Werdykt - Remigiusz Mróz - ebook + audiobook + książka

Werdykt ebook i audiobook

Remigiusz Mróz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

27 osób interesuje się tą książką

Opis

Warszawą wstrząsa informacja o odnalezieniu martwego niemowlaka na jednym z publicznych placów zabaw. Policja nie jest w stanie odnaleźć rodziców, nic nie pozwala też zidentyfikować tożsamości dziecka. To media jako pierwsze trafiają na trop – udaje im się odnaleźć matkę, która przed kamerami twierdzi, że nie pamięta, co się wydarzyło, i nie wie, gdzie jest jej syn.

Dziennikarze przyklejają kobiecie łatkę dzieciobójczyni, zapowiada się jeden z najgłośniejszych procesów ostatnich lat – a Chyłka i Oryński zrobią wszystko, by poprowadzić tę obronę. Nowy partner zarządzający kancelarią nie ma jednak zamiaru pozwalać, by dwójka prawników dłużej dzieliła się sprawami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 476

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 53 min

Lektor: Karolina Gorczyca
Oceny
4,5 (3097 ocen)
2124
628
256
61
28
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marcowababcia

Całkiem niezła

Nie pomyślałabym, ze kiedykolwiek Chyłce dam 3. Ale naprawdę ta seria już powinna dawno się skończyć. Flaki z olejem to mało powiedziane; po tych opisach magicznych iście spojrzeń, dotyków, zbliżeń chce się zwracać zeszłoroczną kolację wigilijną. Tęczą. Przez wiele opisów wręcz się prześlizgiwałam, bo nie dało rady tego czytać. Panie Remku, co żeś uczynił tej biednej Chyłce.. i temu biednemu Zordonowi, który nawet po ślubie przy Chyłce ma podwinięty ogon pod brzuch.
61
szczesnya

Z braku laku…

różne były kolejne tomy ,od początkowo super co chwilę zaskakujących zwrotami akcji ,po całkowicie odklejonych od możliwych realistycznych sytuacji,ale werdykt jest najsłabszą ,najnudniejsza,płaską emocjonalnie pozycją,jaką wyszła z ood pióra Remka w temacie chyłki,na szczęście rzucił zachętę,przynętę w zapowiedzi połączenia w jednej opowieści chyłki oraz forsta
50
agnieszka_konstanty

Nie oderwiesz się od lektury

Chyłka to Chyłka wciąga jak tequila 😁🫣
20
kszczepanska82

Nie oderwiesz się od lektury

super! uwielbiam Chyłkę i Zordona!
20
Agnieszka110289

Nie oderwiesz się od lektury

Idealne połączenie 2 serii książek. Polecam jak zawsze szczerze. P.S. Seria o komisarzu Forscie jest świetna, a szczególnie lokalizacja wydarzeń w Tatrach! Bardzo dobrze czyta się o miejscach, w których samemu się było.
10



 

 

 

 

Copyright © Remigiusz Mróz, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Joanna Zalewska

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Zuza Krajewska / Warsaw Creatives

Fotografie na okładce:

© Nejron Photo / Shutterstock

© Vladimir Gjorgiev / Shutterstock

© VladimirFLoyd / iStock by Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i zdarzeń są przypadkowe.

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66981-73-7

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Karola i Włodka,

dla Włodka i Karola,

przestańcie do mnie dzwonić.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nullum scelus rationem habet

Żadna zbrodnia nie ma uzasadnienia

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Operacja Usunięcia Klejnotów

 

1

 

Noraobora, Kancelaria Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight

 

 

Obserwowanie osoby, która na własne życzenie kompromituje się na wizji, było osobliwym doznaniem – szczególnie kiedy ta osoba miała niebawem zostać klientką. Dziewczyna udzielająca wywiadu w telewizji jeszcze o tym nie wiedziała, ale tylko jeden telefon dzielił ją od tego, by być reprezentowaną przez Joannę Chyłkę.

Prawniczka podjęła decyzję tu i teraz, stojąc przed dużym OLED-em w zatłoczonym open spasie i przyglądając się rozmowie na antenie NSI. Wokół panował standardowy kociokwik, Joanna była jednak od niego całkowicie odseparowana. Skupiała się wyłącznie na mamrotaniu dziewczyny, która ewidentnie cierpiała na przypadłość zwaną gargantuicznym kacem.

Oprócz tego sprawiała wrażenie, jakby pochodziła z innej planety i dopiero co zmaterializowała się na Ziemi, nie mając pojęcia, jak wejść w ludzki konwenans.

– Moje dziecko nie żyje – oznajmiła nieobecnym, wyzutym z emocji głosem.

– Tak – potwierdziła nieco skołowana dziennikarka. – Ciało pani syna odnaleziono dziś rano na terenie placu zabaw na…

– Ciało?

Kamerzysta zrobił perfidne zbliżenie na twarz dziewczyny, a Chyłka zmrużyła oczy, przyglądając się jej mimice.

– Znajdowało się w wózku – dodała reporterka, której ta rozmowa musiała trafić się jak ślepej kurze ziarno.

Joanna jej nie kojarzyła, a znała z widzenia większość reporterek NSI. Ta dopiero zaczynała, może nawet przypadkiem dostała tę sprawę, a potem jakimś cudem udało jej się odnaleźć dziewczynę.

Nagrywali w mieszkaniu z pewnością należącym do matki. Musiała otworzyć drzwi jeszcze w stanie mocno wskazującym – i nie zdążyła uświadomić sobie, jak wielki błąd popełniła.

– Zostawiła pani ten wózek na placu zabaw w Łazienkach?

– Ale…

– Czy wie pani, co się wydarzyło?

– O czym ty mówisz? – odparła dziewczyna i wyglądała, jakby miała zamiar potrząsnąć głową.

Trwała jednak w całkowitym bezruchu, ze wzrokiem utkwionym w oczach rozmówczyni. Zdawała się nie uzmysławiać sobie obecności kamery ani nie rejestrować, co się dzieje. Nie docierały do niej kolejne pytania wypowiadane przez dziennikarkę.

A było ich sporo. Chyłka także miała je w głowie.

Czy ta dziewczyna zabiła swoje dziecko? Czy porzuciła nocą wózek na placu zabaw? Czy była tak porobiona, że nic z tego nie pamiętała?

W tej chwili wyglądała na mocną kandydatkę do miana osoby, której urwał się film, ale równie dobrze mogła udawać.

– Gdzie jest Szymuś? – rzuciła.

Kamerzysta oddalił nieco, a reporterka niepewnie zerk­nęła w obiektyw, jakby u widza szukała jakiegoś wsparcia.

– Jak sama pani przed momentem powiedziała…

– Kim ty w ogóle jesteś? – ucięła dziewczyna.

Kończ tę rozmowę i wyrzuć dziennikarkę z chałupy, zasugerowała jej w duchu Joanna. Im dłużej to będzie trwało, tym większe święto odbędzie się dzisiaj w siedzibie prokuratury okręgowej przy Chocimskiej.

Tamtejsi oskarżyciele już musieli zacierać ręce.

– Czego ode mnie chcesz? – dodała dziewczyna, patrząc konfrontacyjnie na reporterkę. – I gdzie jest mój syn?

– Jak sama pani mówiła…

– On żyje.

– Przed momentem otworzyła mi pani drzwi i sama powiedziała, że nie – odparła dziennikarka.

Chyłka miotnęła pod nosem sążniste przekleństwo. Pader­born albo inna kreatura zrobi z tego użytek na sali sądowej – choć nawet argument, że matka ewidentnie wiedziała o zdarzeniu, będzie dało się zbić.

Oczywiście pod warunkiem, że dziewczyna uzyska dobrą reprezentację.

– Porzuciła pani swoje dziecko na placu zabaw? – dodała reporterka. – Czy tak było?

– Ja nie…

Dziennikarka dała jej chwilę, ale nie doczekała się żadnej odpowiedzi.

– Zamordowała pani swojego syna?

Au, to musiało zaboleć kogoś w realizatorce NSI. Reporterka z pewnością dostanie dzisiaj burę za to, że z poważnej stacji robi telewizyjny odpowiednik „Super Expressu”. Choć z drugiej strony ten całkowicie nieprofesjonalny wywiad właś­nie stał się głównym źródłem wszystkich newsów, które dziś pojawiają się na temat sprawy.

– Co? – rzuciła matka. – Wynoś się stąd.

– Powiedziała pani, że…

– Wypierdalaj! – ryknęła dziewczyna, odpychając ją.

Przynajmniej jeden gest, za który można ją pochwalić, skwitowała w duchu Joanna.

Nie mając wielkiego pola manewru, dziennikarka i jej operator zaczęli niespiesznie kierować się do wyjścia, starając się przy tym jeszcze wyciągnąć coś z kobiety. Dostali jedynie kolejne przekleństwa, których nie zdążono wypikać na antenie.

Sytuacja musiała być naprawdę dynamiczna, bo normalnie puściliby materiał z minimalnym opóźnieniem, by uniknąć takich wpadek. To szło autentycznie na żywo.

– Trucizno?

Chyłka dopiero teraz zorientowała się, że ktoś obok niej stoi. Ledwo ta świadomość do niej dotarła, poczuła znajome perfumy i coś, co potrafią rozszyfrować jedynie osoby połączone nierozerwalną nicią prawdziwego uczucia. Aurę? Bliskość? Trudno było sprecyzować, ale w gruncie rzeczy sprowadzało się to do duchowego odpowiednika ciepłego koca, którym człowiek owija się w chłodny zimowy wieczór.

– Co robisz? – dodał Kordian.

– Modlę się o to, żeby dziecko odziedziczyło po mnie rozum.

– Hm?

– Właściwie wygląd też.

– Czekaj…

– I na dobrą sprawę wszystko inne.

Oryński patrzył na nią z rękoma skrzyżowanymi na piersi, Joanna posłała mu jednak tylko krótkie spojrzenie, po czym wróciła do obserwowania przepychanki na klatce schodowej jakiegoś bloku.

– To co ma mieć po ojcu? – spytał Zordon.

– Najlepiej nic.

– Świetnie.

