Wewnętrzna dobroć - Dr Becky Kennedy - ebook + audiobook

Wewnętrzna dobroć ebook i audiobook

Dr Becky Kennedy

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Bestseller „New York Timesa”

A co, gdyby założyć, że i my, i nasze dzieci jesteśmy z natury dobrzy?

Na przestrzeni ostatnich kilku lat dr Becky Kennedy wywołała rewolucję. Magazyn „Time” okrzyknął ją „wyrocznią dla rodziców pokolenia Y”, a miliony ludzi zmęczonych stosowaniem się do rad, które nie działają, przyjęły jej wzmacniające i skuteczne podejście: model, w którym priorytetem jest tworzenie więzi z dziećmi, a nie korygowanie ich postępowania.

Metody skupiające się na kształtowaniu pożądanych zachowań nie rozwijają umiejętności życiowych ani nie uwzględniają potrzeb emocjonalnych dzieci. Dodajcie do tego bagaż psychiczny związany z wychowaniem, które odebrali sami rodzice, a zrozumiecie, dlaczego tak wielu opiekunów czuje się zagubionych, wypalonych i zaniepokojonych, że zawodzi swoich podopiecznych.

Dr Becky dzieli się swoją filozofią rodzicielstwa, jednak nie zostawia czytelników z suchą teorią: rozważa konkretne scenariusze, bierze pod uwagę potknięcia, rodzicielskie frustracje oraz ekstremalne zachowania dzieci (tak, również kopanie, krzyczenie, gryzienie i rzucanie przedmiotami) i przedstawia szereg możliwych wyjść z nawet najbardziej skomplikowanych sytuacji. Co ważne, dbania o siebie uczy też samych rodziców, pokazując, jak pracować z własnymi emocjami, by stawać się dla dziecka prawdziwym oparciem.

W momentach, w których rodzicom brakuje wytrzymałości i zasobów, mądre słowa i wnikliwe spostrzeżenia dr Becky stanowią skarbnicę praktycznych rozwiązań i niezbędne wsparcie. Wewnętrzna dobroć to książka, której wszyscy teraz potrzebujemy i która będzie naszym przewodnikiem jeszcze przez długie lata.

Reshma Saujani, założycielka Girls Who Code

Ostrzegam: przeczytanie tej książki może uczynić cię lepszym rodzicem. Niezależnie od tego czy masz trudności z uspokojeniem swojego dwulatka, czy starasz się dotrzeć do zamkniętego w sobie nastolatka, Becky Kennedy jest krynicą wiedzy. Udaje się jej zachować równowagę między podążaniem za najlepszymi rodzicielskimi instynktami a ponownym przemyśleniem tych najgorszych reakcji.

Adam Grant, autor bestsellera Leniwy umysł

Dr Becky dostarcza solidnych argumentów na to, że rozwój osobisty i rozwój dziecka idą w parze, i pomaga czytelnikom osiągnąć jedno i drugie. Sfrustrowani rodzice z pewnością nie pożałują czasu poświęconego na tę książkę.

„Publishers Weekly”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 29 min

Lektor: Magda Karel
Oceny
4,8 (10 ocen)
8
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nerlstka_jag

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, którą powinien przeczytać każdy rodzic, aby lepiej zrozumieć siebie i swoje dziecko.
00
pauli1207

Nie oderwiesz się od lektury

To książka parentingowa, która najbardziej do mnie przemówiła.
00
Wiligalska

Nie oderwiesz się od lektury

Obowiazkowa lektura dla kazdego rodzica
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału Good In­side. A Gu­ide to Be­co­ming the Pa­rent You Want to Be
Prze­kład KA­MILA SLA­WIN­SKI
Wy­dawca KA­TA­RZYNA RUDZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca DO­MI­NIKA PO­PŁAW­SKA
Re­dak­cja GRA­ŻYNA MA­STA­LERZ
Ko­rekta HE­LENA PIE­CUCH
Kon­cep­cja okładki ERICA BEL­SKY
Pro­jekt okładki JEN­NI­FER ROZ­BRUCH
Ad­ap­ta­cja pro­jektu okładki ANNA POL
Opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficzne, ła­ma­nie, ko­rekta ANNA HEG­MAN
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK
Ilu­stra­cja na okładce © Eiko Ojala
Co­py­ri­ght © 2022 by Re­becca Ken­nedy. All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ka­mila Sla­win­ski Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2024
War­szawa 2024 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67996-07-5
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­wój wy­maga trzech rze­czy: mo­ty­wa­cji, na­uki i kon­tak­tów z in­nymi ludźmi. Się­ga­jąc po tę książkę, udo­wad­nia­cie, że ma­cie za­równo mo­ty­wa­cję, jak i chęć do na­uki. Je­śli zaś cho­dzi o kon­takty z in­nymi... ofe­ruję wam spe­cjalną zniżkę na do­stęp do por­talu Good In­side – je­dy­nej plat­formy, na któ­rej mo­że­cie się uczyć, dzie­lić do­świad­cze­niami i ro­bić po­stępy wspól­nie z in­nymi ro­dzi­cami wy­zna­ją­cymi te same war­to­ści. Żeby do­wie­dzieć się wię­cej, ze­ska­nuj kod QR: do­łącz do nas, nie mogę się do­cze­kać!

Good In­side. A Gu­ide to Be­co­ming the Pa­rent You Want to Be

Imiona i ce­chy iden­ty­fi­ka­cyjne nie­któ­rych osób zo­stały zmie­nione, aby chro­nić ich pry­wat­ność.

Mę­żowi, który jest moją ży­ciową ko­twicą, i moim dzie­ciom, od któ­rych na­uczy­łam się wię­cej, niż sama zdo­łam je na­uczyć.

Wpro­wa­dze­nie

• „Pani dok­tor, mój pię­cio­la­tek prze­cho­dzi fazę by­cia nie­zno­śnym dla sio­stry, nie­grzecz­nym wo­bec nas i awan­tu­ro­wa­nia się w szkole. Nie wiemy, co ro­bić. Może nam pani po­móc?”

• „Pani dok­tor, dla­czego moje dziecko, które na­uczyło się ko­rzy­stać z to­a­lety, na­gle sika gdzie po­pad­nie? Pró­bo­wa­li­śmy sys­temu na­gród i kar, ale nic się nie zmie­niło. Może nam pani po­móc?”

• „Pani dok­tor, mój dwu­na­sto­la­tek w ogóle mnie nie słu­cha, do­pro­wa­dza mnie to do szału. Może mi pani po­móc?”

Tak. Mogę po­móc. Ra­zem wy­my­ślimy, jak to zrobić.

Od wielu lat pro­wa­dzę wła­sną prak­tykę jako psy­cho­lożka kli­niczna. Ro­dzice zwra­cają się do mnie o po­moc w roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów, które spra­wiają, że czują się sfru­stro­wani, wy­czer­pani, po­zba­wieni na­dziei. Mimo że po­zor­nie każda sy­tu­acja jest inna – bez­czelny pię­cio­la­tek, ma­luch co­fa­jący się w roz­woju w kwe­stii to­a­lety, zbun­to­wany na­sto­la­tek – wszy­scy ro­dzice kie­rują się tym sa­mym pra­gnie­niem: chcą so­bie z nią po­ra­dzić jak naj­le­piej. W grun­cie rze­czy sły­szę za­wsze to samo: „Wiem, ja­kim ro­dzi­cem chcę być, ale nie wiem, jak to osią­gnąć. Pro­szę mi po­móc speł­nić moje pra­gnie­nie”.

W trak­cie se­sji sta­ram się ana­li­zo­wać z ro­dzi­cami trudne za­cho­wa­nia ich dzieci. Wska­zują one, co spra­wia dziecku – a cza­sem na­wet ca­łej ro­dzi­nie – kło­pot. Zbli­ża­jąc się do sedna tych pro­ble­mów, le­piej po­zna­jemy dziecko, do­wia­du­jemy się, ja­kie ma po­trzeby, ja­kich umie­jęt­no­ści mu bra­kuje, od­kry­wamy, co wpływa na za­cho­wa­nia ro­dzi­ców, z czym mo­gli­by­śmy so­bie ra­dzić le­piej. I w końcu za­miast py­tać: „Co jest nie tak z moim dziec­kiem i jak je na­pra­wić?”, za­czy­namy się za­sta­na­wiać: „Moje dziecko zmaga się z trud­no­ściami. Jak mogę mu po­móc?” i osta­tecz­nie mam na­dzieję: „Czego ja mogę się na­uczyć z tej sy­tu­acji?”.

Pra­cu­jąc z ro­dzi­cami, po­ma­gam im w prze­cho­dze­niu od roz­pa­czy i fru­stra­cji do na­dziei, po­czu­cia, że mogą coś zro­bić, a na­wet do au­to­re­flek­sji – a wszystko to bez opie­ra­nia się na stra­te­giach wy­cho­wa­nia dzieci, które są po­wszech­nie pro­mo­wane. Nie przy­ła­pie­cie mnie na do­ra­dza­niu, żeby w re­ak­cji na bu­dzące za­strze­że­nia za­cho­wa­nie za­my­kać dziecko w po­koju, pro­wa­dzić ta­belę z punk­tami za do­bre za­cho­wa­nie, ka­rać, na­gra­dzać czy igno­ro­wać. Co w ta­kim ra­zie za­le­cam? Przede wszyst­kim mu­simy po­jąć, że za­cho­wa­nie to tylko wierz­cho­łek góry lo­do­wej, a pod po­wierzch­nią kryje się cały we­wnętrzny świat dziecka. Bła­ga­jący, że­by­śmy go zro­zu­mieli.

ZRÓBMY COŚ INA­CZEJ

W trak­cie stu­diów dok­to­ranc­kich z psy­cho­lo­gii kli­nicz­nej na Uni­wer­sy­te­cie Co­lum­bia pro­wa­dzi­łam te­ra­pię za­bawą. Uwiel­bia­łam pra­co­wać z dziećmi, ale fru­stro­wało mnie, że mam je­dy­nie spo­ra­dyczny kon­takt z ich ro­dzi­cami – chcia­łam roz­ma­wiać i z jed­nymi, i z dru­gimi. W tym sa­mym cza­sie pro­wa­dzi­łam także se­sje z do­ro­słymi klien­tami i za­czy­nała mnie fa­scy­no­wać pewna wy­raźna za­leż­ność: do­ro­śli do­kład­nie wie­dzą, co w ich dzie­ciń­stwie po­szło nie tak. Po­tra­fią wska­zać sy­tu­acje, w któ­rych nie za­spo­ko­jono ich po­trzeb, albo za­cho­wa­nia, które były zi­gno­ro­wa­nym wo­ła­niem o po­moc. Uświa­do­mi­łam so­bie, że je­śli przyj­rzę się temu, czego ci do­ro­śli po­trze­bo­wali, ale nie otrzy­mali, będę mo­gła wy­ko­rzy­stać tę wie­dzę w pracy z dziećmi i ro­dzi­nami.

