U siebie i na wyjeździe - Karl Ove Knausgård, Fredrik Ekelund - ebook

U siebie i na wyjeździe ebook

Karl Ove Knausgård, Fredrik Ekelund

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Fani Knausgårda mogą już zacierać ręce”. Verdens Gang

Moja walka na wakacyjnym luzie”. Dagens Nyheter

Poszukiwacz przygód i miłośnik południowoamerykańskiej spontaniczności & nieuleczalny monoman i skrępowany poczuciem wstydu purytanin. Jeden życie afirmuje, drugi odwraca się do niego plecami. Jeden baluje do późnej nocy, drugi zasypia przed telewizorem. Jeden kibicuje Brazylii, drugi Argentynie. Długo będziemy pamiętać to spotkanie.

KARL OVE KNAUSGÅRD (ur. w 1968 r. w Norwegii) – jeden z najsławniejszych pisarzy naszych czasów. Rozgłos przyniosła mu powieść Moja walka, która zachwyciła krytyków i czytelników na całym świecie.

FREDRIK EKELUND (ur. w 1953 r. w Szwecji) – pisarz, tłumacz, poeta. Autor sztuk teatralnych, filmów dokumentalnych oraz książek poświęconych piłce nożnej. Znawca i fan futbolu brazylijskiego.

Lato 2014 roku. Fredrik przebywa w Brazylii na mistrzostwach świata w piłce nożnej, a Karl Ove u siebie, w Skandynawii. Wymieniają się listami, w których portretują współczesny świat i opisują zachodzące w nim zmiany – od fawel Rio de Janeiro, przez podzielone etnicznie Malmö i uginającą się pod ciężarem historii Warszawę, po miękki i ciepły bezmiar rzepakowych pól Skanii.

„Najstarsza córka pytała, nad czym właściwie pracuję. Opowiedziałem jej o tej książce – że jesteś w Brazylii, a ja tutaj, i że piszemy o mistrzostwach świata w piłce nożnej. A kogo to interesuje? – skwitowała. Odparłem, że wielu interesuje się futbolem. Ale przecież nie jesteś na mistrzostwach – zauważyła. To o czym możesz pisać? Wyjaśniłem, że oglądam mecze w telewizji. Uderzyła się dłonią w czoło. Kto to będzie czytał! – rzuciła. On tam ogląda mecze na stadionie, a ty w telewizji? Tak – przyznałem. Piszę też o innych rzeczach. Niby jakich? – spytała. O tym, o czym myślę – uściśliłem. Tato, nie pisz, o czym myślisz!” (fragment książki, czyli z listu K.O. Knausgråda do F. Ekelunda)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 854

Oceny
4,1 (10 ocen)
3
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ciebien

Dobrze spędzony czas

Najlepsze dygresje osobiste dot. życia autora. Piłka nożna w ogóle mnie nie interesuje.
00

Popularność




Tytuł oryginału: HJEMME-BORTE
Copyright © 2014, Pelikanen Forlag All rights reserved © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Literackie, 2019 © Copyright for the Polish translation by Maria Gołębiewska-Bijak
Opieka redakcyjna: ANITA KASPEREK
Redakcja: JOANNA ZABOROWSKA
Korekta: MARIA ROLA, Pracownia 12A, JACEK BŁACH
Projekt okładki: ASBJØRN JENSEN
Opracowanie okładki na podstawie oryginału: MAREK PAWŁOWSKI
Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ
Skład i łamanie: Nordic Style
This translation has been published with the financial support of NORLA. Tłumaczenie dofinansowane w ramach programu dotowania tłumaczeń literatury norweskiej NORLA (Norwegian Literature Abroad).
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-06785-7
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Limhamn, 10 czerwca

Kochany Karlu Ove!

Zacznę od wspomnienia z 19 listopada 1983 roku. Jestem w Paryżu, oddaję się wolnym studiom, mieszkam w Cité Universitaire, piszę dla nieistniejącego już dziennika „Arbetet” i skupiam się na pracy dyplomowej na temat francuskiego pisarza pochodzenia robotniczego, Georges’a Navela, którego poznałem rok wcześniej. To szczęśliwy okres w moim życiu. W tamtym roku, w sierpniu, wydawnictwo Bonniera przyjęło do druku moją pierwszą powieść Stuv Malmö, kom![1], wobec tego żyję w przeświadczeniu, że spełni się to, o czym już od jakiegoś czasu marzę: zostanę pisarzem. Za dnia chodzę do Collège de France i słucham Michela Foucaulta i Emmanuela Le Roy Laduriego albo zakradam się do École Normale Supérieure na wykłady Jacques’a Derridy. Siadywanie u stóp Foucaulta i Derridy znacznie wzmacniało intelektualne uniesienie, w którym się wówczas znajdowałem.

