Wielcy szpiedzy PRL - Sławomir Koper - ebook + audiobook

Wielcy szpiedzy PRL ebook

Sławomir Koper

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Epoka Polski Ludowej to czas ożywionej działalności szpiegowskiej – sukcesy i porażki wywiadu oraz kontrwywiadu, agenci obcych służb, szpiegostwo militarne i przemysłowe. Czym naprawdę zajmowali się Ryszard Kukliński, Marian Zacharski, Tomasz Turowski i Jerzy Pawłowski? Jak wyglądała zimnowojenna wymiana szpiegów na berlińskim moście Glienicke? Co oznaczało słowo „wtórnik” i w jaki sposób tworzono fałszywe tożsamości? Na czym polegała słynna operacja o kryptonimie Żelazo? Jak potoczyły się losy tych, którzy zrezygnowali ze współpracy z wywiadem PRL-u? Czy szpiedzy wiedli luksusowe życie, jakie znamy z filmów o Jamesie Bondzie? Czy wywiad naprawdę nie wybacza zdrady i z premedytacją eliminuje byłych agentów ku przestrodze pozostałym? O brawurowych akcjach, tajemniczym i brutalnym świecie zdecydowanych na wszystko mężczyzn oraz pięknych i niebezpiecznych kobiet opowiada wytrawny znawca PRL-u Sławomir Koper.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 360

Oceny
4,5 (21 ocen)
12
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
winklerkamil

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Bardziej znane i te mniej znane historie polskich szpiegów. Na pewno ciekawe więc osobiście polecam.
00
januzal

Nie oderwiesz się od lektury

ok.03.24
00

Popularność




Od autora

Od autora

„Ordery mam dla żoł­nie­rzy, a dla szpie­gów tylko złoto” – mawiał Napo­leon Bona­parte, co dosko­nale ilu­struje ówcze­sną opi­nię o pra­cow­ni­kach wywiadu. Dzia­łal­ność szpie­gow­ską przez wiele stu­leci uwa­żano za nie­ho­no­rowy spo­sób pro­wa­dze­nia wojny. Nie bez powodu schwy­ta­nych wywia­dow­ców prze­ciw­nika z reguły karano śmier­cią, czę­sto bar­dzo okrutną.

Szpie­go­stwo towa­rzy­szyło jed­nak ludz­ko­ści od zara­nia dzie­jów. Już w cza­sach antycz­nych ogromną wagę przy­wią­zy­wano do roz­po­zna­nia sił i zamia­rów wroga, a piękny lite­racki opis takich dzia­łań możemy zna­leźć w Ilia­dzie Homera, w któ­rej Ody­se­usz w prze­bra­niu prze­krada się za mury Troi. Wła­ści­wie nikt nie wyobra­żał sobie pro­wa­dze­nia wojny bez dzia­łań wywia­dow­czych, a skoro wywiad był może nie­zbyt chlubną, ale jed­nak normą, to nie­uchronną kon­se­kwen­cją tego stanu rze­czy było poja­wie­nie się kontr­wy­wiadu. I tak już miało pozo­stać.

Obie­gowe i nie­po­chlebne opi­nie na temat dzia­łań szpie­gow­skich zaczęły się zmie­niać dopiero wraz z roz­kwi­tem lite­ra­tury sen­sa­cyj­nej. A gdy lite­ra­tu­rze w sukurs przy­szła kine­ma­to­gra­fia, funk­cjo­na­riu­sze wywiadu stali się boha­te­rami maso­wej wyobraźni. Ich losy intry­go­wały bez względu na to, czy byli oni posta­ciami auten­tycz­nymi, czy też wytwo­rami fan­ta­zji auto­rów i sce­na­rzy­stów. Cza­sami gra­nice te ule­gały zresztą zatar­ciu, w efek­cie czego nie­udolne dzia­ła­nia wywia­dow­cze Mar­ga­re­thy Geer­tru­idy McLeod (lepiej zna­nej jako Mata Hari) uro­sły do rangi jed­nego z waż­niej­szych wyda­rzeń I wojny świa­to­wej, a postać tan­cerki do dzi­siaj fascy­nuje miliony ludzi.

Zachodni widzo­wie i czy­tel­nicy w napię­ciu śle­dzili przy­gody boha­te­rów powie­ści Iana Fle­minga, Toma Clancy’ego czy Roberta Ludluma, nad Wisłą zaś triumfy świę­cili szpie­dzy dzia­ła­jący na szkodę III Rze­szy. Hans Kloss i Max Otto von Stir­litz osią­gnęli sta­tus boha­te­rów kul­to­wych, a widzo­wie nie zwra­cali uwagi na to, czyim inte­re­som oni słu­żyli.

Gdy w fil­mie Agent nr 1 wer­bo­wano Jerzego Iwa­nowa-Szaj­no­wi­cza, z ekranu padły słowa, że zosta­nie wysłany na naj­trud­niej­szy front. I jest w tym dużo racji, bo życie agenta wywiadu z reguły było krót­kie i koń­czyło się na szu­bie­nicy albo przed plu­to­nem egze­ku­cyj­nym. A o szpie­gow­skich suk­ce­sach opi­nia publiczna dowia­dy­wała się nie­zwy­kle rzadko, bo wywiady z reguły nie zdra­dzają swo­ich tajem­nic. Nie bez powodu wokół Kry­styny Skar­bek przez wiele lat pano­wało cał­ko­wite mil­cze­nie, a postać pięk­nej hra­bianki dopiero nie­dawno zaist­niała w zbio­ro­wej świa­do­mo­ści.

Książka, którą mają Pań­stwo przed sobą, jest nieco inna niż moje dotych­cza­sowe publi­ka­cje. Z racji tematu wię­cej tu poli­tyki. Ale nie był­bym prze­cież sobą, gdy­bym pomi­nął życie pry­watne moich boha­te­rów. Tam, gdzie było to moż­liwe i potrzebne, podaję szcze­góły natury oso­bi­stej. Podej­rze­wam, że cza­sami zasko­czą one Czy­tel­ni­ków – szcze­gól­nie mocno w przy­padku Ryszarda Kukliń­skiego. Bo choć życio­rys puł­kow­nika jest Pań­stwu dość dobrze znany, to pewne infor­ma­cje na jego temat mogą się oka­zać nie­spo­dzianką. I to chyba nie­małą…

Dużo w tej książce zna­ków zapy­ta­nia. Wywiad rzą­dzi się bowiem swo­imi pra­wami i do wielu infor­ma­cji nie udało mi się dotrzeć. Tam, gdzie było to moż­liwe, uzu­peł­nia­łem luki wła­snymi hipo­te­zami, które niniej­szym oddaję pod osąd Czy­tel­ni­ków.

Czę­ściej niż kie­dy­kol­wiek dotąd korzy­sta­łem ze zbio­rów Insty­tutu Pamięci Naro­do­wej. Myślę, że jest to zupeł­nie zro­zu­miałe z uwagi na poru­szaną tema­tykę. W archi­wach IPN-u natra­fi­łem na nie­praw­do­po­dobne bogac­two infor­ma­cji oby­cza­jo­wych, które zna­cząco uroz­ma­iciły tę opo­wieść. Można tylko żało­wać, że doku­menty doty­czące nie­któ­rych postaci na­dal pozo­stają w zbio­rze taj­nym i nie można z nich korzy­stać.

Z oczy­wi­stych wzglę­dów nie zde­cy­do­wa­łem się ujaw­nić czę­ści nazwisk, choć pozna­łem je, czy­ta­jąc akta IPN-u. Doty­czy to osób pry­wat­nych, szcze­gól­nie kobiet zwią­za­nych z puł­kow­ni­kiem Kukliń­skim. Nie chcia­łem inge­ro­wać w życie pry­watne tych osób oraz ich rodzin, co zapewne Czy­tel­nicy zro­zu­mieją.

Poza tym jak zwy­kle się­ga­łem do pamięt­ni­ków, dzien­ni­ków i wywia­dów. Dużą rolę ode­grały rów­nież ówcze­sne źró­dła pra­sowe. Wpraw­dzie nace­cho­wane są cha­rak­te­ry­styczną pro­pa­gandą, ale zna­ko­mi­cie oddają realia epoki.

Książka nie bez powodu nosi tytuł Wielcy szpie­dzy, przed­sta­wiam bowiem zarówno funk­cjo­na­riu­szy służb spe­cjal­nych Pol­ski Ludo­wej, jak i tych, któ­rzy dzia­łali w Pol­sce na rzecz obcych wywia­dów. Aby uroz­ma­icić zestaw boha­te­rów, przed­sta­wi­łem naj­róż­niej­sze aspekty dzia­łań wywia­dow­czych. Nie zabra­kło tu zatem dyplo­maty będą­cego rezy­den­tem obcego wywiadu (André Robi­neau), szpie­gow­skiego wtór­nika dzia­ła­ją­cego pod cudzym nazwi­skiem (Jerzy Kacz­ma­rek), gang­ster­skiej afery z udzia­łem pol­skich służb (ope­ra­cja „Żelazo”), „nie­le­gal­nego” agenta reali­zu­ją­cego zada­nia w habi­cie zakonu jezu­itów (Tomasz Turow­ski) czy też szpie­gow­skiej elity w oso­bach Mariana Zachar­skiego i Ryszarda Kukliń­skiego. Nie odmó­wi­łem sobie przy­jem­no­ści zapre­zen­to­wa­nia naj­więk­szej misty­fi­ka­cji pol­skiego wywiadu (Andrzej Cze­cho­wicz), a także z pew­nym nie­sma­kiem opo­wie­dzia­łem o czło­wieku, który z powodu wad cha­rak­teru stra­cił powszechną sym­pa­tię i sza­cu­nek (Jerzy Paw­łow­ski). Przy­bli­żam także jedyną udo­ku­men­to­waną egze­ku­cję na szpiegu ucie­ki­nie­rze (Wła­dy­sław Mróz) oraz postać Jerzego Sumiń­skiego, któ­rego ucieczka na Zachód wyrzą­dziła być może wię­cej szkody niż dezer­cja puł­kow­nika Kukliń­skiego. Pozo­staje on jed­nak posta­cią prak­tycz­nie nie­znaną, ni­gdy nie był swo­jego rodzaju szpie­gow­skim cele­brytą jak Kukliń­ski. Moja opo­wieść sta­nowi więc dość uroz­ma­icony i cie­kawy prze­gląd metod dzia­ła­nia agen­tów. Tym cie­kaw­szy, że rów­nież ich życie pry­watne bar­dzo czę­sto odbie­gało od utar­tych ste­reo­ty­pów.

Jak zwy­kle nie oce­niam moich boha­te­rów, nie pró­buję ich też uspra­wie­dli­wiać czy ata­ko­wać. Niech podejmą się tego Czy­tel­nicy, albo­wiem moim zada­niem – jako histo­ryka i autora – jest wyłącz­nie zapre­zen­to­wa­nie zebra­nego mate­riału. Mam nadzieję, że udało mi się to zro­bić w spo­sób inte­re­su­jący.