Kiedy otwo­rzy­łam wła­sny ga­bi­net, pra­co­wa­łam wy­łącz­nie z do­ro­słymi. Pro­wa­dzi­łam te­ra­pię i kon­sul­ta­cje dla ro­dzi­ców. Gdy sama zo­sta­łam matką, za­czę­łam czę­ściej do­ra­dzać ro­dzi­com, za­równo pod­czas se­sji in­dy­wi­du­al­nych, jak i co­mie­sięcz­nych spo­tkań grupy wspar­cia. W końcu za­pi­sa­łam się na kurs re­kla­mo­wany jako „po­party do­wo­dami na­uko­wymi” i speł­nia­jący „naj­wyż­sze stan­dardy”, je­śli cho­dzi o po­dej­ście do dys­cy­pliny i nie­po­ko­ją­cych za­cho­wań dzieci. Me­tody, któ­rych tam uczono, wy­glą­dały na lo­giczne i ja­sne: przy­swo­iłam so­bie za­sady do dzi­siaj za­le­cane przez eks­per­tów od wy­cho­wy­wa­nia dzieci. Ukoń­czy­łam ten kurs z prze­ko­na­niem, że po­zna­łam do­sko­nały sys­tem, po­zwa­la­jący tłu­mić nie­po­żą­dane za­cho­wa­nia i za­chę­cać do tych pro­spo­łecz­nych – czyli w grun­cie rze­czy ta­kich, które kształ­tują w dzie­ciach ule­głość i są ko­rzystne dla ro­dzi­ców. Po kilku ty­go­dniach do­tarło do mnie, że kie­ru­jąc się tymi za­sa­dami, czuję się okrop­nie. Za każ­dym ra­zem, gdy sły­sza­łam wła­sny głos pod­su­wa­jący in­nym te „po­parte do­wo­dami na­uko­wymi” wska­zówki, ro­biło mi się nie­do­brze. Nie mo­głam się po­zbyć po­dej­rze­nia, że po­dej­ście, które za­le­cam – i któ­rego z pew­no­ścią nie oce­ni­ła­bym do­brze, gdyby ktoś sto­so­wał je wo­bec mnie – nie może być wła­ści­wym po­dej­ściem do dzieci.

Ow­szem, z punktu wi­dze­nia lo­giki te me­tody były sen­sowne, ale ich sto­so­wa­nie miało na celu eli­mi­no­wa­nie „złego” za­cho­wa­nia i wy­mu­sza­nie po­słu­szeń­stwa kosz­tem re­la­cji mię­dzy ro­dzi­cem a dziec­kiem. Na przy­kład: żeby skło­nić dziecko do zmiany za­cho­wa­nia, na­le­żało je za­mknąć w po­koju... ale prze­cież w ten spo­sób dziecko zo­sta­wało samo wła­śnie wtedy, kiedy naj­bar­dziej po­trze­bo­wało ro­dzi­ców. Gdzie tu miej­sce na... no cóż: by­cie osobą?

Oto co so­bie uświa­do­mi­łam: to „po­parte do­wo­dami na­uko­wymi” po­dej­ście opie­rało się na za­sa­dach be­ha­wio­ryzmu, teo­rii kła­dą­cej na­cisk na ob­ser­wo­walne re­ak­cje, nie zaś na nie­da­jące się za­uwa­żyć stany psy­chiczne, ta­kie jak uczu­cia, my­śli, po­pędy. Be­ha­wio­ryzm fa­wo­ry­zuje kształ­to­wa­nie za­cho­wań kosz­tem ro­zu­mie­nia ich. Z be­ha­wio­ry­stycz­nego punktu wi­dze­nia za­cho­wa­nie to kom­pletny ob­raz, a nie wy­raz le­żą­cych u jego pod­staw nie­za­spo­ko­jo­nych po­trzeb. Zro­zu­mia­łam, dla­czego te „po­parte do­wo­dami na­uko­wymi” me­tody wy­da­wały mi się ta­kie złe: nie wy­ma­gały od­róż­nia­nia sy­gnału (czyli tego, co fak­tycz­nie dzieje się z dziec­kiem) od szumu in­for­ma­cyj­nego (czyli za­cho­wa­nia). Tym­cza­sem nie cho­dzi nam o to, żeby kształ­to­wać za­cho­wa­nia dzieci. Na­szym za­da­niem jest wy­cho­wa­nie lu­dzi.

Nie mo­głam prze­stać o tym my­śleć. Wie­dzia­łam, że musi ist­nieć me­toda pracy z ro­dzi­nami, która za­pew­nia ocze­ki­wane wy­niki, ale nie wy­maga po­świę­ce­nia re­la­cji dziecka z ro­dzi­cem. Za­bra­łam się więc do ro­boty: sta­ra­łam się do­wie­dzieć wszyst­kiego o przy­wią­za­niu, uważ­no­ści i sys­te­mie we­wnętrz­nej ro­dziny – o wszel­kich po­dej­ściach teo­re­tycz­nych, które miały wpływ na moją prak­tykę – i prze­kształ­cić idee w me­todę pracy z ro­dzi­cami, która by­łaby kon­kretna, przy­stępna i zro­zu­miała.

Oka­zuje się, że je­śli prze­sta­niemy dą­żyć do kon­se­kwen­cji, a za­czniemy do bli­sko­ści, wcale nie zre­zy­gnu­jemy z kon­tro­lo­wa­nia swo­ich dzieci. Mimo że uni­kam za­my­ka­nia w po­koju, wy­mie­rza­nia kar, wy­cią­ga­nia kon­se­kwen­cji czy igno­ro­wa­nia, nie je­stem ani matką chwiejną, ani taką, która na wszystko po­za­wala. Za­le­cam wy­zna­cza­nie wy­raź­nych gra­nic, za­cho­wy­wa­nie ro­dzi­ciel­skiego au­to­ry­tetu i by­cie prze­wod­ni­kiem, na któ­rym można po­le­gać, a przy tym za­cho­wy­wa­nie do­brych re­la­cji opar­tych na za­ufa­niu i sza­cunku.

GŁĘ­BO­KIE PRZE­MY­ŚLE­NIA, PRAK­TYCZNE SPO­SOBY (I JAK KO­RZY­STAĆ Z TEJ KSIĄŻKI)

Pra­cu­jąc z mo­imi klien­tami, czę­sto po­wta­rzam, że prak­tyczne spo­soby szu­ka­nia roz­wią­zań mogą sprzy­jać głę­bo­kiemu uzdro­wie­niu. Wiele spo­so­bów wy­cho­wy­wa­nia dzieci wy­maga od ro­dzi­ców, żeby wy­brali jedno z dwojga: albo skło­nili dziecko do lep­szego za­cho­wa­nia kosz­tem re­la­cji z nim, albo sku­pili się na re­la­cji, nie za­wra­ca­jąc so­bie głowy za­cho­wa­niem. Sto­su­jąc spo­soby opi­sane w tej książce, ro­dzice będą mo­gli na­uczyć dzieci za­cho­wy­wać się do­brze, a za­ra­zem czuć się do­brze. Po­zwoli im to wzmoc­nić re­la­cję z dziec­kiem, a jed­no­cze­śnie spra­wić, żeby współ­pra­co­wało i za­cho­wy­wało się le­piej.

Fun­da­men­talne dla mo­jej me­tody prze­ko­na­nie o słusz­no­ści przy­wo­ła­nego wy­żej po­glądu znaj­duje od­zwier­cie­dle­nie w więk­szo­ści za­le­ceń, o któ­rych prze­czy­ta­cie w tej książce. Opie­ram się na teo­rii, ale pod­po­wia­dam wiele kon­kret­nych roz­wią­zań. Ba­zuję na fak­tach na­uko­wych, ale nie od­rzu­cam kre­atyw­no­ści i in­tu­icji. Jako prio­ry­tet wska­zuję tro­skę ro­dzi­ców o sa­mych sie­bie i o do­bro dziecka. Klienci przy­cho­dzą do mnie w po­szu­ki­wa­niu spo­so­bów na to, żeby ich dzieci za­cho­wy­wały się le­piej, ale od­cho­dzą z czymś wię­cej: za­czy­nają ro­zu­mieć emo­cje, które leżą u pod­staw za­cho­wań. Zdo­by­wają rów­nież umie­jęt­no­ści po­zwa­la­jące wy­ko­rzy­stać tę wie­dzę w prak­tyce. Mam na­dzieję, że moja książka za­pewni to samo czy­tel­ni­kom. Mam na­dzieję, że dzięki niej od­najdą współ­czu­cie dla sa­mych sie­bie, na­uczą się re­gu­lo­wać swoje emo­cje, od­zy­skają wiarę we wła­sne moż­li­wo­ści i po­czują, iż mają na­rzę­dzia, by na­uczyć tego swoje dzieci.

Ta książka to za­pro­sze­nie do sto­so­wa­nia ta­kiego mo­delu wy­cho­wa­nia, który służy roz­wo­jowi za­równo ro­dzi­ców, jak i dzieci. Pierw­szych dzie­sięć roz­dzia­łów trak­tuje o za­sa­dach ro­dzi­ciel­stwa, któ­rymi sama się kie­ruję – w domu, wy­cho­wu­jąc troje wła­snych dzieci; w ga­bi­ne­cie, pra­cu­jąc z klien­tami i ich ro­dzi­nami; i na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych, na któ­rych przez lata na­wią­za­łam kon­takt z wie­loma ro­dzi­cami. Moje za­sady służą uzdro­wie­niu ro­dzi­ców i dzieci, a opi­sane tu spo­soby po­ma­gają w uni­ka­niu kon­flik­tów w ży­ciu ro­dzin­nym. Je­stem prze­ko­nana, że ro­zu­mie­nie emo­cjo­nal­nych po­trzeb dziecka po­zwala ro­dzi­com nie tylko po­pra­wić jego za­cho­wa­nie, lecz także kom­plet­nie zmie­nić spo­sób funk­cjo­no­wa­nia ro­dziny i re­la­cje mię­dzy jej człon­kami.

W dru­giej czę­ści książki zna­la­zły się przede wszyst­kim wska­zówki do­ty­czące tego, jak stwo­rzyć coś, co na­zy­wam ka­pi­ta­łem bli­skości. Opi­sa­łam wy­pró­bo­wane spo­soby po­zwa­la­jące ro­dzi­com zbli­żyć się do dzieci i wzmoc­nić wza­jemne re­la­cje. Nie­ważne, w czym leży pro­blem – może po pro­stu z nie­zna­nych po­wo­dów at­mos­fera w domu jest kiep­ska? – za­wsze mo­żesz sko­rzy­stać z za­war­tych w tej książce rad, by po­pra­wić sy­tu­ację. Da­lej opi­sa­łam kon­kretne trudne za­cho­wa­nia dzieci, które czę­sto spra­wiają, że ro­dzice szu­kają po­mocy psy­cho­loga: od ry­wa­li­za­cji mię­dzy ro­dzeń­stwem przez awan­tury, kłam­stwa, nie­po­kój czy brak wiary w sie­bie aż po nie­śmia­łość.

Nie każdy z opi­sa­nych przeze mnie spo­so­bów da się za­sto­so­wać w wy­padku two­jego dziecka – tylko ty znasz jego po­trzeby – ale wszyst­kie po­ma­gają zmie­nić my­śle­nie o wy­zwa­niach, przed któ­rymi sta­jemy jako ro­dzice, i ra­dzić so­bie z nimi tak, by dzieci były bez­pieczne, a ro­dzice czuli się do­brze.