19 listopada przypadała wigilia moich urodzin, kończyłem trzydzieści dwa lata. W studenckiej restauracji na bulwarze Saint-Michel siadł naprzeciw mnie mężczyzna z zasmuconą miną na dość surowej indiańskiej twarzy. Zaczęliśmy pogawędkę. Okazało się, że jest Meksykaninem i pracuje jako chemik w pobliżu, na rue d’Assas. Na następny dzień miałem zaplanowany skromny urodzinowy obiad w swojej studenckiej kwaterze i raptem, nie pamiętam już dlaczego, zaprosiłem na ten obiad Juana, bo tak się ten człowiek nazywał. Zaprzyjaźniliśmy się, zaczęliśmy się często spotykać i po jakimś czasie zwierzył mi się, że zjechał do Paryża z Amerykanką, z którą zafundowali sobie dziecko. Już w Paryżu odkrył u siebie homoseksualne skłonności, rozwiódł się i obecnie był w związku z Francuzem. Któregoś dnia rozmowa zeszła na Octavio Paza. Wyraziłem swój zachwyt tym meksykańskim poetą i dałem nowemu przyjacielowi do zrozumienia, że chętnie bym się nauczył hiszpańskiego, żeby czytać Paza w oryginale, więc spytałem, czy nie moglibyśmy, on i ja, czytać go razem. Tak się też stało. Siadywaliśmy na ławce w Ogrodzie Luksemburskim. Czytał mi na głos. Ja powtarzałem, smakując zdania typu El laberinto de la soledad albo A cinco años de Tlatelolco, a słowo soledad było w moim pojęciu tak piękne, że dla niego samego warto się było nauczyć całkiem nowego języka. Tak to uchyliły się przede mną drzwi do świata Ameryki Łacińskiej.

Dwa lata później, 18 grudnia 1985 roku, wyruszyłem do Chile razem z bratem, naszym wspólnym przyjacielem i jego chilijską żoną. Podróż miałem opisać dla Sydsvenskan[2], koncentrując się na odczuciach Esmerity, żony przyjaciela, wracającej po dziesięciu latach emigracji do Chile pod dyktaturą wojskowych. Wylądowaliśmy w spiekocie w Santiago i pojechaliśmy dalej do La Calera, biednego miasta z zamierającą produkcją cementu. Na miejscu jednak, w dzielnicy slamsów, gdzie mieszkała rodzina Esmerity, kobieta wyrzuciła mnie z domu – ze strachu, że wciągnę jej męża w imprezowanie. Zebrałem więc swoje manatki i wróciłem do Santiago, wprowadziłem się do zapyziałego hoteliku i urządziłem tam sobie gabinet do pracy. Przed wyjazdem umówiłem się na kilka wywiadów z politykami, przywódcami związków zawodowych i pisarzami, ale wszystko to uwzględniało w planach Stefana, mojego przyjaciela, jako tłumacza. Teraz zaś musiałem działać na własną rękę, niemniej pytania zadawać mogłem, a wieczorami w samotności hotelowego pokoju spisywałem godzinami z taśmy otrzymane na te pytania odpowiedzi. W ten sposób drzwi do hiszpańskiego – i latynoamerykańskiego – świata stanęły dla mnie otworem.