– A jeśli już koniecznie coś chcesz mu przekazać w genach, to niech to będzie uległość wobec mnie. Zaoszczędzimy sobie nieco problemów wychowawczych.

Kordian odchrząknął cicho i powiódł wzrokiem po otwartej przestrzeni biurowej.

– Może dokończmy ten temat, kiedy…

– Kiedy wreszcie zrobisz mi tego bachora? – ucięła Chyłka pod nosem, nie odrywając spojrzenia od tele­wizora. – Kwestia czasu. Przy naszej częstotliwości spółkowania, raczej krótkiego.

– Miałem…

– Możemy zresztą przystąpić do dzieła – dodała Joanna, podciągając lewy rękaw żakietu. – Akurat mam czterdzieści sekund wolnego.

– Miałem na myśli raczej inne okoliczności.

– A co ci tu nie pasuje? – odburknęła Chyłka.

– Ludzie.

– Nikt nas nie słucha – odparła Joanna i machnęła ręką. – Wszyscy zapierdalają tutaj jak zespół PR-owy polityków, którzy przejebali siedemdziesiąt milionów złotych na nieodbyte wybory, a teraz trzeba to jakoś…

Urwała, obracając się przez ramię. Wyglądało na to, że robota w brojlerni się zatrzymała i nastała dziwna, na wskroś niepokojąca cisza. Wydawała się całkowitą aberracją, która nie miała prawa wystąpić.

Chyłka uzmysłowiła sobie, że praktykanci nie interesują się jej wymianą zdań z Zordonem, ale tym, co widniało na ekranie telewizora. Dziennikarka opuściła blok i znalazłszy się wraz z operatorem na zewnątrz, kontynuowała relację, tym samym pokazując całemu światu, gdzie znajduje się mieszkanie dziewczyny.

Niedobrze. Aż do teraz Joanna była jedyną osobą, której poza reporterką udało się to ustalić.

– Dla tych z państwa, którzy dopiero teraz do nas dołączyli, przypominam najważniejsze fakty – ciągnęła kobieta. – Dziś o poranku jedna ze stałych bywalczyń placu zabaw w Łazienkach Królewskich odkryła porzucony wózek, w którym znajdowały się zwłoki kilkumiesięcznego dziecka. Nasze źródła potwierdzają, że jego matką jest Judyta Brzostowska, której właśnie złożyliśmy wizytę.

Joanna i Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami, oboje obracając w głowie przepisy prawa i zasady wykonywania zawodu, które właśnie mogły zostać złamane przez dziennikarkę.

– Młoda kobieta wpuściła nas do środka po kilku­minutowym dzwonieniu do drzwi – ciągnęła. – Cuchnęło od niej alkoholem, sprawiała wrażenie, jakby ledwo trzymała się na nogach. Kiedy tylko otworzyła drzwi, oznajmiła, że jej dziecko nie żyje, mimo że to nasza relacja na żywo była pierwszą, która podniosła ten temat.

Nie wyglądało to ciekawie dla Judyty Brzostowskiej, a nieopierzona reporterka z każdym słowem pogarszała nie tylko swoją szansę na poważną karierę w mediach, ale też powodzenie linii obrony.

– Chyłka… – odezwał się cicho Oryński.

– No?

– To nie jest dobra sprawa.

Joanna w końcu się do niego obróciła, uznając, że dowiedziała się już z telewizji wszystkiego, co ta miała do zaoferowania.

– Żartujesz? – odparła. – Każdy prawnik w Warszawie się na to rzuci. Ale tylko jeden skutecznie.

– Daj spokój. Do niczego nam to…

– Przeciwnie, mój małżeński parobku – ucięła, a potem obróciła się i ruszyła na korytarz. – Potrzebujemy czegoś takiego.

Kordian skierował się za nią do jej biura, odprowadzany wzrokiem przez większość tłoczących się w norzeoborze stażystów, praktykantów i aplikantów. Musieli zastanawiać się nad tym samym co on.

– Naprawdę chcesz bronić dzieciobójczyni? – jęknął.

Wiedziała, dlaczego pyta. Ale już nieraz udowodniła, że potrafi grubą kreską oddzielić sprawy zawodowe od prywatnych.

– Chcę czy nie, mówię ci, że potrzeba nam czegoś takiego.

– Po co?

– Żebyś się głupio pytał.

– A oprócz tego?

Otworzyła drzwi do gabinetu, ale zanim weszła do środka, posłała mu krótkie spojrzenie.

– A ile chcesz tu funkcjonować pod panowaniem tego obsranego dyktatora, dla niepoznaki zwanego Mariuszem Klejnem?

Kordian ponaglił ją wzrokiem, a potem wszedł za nią do środka i zamknął drzwi.

– Potrzebujemy poparcia wśród wspólników, Zordon – dodała Joanna. – A nie zdobędziemy go, broniąc niesłusznie skazanych, wysiedlonych i skrzywdzonych. Musimy ustrzelić jakąś naprawdę głośną sprawę, a ta z pewnością taka będzie.

Chyłka usiadła za biurkiem, po czym wyłożyła nogi na blacie i sięgnęła po komórkę.

– Głośną? – odparł pod nosem Oryński. – Ona będzie ogłuszająca. Ale wątpię, czy w tym dobrym sensie.

– W najlepszym.

– Aha.

– Dzięki czemu zwycięstwo w sądzie wybrzmi jak wiertarka u sąsiada w spokojny weekendowy poranek.

Kordian nie wydawał się przekonany.

– Porażka będzie równie donośna – zauważył.

– No i? Ktoś zamierza przegrywać?

– Raczej nikt nigdy – odparł cicho Oryński. – Ale zamiar to jedno, a rzeczywistość to drugie.

– W moim przypadku to są rzeczy równoznaczne.

Na tym etapie musiał już wiedzieć, że nie istnieje żaden hipotetyczny sposób na przekonanie jej, że to zły pomysł. Mimo to się nie poddawał.

– Jeśli zostawiła tam dziecko, bo mocno zachlała, to w najlepszym wypadku ugrasz nieumyślne spowodowanie śmierci – powiedział Zordon. – Tyle że w takim wypadku ktoś widziałby wózek, zareagowałby szybciej. Na placu zabaw musieli być przecież ludzie.

Joanna się nie odzywała, starając się wyobrazić sobie taki scenariusz, w którym ta wersja mogłaby się obronić. Na żaden nie wpadła. Nawet jeśli wieczorem przed zamknięciem Łazienek plac był pusty, to z pewnością mijali go spacerowicze, biegacze i straż muzealna.

– Bardziej prawdopodobne jest, że zabiła to dziecko i schowała tam jakoś wózek, kiedy było już pusto – kontynuował Oryński, nieświadomie idąc tym samym tokiem rozumowania co Chyłka. – A w takim wypadku mamy drugą matkę Madzi z Sosnowca.

– Niezupełnie.

Kordian się skrzywił, ewidentnie chcąc zgłosić zdanie odrębne.

– Waśniewska na początku wydawała się niewinna – dodała Joanna. – Wszyscy przyjmowali jej wersję, że doszło do porwania. Pamiętasz te wywiady w mediach i inne sprawy?

Oryński niepewnie skinął głową.

– W tym wypadku od samego startu dziewczyna będzie pod ostrzałem – zauważyła Chyłka. – Media pożrą ją na surowo, ludzie będą chcieli zlinczować i nawet papież nie będzie mówił, że wszyscy jesteśmy winni.

– No to świetnie. Wprost idealnie.

– Jeśli rozumiesz przez to, że narobi się piękna chryja, z której ochoczo skorzystamy, to tak.

– Rozumiem przez to, że…

– Zordon.

– Tak?

– To było retoryczne zdanie.

– Ale…

– Ale gadasz naprawdę sporo jak na kogoś, kto nie ma absolutnie nic do powiedzenia.

– Posłuchaj…

– Ty mnie posłuchaj – ucięła. – Albo zaraz się zamkniesz jak lasy państwowe na początku pandemii, albo ja to zrobię za ciebie. Decyzja podjęta.

Oryński otworzył usta, ale nie zdążył zaoponować, gdyż rozległo się pukanie do drzwi. Zerknął z niedowierzaniem na zegarek, jakby musiał się upewnić, że naprawdę jest przed południem.

– Spokojnie – rzuciła Joanna. – Wydałam jednorazowe, ograniczone czasowo pozwolenie na zawracanie mi dupy.

Mimo że faktycznie tak było, drzwi otworzyły się wolno, a chłopak, który zajrzał do środka, zrobił to tak ostrożnie, jakby kroczył po polu usłanym niewybuchami.

– Właź – poleciła Chyłka. – Tylko się nie rozgaszczaj.

Młody stażysta lub praktykant przekroczył próg i zatrzymał się w bezpiecznej odległości, zostawiając drzwi otwarte, pewnie na wszelki wypadek.

– Raportuj.

– No więc Ani i Bartkowi udało się…

– Komu?

– Ani i Bartkowi.

Chyłka przewróciła oczami i głośno westchnęła.

– Gdybym chciała gadać z kimś, kto jest gęsty jak czarna dziura i równie światły, skorzystałabym z obecności męża – oznajmiła. – Ty miałeś po prostu dać znać, jak sprawa będzie załatwiona.

– No więc właśnie… Pani mecenas wysłała dwójkę praktykantów do tej kobiety z telewizji, która…

– A, no. Trzeba było tak od razu.

Młody głośno przełknął ślinę, a pierwsze krople potu zaanonsowały swoją obecność tuż przy linii włosów na czole.

– Wysłałaś tam brojlery z noryobory? – jęknął Kordian.

– Jak tylko zobaczyłam relację na NSI. Szybki telefon i wiedziałam, skąd nadaje ta siksa, jeszcze zanim cały świat zobaczył nazwę ulicy.

– Lepiej być nie może…

– W dodatku to dwójka naszych najlepszych, najbardziej perspektywicznych ludzi. Studiowali w Zurychu, mają jakieś doktoraty i…

– I nawet nie kojarzyłaś ich z imion.

– Bo posługuję się ich nazwiskami.

– Ta? I jak niby brzmią?

– Drzach i Suchy.