I na koniec jesz­cze jedna reflek­sja. Przy­wy­kli­śmy uwa­żać, że Służba Bez­pie­czeń­stwa, któ­rej część sta­no­wił wywiad cywilny, to banda dege­ne­ra­tów i pół­głów­ków, któ­rzy swoją prze­wagę zawdzię­czali wyłącz­nie ter­ro­rowi. Nie wda­jąc się w szcze­góły metod dzia­ła­nia SB, warto zauwa­żyć, że sze­fo­wie i funk­cjo­na­riu­sze wywiadu nie byli nie­udacz­ni­kami. To ludzie zna­ko­mi­cie przy­go­to­wani do reali­za­cji okre­ślo­nych zadań i wyko­nu­jący je na ogół w spo­sób pro­fe­sjo­nalny. Inna rzecz, że w osta­tecz­nym roz­ra­chunku słu­żyli spra­wie komu­ni­zmu, a w kon­se­kwen­cji – inte­re­som Kremla.

Sła­wo­mir Koper

Sta­ni­sław Mikul­ski jako Hans Kloss, naj­słyn­niej­szy fil­mowy wtór­nik

Rozdział 1. Zamiast wstępu

Roz­dział 1

Zamiast wstępu

Zapewne wszy­scy widzo­wie filmu Jack Strong w reży­se­rii Wła­dy­sława Pasi­kow­skiego zapa­mię­tali jego pierw­sze sceny – egze­ku­cję Olega Pień­kow­skiego w piecu hut­ni­czym. Puł­kow­nik GRU (sowiec­kiego wywiadu woj­sko­wego), który współ­pra­co­wał z CIA, został uznany za zdrajcę, a szcze­gólną furię na Kremlu wzbu­dziła waga infor­ma­cji, jakie prze­ka­zał na Zachód. To wła­śnie dzięki nim wła­dze USA dowie­działy się prawdy o poten­cjale nukle­ar­nym ZSRR i mogły pro­wa­dzić odważ­niej­szą poli­tykę. Dla­tego też pod­czas kry­zysu kubań­skiego w USA nie oba­wiano się wybu­chu III wojny świa­to­wej.

Niebezpieczna profesja

Nie­bez­pieczna pro­fe­sja

Pień­kow­skiego aresz­to­wano jesie­nią 1962 roku, osą­dzono pod­czas poka­zo­wego pro­cesu w Moskwie i ska­zano na karę śmierci. Według ofi­cjal­nych infor­ma­cji został roz­strze­lany, ale w krę­gach wywia­dow­czych krą­żyła opo­wieść o wrzu­ce­niu agenta do pieca hut­ni­czego. Nie­któ­rzy twier­dzili, że egze­ku­cja była jesz­cze bar­dziej okrutna, bo Pień­kow­ski spło­nął żyw­cem w piecu kre­ma­to­ryj­nym, a jego śmierć sfil­mo­wano dla celów szko­le­nio­wych.

„Kamera uka­zuje w zbli­że­niu twarz żywego czło­wieka – pisał Wik­tor Suwo­row. – Twarz zlaną potem. Gorąco przy piecu. Twarz fil­mo­wana jest ze wszyst­kich stron bez­gra­nicz­nie długo. Wresz­cie kamera oddala się, uka­zu­jąc całą postać. Czło­wiek nie nosi far­tu­cha. Jest ubrany w drogi czarny gar­ni­tur, co prawda strasz­li­wie wymięty. Kra­wat na szyi skrę­cony jak sznur. Przy­wią­zano go sta­lową linką do noszy, które oparto o ścianę na tyl­nych uchwy­tach, tak aby mógł widzieć wlot pieca”1.

Wpraw­dzie aresz­to­wa­nie szpiega zawsze uwa­żano za mniej­szy suk­ces niż jego odwró­ce­nie (zwer­bo­wa­nie), to jed­nak w przy­padku wła­snych funk­cjo­na­riu­szy sytu­acja była inna. I jeśli tylko udało się ich zatrzy­mać, z reguły sta­wali przed sądem, a wymie­rzona im kara musiała być odstra­sza­ją­cym przy­kła­dem.

„I oto nosze płyn­nie ruszyły w stronę pieca. Drzwiczki pieca roz­su­nęły się na boki, rzu­ca­jąc na pode­szwy dawno nie­czysz­czo­nych lakier­ków snop bia­łego świa­tła. Oto stopy zbli­żają się do ognia. Czło­wiek stara się zgiąć nogi, pod­kur­czyć kolana, zwięk­szyć odstęp mię­dzy sto­pami i sza­le­ją­cym ogniem”2.

Wszyst­kie szcze­góły poka­zo­wej egze­ku­cji były per­fek­cyj­nie dopra­co­wane i nic nie pozo­sta­wiono tu przy­pad­kowi. Miał to być prze­ra­ża­jący dowód na potwier­dze­nie tezy, że zdrada zawsze zosta­nie uka­rana. Dla­tego film ten poka­zy­wano każ­demu adep­towi służby wywia­dow­czej.

„Sły­szę ten bez­dź­więczny krzyk, który mógłby zry­wać drzwi z zawia­sów. (…) Po pro­stu czło­wiek nie chce iść do pieca i stara się w jakiś spo­sób dać temu wyraz. A jakże to wyra­zić, jak nie krzy­kiem? No więc krzy­czy. Na szczę­ście ów krzyk nie został uwiecz­niony. Oto lakie­ro­wane buty poszły w ogień. Poszły, niech to wszy­scy dia­bli.

Ogień sza­leje. Pew­nie tło­czą tlen. Dwaj pierwsi pala­cze odska­kują, dwaj ostatni mocno popy­chają nosze w głąb. Drzwiczki pale­ni­ska zamy­kają się i uci­cha ter­kot apa­ratu pro­jek­cyj­nego”3.

Prawda i legenda o szpiegowskiej robocie

Prawda i legenda o szpie­gow­skiej robo­cie

Wbrew powszech­nym wyobra­że­niom służba funk­cjo­na­riu­szy wywiadu wcale nie przy­po­mi­nała fil­mów o Jame­sie Bon­dzie. Nie spę­dzali oni czasu w ele­ganc­kich loka­lach w towa­rzy­stwie pięk­nych kobiet, nie wyda­wali dużych sum na swoje utrzy­ma­nie. Ich zada­niem było jak naj­lep­sze wto­pie­nie się w oto­cze­nie, co ozna­czało rezy­gna­cję z wszel­kiego rodzaju eks­tra­wa­gan­cji. Doty­czyło to zresztą nie tylko agen­tów prze­by­wa­ją­cych za gra­nicą, bo funk­cjo­na­riu­sze wywiadu rów­nież we wła­snym kraju pozo­sta­wali pod stałą obser­wa­cją.

„Wbrew obie­go­wej opi­nii na temat esbe­ków mocno pil­no­wano »resor­to­wej moral­no­ści« – twier­dzi dzien­ni­karz śled­czy Cezary Gmyz. – Posia­da­nie kochanki, publiczne upi­ja­nie się, rodzinne awan­tury – to nie były rze­czy tole­ro­wane i akcep­to­wane. Oczy­wi­ście zda­rzały się, jak wszę­dzie, ale tego typu sytu­acje były szybko wyła­py­wane przez tzw. zofkę (ZOF – Zarząd Ochrony Funk­cjo­na­riu­szy) i nie­raz koń­czyły się wyda­le­niem ze służby albo prze­su­nię­ciem na inne, z reguły pod­rzędne sta­no­wi­sko. Zwy­kłe przy­padki naru­sza­nia owego esbec­kiego cer­ty­fi­katu moral­no­ści były surowo tępione. (…) Kiedy ktoś zaczy­nał za dużo pić albo obno­sić się z kochanką, to po pro­stu wyla­ty­wał ze służby”4.

Ważną rolę w wer­bo­wa­niu kan­dy­da­tów na eta­to­wych ofi­ce­rów wywiadu odgry­wał ich wygląd zewnętrzny, w rze­czy­wi­sto­ści bowiem daleko odbie­gał on od opi­sów przed­sta­wia­nych w lite­ra­tu­rze sen­sa­cyj­nej. Funk­cjo­na­riusz wywiadu (lub kontr­wy­wiadu) pod­czas wypeł­nia­nia zle­co­nego zada­nia wcale nie nosił ciem­nych oku­la­rów czy kape­lu­sza nasu­nię­tego na oczy, nie sta­wiał rów­nież koł­nie­rza płasz­cza i ni­gdy nie trzy­mał rąk w kie­sze­niach. Zgod­nie bowiem z pod­sta­wową zasadą branży miał pozo­stać czło­wie­kiem, na któ­rego nikt nie zwraca więk­szej uwagi. Nie mógł też mieć żad­nych zna­ków szcze­gól­nych, nie powi­nien wyróż­niać się wzro­stem czy budową ciała, a jego twarz i syl­wetka miały być trudne do zapa­mię­ta­nia.

Kolejną legendą jest sprawa uzbro­je­nia agen­tów wywiadu. Wcale nie dys­po­no­wali naj­now­szymi mode­lami broni oso­bi­stej, nie mówiąc już o spe­cjal­nych wyna­laz­kach mają­cych słu­żyć do walki wręcz. Albo­wiem w pracy szpiega naj­bar­dziej sku­teczne są inte­li­gen­cja i opa­no­wa­nie.

„Niech tylko zda­rzy się wam popeł­nić błąd – tłu­ma­czono słu­cha­czom w szkole GRU – z miej­sca kontr­wy­wiad prze­ciw­nika rzuci prze­ciwko wam śmi­głowce, gaz, psy, super­no­wo­cze­sną tech­nikę, sto samo­cho­dów, trzy­stu zawo­do­wych poli­cjan­tów. Na nic nie zda się wtedy pisto­le­cik. Stwa­rza tylko złudne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Pra­gniemy pozba­wić was wszyst­kich złu­dzeń. Może­cie liczyć tylko na wła­sną głowę, na wła­sną inte­li­gen­cję”5.

Agenci wpraw­dzie czę­sto dosta­wali broń i prze­cho­dzili odpo­wied­nie szko­le­nie strze­lec­kie, ale trak­to­wano to mar­gi­nal­nie. Efek­towne pościgi i strze­la­niny są bowiem takim samym atry­bu­tem lite­ra­tury szpie­gow­skiej jak czarne oku­lary czy ele­gancki gar­ni­tur.

To wszystko nie doty­czyło jed­nak infor­ma­to­rów i współ­pra­cow­ni­ków wywiadu. Jeżeli wcze­śniej prze­ja­wiali upodo­ba­nie do roz­ryw­ko­wego trybu życia, to po ich zwer­bo­wa­niu na­dal miało tak pozo­stać – nie powinni zmie­niać swo­ich przy­zwy­cza­jeń. Ide­al­nym tego przy­kła­dem jest jeden z boha­te­rów tej książki, Jerzy Paw­łow­ski. Zna­ko­mity pol­ski sza­bli­sta w ciągu wielu lat nie zmie­nił swo­jego trybu życia; iden­tycz­nie zacho­wy­wał się zarówno jako współ­pra­cow­nik pol­skiego kontr­wy­wiadu, jak i ame­ry­kań­ski szpieg.

Od wielu lat nie zmie­niały się też metody wer­bo­wa­nia współ­pra­cow­ni­ków. Jak zwy­kle w cenie był szan­taż – wyko­rzy­sty­wano różne ludz­kie grzeszki.

