciemność. Nie widzi się drogi, a tylko ją wyczuwa. Obręcze kół wozu z przodu to jedyny punkt odniesienia. Jeźdźcy już dawno zsiedli i brną obok koni. „Haaalt!”. … Krótki odpoczynek … „Marrsch!”. Dalej, ileż jeszcze? Obolałe nogi, piekące oczy, klejący się język, ciężki oddech. Ciało paruje, a wokół nocny chłód. Deszcz przybiera na sile. „Wszyscy są?” ... „Wszyscy są!”. Tylko nie dopuścić do rozczłonkowania kolumny! Odcinki marszu stają się krótsze, częstsze i dłuższe postoje. Tempo jednak się nie zmniejsza, wymaga od ludzi i koni wytężenia wszystkich sił. I znów postój, i znów marsz. Krok za krokiem, metr po metrze. Ile już kilometrów, ile jeszcze? Któż to wie? Konie pociągowe sapiąc napinają się w szorach, żołnierze półprzytomni wloką się dalej. Skąd bierze się cały ten piach? Z całym tym polactwem nie powinniśmy mieć nic wspólnego. Czyż nie buntuje się wewnętrzny leń? „Po prostu już więcej nie możesz!” Rzeczywiście już więcej byś nie mógł, gdybyś tylko nie musiał. My musimy i jeżeli... Wtedy znowu stop. „Rozbić namioty!” Nie został jeszcze wbity ostatni śledź, a żołnierze leżą, tak jak stali. Sen głęboki i bez marzeń sennych. „Wstawać!” – ktoś wrzeszczy obok mnie. Ale to przecież niemożliwe, przecież dopiero... „Na koń!”. Czy wszystko całkiem powariowało? Wszyscy klną, co jeden to rzęsiściej. Cóż to da? Pijany snem i trzęsąc się z zimna każdy zatacza się na swoim miejscu z nogami jak z ołowiu. Ruszamy dalej w bladym świetle poranka, przez pustkowia Polski, w stronę stolicy, której odcięcie przez nas od wschodu przynieść ma rozstrzygnięcie kampanii.
NATARCIE III. BATALIONU 22. PUŁKU PIECHOTY NA POZYCJĘ UMOCNIONĄ NA KAMIEŃSKIEJ GÓRZE 2 WRZEŚNIA4
Kamieńska Góra na przestrzeni wielu kilometrów panuje nad otaczającym ją terenem, zwłaszcza w kierunku północno-wschodnim. Wznosząc się na 50 m, zapewnia możliwość rozległej obserwacji dróg podejścia od Krzynowłogi Małej i na pozycje wyjściowe w lasach na wschód od niej. Podciągając broń ciężką nacierający ma do dyspozycji tylko jedną5 drogę. Płasko wznoszący się teren udostępnia drogę natarcia dającą jedynie niewielką osłonę. Jej wartość znacznie zmniejszają flankujące stanowiska schronów bojowych na północnym zboczu Kamieńskiej Góry. Ze swymi ciężkimi zaporami i dobrze zamaskowanymi stanowiskami obserwacyjnymi oraz rozbudowanym systemem rowów strzeleckich Kamieńska Góra stanowi wschodni filar rejonu umocnionego Mława. Nie było więc zaskoczeniem, gdy później wzięci do niewoli polscy oficerowie oświadczali, że uważali ją za pozycję nie do zdobycia.
Gdy wzmocniony III. batalion 22. pułku piechoty, posuwając się w formacji rozwiniętej, z prawym skrzydłem przy drodze Krzynowłoga Mała-Rzęgnowo, dochodzi 2 września o godz. 8 na odległość 1000 m na południowy zachód od Krzynowłogi Małej, trafia pod ogień z okolicy wzgórza 195. Najwyraźniej jest ono obsadzone przez wysunięte posterunki nieprzyjaciela6. Zostaje on odrzucony w natarciu z marszu. Pozostawiając elementy umundurowania i wyposażenia oraz amunicję opuszcza mocno rozbudowaną i dominującą nad terenem pozycję. III. batalion po raz pierwszy rusza do ataku, pierwszy raz wypróbowane zostają karabiny maszynowe i ciężkie moździerze7. Wyczuwa się radość żołnierzy ze skuteczności ich ognia. Okrzyki przełożonych skierowane do żołnierzy, ich entuzjastyczne przez nich przyjęcie oraz ich wola walki dowodzą, że wyszkolenie i wychowanie okresu pokoju sprawdzają się tutaj, w sytuacji kryzysowej.
Dowódca batalionu wydaje rozkaz przejścia przez las i zatrzymania się na jego zachodnim skraju. Batalion pokonuje las bez oporu ze strony nieprzyjaciela. Rozkaz z pułku nakazuje batalionowi, by nie wychodził dalej na południowy zachód przez skraj lasu.
