Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jeden z największych na świecie zbiorów dowcipów żydowskich zebrany i opatrzony komentarzem przez wybitnego judaistę, tłumacza oraz poliglotę – Roberta Reuvena Stillera.
Któż jest bardziej uosobieniem dowcipu niżeli Żydzi? Między innymi przez to, że potrafią, jak żaden inny naród na świecie, pokpiwać i czasem nawet bezlitośnie drwić także z samych siebie. Choćby ta okoliczność jest świadectwem wyjątkowego poczucia dystansu oraz inteligencji, która i poza tym wyróżnia dowcip żydowski.
Jego dzieje obejmują kilka tysięcy lat.
Dużo więcej niż historia zbierania i publikacji tych dowcipów. To zaczęło się dopiero pod koniec XIX wieku.
Ale szczyt swój osiągnęła ta potężna i wzbierająca fala dopiero po drugiej wojnie światowej, kiedy żydostwo europejskie, będące głównym twórcą i nosicielem tej odmiany dowcipu, przypisywanego całemu narodowi, nagle i w większości przestało istnieć. Zderzyły się więc humor i tragedia, dwa zjawiska od wieków istniejące obok siebie i najściślej zrośnięte w dziejach tego ludu, jak żadnego innego narodu świata. Omal nie metafizycznych wymiarów nabiera fakt, że tak ogromny fenomen kulturowy, jak dowcip żydowski, w pełni dojrzał do poważnych badań i publikacji dopiero w kilkanaście lat po zagładzie wytwarzającej go formacji.
Robert Stiller
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 643
Goj pyta się Żyda: „Dlaczego Żyd zawsze odpowiada pytaniem na pytanie?” Żyd odpowiada mu: „A dlaczego Żyd nie ma odpowiadać pytaniem na pytanie?”
Rabin wywodzi, że cokolwiek Bóg stworzył, stworzył doskonale. Na to garbus: „A mnie?”
Rabin: „Jak na garbatego, to bardzo dobrze.”
W raju Ewa do Boga: „Panie, ja tego dłużej nie wytrzymam. Czuję się taka samotna… i mam już dość tych jabłek.”
Bóg podrapał się w głowę.
„No dobrze… stworzę ci mężczyznę.”
„A co to takiego?”
„Takie coś trochę niewydarzonego. Ale duże i silne, chociaż będziesz miała z nim przeważnie kłopoty. Oszukuje. Kłamie. Ciągle stara się być najważniejszy. Lubi polować i zabijać. A najbardziej takie głupoty jak bójki albo kopanie piłki. Większości spraw nie rozumie, ale uważa się za najmądrzejszego. Usiłuje popsuć i zniszczyć wszystko, co mu wpadnie pod rękę. Ale będzie ci dotrzymywał towarzystwa i ciągle z tobą wyprawiał takie rzeczy, od których rodzą się dzieci.”
Ewa ironicznie:
„To brzmi nawet obiecująco. Ale domyślam się, Panie, że ukrywasz w tym jakiś haczyk. O co chodzi?”
„No… jeden warunek.”
„Już wyjęzycz się, Panie. Co za warunek?”
„Musisz zaspokoić jego głupią pychę i nie przyznawać się, że ty byłaś stworzona wcześniej.”
Adam też skarżył się Bogu na prześladujące go w raju poczucie samotności. Bóg nie uświadamiając mu tego, co już stało się wcześniej, przymrużył oko i zgodził się dać mu towarzyszkę, która będzie wierna, kochająca, posłuszna, rozumna i dbająca wyłącznie o małżonka, w dodatku zaś wiecznie młoda i atrakcyjna.
„Ale żeby miała te zalety, musi to być prawdziwa kość z twojej kości. Na przykład wyjęta z palca wskazującego.”
Na to Adam:
„Nie, dziękuję. A co mógłbym dostać za żebro?”
Kiedy Bóg ukończył stwarzanie żywych istot, przypomniał sobie, że ma jeszcze dwie rzeczy do przydzielenia. Jedna z nich pozwoli sikać na stojąco. Jak Adam to usłyszał, natychmiast zaczął się tego domagać. Bóg zwrócił się do Ewy: „A ty jak sądzisz?”
„A niech ma!”
Więc dostał i od razu pobiegł najpierw podlewać tym kwiatki, a potem wypisywać swe imię na piasku.
Bóg przyglądał się temu wyrozumiale, po czym, wzruszywszy ramionami, zwrócił się do Ewy: „Więc dla ciebie pozostaje to drugie.”
„A niech będzie! Jak to się nazywa?”
„To się nazywa mózg.”
Jako namiętny wędkarz Hersz Fiszman zastanawia się: „Ale temu Noemu się powiodło! Wyobrażasz sobie, Gerszon, jak on przez tyle czasu nic nie miał do roboty oprócz łowienia ryb?”
„Hm… wątpię. Przecież miał tylko dwa robaki.”
Gęste chmury kryją górę Synaj. Od czasu do czasu bardziej czernieją i dobiega z nich grzmot albo piorun. Lud u podnóża Synaju z niepokojem czeka na powrót Mojżesza.
Tak upłynęła cała doba. Już wieczór. Niepokój rośnie.
Wreszcie ucichło. Z chmury wyłania się schodzący Mojżesz.
„I co? I co?”
„Ludu mój! Mam dobre i złe wiadomości. Dobra: utargowałem liczbę przykazań z piętnastu do dziesięciu. Zła: jedno z nich to ciągle zakaz cudzołóstwa.”
„Ty wszystko wiesz, rebe. Wytłumacz mi, dlaczego kromka chleba zawsze upadnie na stronę posmarowaną masłem?”
„Skąd ci to przyszło do głowy?”
„Bo tak musi być. Takie jest prawo.”
Nieprzekonany rabin próbuje. Kromka spada aż spod sufitu na stronę nieposmarowaną. „Widzisz? Nie ma takiego prawa. To musi być po prostu przypadek.”
„Ależ nie. Wiadomo, że jest takie prawo! Tylko posmarowałeś, rebe, z niewłaściwej strony.”
W zaparowanej mykwie jeden klepnął drugiego w pośladek i dopiero się spostrzegł. „Przepraszam! Nie wiedziałem, że to wy, rebe! Myślałem, że to mój przyjaciel.”
„Nie szkodzi. W tym miejscu nie jestem rebe.”
Które miejsce on miał na myśli?
Bóg przejawia sprawiedliwość na każdym kroku. Jak ci zdechnie koń, to go nie musisz karmić. Jak cię wezmą do wojska, to rodziny nie masz na karku. Jak masz nogę krótszą, to drugą masz za to dłuższą.
I tak ze wszystkim.
A jak tego ci jeszcze za mało, to może się zdarzyć, że twój wół urodzi cielę. Podobnież i tak bywało.
Rabi Lewi Jicchak z Berdyczowa tak powiedział w Jom Kipur: „Boże, jeśli masz zamiar dać nam dobry i szczęśliwy rok, napisz to i podpisz. A jeżeli to ma być znowu rok samych nieszczęść, to ja się pytam, kto ci dał prawo naruszać obowiązujący w to święto zakaz pisania?”
Żyd z Kocka przyszedł do rabina w Warszawie ze skargą na Boga o to, że miał 10 tysięcy złotych i żonę, a Bóg zabrał mu najpierw pieniądze, potem żonę. A powinien był zrobić na odwrót.
„Bo wtedy ja, mając 10 tysięcy złotych, mógłbym się po raz drugi ożenić i wziąć także 10 tysięcy złotych w posagu. Po czym Bóg mógłby mi zabrać te 10 tysięcy złotych. Wówczas ja miałbym żonę i 10 tysięcy złotych i on też miałby moją pierwszą żonę i drugie 10 tysięcy złotych.”
Zbity z tropu rabin powiada:
„Wygląda na to, że możecie mieć rację. Ale dlaczego nie poszliście na skargę do własnego rabina w Kocku?”
„Bo nasz rabin w Kocku boi się Boga i mógłby jemu przyznać rację. A podobno wy, rebe, nie boicie się Boga.”
Poeta hebrajski Chaim Bialik zapewnił kiedyś swego przyjaciela: „Nie przejmuj się, żaden z nas nie pójdzie do piekła. Ty dlatego, że nie zasłużyłeś, a ja dlatego, że nie wierzę w piekło.”
Problem talmudyczny: dlaczego furman może mieć brodę czarną, białą, żółtą, brązową, ale nigdy zieloną? I drugi: dlaczego konia zaprzęga się ogonem do wozu, a nigdy głową? Te dwa problemy rozwiązuje się łącznie. Bo gdyby go zaprzęgnięto głową do wozu i gdyby furman miał zielone włosy, koń mógłby sobie pomyśleć, że jego włosy to trawa i próbowałby je zjeść.
Reb Szachne jest woźnicą i zarazem głębokim znawcą Talmudu. Akurat wiezie kilku Żydów do Rozwadowa, kiedy odpada koło. Reb Szachne się tym nie przejmuje:
„Pojedziemy dalej.”
„Na czym?” niepokoją się pasażerowie.
„Na kal-wechomer. Skoro może jechać rower, mający dwa koła, to tym bardziej może jechać wóz, mający trzy koła.”
Jadą dalej. Łamie się drugie koło.
„A teraz na czym pojedziemy?” pytają Żydzi.
„Oczywiście na ma-macinu z roweru. Jeżeli on może jechać na dwóch kołach, to wóz również.”
Tym razem jazda trwa bardzo krótko. Słychać trzask. Łamie się trzecie koło.
„A teraz?”
„Teraz pojedziemy znowu na kal-wechomer. Skoro sanie mogą jechać całkiem bez kół, to tym bardziej wóz na jednym kole.”
Koń tylko raz szarpnął. Odłamało się czwarte koło.
„A teraz?” pytają pasażerowie.
„Oczywiście pojedziemy dalej na ma-macinu. A czy sanie mają choć jedno koło?” powiada Reb Szachne.
W sformalizowanej technice rozumowania talmudycznego
wyróżnia się m.in. wniosek zwany kal-wechomer
tj. z przesłanki mniejszej o większym
oraz ma-macinu, tj. wniosek przez analogię.
Na reklamowym plakacie widnieje dżentelmen w słomkowym kapeluszu i rękawiczkach. „Słuchaj, Eliezer, coś tutaj nie w porządku. Jeżeli jest zima, to dlaczego on chodzi w słomkowym kapeluszu? A jeżeli jest lato, po co mu rękawiczki?”
Eliezer: „Ty głupi. Jak on chodzi w słomkowym kapeluszu, to znaczy, że jest lato. A rękawiczki on założył dlatego, że idzie zbierać pokrzywę dla świń.”
Problem ekonomiczny: „Ludzie dostają kredyt, jak są bogaci i właściwie nie potrzebują kredytu. A jak potrzebują kredytu, bo są biedni, to go nie dostają. Czy nie powinno być na odwrót?”
„Ty głupi. Wtedy bogaci zamieniliby się w żebraków.”
„I co z tego? Dostaliby kredyt.”
Problem rozwojowy: „Czy człowiek rośnie od góry, czy od dołu?”
„Oczywiście od góry. Jak żołnierze stoją w szeregu, to są nierówni od góry, a od dołu są tacy sami.”
„Nieprawda! Rośnie się od dołu. Jak człowiek rośnie, to spodnie robią się za krótkie u dołu, a nie u góry.”
„Czy herbata robi się słodka od cukru, czy od mieszania?”
„Oczywiście od cukru.”
„Na pewno? A piłeś kiedyś herbatę bez pomieszania?”