„Każdy ma jakieś sła­bo­ści – potwier­dzał Cze­sław Kisz­czak. – Mało jest ludzi, któ­rych nie dałoby się zwer­bo­wać. Jeden lubi pie­nią­dze, drugi wódkę lub dziew­czyny. Jedno pijań­stwo, dru­gie pijań­stwo, jedna roz­mowa przy wódce, druga roz­mowa przy wódce, coś tam nie­opatrz­nie powie­dział, to się doku­men­tuje…”6.

Naj­waż­niej­szą rolę w szan­tażu odgry­wały sprawy intymne, albo­wiem poten­cjalni współ­pra­cow­nicy, a więc ludzie na odpo­wied­nich sta­no­wi­skach, z reguły byli męż­czy­znami żona­tymi. Z wielu powo­dów nie chcieli roz­bi­jać swo­ich związ­ków, co skrzęt­nie wyko­rzy­sty­wano przy wer­bunku.

„Przy­kła­dowo – kon­ty­nu­ował Kisz­czak. – Żonaty męż­czy­zna. Boi się żony, bo żona pocho­dzi z boga­tej i wpły­wo­wej rodziny. Kariera jego jest oparta na mał­żeń­stwie, bo teść jest zna­nym poli­ty­kiem. Żona nie jest naj­ład­niej­sza, oże­nił się dla kariery. Sam jest przy­stoj­nia­kiem. Na ulicy spo­tyka dziew­czyny jak marze­nie. Pod­sko­czył raz, drugi raz, nadział się na agen­turę, zain­sta­lo­wano mu pod­słuch, pod­gląd, sfil­mo­wali sceny miło­sne, nagrali te jego wszyst­kie roz­mowy… A jak jesz­cze coś brzyd­kiego o tej żonie powie­dział… Poka­zuje się deli­kwen­towi zdję­cia, taśmy… Mówi mu się: »Jesteś skoń­czony, teść ma dłu­gie ręce«”7.

Ze szpiegowskiej kuchni

Ze szpie­gow­skiej kuchni

Jed­nym z ulu­bio­nych moty­wów twór­ców fil­mów sen­sa­cyj­nych jest zamiana aktó­wek z doku­men­tami – miał to być naj­czę­ściej sto­so­wany spo­sób dostar­cza­nia zdo­by­tych infor­ma­cji do cen­trali. W rze­czy­wi­sto­ści było zupeł­nie ina­czej.

„Bły­ska­wiczne prze­ka­za­nie mate­ria­łów – tłu­ma­czył pol­ski szpieg w Waty­ka­nie, Tomasz Turow­ski – czyli idzie się w tłu­mie i nagle prze­cho­dzi obok kogoś i ociera się o niego – i mate­riał jest już prze­ka­zany (…). Nie­ko­niecz­nie do kie­szeni. Tak się wkłada, żeby nikt tego nie zauwa­żył. Żad­nego wyma­chi­wa­nia rękami, bo nawet naj­głup­sza obser­wa­cja to wyła­pie. Zamiana obiek­tów, na przy­kład jed­na­ko­wych teczek, też nie wcho­dzi w rachubę. To dobre w fil­mach akcji kate­go­rii C. Bar­dzo dobrym miej­scem jest metro, gdzie jest tłok; pod­su­nię­cie skrawka papieru w ciągu ułamka sekundy nie jest pro­ble­mem”8.

Ten rodzaj łącz­no­ści miał jed­nak pewne ogra­ni­cze­nia – wyklu­czał prze­ka­zy­wa­nie więk­szych ilo­ści mate­ria­łów szpie­gow­skich. Do tego celu wyko­rzy­sty­wano mar­twe skrzynki kon­tak­towe, czyli odpo­wied­nio spre­pa­ro­wane miej­sca, w któ­rych można było zło­żyć mate­riały.

„To wybrane miej­sce, w któ­rym depo­nuje się mate­riał infor­ma­cyjny – wyja­śniał Turow­ski. – Kredą się zazna­cza, że skrzynka zawiera mate­riał do ode­bra­nia. Nazywa się »mar­twa«, dla­tego że nie ma tu czyn­nika ludz­kiego”9.

Do kraju zdo­by­cze prze­rzu­cali spe­cjalni kurie­rzy, a prze­syłki miały sta­tus poczty dyplo­ma­tycz­nej. Jed­nak pod­czas wojny wywia­dów nie­raz zda­rzyło się, że nawet poczta dyplo­ma­tyczna nie była wystar­cza­ją­cym zabez­pie­cze­niem. Dla­tego też sto­so­wano szcze­gólne środki ostroż­no­ści.

„Kurier bagaż ma przy­pięty do ręki łań­cu­chem z ogni­wami (…) i przez całą drogę się z nim nie roz­staje – opo­wia­dał Marian Zachar­ski. – W tej »oso­bi­stej« wali­zeczce znaj­duje się ładu­nek, który – w razie otwar­cia jej przez osobę nie­po­wo­łaną – spo­pieli całą zawar­tość. (…) Kurie­rzy latają we dwójkę, na wypa­dek gdyby któ­re­muś z nich przy­tra­fiły się kło­poty zdro­wotne”10.

Z nie­wia­do­mych powo­dów powszech­nie uważa się, że wywiad PRL-u był zaco­fany w sto­sunku do służb innych państw. To nie­prawda – w bloku wschod­nim ist­niał podział zadań wywia­dow­czych, a pol­skie służby w swo­jej spe­cjal­no­ści odno­siły zna­czące suk­cesy. Inna sprawa, że suk­cesy te nie były tak spek­ta­ku­larne jak osią­gnię­cia wywiadu sowiec­kiego czy NRD-owskiego.

„W wywia­dzie poli­tycz­nym byli­śmy zde­cy­do­wa­nie słabsi głów­nie dla­tego, że byli­śmy za biedni – mówił Cze­sław Kisz­czak. – Nato­miast w wywia­dzie tech­no­lo­gicz­nym (zwłasz­cza elek­tro­niczno-maszy­no­wym, che­micz­nym i far­ma­ceu­tycz­nym) byli­śmy, jak sądzę, bar­dzo dobrzy. Do dziś powinny znaj­do­wać się w MSW pisma z róż­nych mini­sterstw zama­wia­ją­cych różne tech­no­lo­gie i póź­niej­sze podzię­ko­wa­nia wraz z wyli­cze­niem, ile to zysków przy­nio­sło Pol­sce. To były dzie­siątki, a nawet nie­kiedy setki milio­nów dola­rów rocz­nie”11.

Wyko­rzy­sty­wano naj­now­sze zdo­by­cze tech­niki, a mię­dzy służ­bami państw komu­ni­stycz­nych funk­cjo­no­wała wymiana tech­no­lo­giczna. Świad­czono wza­jemne usługi mające uła­twić współ­pracę – w labo­ra­to­riach „brat­niego” kraju nie­raz reali­zo­wano spe­cjalne zamó­wie­nia pol­skiego wywiadu. Naj­więk­sze zna­cze­nie miały bada­nia nad roz­wo­jem prze­kazu infor­ma­cji i tech­nik foto­gra­ficz­nych.

„Mie­li­śmy przy­stawkę – wspo­mi­nał Turow­ski – która pozwa­lała na zapa­mię­ta­nie tysiąca grup, czyli pię­ciu tysięcy zna­ków, bo grupa szy­fro­gramu składa się z pię­ciu zna­ków-cyfr. Żeby nadać infor­ma­cję i nie pozwo­lić służ­bom pelen­ga­cyj­nym prze­ciw­nika na okre­śle­nie miej­sca nada­wa­nia, sygnał musi iść bły­ska­wicz­nie, przez uła­mek sekundy. I powi­nien być nada­wany z punktu prze­miesz­cza­ją­cego się szybko, czyli na przy­kład z samo­chodu”12.

Mel­dunki nada­wano, wkła­da­jąc odpo­wiedni kabel do gniazdka zapal­niczki samo­cho­do­wej i roz­wi­ja­jąc antenę przy­po­mi­na­jącą zwy­kłą antenę radiową. Prze­chwy­ce­nie takiej depe­szy było prak­tycz­nie nie­moż­liwe, bo emi­sja trwała zbyt krótko, a jej źró­dło bły­ska­wicz­nie zmie­niało swoje poło­że­nie.

Wia­do­mo­ści zwrotne otrzy­my­wano drogą radiową poprzez zaszy­fro­wane komu­ni­katy nada­wane na odpo­wied­nich czę­sto­tli­wo­ściach. Ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa do ich odbioru uży­wano stan­dar­do­wych odbior­ni­ków radio­wych nor­mal­nie dostęp­nych w skle­pach.

Kla­syczny szpie­gow­ski atry­but, czyli minia­tu­rowy apa­rat foto­gra­ficzny, to urzą­dze­nie rzadko uży­wane i raczej legen­darne. Dobrej jako­ści zdję­cia można było wyko­nać zwy­czaj­nym apa­ratem (na przy­kład prak­tiką), pod warun­kiem że ist­niała moż­li­wość zabra­nia ze sobą doku­men­tów. Nor­malny apa­rat foto­gra­ficzny nie rzu­cał się w oczy i nie wzbu­dzał podej­rzeń w przy­padku rewi­zji. Ogromne zna­cze­nie miał nato­miast pewien wyna­la­zek naukow­ców z NRD.

„Niemcy sto­so­wali go przy naj­waż­niej­szych spra­wach – rela­cjo­no­wał Zachar­ski. – Był to film do kamery fil­mo­wej, dla­tego można było na nim robić około 1800 zdjęć. To był duży postęp, bo dotych­cza­sowe apa­raty dawały nam szansę na 36-60 zdjęć. Kli­sza była umiesz­czana w ory­gi­nal­nej kase­cie kupo­wa­nego filmu Agfa czy Kodak. Przy­go­to­wy­wano to tak, że pozo­sta­wiano ory­gi­nalną taśmę, mniej wię­cej 1,5 metra na początku i na końcu szpuli. Mię­dzy te odcinki wkle­jano film spe­cjalny, o dużej roz­dziel­czo­ści, odpo­wiedni do foto­gra­fo­wa­nia doku­men­tów”13.

Nie rezy­gno­wano rów­nież z metod sto­so­wa­nych od dzie­siąt­ków lat. Szpie­dzy posłu­gi­wali się cza­sami nawet atra­men­tem sym­pa­tycz­nym, jed­nak przy prze­sy­ła­niu infor­ma­cji za pomocą zwy­kłej poczty bar­dziej sku­teczna oka­zy­wała się now­sza tech­no­lo­gia.

„Zna­jo­mość che­mii w pracy ope­ra­cyj­nej, jeśli się prze­syła mel­dunki, jest nie­zbędna – potwier­dzał Turow­ski. – To była głów­nie kwe­stia foto­gra­fii i ukry­tego prze­syłania infor­ma­cji. Tzw. tech­nika mikro­kropki, mikro­punktu. Robi się zdję­cie mikro­fil­mowe, po czym przez obróbkę kli­szy fil­mo­wej zdej­muje się miękką część, która jest ele­men­tem nośnym obrazu, z pod­łoża pla­sti­ko­wego, a potem z tego się for­muje malu­sieńką kropkę i pod­kleja na przy­kład pod zna­czek na koper­cie. Albo pod sło­wami: »Droga Cio­ciu, pięk­nie tutaj, słońce świeci«. I się wysyła”14.