Przy pierwszym spojrzeniu na przedpole dostrzega się olbrzymi masyw panującej nad całym terenem Kamieńskiej Góry. Dzięki rozpoznaniu po obu stronach trasy marszu poczyniono – mimo znacznego ognia nieprzyjaciela – dość dokładne ustalenia co do rodzaju i położenia umocnień.
Wokół Kamieńskiej Góry przebiega potrójna linia zapór z drutu kolczastego, pomiędzy którymi rozsiane są pola potykaczy, a za nią dobrze rozbudowane rowy strzeleckie. Droga Kosiły-Żaboklik zablokowana jest trzema kozłami hiszpańskimi. Przed tą zaporą drogową przebiega szeroki na 6 m rów przeciwczołgowy. Na spadzistym zboczu północno-wschodnim, bezpośrednio na północ od drogi, znajduje się silnie umocnione stanowisko karabinu maszynowego, panujące nad drogą na północny wschód od Kosił. Na południe stamtąd znajduje się dobrze zamaskowany schron bojowy (2), kryjący ogniem flankującym południowe wyjście z Kosił i drogę Kosiły-Żaboklik, do około 300 m na południowy zachód od Kosił. Obok tych umocnień, na północ od drogi, około 1 km na południowy wschód od Żaboklika, znajduje się inny schron bojowy (4), nie leżący już w odcinku natarcia batalionu. Na wzgórzu 173 rozpoznano równie dobrze zamaskowany schron bojowy (3), także będący w stanie prowadzić flankujący ostrzał drogi Kosiły-Żaboklik. Ustalenia te, poczynione przez pododdziały rozpoznawcze [Spähtrupps], oraz zwiad innego rodzaju dają dokładny pogląd na system rowów strzeleckich i umocnień. Batalion stoi przed silne umocnioną pozycją polową, która – broniona przez zdeterminowanego nieprzyjaciela – każe spodziewać się ciężkiej walki.
Batalion zajmuje podstawy wyjściowe w osiągniętym lasku i okopuje się w oczekiwaniu na ogień artyleryjski nieprzyjaciela, który jednakże okazuje się rozproszony i słaby. W tym czasie z pułku dociera też rozkaz do przygotowania się. Stanowi on, że dywizja ma przełamać pozycję Kamieńska Góra. Artyleria zajmuje stanowiska ogniowe, zaczyna wstrzeliwanie się.
Pierwszym celem natarcia dla III. batalionu 22. pułku piechoty jest Żaboklik, drugim droga Rzęgnowo-Borkowo. Rozkaz do zajęcia rejonów wyjściowych oparty jest na następującym planie natarcia (szkice 1 i 2): 11. kompania naciera z drużyną ciężkich moździerzy z lasku około 300 m na północ od wzgórza 169 przez Kosiły-Żaboklik (jej pierwszy cel natarcia), 10. kompania z dwiema drużynami ciężkich moździerzy i plutonem ciężkich karabinów maszynowych: uderza z lasku 1 km na północny wschód od wzgórza 169 – pierwszy cel natarcia na południowy wschód od Żaboklika. Jeden pluton z 9. kompanii, zorganizowany w formie oddziału uderzeniowego [Stoßtrupp], ma przeprowadzić natarcie z lasku około 1 km na południowy wschód od wzgórza 169 na schron na wzgórzu 173, aby wyeliminować tę flankującą batalion pozycję. Reszta 9. podąża za 10. kompanią. Jako dalsze cele natarcia zostają wyznaczone: dla 11. kompanii wieś Rzęgnowo, dla 10. kompanii teren zaraz na południowy wschód od Rzęgnowa. Pomiędzy 10. i 11. kompanią podążać ma pluton ciężkich karabinów maszynowych. Oba podporządkowane batalionowi plutony lekkich dział piechoty mają zająć stanowiska w pobliżu lasku, w celu ubezpieczania i wspierania podejścia pozostałych oddziałów.
Początek natarcia zostaje wyznaczony na godz. 15. Batalion przygotowuje się do szturmu: rozpięte zostają kołnierze bluz mundurowych, a zbędne rzeczy pozostawione, granaty ręczne za pasy, saperki w dłoń, podpinki hełmów mocniej ściągnięte, podwójny zapas amunicji u żołnierzy i karabinów maszynowych.
Artyleria – trzy lekkie i jeden ciężki dywizjon – pokrywa ogniem pozycje nieprzyjaciela. Góra spowita jest dymem i płomieniami. Nieprzerwany huk i dudnienie. Adiutant batalionu stoi z zegarkiem w dłoni i liczy: jeszcze 5 minut, jeszcze 4, jeszcze 3, jeszcze 1 minuta. Wtedy dowódca batalionu woła: „Dziesiąta, ruszaj! Naprzód, na Polaków!”. Jak jeden mąż wszyscy podrywają się i wychodzą z lasu. W luźnych grupach8 strzelców 10. kompania idzie naprzód ze swym dowódcą [Kompaniechef] na czele, między nią i za nią sztab. W tym samym czasie naprzód prze 11. kompania. Równocześnie zaraz z tyłu dołączają się te oddziały 12. kompani, które nie są podporządkowane kompaniom strzeleckim. Oddział uderzeniowy 9. kompanii rusza ku przydzielonemu mu jako cel natarcia schronowi.