„No rzeczywiście… ale po co byłby cukier, gdyby wystarczyło pomieszać?”
„Żeby wiedzieć, jak długo.”
Młody Żyd staje przed rabinem oskarżony o to, że gdzie tylko ujrzy kawałek słoniny, nie może się powstrzymać i musi go ugryźć, a także całuje każdą młodą gojkę, jaka mu wejdzie w drogę.
„Bo ja niestety jestem wariat!” powiada młodzieniec.
Na to rabin:
„Jakbyś ty całował wieprzowinę, a gryzł dziewczyny, wtedy byłbyś wariat. A tak jesteś całkiem w porządku!”
Trzej mężczyźni spotkali na pustyni Boga i nie poznali go, ale przedstawił im się jako potężny duch, który w uznaniu ich prawości może każdemu spełnić jedno życzenie.
Pierwszy poprosił:
„Uczyń mnie dziesięć razy sprytniejszym.”
„Proszę bardzo. Już. Zadowolony?”
Drugi: „A ja chcę być sto razy sprytniejszy.”
„Dlaczego nie? Odtąd jesteś Żydem.”
Trzeci: „A ja pragnę być tysiąc razy sprytniejszy.”
„Proszę bardzo. Już wiesz, co się z tobą zrobiło? A widzisz! Odtąd jesteś kobietą.”
„Rabi, dlaczego człowiek się od wódki upija?”
„Talmud uczy, że po prawej stronie ciała znajdują się dobre popędy, a złe po lewej. Więc jak w brzuchu jest wódka, ona się tam burzy i te złe i dobre popędy mieszają się. I wtedy człowiek jest pijany.”
„To dlaczego nie robi się to samo, kiedy człowiek ma w brzuchu na przykład wodę?”
„Ty głupi! A słyszałeś, żeby człowiek upił się wodą?”
Dwaj wygłodzeni studenci w jeszywie roztrząsają, czy chlebem można się upić. Proszony o rozstrzygnięcie gabaj radzi, aby rozstrzygnęli to doświadczalnie, i daje im kilka groszy na bochenek chleba. Po jego zjedzeniu jeden pyta drugiego:
„No i co? Upiłeś się tym chlebem?”
„Jak by ci to powiedzieć? Pijany to ja może nie jestem… Ale jakoś tak dziwnie poweselałem.”
Uczniowie zwrócili uwagę, że rabi Israel Salanter obmywa ręce zaledwie odrobiną wody. Na ich pytanie odpowiedział: „Widzieliście, jak dyszą z wysiłku dziewczęta, dźwigające z rzeki po dwa kubły tej wody na końcach nosideł? Pobożność wymaga umycia rąk przed posiłkiem, ale dlaczego ich kosztem?”
Co robi pobożny Żyd przed wypiciem herbaty?
„Otwiera usta.”
Wieczór z początkiem święta Jom Kipur, kiedy chodzi o wybaczenie grzechów. Stary Żyd spogląda w niebo i wzdycha:
„Panie, nadstaw ucha. To ja, krawiec Jankiel. Mendel z naszej wsi to uczciwy rzeźnik i dobry człowiek, a tak biedny, że czasami nie ma nawet kawałka mięsa na szabat. Tak samo i szewc Mojsze, a matka mu właśnie umiera w męczarniach. A nauczyciel Awrom nawet nie ma porządnego ubrania i grozi mu ślepota. Więc ja w ten święty wieczór ciebie zapytam, Panie: czy to sprawiedliwe? Bo ja uważam, że całkiem niesprawiedliwe. Więc jeżeli w to wielkie święto Jom Kipur ty nam bez gadania przebaczysz, to może i my tobie też przebaczymy.”
Rabi zastanawia się: „Czy ktoś ukradł mi okulary? Nie. Bo gdyby potrzebował czytać, to miałby własne, a gdyby nie potrzebował, to by ich nie ukradł. A może ukradł je, żeby sprzedać? Nie. Bo gdyby je chciał sprzedać takiemu, co potrzebuje czytać, tamten miałby własne, a gdyby takiemu, co nie potrzebuje, to by ich nie kupił. Stąd wniosek: zabrał je ktoś potrzebujący okularów i mający je, lecz niemogący ich znaleźć. A dlaczego nie może znaleźć? Bo studia go tak pochłonęły, że podsunął je sobie na czoło i w roztargnieniu zapomniał, więc zabrał moje. A może to nawet ja sam i wobec tego mam je na czole? Rzeczywiście!”
Innym razem: „Gdzie moje okulary? Na stole ich nie ma, na kredensie też, nie ma ich na książce, nie ma na łóżku… Ale skąd ja wiem, że ich tam nie ma? Bo widzę. A jak mogę widzieć? Przecież bez okularów bym nie widział! Więc muszę je mieć na nosie. Rzeczywiście!”
„Rebe, pan ma jeden trzewik czarny, a drugi brązowy.”
„Rzeczywiście!”
Po chwili zastanowienia:
„A najbardziej mnie dziwi, że w domu mam drugą parę trzewików i też jeden czarny, a drugi brązowy!”
Stary Żyd nadal podpisuje się + + + +. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem.
„A co znaczy ten czwarty krzyżyk?”
„On znaczy: Dr phil. h.c.”
U Litwaków panował zwyczaj, że uprane koszule przechowywało się złożone na lewą stronę. Jednak roztargniony rabin wciąż zapomina je odwrócić przy ubieraniu się, więc żona w końcu kładzie mu po kąpieli koszulę złożoną już na prawą stronę. Tymczasem on akurat tego dnia, ubierając się, przewrócił koszulę na odwrotną stronę.
„Ty gapo! Przecież ja tę koszulę już odwróciłam!”
Na to rabin po głębokim namyśle: „Cud! Ty odwróciłaś koszulę, ja odwróciłem, a koszula wciąż nie jest odwrócona.”
Pouczająca opowieść: Ubogi drwal znalazł w lesie niemowlę. Jak je wykarmić? Pomodlił się do Boga i oto stał się cud: drwalowi piersi urosły i już mógł nakarmić niemowlaka.
„Rabi, mnie się to nie podoba. Żeby mężczyzna miał piersi? A nie byłoby prościej, żeby Bóg położył przy tym dziecku sakiewkę z pieniędzmi, za które drwal mógłby wykarmić to dziecko?”
„Ty głupi! A dlaczego Bóg miałby od razu wykładać gotówkę, skoro wystarczy cud?”
Na Pokuciu była straszliwa susza. Rabin z Otyni polecił szukać winnych i rzeczywiście na kirkucie przyłapano dwoje cudzołożących, kawalera z mężatką. Tłum wykrzykuje:
„Wybatożyć ich! Przywiązać nago do słupa!”
A nawet: „Ukamienować!”
Na to rabin: „Zostawcie ich w spokoju. Mogą się jeszcze przydać. Kto wie, jakie klęski mogą nastąpić w przyszłym roku?”
Jeżeli się bardzo uważnie przyjrzeć, to należy się w końcu liczyć z możliwością, że wszystko się okaże trefne.
W religijnych nakazach judaizmu
koszerne znaczy dozwolone,
a trefne to zabronione.
Przyjezdny Żyd dziwił się, dlaczego bożnica w pewnej gminie jest taka malutka. „Przecież nie wejdzie do niej cała gmina!”
Miejscowy szames wyjaśnił: „Gdyby weszła do niej cała gmina, to by oczywiście nie weszła. Ale ponieważ cała gmina tu nigdy nie wchodzi, więc zawsze wchodzi.”
Londyn w 1914 roku. Żydzi z Polski zastanawiają się, czy wybuchnie wojna. Jeden z nich powiada: „Ja się nie boję. Są zawsze dwie możliwości. Albo wojna nie wybuchnie, to dobrze. Albo wybuchnie, to są dwie możliwości. Albo wojna ograniczy się do sąsiadów Niemiec, to dobrze. Albo się rozszerzy, to są dwie możliwości. Albo Anglia nie zostanie w nią wciągnięta, to dobrze. Albo zostanie wciągnięta, to są dwie możliwości. Albo będą brać tylko ochotników, to dobrze. Albo ogłoszą powszechną mobilizację, to są dwie możliwości. Albo uda mi się wykręcić, to dobrze. Albo mi się nie uda, tfu! Ale wtedy są dwie możliwości. Albo mnie uznają za niezdolnego do służby wojskowej, to dobrze. Albo mnie wezmą, cholera na ciebie! Ale wtedy są dwie możliwości. Albo zostanę w Anglii, to dobrze. Albo wyślą mnie na front, niedobrze! Ale wtedy są dwie możliwości. Albo skierują mnie do Czerwonego Krzyża, to dobrze. Albo każą mi strzelać, wtedy będą dwie możliwości. Albo ja trafię Niemca, to dobrze. Albo Niemiec trafi mnie, Boże uchowaj! Ale wtedy będą dwie możliwości. Albo zostanę tylko leciutko ranny, to dobrze. Albo zostanę ciężko ranny, oj wej! Ale wtedy są dwie możliwości. Albo mnie wyleczą, to dobrze. Albo umrę, a czy umarły potrzebuje się bać?
Ale gdzie to jest napisane, że mam zginąć?”
Zdarzały się wzmianki zaliczające ten dowcip
do podstaw żydowskiego pojmowania rzeczywistości.
Z tym zaś wiąże się inny wariant
z dodatkową puentą:
Czy umarły potrzebuje się bać?
Wtedy albo pójdziesz do nieba, to dobrze. Albo na odwrót. Jak do nieba, to pytanie: co będziesz tam robić? W każdym razie nie twoje zmartwienie. A jak na odwrót, no! to czeka cię tyle spotkań ze wszystkimi fajnymi ludźmi, jakich znałeś albo nie znałeś, albo wręcz nie słyszałeś o nich, że nie będziesz miał czasu się martwić.
„Rabi, jestem osioł. Jak temu zaradzić?”
„Skoro już o tym wiesz, to znaczy, że wcale nie jesteś osioł.”
„Więc dlaczego ludzie tak mówią?”
„Aa! Jeżeli o tym wiesz tylko dlatego, że ludzie tak mówią, to znaczy, że jesteś osioł i na to już nie ma rady.”
Dwaj studenci rozmawiają sobie w jeszywie.
„Jeżeli goj żre solonego śledzia, to pojawia się pięć problemów. Pierwszy: goj najpierw moczy śledzia, a potem wypija tę wodę. Drugi: obdziera go ze skóry i zjada tę skórę. Trzeci: kroi śledzia na małe dzwonka i pakuje do gęby po kilka naraz. Następnie czwarty: daje drugiemu gojowi łyknąć wódki ze swojej flaszki, a sam łyka z flaszki tamtego. I wreszcie piąty: łapie go za kudły, a ten drugi goj też łapie za kudły pierwszego. Otóż i pięć problemów.”
„Błąd. Nie pięć, ale piętnaście problemów.”
„Dlaczego piętnaście?”
„A widziałeś, żeby goj pożarł mniej niż trzy śledzie naraz?”
Wczesnym rankiem kupiec wybrał się do sąsiedniego miasta po towar. Po drodze napadli go zbóje i obrabowali z przeznaczonych na to pieniędzy. Poszkodowany zwrócił się do rabina:
„Rebe, ojcowie uczą, że kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Uczyniłem tak i zostałem obrabowany. Czy nauka ta jest nieprawdziwa?”
Rabi odparł:
„Uświadom sobie, że zbóje wstali jeszcze wcześniej.”