Moż­li­wo­ści tech­niczne ówcze­snego wywiadu były nad­spo­dzie­wa­nie duże. W latach 70. Turow­ski kopio­wał waty­kań­skie doku­menty za pomocą ska­nera (!) ukry­tego w bre­wia­rzu. Wystar­czyło, że prze­su­nął go nad księgą, nie musiał nawet wyj­mo­wać urzą­dze­nia na zewnątrz. Jedyny pro­blem sta­no­wiło to, że ska­ner miał ogra­ni­czoną pojem­ność – mógł sko­pio­wać zale­d­wie kilka doku­men­tów.

Dzia­łal­ność szpie­gow­ska zawsze pozo­sta­wała domeną ludzi o sta­lo­wych ner­wach. Naj­gor­sza była stała nie­pew­ność, bo w ten zawód od zawsze wpi­sany był brak zaufa­nia. I pod tym wzglę­dem zapewne nic nie zmie­niło się do dziś.

„W służ­bach spe­cjal­nych nie­któ­rzy dow­cip­kują – iro­ni­zo­wał Turow­ski – że ni­gdy nie wia­domo, kto cię bije w zęby, czy to twój, żeby zoba­czyć, kiedy się zła­miesz, czy to naprawdę wróg. Więc to szko­le­nie przy­go­to­wuje na sytu­acje wła­śnie tego typu”15.

Najdziwniejszy z uciekinierów

Naj­dziw­niej­szy z ucie­ki­nie­rów

Naj­wyż­szy rangą ofi­cer wywiadu PRL-u, który zbiegł na Zachód, to pod­puł­kow­nik Michał Gole­niew­ski, były zastępca dowódcy pol­skiego kontr­wy­wiadu i naczel­nik Wydziału VI (wywiadu naukowo-tech­nicz­nego) Depar­ta­mentu I MSW.

Dezer­cja Gole­niew­skiego wywo­łała w kraju kon­ster­na­cję, pod­puł­kow­nik ucho­dził bowiem za zaufa­nego czło­wieka KGB w struk­tu­rach pol­skiego wywiadu. Był nie­zwy­kle inte­li­gentny i ambitny, uwa­żano go za ofi­cera o dużych zdol­no­ściach orga­ni­za­cyj­nych. Ni­gdy też nie powąt­pie­wano w jego wła­ściwą postawę ide­ową.

„Ambi­cją pod­puł­kow­nika Gole­niew­skiego jest być zawsze widocz­nym i sprze­dać jak naj­le­piej osią­gnię­cia zarówno wła­sne, jak i Wydziału – pisano w opi­nii służ­bo­wej. – Ponie­waż jed­nostka nie zawsze jest nale­ży­cie znana i oce­niana, należy to uznać za plus poma­ga­jący w robo­cie”16.

Współ­pracę z Ame­ry­ka­nami pod­jął na dwa lata przed ucieczką. Wów­czas też zaczął prze­ka­zy­wać na Zachód doku­menty pol­skiego wywiadu.

„W kwiet­niu 1958 roku w amba­sa­dzie Sta­nów Zjed­no­czo­nych w Ber­nie pod­rzu­cona została paczka listów i doku­men­tów – wspo­mi­nał Jan Nowak-Jezio­rań­ski. – Nie­znany osob­nik, wystę­pu­jący pod nie­miec­kim pseu­do­ni­mem Heckenschütze [snaj­per – S.K.], przed­sta­wiał się w załą­czo­nym liście jako wysoki funk­cjo­na­riusz pol­skiego wywiadu. Dostar­czone infor­ma­cje doty­czyły sieci wywiadu sowiec­kiego i pol­skiego w Euro­pie Zachod­niej. Do ano­ni­mo­wego infor­ma­tora odnie­siono się z nale­ży­tym scep­ty­cy­zmem”17.

Ame­ry­ka­nie dokład­nie spraw­dzili prze­syłkę, wyko­nali nawet bada­nia papieru, na któ­rym sko­pio­wano doku­menty. Ana­lizy potwier­dziły pol­skie pocho­dze­nie nadawcy, co raczej wyklu­czało pro­wo­ka­cję sowiec­kiego wywiadu.

„Po sta­ran­nym zba­da­niu prze­ka­za­nych infor­ma­cji zna­le­ziono ich potwier­dze­nie – kon­ty­nu­ował Nowak-Jezio­rań­ski. – Pakiety pod­rzu­cane tą metodą w ciągu następ­nych 33 mie­sięcy były już trak­to­wane bar­dzo poważ­nie”18.

Michał Gole­niew­ski do końca 1960 roku prze­ka­zał 14 prze­sy­łek. Wobec CIA zacho­wy­wał jed­nak pełną ano­ni­mo­wość, a kwe­stia jego toż­sa­mo­ści stała się przed­mio­tem docie­kań Ame­ry­ka­nów. W pierw­szych dniach 1961 roku prze­słał infor­ma­cję, że zamie­rza zbiec do Ber­lina Zachod­niego. I fak­tycz­nie, 4 stycz­nia dotarł do ame­ry­kań­skiego kon­su­latu w towa­rzy­stwie oby­wa­telki NRD, Irm­gard Kampf.

Trudno jed­no­znacz­nie okre­ślić motywy decy­zji Gole­niew­skiego. Z dużą dozą praw­do­po­do­bień­stwa można jed­nak podej­rze­wać, że decy­du­jącą rolę ode­grało jego nie­udane życie rodzinne.

„Zna­łem go bar­dzo dobrze – mówił puł­kow­nik Ste­fan Anto­sie­wicz. – Dla­tego jestem głę­boko prze­ko­nany, że do ucieczki skło­niło go nie­szczę­śliwe mał­żeń­stwo. Żona – Rosjanka – była pod­czas wojny wywie­ziona na roboty do Rze­szy. Tam poznała swo­jego pierw­szego męża – Polaka. Mieli wspól­nie dziecko. Po woj­nie osie­dlili się w Nowym Tomy­ślu. Nie­stety, wkrótce wsku­tek cho­roby zmarł jej pierw­szy mąż. Po jego śmierci wyszła ponow­nie za mąż, wła­śnie za Michała. Wspól­nie wycho­wy­wali trójkę dzieci. Z bie­giem czasu zaczęła popa­dać w cho­robę ner­wową. Praw­do­po­dob­nie przy­czyną były jakieś wojenne prze­ży­cia, od któ­rych nie mogła się uwol­nić. Wiem, że Gole­niew­ski bar­dzo to prze­ży­wał. W końcu chyba nie wytrzy­mał. Poznał młod­szą od sie­bie Niemkę. Wła­śnie z nią wyje­chał”19.

Sytu­acja rodzinna Gole­niew­skiego nie była tajem­nicą dla jego prze­ło­żo­nych, bo pod­puł­kow­nik pisał o niej w swo­ich rapor­tach. Twier­dził, że żona od sze­ściu lat cierpi na schi­zo­fre­nię uro­je­niową, co cał­ko­wi­cie znisz­czyło ich życie rodzinne. Lecze­nie bowiem nie przy­no­siło żad­nych efek­tów.

„Za radą leka­rza – pisał Gole­niew­ski – już w trak­cie mocno roz­wi­nię­tej ner­wicy spo­wo­do­wa­nej prze­ży­ciami oso­bi­stymi, pół­tora roku temu wypro­wa­dzi­łem się z domu – dokład­niej wypę­dzony zosta­łem z domu poprzez popę­dzaną uro­je­niami żonę i zamiesz­ka­łem wspól­nie z matką, pozo­sta­wia­jąc na uży­tek rodziny miesz­ka­nie wraz z ume­blo­wa­niem i całym gospo­dar­stwem domo­wym”20.

Żona zamie­rzała wraz z dziećmi wyje­chać do Związku Radziec­kiego, zapo­wia­dała też wystą­pie­nie o roz­wód i przy­wró­ce­nie jej sowiec­kiego oby­wa­tel­stwa. Nato­miast Gole­niew­ski pod­czas służ­bo­wego pobytu w Ber­li­nie Wschod­nim poznał 28-let­nią Irm­gard Kampf, z którą nawią­zał romans. Miał o swo­jej part­nerce jak naj­lep­szą opi­nię, o czym lojal­nie mel­do­wał prze­ło­żo­nym:

„Miła powierz­chow­ność wią­zała się u niej z pozy­tyw­nymi cechami cha­rak­teru – kul­tu­ralne zacho­wa­nie się, skrom­ność, szcze­rość, przy­wią­za­nie do rodziny, goto­wość pomocy, czy­stość, tro­skli­wość i oszczęd­ność. Twier­dziła, że pocho­dzi z bied­nej, robot­ni­czej rodziny – mimo to jed­nak wycho­wana została dobrze (…). Nie taiłem przed nią, że posia­dam żonę, z którą nie żyję, co było dla niej na początku kło­po­tliwe, nie zre­zy­gno­wała jed­nak ze zna­jo­mo­ści. Było rze­czą oczy­wi­stą, że IK jest jak naj­bar­dziej po ludzku zako­chana”21.

Irm­gard nama­wiała part­nera do ucieczki na Zachód, twier­dząc, że pod rzą­dami komu­ni­stów nie mają żad­nej przy­szło­ści. Gole­niew­ski uległ jej suge­stiom, dezer­cja roz­wią­zy­wała bowiem jego pro­blemy rodzinne, a dodat­kowo liczył na to, że dobrze sprzeda swoją wie­dzę Ame­ry­ka­nom.

Pobie­rał z kasy resortu coraz więk­sze sumy, ofi­cjal­nie na potrzeby czę­stych podróży służ­bo­wych, i wpła­cał je dys­kret­nie na konto Irm­gard. Pie­nią­dze te miały sta­no­wić zabez­pie­cze­nie ich wspól­nej przy­szło­ści. Funk­cjo­na­riu­sze nie­miec­kiej Stasi prze­oczyli ten pro­ce­der, cho­ciaż Irm­gard zara­biała tylko 300 marek wschod­nio­nie­miec­kich i nie mogła zgro­ma­dzić tak dużych oszczęd­no­ści. Nie zwró­cono rów­nież uwagi, że ta skromna pra­cow­nica sekre­ta­riatu ber­liń­skiej szkoły śred­niej nosi szwaj­car­ską biżu­te­rię, fran­cu­skie futro i ubra­nia reno­mo­wa­nych bry­tyj­skich marek. Wszystko to przy­sy­łał jej ze swo­ich podróży służ­bo­wych zako­chany Gole­niew­ski.

Pod­puł­kow­nik sta­ran­nie przy­go­to­wał się do emi­gra­cji. Prze­ka­zy­wane przez niego infor­ma­cje oka­zały się nie­zwy­kle cenne, co gwa­ran­to­wało mu azyl poli­tyczny i wygodne życie. Tuż przed ucieczką roz­mie­ścił w kilku skryt­kach na tere­nie War­szawy dodat­kowe kli­sze z foto­ko­piami doku­men­tów, które CIA nie­ba­wem prze­trans­por­to­wała do USA. Następ­nie pobrał ostat­nią zaliczkę na służ­bowy wyjazd do Ber­lina (16 300 marek zachod­nio­nie­miec­kich oraz 300 dola­rów) i znik­nął razem z Irm­gard.

