Wilki z lasu wieczności - Karl Ove Knausgård - ebook

Wilki z lasu wieczności ebook

Karl Ove Knausgård

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejne dzieło autora bestsellerowej serii Moja walka!

Po wielkim sukcesie Gwiazdy porannej Karl Ove Knausgård powraca z zupełnie nową historią, choć na niebie ponownie rozbłyska tajemnicza gwiazda…

Rok 1986, Norwegia. Syvert Løyning, powraca do rodzinnego miasta po służbie w wojsku. Dziewiętnastolatek próbuje odnaleźć się w zastanych okolicznościach i odpowiedzieć sobie na pytanie: kim jestem? W trakcie codziennych porządków natrafia na pamiątki po zmarłym ojcu i odkrywa tajemnicę, która nigdy nie powinna wyjść na jaw. Rozbudzona ciekawość zostaje stłumiona przez wybuch w Czarnobylu oraz chorobę matki – chłopak musi stawić czoła wielkiemu wyzwaniu.

Współczesność, Rosja. Alevtyna Kotov jest biolożką pracującą na Uniwersytecie Moskiewskim. Jako studentka była ambitna oraz ciekawa świata, jednak z biegiem czasu utraciła swój zapał i zaczęła kwestionować sens istnienia. Fakt, że nigdy nie było jej dane poznać swojego biologicznego ojca popycha ją do odkrycia własnych korzeni – nie wie jednak, że prawda wywróci jej życie do góry nogami.

Po wielu latach losy Syverta i Alevtyny splatają się w sercu Rosji, a na niebie pojawia się wielka gwiazda…

Co ich łączy?

Czy odnajdą odpowiedzi na dręczące ich pytania?

Co się stanie, gdy prawda w końcu wyjdzie na jaw?

Napisana z rozmachem, poruszająca powieść o relacjach międzyludzkich, z naturą oraz światem zmarłych. O tym, jakie tajemnice skrywa każdy z nas, ale boi się do tego przyznać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 1147

Oceny
4,4 (8 ocen)
5
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ulvene fra evi­ghe­tens skog
Opieka re­dak­cyjna: EWA SMOL, SE­BA­STIAN BREJ­NAK
Re­dak­cja: ANNA MI­LEW­SKA
Ko­rekta: MA­RIA ROLA, KRY­STYNA ZA­LE­SKA, KA­MIL BO­GU­SIE­WICZ
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: KRZYSZ­TOF IWAŃ­SKI
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © 2021, Karl Ove Knaus­gård First pu­bli­shed by For­la­get Okto­ber AS, Oslo All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Iwona Zim­nicka, 2024 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
This trans­la­tion has been pu­bli­shed with the fi­nan­cial sup­port of NORLA Tłu­ma­cze­nie do­fi­nan­so­wane w ra­mach pro­gramu do­to­wa­nia tłu­ma­czeń li­te­ra­tury nor­we­skiej NORLA (Nor­we­gian Li­te­ra­ture Abroad)
ISBN 978-83-08-07944-7
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Mi­chal

I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już nie bę­dzie. Ani ża­łoby, ni krzyku, ni trudu już nie bę­dzie, bo pierw­sze rze­czy prze­mi­nęły.

Apo­ka­lipsa Świę­tego Jana 21,4

HELGE

.