Z listu męża do żony:
„Ryfka, życie moje, bądź tak dobra przysłać mi twoje pantofle. Oczywiście mam na myśli moje, a nie twoje pantofle. Ale jakbym napisał: moje pantofle, to byś pomyślała, że potrzebne mi są twoje pantofle. A kiedy napiszę: twoje pantofle, to przeczytasz: twoje pantofle i dopiero wtedy zrozumiesz prawidłowo, że chodzi o moje pantofle, czyli te, o których ty byś powiedziała: twoje pantofle. I wtedy przyślesz mi moje pantofle. Więc przyślij mi twoje pantofle.”
Właścicielka sklepiku prosi swojego uczonego męża, zajętego studiowaniem Talmudu, żeby ją chwilowo zastąpił w sklepie. Wraca i widzi, że dwaj Kozacy ładują zawartość półek do worka, a jej mąż tylko się przygląda i wcale nie reaguje. Żydówka narobiła wrzasku, odebrała Kozakom łup i przepędziwszy ich, zwraca się do męża: „Ty ciemięgo, dlaczego nie krzyczałeś?”
„A co tu było krzyczeć?” pyta zdziwiony mąż. „Jakby na przykład rabin przyszedł rabować, to byłby powód do rejwachu. Ale że Kozacy rabują? To przecież normalne.”
Na drodze leży zwalony pień. Nadjeżdżają Żydzi i zaczynają dyskutować, co na to poradzić. Z kolei podjeżdża wozem krzepki chłop, chwyta zagradzający drogę pień i odsuwa go na bok. Szłojme z pogardą zwraca się do Jankiela:
„Siłą! Wielka mi sztuka.”
„Czy to prawda, że chazan Rosenstock w Odessie zarabia na śpiewaniu dwadzieścia tysięcy rubli rocznie?”
„Prawda. Tylko że Rosenstock mieszka nie w Odessie, ale w Jekaterynosławiu. I nie śpiewa, tylko handluje drewnem. I nie zarabia, tylko traci dwadzieścia tysięcy rubli rocznie.”
„Reb Koppel umarł. Idziesz na jego pogrzeb?”
„Po co miałbym iść? A czy on przyjdzie na mój pogrzeb?”
Problem ekonomiczny: „Poczta sprzedaje znaczek o nominale 60 groszy za 60 groszy. A gdzie jej zysk?” Chwila zastanowienia. „Już wiem! List wymagający znaczka za 60 groszy nie może przekraczać określonej wagi. Ale często listy są lżejsze. Na tym polega zysk!”
Przed wejściem do banku w Petersburgu stoi wartownik.
„Czy to nie lekkomyślność, żeby takiej masy pieniędzy pilnował tylko jeden wartownik?”
„Nie. Przecież do skarbca i tak nie da się wejść.”
„Więc po co wartownik?”
„Bo jak tu stoi, to nie może gdzie indziej kraść.”
Żyd stoi przed sądem za sprzedaż fałszowanego wina. Zeznaje rzeczoznawca. Żyd się broni: „Panie sędzio, czy pan zna się na chemii?”
„Nie. Jestem prawnikiem.”
„A czy pan rzeczoznawca zna się na prawie?”
„Nie. Jestem chemikiem.”
„A ode mnie, biednego Żydka, wymaga się, abym się równocześnie znał i na prawie, i na chemii?”
Czym się różni Pan Bóg od polskiego Żyda?
Tym, że Pan Bóg wie wszystko, a polski Żyd wie wszystko, tylko że jeszcze lepiej.
Wielu rabinów sądzi, że zło ludzkie wynika tylko z głupoty. Podług innych Bóg w sprawiedliwości swej diabłu też przyznał niejakie prawa, choć niewielkie, do gatunku, który tylko po to istnieje. Do tych należący Wajzuś Sadkower poczytał sobie Marksa i postanowił złamać wszystkie nakazy Tory. W przekonaniu, że już to uczynił, poszedł do rabina, żeby się tym pochwalić. Rabin wysłuchał go i rzekł:
„Zapomniałeś o jednym. To zakaz samobójstwa. Radziłbym ci nadrobić to zaniedbanie.”
Którejś nocy Adam wyjątkowo późno wrócił do domu. Co wtedy zrobiła Ewa? Policzyła mu żebra.
Dlaczego Bóg stworzył najpierw mężczyznę, a dopiero później kobietę? Bo chciał uniknąć doradzania mu, jak byłoby lepiej wykonać tego mężczyznę, niż on to robi.
Adam do swej małżonki:
„Mieliśmy śliwki, pomarańcze, banany, granaty, ananasy, figi, arbuzy, grejpfruty, nektarynki, brzoskwinie, gruszki, winogrona… to nie, ty koniecznie musiałaś mieć jabłko.”
„Mojsze, co ma do roboty litera P w imieniu Haman?”
„Przecież w imieniu Haman nie ma litery P.”
„Jak to nie ma?”
„A co ma do roboty litera P w imieniu Haman?”
„Właśnie się pytam.”
Uczniowie postanowili sprawdzić mądrość pewnego talmudysty, podstępnie upijając go i pozostawiając na cmentarzu. Obudziwszy się, popatrzył wokół i rzekł: „Jeżeli jestem żywy, to co ja tutaj robię? Jeżeli jestem umarły, to dlaczego mi się chce siusiu?”
Do podstawowych funkcji ortodoksyjnego rabina
należy udzielanie odpowiedzi na pytania
w sprawach rytuału.
Pewien rabin trafił do gminy wyróżniającej się obojętnością na sprawy religijne. Któregoś dnia na zabawie, urządzonej na cele dobroczynne, do rabina podchodzi miejscowy Żyd, kłania się i zadaje pytanie:
„Rebe, czy mogę poprosić do tańca pańską małżonkę?”
Na to rabin z entuzjazmem:
„Nareszcie! Po dwudziestu latach jakieś pytanie!”
Spędziwszy długie lata w Sorokach, rabin wypowiada umowę i postanawia przenieść się gdzie indziej.
Miejscowi Żydzi zbiegają się do niego z pytaniem:
„Dlaczego rebe chce wyjechać?”
„Ponieważ to jest pierwsze pytanie, z jakim zwrócono się do mnie od dwudziestu lat, jakie tu spędziłem.”
Rabin wypowiedział umowę. Gdy wyjeżdża, całe miasteczko odprowadza go do szczytu najbliższego wzgórza. Tam rabin ogląda się po raz ostatni i wzdycha:
„Jakie to piękne miasto!”
„Rebe, dotychczas ciągle je przeklinaliście. A teraz, jak wyjeżdżacie, nagle wam się tak spodobało?”
„Bo was tam chwilowo nie ma.”
Pobożny Żyd znalazł się na wysokiej skale nadmorskiej, jak to bywa na wybrzeżach francuskich, w czasie ogromnego przypływu. Odmawia popołudniową modlitwę, a woda już mu obmywa kostki. Dają mu znaki z przepływającego akurat statku. On je ignoruje i modli się dalej, a woda mu się podnosi do kolan. Przepływa drugi statek, nawołują go, wciąż na próżno. Trzeci statek pojawia się, kiedy przypływ mu sięgnął po szyję. Okrzyki. Wciąż to samo. Do ust. Bul bul bul! i utonął.
W niebie zwraca się do Boga. „Przecież byłem w trakcie modłów ku twojej chwale! A ty mi pozwoliłeś utonąć.”
„Może ci nie wysyłałem na pomoc trzech statków? A ty ośmielasz się teraz mieć do mnie pretensje.”
Rabin siedzi zapatrzony w przestrzeń i medytuje.
Uczniowie pytają szeptem jedni drugich: „Co się stało?”
„Sza… Nic się nie stało… On rozważa.”
Po kilku godzinach ktoś ośmiela się go czołobitnie zapytać, nad czym tak medytuje. Rabin powraca z wolna do rzeczywistości i uroczyście oznajmia:
„Właśnie przemyślałem, że gdyby wziąć wszystkie drzewa, jakie są na świecie, i zrobić z nich jedno olbrzymie drzewo; a potem zebrać wszystkie wody, jakie są na świecie, i zrobić z nich jedną wielką sadzawkę; i wziąć wszystkie topory, jakie są na świecie, i uczynić z nich jeden ogromny topór; i tym wielkim toporem, uczynionym ze wszystkich toporów, zrąbać to wielkie drzewo, uczynione ze wszystkich drzew, i żeby ono wpadło do tej wielkiej sadzawki, uczynionej ze wszystkich wód na świecie: oj, jaki to byłby plusk!”
Rabin występuje do gminy o podwyższenie mu pensji.
Przewodniczący odzywa się z wyrzutem:
„Jak może taki święty, mądry i uduchowiony człowiek być takim łapczywym na pieniądze?”
„A pan uważasz, że ziemskie rozkosze są tylko dla głupców i bezbożników?”
Żyd w miasteczku na Kresach Wschodnich prowadzi za rączkę chłopczyka. Drugi pyta: „Co to za dziecko?”
„To cudowne dziecko.”
„Dlaczego cudowne?”
„Bo ma już trzy latka i jeszcze nie nauczyło się ani jednego rozdziału z Talmudu.”
Dwaj kiwają się nad Talmudem. Jeden czyta półgłosem: „Mędrzec grzeszy siedem razy dziennie.”
„Oj, chwalipięta!”
Bóg przekazuje Mojżeszowi prawa na górze Synaj.
„Zrozumiałeś? Więc zapamiętaj sobie, Mojsze, że nie należy gotować koźlęcia w mleku jego matki.”
Mojżesz:
„Aha! Nie wolno ich łącznie spożywać. Tak?”
Bóg: „Nie. Mówię tylko, żeby ich razem nie gotować.”
Mojżesz:
„To znaczy, że po spożyciu jakiegokolwiek mięsa należy odczekać sześć godzin, aż zostanie całkowicie strawione, zanim człowiek się napije mleka. Żeby się nie spotkały w żołądku. Czy tak?”
Bóg: „Nie. Chodzi wyłącznie o to, żeby mięsa koźlęcia nie gotować w mleku jego matki. To znaczy tej kozy. Już zrozumiałeś?”
Mojżesz:
„Aha! Wybacz mi, Boże, tę głupotę, jeżeli nie rozumiem. To znaczy, że trzeba mieć dwa komplety wszystkich naczyń i sztućców, jak również osobny zlew i osobną lodówkę, jedne do każdego mięsa, a inne do mleka i wszelkich potraw mlecznych albo zawierających mleko. A jakby je człowiek raz pomylił w użyciu, to trzeba je zniszczyć, żeby nigdy więcej nie zostały do niczego użyte. Czy tak?”
Na to Bóg:
„Mojsze, ja już nie mam do ciebie siły. Ty sobie wymyślaj i rób, co tylko zechcesz.”
W biblijnej Księdze Wyjścia 23, 19 napisano:
Nie będziesz gotował koźlęcia w mleku jego matki.
Rabinacki judaizm wyprowadził z tego całą górę absurdalnych
i całkowicie zmyślonych zakazów dotyczących wszelkiego mleka i mięsa.
Dlaczego Jitro, teść Mojżesza, ma w Biblii siedem różnych imion? Bo miał siedem córek i wydanie każdej z nich za mąż doprowadzało go do bankructwa. Musiał więc za każdym razem zakładać nowy interes pod zmienionym imieniem.
Sprawa tych imion jest skomplikowana
i dyskusyjna. Najbardziej znane z nich to Reuel,
a w polskich przekładach Jetro i Jesse.
Żona do męża: „Chaim, nasz rabi powiada, że lada chwila przyjdzie Mesjasz. To będziemy zmuszeni wszystko zostawić i ruszyć do Izraela, właśnie teraz, jak ty masz dobrą posadę.”
