Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W "Świetlnym ostrzu" życie komisarza Montalbana nabiera jeszcze większego tempa niż w poprzednich powieściach. Zarówno prywatne, jak i służbowe. Potyczki z politycznymi rebeliantami, handel dziełami sztuki, zatargi z mafią, to zajmuje komisarzowi czas i nie pozwala głęboko zastanowić się nad związkiem z Livią. Jak by tego było mało, pojawia się także pewna bardzo atrakcyjna kobieta. Równie piękna, co zdeterminowana. A Montalbano staje przed poważnym, życiowym wyborem…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
1
Pogoda tego ranka, począwszy od świtu, była zmienna i kapryśna. Pewnie i z tego powodu nastrój Montalbana był cokolwiek mało stabilny. Najlepiej czuł się wtedy, kiedy miał do czynienia z jak najmniejszą liczbą osób.
Z biegiem lat coraz bardziej odczuwał zmiany pogody, tak właśnie wilgotność powietrza wpływa na kości staruszków. Coraz trudniej było wziąć się w garść i wykrzesać z siebie choć trochę radości czy chęci do życia.
Jechał z domu w Marinelli do osady Casuzza, jakieś piętnaście kilometrów drogami idealnymi dla pojazdów gąsienicowych lub wiejskimi traktami niewiele szerszymi od samochodu. Niebo z jasnoróżowego zmieniło tymczasem kolor na szary, a potem na rozmyty błękit, aby zatrzymać się na niewyraźnej bieli zacierającej kontury i mącącej wzrok.
Telefon zadzwonił o ósmej rano, kiedy kończył brać prysznic. Tego dnia wstał później, bo wiedział, że nie musi jechać na komisariat.
Wkurzył się, bo nie czekał na żaden telefon. Kto o tej porze zawraca mu głowę?
Teoretycznie w komisariacie tego dnia nie powinno być nikogo z wyjątkiem policjanta w centrali telefonicznej, jako że był to wyjątkowy dzień dla Vigaty.
Wyjątkowy z powodu wizyty ministra spraw wewnętrznych. Pan minister miał się tu zatrzymać w drodze powrotnej z Lampedusy, gdzie centra przyjęć (tak, proszę państwa, tak właśnie je nazywano!) dla imigrantów nie były już w stanie przyjąć nawet miesięcznego noworodka. Nawet solone sardynki miały więcej miejsca w puszce. Pan minister wyraził chęć inspekcji miasteczka namiotowego szykowanego w Vigacie. Namioty w Vigacie już się chwiały, a na dodatek ci biedni imigranci musieli spać na ziemi i załatwiać potrzeby na powietrzu.
W związku z wizytą ministra kwestor Bonetti-Alderighi zarządził powszechną mobilizację sił zarówno w kwesturze w Montelusie, jak i na komisariacie w Vigacie, by należycie zabezpieczyć trasę przejazdu znakomitego gościa, tak aby nie dotarły do niego gwizdy, wyzwiska i przekleństwa (w języku włoskim nazywane protestami) ludności, a jedynie oklaski kilku opłaconych wcześniej biedaków.
Montalbano, bez chwili zastanowienia, zrzucił wszystko na barki Mimì Augella i skorzystał z okazji, żeby wziąć urlop. Już na sam widok ministra w telewizji Montalbanowi krew uderzała do głowy, a co dopiero gdyby miał się z nim spotkać we własnej osobie osobiście, jak mawiał Catarella.
W skrytości ducha liczył na to, że z szacunku dla członka rządu ani w miasteczku, ani w okolicach nie dojdzie do zabójstwa, czy też innych czynów zabronionych. Potencjalni przestępcy z pewnością uszanują ten jakże uroczysty dzień.
No to kto w końcu mógł dzwonić?
Postanowił nie odbierać, ale telefon, po chwili milczenia, znowu zaczął dzwonić.
A jeśli to Livia? Może ma mu coś ważnego do powiedzenia? Nie ma rady, musi podnieść słuchawkę.
– Pan komisarz? Catarella sum.
O cholera, Catarella zna łacinę? Dokąd zmierza ten świat? Może jego koniec już bliski? Z pewnością się przesłyszał.