„Carewicz Aleksy”

„Care­wicz Aleksy”

Następ­nego dnia prze­wie­ziono ich do ame­ry­kań­skiej bazy lot­ni­czej w Wies­ba­den, a tydzień póź­niej byli już w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Tam Gole­niew­skiego pod­dano prze­słu­cha­niom, które trwały ponad dwa lata. Uzy­skane infor­ma­cje pozwo­liły na ska­za­nie kil­ku­na­stu agen­tów państw komu­ni­stycz­nych dzia­ła­ją­cych na tere­nie USA, Wiel­kiej Bry­ta­nii, Repu­bliki Fede­ral­nej Nie­miec, Szwe­cji oraz Izra­ela.

Naj­cen­niej­sze były jed­nak wia­do­mo­ści o zasa­dach pracy wywiadu i kontr­wy­wiadu państw bloku wschod­niego. Gole­niew­ski zdra­dził nawet, jakie metody pod­słu­chu sto­suje się w amba­sa­dach ame­ry­kań­skich w Euro­pie Wschod­niej.

„To, co wiemy – przy­znał prze­ło­żony Gole­niew­skiego, puł­kow­nik Witold Sien­kie­wicz – to jest mini­malna cząstka tego, co fak­tycz­nie zostało sprze­dane prze­ciw­ni­kowi. Doro­bek tego odcinka pracy przez jakieś 5 lat musimy spi­sać [na straty] i zaczy­nać wszystko od nowa. Nie­za­leż­nie od strat ope­ra­cyj­nych będą straty natury obron­no­ści”22.

Gole­niew­ski miał zna­ko­mitą pamięć, co było dla CIA praw­dzi­wym darem losu. Pod­puł­kow­nik potra­fił przy­po­mnieć sobie szcze­góły nie­mal każ­dej narady służ­bo­wej i nie­mal każ­dej decy­zji prze­ło­żo­nych. Nie­stety, z upły­wem czasu zaczął zdra­dzać objawy cho­roby umy­sło­wej. Pew­nego dnia oświad­czył osłu­pia­łym Ame­ry­ka­nom, że tak naprawdę nie nazywa się Gole­niew­ski, tylko Aleksy Niko­ła­je­wicz Roma­now i jest synem ostat­niego cara Rosji. Nie prze­szka­dzało mu, że ory­gi­nalny care­wicz uro­dził się 18 lat wcze­śniej niż on (w 1904 roku), i z upo­rem twier­dził, że jest Alek­sym, który pod­czas rewo­lu­cji zbiegł do Pol­ski.

„W cza­sie naszych roz­mów z Gole­niew­skim CIA zaczęła go podej­rze­wać o poważne zabu­rze­nia umy­słowe – opo­wia­dał funk­cjo­na­riusz angiel­skiego wywiadu, Peter Wri­ght. – Zaczął mie­wać przy­wi­dze­nia, że jest potom­kiem cara. Mimo to jego infor­ma­cje wywia­dow­cze na­dal były nad­zwy­czaj dokładne”23.

Gdy mówił tylko o spra­wach zawo­do­wych, pozo­sta­wał „dokładny, bły­sko­tliwy” i przed­sta­wiał „szcze­gól­nie owocne” infor­ma­cje na temat „kon­fliktu pomię­dzy Wscho­dem i Zacho­dem”. Jed­nak sprawa „Roma­no­wów zawsze poja­wiała się pod koniec dłu­gich dys­ku­sji”. Nie poprze­sta­wał zresztą na roz­mo­wach, bo w 1964 roku ofi­cjal­nie zwró­cił się do sądu w Ham­burgu z powódz­twem o uzna­nie jego rosz­czeń. Przy oka­zji ogło­sił, że inni człon­ko­wie car­skiej rodziny rów­nież prze­żyli rewo­lu­cję:

„Matka moja, Alek­san­dra Fio­do­rowna Roma­nowa, z domu Alice Hes­sen-Darm­stadt, zmarła w 1924 roku w War­sza­wie (Pol­ska). Ojciec mój, impe­ra­tor Rosji (Miko­łaj Alek­san­dro­wicz Roma­now) zmarł w 1952 roku w mie­ście Poznań (Pol­ska). Pro­szę sąd o potwier­dze­nie moich praw do dzie­dzi­cze­nia po moich nie­ży­ją­cych rodzi­cach”24.

Sąd oczy­wi­ście odda­lił powódz­two, co wcale nie znie­chę­ciło Gole­niew­skiego. We wrze­śniu poślu­bił Irm­gard Kampf, ślub odbył się w nowo­jor­skiej kate­drze pra­wo­sław­nej, a pod­puł­kow­nik wystę­po­wał jako Aleksy Roma­now. Przy tej oka­zji część rosyj­skich emi­gran­tów obwo­łała go następcą car­skiego tronu…

Gole­niew­skiego zapra­szano do udziału w pro­gra­mach radio­wych, udzie­lał też wywia­dów pra­so­wych, opo­wia­da­jąc w nich histo­rię swo­jego „cudow­nego ura­to­wa­nia” z rąk bol­sze­wi­ków. Doszło wresz­cie do sytu­acji, że dyrek­tor CIA z obawy przed kom­pro­mi­ta­cją odmó­wił zgody na prze­słu­cha­nie pod­puł­kow­nika przez senacką Pod­ko­mi­sję Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego.

Z upły­wem czasu Gole­niew­ski sta­wał się zupeł­nie nie­prze­wi­dy­walny, a jego zezna­nia wpro­wa­dzały śled­czych w coraz więk­sze zakło­po­ta­nie. Zarzu­cił współ­pracę z KGB Henry’emu Kis­sin­ge­rowi oraz sze­fowi bry­tyj­skiego kontr­wy­wiadu, Micha­elowi Han­ley­owi. Ni­gdy jed­nak nie zakwe­stio­no­wano infor­ma­cji prze­ka­za­nych przez niego w dwóch pierw­szych latach współ­pracy. Dla­tego obec­nie bada­cze przy­chy­lają się do tezy, że od pew­nego momentu pol­ski agent stał się nie­świa­do­mym narzę­dziem dezinfor­ma­cji. A przy oka­zji nie wytrzy­mał ciśnie­nia i zaczął prze­ja­wiać oznaki cho­roby umy­sło­wej.

„Moim zda­niem Gole­niew­ski był waria­tem – twier­dził puł­kow­nik Hen­ryk Wen­drow­ski. – Ale nie aż tak wiel­kim, żeby się od razu można było na nim poznać. (…) Syp­nął wiele waż­nych spraw doty­czą­cych naszych dzia­łań na tere­nie Nie­miec, Wiel­kiej Bry­ta­nii i Izra­ela. Aby zneu­tra­li­zo­wać szkody wyni­kłe z tej ucieczki, wymy­ślono wiele histo­ry­jek na jego temat i »sprze­dano« je na Zachód (…). Z naszych infor­ma­cji wyni­kało, że Ame­ry­ka­nie »kupili« dez­in­for­ma­cje. Pomógł w tym sam ucie­ki­nier, zgła­sza­jąc pre­ten­sje do tronu rosyj­skiego. Ale nawet jeśli nie »kupili«, to i tak było sporo zamie­sza­nia i wywiad Sta­nów Zjed­no­czo­nych do końca nie miał pew­no­ści, co jest naprawdę grane”25.

Gole­niew­ski do końca życia miesz­kał w USA (w Pol­sce ska­zano go na karę śmierci), zmie­nił nazwi­sko i prze­szedł ope­ra­cję pla­styczną. Praw­do­po­dob­nie służby PRL-u usi­ło­wały go odna­leźć, by wyko­nać na nim wyrok.

„W 1969 roku ofi­cer naszego wywiadu tra­fił w USA i Bra­zy­lii na ślad »care­wi­cza« Gole­niew­skiego – wspo­mi­nał Fran­ci­szek Szlach­cic. – Nie udało się jed­nak do niego dotrzeć. Ze wstęp­nych infor­ma­cji wyni­kało, że wywiad USA ma roz­bu­do­wany i mocno utaj­niony ośro­dek, w któ­rym zatrud­nieni są szpie­dzy i rene­gaci. Na­dal zaj­mują się dzia­łal­no­ścią szpie­gow­ską prze­ciwko kra­jom socja­li­stycz­nym”26.

Michał Gole­niew­ski, który do końca życia uwa­żał się za następcę tronu car­skiego, zmarł w Nowym Jorku w lipcu 1993 roku.

Nie tylko pułkownik Kukliński

Nie tylko puł­kow­nik Kukliń­ski

Funk­cjo­na­riu­sze wywiadu po ucieczce na Zachód byli dobrze chro­nieni. Pod­da­wali się ope­ra­cjom pla­stycz­nym, zmie­niano im per­so­na­lia. Życie jed­nak potrafi pisać naj­dziw­niej­sze sce­na­riu­sze.

W czerwcu 1959 roku na Zachód zbiegł puł­kow­nik Paweł Monat, któ­rego pół roku póź­niej ska­zano zaocz­nie na karę śmierci. Jed­nym z sędziów orze­ka­ją­cych w tym pro­ce­sie był puł­kow­nik Wło­dzi­mierz Osta­sze­wicz, który w listo­pa­dzie 1981 roku sam wybrał wol­ność. Wiele lat póź­niej stał się pier­wo­wzo­rem postaci majora Osta­szew­skiego, sąsiada Ryszarda Kukliń­skiego, w fil­mie Jack Strong w reży­se­rii Wła­dy­sława Pasi­kow­skiego. Pano­wie ofi­ce­ro­wie rze­czy­wi­ście się przy­jaź­nili, a przez pewien czas pro­wa­dził ich nawet ten sam pra­cow­nik CIA…

Wpraw­dzie naj­więk­sze szkody powo­do­wały ucieczki wyso­kich ofi­ce­rów wywiadu dys­po­nu­ją­cych roz­le­głą wie­dzą, jed­nak duże pro­blemy stwa­rzała także dezer­cja funk­cjo­na­riu­sza niż­szego stop­niem. Tak stało się w przy­padku porucz­nika Andrzeja Kop­czyń­skiego, któ­rego znik­nię­cie wstrzą­snęło całym resor­tem.

„Był on sto­sun­kowo mło­dym ofi­ce­rem, absol­wen­tem pierw­szego rocz­nika Ośrodka Kształ­ce­nia Kadr Wywia­dow­czych w Kiej­ku­tach – pisał Cezary Gmyz. – Ten rocz­nik był oczkiem w gło­wie kie­row­nic­twa Depar­ta­mentu I. Kole­gami z roku Kop­czyń­skiego byli m.in. Gro­mo­sław Czem­piń­ski i Bog­dan Libera. Rocz­nik ten liczył 56 kur­san­tów – naj­lep­szych z naj­lep­szych. (…) Mimo sto­sun­kowo niskiego stop­nia Kop­czyń­ski wyrzą­dził komu­ni­stycz­nemu wywia­dowi gigan­tyczne szkody. W sierp­niu 1976 roku urwał się z kursu nie­miec­kiego w RFN i popro­sił o azyl. (…) Ujaw­nił per­so­na­lia około 150 ofi­ce­rów i czyn­nych agen­tów Depar­ta­mentu I i z tego powodu musiano ścią­gać na gwałt do kraju ofi­ce­rów oraz zmie­niać nume­ra­cję poszcze­gól­nych wydzia­łów”27.