„Nie przejmuj się, Ryfka. Bóg nas ocalił od Hamana i od Faraona, to uchroni nas i od Mesjasza.”
Mojsze dobija się w nocy do okna swego sąsiada.
„Czego ty mnie budzisz?”
„Bo pomyślałem sobie coś bardzo ważnego. Powiedziano, że jak nadejdzie Mesjasz, to grzesznicy pójdą po moście z żelaza i on się pod nimi załamie, a sprawiedliwi po moście z papieru i on to wytrzyma. To ja właśnie doszedłem do wniosku i chciałem ci powiedzieć, że jednak bezpieczniej będzie iść po żelaznym moście.”
Biedak przyszedł do rabina i kazano mu czekać dwie godziny, ponieważ był u niego bogacz. Wreszcie został przyjęty i odprawiony z datkiem po dwóch minutach.
Poczuł się tym dotknięty. „Rebe, dlaczego ty jemu poświęciłeś dwie godziny, a mnie załatwiasz przez dwie minuty?”
„Bo po dwóch minutach stwierdziłem, że jesteś żebrakiem, a dwóch godzin potrzebowałem, aby stwierdzić, że on też jest żebrakiem.”
Nie dajcie się nabrać na to, że humor jest śmieszny. Żartuje się tylko z tego, co jest poważne.
Rabin dowiaduje się, że w jego gminie umarł młody człowiek, zdrowy i w pełni sił.
„A na co umarł?”
„Z głodu.”
„Żyd nigdy nie umiera z głodu! Dlaczego nie przyszedł do mnie?”
„Bo się wstydził.”
„To umarł z dumy, a nie z głodu! Żyd nie umiera z głodu.”
Żydówka zapytuje rabina: czy wolno zarżnąć kurę mającą pisklęta?
„Wolno.”
„Ale wtedy kurczęta wyzdychają.”
Rabin drapie się w bodę. Wreszcie oznajmia: „To poważna sprawa! Ale przyjdź jutro. Bóg pomoże mi znaleźć odpowiedź.” Wertuje przez całą noc Talmud. Nie znajduje.
Nazajutrz pytająca wpada z okrzykiem: „Rebe! Dzisiaj w nocy lis pożarł mi kurę i kurczęta.”
„No widzisz? Mówiłem: Bóg da odpowiedź.”
„Jak to jest, rabi, że ty masz przypowieść na wytłumaczenie każdego problemu, z jakim by się do ciebie nie zwrócić?”
„Ja ci to wytłumaczę.
Jeden wielki obszarnik na Podolu, objeżdżając swoje posiadłości, zobaczył na ścianie stodoły kilkanaście kółek narysowanych kredą i w środku każdego z nich wystrzelony otwór. Więc kazał swoim ludziom znaleźć tego nadzwyczajnego strzelca, bo taki mu się na pewno przyda i on by mu dobrze zapłacił.
I przyprowadzili mu żydowskiego krawczyka, który cały trząsł się ze strachu. „Czy to ty wystrzelałeś?”
„Tak, panie. Ale nie miałem nic złego na myśli.”
„Jakim cudem z ciebie taki wyborny strzelec? Pójdziesz do mnie na służbę? Ja ci dobrze zapłacę.”
„Kiedy ja w ogóle nie umiem strzelać. Tylko tak strzelałem sobie i rysowałem kółko wokół dziurki.”
Rabi zakończył: „I ja właśnie tak robię. Chowam w pamięci każdą ciekawszą historyjkę. A potem już trafi się jakiś pasujący do niej morał. Tylko tyle trzeba zrozumieć.”
Diabeł skarży się Bogu. „Panie, po co ty mnie stworzyłeś? Nic nie mam do roboty. Nudzę się i tyle.”
„A kto ma zachęcać ludzkość do zła? Okaż trochę pomysłowości! Po to istniejesz, aby to stworzenie sprawdzać i różnicować. Jednych na zbawienie, a drugich na potępienie.”
„I mnie również po to?”
„Oczywiście! Przecież ich po to stworzyłem, aby rozstrzygali, czy wyniknie z tego dobro, czy zło. Czy wolą przekleństwo istnienia, czy błogosławieństwo. Czy chcą być przeklęci, czy błogosławieni. Czy i którzy z nich zechcą wspiąć się na szczyty, czy spaść na dno. Ażeby mogli sami wybrać, czy chcą istnieć, czy zginąć. A ciebie stworzyłem właśnie po to, ażebyś im pomagał w dokonywaniu wyboru.
Zły duch wzruszył ramionami.
„Oni mają tyle pomysłów, tak pilni są w czynieniu zła, że ja nie mam kiedy i nie mam czego sprawić w tym kierunku! Zanim ja palcem kiwnę, oni już sami wymyślą i popełnią każde zło, na jakie mnie nawet nie starczyłoby wyobraźni.”
Mosze ben Majmon, czyli wielki filozof Maimonides, w dziele swym sprecyzował: „Cud nie może być dowodem na coś niemożliwego. Może on być tylko potwierdzeniem tego, co możliwe.”
Ubogi rzeźnik poprosił o rozstrzygnięcie, czy ubity przez niego wół jest koszerny. Rabin stwierdził bez wahania: „Koszerny.” Po wyjściu rzeźnika obecny przy tym drugi rabin wyraził zastrzeżenie, że klasyk z XVI wieku Rabi Isserles rozstrzygnąłby to inaczej.
Pierwszy odpowiedział:
„Wiem o tym. Ale kiedy stanę przed sądem Bożym, wolę mieć przeciw sobie Rabiego Mojżesza Isserlesa niż pokrzywdzonego rzeźnika i obrażonego wołu.”
Rabin chce wyrzucić z pracy szocheta, ponieważ krążą o nim różne brzydkie pogłoski.
Szochet oburza się:
„Rebe, jak wy możecie słuchać takiego gadania? O waszej córce ludzie także mówią złe rzeczy.”
„A czy ja zatrudniam ją za rzeźnika?”
Szochet to rzeźnik znający dokładnie i stosujący
skomplikowane zasady rytualnego uboju
bydła i innych zwierząt.
Często bywał też nauczycielem religii.
Czym się różni ortodoksyjny rabin od reformowanego? Tym, że ortodoksyjny pali fajkę, a reformowany papierosy. Bo fajka wymaga główki, a papieros tylko fifki.
Pewien niemiecki rabin mówił o swym koledze, liberalnym rabinie z Poznania, którego wiedza judaistyczna pozostawiała wiele do życzenia, po niemiecku zaś rażąco żydłaczył pod wpływem jidysz: „Jedyne, co mu pozostało z żydostwa, to jego niemiecki.”
Naszego rabina wyróżnia tak piękna skromność, że codziennie pości, tylko w każdy post idzie do restauracji zażerać się, żeby ktoś przypadkiem nie pomyślał, że on się popisuje swą pobożnością, poszcząc na pokaz!
Zabrakło jednego mężczyzny do dziesiątki tworzącej minjan wymagany do modłów. Rabi zobaczył, że ulicą przechodzi znany niedowiarek, i kazał go zawołać. Na sprzeciw szamesa odpowiedział: „Czyżbyś nie wiedział, że dla uzyskania dziesiątki wystarczy do jedynki dodać zero?”
Żyd z sąsiedniej gminy zwraca się do rabina reformowanego:
„Rebe, ja spieram się z Bogiem.”
„To dlaczego pan się nie zwróci do waszego rabina?”
„Ponieważ on jest bogobojny i nie byłby w tej sprawie obiektywny.”
Judaizm reformowany powstał w początkach XIX wieku,
dążąc do modernizacji praktyk religijnych
i przystosowania ich do wymagań współczesnego świata
i naukowego światopoglądu.
„Czy wiesz, czym się różni rabin cudotwórca od reformowanego?”
„Żeby tak dokładnie, to nie wiem.”
„To jest tak. Do rabina cudotwórcy przychodzi Żydówka i on jej obiecuje, że ona zajdzie w ciążę i urodzi, a ona nie zachodzi. Natomiast reformowany rabin przychodzi do Żydówki i obiecuje, że ona nie zajdzie w ciążę, a ona zachodzi.”
U rabina zjawia się zatroskana Żydówka.
„Rebe, mojemu synowi czapka wpadła do mięsa przygotowanego na szabat. Czy ono jest koszerne?”
„To zależy, co mogło być na tej czapce.”
„On tą czapką rzuca, gdzie popadnie. Mogła być zabłocona.”
Rabin oświadcza: „Błoto jest koszerne.”
„Mogły w niej być wszy, pchły albo inne robactwo.”
„Można je wyłowić. Koszerne.”
„Biedactwo ma na głowie parcha. Mogło się coś przyczepić.”
„Parch jest koszerny.”
„Jadł chleb z masłem i mógł dotknąć palcami czapki.”
Rabin ze zgrozą łapie się za głowę. „Co takiego? Z masłem do mięsa? Trefne! Trefne!”
Według ortodoksów nie wolno mieszać
produktów mięsnych i mlecznych.
Rabinowa skarży się mężowi na synka, że wyrwał i pożarł udo z pieczonej gęsi. Ojciec ma wątpliwości.
„A może go niesłusznie posądzasz? Zaraz to sprawdzę.”
Wręcza synkowi szklankę mleka. „Pij.”
Chłopiec wypija.
„No widzisz? Jest niewinny. Gdyby zjadł coś z mięsa pieczonej gęsi, to nie mógłby teraz pić mleka.”
„Rebe, co za nieszczęście! Moja córka wyszła za takiego, że on jeszcze przed świtem wstaje i bierze się do studiowania Tory. Aż do śniadania. A po śniadaniu ty myślisz, że on bierze się do roboty? Akurat! On znowu studiuje Torę. A potem do obiadu i znów aż do kolacji.”
Na to rabin:
„Obym miał takich więcej! Ja sam…”
Gość przerywa mu: „Rebe, ty z tego żyjesz! A ten sukinsyn robi to po prostu z przekonania.”
Meszulam był obojnakiem i zmienił sobie operacyjnie płeć. Po kilku tygodniach lekarz sprawdza, czy operacja się w pełni powiodła. „Czy już nie odczuwa pan żadnych potrzeb męskich?”
„Owszem. Rano zawsze chce mi się założyć tfilin.”
Tfilin to dwa małe pudełeczka
z polakierowanej na czarno skóry,
które ortodoksyjny Żyd przy porannej modlitwie
przywiązuje sobie rzemykami na ręku i na czole.
Obowiązek ten dotyczy wyłącznie mężczyzn.
„Mojsze, co cię tak strasznie gnębi?”
„Bo z mojego syna zrobił się apikojres. Już od pięciu dni ani razu nie założył tfilin.”
Rozmówca wydaje okrzyk przerażenia:
„Boże miłosierny! Przecież on zaraz umrze! Ile czasu człowiek może nic nie jeść?”
Dopiero po założeniu tfilin i porannej modlitwie
pobożni Żydzi jedzą śniadanie.
Apikojres to niedowiarek lub odstępca.
Po co gojowi głowa? Tfilin nie zakłada, pejsów nie nosi, rozumu nie ma: to po co mu głowa?
Kiedy Żydzi szli przez Morze Czerwone, był upał i doskwierało im pragnienie. Ale jak tu się napić, skoro ściana wody z obu stron była słona? Któraś z ryb usłyszała to i obiecała, że wraz z innymi użyją skrzeli do przefiltrowania tej wody na słodką, ale chcą być za to wyróżnione i wspominane przy każdej uczcie na pamiątkę wyjścia z Egiptu.