Na ławce w paryskim parku Juan pomógł mi zbudować podstawy, a teraz zrobiłem kolejny krok – nagle znalazłem się w domu u José Donoso[3], jednego z „magicznych realistów”, a także u Nicanora Parry[4], poety uznanego za kultowego – i zadawałem swoje pytania. Parra przenocował mnie w wielkim domu u stóp Andów, zbudowanym nad przepaścią, podobnie – stwierdził – jak całe Chile, spoczywające nad przepaścią w ciągłym zagrożeniu trzęsieniem ziemi. Wbijał mi do głowy znaczenie cueki (chilijskiego tańca narodowego), uroczyście, niemal w religijnym skupieniu obierał pomidory i cebulę, hołdował prostocie i sprawił, że ja, nieznany szwedzki pisarz, czułem się jak jego compañero. Ni stąd, ni zowąd znaleźliśmy się w jego samochodzie, on mówił, ja słuchałem i tak krążyliśmy po tym wielkim kotle zwanym Santiago. Pokazywał mi miasto, między innymi dom Nerudy, La Chasconę. Neruda był ważny, bo estetyka antypoezji, którą Parra uprawiał – monotonnej i sennej – wyrastała ze sprzeciwu wobec romantycznych, sugestywnych wizji Nerudy. Zdaniem mojego towarzysza z Santiago by night Neruda to crooner[5], taki Frank Sinatra poezji.

Jego szczodrość mnie ujęła i dopiero dużo później – jak to często ze mną bywa, potrzebuję czasu, żeby pojąć, co właściwie przeżywam – obudziła się myśl bądź podejrzenie, że może robił to wszystko również z innego powodu; może liczył, że duży artykuł w szwedzkiej gazecie (który zresztą się ukazał) popchnie go nieco w kierunku Nagrody Nobla, jak to się stało w 1971 roku z jego odwiecznym przeciwieństwem, Nerudą. Nie wiem, ale od tamtego czasu ta myśl mnie nie opuszcza.

Niezależnie od tego, mój drogi, owa ławka w Ogrodzie Luksemburskim i podróż do Santiago de Chile uczyniły ze mnie mówiącego po hiszpańsku i sprawiły – jeżeli da się powiedzieć, że każdy język jest osobnym domem – iż wślizgnąłem się do hiszpańskiego domu. Co dziwniejsze, poczułem się tam od razu jak u siebie, jakby hiszpański na mnie – albo we mnie – czekał. W tym języku jest jakiś oddech, to dźwięczna i piękna mowa bogata w samogłoski; tą drogą wdepnąłem w portugalski – notabene w jego brazylijską wersję – również piękny, ale trudniejszy w wymowie, trudniejszy do zrozumienia i w większym stopniu spółgłoskowy, bez tego oddechu.

Miło było Cię widzieć wczoraj w waszym bujnie kwitnącym ogrodzie w Glemmingebro. Trudno mi sobie wyobrazić ostrzejszy kontrast niż między tą idyllą Skanii a Rio de Janeiro. Dziś znowu czas na Amerykę Łacińską – po raz, jak sądzę, dwudziesty. Wtedy, w 1985 roku, kiedy pojechałem do Chile, mieliśmy międzylądowanie w Recife i gdy zszedłem po schodkach z samolotu, położyłem się na ziemi i ją ucałowałem. Odruchowo, jako hołd dla piłkarskich bohaterów mojego dzieciństwa, Pelégo i Garrinchy. Teraz nie całuję na powitanie ziemi, odczuwam jednak silną tęsknotę i w myślach od dawna już jestem w a cidade maravilhosa.

Pozdrawiam Cię serdecznie, Fredrik

Glemmingebro, 11 czerwca

Drogi Fredriku,

masz rację co do tego, trudno o większe kontrasty. Mniej więcej w tym czasie, gdy prawdopodobnie opuszczałeś pokład samolotu w Rio de Janeiro, jechałeś do miasta i instalowałeś się w mieszkaniu, w którym spędzisz najbliższe pięć tygodni, byłem na spotkaniu rodziców z klasą starszej córki, na plaży kilka kilometrów stąd, gdzie najpierw grillowaliśmy przyniesione kiełbaski, potem odpowiadaliśmy na pytania, a na koniec graliśmy w slåball[6]: klasa trzecia przeciw rodzicom, długim cieniom w świetle zachodzącego słońca. Mój plan przewidywał, że napiszę do Ciebie koło dziewiątej, kiedy dzieci położą się spać, ale zaledwie kilka dni temu byłem w USA i wciąż odczuwam skutki zmiany czasu – o wpół do dziewiątej zasnąłem w ubraniu, otoczony dzieciakami, a obudziłem się dopiero o wpół do drugiej w nocy, w pełnej ciszy. W planie zapasowym miałem pisanie przed południem – zamówiłem nanny, jak się teraz mówi, żeby zajęła się w tym czasie naszą czteromiesięczną córką. Anne, bo tak ma na imię nasza córeczka, jest zazwyczaj pogodna i zadowolona i nie stwarza problemów – idzie spać o wpół do dziewiątej, a budzi się o szóstej lub wpół do siódmej rano – ale akurat dzisiaj, kiedy potrzebowałem czasu na pisanie, krzyczała jak opętana. Nanny nie dawała sobie z nią rady, więc musiałem to zrobić ja – najpierw ją uspokoić, potem nakarmić i zmienić pieluszkę. A gdy ją w końcu oddałem – co się stało? Nowy wybuch. Krzyczała, aż buzia jej poczerwieniała i trysnęły łzy. Znowu przejąłem pałeczkę, a kiedy się uspokoiła, opiekunka wzięła ją do wózka i na spacer. Wciąż są na dworze i spacerują – w ulewnym letnim deszczu. A ja wreszcie piszę.