Sprawa Kop­czyń­skiego miała swój epi­log już w wol­nej Pol­sce. Ofi­cer wró­cił bowiem do kraju i zajął się biz­ne­sem. Nie odniósł jed­nak suk­cesu, a podobno zadbali o to jego dawni kole­dzy z Kiej­kut. Wresz­cie poszedł pro­sić o pomoc Gro­mo­sława Czem­piń­skiego. Ten jed­nak wyzwał go od zdraj­ców i wyrzu­cił ze swo­jego gabi­netu.

Każdy dezer­ter kie­ro­wał się innymi moty­wami, można jed­nak zauwa­żyć, że z reguły ucie­kali ludzie, któ­rzy wcze­śniej poznali zachod­nie stan­dardy życia. Wpraw­dzie zawsze dekla­ro­wali nie­na­wiść do komu­ni­zmu i Związku Radziec­kiego, ale prawdą jest, że w zamian za swoje infor­ma­cje mogli liczyć na przy­zwo­itą eme­ry­turę fun­do­waną przez zachod­nie demo­kra­cje. Prze­cież nawet żona i córka Gole­niew­skiego pod­kre­ślały po śmierci pod­puł­kow­nika ide­olo­giczne motywy jego ucieczki, w co raczej trudno uwie­rzyć…

Agent Wła­dy­sław Mróz został zastrze­lony za zdradę przez funk­cjo­na­riu­szy wywiadu PRL

Rozdział 2. Wywiad nie wybacza zdrady

Roz­dział 2

Wywiad nie wyba­cza zdrady

Nie­bez­pie­czeń­stwo jest wpi­sane w zawód szpiega. Wpraw­dzie w razie wpadki agen­tów na ogół się nie zabija, a kontr­wy­wiad stara się wydo­być z nich wszyst­kie infor­ma­cje, ale czę­sto latami sie­dzą w wię­zie­niu, cze­ka­jąc na wymianę. Zda­rzają się jed­nak inne sytu­acje – szcze­gól­nie wtedy, gdy agent zosta­nie prze­wer­bo­wany i zaczyna pra­co­wać na dwie strony. W przy­padku dekon­spi­ra­cji jego dawni prze­ło­żeni i kole­dzy z reguły nie mają lito­ści, a ceną za zdradę jest życie.

Wła­śnie taki los spo­tkał kapi­tana Wła­dy­sława Mroza zastrze­lo­nego z zimną krwią przez funk­cjo­na­riu­szy wywiadu PRL-u. Czy zabój­stwo miało być prze­strogą dla jego kole­gów, czy też wyni­kało z koniecz­no­ści wyeli­mi­no­wa­nia źró­dła prze­cie­ków? Na pewno nie odbył się żaden for­malny sąd nad Mro­zem. Z dnia na dzień na Rako­wiec­kiej zade­cy­do­wano o likwi­da­cji zdrajcy, co miało się oka­zać jed­nym z naj­bar­dziej mrocz­nych i jed­no­cze­śnie naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych epi­zo­dów w dzie­jach pol­skiego wywiadu.

„Byłem już od czte­rech lat wice­dy­rek­to­rem Depar­ta­mentu I – wspo­mi­nał puł­kow­nik Hen­ryk Soko­lak. – W czerwcu 1960 roku otrzy­ma­li­śmy abso­lut­nie pewną infor­ma­cję o zdra­dzie Wła­dy­sława Mroza, nie­le­gal­nego ofi­cera naszej służby we Fran­cji. Obo­wią­zy­wała zasada, iż pra­cow­nik kadrowy nie może być zdrajcą. Wydano roz­kaz zli­kwi­do­wa­nia go”28.

Ambitny milicjant

Ambitny mili­cjant

„Uro­dzi­łem się w 1926 roku, dnia 19 stycz­nia – pisał w swoim życio­ry­sie Wła­dy­sław Mróz – w miej­sco­wo­ści Ska­lat w rejo­nie tar­no­pol­skim. Pocho­dzę z rodziny inte­li­gen­cji pra­cu­ją­cej, gdyż mój ojciec był urzęd­ni­kiem w poszcze­gól­nych biu­rach, a matka zaj­mo­wała się gospo­dar­stwem domo­wym. Wybuch wojny prze­rwał mi naukę, ojciec został powo­łany do Woj­ska Pol­skiego. W 1940 roku zosta­łem wraz z rodziną prze­sie­dlony do ZSRR, gdzie prze­by­wa­łem w Jakuc­kiej Repu­blice. Do 1943 roku uczęsz­cza­łem do 6, 7 i 8 klasy, ucząc się w języku rosyj­skim. Następ­nie wstą­pi­łem do pracy w kopalni złota, zda­jąc jed­no­cze­śnie egza­min na mecha­nika przy wóz­kach elek­trycz­nych”29.

Rodzina Mro­zów doświad­czyła typo­wego losu Pola­ków na Kre­sach. Sowieci, któ­rzy we wrze­śniu 1939 roku zajęli połowę naszego kraju, nie­ba­wem przy­stą­pili do pla­no­wej eks­ter­mi­na­cji pol­skich elit. W czte­rech turach do Kazach­stanu i pół­noc­nej czę­ści Rosji depor­to­wano około 350 tysięcy osób. Wywo­żono całe rodziny urzęd­ni­ków pań­stwo­wych do szcze­bla refe­renta, zie­mian, kup­ców, dzien­ni­ka­rzy, har­ce­rzy, stu­den­tów, człon­ków róż­nych par­tii, duchow­nych, a nawet fila­te­li­stów i osoby zna­jące espe­ranto.

„W 1944 roku wstą­pi­łem do Związku Patrio­tów Pol­skich – kon­ty­nu­ował Mróz – i sta­ra­niem tejże orga­ni­za­cji wyje­cha­li­śmy do cen­tral­nej Rosji do sow­chozu Nowo­li­powka rejonu sowiec­kiego obwodu sara­tow­skiego. W sow­cho­zie Nowo­li­powka pra­co­wa­łem jako siła biu­rowa. Zara­zem byłem instruk­to­rem Kół Mło­dych przy Związku Patrio­tów Pol­skich na rejon sowiecki. Na mocy umowy pol­sko-radziec­kiej wyje­cha­łem do ojczy­zny wraz z rodziną w maju 1946 roku. Po przy­jeź­dzie do kraju przy­je­cha­li­śmy do Ino­wro­cła­wia, gdzie dotych­czas zamiesz­kuję przy ulicy Mar­szałka Józefa Sta­lina numer 5 przez 20 wraz z rodziną”30.

Jesz­cze pod­czas pobytu w Związku Sowiec­kim odna­lazł się ojciec rodziny – prze­słał list, że wal­czy w sze­re­gach Ludo­wego Woj­ska Pol­skiego. Nie­stety, nie było mu jed­nak dane spo­tkać żony i dzieci. Zgi­nął pod Koło­brze­giem w ostat­nich mie­sią­cach wojny. Ni­gdy też nie usta­lono, jakie były jego wcze­śniej­sze losy. Zapewne po klę­sce Pol­ski we wrze­śniu 1939 roku tra­fił do odle­głego sowiec­kiego łagru, skąd nie udało mu się wyrwać do armii Andersa for­mu­ją­cej się w 1941 roku na Powołżu.

Czy rze­czy­wi­ście młody Wła­dy­sław Mróz szcze­rze uwie­rzył w nowy ustrój? Prze­cież on i jego rodzina doświad­czyli sta­li­now­skich repre­sji. Wstą­pie­nie do Związku Patrio­tów Pol­skich można uznać za wybór czy­sto prag­ma­tyczny, gdyż była to jedyna szansa na powrót do Pol­ski. Być może ten wła­śnie frag­ment życio­rysu wyja­śnia póź­niej­sze postę­po­wa­nie Mroza jako ofi­cera wywiadu komu­ni­stycz­nej Pol­ski.

Bez wąt­pie­nia chciał jed­nak zro­bić karierę. W lutym 1947 roku wstą­pił w sze­regi Pol­skiej Par­tii Robot­ni­czej, następ­nie został człon­kiem Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Robot­ni­czej. Uznał też, że służba w Mili­cji Oby­wa­tel­skiej będzie dobrym spo­so­bem na życie, i bez więk­szych pro­ble­mów został przy­jęty w sze­regi MO, gdyż w miej­scu zamiesz­ka­nia cie­szył się zna­ko­mitą opi­nią.

„Towa­rzysz Mróz Wła­dy­sław – oce­niano w opi­nii par­tyj­nej – zna­nym nam jest jako towa­rzysz od czasu wstą­pie­nia do Par­tii, to jest od 28 lutego 1947 roku. W tym cza­sie jako czło­nek Par­tii był zawsze zdy­scy­pli­no­wa­nym i obo­wiąz­ko­wym jak w pra­cach zawo­do­wych, tak i w pracy spo­łecz­nej. Posiada rów­nież pewne wyro­bie­nie poli­tyczne, gdyż na każ­dym nie­mal zebra­niu brał żywy udział w dys­ku­sji. Moralne obli­cze wyżej wymien­nego jest bez zarzutu”31.

W Komen­dzie Powia­to­wej w Ino­wro­cła­wiu słu­żył nie­wiele ponad rok, prze­nie­siono go bowiem do Wydziału Śled­czego Komendy Woje­wódz­kiej w Byd­gosz­czy. Bez wąt­pie­nia był to awans, a prze­ło­żeni uznali, że młody funk­cjo­na­riusz dobrze rokuje na przy­szłość. Jed­no­cze­śnie uzu­peł­niał edu­ka­cję w gim­na­zjum ogól­no­kształ­cą­cym dla doro­słych, matury jed­nak osta­tecz­nie nie zdał. Ale – jak powszech­nie mawiano w tam­tych cza­sach – „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z cie­bie ofi­cera”.

Warto jed­nak pamię­tać, że do 1947 roku sito selek­cyjne kan­dy­da­tów do służby w mili­cji było dość słabe i zda­rzało się, iż nawet do pracy w Urzę­dzie Bez­pie­czeń­stwa dosta­wali się żoł­nie­rze czy ofi­ce­ro­wie pod­zie­mia nie­pod­le­gło­ścio­wego. Stan­dar­dem było jed­nak, że do poda­nia o przy­ję­cie do służby kan­dy­dat musiał dołą­czyć swój dokładny życio­rys, który następ­nie spraw­dzano. Na spi­sa­nym życio­rysie Mroza zacho­wały się nawet kolo­rowe pod­kre­śle­nia frag­men­tów, które wzbu­dziły wąt­pli­wość wery­fi­ku­ją­cego go ofi­cera. Jeżeli bowiem Mróz napi­sał, że w 1940 roku wraz z rodziną wyje­chał do ZSRS, ozna­czało to lako­niczną infor­ma­cję o zsyłce, którą nale­żało spraw­dzić.

Wery­fi­ka­cja prze­bie­gła jed­nak pomyśl­nie, a Mróz musiał być zdol­nym funk­cjo­na­riu­szem, gdyż w lipcu 1949 roku uzy­skał sto­pień sier­żanta i skie­ro­wano go do Rocz­nej Szkoły Ofi­cer­skiej dzia­ła­ją­cej pod auspi­cjami Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego. Nie zawiódł pokła­da­nych w nim nadziei i ukoń­czył szkołę z dobrymi wyni­kami, po czym dostał awans na pod­po­rucz­nika.