Mojżesz to solennie przyobiecał.
Zaczęły wówczas ze spiętrzonych ścian słonej wody tak psiukać słodką, aż się wszyscy napili do syta.
Odtąd główna potrawa każdego sederu to gefiłte fisz.
Chodzi o słynne pulpety z siekanej ryby z chrzanem,
choć jej nazwa oznacza faszerowaną, Bo dawniej
był to nadziewany tym karp. Jeden z głównych
przysmaków żydowskich, zwłaszcza podczas sederu,
czyli wyszukanej uczty na święto Pesach.
Dowcip zaś polega na podobieństwie wyrazów
gefilte nadziewane i filter.
Właściwie to nie wolno jeść wieprzowiny i na przykład końskiego mięsa, węgorza czy innych ryb niemających łusek, żadnych ślimaków ani skorupiaków i mnóstwa innych rzeczy. Ale nie brak żydowskich gospodyń, które uważają, że ten zakaz dotyczy tylko jadalni, a jadalnia zaczyna się od brzegu położonego w niej dywanu.
No i oczywiście ani chorych, ani kobiet w ciąży nie dotyczą żadne zakazy. Na odwrót! Cokolwiek zapragną zjeść, dostarczenie im tego jest nakazem i pobożną zasługą.
Tylko nie wypada o tym mówić.
Postanowiliśmy dać naszemu dziecku typowo żydowskie imię. Nasz synek będzie się nazywał Gefiłte Fisz.
Geclowi tak doskwierała bieda, że postanowił zostać bandytą. Wziął nóż i zaczaił się w lesie. Ale jako szlimazł, jeśli wręcz nie szlemil, dopiero pod wieczór doczekał się, że ktoś tam przechodził.
„Pieniądze albo życie!”
„Słyszę, że też jesteś Żydem? A ja mam żonę i czworo dzieci. Czyś ty zgłupiał? Skąd ja wezmę pieniądze?”
„No rzeczywiście. To daj papierosa.”
„Kiedy nie palę.”
„A tabaki też nie używasz?”
„No… troszeczkę.”
„To daj niucha.”
„Proszę bardzo. Trzeba było tak od razu powiedzieć.” Napadnięty wydobył tabakierkę. Gecel wziął szczyptę i zażył. „Aaa… psik!”
„Cu gezunt!” Na zdrowie!
Ofiara też zażyła tabaki. „Aaa… psik!” Echo poszło po lesie.
„Cu gezunt!”
Podali sobie dłonie i powiedzieli dobranoc.
Dwa rodzaje pechowca: szlemil z powodu głupoty
lub innych felerów osobistych,
a szlimazł po prostu z przypadku.
Jak nazywamy takiego, co spożywa macę przez okrągły rok, a nie tylko na Pesach i jeszcze od czasu do czasu?
Macochista.
Yittke odkryła w zakątku swej lodówki pieczoną kurę, zakupioną przed miesiącem i schowaną tam w plastikowej torbie, już śmierdzącą. Chciała ją wyrzucić, ale jej mąż Laibush uznał, że słuszniej będzie podarować ją sąsiadowi nazwiskiem Stinkfass, który od miesiąca już nie ma pracy i zapewne głoduje wraz z rodziną.
„To będzie niezła micwa!”
Tak uczynili.
Ale Stinkfass się zatruł popsutym mięsem i wzięto go do szpitala.
„Odwiedzimy go! to będzie micwa”, rzekł Laibush.
Niestety sąsiad umarł.
„Wypada pójść na pogrzeb”, stwierdził Laibush. Tak zrobili. Rodzina zmarłego patrzyła na nich z ukosa.
W kilka dni później odwiedzili rodzinę zmarłego, u której trwała siedmiodniowa sziwa. Znowu przyjęto ich w posępnym milczeniu, które uzasadniać mogła ciężka żałoba.
Po wyjściu stamtąd Yittke spytała męża: „Czy nie uważasz jednak, że tej zgniłej kury nie należało im dawać?”
Laibush oburzył się: „Co ty wygadujesz? Zastanów się tylko: z jednej kury poczwórna micwa!”
W pojęciu micwa łączy się przykazanie i zasługa religijna
jako nagroda wynikająca z jego przestrzegania.
Sziwa to ciężka żałoba po śmierci kogoś bliskiego.
Ubogi Żyd przychodzi do rabina z zarżniętą kurą.
„Rebe, czy ta kura jest koszerna? Ona nie ma żółci.”
Potwierdza się to przy badaniu wnętrzności. Teraz chodzi o to, czy gorzki smak zastąpi brak żółci. Rabi dotyka palcem miejsca, gdzie powinna być żółć, i oblizuje palec. Nic nie czuje. Wydaje polecenie.
„Ty sam dotknij i obliż. Czujesz gorycz?”
Żyd odpowiada z westchnieniem: „Rebe, mój syn zachorował i lekarz kazał go napoić rosołem z kury. Sprzedałem poduszkę, żeby ją kupić, a teraz ona jest niejadalna. Czy to nie gorzkie?”
Na to rabin: „Gorzkie. W takim razie koszerna.”
Poważany obywatel zgłasza się za darmo na kantora i zaczyna śpiewać w synagodze. Okazuje się, że nie ma słuchu i głosu. Członkowie gminy proszą rabina, aby go pozbawił tej funkcji.
Rabin decyduje:
„Niech śpiewa. Powiedziano: błogosławieni, którzy nie mają czego dawać, a jednak dają.”
Kazanie było tak nudne, że wszyscy słuchający go po trochu wymknęli się z synagogi. Pozostał tylko szames, który podchodzi do magida i szepce mu z szacunkiem na ucho: „Rebe, ja też wychodzę. Tu jest klucz od synagogi. Jak skończycie, to proszę zamknąć za sobą drzwi, a klucz wrzucić do skrzynki na listy.”
Magid to wędrowny kaznodzieja.
Po znakomitym kazaniu pewnego magida jeden ze słuchaczy wyszedł do przyległego domu nauki i przyniósł książkę. Otworzył ją, podsunął kaznodziei pod nos i powiada:
„Stąd ukradliście swoje kazanie co do słowa.”
Na to magid: „Jak to ukradłem? Przecież ono tam jest.”
Po grzmiącym kazaniu, jakie wygłosił magid przeciwko tym, co łamią szabat, nie zamykając sklepów i handlując, następuje zbieranie datków. Szczególną hojnością wykazuje się miejscowy kupiec, znany z wyjątkowo uporczywego naruszania tego zakazu.
Magid pyta go z dumą:
„Aż tak poruszyło pana moje kazanie?”
Na to kupiec: „Nie tyle mnie, co innych kupców. Żaden nie ośmieli się otworzyć sklepu. Oddał mi pan wielką przysługę! Odtąd już nie będę miał w szabat konkurencji.”
Podczas święta Sukot buduje się poza domem
prowizoryczny, poryty z góry prześwitującymi liśćmi
szałas i tam się spożywa posiłki.
Hojzensztok w czasie Sukot przyłapany został na gorącym uczynku z cudzą żoną. Rabi udziela mu surowej reprymendy: „Wstydź się! Jak już koniecznie chciałeś zgrzeszyć, to mogłeś na przykład jadać nie w szałasie. Ale żeby zaraz sypiać z mężatką?”
„Rabi, obawiam się, że poniosłem wielką szkodę. Nasza dziewucha wpadła do kotła z mlekiem. Czy jest jeszcze koszerne?”
Rabi po długim namyśle:
„Mleko jest trefne. Dziewucha koszerna.”
„Słyszałem, że ma pan synka, panie Hasenmut. Udany?”
„Jeszcze jak, żeby mi się tak powodziło, panie Zweikopf. Trzynaście i pół kilo zaraz po urodzeniu.”
„Tsk, tsk, tsk! A to pogratulować.”
Po dwóch tygodniach:
„Jak tam synek? Dobrze się chowa, panie Hasenmut?”
„Niczego sobie. Waży siedem kilo.”
„Co znaczy siedem kilo? Nie daj Boże chorował? Po urodzeniu mówił pan, że trzynaście i pół.”
„Przecież nie był jeszcze obrzezany.”
Umarł trzyletni Noldek Epelduft. W czasie pogrzebu zgodnie ze zwyczajem, zapłakana rodzina przekrzykuje się, przekazując mu zlecenia w drodze na tamten świat: „Żeby tate prędko sprzedał te rumuńskie spodnie… Żeby mamusi przeszła czkawka… Żeby dziadka tak nie łamało w kościach… I żeby cioci Surze nie odbijało się po kapuście… I żeby…”
Rabin zdenerwował się:
„Sza! Jak się ma tyle spraw do załatwienia, to się idzie samemu, a nie wysyła się małego dziecka!”
W różnych wariantach wyliczanka ta miewa
bardzo rozmaite szczegóły.
Rabin wykładał, że wieczność to jedna chwilka. Na zakończenie któryś ze słuchaczy poprosił:
„Rebe, pożycz mi na chwilkę tysiąc złotych.”
Na to rabin:
„Z miłą chęcią. Za chwilkę.”
Morris Bernstein trafił do nieba. Spotyka tam rabina, który niegdyś uczył go w chederze. Wita go tym serdeczniej, że rabinowi towarzyszy kobieta niezwykłej urody, wczepiona w jego wątłe ramię.
„Widzę, że pańska pobożność, rabi, została po śmierci należycie wynagrodzona.”
Na to rabi ze smutkiem:
„Niestety, nie jest to moja nagroda. Ta pani była straszną grzesznicą i dostała mnie tutaj za karę.”
Pewien wychrzta, kiedy go uraczono specjałami kuchni żydowskiej, mawiał ze smutkiem:
„Smakuje jak za życia!”
Gastrolog do pacjenta:
„Panu wyraźnie szkodzi baranina na ciężkostrawnym gęsim tłuszczu. Doradzam cielęcinkę na świeżym masełku.”
Butersznyt wzrusza ramionami: „Panie doktorze, nie będę co parę tysięcy lat zmieniać jadłospisu.”
Cielęcina jest oczywiście koszerna,
tak samo jak baranina i smalec z gęsi,
lecz nie wolno jej łączyć z masłem, tak jak wszelkich
produktów mięsnych z mlecznymi.
Tej zasady przestrzega się tak rygorystycznie,
że wszystkie naczynia, sztućce itd.
są osobne do potraw mięsnych i do mlecznych.
Ajzyk Szmergel postanowił zostać bandytą. Kazał żonie, aby mu naostrzyła duży nóż kuchenny, i zaczaił się z nim na leśnej drodze, którą przejeżdżało wielu kupców. Wypatrzył sobie takiego, który by się nadawał, i wyskoczywszy z krzaków już go chciał przebić albo zarżnąć, kiedy nagle spojrzał i zdrętwiał. Machnął na niego ręką.
„Jedź pan dalej! A żeby cholera wzięła tę moją Ryfkę. Przecież ta idiotka mi dała nóż od mleka.”
Pora na modły szabatowe nadeszła, kiedy Mosze i Dawid znajdowali się we dwóch poza środowiskiem żydowskim, a do tych modłów potrzebny jest minjan, czyli dziesięciu mężczyzn. Co tu robić?
Dawid znalazł radę:
„Ty i ja to dwóch, tak? A ja i ty również dwóch, czyli razem czterech. Do tego my dwaj, to sześciu. A kiedy policzyć tak samo z twojej strony, to już będzie dwunastu.”
Na to Mosze: „Czyli o dwóch za dużo. Jeden może odejść.”