Z listu, który napisałeś wczoraj, a który jest bogaty, zagęszczony i hojny, wyciągam oczywisty wniosek, że jesteś romantykiem. Mam rację? W każdym razie dla mnie to, o czym pisałeś, było romantyczne. Studenckie czasy w Paryżu, z Foucaultem i Derridą, spotkanie z młodymi ludźmi z Ameryki Południowej – od razu przychodzi mi na myśl, czym był Paryż dla latynoamerykańskich pisarzy, zwłaszcza dla Cortázara, który mieszkał tam na wygnaniu przez wiele lat i który stworzył kilka najfantastyczniejszych historii, jakie czytałem. To, o czym piszesz, budzi tęsknotę, by się tam znaleźć, i poczucie, że już za późno, że wszystkie pociągi już odjechały. Ale Ty tam byłeś. I przyjęli Ci pierwszą książkę – to też romantyczne – młody pisarz w Paryżu. Ostatnie muśnięcie romantyzmu w Twoim liście, które chcę wskazać, zanim odpuszczę, dotyczy ruchu robotniczego, podobnie jak opisy pracy rąk czy solidarności z klasą robotniczą w niektórych Twoich książkach. Kiedy w przeddzień wyjazdu odwiedziłeś mnie tu w ogrodzie, wspomnieliśmy zaledwie o jednym tego aspekcie, o Twojej fascynacji norweską AKP (m-l)[7] i w nie mniejszym stopniu wieloma dobrymi pisarzami tego ruchu. Zwłaszcza Dagiem Solstadem[8], ale także dżentelmenem z ubocza, niezrównanym (także w tym znaczeniu, że nie da się go z nikim porównywać) Kjartanem Fløgstadem[9]. Ten ostatni nigdy nie był AKP-owcem, niemniej stoi na lewicy, a w jego twórczości pulsuje silny i trwały polityczny nurt. Patrząc ze Szwecji, widzi się pewną egzotykę zarówno tamtego czasu, norweskich lat siedemdziesiątych, jak i ekspresji, którą te lata zyskały w literaturze. Gdy się dorastało w Norwegii, jak ja, ta literatura nie wydawała się wówczas ani romantyczna, ani egzotyczna, była po prostu literaturą i całkowicie dominowała. Sądzę, że powinno się doceniać znaczenie literatury, która dominuje w okresie dorastania – tak bliska, że się jej nie zauważa – dla rodzaju książek, jakie się napisze w przyszłości. Dag Solstad to była literatura europejska, zbliżona zwłaszcza do niemieckiej – choć tego nie wiedziałem – do Petera Handkego, Roberta Musila, Hermanna Brocha: modernizmu i jego epigonów. Surowość, lakoniczność, koncentracja, postęp. Kjartan Fløgstad to literatura latynoamerykańska, hiszpańska, to spieniony, perlisty strumień, nadmiar występujący z brzegów, na zmianę wysoki i niski rejestr, gry słowem, żarty, ale i ludowość, jak najdalsza od literatury rozumianej jako książki. Gdyby ktoś mnie zapytał: „W których powieściach wolałbyś żyć?”, wówczas po dziesięćkroć wybrałbym Fløgstada. Jeśli jednak pytanie brzmiałoby: „W których powieściach się odnajdujesz?”, musiałbym, niestety, odpowiedzieć: Solstada. Jestem do szpiku kości protestantem, odmawiam sobie różnych rzeczy, mówię im „nie”, więc jeśli nawet lubię czytać o bujnym, parującym, ekstrawertycznym, żywiołowym życiu ludzi na świecie, gdzie nadmiar dotyczy czynnika ludzkiego, nie zaś materialnego czy ekonomicznego, to nie jest to świat, w którym mogę żyć, z trudem potrafię w nim przebywać, odwracam się od niego, tęsknię do samotności, nie umiem ustosunkować się do całej tej hojności i ciepła.