Wła­śnie wy­słu­cha­łem płyty Roc­kin’ All Over the World grupy Sta­tus Quo. Cią­gle je­stem roz­trzę­siony. Kiedy al­bum się uka­zał, pusz­cza­łem go non stop. Był rok 1977, mia­łem je­de­na­ście lat. Od tam­tej pory nie sły­sza­łem tych pio­se­nek. Do­piero te­raz, kiedy sie­dzia­łem w biu­rze i z nu­dów co­fa­łem się w prze­szłość za po­śred­nic­twem ko­lej­nych utwo­rów, na­gle na ekra­nie przede mną znów po­ja­wiła się ta płyta. Już na wi­dok okładki ciarki prze­szły mi po ple­cach. Ob­raz kuli ziem­skiej ja­śnie­ją­cej w czar­nym ko­smo­sie z na­zwą grupy za­pi­saną czymś w ro­dzaju wy­krop­ko­wa­nych li­ter, a pod spodem ty­tuł płyty jakby z dru­karki igło­wej – wow! Ale do­piero gdy ją pu­ści­łem, przy­tło­czyło mnie na po­waż­nie. Pa­mię­ta­łem wszyst­kie pio­senki, jakby me­lo­die i riffy wy­ła­niały się ze swo­jej kry­jówki w pod­świa­do­mo­ści, ażeby po­wi­tać i ob­jąć to, z czego kie­dyś zo­stały stwo­rzone. Te­raz wresz­cie mo­gły się spo­tkać ze swoim po­cząt­kiem, ze swo­imi ro­dzi­cami, z tymi sta­rymi pio­sen­kami Sta­tus Quo. Ale na tym nie ko­niec. Wraz z mu­zyką na­pły­nęła ła­wica wspo­mnień, całe mnó­stwo sma­ków, za­pa­chów, wi­do­ków, zda­rzeń, na­stro­jów – you name it. Nie zdo­ła­łem po­ra­dzić so­bie emo­cjo­nal­nie z tak dużą ilo­ścią in­for­ma­cji, wszystko we mnie drgało i dy­go­tało przez te trzy kwa­dranse, które za­jęło mi wy­słu­cha­nie al­bumu.

Mia­łem ten long­play na ka­se­cie – gra­mo­fonu nie miał nikt z mo­ich zna­jo­mych oprócz mo­jej sio­stry, która i tak słu­chała tylko mu­zyki kla­sycz­nej i jazzu – i pusz­cza­łem ją cią­gle na czar­nym ma­gne­to­fo­nie, który do­sta­łem na gwiazdkę rok wcze­śniej. Ma­gne­to­fon dzia­łał na ba­te­rie i za­bie­ra­łem go ze sobą pra­wie wszę­dzie. Stale też śpie­wa­łem do wtóru:

Ju do­nou mi don heng eraund

Ju do­nou mi no­umor

Jak fan­ta­stycz­nie znów to usły­szeć!

I jesz­cze to:

Tu­tu­tu­tejk as eloun men e ment tu tejn gou­ing ju łer

De du du de du du!

Sta­tus Quo, Slade, Mud, Gary Glit­ter – tego słu­cha­li­śmy; ci nieco starsi uzu­peł­niali li­stę o Rory’ego Gal­la­ghera, Thin Lizzy, Qu­een i Ra­in­bow. A po­tem wszystko się od­mie­niło, przy­naj­mniej je­śli cho­dzi o mnie, bo na­gle go­tów by­łem dać każde pie­nią­dze za Sham 69, The Clash, The Po­lice, The Spe­cials. Wszyst­kich tych ze­spo­łów wciąż od czasu do czasu słu­cha­łem. Ale ze Sta­tus Quo było ina­czej. Dla­tego mia­łem wra­że­nie, jakby do­szło we mnie do eks­plo­zji. Dla­tego po­pła­ka­łem się, gdy usły­sza­łem ten frag­ment:

En aj lajk it, aj lajk it, aj lajk it, aj lajk it,

aj la la lajk it,

la la lajk it

hir łi gou

ro­kin ol ouwer de łeld

Chyba nie cho­dziło o to, że tam­tego roku Pań­skiego 1977 tyle do­brego się wy­da­rzyło, w każ­dym ra­zie nie mnie, ale że w  o g ó l e  coś się wy­da­rzyło, a przede wszyst­kim – że coś  b y ł o.

Że ja by­łem. I że by­łem  t a m.

Na przy­kład w swoim po­koju.

Mmm, za­pach elek­trycz­nego grzej­nika.

Mu­zyka z ma­gne­to­fonu.

Nie za gło­śna, bo tata był w domu, ale do­sta­tecz­nie gło­śna, żeby na­strój mógł mnie prze­nik­nąć.