W małej i ubogiej gminie przyjął się zwyczaj, że rabinowi płaci się dodatkowo za poszczególne usługi.
Frajkind zamawia specjalne przemówienie żałobne po swym ojcu.
Rabin podaje swój cennik:
„Mogę panu zaoferować piękne przemówienie na pół godziny za osiemdziesiąt guldenów. Albo trochę krótsze, ale też piękne, za pięćdziesiąt. Mam również całkiem przyzwoite po dwadzieścia guldenów. A może być nawet takie za dziesięć, ale szczerze powiedziawszy: tego bym osobiście panu nie radził.”
W rocznicę śmierci bliskich krewnych, zwłaszcza rodziców, wygłasza się określone modlitwy.
Niektórzy umawiają się z szamesem,
żeby im przypominał o tych rocznicach,
i za każdym razem płacą mu za to jakąś niewielką sumę.
Na pogrzebie ojca Rachel poprosiła: „Rebe, czy mógłby pan głośniej śpiewać? Mój ojciec był trochę niedosłyszący.”
Na święto Sukot wygłasza się modlitwę o deszcz. Ledwie zrobił to ważniak prowadzący modły, lunęło. „Widzicie, Żydzi? – powiada. – Bóg mnie od razu wysłuchał.”
Ktoś z obecnych odburknął:
„Też mi cud! Z powodu takich jak ty zesłał nawet potop.”
Bogaty prostak Szmul Fircygier płacił szamesowi wyjątkowo duże gratyfikacje za każde przypomnienie mu o dniu śmierci rodziców. Pewnego razu szames, w potrzebie finansowej, odważył się przypomnieć mu o śmierci już w kilka miesięcy po rzeczywistej dacie. Fircygier bez mrugnięcia zapłacił. Ośmielony tym szames powtórzył ten sam chwyt z datą śmierci jego matki.
Fircygier wpadł we wściekłość.
„Ty łajdaku! Co do ojców, zgoda! jeden mniej czy więcej, kto ich tam wie! Ale żebym miał kilka matek?”
W Niemczech obowiązuje podatek wyznaniowy. Pewien Żyd nie chce go płacić i woli wypisać się z gminy. Współwyznawcy przekonują go, że kiedy umrze, nikt nawet go nie pochowa.
Delikwent odpowiada:
„Już ja będę polegać na smrodzie.”
Pewien bogacz przekazał rabinowi sto rubli na cele gminne. Od razu następnego dnia zjawia się delegacja z towarzystwa pogrzebowego, prosząc o sto rubli na remont ogrodzenia wokół cmentarza, bo miejscami tak osłabło, że lada chwila psy i świnie zaczną włazić tam i pustoszyć. Rabin się w zasadzie nie sprzeciwia.
„Tylko jedno chciałbym wiedzieć. Skąd psy i świnie tak prędko zwiedziały się o tych stu rublach?”
Umiłowany przez całą wspólnotę rabin leżał na łożu śmierci. Zgromadzeni wokół żałobnicy wymieniali półgłosem uwagi o niezwykłych zaletach konającego. „Jakiż on był pobożny! Czy kiedykolwiek złamał którekolwiek z 613 przykazań, choćby takich, których my nawet nie znamy?” Ktoś inny: „I jaki uczony! Każde zdanie pisma potrafił skomentować na wszystkie cztery sposoby!” Jeszcze inny: „A jaki szczodry! Czy ktokolwiek w tym mieście nie otrzymał od niego wsparcia, nawet jeżeli był od niego sto razy bogatszy?”
I tak dalej.
Wtem usta konającego drgnęły. Co bliżej siedzący nachylili się, wstrzymując oddech, aby wysłuchać ostatniego tchnienia:
„A o mojej skromności ani słowa?”
Żydów obowiązuje formalnie 613 przykazań,
lecz niektóre z nich są niezrozumiałe.
Poszczególne zaś miejsca w Biblii można
rozumieć na cztery sposoby: pszat czyli dosłownie,
remez czyli alegorycznie, drasz czyli podług Talmudu
i sod czyli mistycznie według tajemnic kabały.
Wróciwszy z Wiednia, Fischbein opowiada o cudach stolicy. Że jak umrze bogacz, to świeci słońce, karawan ciągną trzy pary czarnych koni, za karawanem dynda ogromna lampa. A jak też bogacz, ale trochę mniejszy, to dwie pary koni i lampa już nie tak dynda, ale też jest pięknie.
„A kiedy umrze biedak?”
„Aj, co to za głupie pytanie! Jak umrze biedak, to deszcz leje jak z cebra, sam nieboszczyk człapie bez trumny i tylko dwaj z towarzystwa pogrzebowego prowadzą go pod pachę na cmentarz.”
Następujący ponury dowcip ma różne warianty.
W niektórych okolicach panował zwyczaj, że zmarłego
nie było wolno pochować, dopóki ktoś nie powiedział o nim czegoś dobrego.
Umarł Harry Cohn. Rabi wygłosił mowę pogrzebową i zachęca, żeby jeszcze ktoś powiedział o nieboszczyku coś dobrego. Ogólne milczenie. Wreszcie zgłasza się jeden z obecnych:
„Ja coś powiem.”
„Słuchamy, panie Nacht!”
„Z jego brata był prawie taki sam łajdak.”
Żydowski przestępca zawisł na szubienicy. Nikt nie ma o nim do powiedzenia nic dobrego. Wisi ku zgorszeniu całego świata i śmierdzi. Po tygodniu przechodzą dwaj Żydzi.
Jeden mówi do drugiego:
„Ładnie go powiesili! Pięknie wisi!”
Biedny Żyd w synagodze modli się przeraźliwym głosem: „Panie, ześlij mi tylko dziesięć marek na chleb dla moich głodnych dzieci! Tylko dziesięć marek!”
Na to siedzący przy nim bogacz:
„Masz tu dziesięć marek i nie zagłuszaj mnie.”
Akurat na trzy dni przed okresem wielkich świąt kantor zdecydował się porzucić synagogę i wyjechać z miasteczka. Zdesperowani mieszkańcy wysyłają do niego trzyosobową delegację, która ma go uprosić, żeby pozostał jeszcze przynajmniej na te święta.
Kantor im odpowiada:
„Gdyby w mieście było tylko dziesięciu takich jak wy, to może nawet bym został.”
Jeden z delegatów mówi zachęcająco:
„Chyba znajdzie się dziesięciu takich jak my?”
„Dziesięciu? Co najmniej pięciuset! – odpowiada kantor. – I ja tego już nie mogę wytrzymać.”
Aluzja do Sodomy i Gomory.
Tzw. wielkie święta to Rosz Haszana, czyli Nowy Rok,
Jom Kipur, czyli Dzień Pojednania
i dzielący je okres pokuty.
W największe święto Jom Kipur, kiedy Żydów obowiązuje wzajemne przebaczenie, wzruszony i pojednawczo nastrojony przez modły Kalman podchodzi z wyciągniętą dłonią do swego wroga: „Hirsz, w tym świętym dniu życzę ci wszystkiego, czego i ty mnie życzysz!”
Hirsz: „Znowu zaczynasz?”
W ekskluzywnej synagodze w Bostonie wszystkie miejsca były na Jom Kipur zajęte. Nietutejszego Żyda obstawa zatrzymała przy wejściu, tłumacząc mu, że przy wielkich świętach nie ma tutaj wstępu dla obcych, tylko dla członków miejscowej gminy.
Przybysz wyjaśnił:
„Ja tylko mam interes do Arona Zandauera. Proszono mnie, żebym przekazał mu ważną wiadomość.”
Ochroniarz po krótkim wahaniu:
„No dobrze! Tylko szybko. Ale uprzedzam: będę patrzeć! I żebym pana nie przyłapał na modleniu się!”
Inny z wielu wariantów. Większość ich wywodzi się z praktyki
rozpowszechnionej w różnych krajach, że przed wejściem do synagogi nieznajomi przybysze są kontrolowani.
Wprawdzie każdy Żyd, a zwłaszcza przyjezdny,
zwyczajowo ma prawo wstępu do którejkolwiek synagogi na świecie,
i to niezależnie od denominacji własnej lub danej synagogi,
ale zwłaszcza powtarzające się prowokacje oraz napaści
muzułmańskie lub ekscesy antysemickie rozpowszechniły zwyczaj kontrolowania wchodzących.
Ubogi z wyglądu Żyd wchodzi do bogatej synagogi w Paryżu. Na schodkach zatrzymuje go pilnujący wejścia.
„Czego pan tutaj szuka?”
„Ja mam interes do Goldberga.”
„Interes? Już to widzę. Co za interes pan możesz mieć do Goldberga? Pan tu chciałeś by się darmo pomodlić.”
Wielkie święta we Frankfurcie nad Menem. U wejścia do synagogi pojawia się jasnowłosy olbrzym o błękitnych oczach i nieskazitelnie aryjskim obliczu.
Gabaj zastępuje mu drogę: „Proszę wyjść!”
Przybysz:
„Co znaczy, co?”
Gabaj: „Pan wejdzie.”
Pewien rabin mało, że nie pojawił się w synagodze na Jom Kipur, ale doniesiono, że siedzi w pobliskiej restauracji, jedząc ostrygi. Więc udało się tam czterech delegatów i rabin, podnosząc właśnie ostrygę do ust, ujrzał nad sobą cztery twarze pełne oburzenia.
„Rebe! Jak tak można?”
Wyjaśnił: „A czemu nie? Czy w Jom Kipur nie ma r?”
Wszelkie mięczaki, w tym ostrygi,
są dla ortodoksyjnych Żydów niejadalne.
W Ameryce zaś uważa się, że ostryg nie należy spożywać
od maja do sierpnia, czyli w miesiącach,
których nazwa nie zawiera litery r:
May, June, July, August.
„Czy w Jom Kipur wolno kochać się z żoną?”
Rabin po dłuższym namyśle odpowiada: „Wolno. Ale tylko z własną. To nie może być dla przyjemności.”
Ponieważ w wielkie święto Jom Kipur
obowiązuje najsurowszy post i wyrzeczenie się
podstawowych wygód i satysfakcji.
W rzeczywistości jednak stosunki płciowe
w Jom Kipur są też zabronione.
Kiedy zapadał zmrok i zbliżał się już koniec święta Jom Kipur, jeden z wiernych podbiegł do rabina prowadzącego nabożeństwo. „Rebe! daj mi się napić wody! Umieram z pragnienia!”
„Synu, jeszcze tylko parę godzin postu.”
„Ja tego nie dożyję!”
Ubłagany rabin polecił szamesowi dać mu łyżeczkę wody.
Ale to pogorszyło jeszcze sytuację. Człowiek upadł i wyglądało na to, że już z nim bardzo źle. A ponieważ zagrożenie dla życia znosi zakaz postu, rabin dał mu połknąć całą szklankę wody.
Zwracając szkło trzęsącą się dłonią i powstając na nogi, ocalony podziękował mu gorąco i przyobiecał:
„Przysięgam, rebe, że już nigdy nie będę taki głupi, aby rankiem przed Jom Kipur najeść się solonych śledzi.”
Pobożna Żydówka znalazła się w szabat na peronie i widzi, że z okna stojącego pociągu wychyla się Żyd z papierosem w ustach. Podnosi okropny krzyk: „A niech mnie szlag trafi! A niech ja skonam! Ten Żyd nie tylko podróżuje w szabat, ale jeszcze kopci papierosa!”