Ogień artylerii nieprzyjaciela nie może powstrzymać wyjścia z lasu, choć są też pierwsze straty – ranieni odłamkami granatów. Widać jak rozwinięte plutony nacierają niczym na poligonie. W pierwszej linii posuwają się ciężkie karabiny maszynowe, amunicyjni taszczą naboje, telefoniści swe bębny z kablami. Około 500 m na północny wschód od Kosił żołnierze trafiają na pierwsze serie karabinów maszynowych nieprzyjaciela. Nie ma jeszcze poważnych strat. Natarcie kontynuowane jest w luźnym szyku, od osłony do osłony. Wykorzystywane jest każde załamanie terenu.
Jak poszczególne kompanie pokonują ogień? 11. kompania: przeciw ogniowi flankującemu z kierunku północno-zachodniego dowódca kompanii [Kompanieführer] kieruje swoją drużynę ciężkich karabinów maszynowych i przydzieloną drużynę ciężkich moździerzy. Pod osłoną tej broni, która jednak tylko częściowo może przygwoździć nieprzyjaciela, plutony docierają do kąta martwego Kosił i posuwając się przez płonącą wieś osiągają południowo-zachodnie wyjście z miejscowości. Przy wdarciu się do wsi poniesiono straty od min przeciwpiechotnych, które Polak zakopał na drodze jako zaporę.
10. kompania: dowódca czołowego plutonu kieruje do walki z flankującym ogniem podporządkowaną mu drużynę moździerzy. Ogień z flanki odzywa się wciąż na nowo. Mimo to także i ta kompania przezeń przechodzi, choć musi się posuwać w szczególnie trudnym terenie – zupełnie odsłoniętym i nachylonym w kierunku flankujących pozycji nieprzyjaciela. W tym czasie drugi pluton ulokował się po lewej, obok pierwszego. Dowódcy plutonów kierują naprzód, przeciw pojawiającym się teraz od frontu nieprzyjacielskim karabinom maszynowym, podporządkowane im półplutony [Halbzüge]. Także lekkie moździerze piechoty zajmują się owym nieprzyjacielem. Pod tą osłoną ogniową udaje się poprowadzić natarcie dalej naprzód. Kompania osiąga nakazane cele natarcia na południe od Kosił i swymi czołowymi siłami znajduje się na wysokości południowego wyjścia ze wsi. W tym momencie następuje przestój, spowodowany ogniem od flanki ze schronów bojowych na północno-wschodnim zboczu Kamieńskiej Góry.
Batalion musi teraz pokonać zupełnie płaską przestrzeń, nad którą przeciwnik panuje silnym ogniem karabinów maszynowych, prowadzonym tak od frontu jak i ze skrzydła, ze schronów bojowych. Artyleria nie jest w stanie przygnieść ognia flankującego schronów. Pomoc sąsiada z prawej nie jest jeszcze odczuwalna. Ten od lewej nie pojawił się jeszcze na polu walki.
Dowódca batalionu staje przed pytaniem, czy w tych warunkach natarcie może być prowadzone dalej. Chce je kontynuować, bo w przypadku przestoju przełamanie pozycji nieprzyjaciela – co najmniej na ten dzień – stanie pod znakiem zapytania. Decyzja, by z wykorzystaniem broni własnej batalionu kontynuować natarcie i dokonać przełamania opiera się w znacznej mierze na przekonaniu o sprawności i agresywności oficerów, podoficerów i szeregowych.
Natarcie znów rusza. Pojawiają się przy tym znaczne straty, zwłaszcza w 10. kompanii i zachodzi niebezpieczeństwo, że natarcie utknie. Jednakże oficerowie, kilku Unferoffizierów i gotowi do poświęceń szeregowcy we wzorowy sposób pokonują ciężki ostrzał nieprzyjaciela i swym przykładem porywają za sobą oddziały. Poza tym na dowódców i oddziały pobudzająco działa fakt, że z tyłu, pod kątem 45 stopni z prawej, daje się w końcu słyszeć odgłos walki i widać sygnały świetlne naszego prawego sąsiada.
11. kompania, wykorzystując przydrożny rów, postępuje teraz szybko naprzód, usuwa na bok zapory drogowe na zboczu Kamieńskiej Góry i z powodzeniem kieruje tam przeciw Polakom zdobytą armatę przeciwpancerną. Jeden z oddziałów uderzeniowych 11. kompanii posuwa się w kierunku schronu (2), zaraz na prawo od drogi. 10. kompania przechodzi przez linię zasieków ciągnących się dalej na południe w stronę wzgórza 173, po czym zdobywa znajdujące się za nimi rowy strzeleckie, które nieprzyjaciel opuścił. Ustąpił stąd, gdy 10. kompania zbliżyła się na 300 m od jego pozycji.