Dlaczego to piszę?

Może już odgadłeś. Brazylia jest nie dla mnie. Nie dla mnie brazylijskie życie, którego co prawda nigdy nie zakosztowałem, a znam jedynie z opisów – między innymi Twoich! Brazylijski futbol także nie. Podczas mistrzostw świata w Korei i Japonii w 2002 roku, gdy Niemcy grały z Brazylią, kibicowałem Niemcom. Nigdy przedtem mi się to nie zdarzyło i prawdopodobnie już się nie zdarzy. Niemniej wybrałem wówczas mniejsze zło. Oglądałem tamten mecz z bratem w sztokholmskim barze, a gdy Brazylijczycy strzelili gola, brat nachylił się ku mnie i ostentacyjnie zaklaskał, jakby chciał powiedzieć: „Tak bardzo się mylisz, czy ty tego nie rozumiesz?”.

Nie kibicować Brazylii, dystansować się od brazylijskiej piłki nożnej to trochę tak, jakby powiedzieć, że wolę kobiety brzydkie niż urodziwe. Albo, żeby podać inny przykład, który nie zostanie od razu odczytany jako seksistowski (książka ukaże się przecież także w Szwecji), to tak, jakby powiedzieć, że wolę czytać książki złe, a nie dobre.

Nie zawsze tak było. Kiedy byłem młody, chciałem wyjechać w świat, wszystko obejrzeć, powąchać, wszystkiego posłuchać i posmakować. Chciałem żyć pełnią życia. Miałem plan, że wyjadę, kierując się na południe Europy, nie będzie mnie wiele lat, a po drodze będę pracował i pisał wielką powieść. Miałem spotykać się z ludźmi, przeżywać przygody, zakochiwać się, upijać i afirmować świat. Tak się nie stało, nigdy nie ruszyłem w podróż, w zamian osiadłem w Bergen – nie w Paryżu jak Ty, ani też w Ameryce Łacińskiej – i zainicjowałem powolny proces negacji życia, który osiągnął swoją kulminację teraz, gdy mieszkam w mikroskopijnej wiejskiej osadzie w Szwecji, gdzie prawie nie natykam się na człowieka i w ogóle nie prowadzę życia towarzyskiego (wczoraj na spotkaniu rodziców w gruncie rzeczy z nikim nie rozmawiałem). Prawie wcale nie piję, jem mało, w ogóle nie przejmuję się jedzeniem. Mam nieustanne wyrzuty sumienia, ponieważ za mało pracuję – bo niedobrze jest nic nie robić, to gnuśność.

Dlatego Twój list, który opowiada o młodości i pełni życia, budzi we mnie tak silną tęsknotę. Ale pociąg już odjechał, a w mistrzostwach świata w piłce nożnej, które jutro się zaczynają, jak zawsze sympatyzuję z dwiema drużynami – Argentyny i Włoch. Obie, jak wiesz, są tradycyjnie cyniczne, w swoich najlepszych latach zawsze miały szczególnie dobrze zorganizowaną obronę i wykorzystywały raczej słabości przeciwników niż własne przewagi. Charakteryzują się wyjątkowymi zaletami, rzecz w tym, że nigdy nie używają ich w nadmiarze, nie grają pięknie dla samego piękna gry, lecz tylko wtedy, gdy odnosi to skutek. To zaś, że potrafią, ale się wstrzymują, przemawia do tego, co kryje się w głębi mojej duszy.