Na to podróżny ze współczuciem:
„W takim razie jeszcze dziewięć razy trafi cię szlag, ciotuchna, i jeszcze dziewięć razy skonasz. Bo w sąsiednim przedziale siedzi jeszcze dziewięciu Żydów i wszyscy są palący.”
W święto Rosz Haszana, czyli Nowego Roku,
dokonuje się obrzędu Taszlich, który polega na tym,
że przy odpowiedniej modlitwie wytrząsa się z ubrania
do bieżącej wody grzechy z ubiegłego roku.
Z okazji wytrząsania grzechów młody Gimpel idzie nad rzekę z jasnowłosą dziewuchą z pobliskiej wsi. On sobie wytrząsa powywracane kieszenie i mankiety u spodni. Ona gmerze niepewnie lecz zawzięcie w różnych częściach swej garderoby.
„Co tu robi ta gojka?” pyta kilku z obecnych.
Gimpel zawstydzony: „Bo w niektórych grzechach mamy oboje taki sam udział.”
Moryc kończy 13 lat i czeka go bar micwa, po której będzie już dorosłym Żydem. Jego matka sądzi, że to najwyższy czas, aby ojciec go uświadomił. Wydaje mężowi stanowcze polecenie, żeby zabrał synka na spacer i wytłumaczył mu to wszystko, począwszy od wyjaśnienia, jak to robią pszczółki, motylki itd.
W parku ojciec odzywa się:
„Moryc, ty pamiętasz, jak w zeszłym roku zabrałem cię do burdelu? Co myśmy tam robili?”
„Co znaczy nie pamiętam?”
„Więc jakby mamusia cię zapytała, to żebyś wiedział, że pszczółki i motylki robią tak samo.”
Na święto Rosz Haszana jest zwyczaj spożywania owoców,
których w tym roku się jeszcze nie jadło.
Daje się je również pomiędzy przyjaciółmi w prezencie,
który określa się potocznie jako szehechejanu od tekstu
wygłaszanego przy tym błogosławieństwa
z okazji czegoś nowego.
Rabin uważany za zbyt liberalnego prowadzi w synagodze obchody Nowego Roku. Jakiś Żyd szepce do sąsiada: „Wiesz, co wczoraj posłałem naszemu rabinowi jako szehechejanu?”
„No, co?”
„Pieczonego prosiaka.”
„Dla niego to już dawno nie jest szehechejanu.”
Jedzenie wieprzowiny jest surowo zabronione.
Oczywiście szynka jest na ogół wieprzowa.
„Kelner, proszę mi dać tej ryby.”
„To jest szynka.”
„Czy ja pytałem, jak ta ryba się nazywa?”
Podczas święta Simchat Tora, które upamiętnia
otrzymanie przez lud Izraela Pisma Świętego,
odbywają się w synagodze radosne korowody i tańce ze zwojami Tory
i wypada sobie z lekka podchmielić.
Za czasów carskich obchodzono w Baranowiczach święto Simchat Tora. Zdziwienie wzbudził fakt, że szczególnie cieszył się największy z miejscowych niedowiarków.
„Z czego ty się tak bardzo cieszysz?”
„Z tego, że Bóg dał Torę naszym Żydom, a nie dał jej na ten przykład, uchowaj Boże, carskiej policji. Już ona by nas zmusiła do przestrzegania wszystkich przykazań.”
Gromosław Bogusławski przechodzi na judaizm. Rabin wyjaśnia mu, że będzie musiał poddać się obrzezaniu.
Neofita godzi się na to.
„Ale można po kawałeczku? Żeby mniej bolało.”
Izydor spotyka o piątej po południu Artura, który idzie, wymachując aksamitnym woreczkiem. „Co ty, o tej porze nosisz ze sobą tfilin? A dokąd się wybierasz?”
„Do burdelu.”
„I do tego ci potrzebne tfilin?”
„A jeżeli zaszaleję tam aż do rana?”
W szabat pobożnym Żydom zabrania się
nie tylko dotykania pieniędzy i mówienia o nich,
ale nawet noszenia ich przy sobie.
Podróżujący Żyd przyjeżdża do polskiego miasteczka w piątek, przed wieczorem szabatowym, i prosi miejscowego rabina, aby mu przez dzień szabatu przechował pieniądze. Rabin zastrzega się, że może je przyjąć tylko w obecności dwóch świadków.
Dwaj szanowani obywatele zgadzają się.
W niedzielę rano przybysz wyjeżdża i chce odebrać swoje pieniądze. Tymczasem rabin oświadcza, że ich nie wziął! Zbulwersowany tym gość odwołuje się do świadków. Ci stwierdzają, że nic takiego nie zaszło, a upominającego się w życiu nie widzieli na oczy.
Przybysz jest załamany.
Po wyjściu świadków rabin wyjmuje z szafy jego pieniądze, wręcza mu i powiada:
„Teraz widzisz pan, z kim ja muszę pracować.”
Rabin w święto Jom Kipur intonuje zaśpiew: „Jestem biedny, niegodny grzesznik, przebacz mi, Panie!” Za nim śpiewa to samo kantor. Potem wszyscy zebrani w synagodze i wreszcie szames. Na co pewien bogacz zwraca się po cichu do rabina:
„Ty go tylko posłuchaj, rebe! Kto też nie pozwala sobie dzisiaj na podanie się za niegodnego!”
Szames to etatowy sługa synagogi.
Żyd wychodzi z synagogi, ażeby sprawdzić, czy pokazał się już nowy księżyc, na który wygłasza się błogosławieństwo. Niebo jest zachmurzone i nic nie widać.
„Gdzie się podział ten księżyc?”
Przechodzący: „Nie wiem. Ja jestem nietutejszy.”
„Rebe, czy w szabat wolno zabić pchłę?”
„Wolno.”
„A wesz wolno zabić?”
„Nie wolno.”
„Gdzie tu logika?”
„Dlaczego ty nie rozumiesz? W szabat wolno wykonywać tylko taką pracę, której nie da się odłożyć na później. Pchła ucieknie, więc nie możesz czekać. A wesz ci nie ucieknie.”
Dwaj Żydzi poznali się na targach i jeden uparł się, aby drugi mu poręczył uściskiem dłoni, że odwiedzi go w razie, gdyby przejeżdżał przez jego miasteczko. W połowie zimy tak się istotnie składa. W poczuciu obowiązku, ciężko wzdychając, przejezdny wysiada z pociągu, z trudem się dowiaduje o adres poznanego na targach, który mieszka gdzieś na odludziu. Tymczasem zapadła noc, wszystko pokrył sypiący śnieg. Przybysz dotarł wreszcie na miejsce, stuka w okiennicę i woła: „To ja, pański znajomy z letnich targów. Dałem panu porękę na to, że przy pierwszej okazji odwiedzę pana, kiedy będę tędy przejeżdżał.”
Okiennica się uchyla, ze szpary wysuwa się dłoń i słychać: „Oto moja dłoń. Zwracam porękę i zwalniam pana z obowiązku.”
W szabat Żydom nie wolno niczego nosić poza własnym domostwem. Aby uprościć życie, wprowadzono praktykę
otaczania całej miejscowości prowizorycznym ogrodzeniem,
np. pojedynczym drutem, co pozwala ją traktować jako jedno obejście.
Władzom płaci się za to symboliczne grosze,
niby kupując od nich całą miejscowość.
Do urzędu hipotecznego w Offenbach na peryferiach Frankfurtu wybrał się przed szabatem wysłannik żydowskiej gminy, chcąc kupić całe Offenbach za dwadzieścia marek. Gdy nie zorientowany urzędnik wreszcie połapał się, o co chodzi, zaproponował: „Daj pan jeszcze pięćdziesiąt marek i dorzucę panu cały Frankfurt.”
Student w jeszywie: „Skąd wynika obowiązek chodzenia z nakrytą głową, skoro w Torze nic o tym nie wspomniano?”
Drugi student: „Jak to nie wspomniano? Przecież napisano: Jakub wyruszył z Berszewy do Haranu. Wyobrażasz sobie, że taki pobożny Żyd szedłby taki kawał drogi z odkrytą głową?”
Dziewczyna uratowała się z tonącego okrętu, dopływając do wysepki, na której od lat mieszka Żyd, który trafił tam w podobny sposób. Na jej użalanie się odpowiada: „Nie ma się panienka na co uskarżać. Tu jest pięknie, spokojnie, łagodny klimat, wspaniały widok na morze, doskonałe owoce i do tego moje towarzystwo.”
Na to ona figlarnie: „Ja też mogę panu zaproponować coś, czego brak już od wielu lat musiał panu doskwierać.”
Żyd z nagłym ożywieniem: „Nie! Ma pani macę?”
„Rebe, mam kłopot. Zginął mi zegarek.”
„Masz jakieś podejrzenia?”
„We wtorek graliśmy w karty. Może któryś z nich?”
Rabin wpadł na pomysł. „W szabat będę głośno i powoli odczytywał dziesięć przykazań. A ty uważaj, czy któryś nie zarumieni się przy słowach: Nie kradnij.”
Po nabożeństwie tamten przyszedł do rabina. „Wielkie dzięki! Znalazłem. Przy słowach: Nie cudzołóż przypomniałem sobie, że zdjąłem go kładąc się do łóżka z Dwojrą Sztajbach.”
Żydówka przechodzi po chwiejnym moście i ślubuje pięć guldenów na biednych za szczęśliwe przejście. Dochodząc już do końca pomyślała sobie, że to dużo pieniędzy, wystarczy pół guldena… albo nic. W tej chwili most zaczyna się chwiać.
„Co jest! – krzyknęła. – Ja żartuję, a on już trzęsie!”
Dwaj Żydzi w łodzi ratunkowej. Nie widać lądu. Jeden obiecuje Bogu za uratowanie ćwierć swojego majątku na cele dobroczynne. Mija noc, lądu ciągle nie widać. Żyd modli się znów i obiecuje pół majątku. Nazajutrz ta sama sytuacja. Żyd zaczyna: „Panie, jeżeli twoja łaska pomoże nam cało wydostać się z tej okropnej sytuacji…”
Wtem drugi wykrzykuje:
„Sza! Wstrzymaj się z ofertą! Już widać ląd!”
Klient: „Ile kosztuje ten zegarek na wystawie?”
Brodaty Żyd odpowiada mu: „Ja nie handluję zegarkami.”
„Ale na wystawie leży zegarek.”
„Leży. A ja jestem rzezakiem. To co mam wyłożyć?”
Niektóre ustępy z Tory wyróżniają się tym,
że ich odczytanie w synagodze stanowi szczególny zaszczyt
dla osób wywoływanych w szabat do ich czytania.
Płaci się za to nieraz pokaźne sumy.
Jednakże wpłacenie ich następuje później, w dzień powszedni,
ponieważ w szabat nie wolno dotknąć pieniędzy.
Do gminy zgłosił się znany koniokrad, proponując dużą sumę za prawo do odczytania zaszczytnego ustępu z Tory. Ze względu na wysokość proponowanej sumy zgodzono się, chociaż niechętnie. Kiedy później szames przyszedł ją zainkasować, usłyszał:
„Pieniędzy nie mam. Ale mogę odsiedzieć.”
Żyda, który tradycyjnie podpił sobie w radosne święto Simchat Tora, byk wziął na rogi i pędzi przez miasto. Unoszony przez rozszalałe zwierzę krzyczy: „Żydzi! Ratujcie! Nieszczęście! Jadę w święto!”
W święta ortodoksom nie wolno jeździć.