Zordon przechylił głowę na bok, przypatrując jej się uważnie. Wciąż niesamowitą frajdę sprawiało jej to, że po tylu latach bliskiej znajomości znał ją na wylot, a jednocześnie nigdy nie potrafił stwierdzić, czy robi sobie jaja, czy nie.

– Śledzę losy naszych młodych następców, Zordon.

– Jasne.

Chłopak stojący w progu cicho odchrząknął, chcąc w jak najmniej inwazyjny sposób o sobie przypomnieć. Chyłka przeniosła na niego wzrok.

– Dobra – rzuciła. – Udało im się czy nie?

– To znaczy… jakby…

– Streszczaj się – przerwała mu Joanna. – Bo twoja obecność tutaj jest równie pożądana jak zastanie ciepłej deski w publicznym kiblu.

– Dobrze, ja…

– Ty.

Młody adept sztuki prawniczej w końcu zrezygnował z przekazu werbalnego i po prostu sięgnął po komórkę. Zbliżył się powoli do biurka i podał ją Chyłce.

– Zapomniała im pani dać swój numer – zauważył.

– Niczego nie zapomniałam.

Joanna zerknęła na wyświetlacz, gdzie już był wybrany właściwy kontakt podpisany jako „Drzach”. Stuknęła palcem w ekran, a potem położyła komórkę na biurku i włączywszy głośnik, machnęła ręką na praktykanta.

– Ale telefon…

– Wróci do ciebie w stanie niepokalanym.

– Tylko że ja czekam…

– To poczekaj gdzie indziej – poradziła Chyłka. – No już, won. Szczęść Boże na motorze.

Ledwo młody się wycofał, Anna odebrała. Nie zdążyła jednak powiedzieć ani słowa, bo kiedy czas rozmowy zmienił się z 00:00 na 00:01, Joanna już wkroczyła do akcji.

– I? – rzuciła. – Zrobiliście, co trzeba? Jak nie, to nie radzę wracać do kancelarii, bo wszystkie globalne kryzysy, które się ostatnio wydarzyły, będą niczym w porównaniu z tym, jak was przewalcuję.

– Właściwie to…

– Mówię poważnie – zastrzegła Chyłka. – Z ręką na miejscu, gdzie powinno znajdować się serce.

Anna potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli.

– Udało nam się porozmawiać z matką – odezwała się w końcu. – Otworzyła nam drzwi chwilę po tym, jak ta dziennikarka wyszła.

– I?

– Przedstawiliśmy się, powiedzieliśmy, że będzie potrzebowała dobrego obrońcy, a my…

– A wy zostaliście wysłani przez najlepszego – dopowiedziała Chyłka. – Jaki był efekt?

– Taki, że kiedy tylko wspomnieliśmy o pani mecenas, ta kobieta praktycznie nas wyrzuciła.

Joanna i Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami nad komórką, po czym oboje wbili w nią wzrok, jakby mogli coś z niej wywróżyć.

– Oznajmiła, że nie chce mieć z panią mecenas nic wspólnego, a na koniec dorzuciła, że i tak jest już przez kogoś reprezentowana.

– Przez kogo?

Odpowiedziało im chwilowe wahanie.

– Przez Kordiana Oryńskiego – powiedziała Anna.

 

2

 

ul. Narbutta, Mokotów

 

 

– Tylko żeby się nie okazało, że to znowu jakaś twoja była – odezwała się Chyłka, wysiadając z iks piątki.

Kordian wahał się przez moment, zanim z głośnym westchnięciem otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Oboje rozejrzeli się po niepozornej ulicy, starając się zlokalizować blok, pod którym za nie więcej niż parę minut zjawi się cała chmara mediów.

– Mówię ci, że do dziś nigdy nie słyszałem o żadnej Judycie Brzostowskiej.

– Ani nie kojarzysz z widzenia?

– Zupełnie.

– To rusz głową.

– Ruszam.

– W sumie to i tak niewiele da – odparła pod nosem Joanna. – Masz tylko dwie szare komórki, w dodatku obydwie nieustannie rywalizują o to, by znaleźć się na trzecim miejscu.

– Co?

Chyłka machnęła ręką, po czym wreszcie zlokalizowała właściwy numer klatki. Ruszyli szybkim krokiem w jej kierunku, świadomi, że nie mają czasu do stracenia. Kiedy rozpocznie się medialna burza, Judyta nie będzie chciała gadać z nikim, nawet z prawnikami.

Być może wyjąwszy tego jednego, który rzekomo ją reprezentował.

Joanna zatrzymała się przy drzwiach i wcisnęła guzik domofonu. Oboje byli równie skołowani tym, co usłyszeli od młodych prawników – żadne z nich jednak nie potrafiło ułożyć w miarę sensownego wyjaśnienia.

Anna przekazała im tylko, że dziewczyna początkowo wyraźnie nie miała zamiaru dodawać nic poza tym, że Joanna Chyłka jest ostatnią osobą, którą chciałaby na swojego adwokata. Potem nastąpiło długie wahanie, jakby Judyta zastanawiała się, ile może powiedzieć. I ostatecznie rzuciła, że broni jej Oryński.

– Może zdalnie zawarłeś z nią jakąś umowę? – odezwała się Chyłka, po raz kolejny naciskając guzik.

Rozległ się cichy dźwięk, ale nikt nie odebrał.

– Raczej bym pamiętał.

– No nie wiem, ostatnimi czasy twoja pamięć nieco szwankuje – zauważyła Joanna. – Przykładowo, zapomina ci się wynieść śmieci.

– Jestem dopiero dzień po terminie.

– Który był zawity – zauważyła stanowczo Chyłka. – Jasno ci zakomunikowałam rygor prawny w tym konkretnym wypadku.

– Tak, tak…

– Ale chyba nie dość klarownie wyjaśniłam ci, jakie uprawnienia przysługujące podmiotowi definitywnie wygasną wraz z przepadkiem tego terminu.

– Wyjaśniłaś.

Wreszcie rozległo się magnetyczne buczenie zamka, a Joanna od razu popchnęła drzwi. Dziwne. Nikt się nie odezwał, nikt nie pytał, kto zjawił się pod klatką. Może Judyta widziała ich z okna?

– Na wszelki wypadek doprecyzuję – ciągnęła Chyłka, wchodząc po schodach na piętro. – Otóż jeśli pozostaniesz w dalszej zwłoce z wypełnianiem swoich ustawowych obowiązków, uruchomię dyspozycję z artykułu czwartego paragrafu pierwszego umowy małżeńskiej.

Kordian podrapał się po karku, nie bardzo potrafiąc sobie przypomnieć, jaką konkretnie normę Joanna tam umieściła. Cały ten akt miał wprawdzie tylko kilka stron, ale został promulgowany niedawno i Oryński nie miał jeszcze okazji przyswoić go na tyle, by wyciągać konkretne postanowienia z pamięci.

Joanna jednak najwyraźniej nie miała z tym problemu.

– Jest tam sankcja, która zwalnia dłużnika z zaspokajania wierzyciela – dodała. – Przekładając to na Zordonowe: zero seksu.

Oryński mruknął cicho.

– A mogę wnieść o przywrócenie terminu? – spytał.

– Tylko jeśli wykażesz, że uchybiłeś mu z powodu siły wyższej albo zdarzeń losowych.

– Tak było.

– Naprawdę? – zapytała Chyłka, zatrzymując się przed drzwiami mieszkania. – I co się stało? Worek ze śmieciami, który stoi od wczoraj w przedpokoju, magicznie przykleił się do podłogi i nie da się go podnieść? Czy po prostu nabiera mocy prawnej?

Kordian chciał odpowiedzieć, co z pewnością doprowadziłoby do pogorszenia jego pozycji negocjacyjnej, szczęśliwie jednak drzwi się otworzyły. W progu stała niby ta sama osoba, którą widzieli w telewizji – a jednocześnie zupełnie inna.

Judyta znalazła czas, by się ubrać, uczesać i umalować. Sprawiała wrażenie, jakby przygotowała się do sesji zdjęciowej.

– No nieźle – mruknęła Joanna, przesuwając wzrokiem po jej twarzy. – Gdybyś zeżarła cały ten make-up, to przynajmniej byłabyś piękna w środku.

Brzostowska zgromiła ją spojrzeniem. Nie wyglądała na zaskoczoną ani tego typu uwagą, ani obecnością prawniczki. Przeciwnie.

– Postawiłam sprawę jasno…

– A ja to zignorowałam – ucięła szybko Chyłka. – Za co właściwie powinnaś być mi wdzięczna, o ile szukasz najlepszej obrony.

– Niczego nie szukam.

Judyta spojrzała na Oryńskiego, jakby chciała powtórzyć to, co przekazała dwójce młodych prawników. Nie miała jednak ku temu okazji.

– Ewidentnie mamy do pogadania – rzuciła Joanna. – Możemy wejść?

– Ty z całą pewnością nie.

Chyłka zmarszczyła czoło, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że ta dziewczyna nie robiła sobie jaj i z jakiegoś powodu naprawdę nie miała zamiaru zgodzić się na reprezentację ze strony osoby, która słynęła z wyciągania ludzi ze znacznie głębszego bagna.

Znów zerknęła na Kordiana.

– On może wejść.

– On idzie w pakiecie. Tylko tak działamy.

– To pora się pożegnać – odparła twardo Brzostowska.

Joanna postąpiła krok w jej kierunku.

– Po pierwsze, prawnik się nie żegna – zauważyła. – Prawnik wygłasza mowę końcową.

– To świetnie, ale…

– Po drugie, on beze mnie to jak Lewandowski bez piłki – ciągnęła Chyłka. – Niby ten sam, ale co z tego, skoro nie pogra.

Judyta zaczęła zamykać drzwi, ale natrafiła na wyraźny opór, kiedy Joanna złapała za klamkę.

– Puszczaj – syknęła. – Albo wezwę…

– Nie musisz nikogo wzywać – wpadła jej w słowo Chyłka. – Za moment będą tu wszyscy: dziennikarze, paparazzi, policja, prokuratura, reporterzy, wysłannicy brukowców, ghostwriterzy, może nawet ludzie z Tańca z Gwiazdami. Wszyscy będą chcieli jednego: zrobić z ciebie jak największą bestię bez serca, która z zimną krwią zamordowała swoje kilkumiesięczne dziecko.