Oddział uderzeniowy 9. kompanii początkowo zaległ w wyniku ognia prowadzonego ze skrzydła. Gdy zauważa to dowódca kompanii, udaje się na czoło oddziału uderzeniowego, który – czołgając się i idąc na czworakach przez ogień flankujący – zostaje poprowadzony przez niego naprzód. Dopiero na 300 m przed schronem oddział osiąga pole ziemniaków, po którym można przemieszczać się naprzód pojedynczymi skokami. Do schronu żołnierze podchodzą od lewej. Osłaniani ogniem lekkich moździerzy i ręcznych karabinów maszynowych dochodzą na odległość rzutu granatem. Pod ostrzałem moździerzy Polak opuszcza schron – gdy żołnierze docierają do niego, jest już pusty. Jedynie w rowach strzeleckich zostają zdobyte elementy umundurowania i ekwipunku. Dwa pozostałe plutony 9. kompanii zostają w tym czasie podporządkowane 10. kompanii, dla wzmocnienia jej siły bojowej i uzupełnienia strat.
Pod wrażeniem włamania i zwijania od południowego skraju pozycji na Kamieńskiej Górze siła oporu całej jej załogi wyraźnie teraz spada. Polacy wycofują się i ogień prowadzony ze schronów słabnie. W tej sytuacji czołowe plutony 11. oraz 10. kompanii, wraz z plutonami kompanii karabinów maszynowych tworzą grupy bojowe i uderzają dalej. Jedna z grup bojowych dochodzi na 500 m przed wieś Rzęgnowo. Za wzgórzami na zachód od niej Polak najwyraźniej trzymał w gotowości odwody. Rusza stamtąd do kontrataku ze wsparciem lekkich pojazdów pancernych9. Wobec tego grupa bojowa wycofuje się na zachodni skraj Żaboklika.
W tym czasie batalion osiągnął zachodni skraj Żaboklika – 11. kompanią na północ od drogi Kosiły-Rzęgnowo, 10. i 9. kompanią na południe od tej drogi. Wszędzie gorączkowo ustawiane są na stanowiskach miotacze min10 i moździerze. Zaczyna brakować amunicji. Tragarze zostają wysłani do wozów, które dopiero po dłuższych poszukiwaniach udaje się znaleźć za Kosiłami. W tym czasie amunicja zbierana jest od zabitych i rannych. Wobec tego, że dla dalszego natarcia brakuje wsparcia artyleryjskiego w kierunku Rzęgnowa, dowódca batalionu podejmuje decyzję o zatrzymaniu się. Utworzone zostają grupy obronne.
Batalion swoim udanym natarciem przełamał wschodni filar polskiej linii umocnień pod Mławą.
NATARCIE 1. KOMPANII 151. PUŁKU PIECHOTY NA LINIĘ SCHRONÓW POD MŁAWĄ 3 WRZEŚNIA11
Dla 1. kompanii 151. pułku piechoty wojna rozpoczęła się od maszerowania. Pułk znajdował się w odwodzie korpusu. Walka artyleryjska i wznoszące się słupy dymu na kierunku południowo-wschodnim były podczas marszu ku granicy pierwszymi oznakami wojny. Na łące, na południowym wyjściu z pewnej małej, niemieckiej, nadgranicznej wioski, tłoczy się obozowisko z wieloma wozami: to Volksdeutsche którzy uciekli z Polski, wraz z częścią swego szybko zabranego dobytku. Na twarzach nader wyraźne ślady przeżytych kłopotów i strachu. Niemo pytające spojrzenia maszerujących obok żołnierzy spotykają się z takimi samymi spojrzeniami Volksdeutschów.
Podążamy wciąż dalej, jesteśmy w Polsce, nie muszą tego dowodzić sporadyczne drogowskazy i tablice opisujące lasy, już i tak świadczy o tym stan dróg i pól. Batalion zostaje zatrzymany pośrodku nadgranicznego lasu, na przesiece. Zrobiło się bardzo ciemno i odczuwalnie zimno. Dość blisko słychać wystrzały naszej własnej artylerii, która musi stać gdzieś w lesie. Od strony nieprzyjaciela gwiaździste niebo nocne czerwieni się od pożarów.