• • •

Ni­kogo pew­nie nie za­sko­czy to wy­zna­nie, ale ni­gdy nie by­łam zwo­len­niczką kom­pro­mi­sów. Wie­rzę, że da się być zde­cy­do­wa­nym, ale peł­nym cie­pła, trzy­mać się wy­zna­czo­nych gra­nic i jed­no­cze­śnie da­wać dziecku swo­bodę, sku­piać się na więzi, a za­ra­zem po­zo­sta­wać au­to­ry­te­tem. Wie­rzę rów­nież, że ta­kie po­dej­ście ma sens nie tylko z punktu wi­dze­nia lo­giki, lecz także na naj­głęb­szym du­cho­wym po­zio­mie. Wszy­scy chcemy prze­cież po­strze­gać swoje dzieci jako do­bre, a sie­bie sa­mych jako do­brych ro­dzi­ców. Chcemy też pra­co­wać nad tym, by ży­cie do­mowe ukła­dało się w miarę moż­li­wo­ści har­mo­nij­nie. Każdą z tych rze­czy da się osią­gnąć. Nie mu­simy wy­bie­rać. Mo­żemy mieć wszystko.

CZĘŚĆ I 

Ro­dzi­ciel­skie za­sady dr Becky

ROZ­DZIAŁ 1

We­wnętrzna do­broć

Po­zwól, że po­dzielę się z tobą pew­nym za­ło­że­niem na te­mat cie­bie i two­jego dziecka: wszy­scy ma­cie w so­bie do­broć. Kiedy na­zy­wasz swoje dziecko roz­piesz­czo­nym ba­cho­rem, też masz w so­bie do­broć. Kiedy twój syn wy­piera się, ja­koby zbu­rzył wieżę z kloc­ków swo­jej sio­stry (mimo że stało się to przy to­bie), wciąż ma w so­bie do­broć. Mó­wiąc o „we­wnętrz­nej do­broci”, mam na my­śli to, że w grun­cie rze­czy wszy­scy je­ste­śmy ludźmi współ­czu­ją­cymi, ko­cha­ją­cymi i hoj­nymi. Prze­ko­na­nie o tym, że w głębi serca je­ste­śmy do­brzy, leży u pod­staw wszyst­kiego, co ro­bię – głę­boko wie­rzę, że ro­dzice i dzieci są pełni we­wnętrz­nej do­broci, a to po­zwala mi się za­sta­na­wiać, dla­czego w ta­kim ra­zie źle się za­cho­wują. Te roz­wa­ża­nia skła­niają mnie z ko­lei do opra­co­wy­wa­nia spo­so­bów, umoż­li­wia­ją­cych zmiany na lep­sze. To naj­waż­niej­sza rzecz w tej książce, fun­da­ment wszyst­kiego, czym się w niej zaj­muję. Kiedy mó­wimy so­bie: „Chwi­leczkę, mam w so­bie do­broć... moje dziecko także ją w so­bie nosi”, po­dej­mu­jemy inne de­cy­zje niż wtedy, gdy po­zwa­lamy, żeby kie­ro­wały nami gniew czy fru­stra­cja.

Sęk w tym, że wy­jąt­kowo ła­two po­zwo­lić, żeby kie­ro­wały nami wła­śnie gniew i fru­stra­cja. Mimo że ża­den ro­dzic nie chce się uwa­żać za cy­nika, pe­sy­mi­stę, za ko­goś my­ślą­cego źle o wła­snym dziecku, bar­dzo czę­sto dzia­łamy pod wpły­wem prze­ko­na­nia (w znacz­nym stop­niu nie­uświa­do­mio­nego), że nosi ono w so­bie zło. Za­da­jemy so­bie py­ta­nie: „Czy ten dzie­ciak na­prawdę uważa, że uj­dzie mu to na su­cho?”, po­nie­waż za­kła­damy, że na­sza po­cie­cha pró­buje nas wy­ko­rzy­stać. Mó­wimy: „Co cię na­pa­dło?”, bo przy­pusz­czamy, że w na­szym dziecku tkwi ja­kiś de­fekt. Krzy­czymy: „Prze­cież wiesz, że tak nie wolno!”, bo za­kła­damy, iż dziecko spe­cjal­nie nam się sprze­ci­wia lub nas pro­wo­kuje. A po­tem mamy pre­ten­sje do sa­mych sie­bie i wy­ra­żamy je w po­dobny spo­sób: „Co mnie na­pa­dło? Prze­cież wiem, że tak nie wolno!”, po czym wpa­damy w czarną roz­pacz, nie­na­wi­dzimy sa­mych sie­bie i czu­jemy się winni.

Wiele po­rad dla ro­dzi­ców ba­zuje na prze­ko­na­niu o ist­nie­niu we­wnętrz­nego zła. Ci, któ­rzy ich udzie­lają, za­le­cają kon­tro­lo­wa­nie dzieci za­miast za­ufa­nia, za­my­ka­nie ich w po­koju za­miast przy­tu­la­nia czy przy­kle­ja­nie im ety­kietki ma­ni­pu­la­to­rów za­miast roz­po­zna­wa­nia ich po­trzeb. Ja głę­boko wie­rzę, że wszy­scy mamy w so­bie we­wnętrzną do­broć. Ale wy­ja­śnijmy jedno: do­strze­ga­nie w dziecku do­broci nie uspra­wie­dli­wia jego złego za­cho­wa­nia ani nie pro­wa­dzi do tego, że sta­jemy się po­błaż­li­wymi ro­dzi­cami. Czę­sto nie­słusz­nie uważa się, że wy­cho­wa­nie oparte na uzna­niu we­wnętrz­nej do­broci pro­wa­dzi do po­zwa­la­nia dzie­ciom na wszystko, co spra­wia, że nie spo­sób nad nimi za­pa­no­wać i na­by­wają prze­ko­na­nia, iż wszystko im się na­leży. Nie znam jed­nak ni­kogo, kto mó­wiłby: „Moje dziecko jest z na­tury do­bre, więc nie­ważne, czy opluje ko­legę” albo: „Moje dziecko jest z na­tury do­bre, więc kogo ob­cho­dzi, je­śli ob­rzuci sio­strę wy­zwi­skami”.

Zro­zu­mie­nie, że wszy­scy je­ste­śmy z na­tury do­brzy, po­zwala do­strzec róż­nicę mię­dzy osobą (którą jest twoje dziecko) a za­cho­wa­niem (nie­uprzej­mo­ścią, bi­ciem, przy­krymi sło­wami). Od­róż­nia­nie tego, kim ktoś jest, od tego, co robi, to de­cy­du­jący czyn­nik po­zwa­la­jący in­ter­we­nio­wać w spo­sób, który nie nisz­czy re­la­cji z dziec­kiem, a przy tym pro­wa­dzi do zmian na lep­sze.

Prze­ko­na­nie o ist­nie­niu wro­dzo­nej do­broci spra­wia, że mo­żemy być dla bli­skich opar­ciem i dro­go­wska­zem. Da­jemy wła­snemu dziecku kre­dyt za­ufa­nia: wie­rzymy, że bę­dzie się za­cho­wy­wać „do­brze” i po­dej­mo­wać słuszne de­cy­zje. Jak długo wie­rzysz, że twoje dziecko jest do tego zdolne, tak długo bę­dziesz w sta­nie wska­zać mu wła­ściwą drogę. Każde dziecko po­trze­buje ta­kiego prze­wod­nika. Daje mu to po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i spo­kój, spra­wia, że po­trafi re­gu­lo­wać swoje emo­cje i zno­sić prze­ciw­no­ści losu. Je­śli za­pew­nisz dziecku bez­pieczną prze­strzeń, w któ­rej bę­dzie mo­gło po­no­sić po­rażki bez obawy, że zo­sta­nie uznane za „nie­do­bre”, umoż­li­wisz mu na­ukę i roz­wój, a także po­głę­bisz wa­szą więź.

Może to brzmi jak oczy­wi­stość: dzieci są z na­tury do­bre! Prze­cież ko­chasz swoje po­cie­chy – nie się­gnę­ła­byś po tę książkę, gdyby nie za­le­żało ci na po­bu­dza­niu ich wro­dzo­nej do­broci. Ale opie­ra­nie się na prze­ko­na­niu o ist­nie­niu we­wnętrz­nej do­broci może się oka­zać trud­niej­sze, niżby się mo­gło wy­da­wać, szcze­gól­nie w trud­nych albo emo­cjo­nal­nie wy­czer­pu­ją­cych chwi­lach. Ła­two nam wtedy przy­cho­dzi po­wrót do mniej mi­ło­sier­nego po­glądu – ro­bimy to nie­mal od­ru­chowo – z dwóch za­sad­ni­czych po­wo­dów. Po pierw­sze na­tura w toku ewo­lu­cji wy­po­sa­żyła nas w skłon­ność do od­rzu­ca­nia po­zy­ty­wów, co ozna­cza, że w re­la­cjach z dziećmi (a także z sa­mymi sobą, z part­ne­rem, z resztą świata) bacz­niej­szą uwagę zwra­camy na to, co spra­wia nam trud­ność, a nie na to, co działa bez za­rzutu. Po dru­gie to, jak po­strze­gamy i jak re­agu­jemy na za­cho­wa­nia dziecka, wy­nika z na­szych do­świad­czeń z dzie­ciń­stwa. Wiele z nas wy­cho­wy­wali ro­dzice, któ­rzy oce­niali za­miast roz­bu­dzać cie­ka­wość, kry­ty­ko­wali za­miast wy­ka­zy­wać się zro­zu­mie­niem, ka­rali za­miast roz­ma­wiać (ich ro­dzice za­pewne trak­to­wali ich w ten sam spo­sób). Je­śli nie po­dej­muje się wy­siłku, żeby sko­ry­go­wać ten kurs, hi­sto­ria się po­wta­rza. To dla­tego ro­dzice po­strze­gają za­cho­wa­nie dziecka jako wy­kład­nię tego, kim ono jest, za­miast do­strze­gać w nim wska­zówkę, czego może po­trze­bować. A je­śli spoj­rzymy na za­cho­wa­nie dziecka jak na wy­znacz­nik jego po­trzeb, a nie cech cha­rak­teru? Może wtedy uda nam się mu po­móc od­na­leźć w so­bie do­bro i przy oka­zji skło­nić do zmiany za­cho­wa­nia, za­miast za­wsty­dzać je, gdy nas roz­cza­ro­wuje, i spra­wiać, że czuje się sa­motne i nie­zau­wa­żane. Nie jest ła­two zmie­nić per­spek­tywę, ale na­prawdę warto to zro­bić.

ZMIANA PO­DEJ­ŚCIA

Przy­po­mnij so­bie wła­sne dzie­ciń­stwo. Wy­obraź so­bie, jak za­re­ago­wa­liby twoi ro­dzice w na­stę­pu­ją­cych sy­tu­acjach:

• Masz trzy lata i nowo na­ro­dzoną sio­strę. Wszy­scy się nad nią roz­pły­wają, uwa­żają, że jest cu­downa. To­bie trudno się od­na­leźć w no­wej sy­tu­acji, mimo że ro­dzina po­wta­rza ci, iż po­wi­nie­neś się cie­szyć, że masz ro­dzeń­stwo. Czę­sto zda­rzają ci się wy­bu­chy zło­ści, za­bie­rasz sio­strze za­bawki, aż w końcu nie wy­trzy­mu­jesz i wy­bu­chasz: „Ode­ślij­cie ją z po­wro­tem do szpi­tala! Nie­na­wi­dzę jej!”. Co się sta­nie póź­niej? Jak re­agują ro­dzice?