Oryński przypatrzył się reakcji Judyty, ale niewiele mógł z niej wyczytać. Złość, która odmalowała się na jej twarzy na widok Chyłki, wydawała się constans.

– Całe to gówno, które na ciebie spadnie, będzie nie do udźwignięcia przez żadnego adwokata – kontynuowała mimo to Joanna. – Oczywiście każdy będzie chciał spróbować, bo kroi się wyjątkowo głośna sprawa. Ale tylko jeden może sobie z tym poradzić. I jeśli masz jakieś rozeznanie, to musisz być tego świadoma.

Brzostowska w końcu puściła klamkę, a potem zbliżyła się nieco do progu. Powoli podniosła dłoń na wysokość wzroku Chyłki, po czym pokazała jej środkowy palec.

– W dupę to sobie wsadź, jeśli musisz – zasugerowała Joanna. – Im szybciej, tym lepiej, bo czas działa na naszą…

– Nie ma żadnych nas – ucięła Judyta. – Nie rozumiesz tego jeszcze?

Chyłka wyraźnie nie zamierzała odpuszczać, co niechybnie doprowadziłoby do eskalacji tego konfliktu. Na tym etapie Kordian widział już, że dziewczyna nie zmieni zdania. Z jakiegoś powodu Joanna była ostatnią osobą, którą ta chciała dopuścić do swojej sprawy.

Oryński zrobił krok naprzód, lekko dotykając dłonią ręki Chyłki. Tyle wystarczyło, by odebrała sygnał.

– W porządku – odezwał się. – To może wyjaśnisz mi, dlaczego powiedziałaś naszym współpracownikom, że to ja ciebie bronię?

– Bo tak jest.

– Ale…

– Wejdź – ucięła, cofając się w progu.

Chyłka i Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami.

– Sam – dodała Brzostowska. – To mój warunek.

Sytuacja była osobliwa, ale dwójka prawników nie miała wyjścia. Milcząco przystali na ultimatum, Joanna się wycofała, a Kordian wszedł do mieszkania. Poczuł się jeszcze dziwniej, kiedy dziewczyna zamknęła za nim drzwi.

– Nie musisz ściągać butów – rzuciła, ruszając do salonu.

– Okej.

– I sorry za tę akcję.

– Nie ma problemu – odparł dla porządku, wychodząc z założenia, że im bardziej wyrozumiały się okaże, tym szybciej dowie się, o co tu chodzi.

Wskazała mu narożnik, a sama usiadła na fotelu stojącym po drugiej stronie stolika kawowego. Wszystkie meble wyglądały na dość drogie, a mieszkanie z całą pewnością zostało zaprojektowane przez dobrego architekta wnętrz.

– Może chcesz się czegoś napić? – spytała Judyta, obracając się przez ramię.

Była pogodna, zupełnie inna niż przed momentem, jakby nastąpił nagły reset jej charakteru.

W dodatku ani trochę nie przywodziła na myśl matki, która dziś rano straciła dziecko.

– Dzięki, nie trzeba – odparł Oryński, zerkając w kierunku aneksu kuchennego.

Bez trudu rozpoznał charakterystyczną linię retro marki Smeg. Sam czajnik kosztował około tysiaka, a w kuchni znajdowały się tylko drogie sprzęty.

Skąd ta kobieta miała tyle kasy? Kim w ogóle była?

– No dobrze… – podjęła, a potem bezradnie się uśmiechnęła, jakby chciała, by to Kordian poprowadził tę rozmowę.

Coś w jej uśmiechu sprawiło, że poczuł się wyjątkowo nieprzyjemnie.

– To może powiesz mi, o co chodziło? – zaczął.

– Hm?

– Tam, na korytarzu.

– A – odparła Judyta, jakby zdążyła zapomnieć o tej małej scysji. – Po prostu nie lubię tej kobiety. Bez urazy.

– Znacie się?

– Nie.

– To skąd ta antypatia?

– Denerwuje mnie.

– Okej…

Czekał na więcej i liczył, że zawieszony głos wystarczy, by to otrzymał. Brzostowska jednak milczała, jak osoba, która wyjaśniła już wszystko, co konieczne do zrozumienia sprawy.

– Widziałaś Chyłkę gdzieś w mediach? – podsunął.

– No, trudno nie widzieć. Ma parcie na szkło, dość często się w nich przewija.

– Zrobiła coś, co ci się nie…

– Wszystko, co robi, mi się nie podoba – ucięła niechętnie Judyta.

To wciąż za mało, by wytłumaczyć jej zachowanie. Chyba że mieli do czynienia z niezrównoważoną osobą – na którą w oczach Kordiana w tej chwili właściwie wyglądała.

– Może reprezentowała kogoś, kogo znasz?

– Nie.

– Albo w jakiś sposób pośrednio ci zaszkodziła? Czasem rykoszety naszych spraw…

– Nie – ucięła Brzostowska, krzywiąc się. – I nie gadajmy już o niej. To nie jest mój ulubiony temat.

Niewiele mógł ugrać, przynajmniej z obecnej pozycji. Musiał zdobyć trochę terenu, odpowiednio podejść tę dziewczynę.

– Jasne – odparł. – To dlaczego powiedziałaś pracownikom mojej kancelarii, że to ja ciebie bronię?

– Bo tak jest.

Oryński powiódł wzrokiem po pokoju, dopiero teraz odnotowując serię obrazów o wyrazistych kolorach i dużych kontrastach. Niektóre przywodziły na myśl Beksińskiego, choć nie były tak dojmujące, sięgające głębi ani mroczne.

Judyta obejrzała się przez ramię.

– To wszystko jednego artysty – powiedziała. – Wyjątkowo go lubię.

Kordian podniósł się i podszedł do jednego z obrazów. Był utrzymany w krwistej, soczystej czerwieni i nadawałby się na okładkę jakiegoś wyjątkowo brutalnego thrillera. Zerknął na podpis znajdujący się na dole. „Pabst 2021”.

Potem odwrócił się z powrotem do dziewczyny.

– W takim razie chyba coś mi umknęło – zauważył.

– Nic dziwnego, w tych obrazach jest tyle emocji, że…

– Mam na myśli to, że cię rzekomo bronię.

– Rzekomo? – odparła Brzostowska, podnosząc się z fotela.

Obeszła go i przysiadła na oparciu, a potem skrzyżowała ręce na piersi. Zdawała się jakby całkowicie nieświadoma tego, że w jednym z warszawskich prosektoriów leży teraz ciało niemowlaka, którego parę miesięcy wcześniej sprowadziła na ten świat.

– Cóż, przede wszystkim musiałbym podpisać z tobą umowę – powiedział Kordian. – A żeby to zrobić, musiałbym w ogóle…

– Może niepotrzebnie użyłam czasu teraźniejszego.

– Hm?

– Powinnam była powiedzieć tamtym ludziom, że dopiero będziesz mnie bronić.

– Ale…

– Chociaż teraz już bronisz, prawda?

Odpowiedź na to pytanie była na tyle oczywista, że Oryński jej nie udzielił.

– No widzisz – dodała Judyta. – Czyli nie minęłam się z prawdą.

Kordian nie wiedział, jak rozmawiać z tą kobietą. Miał przejść do rzeczy? Zapytać o to, co się wydarzyło? Zdawała się tak silnie odklejona od rzeczywistości, że trudno było wyobrazić sobie, żeby udało jej się do niej wrócić.

– Dużo o tobie słyszałam – dodała Judyta, chyba dostrzegając, że Oryński potrzebuje dodatkowych wyjaśnień. – Więc jak zjawiła się tutaj ta dwójka i wspomniała o Chyłce… Sam rozumiesz.

– Chyba nie do końca.

– Na początku kazałam im się gonić – powiedziała Brzostowska i westchnęła cicho, jakby była to jakaś bezwarunkowa, niezależna od niej reakcja. – Jak tylko padło jej nazwisko, nie miałam zamiaru w ogóle… ale potem uświadomiłam sobie, że skoro ona, to i ty.

Kordianowi przeszło przez myśl, że dziewczyna po prostu doprawiła się przed momentem jakimś alkoholem. Wprawdzie nie wyglądało na to i nie wyczuwał żadnego podejrzanego zapachu, ale wszystko da się ukryć. To z pewnością tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie.

– Doszłam do wniosku, że nie mogę przepuścić takiej okazji – dodała. – Bo przecież to będzie walka na noże, prawda?

– Prawda.

– Więc potrzebuję w swoim narożniku jakiegoś zawodnika wagi ciężkiej. Takiego jak ty.

– W takim razie powinnaś…

– Chyłka nie zostałaby moją obrończynią, nawet gdyby była ostatnim adwokatem na ziemi – przerwała mu Judyta, a z jej twarzy natychmiast zniknęły jakiekolwiek oznaki sympatii. – Prędzej broniłabym się sama.

Kordian lekko rozchylił wargi, bo kolejne pytania wciąż cis­nęły mu się na usta. W porę jednak uświadomił sobie, że jeśli będzie próbował pociągnąć temat Joanny, nigdzie nie dotrze.

– Poza tym jesteś lepszy od niej – dorzuciła. – Moim zdaniem najlepszy w Warszawie.

– Dzięki, ale…

– A ja będę potrzebowała najlepszego. Bo wszyscy uważają, że zabiłam Szymusia.

Oryński znów się zawahał. O moment za długo.

– Śmiało, zapytaj – poradziła Brzostowska.

– O co?

– O to, czy to zrobiłam.

– Akurat to mnie nie interesuje.

– Jak to nie?

Kordian strzepnął z klapy marynarki jakiś pyłek, jakby meritum tej sprawy rzeczywiście było dla niego nieistotnym detalem.

– Bronię człowieka, nie zbrodni.

– Zaraz…

– Dążę tylko do tego, że fakt jej popełnienia lub niedokonania nie ma dla mnie znaczenia – zastrzegł szybko. – Klient jest klientem.

– Ale chyba łatwiej by ci było, gdybyś wiedział, że jestem niewinna?

Oryński wrócił na kanapę, a Judyta obróciła się na oparciu i zsunęła się z niego na siedzisko. Zrobiła to tak swobodnie, jakby w trakcie relaksującego wieczoru po prostu szukała wygodniejszej pozycji przed telewizorem.