Na jeden znak maszerująca na czele batalionu 1. kompania znika na prawo z przesieki i leży, z karabinami w dłoniach, bezgłośnie na skraju lasu. „Dowódcy kompanii [Kompanieführer] do pana majora!”. W kilka minut zbieramy się wokół naszego dowódcy batalionu, aby dowiedzieć się o sytuacji i nanieść na nasze mapy odcinki dalszych etapów posuwania się batalionu. Sztab batalionu przenosi się do przodu, na południowo-wschodni skraj dużego lasu, w którego środku się znajdujemy – według informacji w celu skontaktowania się z czołowymi elementami oddziałów niemieckich, które mamy jeszcze tej nocy zluzować na ich stanowiskach przed nieprzyjacielem. Kompanie podciągnięte mają zostać dopiero na wyraźny rozkaz i wykorzystują krótki odpoczynek do przygotowania sprzętu, płaszczy, na wydanie kawy oraz racji żywnościowych. Jeszcze się z tym nie uporaliśmy, gdy jeden z kierowców zabiera nas bliżej frontu. W milczącym marszu, jak to tylko możliwe unikając pobrzękiwania ekwipunku, docieramy najpierw do południowego skraju lasu, gdzie oczekiwać mają nas grupy z luzowanego oddziału, mające skierować nas na stanowiska. Gdy ich nie odnajdujemy, po omacku docieramy do sztabu batalionu i dowiadujemy się tam, że na południe od nas, w przydzielonym batalionowi pasie boju, nie znajdują się już żadne własne oddziały – historia o zluzowaniu opierała się najwyraźniej na nieporozumieniu. Tym pilniejsza okazuje się dla batalionu konieczność podejścia po omacku, pod osłoną nocy, w kierunku wroga, tak by do świtu znajdować się już na nakazanej pozycji, okopanym i gotowym do obrony.
Kawałek przed opuszczoną Dźwierznią pierwsze ślady walki: około dziesięciu zabitych polskich żołnierzy – pośrodku i po obu stronach drogi. Odnosi się wrażenie, że wbiegli prosto w serię niemieckiego karabinu maszynowego. W milczeniu przechodzimy dalej obok poległych. Każdy oddaje się swoim myślom. Starym żołnierzom wielkiej wojny wobec tego widoku czas między wojnami wydaje się jak niebyły, a młodzi koledzy, w których stronę po raz pierwszy powiało tchnienie żołnierskiej śmierci, wiedzą już teraz z własnego doświadczenia, że wojna to nie manewry.
W końcu osiągnięta zostaje czołowa pozycja na południe od doliny Mławki i nawiązane połączenie ze znajdującym się po lewej sąsiednim pułkiem. Kompania okopuje się, jeden pluton na przedniej linii, na wzgórzach zaraz na południe od doliny Mławki, dwa pozostałe w głębi, mniej więcej na południowym skraju wsi Dźwierznia. Do świtu 3 września – niedzieli – cała kompania znika w dołach strzeleckich. Snopkami ze stojących wszędzie na skraju wsi stogów każdy urządził się tak przytulnie, jak tylko się dało. Kto nie został przydzielony do obserwacji nieprzyjaciela, śpi w swym dole, oczy zamykają się niemal same. Ledwie zrobiło się jasno, nagle, nad naszymi głowami rozlega się wycie i gwizdy, ale też przed nami i całkiem blisko naszych dołów, przede wszystkim jednak pociski lecą na opuszczoną Dźwierznię. Polska artyleria posyła nam pierwsze niedzielne pozdrowienia – dobrze, że jesteśmy okopani. Nasza artyleria odpowiada, dostaje jednak następnie tak silny ogień, że kilka razy musi zmieniać stanowiska. Długo jednak ten koncert – do którego także młodzi żołnierze szybko przywykają – nie trwa. Już około godz. 9 mamy wrażenie naszej przewagi ogniowej, Polak coraz rzadziej i mniej planowo ostrzeliwuje teren, nasze baterie musiały skutecznie go dosięgnąć.
Wczoraj wieczorem powiedziano nam, że przez niedzielę nie będziemy ruszać się z miejsca. Przed nami Polacy mają podobno silnie umocnioną pozycję schronów, na którą szturm ponoć zakończył się niepowodzeniem. Dlatego czołgi miały przeprowadzić natarcie okrążające na Mławę i w ten sposób zmusić Polaków do opuszczenia ich pozycji w schronach na północ od niej. Miało tak być do poniedziałku, czy teraz jednak będzie inaczej?
Tak jest, na wojnie wszystko jest niepewne, sytuacja zmienia się ciągle i przez to też nie dziwimy się, gdy około godz. 11 ruszamy dalej. Najpierw oba znajdujące się w głębi, na południe od Dźwierzni, plutony 1. kompanii podciągnięte zostają aż do wysokości czołowego 3. plutonu, na południe od Mławki. 1. pluton zostaje skierowany do zamknięcia luki między 1. i 7. kompanią przedłużając ugrupowanie na prawo, 2. pluton pozostaje jako odwód w dolinie Mławki.
