Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejne dzieło autora bestsellerowej serii Moja walka!
Po wielkim sukcesie Gwiazdy porannej Karl Ove Knausgård powraca z zupełnie nową historią, choć na niebie ponownie rozbłyska tajemnicza gwiazda…
Rok 1986, Norwegia. Syvert Løyning, powraca do rodzinnego miasta po służbie w wojsku. Dziewiętnastolatek próbuje odnaleźć się w zastanych okolicznościach i odpowiedzieć sobie na pytanie: kim jestem? W trakcie codziennych porządków natrafia na pamiątki po zmarłym ojcu i odkrywa tajemnicę, która nigdy nie powinna wyjść na jaw. Rozbudzona ciekawość zostaje stłumiona przez wybuch w Czarnobylu oraz chorobę matki – chłopak musi stawić czoła wielkiemu wyzwaniu.
Współczesność, Rosja. Alevtyna Kotov jest biolożką pracującą na Uniwersytecie Moskiewskim. Jako studentka była ambitna oraz ciekawa świata, jednak z biegiem czasu utraciła swój zapał i zaczęła kwestionować sens istnienia. Fakt, że nigdy nie było jej dane poznać swojego biologicznego ojca popycha ją do odkrycia własnych korzeni – nie wie jednak, że prawda wywróci jej życie do góry nogami.
Po wielu latach losy Syverta i Alevtyny splatają się w sercu Rosji, a na niebie pojawia się wielka gwiazda…
Co ich łączy?
Czy odnajdą odpowiedzi na dręczące ich pytania?
Co się stanie, gdy prawda w końcu wyjdzie na jaw?
Napisana z rozmachem, poruszająca powieść o relacjach międzyludzkich, z naturą oraz światem zmarłych. O tym, jakie tajemnice skrywa każdy z nas, ale boi się do tego przyznać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1147
Dla Michal
I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły.
Apokalipsa Świętego Jana 21,4
HELGE
Właśnie wysłuchałem płyty Rockin’ All Over the World grupy Status Quo. Ciągle jestem roztrzęsiony. Kiedy album się ukazał, puszczałem go non stop. Był rok 1977, miałem jedenaście lat. Od tamtej pory nie słyszałem tych piosenek. Dopiero teraz, kiedy siedziałem w biurze i z nudów cofałem się w przeszłość za pośrednictwem kolejnych utworów, nagle na ekranie przede mną znów pojawiła się ta płyta. Już na widok okładki ciarki przeszły mi po plecach. Obraz kuli ziemskiej jaśniejącej w czarnym kosmosie z nazwą grupy zapisaną czymś w rodzaju wykropkowanych liter, a pod spodem tytuł płyty jakby z drukarki igłowej – wow! Ale dopiero gdy ją puściłem, przytłoczyło mnie na poważnie. Pamiętałem wszystkie piosenki, jakby melodie i riffy wyłaniały się ze swojej kryjówki w podświadomości, ażeby powitać i objąć to, z czego kiedyś zostały stworzone. Teraz wreszcie mogły się spotkać ze swoim początkiem, ze swoimi rodzicami, z tymi starymi piosenkami Status Quo. Ale na tym nie koniec. Wraz z muzyką napłynęła ławica wspomnień, całe mnóstwo smaków, zapachów, widoków, zdarzeń, nastrojów – you name it. Nie zdołałem poradzić sobie emocjonalnie z tak dużą ilością informacji, wszystko we mnie drgało i dygotało przez te trzy kwadranse, które zajęło mi wysłuchanie albumu.
Miałem ten longplay na kasecie – gramofonu nie miał nikt z moich znajomych oprócz mojej siostry, która i tak słuchała tylko muzyki klasycznej i jazzu – i puszczałem ją ciągle na czarnym magnetofonie, który dostałem na gwiazdkę rok wcześniej. Magnetofon działał na baterie i zabierałem go ze sobą prawie wszędzie. Stale też śpiewałem do wtóru:
Ju donou mi don heng eraund
Ju donou mi noumor
Jak fantastycznie znów to usłyszeć!