Opi­nia jego prze­ło­żo­nych pocho­dząca z tego okresu brzmi wręcz jak laurka. Uznano, że był „dobrze wyro­biony poli­tycz­nie i do rządu usto­sun­ko­wany lojal­nie”, nato­miast zde­cy­do­wa­nie wrogo do nacjo­na­li­zmu. Nie­źle wypa­dło też przy­go­to­wa­nie zawo­dowe, gdyż „zasady pracy opa­no­wy­wał szybko”, a do tego „posia­dał wła­sną ini­cja­tywę i pod­jętą pracę wyko­ny­wał sumien­nie, szybko i z pew­nym wyczu­ciem”. Pod­kre­ślano jego zdy­scy­pli­no­wa­nie i umie­jęt­ność docho­wa­nia tajem­nicy służ­bo­wej, ale dostrze­żono, że „w pracy z agen­turą posiada jesz­cze pewne braki i nie posiada odpo­wied­niego prze­szko­le­nia”. Uznano zatem, że „wymaga ści­słej kon­troli”. Bez wąt­pie­nia jed­nak Mróz zapo­wia­dał się na dobrego pra­cow­nika wywiadu. Nale­żało go tylko pod­dać spe­cja­li­stycz­nemu prze­szko­le­niu.

W szeregach wywiadu

W sze­re­gach wywiadu

Koniec II wojny świa­to­wej ozna­czał począ­tek dwu­bie­gu­no­wego podziału świata i per­spek­tywę kolej­nego glo­bal­nego kon­fliktu. Przed wywia­dem PRL-u sta­nęły nowe zada­nia: już nie tylko walka z opo­zy­cją, lecz także infil­tra­cja daw­nych sojusz­ni­ków, któ­rzy zna­leźli się po dru­giej stro­nie bary­kady. Poszu­ki­wano mło­dych, zdol­nych funk­cjo­na­riu­szy, tym bar­dziej że ofia­rami czy­stek par­tyj­nych padało coraz wię­cej kadro­wych pra­cow­ni­ków. W tej sytu­acji najbar­dziej ceniono ludzi, któ­rzy przy­cho­dzili do służby bez żad­nej pro­tek­cji. Wie­rzono, że jest to dodat­kowa gwa­ran­cja ich lojal­no­ści.

W sierp­niu 1950 roku Mroza prze­ka­zano do dys­po­zy­cji VII Depar­ta­mentu Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego. Począt­kowo pra­co­wał w Wydziale II do spraw Emi­gra­cji, a rok póź­niej tra­fił do Samo­dziel­nej Sek­cji Spe­cjal­nej. Jego zada­niem była praca ope­ra­cyjna wśród załóg pol­skich stat­ków han­dlo­wych. Mróz poważ­nie trak­to­wał swoje obo­wiązki, jed­nak serce nie sługa – zna­lazł też czas na romans z kole­żanką z pracy, mężatką Leoka­dią Deni­siuk. W teczce oso­bo­wej Mroza zacho­wała się opi­nia służ­bowa na jej temat.

„Deni­siuk Leoka­dia, córka Sta­ni­sława, uro­dzona 6 wrze­śnia 1928 roku w Paryżu, naro­do­wość i oby­wa­tel­stwo pol­skie, pocho­dze­nie – robot­ni­cze, wykształ­ce­nie 3 klasy szkoły han­dlo­wej, czło­nek PZPR. W 1946 roku przy­je­chała do Pol­ski i zaczęła pra­co­wać jako instruk­tor Zarządu Dziel­ni­co­wego ZMP. W grud­niu 1946 roku prze­nie­siona do pracy w wydziale zagra­nicz­nym KC PPR. W 1948 roku wyszła za mąż za ofi­cera Woj­ska Pol­skiego Sta­ni­sława Deni­siuka, po kil­ku­mie­sięcz­nym poży­ciu roze­szła się z mężem i w lipcu 1954 roku uzy­skała roz­wód. W sierp­niu 1953 roku została przy­jęta do pracy w Depar­ta­men­cie VII Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego na sta­no­wi­sko tłu­ma­cza, gdzie pra­cuje do obec­nej chwili”32.

Ślub ofi­cera wywiadu zawsze jest poważną sprawą, a jeżeli przy­szły pan młody nie chciał zła­mać sobie kariery, musiał uzy­skać zgodę prze­ło­żo­nych. Sprawa zro­biła się jed­nak pilna, gdyż Leoka­dia zaszła w ciążę. Cho­ciaż rów­nież była pra­cow­nicą resortu, to ją i jej rodzinę dokład­nie prze­świe­tlono. Pewne zanie­po­ko­je­nie budził fakt, że uro­dziła się i wycho­wała we Fran­cji, ale uznano, że jej postawa ide­owa jest bez zarzutu. Wobec tego prze­ło­żeni Mroza wyra­zili zgodę i ślub odbył się 5 sierp­nia 1954 roku w War­sza­wie, gdzie świeżo poślu­biona para zamiesz­kała.

W związku ze zmia­nami poli­tycz­nymi po śmierci Sta­lina zli­kwi­do­wano Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, powo­łu­jąc na jego miej­sce Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych oraz Komi­tet do spraw Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego. Depar­ta­ment I miał się odtąd zaj­mo­wać dzia­łal­no­ścią wywiadu i wła­śnie tam tra­fił awan­so­wany na sto­pień porucz­nika Wła­dy­sław Mróz. Młody mąż i ojciec cie­szył się też coraz lep­szą opi­nią wśród swo­ich prze­ło­żo­nych.

„Jest nie­kiedy prze­sad­nie wraż­liwy na punk­cie zaufa­nia. Wyro­bie­nie poli­tyczne dość dobre. Opa­no­wuje powie­rzony mu odci­nek pracy, posiada dość wyro­biony zmysł ope­ra­cyjny, orien­tuje się dość szybko. Zapo­wiada się na samo­dziel­nego pra­cow­nika. Zdolny, uczy się dość dobrze, stara się o dal­sze pod­nie­sie­nie poziomu. Zaj­mo­wa­nemu sta­no­wi­sku odpo­wiada w pełni, ma per­spek­tywy roz­woju”33.

Nie wia­domo, czym dokład­nie zaj­mo­wał się w tym okre­sie Mróz. Według zacho­wa­nych infor­ma­cji cza­sami wcie­lał się w rolę kuriera dyplo­ma­tycz­nego Mini­ster­stwa Spraw Zagra­nicz­nych i podró­żo­wał do Wiel­kiej Bry­ta­nii oraz Izra­ela, gdzie spo­ty­kał się z pol­skimi agen­tami. Jako kurier prze­wo­ził do kraju w poczcie dyplo­ma­tycz­nej zdo­byte przez nich mate­riały. Przez pewien czas peł­nił też obo­wiązki ofi­cera do zadań spe­cjal­nych szefa I Depar­ta­mentu, puł­kow­nika Witolda Sien­kie­wi­cza. W przy­szło­ści funk­cja ta miała zapro­cen­to­wać.

Można uznać, że kariera ambit­nego porucz­nika roz­wi­jała się zna­ko­mi­cie, jed­nak nie wszy­scy byli zgodni w oce­nie jego pracy. W teczce per­so­nal­nej prze­cho­wy­wa­nej w archi­wach IPN-u znaj­du­jemy bar­dzo cie­kawe wia­do­mo­ści, być może zapo­wia­da­jące póź­niej­szą kata­strofę.

„Nie­kiedy postę­puje lek­ko­myśl­nie. (…) Ma cha­rak­ter wybu­chowy i jest prze­sad­nie ambitny. Brak mu wytrwa­ło­ści i uporu. Na kry­tykę reaguje bole­śnie, nie­kiedy nie­po­waż­nie. (…) Mimo sze­regu wad jest pra­cow­ni­kiem dobrym, odda­nym i z per­spek­tywą”34.

Jesz­cze więk­sze zain­te­re­so­wa­nie wzbu­dza opi­nia o Mro­zie z 1958 roku, w któ­rej zarzu­cano mu, że „jest nie­kiedy prze­sad­nie wraż­liwy na punk­cie zaufa­nia: gdy nie­kiedy zaist­niały w prze­szło­ści wypadki, że nie był oso­bi­ście poin­for­mo­wany o jakimś przed­się­wzię­ciu, czuł się bar­dzo dotknię­tym”35. Jed­nak mimo tych zastrze­żeń i nie­do­cią­gnięć cha­rak­teru ocena zaan­ga­żo­wa­nia ide­olo­gicz­nego Mroza nie budziła więk­szych uwag.

Cherchez la femme

Cher­chez la femme

Na temat prze­biegu służby Wła­dy­sława Mroza naro­sło wiele nie­po­ro­zu­mień. Nie jest prawdą – jak twier­dzili nie­któ­rzy bada­cze – że był słu­cha­czem szkoły NKWD w Kuj­by­sze­wie i odpo­wia­dał za orga­ni­za­cję siatki wywia­dow­czej w kra­jach skan­dy­naw­skich. Z zacho­wa­nych doku­men­tów wynika, że od 1954 roku pra­co­wał w Wydziale I zaj­mu­ją­cym się nie­le­gal­nymi rezy­den­tu­rami, gdzie kie­ro­wał Grupą Lega­li­za­cyjną. Jego komórka przy­go­to­wy­wała fał­szywe doku­menty dla pol­skich agen­tów, dzięki czemu Mróz miał oka­zję dobrze poznać ich per­so­na­lia.

Już sam fakt, że zaj­mo­wał się wywia­dem nie­le­gal­nym, świad­czy o zaufa­niu, jakim darzyli go prze­ło­żeni. To naj­bar­dziej skom­pli­ko­wana, cza­so­chłonna i kosz­towna dzie­dzina sztuki wywia­dow­czej. Czę­ścią tego rodzaju dzia­łań były prze­cież ope­ra­cje wtór­ni­kowe, czyli pod­sta­wia­nie jed­nego czło­wieka za innego. Na miej­sce real­nie żyją­cej osoby wysy­łano ofi­cera wywiadu, wyko­rzy­stu­jąc sfał­szo­wane doku­menty, a ope­ra­cje tego typu prze­pro­wa­dzano przez inne pań­stwa, uni­ka­jąc przy­by­cia agenta bez­po­śred­nio z kraju jego pocho­dze­nia. To pod­sta­wowa zasada sztuki wywia­dow­czej, od któ­rej nie było odstępstw. Nie­ba­wem miała się oka­zać bar­dzo ważna rów­nież dla Wła­dy­sława Mroza.

Istotny wpływ na bły­ska­wicz­nie roz­wi­ja­jącą się karierę porucz­nika miała jego uro­dzona we Fran­cji żona. Znie­chę­cona suro­wymi warun­kami życia w PRL-u tęsk­niła do swo­jej pierw­szej ojczy­zny. Czę­sto wspo­mi­nała Paryż, uczyła też męża języka fran­cu­skiego i chęt­nie opo­wia­dała mu o tam­tej­szych zwy­cza­jach.

Nie bez powodu w pracy w wywia­dzie nie­le­gal­nym pre­fe­ro­wano ofi­ce­rów stanu wol­nego. Wła­dy­sław Mróz nie dość, że był żonaty, to na towa­rzyszkę życia wybrał sobie repa­triantkę z Fran­cji, roz­wódkę z córką z pierw­szego mał­żeń­stwa. Na doda­tek w 1954 roku na świat przy­szło ich pierw­sze wspólne dziecko, a nie­ba­wem dru­gie.