• Masz sie­dem lat i bar­dzo chcesz zjeść cia­steczko, mimo że oj­ciec ja­sno ci za­ko­mu­ni­ko­wał, iż go nie do­sta­niesz. Masz do­syć tego, że cały czas mówi ci się, co masz ro­bić, i cały czas od­ma­wia tego, czego chcesz, więc gdy zo­sta­jesz w kuchni sama, się­gasz po ciastko. Tata przy­ła­puje cię z nim w ręku. Co się sta­nie póź­niej? Co zrobi oj­ciec?

• Masz trzy­na­ście lat i pro­blem z na­pi­sa­niem wy­pra­co­wa­nia. Mó­wisz ro­dzi­com, że je na­pi­sa­łaś, a po­tem na­uczy­ciel dzwoni do nich i mówi, że tego nie zro­bi­łaś. Co się sta­nie póź­niej? Co po­wie­dzą ro­dzice, gdy wró­cisz do domu?

A te­raz za­sta­nówmy się nad pewną kwe­stią: każ­demu z nas zda­rza się coś za­wa­lić. Wszy­scy, w każ­dym wieku, do­świad­czamy trud­nych chwil i za­cho­wu­jemy się w spo­sób po­zo­sta­wia­jący wiele do ży­cze­nia. Do­świad­cze­nia naj­młod­szych lat są jed­nak szcze­gól­nie ważne, gdyż w tym okre­sie w na­szych cia­łach utrwa­lają się sche­maty my­śle­nia i za­cho­wa­nia w trud­nych sy­tu­acjach – ba­zu­jące na tym, co my­ślą i jak za­cho­wują się wo­bec nas ro­dzice w trud­nych dla nas sy­tu­acjach. Uj­mijmy to ina­czej: we­wnętrzny dia­log, który pro­wa­dzimy, gdy jest nam ciężko (gdy mó­wimy so­bie: „Nie bądź taka wraż­liwa”, „Za bar­dzo się uno­szę”, „Du­reń ze mnie” albo prze­ciw­nie: „Sta­ram się jak mogę” albo „Chcę tylko zo­stać za­uwa­żona”), opiera się na tym, co nasi ro­dzice mó­wili i jak od­no­sili się do nas w trud­nych dla nas chwi­lach. Ozna­cza to, że od­po­wie­dzi na py­ta­nie: „Co się dzieje póź­niej?” są naj­waż­niej­sze. Dzięki nim mo­żemy zro­zu­mieć, jak na­sze ciała utrwa­liły so­bie pewne wzorce.

Co ro­zu­miem przez utrwa­la­nie wzor­ców? Otóż we wcze­snym dzie­ciń­stwie ciało uczy się, w ja­kich oko­licz­no­ściach ob­da­rza się nas mi­ło­ścią, uwagą, zro­zu­mie­niem, czu­ło­ścią, a w ja­kich zo­sta­jemy od­rzu­ceni, uka­rani, opusz­czeni. Ze­brane w trak­cie tych do­świad­czeń dane mają ogromne zna­cze­nie: de­cy­dują o na­szym prze­trwa­niu, bo z punktu wi­dze­nia bez­bron­nych, bez­rad­nych ma­łych dzieci naj­waż­niej­sze jest utrzy­ma­nie jak naj­moc­niej­szej więzi z opie­ku­nami. To, czego się wtedy uczymy, wpływa na nasz roz­wój. Szybko przy­swa­jamy so­bie to, co przy­nosi nam mi­łość i uwagę, a wy­pie­ramy i za­czy­namy uwa­żać za złe to, za co je­ste­śmy przez ro­dzi­ców od­rzu­cani, kry­ty­ko­wani albo lek­ce­wa­żeni.

Rzecz w tym, że nic w nas nie jest na­prawdę złe. Dziecko, które krzy­czy: „Ode­ślij­cie ją z po­wro­tem do szpi­tala! Nie­na­wi­dzę jej!”, tak na­prawdę cierpi, bo strasz­li­wie się boi, że zo­sta­nie opusz­czone, i czuje, iż inny czło­nek ro­dziny sta­nowi dla niego za­gro­że­nie. Dziecko, które sięga po za­ka­zane ciastko, nie robi tego w ak­cie nie­po­słu­szeń­stwa, ale dla­tego, że czuje się nie­zau­wa­żane i kon­tro­lo­wane w in­nych dzie­dzi­nach ży­cia. Dziecko, które nie od­ro­biło lek­cji, z czymś się zmaga i praw­do­po­dob­nie czuje się nie­pew­nie. Pod war­stwą „złego za­cho­wa­nia” za­wsze kryje się z na­tury do­bre dziecko. Gdy jed­nak ro­dzice bez­u­stan­nie sta­rają się te za­cho­wa­nia ukró­cić, nie za­uwa­ża­jąc do­brego z na­tury dziecka, na­biera ono prze­ko­na­nia, że jest złe. Zło trzeba zaś za wszelką cenę stłu­mić. Dla­tego dziecko opra­co­wuje me­tody ka­ra­nia sa­mego sie­bie, także przez kry­tyczny mo­no­log we­wnętrzny, sta­ra­jąc się w ten spo­sób za­bić w so­bie „nie­do­bre dziecko” i za­cho­wy­wać się do­brze – tak, żeby spo­ty­kać się z ak­cep­ta­cją i oca­lić więź z opie­ku­nem.

Czego na­uczy­łaś się jako dziecko o kon­se­kwen­cjach „złego” za­cho­wa­nia? Czy twoje ciało na­uczyło się re­ago­wać na osą­dza­nie, ka­ra­nie i opusz­cze­nie, czy na wy­zna­cza­nie gra­nic, em­pa­tię i więź? Mó­wiąc pro­ściej: te­raz, kiedy już wiesz, że „złe za­cho­wa­nie” to znak, że dana osoba się z czymś zmaga, jak re­agu­jesz na pro­blemy? Kry­ty­ku­jesz czy współ­czu­jesz? Szu­kasz win­nych czy oka­zu­jesz za­in­te­re­so­wa­nie?

Spo­sób, w jaki trak­to­wali nas opie­ku­no­wie, wpływa na to, jak trak­tu­jemy sa­mych sie­bie, a to z ko­lei de­cy­duje o tym, jak trak­tu­jemy wła­sne dzieci. To dla­tego tak ła­two na­brać mię­dzy­po­ko­le­nio­wego prze­ko­na­nia, że je­ste­śmy „z na­tury źli”. Gdy było mi ciężko, ro­dzice byli su­rowi i kry­tyczni ➝ na­uczy­łem się wąt­pić w swoją we­wnętrzną do­broć, kiedy jest mi ciężko ➝ jako osoba do­ro­sła w trud­nych chwi­lach ob­wi­niam się i kry­ty­kuję ➝ kiedy moje dziecko jest nie­grzeczne, uru­cha­mia to w moim ciele te same me­cha­ni­zmy ➝ czuję, że mu­szę być su­rowy, kiedy moje dziecko się z czymś zmaga ➝ przy­czy­niam się do po­wsta­nia w ciele dziecka tych sa­mych me­cha­ni­zmów, a w re­zul­ta­cie uczy się ono wąt­pić w swoją we­wnętrzną do­broć, kiedy jest mu ciężko ➝ i tak da­lej.

No do­brze, za­trzy­majmy się tu­taj. Po­łóż dłoń na sercu i prze­każ so­bie ważną wia­do­mość: „Je­stem tu, bo chcę się zmie­nić. Chcę stać się punk­tem zwrot­nym w hi­sto­rii mo­jej ro­dziny i zmie­nić mo­del za­cho­wa­nia obo­wią­zu­jący od po­ko­leń. Chcę za­cząć od nowa: chcę, żeby moje dziecko miało po­czu­cie we­wnętrz­nej har­mo­nii, żeby uwa­żało, że jest war­to­ściowe, że za­słu­guje na mi­łość, że jest ważne – także wtedy, gdy się z czymś zmaga. Mu­szę za­cząć... od przyj­rze­nia się sa­mej so­bie i za­uwa­że­nia do­broci, która jest we mnie od za­wsze”. Nie po­no­sisz winy za mię­dzy­po­ko­le­niowe wzorce za­cho­wań. Wręcz prze­ciw­nie – skoro czy­tasz tę książkę, chcesz się stać kimś, kto prze­rwie to błędne koło. Za­mie­rzasz być ostat­nią osobą, która po­znała szko­dliwy wzo­rzec. Chcesz zrzu­cić z sie­bie cię­żar po­ko­leń i zmie­nić kie­ru­nek dla tych, które przyjdą po to­bie. Brawo.

Pa­mię­taj, że nie po­no­sisz winy, prze­ciw­nie: masz dość od­wagi i śmia­ło­ści, by się zmie­nić. Ko­chasz swoje dziecko nad ży­cie. Prze­rwa­nie tego błęd­nego koła to długa ba­ta­lia. Je­steś kimś nie­zwy­kłym, je­śli po­tra­fisz się na nią zdo­być.

NAJ­ŻYCZ­LIW­SZA IN­TER­PRE­TA­CJA

Nie­jed­no­krot­nie od­na­le­zie­nie we­wnętrz­nej do­broci za­czyna się od za­da­nia so­bie pro­stego py­ta­nia: jak naj­życz­li­wiej zin­ter­pre­to­wać to, co się wła­śnie stało? Czę­sto py­tam o to samą sie­bie w od­nie­sie­niu do dzieci i przy­ja­ciół. Sta­ram się też py­tać o to, kiedy cho­dzi o moje mał­żeń­stwo i o mnie samą. Za każ­dym ra­zem gdy wy­po­wia­dam te słowa, choćby tylko w my­ślach, za­uwa­żam, że moje ciało się roz­luź­nia, a in­te­rak­cje z in­nymi ludźmi stają się dużo przy­jem­niej­sze.

Omówmy to na kon­kret­nym przy­kła­dzie. Po­wiedzmy, że w dniu uro­dzin naj­star­szego syna pla­nu­je­cie za­brać go – i tylko jego – na lunch. Zde­cy­do­wa­łaś, że kilka dni wcze­śniej za­czniesz po­woli przy­go­to­wy­wać na to młod­szego syna. Mó­wisz mu: „Chcę ci opo­wie­dzieć o na­szych pla­nach na nie­dzielę. Tata i ja za­bie­ramy Nico na lunch. To jego uro­dziny. Zo­sta­niesz z bab­cią. Nie bę­dzie nas przez ja­kąś go­dzinę”. A on od­po­wiada: „Idzie­cie z tatą i z Nico, ale beze mnie? Nie­na­wi­dzę cię! Je­steś naj­gor­szą mamą na świe­cie!”.

No... nie­źle. Co się wła­śnie stało? Jak na to od­po­wie­dzieć? Masz kilka moż­li­wo­ści: 1) „Naj­gor­szą na świe­cie? Prze­cież do­piero co ku­pi­łam ci za­bawkę, nie­wdzięczny ba­cho­rze!”; 2) „Ma­mie jest przy­kro, kiedy tak mó­wisz”; 3) Zi­gno­ro­wać i odejść; 4) „Ojej, to mocne słowa. Daj mi po­my­śleć... Wi­dzę, że je­steś bar­dzo zde­ner­wo­wany. Po­wiedz coś wię­cej o tym, jak się czu­jesz”.