– A możesz to udowodnić? – odparł Kordian.

– Nie wiem.

– To sprawdźmy – rzucił, szybko korzystając z nadarzającej się okazji, a potem zaczął zadawać jej kolejne pytania.

Judyta odpowiadała cierpliwie, spokojnie i przede wszystkim spójnie. Jej wersja miała ręce i nogi, broniła się na gruncie logicznym, przynajmniej na papierze. Obserwując bowiem jej mimikę i zachowanie, można było odnieść wrażenie, że wszystko jest skrupulatnie ułożoną historyjką.

Kordian notował większość rzeczy w pamięci, jedynie niektóre przenosił do kajetu, który ze sobą zabrał. Miał świadomość, że kiedy tylko opuści mieszkanie Brzostowskiej, będzie musiał powtórzyć Chyłce wszystko co do słowa.

Nie weźmie udziału w tej sprawie, ale trudno było wyobrazić sobie, by odpuściła. Oryński był przekonany, że mimo iż formalnie to on będzie prowadził obronę, w rzeczywistości pracować przy niej będą obydwoje.

Kolejne argumenty podawane przez Judytę jedynie umacniały jej wersję, a Kordian nie doszukał się żadnych dziur, które mogłyby wykoleić tę historię. Nie pomagało to jednak w rozstrzygnięciu, czy dziewczyna jest winna, czy nie.

Kiedy skończyli, domofon rozdzwonił się na dobre. Oryński nie miał wątpliwości, że pod budynkiem kłębił się już tłum dziennikarzy i fotoreporterów. Ludzie przysłani przez kancelarie z pewnością sami odprawiali się z kwitkiem, widząc, że Chyłka jest już na miejscu.

Do tej pory musiała zjawić się tu ich cała zgraja, co przed otwarciem zawodów prawniczych w dwa tysiące piątym roku nigdy nie miałoby miejsca – wtedy na aplikację dostawało się najwyżej czterysta osób, dziś nie tysiąc, nie kilka, ale kilka­naście tysięcy. Rynek adwokata stał się rynkiem klienta, o którego trzeba było walczyć. Chyłka miała tego świadomość – i właśnie dlatego tak szybko ustaliła, gdzie mieszka Judyta, i zjawiła się tu przed innymi.

W tej chwili jej obecność tutaj zapewne wysyłała jasny sygnał, że pozostali powinni odpuścić. Kordian wyjrzał przez okno i przekonał się, że faktycznie tak było. Prawnicy powoli się wycofywali, jednak cała reszta zebranych pod blokiem ludzi próbowała w jakiś sposób dostać się do środka, przez co Brzostowska zdecydowała się wyłączyć domofon. Potem posłała Oryńskiemu na tyle jasne spojrzenie, by zrozumiał, że na niego pora.

Właściwie nie miał tu dłużej czego szukać. Dostał prawie wszystko, czego potrzebował, teraz pozostało jedynie poukładać to tak, by obroniło się w sądzie.

– Jeszcze jedna rzecz – odezwał się, stając przy wyjściu.

– Tak?

– Potrzebujemy alternatywnej wersji zdarzeń.

– To znaczy?

– Scenariusza, w którym to nie ty pozbawiasz życia Szymona.

Brzostowska patrzyła na niego z pretensją, jakby sądziła, że wszystko to, co od niej usłyszał, nie wystarczyło do przekonania go, że nie dopuściła się niczego złego.

– Więc możemy po prostu przedstawić prawdę – powiedziała.

– Mam na myśli jakiś konkretny alternatywny scenariusz do tego, który zaproponuje oskarżenie.

– W porządku.

– Czyli taki, w którym to ktoś inny jest zabójcą lub porywaczem. Im ich więcej, tym lepiej dla nas. Nie wszystkie muszą mieć ręce i nogi, ważne, żeby orzekający miał świadomość, jak wielu wyjaśnień tej sytuacji można się dopatrzeć.

Judyta pokiwała głową, ale nic nie odpowiedziała. Wyglądała, jakby w ogóle nie miała zamiaru zaprzątać tym sobie myśli.

– W takich sprawach najczęściej cień podejrzeń kieruje się na rodziców dziecka – podjął Kordian. – Najlepszym wyborem byłby więc ojciec.

– No tak…

– Gdzie on jest?

Brzostowska rozłożyła ręce i w jakiś sposób sprawiło to, że jej błędnik na moment doznał uszczerbku. Zatoczyła się do tyłu, ale szybko odzyskała równowagę, ignorując wyciąg­niętą rękę Oryńskiego.

– Tego raczej nie ustalimy.

– Dlaczego? Zostawił cię?

– W pewnym sensie tak.

– To znaczy?

Judyta nabrała głęboko tchu, jakby zmagała się z wyjątkowo bolesnymi wspomnieniami. Wyglądało to jednak jak udawane, całkowicie nieszczere i pozbawione jakiegokolwiek ciężaru zagranie.

– Opuścił nas wszystkich – powiedziała. – I wprawdzie wiem, gdzie leży jego ciało, ale nie mam pojęcia, gdzie trafiła dusza. I czy w ogóle gdzieś.

Kordian miał ochotę zakląć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Ojciec dziecka byłby idealnym kandydatem na alternatywnego sprawcę. Trudno, trzeba będzie znaleźć kogoś innego, bo bez tego daleko nie zajadą.

– Co mu się stało? – spytał z nadzieją w głosie.

Zawsze mogło się okazać, że ktoś zamachnął się na jego życie. Może miał z kimś na pieńku – z kimś, czyją kandydaturę jako zabójcy dziecka można by wysunąć w sądzie.

– Cóż… to był wypadek, chyba można tak to ująć.

– Jaki?

Brzostowska uniosła wzrok.

– Zamordowałam go – powiedziała.

 

3

 

Skylight, ul. Złota

 

 

Chyłka nie planowała ewakuować się spod mieszkania Judyty, przeciwnie – zamierzała czekać na Oryńskiego, a potem wyciągnąć z niego wszystko, co powiedziała mu dziewczyna.

Okoliczności, w których przyszło im ostatnimi czasy funkcjonować, pokrzyżowały jej plany. Po telefonie od Mariusza Klejna musiała stawić się w kancelarii, i to w trybie natychmiastowym. Napisała tylko esemesa do Zordona, a potem wsiadła do iks piątki i popędziła z powrotem do Skylight.

Klejn wypatrywał Joanny w korytarzu, jakby dzięki temu mógł przyspieszyć jej nadejście.

– Klient na ciebie czeka – oznajmił partner zarządzający.

Joanna minęła go, kierując się do swojego gabinetu.

– Słyszałaś?

Otworzyła drzwi, a potem położyła torebkę na jednym z krzeseł i przeciągnęła się.

– Halo – rzucił poirytowany Mariusz.

Chciała zamknąć drzwi, ale natrafiła na rękę Klejna.

– Rejestrujesz, co do ciebie mówię? – syknął.

– Nie.

– To posłuchaj, bo…

– I muszę przyznać, że ignorowanie cię to naprawdę kupa roboty. Ale efekty są warte tego wysiłku.

Mariusz zacisnął mocno usta, po czym obejrzał się przez ramię, jakby się paliło.

– Dotarłam też ostatnio do innej konstatacji na temat otaczającej mnie rzeczywistości – ciągnęła Chyłka. – Nic tak nie poprawia mi humoru, jak twoja nieobecność.

– To będziesz miała dziś zjebany.

– Najwyraźniej.

– I zbieraj dupę w troki, a potem zapierdalaj do sali konferencyjnej.

– Bo?

– Bo powiedziałem ci przez telefon, że masz klienta.

Joanna spokojnie obeszła biurko, a potem usiadła na swoim krześle. Nie wyłożyła wprawdzie nóg na blat, ale jej mowa ciała sugerowała, że była gotowa to zrobić.

– Owszem, mam – przyznała. – Ale to nie klient, tylko klientka. I mój parobek małżeński właśnie z nią gada.

Klejn bynajmniej nie był zaskoczony, ewidentnie nie musiał też pytać, o kogo chodzi. Nie był jak Żelazny, którego dało się łatwo skonfundować – trzymał rękę na pulsie, a prawnicy informowali go o wszystkim, co się dzieje. Wieść o próbie podjęcia sprawy Judyty Brzostowskiej zapewne dotarła do niego, jeszcze zanim Chyłka z Zordonem opuścili Skylight.

– Nie prowadzicie razem spraw – rzucił.

– Prowadzimy wspólnie gospodarstwo domowe, więc można zaryzykować tezę, że poradzimy sobie też z…

– Wyraziłem się jasno na ostatnim zebraniu.

– A ja to olałam.

Mariusz zbliżył się do biurka i spojrzał na prawniczkę z góry.

– Uważaj, żebym ja nie olał układu z Żelaznym – powiedział.

– Spróbuj.

– Gdybym to zrobił, wyleciałabyś jeszcze dzisiaj.

Mierzyli się wzrokiem, a Chyłce trudno było stwierdzić, na ile są to puste groźby, a na ile realna gotowość do działania. Nie miała złudzeń, że gdyby teraz powtórzono głosowanie nad usunięciem jej z kancelarii, przegrałaby sromotnie.

Nie miała niczego, czym mogłaby przekonać innych wspólników. Klejn sprawował wśród nich rząd dusz, a zajęcie miejsca Artura Żelaznego zacementowało jego pozycję.

Owszem, mógł w tej chwili zrobić wszystko.

– Zapieprzaj do konferencyjnej – zagrzmiał.

– Za moment.

– Teraz.

– Teraz tracę czas na rozmowę z tobą – odparła. – I utwierdzam się w przekonaniu, że powiedzenie „gadaj z dupą, to cię osra”, jest prawdą objawioną.

Klejn zdradzał jedynie powierzchowne emocje – dało się dostrzec irytację, ale przywodziła na myśl tę, którą się odczuwa, kiedy uporczywa mucha nie chce dać człowiekowi spokoju i wciąż wraca.

– I kto tam w ogóle jest? – zapytała Joanna.

– Mówiłem ci przez telefon.

