Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Noc komisarza Montalbano została urozmaicona w bardzo zaskakujący sposób: przyśnił mu się jego własny pogrzeb. No cóż, fakt, że jest coraz starszy nie przestaje go wyprowadzać z równowagi…
Następnego dnia komisarz zostaje wezwany do portu. Właśnie odpłynął stamtąd pewien jacht, który u wejścia do portu udzielił pomocy łodzi, która zaczęła tonąć. Tyle tylko, że w tej łodzi był martwy meżczyzna… Co się naprawdę wydarzyło? Kim był ten mężczyzna? Kim byli członkowie załogi jachtu?
Żeby rozwiązać tę zagadkę komisarz Montalbano musi skorzystać z pomocy porucznika kapitanatu, Laury Belladonny. Ale współpraca z tą młodą kobietą, równie zachwycającą, co inteligentną jest dość ryzykowna…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
1
Poprzedniego wieczoru położył się spać w dobrym nastroju. Od tygodnia w komisariacie nie działo się nic ważnego i Montalbano chciał z tego skorzystać, aby zrobić niespodziankę Livii, pojawiając się u niej w Boccadasse. Zgasił światło, wyciągnął się na łóżku i prawie od razu zasnął. I zaraz zaczął śnić.
– Catarè, dzisiaj wieczorem jadę do Boccadasse – mówił, wchodząc do komisariatu.
– Ja też chcę pojechać!
– Nie, ty nie!
– Ale dlaczego?
– Bo nie.
Wtedy zjawiał się Fazio.
– Panie komisarzu, przepraszam, ale nie może pan pojechać do Boccadasse.
– A to czemu?
Fazio wyglądał na zmieszanego.
– Ależ, panie komisarzu, zapomniał pan?
– Co takiego?
– Że pan umarł wczoraj rano, równo piętnaście po siódmej.
I wyciągał z kieszeni karteczkę
– Pan jest nieboszczykiem Salvem Montalbanem, który...
– Zostaw w spokoju dane! Naprawdę umarłem? Jak to się stało?
– Dostał pan udaru.
– Gdzie?
– Tutaj, w komisariacie.
– Kiedy?
– Podczas gdy rozmawiał pan na telefonie z panem kwestorem – dodał Catarella.
Najwyraźniej ten skończony chuj Bonetti-Alderighi tak go wkurzył, że...
– Jeśli pan chce się zobaczyć... – mówił Fazio. – Trumnę ustawiliśmy w pana gabinecie.
Zrobili miejsce między stosami papieru zalegającymi biurko i postawili na nim otwartą trumnę. Montalbano popatrzył na siebie. Nie wyglądał na nieboszczyka, ale od razu zrozumiał, że ciało złożone w trumnie to on.
– Zawiadomiliście Livię?
– Tak – odpowiadał Mimì Augello, zbliżając się.
Obejmował mocno Montalbana i mówił ze szlochem:
– Moje kondolencje.
A rodzaj chóru powtarzał:
– Kondolencje, kondolencje!
Chór składał się z Bonettiego-Alderighiego, szefa jego gabinetu Lattesa, Jacomuzziego, dyrektora Burgia i dwóch grabarzy.
– Dziękuję – mówił.
W tej samej chwili zbliżał się doktor Pasquano.
– Jak umarłem? – pytał Montalbano lekarza.
Pasquano się wkurzał.
– Co, jeszcze jako nieboszczyk musi mi pan dupę zawracać? Niech pan poczeka na wynik sekcji!
– Nie może mi pan niczego powiedzieć?
– Wygląda to na piorunujący udar, ale są pewne symptomy, które mnie nie...
– O nie! – wtrącał się kwestor. – Komisarz Montalbano nie może prowadzić dochodzenia w sprawie własnej śmierci.
– Dlaczego?
– To nie byłoby właściwe. Jest za bardzo zaangażowany osobiście. Poza tym regulamin tego nie przewiduje. Przykro mi. Śledztwo zostało powierzone nowemu szefowi lotnej brygady.
Wtedy Montalbano coś sobie przypominał i odwoływał na stronę Mimì.
– Kiedy przyjedzie Livia?
Mimì robił zażenowaną minę.
– Powiedziała, że...
– No co?
Mimì wpatrywał się w czubki swoich butów.
– Powiedziała, że nie wie.
– Czego nie wie?
– Nie wie, czy zdąży przyjechać na pogrzeb.
Rozgniewany Montalbano wypadał z pokoju, szedł na podwórze, gdzie piętrzyły się wieńce pogrzebowe i czekał karawan gotowy do odjazdu, wyciągał z kieszeni komórkę.
– Halo, Livia? Tutaj Salvo.
– Cześć, jak się masz? Oj, przepraszam, nie chciałam...
– Co to za historia, że nie zdążysz na pogrzeb?
– Posłuchaj, Salvo. Gdybyś był jeszcze żywy, zrobiłabym wszystko, aby być dalej z tobą. Może nawet bym za ciebie wyszła. Z drugiej strony, w moim wieku, kiedy zmarnowałam życie na związku z tobą, co innego mi pozostało? Ale biorąc pod uwagę, że nagle nadarza mi się ta jedyna w swoim rodzaju okazja, sam rozumiesz...
Montalbano wyłączał komórkę i wracał do środka, gdzie odkrywał, że zamknięto już trumnę i kondukt ruszył w drogę.
– Idzie pan? – pytał Bonetti-Alderighi.
– No tak – odpowiadał.
Ale kiedy zeszli na podwórze, jeden z żałobników potknął się i trumna spadła na ziemię z hukiem, który go obudził.