Po­doba mi się czwarta moż­li­wość. Ma sens, bo za­nim to po­wie­dzia­łaś, roz­wa­ży­łaś, jaka in­ter­pre­ta­cja za­cho­wa­nia two­jego dziecka bę­dzie naj­życz­liw­sza. Pierw­sza wy­po­wiedź wy­ni­ka­łaby z prze­ko­na­nia, że twój syn jest roz­piesz­czony i nie­wdzięczny. Druga na­uczy­łaby go, że jego uczu­cia są zbyt mocne i prze­ra­ża­jące, żeby so­bie z nimi po­ra­dzić, że ra­nią in­nych i za­gra­żają więzi z nimi (gdy sku­piamy się na tym, czym dla nas skut­kuje za­cho­wa­nie dziecka, za­chę­camy je do współ­za­leż­no­ści, nie do pa­no­wa­nia nad emo­cjami czy em­pa­tii; wię­cej o bu­do­wa­niu więzi w Roz­dziale 4). Trze­cia wy­po­wiedź ozna­cza­łaby, że uwa­żasz za­cho­wa­nie syna za nie­roz­sądne, a jego pro­blem nie ma dla cie­bie zna­cze­nia. Moja naj­życz­liw­sza in­ter­pre­ta­cja brzmi tak: „Hmm... na­prawdę chce iść z nami na ten lunch. Ro­zu­miem to. Smutno mu. Jest za­zdro­sny. Dla jego ma­łego ciałka te uczu­cia są tak silne, że eks­plo­dują w wiel­kich, przy­krych sło­wach, ale pod nimi kryją się szczere, bo­le­sne uczu­cia”. To, co po­tem mó­wisz – gdy z em­pa­tią do­wo­dzisz, że uwa­żasz swoje dziecko za do­bre z na­tury – wska­zuje, iż wiesz, że za jego sło­wami kryje się wielki ból, i nie uwa­żasz go za „nie­do­bre dziecko”.

Wy­bie­ra­nie naj­życz­liw­szej in­ter­pre­ta­cji uczy ro­dzi­ców od­no­sić się do tego, co się dzieje z ich dziec­kiem (gdy tar­gają nim silne uczu­cia i do­zna­nia, gdy ma wiel­kie zmar­twie­nia, gdy kie­rują nim po­tężne po­pędy, gdy re­aguje gwał­tow­nie), a nie do ze­wnętrz­nych ob­ja­wów (wiel­kich słów, cza­sami prze­sad­nych re­ak­cji). Kiedy pa­trzymy z ta­kiej per­spek­tywy, uczymy dziecko ro­bić to samo. Uczymy je sku­piać się na tym, czego do­świad­cza: na my­ślach, uczu­ciach i do­zna­niach, po­pę­dach i wspo­mnie­niach. Żeby umieć nad sobą pa­no­wać, trzeba umieć roz­po­zna­wać to, czego się do­świad­cza, więc sku­pia­jąc się na tym, co we­wnątrz, a nie na ze­wnątrz, za­pew­niamy dziecku fun­da­ment dla zdro­wych re­ak­cji. To, że wy­bie­ramy naj­życz­liw­szą in­ter­pre­ta­cję za­cho­wa­nia dziecka, nie ozna­cza jed­nak, że mu „od­pusz­czamy”. Prze­ciw­nie – po­ka­zu­jemy mu sche­maty, które po­zwolą mu na­uczyć się pa­no­wać nad emo­cjami, a jed­no­cze­śnie nie nisz­czymy wza­jem­nego po­czu­cia bli­sko­ści i więzi.

Lu­bię się za­sta­na­wiać nad naj­życz­liw­szą in­ter­pre­ta­cją z jesz­cze jed­nego po­wodu: gdy dziecko chce coś zro­zu­mieć, za­wsze – ale szcze­gól­nie, kiedy traci emo­cjo­nalną rów­no­wagę, czyli wtedy, gdy emo­cje prze­ra­stają jego umie­jęt­no­ści ra­dze­nia so­bie z nimi – zwraca się do ro­dzi­ców. „Kim te­raz je­stem? Złym dziec­kiem, które robi źle... czy do­brym dziec­kiem, któ­remu jest ciężko?”. Dzieci kształ­tują wi­zję sa­mych sie­bie na pod­sta­wie od­po­wie­dzi, któ­rych udzie­lają im ro­dzice. Je­śli chcesz, żeby twoje dziecko wie­rzyło w sie­bie i do­brze o so­bie my­ślało, nie wolno ci za­po­mi­nać, że to do­bre dziecko – bez względu na to, jak za­cho­wuje się w trud­nych chwi­lach.

Czę­sto my­ślę o tym, że dzieci kie­rują się wi­zją sa­mych sie­bie, którą two­rzą na pod­sta­wie re­ak­cji ro­dzi­ców, i za­cho­wują się zgod­nie z tym, co wi­dzą. Gdy mó­wimy dziecku, że jest sa­mo­lubne, za­cho­wuje się jak ego­ista. Kiedy mó­wimy sy­nowi, że jego sio­stra za­cho­wuje się le­piej – zgad­nij­cie, co się dzieje? Na­dal jest nie­grzeczny. Ale to działa rów­nież w drugą stronę. Gdy mó­wimy mu: „Do­bre z cie­bie dziecko, tylko jest ci ciężko... je­stem przy to­bie”, praw­do­po­dob­nie w trud­nych chwi­lach znaj­dzie dla sie­bie wię­cej em­pa­tii, a to po­może mu za­pa­no­wać nad emo­cjami i po­dej­mo­wać lep­sze de­cy­zje.

Pa­mię­tam, jak przy­glą­da­łam się swo­jemu star­szemu sy­nowi, kiedy roz­my­ślał o tym, czy po­dzie­lić się z sio­strą sło­dy­czami. Mia­łam ochotę po­wie­dzieć: „Hej, ona by się z tobą po­dzie­liła! Za­cho­waj się jak na­leży”, ale głos w mo­jej gło­wie za­wo­łał: „Naj­życz­li­wiej! Naj­życz­li­wiej!” i po­wie­dzia­łam: „Do­sko­nale wiem, że umiesz się dzie­lić tak samo jak cała reszta na­szej ro­dziny. Pójdę so­bie, a wy za­ła­tw­cie to mię­dzy sobą”. Usły­sza­łam, jak mój syn mówi sio­strze, że nie do­sta­nie kra­kersa, o któ­rego pro­siła, ale może so­bie wziąć kilka pre­cel­ków. Czy to było ide­alne roz­wią­za­nie? Nie, ale je­śli po­szu­kuje się ide­ału, umyka roz­wój... a ja uwiel­biam roz­wój. Mój syn zde­cy­do­wał się na małe po­świę­ce­nie. Uzna­łam, że to do­bre roz­wią­za­nie.

Nie ma nic cen­niej­szego niż na­uka znaj­dy­wa­nia do­broci pod­czas trud­nych chwil, bo to ona pro­wa­dzi nas do re­flek­sji i zmiany. Wszyst­kie do­bre de­cy­zje wy­wo­dzą się z po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa – z sa­mym sobą i w da­nym oto­cze­niu – a nic nie daje ta­kiego po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa jak świa­do­mość, że je­ste­śmy po­strze­gani jako tak do­brzy, jak w grun­cie rze­czy je­ste­śmy. Je­śli więc masz za­pa­mię­tać z tej książki tylko jedną rzecz, za­pa­mię­taj to: je­steś z na­tury do­bra. Twoje dziecko też. Je­śli wró­cisz do tej prawdy, za­nim za­czniesz coś zmie­niać, je­steś na wła­ści­wej dro­dze.

ROZ­DZIAŁ 2

Dwie prawdy

Gdy Sara, mama dwóch chłop­ców, we­szła do mo­jego ga­bi­netu, po­wie­działa, że jest sfru­stro­wana, że się ob­wi­nia i ma do sie­bie żal. Miała wspa­niałe dzieci i ko­cha­ją­cego part­nera, ale czuła się okrop­nie, bę­dąc nie­ustan­nie zmu­szona dys­cy­pli­no­wać sy­nów, za­miast przy­jem­nie spę­dzać z nimi czas. „Bar­dzo bym chciała się z nimi ba­wić, ale ktoś musi pil­no­wać prze­strze­ga­nia za­sad i za­ła­twiać, co trzeba” – po­wie­działa. Pró­bo­wa­łam ją prze­ko­nać – po­dob­nie jak wielu in­nych ro­dzi­ców – żeby do­pu­ściła myśl, że te dwie rze­czy można ro­bić jed­no­cze­śnie: można się ba­wić i być sta­now­czym, być za­baw­nym i twar­dym. Nie tylko mo­gła być i taka, i taka jed­no­cze­śnie – za­pewne po­czu­łaby się le­piej, a jej ro­dzina za­czę­łaby le­piej funk­cjo­no­wać, gdyby była i taka, i taka jed­no­cze­śnie.

Z tej kon­cep­cji wy­wo­dzi się pod­sta­wowa po­rada, którą mam dla ro­dzi­ców: nie mu­simy wy­bie­rać tylko jed­nej z po­zor­nie prze­ciw­staw­nych idei. Mo­żemy nie ka­rać i na­dal ob­ser­wo­wać, jak na­sze dzieci za­cho­wują się co­raz le­piej. Mo­żemy mieć kon­kretne ocze­ki­wa­nia i na­dal się ba­wić. Mo­żemy wy­zna­czyć wy­raźne gra­nice i pil­no­wać ich, na­dal oka­zu­jąc mi­łość. Mo­żemy za­dbać o sie­bie i o swoje dzieci. Po­dob­nie jak mo­żemy zro­bić to, co naj­lep­sze dla ca­łej ro­dziny, cho­ciaż dzie­ciom sprawi to przy­krość. Mo­żemy od­mó­wić dziecku, mimo że nie jest nam obo­jętne to, że bę­dzie roz­cza­ro­wane.

Pa­trze­nie z wielu per­spek­tyw – umie­jęt­ność go­dze­nia wielu punk­tów wi­dze­nia – to fun­da­ment zdro­wych re­la­cji mię­dzy­ludz­kich. Tam, gdzie pod jed­nym da­chem spo­tka się dwoje lu­dzi, tam znajdą się dwa ze­stawy uczuć, po­trzeb i per­spek­tyw. Umie­jęt­ność przyj­mo­wa­nia na­raz dwóch prawd – wła­snej i ko­goś in­nego – spra­wia, że obie strony czują się za­uwa­żone i po­trak­to­wane po­ważnie, na­wet je­śli po­zo­stają w kon­flik­cie.

Dzięki pa­trze­niu z wielu per­spek­tyw dwoje lu­dzi może się do­ga­dać i po­czuć bli­skość. Dzięki temu oboje wie­dzą, że ich do­świad­cze­nie zo­staje uznane za praw­dziwe i ważne, na­wet je­śli jest inne niż do­świad­cze­nie dru­giej strony. Na­wią­za­nie moc­nych więzi wy­maga przy­zna­nia, że żadna ze stron nie ma mo­no­polu na prawdę, bo to zro­zu­mienie, a nie prze­ko­ny­wa­nie spra­wia, że lu­dzie czują się w re­la­cji bez­piecz­nie.