– Niewykluczone. Tyle że nie słuchałam.

Ciche, mało znaczące westchnięcie.

– Rabant.

– Uuu…

– No właśnie – rzucił Mariusz głosem, który przy odpowiednich pokładach dobrej woli można by uznać za delikatnie pojednawczy. – Wiesz, że nie lubi czekać.

Owszem, wiedziała. I dlatego tak się pospieszyła – nie miała jednak zamiaru przyznawać tego przed Mariuszem.

– Na razie będzie musiał, bo mam inną sprawę.

– Nie, nie masz – odparł spokojnie Klejn. – Nie będziecie prowadzić niczego z Kordianem. Na zebraniu…

– Na zebraniu popchnąłeś piękną historyjkę o tym, że jesteśmy zbyt cennym kapitałem ludzkim, by marnować go na jedną sprawę, i że powinniśmy zajmować się oddzielnymi, dzięki czemu kancelaria…

– Wiem doskonale, co powiedziałem.

– To może jeszcze wyjaśnisz mi, jak to współgra z tym, że chcesz nas wyrzucić?

Mariusz zbliżył się powoli, a potem położył ręce na blacie.

– Dopóki działacie w granicach standardów zawodu, jesteście atutem – powiedział, powoli cedząc słowa. – Sęk w tym, że rzadko się w nich mieścicie. A wtedy stajecie się problemem.

Czekał na odpowiedź, ale Joanna nie miała zamiaru dłużej prowadzić tej konwersacji.

– Jeśli Kordian podpisał umowę z Brzostowską, będzie ją reprezentował – oznajmił Klejn. – Ale ty masz trzymać się od tego z daleka. Jeśli zobaczę, że tak nie jest, poddam pod głosowanie wniosek o usunięcie cię z kancelarii.

– Aha. Czyli muszę działać tak, żebyś nie zobaczył.

Wyprostował się i znów spojrzał na nią z góry, jak na marny puch, który należałoby uprzątnąć, ale z jakiegoś powodu jeszcze nie teraz.

– Naprawdę jeszcze się nie zorientowałaś, że wiem o wszystkim, co się tu dzieje? – odparł. – Ale próbuj szczęścia, jeśli chcesz.

Obrócił się i nie czekając na odpowiedź, ruszył na zewnątrz.

– Rabant wciąż czeka – oznajmił na odchodnym.

Nie pofatygował się nawet, żeby zamknąć za sobą drzwi, zakładając, że Joanna wyjdzie zaraz za nim. Słusznie. Paweł Rabant należał do najbardziej prestiżowych klientów, którzy nawet w najgorszych chwilach nie odwrócili się od Chyłki. A oprócz tego był jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów.

Jego twarz pojawiała się w kampaniach modowych najlepszych marek, brukowce prześcigały się w prześwietlaniu jego życia prywatnego, a ofert ról miał tyle, że mógł spokojnie przebierać.

Po jego wystąpieniu w dwóch międzynarodowych produkcjach Netflixa głośno mówiło się o tym, że teraz to on, a nie Piotr Adamczyk czy Tomasz Kot, jest najbardziej rozpoznawalną aktorską twarzą z Polski.

Był na topie i wszystko wskazywało na to, że będzie piął się dalej. Podobno miał dostać pierwszoplanowy angaż w adaptacji jakiegoś międzynarodowego bestsellera, ale Chyłka nie wczytała się w newsy na tyle, by wiedzieć, o co chodzi.

Krótko mówiąc, był to klient, który faktycznie nie powinien czekać.

Joanna wyszła z gabinetu i skierowała się w stronę sali konferencyjnej, dostrzegając na swojej drodze Żelaznego. Rozłożyła szeroko ręce i przywołała na twarz serdeczny uśmiech.

– Artur, skurwysynie – powitała go. – Chuj ci w dupę i na imię.

– Ciebie też miło widzieć.

– Stęskniłam się za tobą – rzuciła Joanna, nie zwalniając kroku.

– Mhm.

– Naprawdę. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy partner zarządzający łykał wszystko jak młody pelikan.

Żelazny tylko machnął ręką. A może coś odpowiedział, tylko Chyłka nie dosłyszała, skupiona już wyłącznie na tym, żeby nie wpaść na żadnego z szerszeni kłębiących się w korytarzu.

W końcu przepchnęła się do sali konferencyjnej. Zastała tam nie tylko Pawła Rabanta w wersji XXL, ale także jakiegoś drugiego mężczyznę, równie napompowanego. Obaj sprawiali wrażenie, jakby zamienili tlen na anaboliki.

– O cię chuj – rzuciła. – Trafiłam na jakiś konwent mięś­niaków? Co to jest, Kozakon?

Rabant prychnął cicho, a potem rzucił zdawkowe powitanie i wskazał wzrokiem swojego towarzysza.

– Mój trener – oznajmił.

– I czego cię uczy? Rzutu ciężarówką na odległość?

Paweł zerknął na stojącego obok faceta, przy którym Pudzian mógłby czuć się cokolwiek zagrożony.

– Wajcha, poczekaj na zewnątrz.

– Jasne – odparł mężczyzna i opuściwszy salę, zamknął za sobą drzwi.

Chyłka i Rabant usiedli przy stole, na którym ktoś postawił standardowy zestaw dla oczekującego klienta – trochę ciastek z mieszczącej się na dole Costy i kawę z kancelaryjnego ekspresu.

– Wajcha? – mruknęła Chyłka.

– Od nazwiska – odparł Paweł. – Swoją drogą, jakie teraz nosisz? Oryńska?

Joanna uniosła lekko brwi, oprócz tego jednak trwała w całkowitym bezruchu.

– Chyłka-Oryńska?

Po chwili spędzonej w absolutnej ciszy, zapewnianej przez skuteczną izolację sali, Rabant wreszcie zrozumiał, że nie doczeka się odpowiedzi.

– Jakkolwiek by było, przypuszczam, że wystarczy Chyłka – dodał.

Joanna skrzyżowała ręce na blacie.

– Powiesz mi, co tu robisz? – odezwała się.

– A nie chcesz najpierw wymienić się uprzejmościami?

– Nie – odparła szybko. – Nasłuchałam się już dziś wystarczająco dużo pierdzenia.

Paweł znów prychnął, doceniając tę bezpośredniość. Należał do jej ulubionych klientów, głównie ze względu na to, że równie dobrze mógłby być jej kumplem. Poza tym reprezentowała go już dość długo – zaczęli współpracę, jeszcze kiedy grywał w Klanach i innych tasiemcach, które zbliżały się do czterech tysięcy odcinków.

– Dobra – rzucił. – W takim razie konkret.

– Dawaj.

Też położył ręce na stole, a Joanna odniosła takie samo wrażenie, jak za każdym razem, kiedy się z nim widziała – że wszystko, co robi, jest aktorską grą. Zdawał się tego nie odnotowywać, zupełnie jakby nie mógł wyłączyć w sobie świadomości każdego swojego ruchu i mimiki.

– Pewna kobieta oskarży mnie o to, że się nad nią znęcałem.

– Aha.

– Fizycznie i psychicznie.

– I tak po prostu ci to zakomunikowała?

Rabant wzruszył masywnymi ramionami.

– Mam swoje sposoby, by o tym wiedzieć.

– W porządku – rzuciła obojętnie Chyłka. – Co to za kobieta?

– Moja eks.

– Jak dawna eks?

Paweł zmrużył oczy i zaczął mamrotać pod nosem, jakby prowadził skomplikowane operacje matematyczne na gigantycznych liczbach.

– Daj sobie spokój – poradziła Joanna.

Uśmiechnął się i skinął głową.

– To dość świeża sprawa.

– Jak bardzo świeża?

– A jakie to ma znaczenie? – spytał niechętnie Rabant.

– Takie, że z zakończonymi związkami jest jak z trupami – odparła Chyłka. – Bardzo świeży nie śmierdzi. Ten nieco mniej wali jak zgniłe jajo. Ale już taki mocno rozłożony mumifikuje się i właściwie nie wydziela żadnego zapachu.

Paweł podrapał się po czole, zdając się doceniać tę analogię.

– No to ten jest mniej więcej na środkowym etapie.

Niedobrze, skwitowała w duchu Chyłka. Jeśli rzeczywiście zrobił coś jakiejś kobiecie, to początkowy okres nie będzie dla niego najgorszy – ofiara pewnie dalej będzie w szoku, można by wtedy pojawić się z odpowiednią umową gwarantującą milczenie. Jeśli kobieta ze swoimi przeżyciami funkcjonuje już wybitnie długo, być może nie będzie chciała rozdrapywać starych ran. Ale taka pomiędzy jednym a drugim etapem może okazać się kłopotliwa.

– Długo byliście razem? – zapytała Joanna.

– Dwa lata.

– I co konkretnie ci zarzuca?

– Konkretnie nie wiem – odparł ze spokojem Paweł. – Cokolwiek sobie ubzdurała, jeszcze nie raczyła mnie o tym poinformować.

– Czyli wszystko zmyśliła.

– A jak ci się wydaje?

Chyłka miała dostatecznie dużo do czynienia z tym człowiekiem, by móc ocenić jego charakter. Raczej nie jawił się jako ktoś, kto mógłby podnieść rękę na kobietę czy znęcać się niefizycznie.

Reprezentowała go w sprawach typowo showbiznesowych – tam któryś brukowiec napisał jakiś paszkwil, tu ktoś wkroczył za daleko w jego sferę prywatności. Nie były to zbyt wielkie ani intratne sprawy, ale dla wszystkich w kancelarii było jasne, że płynąc na tak dużej fali wznoszącej, Rabant prędzej czy później przyciągnie kłopoty. A wtedy będzie dało się je spieniężyć.

– Myślisz, że jest pole do jakichś negocjacji? – odezwała się Joanna.

– Nie.

– Kategorycznie?

– Ta kobieta chce mnie zgnoić – odparł bez wahania. – Postawiła sprawę jasno.

– To znaczy?

– Oznajmiła, że złoży doniesienie na policję i że spotkamy się w sądzie.

– Jakich konkretnie słów użyła?