– Co mówiłeś?
– Tu Catarella, komisarzu.
Odetchnął z ulgą. Jednak przesłyszał się. Świat wrócił na swoje tory.
– Panie komisarzu, muszę pana pierwszego zawiadomić, że zdarzyło się coś poważnego i dość skomplikowanego.
Montalbano przyciągnął nogą krzesło i usiadł.
– Słucham zatem.
– No dobrze, a więc rano, jako że niżej podpisany, czyli ja stawiłem się na rozkaz pana Augella, ponieważ albowiem oczekiwano helikoptera przywożącego do nas delegację z panem ministrem...
– Przylecieli?
– Nie wiem, komisarzu. Nie jest mi to wiadome.
– A to dlaczego?
– Nie jest mi to wiadome, jako że znajduję się w innej lokalizacji.
– Czyli gdzie?
– Lokalizacja ta nosi nazwę osada Casuzza i znajduje się w pobliżu dawnego przejazdu kolejowego, tego za...
– Wiem, gdzie jest Casuzza. Ale możesz mi wytłumaczyć, co ty tam robisz?
– Upraszam o wybaczenie pana komisarza, ale jeśli będzie mi pan ciągle przerywał, to...
– Przepraszam, mów dalej!
– A więc zatem w pewnym momencie pan Augello dostał telefon od naszej centrali, gdzie zastępował mnie agent Filipazzo Michele, jako że skręcił sobie nogę i...
– Kto skręcił? Augello czy Filipazzo?
Zadrżał na myśl, że to mogło przydarzyć się Augellowi i teraz on będzie musiał powitać ministra.
– Filipazzo, panie komisarzu, i dlatego nie mógł wykonywać swoich normalnych obowiązków i przekazał je Faziowi, który po tej rozmowie telefonicznej powiedział, żebym już nie czekał na helikopter, tylko udał się bezzwłocznie do osady Casuzza, w której to...
Montalbano był już pewien, że przed południem nie uda mu się wszystkiego dowiedzieć.
– Posłuchaj mnie, Catarella, dowiem się teraz, o co chodzi, i zadzwonię do ciebie za pięć minut.
– Ale w tym czasie mam mieć włączoną komórkę czy nie?
– Włączoną.
Zadzwonił do Fazia, który natychmiast odebrał.
– Minister już jest?
– Jeszcze nie.
– Zadzwonił do mnie Catarella, gadał przez kwadrans, ale i tak nic nie zrozumiałem.
– Ja panu wszystko wytłumaczę, komisarzu. Jakiś rolnik zadzwonił do nas na centralę i powiedział, że znalazł na swoim polu trumnę.
– Pustą czy z zawartością?
– Tego nie zrozumiałem, źle było słychać.
– Dlaczego posłałeś tam Catarellę?
– Uznałem, że to nietrudne zadanie.
Podziękował Faziowi i oddzwonił do Catarelli.
– Trumna jest pełna czy pusta?
– Otóż, panie komisarzu, rzeczona trumna jest przykryta wiekiem i z tego to powodu jej zawartość pozostaje nieznana.
– To dlaczego jej nie otworzyłeś?
– Z powodu braku takiego polecenia, jeśli mi pan komisarz każe, to ja otworzę, ale to i tak niepotrzebne.
– Dlaczego?
– Bo trumna nie jest pusta.
– Skąd to wiesz?
– Wiem, jako że ten rolnik, co jest właścicielem rzeczonego pola i który nazywa się Annibale Lococo syn Giuseppe, i który stoi teraz koło mnie, podniósł wieko wystarczająco, aby zobaczyć, że trumna nie jest pusta.
– A co w niej jest?
– Zwłoki nieboszczyka.
Czyli sprawa wcale nie była taka prosta, jak przypuszczał Fazio.
– Dobra, zaczekaj tam na mnie.
No i dlatego musiał wsiąść do samochodu i wyjechać, mląc przekleństwa.
Trumna była z tych przeznaczonych dla nieboszczyków trzeciej kategorii, najbiedniejszych, zrobiona z surowego drewna, nawet nie polakierowanego.
Spod krzywo położonego wieka wystawał kawałek białego materiału.
Montalbano schylił się, żeby lepiej zobaczyć. Palcem wskazującym i kciukiem prawej ręki chwycił materiał i lekko pociągnął. Teraz zobaczył wyhaftowane na nim, splecione litery B i A.
Annibale Lococo siedział w nogach trumny ze strzelbą na ramieniu i palił cygaro. Był spalonym słońcem pięćdziesięciolatkiem.
Catarella stał na baczność krok dalej, niezdolny do wykrztuszenia ani słowa, pokonany przez emocje związane z prowadzeniem śledztwa razem z panem komisarzem.
Pejzaż dokoła nich był rozpaczliwie smutny: więcej kamieni niż ziemi, mało drzew cierpiących od milionów lat na brak wody, kępy sorgo i dzikiej trawy. Kilometr dalej stał casuzza, samotny domek, od którego nazwę wzięła właśnie ta osada.
Niedaleko trumny, na piachu, który kiedyś był może i ziemią, widać było wyraźne ślady kół samochodu dostawczego i butów dwóch mężczyzn.
– To pana ziemie? – zapytał Lococa Montalbano.
– Ziemie, niby jakie ziemie? – odpowiedział Lococo, patrząc na niego ze zdziwieniem.
– Te, gdzie teraz jesteśmy.
– I pan to nazywa ziemią?
– Co tu się uprawia?
Zanim odpowiedział, chłop ponownie spojrzał na komisarza, zdjął czapkę, podrapał się po głowie, wyjął z ust cygaro, splunął z pogardą na ziemię i ponownie wsadził je sobie w usta.
– Nic. Co ja, do cholery, mam tu uprawiać? Tu nic nie wyrośnie, to przeklęta ziemia. Przychodzę tu polować, pełno tu królików.
– To pan odkrył trumnę?
– Tak jest.
– Kiedy?
– Dzisiaj rano koło wpół do siódmej, zaraz do was zadzwoniłem.
– Był pan tu wczoraj?
– Nie, od trzech dni tu nie przychodziłem.
– Czyli nie wie pan, kiedy zostawili tę trumnę?
– Ano właśnie.
– Zaglądał pan do środka?
– Jasne, a pan nie? Z ciekawości. Zobaczyłem, że wieko nie jest przykręcone, i tak zerknąłem troszkę. W środku jest trup zawinięty w płótno.
– Niech pan powie prawdę, odwinął pan to płótno, żeby zobaczyć zwłoki?
– Ano tak.
– Mężczyzna czy kobieta?
– Mężczyzna.
– Rozpoznał go pan?
– Nigdy przedtem go nie widziałem.
– Domyśla się pan, dlaczego zostawili go właśnie na pana polu?
– Gdybym miał taką wyobraźnię, to pisałbym powieści.
Wydawał się szczery.
– No dobrze. Proszę wstać. Catarella, podnieś wieko.
Catarella uklęknął przy trumnie i uchylił wieko.
Nagle odwrócił głowę i wykrzywił usta.
– Iam fetet – powiedział do komisarza.
Montalbano odskoczył zdziwiony do tyłu. Czyli to prawda! Nie pomylił się! Catarella mówi po łacinie!
– Co powiedziałeś?
– Powiedziałem, że już śmierdzi.
No jednak nie! Tym razem usłyszał wyraźnie! Nie było możliwości pomyłki.
– Robisz mnie w konia! – wydarł się, co w pierwszej kolejności wystraszyło jego samego.
W odpowiedzi jakiś pies zaczął szczekać w oddali.
Catarella spuścił wieko trumny i podniósł się, czerwony jak pomidor.
– Ja? Pana komisarza? Skąd panu w ogóle myśl taka do głowy przychodzi? Ja nigdy przenigdy nie pozwoliłbym sobie...
Nie mógł mówić dalej, zrozpaczony złapał się za głowę i zaczął lamentować:
– O me miserum! O me infelicem!
Montalbano całkiem stracił panowanie nad sobą, skoczył do niego i złapał go za szyję, potrząsając, jak gdyby Catarella był drzewem, z którego trzeba strząsnąć dojrzałe gruszki.