Rodzina Mro­zów powięk­szała się, potrzebne były coraz więk­sze środki finan­sowe. Wła­dy­sław nie mógł jed­nak narze­kać – gdy w 1957 roku awan­so­wał do stop­nia kapi­tana, otrzy­mał znaczną pod­wyżkę. Wraz z dodat­kami zara­biał 3810 zło­tych, pod­czas gdy śred­nia kra­jowa wyno­siła 1348 zło­tych. Sprawa wygląda jed­nak ina­czej, gdy weź­miemy pod uwagę, że miał na utrzy­ma­niu żonę i troje dzieci. Z powodu opieki nad nimi Leoka­dia Mróz musiała zre­zy­gno­wać z pracy zawo­do­wej, co obni­żyło poziom życia rodziny.

Wyna­gro­dze­nie Mroza sta­no­wiło trzy­krot­ność śred­niej kra­jo­wej, do tego docho­dziły jesz­cze służ­bowe miesz­ka­nie i dostęp do dobrze zaopa­trzo­nych, resor­to­wych skle­pów. Warto jed­nak pamię­tać, że nasz kapi­tan poza żoną i dziećmi opie­ko­wał się jesz­cze chorą matką. Nic zatem dziw­nego, że Leoka­dia coraz czę­ściej myślała o powro­cie do Fran­cji. Zapewne pod jej wpły­wem Mróz wpadł więc na pomysł, jak upiec dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu: na­dal pra­co­wać w resor­cie i wyje­chać na Zachód.

Pomysł kapi­tana wyda­wał się absur­dalny. Wła­dy­sław Mróz nie speł­niał żad­nych kry­te­riów na nie­le­gała, nie miał wyuczo­nego zawodu, był za to mężem i ojcem. Poza tym roz­pra­co­wały go już zachod­nie służby, gdyż przez pewien czas spo­ty­kał się z mary­na­rzami, któ­rzy byli kon­tak­tami wywiadu PRL-u. Jego ryso­pis zapewne znali już funk­cjo­na­riu­sze zza żela­znej kur­tyny.

Plany Mroza mogły sta­no­wić poważne zagro­że­nie dla całej siatki wywiadu nie­le­gal­nego PRL-u. Prze­cież kapi­tan dosko­nale znał per­so­na­lia sieci agen­tów – ofi­cer o tak roz­le­głej wie­dzy bez­względ­nie nie powi­nien zostać wypusz­czony z kraju. Tym bar­dziej że fran­cu­skie służby miały opi­nię bar­dzo spraw­nych i sły­nęły z tego, że nie cofają się przed uży­wa­niem bru­tal­nych metod.

Pytania bez odpowiedzi

Pyta­nia bez odpo­wie­dzi

Wła­dy­sław Mróz zapro­po­no­wał prze­ło­żo­nym, że wyje­dzie wraz z rodziną do Fran­cji, by pod­jąć się misji nie­le­gała. Począt­kowo jego prośbę odrzu­cono, ale kapi­tan był uparty. Wyka­zy­wał tak wielką deter­mi­na­cję, że – by ukryć swoje pro­blemy zdro­wotne, które mogły unie­moż­li­wić mu reali­za­cję pla­nów – wysłał na prze­świe­tle­nie płuc zaufa­nego kolegę. W końcu, w listo­pa­dzie 1958 roku, prośby Mroza przy­nio­sły efekt, dostał zgodę na wyjazd. Popeł­niono przy tym kolejny poważny błąd w sztuce wywia­dow­czej: udzie­la­jąc zgody, nie odse­pa­ro­wano go od pracy w cen­trali. Dzięki temu otrzy­my­wał infor­ma­cje o jej bie­żą­cych dzia­ła­niach, co w przy­padku zdrady mogło mieć tra­giczne kon­se­kwen­cje.

Cała ta sytu­acja nawet po latach wydaje się mocno nie­zro­zu­miała. Pewne jest tylko to, że w poło­wie 1959 roku do Fran­cji wysłano bombę z opóź­nio­nym zapło­nem, któ­rej eks­plo­zja mogła na wiele lat zni­we­czyć cały wysi­łek pol­skiego wywiadu nie­le­gal­nego. Czy nikt na Rako­wiec­kiej nie zda­wał sobie z tego sprawy? Prze­cież nawet stan­dar­dowe szko­le­nie nie­le­gała pro­wa­dzono poza gma­chem mini­ster­stwa, a za koor­dy­na­cję przy­go­to­wań agenta odpo­wia­dał wyłącz­nie jeden funk­cjo­na­riusz. W przy­padku Mroza stało się zupeł­nie ina­czej.

W 1957 roku pol­ski wywiad miał na Zacho­dzie tylko sied­miu ope­ra­cyj­nych pra­cow­ni­ków. W więk­szo­ści byli to ofi­ce­ro­wie mało doświad­czeni, a ich kom­pe­ten­cje pozo­sta­wiały wiele do życze­nia. Nie­któ­rzy zma­gali się z cywi­li­za­cyj­nym szo­kiem, inni z kło­po­tami mate­rial­nymi. Rok póź­niej udało się wysłać kolej­nych sze­ściu, a w 1959 roku – jesz­cze trzech. Wła­śnie wśród nich był Wła­dy­sław Mróz. Pod koniec tego samego roku za gra­nicą prze­by­wało w sumie 13 nie­le­ga­łów. Nato­miast w 1960 roku na rzecz Wydziału I Depar­ta­mentu I MSW pra­co­wało ponad 20 osób.

W przy­padku agen­tów nie­le­gal­nych jedną z naj­waż­niej­szych kwe­stii było dokładne przy­go­to­wa­nie ich legendy, czyli fał­szy­wej toż­sa­mo­ści. Dla­tego przez pierw­szy okres po prze­rzu­cie nie­le­gał nie dzia­łał ope­ra­cyj­nie, lecz poświę­cał czas na akli­ma­ty­za­cję w nowych warun­kach, znaj­do­wał miej­sce zamiesz­ka­nia oraz pracę. Do tego nale­żało jesz­cze zale­ga­li­zo­wać swój pobyt, czyli zdo­być miej­scowe papiery. Cza­sami agent zgła­szał do miej­sco­wych orga­nów admi­ni­stra­cji zgu­bie­nie doku­men­tów (oczy­wi­ście fał­szy­wych), po czym otrzy­my­wał ory­gi­nalne – i wtedy prze­by­wał na Zacho­dzie już zupeł­nie peł­no­praw­nie.

Mróz jako szef działu lega­li­za­cyj­nego zwra­cał na to szcze­gólną uwagę, jed­nak w przy­padku wła­snej osoby zanie­dbał sprawę, co zresztą zaak­cep­to­wali jego prze­ło­żeni. Do Fran­cji miał wyje­chać z żoną i dziećmi w ramach akcji łącze­nia rodzin. A co naj­waż­niej­sze – osie­dlić się nad Sekwaną pod praw­dzi­wym nazwi­skiem, które zapewne znał tam­tej­szy wywiad.

Czy był to przy­pa­dek? Czy mamy do czy­nie­nia z nie­roz­wagą Mroza i jego prze­ło­żo­nych, czy też zade­cy­do­wały o tym inne względy? Trudno uwie­rzyć, że całą akcję pusz­czono na żywioł. Nie­wy­klu­czone, że utaj­niono ważny ele­ment tej ukła­danki. Wszak wywiad ma swoje tajem­nice, któ­rych ni­gdy nie poznamy.

Czas zdrady

Czas zdrady

Po przy­jeź­dzie do Paryża Mro­zo­wie zatrzy­mali się u rodziny Leoka­dii w Colom­bes na przed­mie­ściach sto­licy. Po dwóch mie­sią­cach wyna­jęli miesz­ka­nie w XVII Dziel­nicy, skąd prze­nie­śli się do Dziel­nicy VII. Latem następ­nego roku zamiesz­kali w domu czyn­szo­wym przy 37 Rue de Dun­ke­rque w Épinay-sur-Seine, 12 kilo­me­trów od cen­trum Paryża. Był to budy­nek pozo­sta­jący w gestii fran­cu­skiego mini­ster­stwa spraw wewnętrz­nych, co Mróz zataił wobec swo­ich prze­ło­żo­nych w War­sza­wie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

W. Suwo­row, Akwa­rium, War­szawa 2010, s. 10. [wróć]

Ibi­dem, s. 11. [wróć]

Ibi­dem, s. 12. [wróć]

C. Gmyz, P. Gociek, Zawód: dzien­ni­karz śled­czy, War­szawa 2013, s. 213–214. [wróć]

W. Suwo­row, op. cit., s. 31. [wróć]

W. Bereś, J. Sko­czy­las, Gene­rał Kisz­czak mówi… pra­wie wszystko, War­szawa 1991, s. 28. [wróć]

Ibi­dem, s. 29. [wróć]

Za: A. Kublik, W. Czuch­now­ski, Kret w Waty­ka­nie. Prawda Turow­skiego, War­szawa 2013, s. 31. [wróć]

Za: ibi­dem, s. 31. [wróć]

M. Zachar­ski, Nazy­wam się Zachar­ski, Marian Zachar­ski. Wbrew regu­łom, Poznań 2009, s. 44. [wróć]

W. Bereś, J. Sko­czy­las, op. cit., s. 51. [wróć]

Za: A. Kublik, W. Czuch­now­ski, op. cit., s. 28. [wróć]

M. Zachar­ski, op. cit., s. 71. [wróć]

Za: A. Kublik, W. Czuch­now­ski, op. cit.[wróć]

Za: ibi­dem, s. 37. [wróć]

Za: L. Paw­li­ko­wicz, Tajny front zim­nej wojny. Ucie­ki­nie­rzy z pol­skich służb spe­cjal­nych 1956–1964, War­szawa 2004, s. 225. [wróć]

J. Nowak-Jezio­rań­ski, Wojna w ete­rze, Kra­ków 1991, s. 90. [wróć]

Ibi­dem, s. 90. [wróć]

Za: L. Paw­li­ko­wicz, op. cit., s. 239. [wróć]

Za: ibi­dem, s. 239–240. [wróć]

Za: ibi­dem, s. 240–241. [wróć]

Za: ibi­dem, s. 251. [wróć]

Za: ibi­dem, s. 288. [wróć]

Za: F. Szlach­cic, Gorzki smak wła­dzy. Wspo­mnie­nia, War­szawa 1990, s. 116. [wróć]

Za: H. Pie­cuch, Impe­rium służb spe­cjal­nych. Od Gomułki do Kani, War­szawa 1997, s. 247. [wróć]

F. Szlach­cic, op. cit., s. 116–117. [wróć]

C. Gmyz, P. Gociek, op. cit., s. 235. [wróć]

Za: L. Paw­li­ko­wicz, Tajny front zim­nej wojny. Ucie­ki­nie­rzy z pol­skich służb spe­cjal­nych 1956–1964, War­szawa 2004, s. 170. [wróć]

IPN BU 003175/16. [wróć]

Ibi­dem.[wróć]

Ibi­dem.[wróć]

Ibi­dem.[wróć]

Ibi­dem.[wróć]

Ibi­dem.[wróć]

Ibi­dem.[wróć]