Moje pierwsze konkretne wspomnienie transmisji telewizyjnej pochodzi z lata 1978 roku, z mistrzostw w Argentynie. Morze ludzi na trybunach, obsypane konfetti płyty boisk, Ricardo Villa, Osvaldo Ardiles, Mario Kempes. Oczywiście nic nie wiedziałem o sytuacji politycznej, miałem dziewięć lat, ale to mnie zaczarowało. Argentyna – drużyna i sam kraj – stała się czymś bajkowym. Potem ta bajkowość narastała, bo czytałem Borgesa, czytałem Cortázara – teraz czytam Césara Airę[10] – i polskiego emigracyjnego pisarza Witolda Gombrowicza (jego dzienniki są fantastyczne, pisał je w Argentynie, a gdy pod koniec życia wyjeżdża do Paryża, do starego świata, wydaje się, jakby zamierały, tracą całą swoją witalność, całą moc – czyżby brała się ona z emigracyjnego życia w Buenos Aires?). Dużo w tym romantyzmu, ale innego rodzaju niż ten, który znajduję w Tobie i Twoim liście – z tego prostego powodu, że ta Brazylia, którą afirmujesz, ma w Twoim życiu fizyczny wymiar, byłeś tam niezliczoną ilość razy, masz tam przyjaciół i poznałeś tę kulturę na własnej skórze. Poza tym znasz język, przekładałeś na szwedzki brazylijską literaturę – i kopiesz piłkę jak Brazylijczyk. Do tego stopnia! Brazylia dla Ciebie to realne przeżycie; jest żywa. A Argentyna dla mnie? Nigdy tam nie byłem, to po prostu marzenie, fantazje niezakotwiczone nigdzie indziej poza książkami, które przeczytałem. To przeciwieństwo przeżycia, przeciwieństwo czegoś żywego, to nie-życie, które w najdalej idącej konsekwencji jest negacją życia – i dlatego roboczy tytuł mojej ostatniej powieści, w końcu nazwanej Moją walką, długo brzmiał Argentyna.

Jutro zaczynają się mistrzostwa świata. Cieszę się. Pamiętam wszystkie mundiale, począwszy od 1978 roku – co robiłem, jak wtedy żyłem, kim byłem i w jakim świecie się toczyły. Zawsze jednak oglądałem je w telewizji, nigdy w rzeczywistości, i wolałbym, żeby tak zostało – więc taki jest też punkt wyjścia dla tej książki, prawda? Życie przeciw śmierci, tak przeciw nie, Brazylia przeciw Argentynie.

Wszystkiego dobrego,Karl Ove

PS Jeszcze nie obstawiłem rozgrywek w tych zakładach, w których udział zaproponował nam Eirik, dziś wieczór upływa termin, więc moje typy dostaniesz, kiedy dzieci pójdą spać.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Przypisy

[1]Stuv Malmö, kom! (wyd. 1984) – tak drogą radiową wzywano sztauerów do rozładunku frachtowca w porcie. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

[2] Sydsvenskan – potoczna nazwa dziennika „Sydsvenska Dagbladet” w Malmö (wyd. od 1848).

[3] José Donoso (1924 – 1996), pisarz chilijski, autor m.in. Plugawego ptaka nocy (1970, wyd. pol. 1975).

[4] Nicanor Parra (1914 – 2018), chilijski matematyk, fizyk i poeta, twórca tzw. antypoezji.

[5]Crooner (ang.) – wykonawca ballad o łagodnym, miękkim głosie.

[6]Slåball (norw.) – gra zespołowa podobna do palanta, popularna w norweskich szkołach, określana jako skrzyżowanie bejsbolu z krykietem.

[7] AKP (m-l), Arbeidernes Kommunistparti (marxist-leninistene) – Komunistyczna Partia Robotników (marksiści-leniniści), działająca w Norwegii w latach 1973 – 2007, obecnie inkorporowana w partię Rødt.

[8] Dag Solstad (ur. 1941), norweski pisarz, w swoich powieściach komentuje wydarzenia społeczne i polityczne we współczesnej Norwegii z pozycji lewicowych; laureat nagrody literackiej Rady Nordyckiej (1989), autor m.in. powieści Arild Asnes, 1970 (1971).

[9] Kjartan Fløgstad (ur. 1944), pisarz norweski, tworzący w języku nynorsk, kronikarz norweskiej kultury przemysłowej i postindustrialnej, eseista, tłumacz poezji latynoamerykańskiej, autor reportaży literackich, uznawany za czołowego reprezentanta norweskiego realizmu magicznego.

[10] César Aira (ur. 1949), argentyński pisarz i eseista, tłumacz, wykładowca literatury, krytyk.