Szczegółowa obserwacja nieprzyjaciela przez obie znajdujące się na przedniej linii kompanie strzeleckie – 1. kompanię z prawej, 2. kompanię z lewej – daje początkowo mało optymistyczny obraz dla naszego natarcia: na północnym skraju głębokiego na około 3 km lasu Polak na małym wzniesieniu przygotował wyposażoną we wszystkie nieprzyjemności pozycję schronu bojowego. Zgodnie z wynikami prowadzonej przez lornetkę obserwacji niczego tam nie brakuje: schron betonowy ze szczelinami obserwacyjnymi, dobrze zamaskowane, flankujące stanowiska ciężkich karabinów maszynowych w przylegających rowach strzeleckich oraz w koronach drzew znajdującego się z tyłu lasu. Przed tą pozycją znajdują się zamknięte zasieki, z zagradzającymi pojedyncze przejścia kozłami hiszpańskimi, wysunięte na północ stanowiska i jeszcze zapory przeciwpancerne z szyn kolejowych, wbetonowanych pionowo w pewnych odstępach oraz szerokie wykopy przed zaporą. Sporo więc jak na natarcie jednego batalionu piechoty z dwiema kompaniami strzeleckimi na pierwszej linii! Zwłaszcza, jeżeli uwzględni się jeszcze niekorzystne dla nacierającego ukształtowanie terenu. Wynika ono z konieczności zbiegnięcia przy rozpoczęciu natarcia ze wzniesienia w obniżenie, posuwania się przez około 800 m w tej zupełnie płaskiej dolince i wejścia ponownie na górę, w niewielkiej odległości przed zasiekami, w celu dokonania włamania12.
Obserwację tę przerywa rozkaz batalionu – wprawdzie jeszcze nie do włamania się w samą linię schronów, ale jednak nakazujący podejście aż do ostatniego wysoko położonego wzniesienia terenu, przed zejściem w obniżenie. Dowódca batalionu osobiście wydaje rozkaz, dokładnie, w terenie, określając linię która ma zostać osiągnięta. – Ledwie wydał rozkaz, gdy od tyłu przybiega zdyszany goniec meldunkowy: „Pan Major raczy natychmiast podejść do aparatu, w celu odebrania ważnego rozkazu z pułku”. Major znika udając się na tyły, do telefonu, ja sam wzywam dowódcę plutonu z 1. kompanii i wydaję kompanii rozkaz podejścia aż do wskazanego w rozkazie batalionu odcinka terenu. Szyk kompanii w natarciu jak dotychczas: 1. pluton z prawej, 3. pluton z lewej, 2. pluton pośrodku, z tyłu, w odwodzie, tymczasowo jeszcze w dolinie Mławki. Wyznaczone zostają linie rozgraniczenia kompanii i plutonów. Ruszać natychmiast!
Tymczasem doszła godz. 12. Przeskakując właśnie naprzód z sekcją dowódcy kompanii [Kompanietrupp] i znajdując się na wysokości idącego naprzód po lewej stronie 3. plutonu, słyszę nagle dochodzący od tyłu szum i pomruk w powietrzu.
To, o czym my piechurzy dotąd tylko słyszeliśmy lub co widzieliśmy na filmach, przeżywamy tu osobiście, w sposób, jakiego nigdy nie zapomnimy. Zbliża się nasze lotnictwo. Bombowce nurkujące i myśliwce, klucz za kluczem, eskadra za eskadrą, musi to być cały pułk [Geschwader] albo jeszcze więcej! Nie liczymy, obserwujemy tylko i podziwiamy wspaniały popis niemieckiego lotnictwa, rozgrywający się teraz przed naszymi oczyma. Ledwie samoloty przeleciały nad nami na dużej wysokości, bombowce nurkujące rzucają się pędząc jak wściekłe na polską linię schronów. Klucz za kluczem gna ku ziemi, tak, że można byłoby pomyśleć, iż się w nią wbiją. Jednak ani o tym myślą! Z niepojętą niemal pewnością siebie nieustraszeni piloci na wysokości około 100 m znów podrywają swoje maszyny. Bomby już dawno się odczepiły – dokładnie je widzimy – i w kilka minut linia schronów wraz z leżącym za nią skrajem lasu spowita zostaje obłokami dymu i eksplozji. Ten spektakl w ciągu około 10 minut powtarza się jeszcze kilkakrotnie, przy ostatnim nalocie polskie przeciwlotnicze karabiny maszynowe najwyraźniej wyrywają się z początkowego osłupienia. Słyszymy wściekły ogień km-ów i widzimy jak nagle jednemu z naszych dzielnych sztukasów z silnika buchają płomienie, które szybko obejmują całą maszynę. Już ktoś odrywa się od niej do skoku ze spadochronem, dla innych jest już za późno. Słyszmy jeszcze tylko silny wybuch przy uderzeniu w las i widzimy ogromne słupy ognia wystrzeliwujące w niebo. – Śmierć lotnika! – Ale z powrotem na ziemię. Nadszedł czas: dalej na wroga. Nie ma wprawdzie rozkazu z batalionu, aby dokonać włamania w linię schronów, lecz to właśnie należy teraz uczynić! I to szybko, nim przeciwnik otrząśnie się z bombowego – tu w prawdziwym tego słowa znaczeniu – szoku. Bo jest jak sparaliżowany! Możemy się pokazać wyprostowani, iść zwykłym krokiem – ze strony nieprzyjaciela nie pada żaden strzał. A więc nic tylko naprzód! Pierwszy pluton dotarł już do lasu leżącego na prawym odcinku kompanii, w obniżeniu, ustawił na stanowiskach swoje karabiny maszynowe, już sam udałem się tam z sekcją dowódcy kompanii, by prowadzić stamtąd natarcie dalej, gdy dociera do mnie rozkaz z batalionu: natychmiast wycofać się z kompanią na pozycję wyjściową.