– Nie pamiętam – rzucił Paweł, a na jego twarzy zarysował się dyskomfort tak wyraźny, że nawet w niemym filmie byłby łatwo wyczuwalny.

– Nagrałeś to?

– Nie.

– Szkoda – odburknęła Joanna.

Zmierzył ją nieco niedowierzającym spojrzeniem.

– A ty nagrywasz swojego partnera? – spytał.

– Tylko jak jesteśmy w łóżku – odparła szybko Chyłka. – Ale mniejsza z nami, skupmy się na was.

– Jasne.

– Ma coś na poparcie swoich zarzutów?

– Niby co? – zapytał bezradnie Rabant, a potem podniósł się z krzesła i zaczął chodzić po pomieszczeniu. To także wyglądało jak scena kręcona w jednej z jego produkcji. – Nigdy jej nic nie zrobiłem.

– A jednak musi coś mieć, skoro grozi takimi konkretami. Chyba że tylko tak gada?

Paweł zatrzymał się, obrócony do niej tyłem. Przez szybę obserwował spieszących się gdzieś i przekrzykujących się prawników.

– Tak początkowo założyłem, bo to bez sensu – powiedział. – Ale jak mówiłem, teraz mam pewność, że wariatka nie odpuści.

Joanna nabrała głęboko tchu. Czyli jednak kroiła się sprawa sądowa równie głośna jak ta, którą poprowadzi Zordon. Ulubieniec krytyków filmowych i gazet stanie pod pręgierzem – mało kto będzie chciał przegapić takie widowisko.

– Dobra – rzuciła pod nosem Chyłka. – W takim razie muszę wiedzieć o wszystkim, do czego między wami doszło.

– Jasne.

– O wszystkim – podkreśliła. – Szczególnie jeśli nasrała ci na łóżko czy coś w tym stylu.

– Obawiam się, że to nie żadna Amber Heard.

– Szkoda – mruknęła Joanna. – Tam sprawa była dość łatwa.

– Aczkolwiek też chodzi o aktorkę.

Chyłki bynajmniej to nie dziwiło – dwuletni związek to już dość poważne zobowiązanie, a większość aktorów, których znała, władowywała się w nie tylko z innymi osobami tej profesji.

– Nigdzie o tym nie czytałam – zauważyła.

– Bo nie podaliśmy tego nigdy do wiadomości publicznej.

– To tak się da?

– Tylko jeżeli ktoś chce. Ale mało kto chce.

No tak, uznała w duchu Chyłka, przypominając sobie, że nawet osoby znajdujące się tak bardzo na świeczniku, jak Kuba Wojewódzki, potrafiły ukryć przed światem swoje partnerki. I to w sytuacji, kiedy te były w ciąży owocującej nie tylko latoroślą, ale także monstrualnym szumem medialnym.

– Znam ją? – spytała Joanna.

– Wątpię. Jest młodsza, dopiero wchodzi. Ma niewielką rolę w popołudniowym serialu na Polsacie.

– Czyli chce się wybić na głośnym procesie.

– Prawdopodobnie tak – przyznał ciężko Rabant, wciąż nie odwracając się do Joanny. – I w erze MeToo pewnie jej się to uda, a ja zostanę odmalowany jako ten zły.

Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, Paweł wreszcie obejrzał się przez ramię.

– Ta era już dawno zmierzcha – odparła Joanna. – Kevin Spacey wraca do grania, Bill Cosby wyszedł z więzienia z unieważnionym wyrokiem, a gdyby Epstein umiał zmartwychwstać, to pewnie urządzałby nowe imprezy dla świata gwiazd na swojej wyspie.

– Cóż…

– A Manson? – ciągnęła Chyłka. – Po tych oskarżeniach Evan Rachel Wood powinien zniknąć pod ziemią, tymczasem wypuścił album jakby nigdy nic. A nie chodziło o same oskarżenia, HBO zrobiło na ten temat pełnokrwisty dokument.

Rabant oparł się plecami o szklaną szybę i wsunął ręce do kieszeni spodni. Chyłka nie była pewna, czy jej klient kojarzy wszystkie te sprawy – miał dość krytyczne podejście do newsów, mediów społecznościowych i ogólnego pędu informacyjnego. Wyłączał się z niego czasem na kilka dni, a bywało, że na długie tygodnie, kiedy kręcił jakiś film lub serial.

– W nieciekawym towarzystwie mnie umieszczasz – odezwał się.

– Nigdzie cię nie umieszczam. Po prostu mówię ci, jak jest. Oglądałeś ten proces przeciwko Heard?

– Jakieś urywki na YouTubie.

Joanna podniosła się i przysiadła na stole, naprzeciwko swojego klienta.

– To powinno wystarczyć, żebyś zobaczył, że publika i media były po stronie Deppa – zauważyła. – Jeszcze parę lat temu to by nie przeszło. Nieważne, jakie miny stroiłaby ta kobieta i jak bardzo jej zeznania nie trzymałyby się kupy. Wygrywałaby każdą rozprawę, a on byłby skończony.

– W pewnym sensie był.

– Hę?

– Stracił gigantyczną rolę i jeszcze większe pieniądze, zanim w ogóle ją pozwał – oznajmił ciężko Rabant. – I obawiam się, że tu dojdzie do takiej samej sytuacji.

Chyłka zmrużyła oczy. Właściwie mogła sobie wyobrazić, że urażona młoda aktorka będzie chciała odgryźć się za to, że jej partner zakończył związek, tym samym przekreślając jej nadzieję, by wypłynąć dzięki jego popularności.

– Mam propozycję lead role w głośnej ekranizacji na Netflixie. I to nie polskim.

– Słyszałam. Jesteś już po castingu?

– Prawie. Niedługo mają robić zdjęcia próbne, ale producenci twierdzą, że rola jest już praktycznie moja.

Nie brzmiało to, jakby się przechwalał. Przeciwnie, jego ton był wręcz żałobny, jakby już stracił tę perspektywę.

– Wszystko pójdzie w chuj, jak tylko moja eks uderzy do mediów.

– A sądzisz, że to zrobi?

– Jeszcze zanim skieruje się na komendę.

Chyłka przez moment się wahała.

– Jeśli tak, to odpowiednio ogramy to w sądzie i zapłaci co do eurocenta utraconych korzyści – powiedziała. – Ale musimy też zastanowić się nad czymś innym.

– Znaczy?

– Jeśli masz stuprocentową pewność, że pójdzie na policję, to możemy zadziałać prewencyjnie.

– W jaki sposób?

– Jak tylko chlapnie coś na ten temat publicznie, pozwiemy ją. Przepisów do wyboru będziemy mieć aż nadto, a w dodatku wystąpimy o zabezpieczenie.

– I?

– I jak dobrze pójdzie, nie będzie mogła latać po mediach i przedstawiać swojej wersji jako prawdy objawionej.

– A jak źle?

– To tylko dodatkowo nagłośnimy sprawę.

– Wolałbym tego uniknąć, bo naprawdę…

– Po cichu raczej tego nie załatwisz – zauważyła Joanna, nie chcąc tracić czasu na mrzonki.

– Ja może nie – przyznał Rabant. – Ale może tobie uda się przemówić jej do rozsądku.

Chyłka lekko się uśmiechnęła, bo dokładnie wiedziała, jaki podtekst kryje się w tej propozycji.

– Zasady etyki adwokackiej zabraniają mi grozić komukolwiek sankcjami karnymi – oznajmiła.

– Oczywiście.

– Ale fakt faktem, mogę zamienić z nią parę słów.

Paweł wyglądał na usatysfakcjonowanego, wydawało się jednak, że pokłada w Joannie zbyt dużą nadzieję. Jeśli tamta kobieta była naprawdę zawzięta, nawet najbardziej wiarygodne konsekwencje na nic się nie zdadzą.

– Jak ona się nazywa?

– Judyta Szynkiewicz.

– Świetnie – burknęła Chyłka. – Wygląda na to, że każdy będzie miał swoją Judytę.

– Co?

– Nic – odparła szybko.

Powtórka z rozrywki z Aśkanną, ale trudno. Trzeba będzie jedną nazwać inaczej. Judyta Zordona była pierwsza, to niech ta, która jej przypadła, zostanie Szynką. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że dla ułatwienia komunikacji będzie to konieczne.

Wszak będą wymieniać się informacjami na temat prowadzonych spraw, wspierać się wzajemnie i najzwyczajniej w świecie sobie pomagać, układając linie obrony i odpowiednią argumentację na sale sądowe.

A przynajmniej tak sądziła Joanna aż do momentu, kiedy miała możliwość zamienić słowo z Oryńskim. Jej spotkanie dobiegło końca nieco później, więc to ona zjawiła się u niego w gabinecie. Ledwo jednak zadała pytanie na temat Brzostowskiej, zorientowała się, że coś jest nie tak.

– Nie mogę o tym rozmawiać – powiedział Kordian.

– A ja nie mogę dzielić życia z kimś, kto ma intelekt na poziomie ślimaka mariańskiego, mimo to jakoś daję radę.

– Mówię poważnie.

– Ja też – zastrzegła Joanna. – To najgłębiej żyjąca ryba na…

– Chyłka – uciął Zordon. – Naprawdę nie mogę.

Patrzyła na niego nieruchomym wzrokiem, czekając, aż oznajmi, że tylko sobie dworuje. Kordian jednak nie odezwał się słowem.

 

4

 

Hard Rock Cafe, ul. Złota

 

 

Reakcję Joanny właściwie udało mu się przewidzieć bez trudu, więc Oryński nawet nie protestował, kiedy złapała go za rękę, a potem wyciągnęła na korytarz. Miał świadomość, gdzie się skierują i co zamówią, jeszcze zanim opuścili Skylight.

Kiedy łosoś i wołowina trafiły na stół, Chyłka spojrzała na męża znacząco. Przeżuwała w milczeniu, czekając. I ewidentnie nie miała zamiaru pierwsza się odzywać.

– Chodzi o tajemnicę adwokacką – powiedział w końcu Kordian.

Przypatrywała mu się z ciekawością, jakby właśnie odkryła inny, nowy gatunek, który egzystuje jeszcze poniżej tego z Rowu Mariańskiego.

– Ona nie ma między nami zastosowania – zauważyła.