I jeszcze to:
Tutututejk as eloun men e ment tu tejn gouing ju łer
De du du de du du!
Status Quo, Slade, Mud, Gary Glitter – tego słuchaliśmy; ci nieco starsi uzupełniali listę o Rory’ego Gallaghera, Thin Lizzy, Queen i Rainbow. A potem wszystko się odmieniło, przynajmniej jeśli chodzi o mnie, bo nagle gotów byłem dać każde pieniądze za Sham 69, The Clash, The Police, The Specials. Wszystkich tych zespołów wciąż od czasu do czasu słuchałem. Ale ze Status Quo było inaczej. Dlatego miałem wrażenie, jakby doszło we mnie do eksplozji. Dlatego popłakałem się, gdy usłyszałem ten fragment:
En aj lajk it, aj lajk it, aj lajk it, aj lajk it,
aj la la lajk it,
la la lajk it
hir łi gou
rokin ol ouwer de łeld
Chyba nie chodziło o to, że tamtego roku Pańskiego 1977 tyle dobrego się wydarzyło, w każdym razie nie mnie, ale że w o g ó l e coś się wydarzyło, a przede wszystkim – że coś b y ł o.
Że ja byłem. I że byłem t a m.
Na przykład w swoim pokoju.
Mmm, zapach elektrycznego grzejnika.
Muzyka z magnetofonu.
Nie za głośna, bo tata był w domu, ale dostatecznie głośna, żeby nastrój mógł mnie przeniknąć.
Śnieg na dworze. Jego zapach, kiedy był mokry, kiedy było w nim prawie tyle samo deszczu, co śniegu.
En aj lajk it, aj lajk it, aj lajk it, aj lajk it, aj la la lajk it, la la lajk it.
Hilde otworzyła drzwi.
– Koło domu kręci się jakaś dziewczyna. Znasz ją?
Stanąłem przy oknie w salonie. Rzeczywiście, jakaś dziewczyna szła wzdłuż ogrodzenia. Zatrzymała się po drugiej stronie drogi i spojrzała na nasz dom. Nie mogła mnie widzieć, ale stała i się patrzyła. A potem zawróciła między krzakami i znów przeszła wzdłuż ogrodzenia.
– Znasz ją? – spytała Hilde.
– Tak – odparłem. – To Trude. Chodzi do równoległej klasy.
– Co tu robi?
Wzruszyłem ramionami.
– Wygląda na to, że mnie szuka.
– Ha! – powiedziała Hilde. – Przecież ty masz dopiero dwanaście lat.
– Ale miałem już dużo dziewczyn – odparowałem.
– Które parę razy cmoknąłeś w policzek.
– Właśnie że się z nimi całowałem.
– No to wyjdź do niej.
Pokręciłem głową.
– Dlaczego? Chodzisz z kimś innym?
– Jest trochę... dziwna.
– Przygłupia?
– Nie, nie, po prostu inna.
– Mnie się to podoba.
– Dlatego że sama jesteś dziwna – powiedziałem, a kiedy się uśmiechnęła, dokończyłem: – Czyli przygłupia.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
– To Trude – stwierdziła Hilde. – Nie otworzysz?
– Mogłabyś powiedzieć, że mnie nie ma?
– A co za to dostanę?
– Coś.
– Połowę twoich sobotnich słodyczy.
– Okej.
Stałem na schodach i słuchałem, jak Hilde mówi, że nie ma mnie w domu i że nie wie, gdzie jestem. A potem patrzyłem, jak Trude odchodzi i znika w śnieżycy.
Czy dokładnie tak się to odbyło, nie mam pojęcia. Pamiętam, że ją widziałem i że oddałem Hilde mnóstwo słodyczy za to kłamstwo. Ale najlepiej pamiętam śnieg, wrażenie, jakie wywołał, nastrój. Była też mgła. Biały, miękki śnieg, szara mgła. I do tego Rockin’ All Over the World.