– Mala tempora currunt! – rzekł filozoficznie Lococo, pociągając cygaro.
Sparaliżowany strachem Montalbano zastygł w bezruchu.
Ten wieśniak też mówi po łacinie? Cofnął się w czasie, nie zdając sobie z tego sprawy? Ale w takim razie dlaczego byli ubrani współcześnie, nie nosili tunik i tog?
W tym momencie wieko trumny otworzyło się od środka i z wielkim hałasem upadło na ziemię. Podobny do mumii trup zaczął powoli się podnosić.
– Pan, Montalbano, nie ma za grosz szacunku dla zmarłych? – zapytał wściekły trup, ściągając prześcieradło z twarzy. Montalbano rozpoznał go.
To był pan kwestor Bonetti-Alderighi.
Montalbano długo jeszcze leżał w łóżku, rozmyślając o tym śnie, który zrobił na nim duże wrażenie.
I to nie dlatego, że nieboszczykiem okazał się Bonetti-Alderighi albo że Catarella i Lococo mówili po łacinie. To był sen proroczy, a jednocześnie w jakiś sposób racjonalny, bo następstwo zdarzeń i czas podporządkowano logice.
Każdy szczegół, każdy detal ukazany został tak, aby zwiększyć poczucie rzeczywistości. A granica między snem a jawą rozmyła się, stając się praktycznie niewidoczna. Całe szczęście, że w ostatniej części zniknęła logika, bo w przeciwnym razie chodziłoby o jeden z tych snów, których nie odróżniasz od rzeczywistych zdarzeń.
Tyle że w tym śnie wszystko było kompletnie nieprawdziwe, łącznie z przyjazdem ministra.
A co za tym idzie, niestety, wcale nie miał wolnego, tylko musiał iść do pracy. Jak każdego dnia.
Wstał i otworzył okno.
Niebo w połowie było jeszcze błękitne, ale druga połowa zmieniała już kolor, szarzejąc od pierzyny bezkształtnych, płaskich chmur napływających od strony morza.
Dopiero co wyszedł spod prysznica, kiedy zadzwonił telefon. Poszedł odebrać, znacząc podłogę wodą spływającą z mokrego ciała. To był Fazio.
– Przepraszam, że przeszkadzam, panie komisarzu, ale...
– O co chodzi?
– Dzwonił kwestor. Otrzymał pilną wiadomość, chodzi o ministra spraw wewnętrznych.
– To on nie jest na Lampedusie?
– Tak, ale podobno chce zobaczyć obóz tymczasowy w Vigacie, przyleci helikopterem za dwie godziny.
– A niech to szlag!
– To nie wszystko. Kwestor zarządził, że cały komisariat ma wykonywać rozkazy wicekwestora Signorina, który przyjedzie do nas za kwadrans. Chciałem pana uprzedzić.
Montalbano odetchnął z ulgą.
– Dziękuję.
– Pan, oczywiście, nie zamierza się pokazywać.
– Zgadłeś.
– Co mam powiedzieć Signorinowi?
– Że leżę zaziębiony i przepraszam za moją nieobecność. I że z całym szacunkiem drapię się po brzuchu. Kiedy minister sobie pojedzie, zadzwoń do mnie do domu.
Czyli przyjazd ministra był prawdą.
Można powiedzieć, że to był proroczy sen? Jeśli tak, to miałoby to oznaczać, że pan kwestor wkrótce wyląduje w trumnie?
Nie, to tylko zwykły zbieg okoliczności. Nie będzie dalszego ciągu. Zwłaszcza że, jak się nad tym dłużej zastanowić, Catarella nie zna przecież łaciny.
Telefon zadzwonił ponownie.
– Słucham?
– Przepraszam, pomyłka – powiedziała kobieta i odłożyła słuchawkę.
Czy to aby nie była Livia? Dlaczego powiedziała, że pomyliła numer? Zadzwonił do niej.
– Co ci jest?
– Skąd takie pytanie?
– No wybacz, ale dzwonisz do mnie do domu, odbieram, a ty odkładasz słuchawkę, mówiąc, że się pomyliłaś!