Czy dobrze słyszę? Wycofać się – teraz, gdy w najlepsze nacieramy, a ogień nieprzyjaciela niemalże całkiem ustał? – Jakież powody mogą leżeć u podstaw tego rozkazu?
Dobrze maskowani wspomnianym już laskiem wycofujemy się pojedynczo do pozycji wyjściowej. Ja sam biegnę do sztabu batalionu, aby odebrać dalsze rozkazy. Właśnie dyktowany jest nowy rozkaz natarcia. Określa w szczególności użycie ciężkiej broni piechoty, ciężkich karabinów maszynowych, dział piechoty i przeciwpancernych. Dowiadujemy się też, że wystartować ma jeszcze jeden atak bombowców nurkujących. Także artyleria ma wspierać nasze, ustalone na godzinę X, natarcie.
Krótką przerwę w walkach kompania wykorzystuje by coś zjeść. Kuchnia polowa zostaje podciągnięta aż do doliny Mławki, z każdej drużyny 1 do 2 ludzi przynosi w menażkach jedzenie aż na pierwszą linię. Pojedynczy, znajdujący się całkiem z przodu koledzy muszą jednak obyć się bez niego, bo Polacy znów intensywnie przeprowadzają uderzenia ogniowe.
Ja sam, po tym jak potwornie zmęczony docieram do stanowiska dowodzenia kompanii, zamykam na chwileczkę oczy i podrywam się dopiero, gdy telefonista przekazuje mi już odszyfrowaną wiadomość. Czytam: „Godzina X to 17.20”. Po niej artyleria ma jeszcze przez 15 minut pokrywać ogniem schrony, po czym zaraz nastąpić ma nasz szturm.
No, a więc dalej! Do 17.20 zostało jeszcze pół godziny. W największym spokoju dowódcy plutonów zostają wprowadzeni w swoje zadania, a z bronią ciężką, która w tym czasie dotarła w całości, jeszcze raz dokładnie omówiona zostaje kwestia osłony ogniowej. Trzy armaty przeciwpancerne mają prowadzić ogień do szczelin obserwacyjnych schronu, zaś dowódca plutonu ciężkich karabinów maszynowych otrzymuje polecenie uciszenia gniazd km-ów nieprzyjaciela. Taki sam rozkaz, z dokładnie określonymi celami punktowymi, ma przydzielony pluton lekkich dział piechoty.
Teraz nasza ciężka broń piechoty ma pierwszą podczas tej wojny okazję, by dowieść, że coś potrafi. Udowadnia to! Punkt 17.20 jej zionące zniszczeniem lufy rozpętują prawdziwy koncert piekielny. Pod osłoną tego uderzenia ogniowego 1. kompania rusza naprzód, po lewej, z tyłu towarzyszy jej druga. Przed osiągnięciem nieprzyjacielskich zasieków pokonać trzeba 600 do 800 m wolnej przestrzeni. Kompania przebywa tę odległość w niecałą godzinę, na zmianę przemieszczając się i prowadząc ogień.
Dzięki świetnemu wsparciu ogniowemu, zwłaszcza kompanii karabinów maszynowych, udaje się nam podejść z dość niewielkimi stratami. Nieprzyjemne są tylko flankujące gniazda karabinów maszynowych Polaków, trzymające się twardo i zacięcie mimo naszego wściekłego ognia. Pole łubinu, a dalej w stronę wroga pole ziemniaków, pomagają nam znaleźć w tym nieprzyjemnym ogniu względną osłonę. Każdy wtyka nos w ziemię tak głęboko jak tylko może, grzebiemy się w ziemi jak flądra w dnie Bałtyku. Mamy jedynie żal do naszej artylerii, która strzela za krótko. Ciągle musimy wystrzeliwać zielone race sygnałowe, aby osiągnąć przeniesienie ognia naprzód.
Tymczasem dochodzi godz. 18.30. Na prawo od nas na czerwono zachodzi słońce, pogodny dzień późnego lata chyli się ku końcowi. Osobliwe, że w tej sytuacji człowiek oddaje się jeszcze podziwianiu natury – tak jednak się dzieje i chyba jest to spowodowane zderzeniem przeciwieństw – idyllicznie pięknego zjawiska natury z jednej strony i pożogi wojny z drugiej. Ta ostatnia szaleje teraz wszędzie wokół. Wioska Piekiełko w prawym sąsiednim odcinku płonie, stogi przed nią buchają ogromnymi językami płomieni w niebo. Po prawej pierwszy pluton wycina już przejścia przez zasieki. Wtedy nagle odkrywam na lewo ode mnie naturalną lukę. Polacy nie domknęli już w tym miejscu zapory. A więc przez nią!
Kompania rzuca się dalej naprzód. O zmroku znajdującą się na odcinku 1. kompanii pozycję polskich schronów solidnie trzymamy w naszych rękach.
WSPÓŁDZIAŁANIE I. DYWIZJONU 2. PUŁKU ARTYLERII Z NACIERAJĄCĄ PIECHOTĄ NA ODCINKU WYTRYCH 1 WRZEŚNIA13
31 sierpnia wieczorem dociera rozkaz wkroczenia do Polski. Z zaciemnionymi reflektorami dywizjon wyrusza ze swojej kwatery i bardzo blisko granicy zajmuje przygotowane stanowiska. Wszystko przebiega jeszcze jak w czasie pokoju. Wielka narada nad kwestią, czy pojazdy silnikowe należy umieścić zaraz za stanowiskiem obserwacyjnym, czy też odstawić je dalej, czy możemy ulokować stanowisko dowodzenia dywizjonu w jednej z zagród, czy też nie. – Jakże często później śmialiśmy się z naszych ówczesnych trosk. – Jakże inaczej wszystko wyglądało w rzeczywistości później.
Koordynaty ognia pułku i naszego dywizjonu zostały wydane, dotarły meldunki o stanowiskach z baterii, zameldowano gotowość ogniową i tylko krótki sen oddziela nas jeszcze od wielkiego wydarzenia – pierwszych ostrych strzałów wojny.
Gęsta mgła kładzie się we wczesnych godzinach porannych nad krajobrazem. Mała wskazówka zegara przekroczyła cyfrę 4, zbliża się chwila ataku. Przed nami w dolinie płynie Kamionka, mała rzeka, która tutaj na wschodzie Pomorza stanowi granicę niemiecko-polską. Po tej stronie rzeki biegnie wielki trakt kolejowy Kolei Wschodniej z Berlina do Królewca, po którym teraz – tak, nie wydaje nam się – jedzie w stronę nieprzyjaciela przez obłoki mgły pociąg pancerny – ogromny w swej sylwetce, upiornie powiększony. Punkt 4.45 – w długich szeregach nasza piechota przeszła już przez nasze stanowiska obserwacyjne naprzód – na lewym odcinku zaczyna się przytłumione i ciągłe dudnienie silnego ognia artyleryjskiego. W naszym pasie natarcia jest nadal spokojnie i szybko nadchodzi rozkaz zmiany stanowiska. W mającym kształt wąwozu korycie rzeki, przy prowizorycznym moście z początku pojawiają się zastoje, jednak gdy przeszkoda zostaje pokonana idziemy szybko do przodu. Pułk piechoty maszeruje naprzód w gęstej mgle drogą Niwy-Zamarte-Ogorzeliny. Sztab dywizjonu pozostaje zaraz za sztabem pułku, sekcje dowódców baterii [Batterietrupps] z 1. i 3. baterii jadą zaraz za sztabem dywizjonu, podczas gdy 1. i 3. bateria po zmianie stanowisk włączyły się do kolumny marszowej dalej z tyłu za nami. 2. bateria, która – wykonując zadanie specjalne – podporządkowana jest II. batalionowi, znajduje się wraz z nim na szpicy pułku piechoty. We wioskach entuzjastyczne przyjęcie przez wyglądającą na znękaną ludność niemiecką, na drodze marszu poruszające się w przeciwnym kierunku kolumny uchodźców, które najpierw uciekłszy przed nami teraz znowu wracają, bo nasz marsz je wyprzedził, zaś z przodu toczą się już walki.
Sztab dywizjonu minął właśnie Ogorzeliny, gdy przed nami, przez utrzymującą się jeszcze mgłę, dudnią wystrzały lekkiej baterii. To może być tylko nasza 2. bateria, która zajęła stanowiska na wschód od Ogorzelin! Dowódca dywizjonu jedzie szybko naprzód i może rozpromienionemu oficerowi ogniowemu uścisnąć dłoń z okazji pierwszego ostrego strzelania dywizjonu podczas tej wojny. Wśród oficerów, podoficerów i żołnierzy zapanowuje powszechna radość, gdy po nowej komendzie w mgłę, na Ciechocin, leci seria bateryjna po 40 pocisków. Jest godz. 9.15.
Pojazdy