Śnieg na dwo­rze. Jego za­pach, kiedy był mo­kry, kiedy było w nim pra­wie tyle samo desz­czu, co śniegu.

En aj lajk it, aj lajk it, aj lajk it, aj lajk it, aj la la lajk it, la la lajk it.

Hilde otwo­rzyła drzwi.

– Koło domu kręci się ja­kaś dziew­czyna. Znasz ją?

Sta­ną­łem przy oknie w sa­lo­nie. Rze­czy­wi­ście, ja­kaś dziew­czyna szła wzdłuż ogro­dze­nia. Za­trzy­mała się po dru­giej stro­nie drogi i spoj­rzała na nasz dom. Nie mo­gła mnie wi­dzieć, ale stała i się pa­trzyła. A po­tem za­wró­ciła mię­dzy krza­kami i znów prze­szła wzdłuż ogro­dze­nia.

– Znasz ją? – spy­tała Hilde.

– Tak – od­par­łem. – To Trude. Cho­dzi do rów­no­le­głej klasy.

– Co tu robi?

Wzru­szy­łem ra­mio­nami.

– Wy­gląda na to, że mnie szuka.

– Ha! – po­wie­działa Hilde. – Prze­cież ty masz do­piero dwa­na­ście lat.

– Ale mia­łem już dużo dziew­czyn – od­pa­ro­wa­łem.

– Które parę razy cmok­ną­łeś w po­li­czek.

– Wła­śnie że się z nimi ca­ło­wa­łem.

– No to wyjdź do niej.

Po­krę­ci­łem głową.

– Dla­czego? Cho­dzisz z kimś in­nym?

– Jest tro­chę... dziwna.

– Przy­głu­pia?

– Nie, nie, po pro­stu inna.

– Mnie się to po­doba.

– Dla­tego że sama je­steś dziwna – po­wie­dzia­łem, a kiedy się uśmiech­nęła, do­koń­czy­łem: – Czyli przy­głu­pia.

Roz­legł się dzwo­nek do drzwi.

– To Trude – stwier­dziła Hilde. – Nie otwo­rzysz?

– Mo­gła­byś po­wie­dzieć, że mnie nie ma?

– A co za to do­stanę?

– Coś.

– Po­łowę two­ich so­bot­nich sło­dy­czy.

– Okej.

Sta­łem na scho­dach i słu­cha­łem, jak Hilde mówi, że nie ma mnie w domu i że nie wie, gdzie je­stem. A po­tem pa­trzy­łem, jak Trude od­cho­dzi i znika w śnie­życy.

Czy do­kład­nie tak się to od­było, nie mam po­ję­cia. Pa­mię­tam, że ją wi­dzia­łem i że od­da­łem Hilde mnó­stwo sło­dy­czy za to kłam­stwo. Ale naj­le­piej pa­mię­tam śnieg, wra­że­nie, ja­kie wy­wo­łał, na­strój. Była też mgła. Biały, miękki śnieg, szara mgła. I do tego Roc­kin’ All Over the World.

Czy ist­nieje ja­kieś wspo­mnie­nie, które  n i e  p o t w i e r d z a  cze­goś, co się wy­da­rzyło?

Oczy­wi­ście, że nie, bo ten, kto wspo­mina, jest cały zbu­do­wany ze wspo­mnień, które po­twier­dzają, to one two­rzą jego albo ją.

Ale jedno moje wspo­mnie­nie stoi jakby zu­peł­nie osobno. Nie jest po­wią­zane z ni­czym in­nym. Zo­ba­czy­łem coś. To było wła­śnie tam­tej zimy, kilka ty­go­dni przed świę­tami Bo­żego Na­ro­dze­nia w 1977 roku. I pa­mię­tam to bez wspar­cia mu­zyki. Wspo­mnie­nie za­cho­wało się we mnie i ja­śnieje w nie­po­jęty spo­sób.