Co ro­zu­miem przez zro­zu­mie­nie i prze­ko­ny­wa­nie? Cóż, kiedy sta­ramy się zro­zu­mieć, pró­bu­jemy do­strzec i po­znać punkt wi­dze­nia, uczu­cia oraz do­świad­cze­nia ko­goś in­nego. W za­sa­dzie mó­wimy mu: „Ja do­świad­czam jed­nej rze­czy, ty in­nej. Chcę wie­dzieć, co się dzieje z two­jego punktu wi­dze­nia”. Nie ozna­cza to, że przy­zna­jemy temu ko­muś ra­cję czy ustę­pu­jemy mu (to su­ge­ro­wa­łoby po­dej­ście typu „jest tylko jedna prawda”) ani że to my się „my­limy”, a na­sza prawda traci moc. Zna­czy to, że na chwilę z wła­snej woli od­kła­damy na bok swoje do­świad­cze­nie, żeby po­znać per­spek­tywę ko­goś in­nego. Gdy na­szym ce­lem jest zro­zu­mie­nie, zga­dzamy się, że ist­nieje wię­cej niż jedna wła­ściwa in­ter­pre­ta­cja fak­tów, jest wiele róż­nych do­świad­czeń i kilka punk­tów wi­dze­nia. Zro­zu­mie­nie służy jed­nemu ce­lowi: bu­do­wa­niu więzi. Po­nie­waż zaś to wła­śnie po­czu­cie więzi po­zwala dzie­ciom uczyć się kon­tro­lo­wać wła­sne emo­cje i czuć się z nimi do­brze, bę­dziemy się wiele razy prze­ko­ny­wać, że ce­lem ko­mu­ni­ka­cji za­wsze jest zro­zu­mie­nie.

Co jest prze­ci­wień­stwem zro­zu­mie­nia? Na po­trzeby tej dys­ku­sji przyj­mijmy, że to prze­ko­ny­wa­nie. Prze­ko­nu­jąc, usi­łu­jemy udo­wod­nić, że ist­nieje tylko jedna rze­czy­wi­stość, że „jest tylko jedna prawda”. Prze­ko­nu­jąc, usi­łu­jemy udo­wod­nić swoją ra­cję, a w ten spo­sób od­ma­wiamy ra­cji dru­giej stro­nie. Gdy pró­bu­jemy ko­goś prze­ko­nać, w grun­cie rze­czy mó­wimy: „My­lisz się. Źle to po­strze­gasz, źle za­pa­mię­ta­łeś, do­świad­czasz w nie­wła­ściwy spo­sób. Po­zwól, że ci wy­tłu­ma­czę, że mam ra­cję. Prze­ko­nasz się, o co cho­dzi, i zmie­nisz zda­nie”. Wy­nika z tego jed­nak przy­kra kon­se­kwen­cja: druga strona czuje, że się jej nie do­strzega i nie słu­cha, co u więk­szo­ści lu­dzi bu­dzi opór i gniew. Prze­ko­ny­wa­nie wy­wo­łuje wra­że­nie, że nie do­strze­gamy prawdy i war­to­ści in­nych lu­dzi. Gdy druga strona czuje, że się jej nie do­strzega i nie słu­cha, nie ma szansy na zbu­do­wa­nie więzi.

Zro­zu­mie­nie („są dwie prawdy”) i prze­ko­ny­wa­nie („jest tylko jedna prawda”) to prze­ciw­stawne po­dej­ścia do lu­dzi. Do­strze­że­nie, które z nich sto­su­jemy, to ogrom­nie ważny pierw­szy krok w każ­dej re­la­cji. Kiedy za­kła­damy, że „jest tylko jedna prawda”, do­świad­cze­nia in­nych wy­dają nam się ata­kiem na na­szą per­spek­tywę. Sta­ramy się więc udo­wod­nić słusz­ność wła­snego punktu wi­dze­nia i spy­chamy drugą stronę na po­zy­cje obronne: musi ona do­wieść praw­dzi­wo­ści swo­jego do­świad­cze­nia. Kiedy za­kła­damy, że „jest tylko jedna prawda”, sy­tu­acja szybko się za­ognia – obie strony my­ślą, że spie­rają się o to, co jest te­ma­tem roz­mowy, pod­czas gdy tak na­prawdę każda pró­buje bro­nić swej po­zy­cji i do­wieść, że jest war­to­ścio­wym czło­wie­kiem do­świad­cza­ją­cym cze­goś rze­czy­wi­stego. Gdy za­kła­damy, że „są dwie prawdy”, cie­ka­wią nas do­świad­cze­nia in­nych i uzna­jemy je za praw­dziwe. Mamy wtedy oka­zję po­znać drugą stronę. Kiedy pod­cho­dzimy do in­nych z otwar­to­ścią, nie mu­szą się bro­nić. Gdy obie strony czują się do­strze­żone i wy­słu­chane, po­ja­wia się szansa na po­głę­bie­nie więzi.

Ba­da­nia nad re­la­cjami mał­żeń­skimi, biz­ne­so­wymi i przy­ja­ciel­skimi raz po raz do­wo­dzą, że dą­że­nie do zro­zu­mie­nia – „są dwie prawdy” – daje naj­lep­sze re­zul­taty. Na przy­kład punk­tem wyj­ścia w me­to­dzie te­ra­peu­tycz­nej Got­t­ma­nów – opie­ra­ją­cej się na do­wo­dach na­uko­wych i opra­co­wa­nej przez parę psy­cho­lo­gów, Johna Got­t­mana i Ju­lie Schwartz Got­t­man – jest za­ło­że­nie, że dwie prawdy są tak samo ważne. Z ko­lei w stu­dium po­świę­co­nym dwóm ty­pom słu­cha­nia psy­cho­lożka kli­niczna Faye Do­ell do­wo­dzi, że lu­dzie, któ­rzy słu­chają, żeby zro­zu­mieć (w od­róż­nie­niu od tych, któ­rzy słu­chają, żeby od­po­wie­dzieć), ogól­nie od­czu­wają więk­szą sa­tys­fak­cję ze związku[1]. Neu­rop­sy­chia­tra Da­niel Sie­gel, współ­au­tor książki Zin­te­gro­wany mózg – zin­te­gro­wane dziecko, czę­sto na­to­miast po­wta­rza, że klu­czowe w związku jest po­czu­cie, że druga osoba ro­zu­mie, co czu­jemy. Opi­suje to jako „uczu­cie, że ktoś obej­muje nasz umysł swoim”, uczu­cie, że ro­zu­mie się to, czego do­świad­cza ktoś inny[2]. Ba­da­nia wska­zują wręcz na to, że naj­lepsi li­de­rzy do­ce­niają i słu­chają swo­ich pra­cow­ni­ków czę­ściej, niż do nich mó­wią; in­nymi słowy: za­po­znają się z prawdą swo­ich pra­cow­ni­ków, za­miast pró­bo­wać ich prze­ko­nać, że szef za­wsze ma ra­cję[3].

Jako jed­nostki także ra­dzimy so­bie le­piej, gdy nasz we­wnętrzny dia­log opiera się na po­dej­ściu „są dwie prawdy”. To dzięki wie­lo­ści per­spek­tyw mogę przy­jąć do wia­do­mo­ści, że jed­no­cze­śnie ko­cham swoje dzieci i po­trze­buję odro­biny sa­mot­no­ści. Je­stem wdzięczna lo­sowi za to, że mam dach nad głową, a jed­no­cze­śnie za­zdrosz­czę tym, któ­rych stać na nia­nię. Mogę być do­brą matką, ale cza­sem na­krzy­czeć na dziecko. Zdol­ność do jed­no­cze­snego do­świad­cza­nia wielu po­zor­nie prze­ciw­staw­nych my­śli i uczuć – uświa­da­mia­nie so­bie, że jed­no­cze­śnie może ist­nieć wiele róż­nych prawd – jest pod­stawą zdro­wia psy­chicz­nego. Naj­traf­niej ujął to psy­cho­log Phi­lip Brom­berg: „Zdro­wie wy­maga umie­jęt­no­ści prze­by­wa­nia w prze­strze­niach mię­dzy rze­czy­wi­sto­ściami i nie­tra­ce­nia z oczu żad­nej z nich: zdol­no­ści do­świad­cza­nia sa­mego sie­bie, a jed­no­cze­śnie wielu in­nych osób”[4]. Speł­niamy się naj­le­piej, gdy za­uwa­żamy róż­no­rod­ność uczuć, my­śli, po­pę­dów, do­znań w nas sa­mych, nie iden­ty­fi­ku­jąc się z żad­nym z nich; gdy po­tra­fimy się od­na­leźć w za­le­wie do­świad­czeń („Za­uwa­ży­łam, że tro­chę się de­ner­wuję, a tro­chę je­stem pod­eks­cy­to­wana” albo: „Wi­dzę, że coś we mnie chce krzy­czeć na dzieci, ale chcę też wziąć głę­boki od­dech”). Ina­czej mó­wiąc: je­ste­śmy zdrowsi, gdy po­tra­fimy do­strzec jed­no­cze­śnie dwie prawdy (a na­wet wię­cej!).

Je­śli jako ro­dzice wy­cho­dzimy z za­ło­że­nia, że „są dwie prawdy”, mo­żemy być bar­dziej zde­cy­do­wani. Sama za­wsze sta­ram się uwzględ­niać jed­no­cze­śnie dwie rze­czy­wi­sto­ści: mogę być matką, która wy­cho­wuje dziecko w spo­sób, który po­zwoli i mnie, i jemu czuć się do­brze, a przy tym wy­zna­czać wy­raźne gra­nice, za­pew­niać cie­pło i więź, speł­niać dzi­siej­sze po­trzeby dzieci, ale też spra­wić, że zy­skają od­por­ność. Na po­zio­mie mi­kro po­dej­ście „są dwie prawdy” za­wsze po­maga zna­leźć roz­wią­za­nie pro­blemu: mogę się nie zgo­dzić, żeby dziecko sie­działo przed kom­pu­te­rem czy kon­solą, a ono może być z tego nie­za­do­wo­lone. Mogę się zło­ścić, bo dziecko mnie okła­mało, a jed­no­cze­śnie być cie­kawa, co ta­kiego wy­dało mu się zbyt straszne, żeby mi o tym po­wie­dzieć. Mogę uznać lęki dziecka za ir­ra­cjo­nalne, a jed­no­cze­śnie za­cho­wać wraż­li­wość na jego po­trzeby. A co naj­waż­niej­sze – mogę na­krzy­czeć na dziecko i wciąż być ko­cha­ją­cym ro­dzi­cem. Mogę coś ze­psuć, a po­tem na­pra­wić. Mogę ża­ło­wać, że coś po­wie­dzia­łam, i na­stęp­nym ra­zem po­stą­pić le­piej.

Po­dej­ście „są dwie prawdy” może wszyst­kim uła­twić zro­zu­mie­nie świata, w któ­rym czę­sto wi­dać sprzecz­no­ści, ale w wy­padku dzieci jest szcze­gól­nie ważne. Dzieci mu­szą czuć, że ro­dzice za­uwa­żają i zga­dzają się na ich uczu­cia, ale że te uczu­cia nie do­mi­nują nad całą resztą ani nie wpły­wają na po­dej­mo­wane de­cy­zje. Taki jest cel więk­szo­ści ro­dzi­ców. Chcemy po­dej­mo­wać de­cy­zje, które wy­dają nam się naj­lep­sze dla dzieci, a jed­no­cze­śnie ob­cho­dzi nas, co dziecko czuje w ob­li­czu tych de­cy­zji. To dwie od­rębne rze­czy. Do­strze­ga­nie oby­dwu prawd, przy­zwa­la­nie na oby­dwie rze­czy­wi­sto­ści to pod­stawa, je­śli chcemy zro­zu­mieć dziecko i zbu­do­wać z nim więź.

Przyj­rzyjmy się temu bli­żej w re­la­cji mię­dzy do­ro­słymi. Mia­łaś w pracy świetny rok i obie­cano ci, że do­sta­niesz za­słu­żoną pod­wyżkę. Ale pod­czas spo­tka­nia sze­fowa mówi ci: „Ob­cięli nam bu­dżet i bę­dziemy mu­sieli zwol­nić parę osób. Ty nie stra­cisz po­sady, ale w tym roku nie mogę ci dać pod­wyżki. Może za rok”. Za­sta­nów się. Co czu­jesz w sto­sunku do sze­fo­wej? Czy je­steś roz­cza­ro­wana? Wdzięczna? Szczę­śliwa? Zła? To skom­pli­ko­wane, prawda? Oto co ja my­ślę: są dwie prawdy. „Cie­szę się, że wciąż mam pracę, i je­stem roz­cza­ro­wana, że nie do­stanę obie­ca­nej pod­wyżki”. Od­dzielmy per­spek­tywę sze­fo­wej od two­jej per­spek­tywy. Ona mu­siała pod­jąć pewne de­cy­zje: nie zwolni pra­cow­nicy, ale nie może jej dać pod­wyżki. Ty masz swoje od­czu­cia: czu­jesz się roz­cza­ro­wana, za­wie­dziona, zła, ale po­ja­wia się też ulga. Twój gniew nie wpły­nie na de­cy­zję sze­fo­wej. Jej po­dej­ście nie zmieni two­ich uczuć. Obie te rze­czy mają sens. Obie są praw­dziwe.

Nie mu­simy wy­bie­rać tylko jed­nej prawdy. Co wię­cej, w więk­szo­ści dzie­dzin ży­cia sty­kamy się z wie­loma rze­czy­wi­sto­ściami, które zna­cząco się od sie­bie róż­nią. Po pro­stu współ­ist­nieją i naj­lep­szym roz­wią­za­niem jest przy­zna­nie, że tak wła­śnie jest. Wdzięcz­ność za to, że wciąż masz pracę, nie musi prze­wa­żyć nad roz­cza­ro­wa­niem, że twoja płaca nie wzro­śnie. Gniew z po­wodu braku pod­wyżki nie musi unie­waż­nić ulgi, że wciąż masz pracę.

Idźmy da­lej. Na­za­jutrz sze­fowa wi­dzi, że je­steś przy­ga­szona, i po­trafi za­uwa­żyć tylko jedną prawdę. Przy­cho­dzi do cie­bie i mówi: „Nie mo­głam ci dać pod­wyżki. Daj spo­kój! Bądź wdzięczna, że wciąż masz pracę”. Jak się z tym czu­jesz? Co się z tobą dzieje? Mo­żesz się po­czuć winna („Jak mogę się tak za­cho­wy­wać, je­stem ego­istką!”) albo zła („Jak ona może się tak za­cho­wy­wać, jest ego­istką!”). Mo­żesz być wście­kła albo czuć, że pra­co­dawca cię nie do­ce­nia. Je­śli nic z tym nie zro­bisz, uczu­cia prę­dzej czy póź­niej prze­ro­dzą się w żal do pra­co­dawcy i do sze­fo­wej, a wtedy stra­cisz mo­ty­wa­cję, żeby wy­ko­ny­wać swoją pracę jak naj­le­piej. Dla­czego czu­jemy się tak kiep­sko, kiedy za­uwa­żamy tylko jedną prawdę? Dla­czego uzna­nie, że jest tylko jedna prawda, uru­cha­mia la­winę kło­po­tli­wych za­cho­wań?

W głębi serca wszy­scy chcemy, żeby ktoś za­uwa­żył, czego do­świad­czamy, co czu­jemy – żeby za­uwa­żył na­szą prawdę. Kiedy je­ste­śmy do­strze­gani przez oto­cze­nie, po­tra­fimy za­pa­no­wać nad roz­cza­ro­wa­niem i czu­jemy się na tyle do­brze i bez­piecz­nie, żeby do­pu­ścić punkt wi­dze­nia inny niż wła­sny. Gdyby sze­fowa za­uwa­żyła, co czu­jesz, i po­wie­działa: „Na­prawdę nie mo­głam ci dać tej pod­wyżki... ale ro­zu­miem, dla­czego je­steś roz­cza­ro­wana. Czuję to samo”, emo­cjo­nalny cię­żar sy­tu­acji roz­ło­żyłby się cał­kiem ina­czej. Sze­fowa na­wet nie mu­sia­łaby prze­pra­szać, że nie dała ci pod­wyżki. Je­śli do­strze­ga­łaby i uzna­wała ist­nie­nie obu prawd – że pod­wyżka była nie­osią­galna, ale twoje uczu­cia są uza­sad­nione – ła­twiej by­łoby się z tym po­go­dzić.

Po­dej­ście „są dwie prawdy” jest fun­da­men­talną za­sadą ro­dzi­ciel­stwa, po­nie­waż przy­po­mina nam o do­strze­ga­niu tego, czego do­świad­cza dziecko albo drugi ro­dzic. Przy­po­mina nam też, że to do­świad­cze­nie praw­dziwe, upraw­nione i warte na­zwa­nia. To po­dej­ście po­zwala rów­nież uznać za ta­kie swoje wła­sne do­świad­cze­nie. Przy­po­mina nam, że lo­gika nie prze­waża nad uczu­ciami: mogę mieć uza­sad­niony po­wód, żeby coś zro­bić, a ktoś inny może mieć rów­nie uza­sad­niony po­wód, żeby za­re­ago­wać na to w dany spo­sób. Oby­dwa te punkty wi­dze­nia są praw­dziwe.

Za­sadą „są dwie prawdy” na­leży się kie­ro­wać w wielu trud­nych dla ro­dzi­ców sy­tu­acjach, które omó­wimy w tej książce: do­wiemy się, jak za­cho­wać gra­nice w kon­fron­ta­cji z dziećmi, jak unik­nąć walki o do­mi­na­cję, jak so­bie ra­dzić z nie­uprzej­mym za­cho­wa­niem, jak zna­leźć so­lidne opar­cie, gdy by­cie ro­dzi­cem staje się trudne. Opi­szę kilka przy­kła­dów, ale mam na­dzieję, że bę­dziesz sto­so­wać tę za­sadę także w in­nych dzie­dzi­nach ży­cia. Ow­szem, to książka o ro­dzi­ciel­stwie, ale w grun­cie rze­czy do­ty­czy re­la­cji mię­dzy­ludz­kich w ogóle. Za­sada, którą się z tobą dzielę, ma za­sto­so­wa­nie w re­la­cjach z dziećmi, ale także z part­ne­rem, przy­ja­ciółmi, ro­dziną, a co naj­waż­niej­sze... z samą sobą. Czy­ta­jąc po­niż­sze przy­kłady, za­sta­nów się: „Gdzie jesz­cze ma za­sto­so­wa­nie ta za­sada?”. Za­ufaj so­bie i eks­pe­ry­men­tuj z za­sadą „są dwie prawdy” w każ­dej sy­tu­acji, w któ­rej może ci się przy­dać.

ZA­SADA „SĄ DWIE PRAWDY” I BY­CIE KON­SE­KWENT­NYM, GDY DZIECKO PRO­TE­STUJE

Oto ty­powy kon­flikt: dziecko chce oglą­dać pro­gram, który ty uwa­żasz za nie­od­po­wiedni dla ko­goś w jego wieku. Dziecko bar­dzo się zło­ści i upiera, że wszy­scy jego ko­le­dzy to oglą­dają, mówi, że je­steś naj­gor­szym ro­dzi­cem na świe­cie, że ni­gdy wię­cej się do cie­bie nie ode­zwie.

TWOJA DE­CY­ZJA: Moje dziecko nie może oglą­dać tego se­rialu czy filmu.

UCZU­CIA DZIECKA: Zde­ner­wo­wa­nie, roz­cza­ro­wa­nie, złość, po­czu­cie wy­klu­cze­nia.

Je­śli tylko jedna z tych rze­czy może być prawdą, naj­praw­do­po­dob­niej emo­cje dziecka wpłyną na twoją de­cy­zję. Je­śli po­wiesz so­bie, że mu­sisz po­dej­mo­wać pewne de­cy­zje w tro­sce o uczu­cia dziecka, na pewno po­rzu­cisz by­cie kon­se­kwentną, żeby udo­wod­nić, że je­steś do­brym, ko­cha­ją­cym ro­dzi­cem.

A je­śli ist­nieją dwie prawdy? Mo­żesz zro­bić obie rze­czy: za­cho­wać gra­nice i po­sta­no­wić, że dziecko nie może obej­rzeć pro­gramu, a jed­no­cze­śnie za­ak­cep­to­wać emo­cje dziecka, które jest zde­ner­wo­wane, roz­cza­ro­wane, złe i czuje się wy­klu­czone. Gdy po­dej­mu­jesz de­cy­zję, w któ­rej słusz­ność wie­rzysz, mo­żesz po­wie­dzieć dziecku: „Ko­cha­nie, są dwie prawdy. Po pierw­sze: zde­cy­do­wa­łam, że nie mo­żesz obej­rzeć tego filmu. Po dru­gie: de­ner­wu­jesz się i zło­ścisz na mnie. Na­prawdę bar­dzo się zło­ścisz. Wi­dzę to. I na­wet ro­zu­miem. Masz prawo się zło­ścić”. Nie mu­sisz wy­bie­rać mię­dzy wy­trwa­niem w swo­jej de­cy­zji a peł­nym mi­ło­ści za­uwa­że­niem uczuć dziecka. Nie mu­sisz wy­brać jed­nego z dwojga: pod­ję­cia de­cy­zji, która wy­daje ci się słuszna, albo uzna­nia uczuć dziecka. Oby­dwie te rze­czy są praw­dziwe.

Jest oczy­wi­ście jesz­cze je­den przy­kład współ­ist­nie­nia dwóch prawd: mo­żesz czuć się zna­ko­mi­cie jako ro­dzic sto­su­jący po­dej­ście „są dwie prawdy” („Su­per! Je­stem świetną matką!”), a jed­no­cze­śnie dziecko może się de­ner­wo­wać. Osta­tecz­nie nie sto­su­jemy ma­gicz­nego za­klę­cia, które po­zwala za­ła­go­dzić sy­tu­ację. To tylko słowa, które po­zwa­lają za­uwa­żyć, że dziecko jest czło­wie­kiem, i stwo­rzyć więź, która przy­nie­sie dłu­go­ter­mi­nowe ko­rzy­ści.

Ale by­cie do­brym ro­dzi­cem nie za­wsze zo­staje na­gro­dzone do­brym za­cho­wa­niem. Co wtedy? Po­wiedzmy, że mó­wisz sy­nowi, że ma prawo się zło­ścić, a on krzy­czy: „No więc je­stem wście­kły! Nie­na­wi­dzę cię!”. Po pierw­sze: upew­nij się, czy twój punkt wi­dze­nia jest słuszny („Wiem, że pod­ję­łam wła­ściwą de­cy­zję, ufam so­bie”). Cały czas za­uwa­żaj rów­nież punkt wi­dze­nia dziecka – jego prawdę: „Ojej, wiem. Wiem, że je­steś wście­kły. Ro­zu­miem”. Za­cho­wuj gra­nice. Kiedy za­uwa­żysz, że jest na to prze­strzeń, do­daj: „Jest masa in­nych fil­mów. Daj znać, je­śli ze­chcesz któ­ryś obej­rzeć”. Albo: „Może mo­gli­by­śmy zro­bić wie­czo­rem coś in­nego, rów­nie faj­nego?”. Pa­mię­taj jed­nak, że już zro­bi­łaś to, co ko­nieczne dla was obojga.

ZA­SADA „SĄ DWIE PRAWDY” I UNI­KA­NIE WALKI O DO­MI­NA­CJĘ

Walka o do­mi­na­cję za­wsze ozna­cza zła­ma­nie za­sady „są dwie prawdy”. My­ślimy wtedy: ja kon­tra dziecko. Przy­kła­dem niech bę­dzie prze­py­chanka przed wyj­ściem z domu:

RO­DZIC: Je­śli chcesz iść się ba­wić na po­dwórku, mu­sisz za­ło­żyć kurtkę!

DZIECKO: Nie! Nie jest mi zimno, chcę iść bez kurtki!

Może ci się wy­da­wać, że mó­wi­cie o tym sa­mym – o za­ło­że­niu kurtki – ale tak na­prawdę oboje chce­cie się po­czuć za­uwa­żeni. Jako ro­dzic chcesz, żeby do­strze­gano, że trosz­czysz się o dziecko. Ono tym­cza­sem chce, żeby wi­dziano, że jest nie­za­leżne, i żeby po­zwa­lano mu de­cy­do­wać o wła­snym ciele. Kiedy czu­jemy, że inni nas nie do­strze­gają, nie po­tra­fimy roz­wią­zy­wać pro­ble­mów. Dla­tego gdy do­cho­dzi do walki o do­mi­na­cję, twoim naj­waż­niej­szym ce­lem po­winno być roz­wią­za­nie pro­blemu.

Naj­pierw przy­po­mnij so­bie, że „są dwie prawdy”, bo je­śli tylko czu­jemy, że inni do­strze­gają, czego do­świad­czamy i czego pra­gniemy, umiemy opu­ścić gardę. Osta­tecz­nie więk­szą wagę przy­wią­zu­jemy do tego, żeby czuć się za­uwa­żeni, niż do kon­kret­nych de­cy­zji. To za­wsze ma naj­więk­sze zna­cze­nie.

Gdy tylko uda nam się przy­po­mnieć so­bie, że są dwie prawdy, mo­żemy zmie­nić punkt wi­dze­nia i przejść od „ja kon­tra ty” do „ja i ty kon­tra pro­blem”. I... to wszystko. Kiedy to się sta­nie, znaj­dziemy się w jed­nej dru­ży­nie, do­strze­żemy pro­blem i wspól­nie się za­sta­no­wimy, jak go roz­wią­zać.

Przyj­rzyjmy się tej sy­tu­acji jesz­cze raz.

RO­DZIC: Za­nim wyj­dziesz, mu­sisz za­ło­żyć kurtkę. Jest bar­dzo zimno!

DZIECKO: Nie! Nie zmar­znę! Po­zwól mi wyjść!

RO­DZIC: No do­brze, po­cze­kaj. Daj mi chwilę. Niech się za­sta­no­wię... Mar­twię się, że zmar­z­niesz, bo strasz­nie wieje. Ty mó­wisz, że nie jest ci zimno, i je­steś pe­wien, że nic ci nie bę­dzie, prawda? Do­brze ro­zu­miem?

DZIECKO: Tak.

Te­raz otwie­rają się przed wami nowe moż­li­wo­ści. Przyj­rzyjmy się dwóm z nich.

RO­DZIC: Hmm... co mo­żemy zro­bić? Na pewno znaj­dziemy roz­wią­za­nie, które za­do­woli nas oboje...

DZIECKO: Mogę wziąć kurtkę ze sobą i za­ło­żyć, jak bę­dzie mi zimno?

RO­DZIC: Ja­sne, fan­ta­styczne roz­wią­za­nie!

Kiedy dzieci czują, że są do­strze­gane, ro­dzic jest człon­kiem dru­żyny, a nie prze­ciw­ni­kiem, i gdy prosi się je o po­moc w roz­wią­za­niu pro­blemu, dzieje się coś do­brego. Po­wiedzmy, że na­le­gasz, żeby dziecko wło­żyło kurtkę – na dwo­rze jest mi­nus pięt­na­ście stopni, wiatr wieje z pręd­ko­ścią osiem­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzinę. Nie cho­dzi o za­cho­wa­nie kon­troli, tylko o bez­pie­czeń­stwo.

RO­DZIC: Hmmm... Co mo­żemy z tym zro­bić? Jako mama mam obo­wią­zek za­dbać o twoje bez­pie­czeń­stwo, a w tej chwili bez­piecz­nie jest za­ło­żyć kurtkę. Ale ty chcesz sam po­dej­mo­wać de­cy­zje i czu­jesz się kiep­sko, kiedy mama mówi ci, co masz ro­bić.

DZIECKO: Nie za­łożę tej kurtki!

RO­DZIC: Sły­szę, co mó­wisz. Mu­sisz za­ło­żyć kurtkę, je­śli chcesz wyjść... a jed­no­cze­śnie wolno ci się z tego po­wodu zło­ścić. Nie musi ci się po­do­bać, że mu­sisz ją za­ło­żyć.

Na­wet je­śli to ja po­dej­muję de­cy­zję, przy­znaję, że dziecko ma prawo do­świad­czać tego, czego do­świad­cza. Nie pró­buję go prze­ko­ny­wać, że prawda jest jedna: na dwo­rze jest lo­do­wato i je­dyne, co ma sens, to za­ło­żyć kurtkę. Prze­ko­nuję samą sie­bie, że to ważne, żeby dziecko za­ło­żyło kurtkę, usta­na­wiam gra­nice. Stwier­dzam, że je­śli chce wyjść z domu, musi ją za­ło­żyć, a po­tem na­zy­wam uczu­cia, które to w nim bu­dzi, i po­zwa­lam, żeby je czuło. Ja po­dej­muję de­cy­zję, a dziecko czuje się w związku z tym w okre­ślony spo­sób. Nikt nie ma ra­cji. Oby­dwie te rze­czy są praw­dziwe.

ZA­SADA „SĄ DWIE PRAWDY” A NIE­UPRZEJME ZA­CHO­WA­NIE

Opi­szę te­raz ko­lejny pro­blem, o któ­rym czę­sto sły­szę od czy­tel­ni­ków i klien­tów. Mó­wisz dziecku, że nie może sie­dzieć przy kom­pu­te­rze czy ta­ble­cie przed ko­la­cją, pój­ściem spać czy wyj­ściem do szkoły. Dziecko krzy­czy: „Nie­na­wi­dzę cię! Je­steś okropna!”.

No do­brze, weźmy głę­boki od­dech. Naj­pierw zo­rien­tujmy się, co się dzieje. Je­śli za­cho­wa­nie dziecka jest oknem na to, co się dzieje w jego wnę­trzu, to ta­kie nie­po­skro­mione słowa świad­czą o nie­po­skro­mio­nych uczu­ciach. Pa­mię­taj, dziecko jest z na­tury do­bre. Złe za­cho­wa­nie bie­rze się z nie­okieł­zna­nych uczuć, nad któ­rymi nie mamy wła­dzy. Jak kon­tro­lo­wać coś, co jest poza kon­trolą? Przez stwo­rze­nie więzi.

Dru­gie po­dej­ście:

DZIECKO: Nie­na­wi­dzę cię! Je­steś okropna!

RO­DZIC (od­dy­cha głę­boko i mówi do sie­bie): Moje dziecko jest z na­tury do­bre. Jego za­cho­wa­nie nie świad­czy o tym, co na­prawdę do mnie czuje. To do­bry dzie­ciak, który ma gor­szy mo­ment. A na głos stwier­dza: „Nie po­doba mi się to, jak się do mnie od­zy­wasz. Skoro tak do mnie mó­wisz, chyba na­prawdę się zde­ner­wo­wa­łeś, może tro­chę z in­nego po­wodu? Mu­szę się uspo­koić... ty chyba też. A po­tem po­roz­ma­wiajmy”.

Ko­mu­ni­ku­jesz, co spra­wiło ci przy­krość – ale nie po­zwa­lasz, żeby za­cho­wa­nie dziecka stało się je­dyną prawdą. Uzna­jesz uczu­cia, które spo­wo­do­wały re­ak­cję, za upraw­nione, na­wet je­śli zo­stały wy­ra­żone w nie­kon­tro­lo­wany spo­sób.

ZA­SADA „SĄ DWIE PRAWDY” I RA­DZE­NIE SO­BIE Z PRZY­KRYMI UCZU­CIAMI

Za­sada „są dwie prawdy” przy­daje się zwłasz­cza w sy­tu­acjach, gdy do­pa­dają nas my­śli w ro­dzaju „je­stem okrop­nym ro­dzi­cem” – kiedy czu­jemy się winni. Oba­wiamy się, że nisz­czymy dziecku ży­cie. Kiedy jest trudno, przy­po­mi­nam so­bie, co jest istotą za­sady „są dwie prawdy”: je­stem do­brym ro­dzi­cem, który ma gor­szy mo­ment. W ta­kich sy­tu­acjach ła­two wpaść w pu­łapkę je­dy­nej prawdy: „Je­stem okropną matką, wszystko psuję, nie daję rady, je­stem kosz­marna”. Taki we­wnętrzny mo­no­log na­peł­nia nas wsty­dem i po­czu­ciem winy. Je­śli przyj­miemy to na­sta­wie­nie, zmiana nie bę­dzie moż­liwa. Wię­cej o wsty­dzie pi­szę w dal­szej czę­ści książki, na ra­zie po­wiedzmy tyle: wstyd to na­trętne uczu­cie, za któ­rego sprawą tra­cimy po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, a im bar­dziej utwier­dzamy się w prze­ko­na­niu, że ist­nieje jedna prawda – je­ste­śmy okrop­nymi ro­dzi­cami – tym ener­gicz­niej pi­łu­jemy ga­łąź, na któ­rej sie­dzimy. Ro­bimy coś, co spra­wia, że czu­jemy się go­rzej, i jesz­cze głę­biej wie­rzymy, że nie je­ste­śmy nic warci.

Jaka jest al­ter­na­tywa? Jak za­wsze mu­simy od­dzie­lić za­cho­wa­nie (to, co ro­bimy) od toż­sa­mo­ści (tego, kim je­ste­śmy). Nie ozna­cza to, że so­bie od­pusz­czamy i uspra­wie­dli­wiamy wła­sne po­stę­po­wa­nie. Zna­czy to, że za­uwa­żamy wła­sną do­broć i że je­ste­śmy zdolni pod­jąć wielki wy­si­łek, by na­stą­piła po­prawa. Za­pa­mię­taj więc tę za­sadę i po­wta­rzaj ją so­bie nie­ustan­nie: „Są dwie prawdy. Mam gor­szy mo­ment, ale je­stem do­brym ro­dzi­cem. Je­stem do­brym ro­dzi­cem, który ma gor­szy mo­ment”.