Jankiel i Chaim wybrali się do miasta i poszli w kurs. Kiedy wrócili, nękani wyrzutami sumienia poszli do rabina i wszystko mu wyznali, a on im wyznaczył pokutę: „Ty, Jankiel, paliłeś w szabat, więc nie wolno ci palić przez miesiąc. A ty, Chaim, przespałeś się z gojką, więc przez miesiąc nie wolno ci się zbliżyć do żony.”
Po tygodniu żona powiada:
„Ty, Chaim! Jankiel już zaczął palić.”
„Rebe, ja wiem, że w synagodze nie wolno palić. A na dworze koło synagogi?” Rabin zastanowił się. „Właściwie można, byle cię przy tym nie widziano. Najlepiej weź palący się koniec w usta.”
Hebrajskich modlitw nie wolno przerywać rozmową.
W razie pilnej potrzeby można się porozumiewać tylko na migi.
Żyd przyjechał wieczorem do hotelu. Dostał podwójny pokój, gdzie inny Żyd, okazało się, stoi pogrążony w modlitwie.
„Czy mogę zająć drugie łóżko?”
Tamten kiwnął głową.
„Czy nie będzie panu przeszkadzać, jeżeli późno wrócę?”
Tamten pokręcił głową.
„Czy ma pan coś przeciwko temu, że sprowadzę sobie jakąś dziewuchę?”
Modlący się podniósł dwa palce.
Po drugiej wojnie światowej w Nowym Jorku dwaj panowie spotykają się w męskiej toalecie. Jeden pyta drugiego:
„Z Przemyśla?”
„Tak! W jaki sposób pan mnie rozpoznał?”
„Znam ten sznyt. Tamtejszy rzezak zawsze był do niczego.”
W szabat nie wolno niczego zapalać,
również i papierosa.
Flekzajf przyszedł w szabat wieczorem do Cytrona i oburzył się widząc, że ten zapala naftową lampę.
„Nie mógł pan tego polecić służącej?”
„A pan ma papierosa w ustach, Flekzajf, i ośmiela się pan mnie czynić wyrzuty z powodu lampy?”
„Co za głupie porównanie, Cytron. Służąca mogła panu zapalić lampę i po kłopocie. A ciekaw jestem, w jaki sposób pańska służąca miałaby dla mnie palić mojego papierosa!”
Pulwerfas, jako wolnomyśliciel, spaceruje w szabat z cygarem w ustach i zbliża się do stacji benzynowej. Jej pracownik wybiega z krzykiem, że nie wolno palić.
Na to Pulwerfas: „Jestem wyższy ponad te przesądy.”
W żadne święto żydowskie nie wolno zapalać ognia i niczego piec ani gotować.
W święto Pesach obowiązuje surowy zakaz używania drożdży
i wszystkiego, co mogłoby je zawierać.
W dniu największego święta Jom Kipur nie wolno
jeść ani pić w ogóle niczego.
W Tarnowie mieszkał niejaki Mordechaj Dawid Brandszteter, taki apikojres, nieliczący się z żadnymi przesądami religijnymi, że w każdy Pesach piekł sobie umyślnie ciasto drożdżowe, przechowywał je aż do Jom Kipur i wtedy pożerał.
Pewien Żyd wytłumaczył się z obfitego posiłku w Jom Kipur tym, że ciężko chory, w przypadku zagrożenia życia ma prawo jeść nawet w czasie najsurowszego postu.
„Ale ty przecież nie byłeś chory?”
„Ale gdybym był, to mógłbym się najeść? A co to panu szkodzi, rebe, że Żyd nie jest śmiertelnie chory?”
Po wielogodzinnej dyskusji dwaj Żydzi uzgodnili, że Bóg nie istnieje. Jeden zachrypł i podnosi do ust szklankę z wodą. Drugi z przerażeniem wydaje okrzyk: „Co ty! Pijesz bez błogosławieństwa?”
Na to pierwszy: „Co znaczy bez błogosławieństwa? Przecież ustaliliśmy, że Bóg nie istnieje!”
„A co to ma do rzeczy? Czy Bóg istnieje, czy Bóg nie istnieje, tylko goje piją bez błogosławieństwa!”
Goldman tłumaczy się rabinowi, dlaczego nie przestrzegał postu w Tisza Beaw. „Bo usłyszałem w synagodze, jak jeden Żyd mówił: Życzę każdej dziewczynie żydowskiej tylu tysięcy marek w posagu, ilu Żydów dziś nie będzie przestrzegać postu! To co, miałem tę biedaczkę pozbawić tysiąca marek?”
Po co Żydowi obrzezanie?
Bo dla Żydówki to nie interes, jak nie ująć 20% rabatu.
Ochsenduft zastaje Weinstocka, znanego jako skąpiec, kiedy w Tisza Beaw zajada kurczaka.
„Co ty robisz? W postny dzień jesz kurczaka?”
„Ja się umartwiam.”
„Co znaczy umartwiam?”
„A ty wiesz, jak to boli, wydać pieniądze na kurczaka?”
„To mogłeś jeszcze zafundować sobie do niego butelkę wina.”
„No, aż tak nie będę się poświęcał.”
Żyd wchodzi do delikatesów i pyta o cenę szynki. Raptem nadciąga burza i w pobliżu uderza piorun. Żyd podnosi oczy w niebo: „Zapytać się nie wolno?”
W mykwie.
„Ale pan brudny, panie Fajdelman!”
„I co z tego? Pan jeszcze brudniejszy, Goldfinger!”
„Tak, ale jestem od pana te parę lat starszy.”
Niewierzący Żyd modli się w synagodze i płacze. Pytają go: „Czego pan lamentujesz? Przecież jesteś pan niewierzący!”
Na to on: „Albo ja nie mam racji i Bóg jednak istnieje, to czy ja nie mam powodu do lamentu? Albo ja mam rację i Bóg nie istnieje, to dopiero jest powód do lamentu!”
Pociągiem jadą Żyd i oficer, który je śniadanie i uprzejmie proponuje Żydowi kanapkę z szynką. Ten odmawia. Następnie oficer proponuje mu szklaneczkę czerwonego wina. „Wiem, że wasz zakaz dotyczy szynki wieprzowej. Ale wino chyba nie jest zabronione?”
„Właściwie to nie. Ale podług starej tradycji czerwone wino pijemy tylko we własnym towarzystwie.”
„I nie ma wyjątków?”
„Owszem, są. Wszystkie te zakazy przestają obowiązywać na przykład w razie zagrożenia życia.” Na to oficer żartobliwie wyciąga rewolwer. „Więc ja panu zagrożę. Proszę wypić to wino, albo strzelam!” Żyd wypija. Oficer chowa rewolwer. „Spodziewam się, że nie ma pan do mnie pretensji?”
„Owszem. Mam. Dlaczego pan wyciągnął rewolwer dopiero teraz, a nie przy szynce?”
Po żydowsku dajges to kłopoty, zmartwienia.
Zdarza się przekonanie, że za odpowiednią opłatą
można je na kogoś przerzucić.
„Jak ci się powodzi?”
„Na ogół nieźle. Gdyby nie te dajges.”
„To zrób, jak ja zrobiłem. Weź sobie dajgestregera. Niech on dźwiga wszystkie twoje kłopoty. Zapłacisz mu pięć tysięcy guldenów i on ci zdejmie te dajges.”
„A skąd wezmę pięć tysięcy guldenów?”
„To jego pierwsze dajges.”
W dzień postu Tisza Beaw chory Żyd przyszedł zapytać rabina, czy ze względu na chorobę wolno mu złamać post. Na to siedzący przy stole rabin odparł: „Co za pytanie! Oczywiście nie wolno.”
I ugryzł duży kęs pieczonej kaczki.
Zdumiony przybysz zebrał się wreszcie na odwagę: „A dlaczego ty jesz, rebe, a mnie każesz pościć?”
„A czy ja byłem taki głupi, żeby się pytać rabina?”
Dwaj studenci w jeszywie idą po rozstrzygnięcie do rabina. „Rebe, czy przy studiowaniu Talmudu wolno palić?”
„A broń Boże!”
Drugi mówi do kolegi na stronie: „Głupio się zapytałeś.” Wraca do rabina z pytaniem:
„Rebe, czy paląc, wolno czytać Talmud?”
„Oczywiście!”
„Rebe, co ja mam robić? Mój mąż spadł z drabiny, połamał obie nogi i nie może pracować.”
„Muszę się zastanowić. Przyjdź jutro.”
Nazajutrz. Rabi surowo: „A czego Żyd szukał na drabinie?”
Przyszedł bezbożnik do rabina cudotwórcy i dał mu guldena, którego tamten schował i zapytał: „O co chodzi? Jesteście bezdzietni i chcesz, aby twoja żona zaszła w ciążę?” Bezbożnik odparł: „Nie jestem żonaty.” I dał mu znów guldena, którego rabin schował. „Czyżbyś popełnił grzech i chcesz, abym się za ciebie pomodlił?”
„Nic mi o tym nie wiadomo, ażebym zgrzeszył.”
I znów dał mu guldena. Rabin schował go. „W interesach ci się nie wiedzie? Mam ci pobłogosławić?”
„Nie. Ten rok był dla mnie wyjątkowo udany.”
Znowu dał mu guldena. Rabin schował go i zapytał: „W takim razie powiedz, czego ci potrzeba i o co chodzi?”
„Niczego mi nie potrzeba. Byłem po prostu ciekaw, jak długo rebe potrafi brać pieniądze za nic.”
Mordka Figus miał zięcia, młodego chłopaka ze wsi, którego zaprosił do Warszawy. Kiedy w szabat poszli do synagogi, zięć nie umiał się tam zachować. W domu teść go pouczył:
„Synu, to niegrzecznie tak przyglądać się ludziom w synagodze i nawet ich nie pozdrowić.”
Chłopak zapamiętał to sobie i następnym razem, za tydzień, podchodził do każdego ze stu albo dwustu obecnych, życząc mu dobrego szabatu. Patrzyli na niego jak na wariata.
„Synu, tak się nie robi. Jednego pozdrawiasz, drugiego nie” – wytłumaczył mu Figus.
Poszli trzeci raz do synagogi.
Tym razem przybysz obchodzi kolejno wszystkich obecnych, mówiąc im na przemian: „Tobie życzę dobrego szabatu… Tobie nie życzę… Tobie życzę dobrego szabatu… Tobie nie życzę…”
Dwóch młodych rabinów ubiegało się o stanowisko w jednej z większych synagog Londynu. Nocowali razem w hotelu i Berman przez całą noc powtarzał na głos talmudyczne kazanie, napisane przez siebie do wygłoszenia na decydującym spotkaniu.
Abelson przeważnie spał, jednak to, co słyszał, utrwaliło mu się w pamięci, a że nic sobie nie przygotował, kiedy udzielono mu głosu w alfabetycznej kolejności nazwisk, to właśnie wygłosił.
Wezwany jako drugi Berman nie mógł już zrobić nic innego, tylko wygłosić to, co był przygotował.
Siłą rzeczy identyczne jak u Abelsona.
Ku swemu zaskoczeniu jednak to on, Berman, został wybrany. Bo zachwycony tym zarząd uznał, że to coś niezwykłego, aby po jednym usłyszeniu powtórzyć cały wywód słowo w słowo.
Czy w szabat wolno latać samolotem?
To zależy. Jeżeli masz zapięty pas, wtedy wolno. Bo to znaczy, że nie podróżujesz samolotem, tylko jesteś w niego ubrany.
Chaim Lausitzer zapytuje: „Rebe, czy człowiek żyje od zewnątrz do środka, czy od środka na zewnątrz?”
„Na to pytanie muszę odpowiedzieć: tak!”