– A, czyli to byłeś ty!
– No jasne, że ja!
– Wybacz, ale byłam tak pewna, że nie zastanę cię w domu, że... À propos, co ty jeszcze robisz w Marinelli? Źle się czujesz?
– Czuję się doskonale! I nie wykręcaj kota ogonem!
– Niby ja?
– Mówiąc, że mnie nie poznałaś po głosie! Czy to możliwe, że po tylu latach...
– Ciążą ci, nie?
– Co mi ciąży?
– Te lata spędzone ze mną.
No i zaczęła się kłótnia trwająca ponad kwadrans.
Następne pół godziny chodził po domu w samej bieliźnie. Potem przyszła Adelina i przestraszyła się na jego widok.
– O Boże, panie komisarzu, co panu jest? Źle się pan czuje?
– Ty też szukasz guza, Adelino? O nic się nie martw, czuję się świetnie. Wiesz co? Dzisiaj jem w domu, co mi przygotujesz?
Adelina uśmiechnęła się.
– A co by pan powiedział na pyszną zapiekankę z makaronem?
– Cudownie!
– A potem trzy, cztery smażone, chrupiące barweny?
– No dobrze, pięć i po sprawie.
Nagle na ziemi objawił mu się raj.
Siedział w domu jeszcze godzinę, ale kiedy tylko poczuł niebiańskie zapachy dolatujące z kuchni, zrozumiał, że nie może tu zostać. Od razu zaczęło go ssać w żołądku. Dlatego postanowił iść na długi spacer nad morze.
Kiedy wrócił po dwóch godzinach, Adelina powiedziała, że dzwonił Fazio z informacją, że minister zmienił zdanie i poleciał do Rzymu, nie zatrzymując się w Vigacie.
Montalbano pojawił się na komisariacie po czwartej, uśmiechnięty, pogodzony ze sobą i z całym światem. Cud makaronowej zapiekanki.
Zatrzymał się chwilę przy Catarelli, który na widok wchodzącego komisarza stanął na baczność.
– Mogę cię o coś zapytać, Catarella?
– Tak jest, panie komisarzu!
– Czy ty znasz łacinę?
– Oczywiście, panie komisarzu.
Montalbanowi odjęło mowę. Był przekonany, że Catarella skończył, i to ledwo, ledwo, szkołę podstawową.
– Ale znasz dobrze?
– Tak bardzo to mu się nie przyglądałem, ale mogę powiedzieć, że znam nieźle.
Montalbano był coraz bardziej zdumiony.
– I jak to się stało?
– Że poznałem?
– Tak.
– Przedstawił mi go mój sąsiad.
– Ale kogo?
– Księgowego Vincenza Camastrę zwanego „Łaciną”.
Na twarz komisarza powrócił uśmiech. Tak lepiej, wszystko wraca do normalności.
Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały się następujące utwory Andrei Camilleriego:
KSZTAŁT WODY2007
PIES Z TERAKOTY2007
ZŁODZIEJ KANAPEK2007
ZNIKNIĘCIE PATÒ2004
GŁOS SKRZYPIEC2008
MIESIĄC Z KOMISARZEM MONTALBANO2008
POMARAŃCZKI KOMISARZA MONTALBANO2009
WYCIECZKA DO TINDARI2007
ZAPACH NOCY2008
PIWOWAR Z PRESTON2008
OBIETNICA KOMISARZA MONTALBANO2009
KOLOR SŁOŃCA2009
CIERPLIWOŚĆ PAJĄKA2010
PENSJONAT „EWA”2010
PAPIEROWY KSIĘŻYC2011
SZARY KOSTIUM2011
SIERPNIOWY ŻAR2012
SKRZYDŁA SFINKSA2013
SEZON ŁOWIECKI2014
POLE GARNCARZA2014
WIEK WĄTPLIWOŚCI2015
ŚMIERĆ NA OTWARTYM MORZU2016
KRÓLOWA POMORZA I INNE HISTORIE Z VIGATY2016
TANIEC MEWY2017
POLOWANIE NA SKARB2018
GRA LUSTER2019
UŚMIECH ANGELIKI2020