Czy istnieje jakieś wspomnienie, które n i e p o t w i e r d z a czegoś, co się wydarzyło?
Oczywiście, że nie, bo ten, kto wspomina, jest cały zbudowany ze wspomnień, które potwierdzają, to one tworzą jego albo ją.
Ale jedno moje wspomnienie stoi jakby zupełnie osobno. Nie jest powiązane z niczym innym. Zobaczyłem coś. To było właśnie tamtej zimy, kilka tygodni przed świętami Bożego Narodzenia w 1977 roku. I pamiętam to bez wsparcia muzyki. Wspomnienie zachowało się we mnie i jaśnieje w niepojęty sposób.
Nasz dom stał przy szosie. Po jednej stronie zalesione zbocze opadało ku brzegowi wąskiej zatoki, po drugiej znajdowało się osiedle. Gdy się doszło drogą do skrzyżowania i skręciło w prawo, docierało się do niskiego mostu nad zatoką; za nim znajdowało się kilka pływających pomostów, a jeszcze dalej cieśnina.
Któregoś wieczoru poszedłem tą drogą sam. Było ciemno, mgliście, śnieg na drodze częściowo stopniał w ciągu dnia, asfalt pokrywało pośniegowe błoto. Nie wiem, dokąd szedłem ani gdzie byłem, uleciało mi to z pamięci. Może wybierałem się na pływające pomosty, sprawdzić, czy nikogo tam nie ma? Często włóczyliśmy się w tej okolicy. Tak czy owak: ciemno, mgła, asfalt pokryty błotem. Puchówka lśniąca w blasku latarni. Przez most. Woda czarna i zimna.
Ale co to takiego?
W dole coś świeciło.
Coś świeciło głęboko w czarnej wodzie.
Minęło kilka sekund, zanim zrozumiałem, co to jest.
To był samochód.
Dopiero gdy to pojąłem, zobaczyłem, że w krawężniku jest wyrwa, a ślady samochodu prowadzą poza brzeg mostu.
To się musiało wydarzyć przed chwilą, skoro reflektory ciągle świeciły.
Zawróciłem i puściłem się biegiem. Chciałem znaleźć gdzieś telefon i zadzwonić po karetkę. Ale kiedy zacząłem zbliżać się do domów, nie miałem już takiej pewności. To wcale nie musiał być samochód. To mogło być coś innego. A gdyby się okazało, że uruchomiłem całą ogromną machinę bez żadnego powodu? Co by wtedy powiedział tata?
Dotarłem do domu, wszedłem, zdjąłem kurtkę. Usłyszawszy mnie, tata wyjrzał ze swojego gabinetu.
– Gdzie byłeś?
– Przy tym nowym sklepie – odparłem.
– Kolacja na stole – oznajmił. – A potem prosto do łóżka.
– Okej – powiedziałem.
Zrobiłem, jak mi kazał. Zjadłem przygotowane przez niego kanapki i poszedłem się położyć. Długo leżałem w ciemności, rozmyślając o świetle w wodzie, o samochodzie, który tkwił w niej zanurzony z zapalonymi reflektorami, podczas gdy ja leżałem tutaj.
Następnego dnia w tamtym miejscu pojawiły się karetka, radiowóz i dźwig. Jeszcze dzień później wypadek opisano w gazecie na pierwszej stronie. Wszyscy o tym mówili. Tylko ja nie. Dzisiaj, trzydzieści pięć lat później, wciąż nikomu nie powiedziałem, co widziałem tamtego wieczoru ani co zrobiłem. Bo wiem, że mogłem uratować tego człowieka, gdybym postąpił właściwie. Ale nie postąpiłem właściwie i on umarł. Nikt nie musi się o tym dowiedzieć. To wspomnienie jest moje i tylko moje. I jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, zabiorę je ze sobą do grobu.