– W tym wypadku musi mieć.

– Bo?

– Bo ja jestem dzięki niej chroniony, ale ty nie.

Na tym etapie powinna dopowiedzieć sobie resztę i uznać, że dowiedział się o czymś, o czym nie powinien. W jego wypadku ta wiedza była obwarowana przepisami gwarantującymi utrzymanie tego w tajemnicy – w jej wprost przeciwnie.

Nie reprezentowała Brzostowskiej, nie miała podpisanej z nią żadnej umowy. Wszystko, co wyciągnęłaby z Kordiana, byłoby zagrożone ujawnieniem. Wystarczy, że któryś prokurator wezwałby ją na miejsce dla świadków i przesłuchał pod przysięgą. Nie mogłaby zachować dla siebie właściwie niczego.

Oryński miał świadomość, że nie musi jej tego oznajmiać.

– Czyli co? – rzuciła Chyłka. – Nie będziemy nawet gadać o sprawie?

– A mamy wyjście?

Joanna szybko przeżuła kawałek mięsa, a potem odłożyła sztućce i głośno westchnęła.

– Co takiego mogła ci powiedzieć, bakłażanie?

W automatycznym odruchu Kordian otworzył usta, ostatecznie jednak się nie odezwał. Owszem, chciał nakreślić wszystko, co usłyszał od Judyty. Chciał poznać zdanie Joanny na ten temat, a ponad wszystko czuł zwyczajną potrzebę, by podzielić się z nią informacjami.

I tak by postąpił, gdyby nie to, co powiedziała Judyta. Przyznanie się do zabójstwa przed swoim obrońcą miało sens o tyle, że powinien mieć wszystkie informacje, szczególnie takie.

Oryński wzdrygnął się, przypominając sobie lekki ton, którym operowała Brzostowska, gdy mu o tym mówiła. Nie podała wiele szczegółów. Stwierdziła, że był to wypadek, a ciało jest w takim miejscu, że nigdy nie zostanie znalezione.

– Dobra – rzuciła Chyłka. – Powiedz mi tyle, ile możesz.

– Nie wiem, czy w tej sytuacji to…

– Ja wiem za ciebie – ucięła. – To dobry pomysł.

Niechętnie odkroił kawałek ryby, ale zostawił ją na talerzu.

– Wyjaśniła swoje dziwne podejście? – dorzuciła Joanna. – Ten cały spokój i zachowywanie się, jakby nigdy nic?

– Tak.

Chyłka wykonała pospieszający ruch ręką, a Oryński płytko nabrał tchu.

– Twierdzi, że się naćpała – oznajmił. – Bierze anty­depresanty, od kiedy…

Od kiedy porzucił ją ojciec dziecka, dokończył w duchu Kordian. Ten sam, którego później zabiła.

Cholera, rozpoczęcie jakiegokolwiek wątku będzie wiązało się z niechybnym dotarciem do granicy, której nie mógł przekraczać. Dlatego jakakolwiek rozmowa na temat sprawy wydawała się chybionym pomysłem.

– Doprawiła się opiatami – dodał.

– Legalnymi?

– Nie. Przyjęła trochę heroiny.

Joanna pokiwała głową w zamyśleniu.

– To by miało sens – odparła. – W połączeniu z lekami poziom dopaminy musiał tak wystrzelić, że zamiast pogrążyć się w histerii, osiągnęła błogi spokój. Ale musiała nieźle dobrać dawkę, żeby nie przesadzić i nie wprawić się w stan euforii i haju.

– No tak.

– Względnie łże jak pies.

– Względnie – przyznał Oryński.

Chyłka zmrużyła oczy, wyraźnie niezadowolona ze zdawkowych odpowiedzi i tego, że Kordian zachowuje się, jakby manewrował po polu minowym.

– Na co to twoim zdaniem wygląda? – zapytała.

– Sam nie wiem.

– To wysil swoją imitację intelektu.

Oryński upił łyk wody, starając się sprowadzić myśli na właściwe tory. Prawda była taka, że od kiedy opuścił mieszkanie Judyty, zastanawiał się nie nad tym, nad czym powinien. Jego rozważania krążyły wokół tego, że z taką łatwością przyznała się do zabójstwa partnera. I że nie będzie mógł podzielić się tym z Chyłką.

Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległ się dzwonek jego telefonu. Wyciągnął go i skrzywił się, patrząc na wyświetlacz.

– Klejn – oznajmił.

– Odbierz. Inaczej liczbą telefonów zawstydzi najbardziej upierdliwego telemarketera.

Kordian przesunął palcem po ekranie i przyłożył telefon do ucha.

– Gdzie jesteś? – rzucił od razu partner zarządzający.

Udzielenie niemijającej się z prawdą odpowiedzi wydawało się mało roztropne.

– U siebie – odparł Oryński.

– Przed chwilą kogoś wysłałem do twojego gabinetu.

– Musiałem nie słyszeć pukania.

– To może lepiej usłyszysz to: zapierdalaj z powrotem do kancelarii i staw się u mnie w gabinecie. Natychmiast.

Zanim Kordian zdążył odpowiedzieć, szef się rozłączył. Chyłka posłała mu pełne współczucia spojrzenie.

– Czarujący jak ksiądz na rekolekcjach w przedszkolu?

– Chyba nie ma czegoś takiego.

– Ale gdyby było, to z pewnością okazaliby się wyjątkowo czarujący.

Oryński zerknął zrezygnowany na swojego łososia.

– Weźmiesz mi na wynos?

– No przecież nie zjem – odparła Joanna, a potem wskazała mu wzrokiem wyjście z Hard Rocka.

Opuścił restaurację szybkim krokiem, by zachować choćby cień pozorów, że w godzinach pracy faktycznie był w kancelarii. Kiedy stawił się w gabinecie Klejna, nie ulegało jednak wątpliwości, że potrzebował podejrzanie dużo czasu.

Usiadł przed biurkiem, czekając, aż Mariusz podniesie wzrok znad laptopa. Kiedy w końcu to zrobił, Kordian miał wrażenie, że czegokolwiek szef od niego chce, zamierza załatwić to jak najszybciej.

– Wiem, że za czasów Żelaznego robiliście sobie, co wam się żywnie podobało – podjął. – Ale teraz to się zmieni.

– Mhm.

– Koniec z tymi wyjściami do Hard Rocka i Costy na dole.

– Jak mówiłem, byłem…

– Daj sobie spokój – uciął Klejn. – Każdy tu doskonale wie, że przesiadujecie tam godzinami.

Oryński przysunął się do biurka, by zamanifestować, że nie boi się konfrontacji.

– Zazwyczaj omawiamy tam sprawy, więc…

– Tym razem nie macie czego.

Kordian ledwo zauważalnie skinął głową, jakby celowo doprowadził rozmowę właśnie do tego wątku.

– Niestety – przyznał. – A szkoda, bo przydałaby mi się pomoc Chyłki.

– Wciąż? Wydawało mi się, że praktykujesz prawo już wystarczająco długo, żeby radzić sobie samemu.

– Tak, ale to będzie wyjątkowo głośna sprawa. I mogą pojawić się dodatkowe oskarżenia.

– Jakie znowu oskarżenia?

Oryński wzruszył ramionami, nie zamierzając udzielać odpowiedzi. Prawda była taka, że nie miał pojęcia, czy fakt zabójstwa wyjdzie na jaw. Judyta wprawdzie ani trochę się tym nie przejmowała, ale leki i opiaty z pewnością robiły swoje.

– Mniejsza z tym, poradzisz sobie.

– Poradzę, ale…

– Żadnych „ale” – uciął Klejn. – Poza tym Chyłka prowadzi inną sprawę.

– Zniesławienie i roszczenie zabezpieczające? – jęknął Kordian. – Załatwi to szybciej niż Ukraińcy ruskie wojska pod Kijowem.

– Nie w tym wypadku.

– Bo?

– Bo to duża sprawa. W grę mogą wchodzić miliony dolarów, a nazwisko Rabanta może pojawić się w niekorzystnym świetle nie tylko w polskiej prasie.

Oryński nie miał jeszcze okazji porozmawiać z Joanną o konkretach, zdążyła zaledwie nakreślić mu, kogo będzie broniła i przed czym. Nie brzmiało to jak coś, co całkowicie ją zaabsorbuje.

– Tak czy inaczej to bez znaczenia – oznajmił Mariusz, a potem sięgnął do szuflady biurka.

Wyjął z niej cienką teczkę i rzucił ją na biurko tak, by siłą rozpędu dotarła do Oryńskiego. Ten złapał ją w ostatniej chwili, nim spadła na podłogę.

– Co to jest?

– Pomoc, o którą prosiłeś.

– Hm?

Otworzył teczkę i zobaczył CV ze zdjęciem jakiegoś młodego mężczyzny. Nie poznawał twarzy, wydawało mu się, że nikt taki nie pracuje w Żelaznym & McVayu.

– Poznaj swojego aplikanta – oznajmił Mariusz.

– Co proszę?

– Zostaniesz jego patronem.

– Ja? Patronem?

Klejn obojętnie pokiwał głową.

– Zaraz… – zaczął Kordian.

– Najwyższa pora – przerwał mu partner zarządzający. – Aplikantów jest cała chmara, twoi koledzy mają po kilku naraz, a ty żadnego.

Oryński wlepił wzrok w zdjęcie gościa, który wyglądał, jakby jeszcze nie zdążył skończyć studiów. Naprawdę miał dostać go jako aplikanta? Właściwie zupełnie się nad tym nie zastanawiał, nie wiedział nawet, że ma już odpowiedni staż do zostania patronem.

Kiedyś należało przepracować jako adwokat przynajmniej dziesięć lat, w uzasadnionych przypadkach ten pułap mógł być obniżony do pięciu. Teraz jednak prawo wymagało jedynie trzech – co było dość zrozumiałe przynajmniej pod tym względem, że liczba aplikantów rosła jak szalona.

Kordian w końcu przesunął wzrokiem po tym, co znajdowało się w CV. Studia na UW ukończone z wyróżnieniem, sporo praktyk w międzynarodowych kancelariach. Chłopak załapał się zarówno do Dentonsa, jak i DZP. Był też przez jakiś czas w