Nasz dom stał przy szo­sie. Po jed­nej stro­nie za­le­sione zbo­cze opa­dało ku brze­gowi wą­skiej za­toki, po dru­giej znaj­do­wało się osie­dle. Gdy się do­szło drogą do skrzy­żo­wa­nia i skrę­ciło w prawo, do­cie­rało się do ni­skiego mo­stu nad za­toką; za nim znaj­do­wało się kilka pły­wa­ją­cych po­mo­stów, a jesz­cze da­lej cie­śnina.

Któ­re­goś wie­czoru po­sze­dłem tą drogą sam. Było ciemno, mgli­ście, śnieg na dro­dze czę­ściowo stop­niał w ciągu dnia, as­falt po­kry­wało po­śnie­gowe błoto. Nie wiem, do­kąd sze­dłem ani gdzie by­łem, ule­ciało mi to z pa­mięci. Może wy­bie­ra­łem się na pły­wa­jące po­mo­sty, spraw­dzić, czy ni­kogo tam nie ma? Czę­sto włó­czy­li­śmy się w tej oko­licy. Tak czy owak: ciemno, mgła, as­falt po­kryty bło­tem. Pu­chówka lśniąca w bla­sku la­tarni. Przez most. Woda czarna i zimna.

Ale co to ta­kiego?

W dole coś świe­ciło.

Coś świe­ciło głę­boko w czar­nej wo­dzie.

Mi­nęło kilka se­kund, za­nim zro­zu­mia­łem, co to jest.

To był sa­mo­chód.

Do­piero gdy to po­ją­łem, zo­ba­czy­łem, że w kra­węż­niku jest wy­rwa, a ślady sa­mo­chodu pro­wa­dzą poza brzeg mo­stu.

To się mu­siało wy­da­rzyć przed chwilą, skoro re­flek­tory cią­gle świe­ciły.

Za­wró­ci­łem i pu­ści­łem się bie­giem. Chcia­łem zna­leźć gdzieś te­le­fon i za­dzwo­nić po ka­retkę. Ale kiedy za­czą­łem zbli­żać się do do­mów, nie mia­łem już ta­kiej pew­no­ści. To wcale nie mu­siał być sa­mo­chód. To mo­gło być coś in­nego. A gdyby się oka­zało, że uru­cho­mi­łem całą ogromną ma­chinę bez żad­nego po­wodu? Co by wtedy po­wie­dział tata?

Do­tar­łem do domu, wsze­dłem, zdją­łem kurtkę. Usły­szaw­szy mnie, tata wyj­rzał ze swo­jego ga­bi­netu.

– Gdzie by­łeś?

– Przy tym no­wym skle­pie – od­par­łem.

– Ko­la­cja na stole – oznaj­mił. – A po­tem pro­sto do łóżka.

– Okej – po­wie­dzia­łem.

Zro­bi­łem, jak mi ka­zał. Zja­dłem przy­go­to­wane przez niego ka­napki i po­sze­dłem się po­ło­żyć. Długo le­ża­łem w ciem­no­ści, roz­my­śla­jąc o świe­tle w wo­dzie, o sa­mo­cho­dzie, który tkwił w niej za­nu­rzony z za­pa­lo­nymi re­flek­to­rami, pod­czas gdy ja le­ża­łem tu­taj.

Na­stęp­nego dnia w tam­tym miej­scu po­ja­wiły się ka­retka, ra­dio­wóz i dźwig. Jesz­cze dzień póź­niej wy­pa­dek opi­sano w ga­ze­cie na pierw­szej stro­nie. Wszy­scy o tym mó­wili. Tylko ja nie. Dzi­siaj, trzy­dzie­ści pięć lat póź­niej, wciąż ni­komu nie po­wie­dzia­łem, co wi­dzia­łem tam­tego wie­czoru ani co zro­bi­łem. Bo wiem, że mo­głem ura­to­wać tego czło­wieka, gdy­bym po­stą­pił wła­ści­wie. Ale nie po­stą­pi­łem wła­ści­wie i on umarł. Nikt nie musi się o tym do­wie­dzieć. To wspo­mnie­nie jest moje i tylko moje. I je­śli nie wy­da­rzy się nic nie­prze­wi­dzia­nego, za­biorę je ze sobą do grobu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki