Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy rodzina, która zamieniła wygodne życie na lądzie i przeprowadziła się na jacht, może być szczęśliwa?
Edyta Kos-Jakubczak i Adam Jakubczak mieli za sobą kilkuletnie doświadczenia z pracy w korporacjach na lądzie. Przenieśli się na morze, kiedy córka Kalinka miała dwa lata. Dorastała na pokładzie. Teraz uczy się online, za pośrednictwem Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą. Napisała własną książkę „Kalinka na fali”, ma też audycję w Polskim Radiu dla Dzieci pod nazwą „Kapitanka Kalinka na morzu”.
Jej rodzice w rzadkich przerwach, kiedy nie pływają dla przyjemności, zajmują się czarterem jachtów i prowadzeniem rejsów komercyjnych. Są korespondentami niezliczonej liczby mediów tradycyjnych i elektronicznych.
„Władcy wiatrów” to suma doświadczeń z nieprzerwanej rodzinnej żeglugi oraz morski dziennik czasu pandemii. Przygoda, odwaga i – dystans do tego, co zostawili na lądzie.
Dołącz do załogi jachtu Sistrum.
Nie uciekamy na morze przed życiem,
tylko pływamy żeby życie nam nie uciekło….
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 229
Okładka, projekt graficzny Fahrenheit 451
Zdjęcia na okładce
Edyta Kos-Jakubczak, Adam Jakubczak
oraz pixabay
Redakcja i korekta Anna Witek (UKKLW)
Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz
ISBN 9788366814134
Copyright © by Edyta Kos-Jakubczak, Adam Jakubczak Copyright © for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydawca Zona Zero, Sp. z o.o. ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa Tel. 22 836 54 44, 877 37 35 Faks 22 877 37 34
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
KonwersjaEpubeum
Książka, którą właśnie oddajemy do rąk czytelników, powstała w oparciu o nasze doświadczenie: po przepłynięciu wielu tysięcy mil morskich i przeżyciu na morzu tysięcy godzin.
Sztormy, trudne warunki na morzu sprawiają, że każda minuta ciągnie się w nieskończoność
Poznaliśmy się z żoną wiele lat temu. Wspólnie pisaliśmy nawet maturę – już wtedy byliśmy blisko siebie. Potem każde z nas skupiło się na rozwijaniu własnej kariery. Jednak po paru latach pracy w korporacji zdaliśmy sobie sprawę, że życie przecieka nam przez palce. Gonitwa za nowym kontraktem, stanowiskiem czy nową ideą doprowadziła do tego, że nie pamiętamy szczegółów z kilku lat naszego życia. I był to jeden z najważniejszych powodów, dla którego stwierdziliśmy, że nie chcemy, by w ten sposób upłynęło nam całe życie.
Dzisiaj namawiamy czytelników: warto szukać miejsc, gdzie dni są długie. A utwierdziło nas w tym życie na jachcie. Sztormy, trudne warunki na morzu i lądzie sprawiają, że każda minuta ciągnie się w nieskończoność. Z kolei piękne dni dają nam poczucie, że czas się zatrzymał.
Nasz czas na morzu odmierzają… pory roku i pogoda! Lato spędzamy w Chorwacji. Jesień – najczęściej na Morzu Śródziemnym w podróży do Afryki. A zimę – na Czarnym Lądzie, bo i moja żona, i córka najbardziej lubią słońce i wysoką temperaturę. Wiosną wracamy przez ocean do Chorwacji. Naszym miernikiem czasu absolutnie nie są dni tygodnia czy zegarek.
Zdarza się, że z powodu sztormu nie śpimy przez kilka dni, nawet gdy jesteśmy wtedy w porcie (później, oczywiście, przez kilka dni odsypiamy). A czasami długotrwałe złe warunki, jak np. flauta, sprawiają, że dopływamy do celu o wiele później, niż zakładaliśmy. Nie wspominając już o szkwałach, które potrafią całkowicie odmienić kierunek rejsu.
Celem moim, żony i naszej 14-letniej córeczki Kalinki jest pełne oraz szczęśliwe przeżywanie każdego dnia i każdej chwili – po to, by nie przeciekały nam już przez palce. Wcale nie jest nim osiągnięcie kolejnego portu, zgromadzenie określonej ilości zasobów, pieniędzy czy przedmiotów.
Od kilku lat przyświeca nam motto autorstwa mojej żony, kapitan Edyty Kos-Jakubczak: „Nie uciekamy na morzu przed życiem, tylko pływamy po morzu właśnie po to, by życie nam nie uciekło”. Bo kruchość życia i nieuchronny upływ czasu dały o sobie znać na wiele lat przed tym, jak dobitnie przypomniała o nich pandemia. Dziś – za pomocą tej książki – chcemy ułatwić naszym czytelnikom podróż przez życie.
Władcy wiatrów to nie tylko opowieść o kilku przygodach, które wspólnie przeżyliśmy na morzu. To także plan drogi, którą można przebyć trochę szybciej niż my. Bo przecież ludzie – a szczególnie mądrzy ludzie – korzystają nie tylko z własnych doświadczeń, lecz przede wszystkim z doświadczeń innych, by uczyć się na cudzych błędach i nie liczyć wyłącznie na łut szczęścia.
Nie my pierwsi twierdzimy, że optymistami na morzu usiane są dna mórz i oceanów. W trakcie kilkunastu lat żeglowania poznaliśmy wiele wyjątkowych, doświadczonych osób, które są dla nas mentorami – zgadzamy się z nimi bez dwóch zdań. Nie ma starych i odważnych kapitanów. Bo nie dożywają tak późnych lat. Wcześniej czy później ich odwaga i brawura testowane są podczas sytuacji, która nie kończy się optymistycznie. Na morzu są tylko starzy i rozważni kapitanowie.
Z każdym zdobytym doświadczeniem i każdą pokonaną milą, szczególnie w warunkach sztormowych, my także jesteśmy coraz rozważniejsi. Dziś z pobłażliwością patrzymy na osoby, które szafują swoim szczęściem, licząc jedynie na pozytywny rozwój sytuacji. Oczywiście trzymamy za wszystkich kciuki, by wypadki na morzach i w podróży zdarzały się rzadko. Ale liczymy także na to, że każdy podróżnik i turysta będzie coraz bardziej rozważny.
W naszej książce podpowiadamy, jak przeżyć podróż – nawet rodzinnie i z małymi dziećmi – bez niepotrzebnego narażania się na niebezpieczeństwa; jak przenieść się na morze na wiele tygodni lub miesięcy i nie powielać błędów popełnionych przez innych żeglarzy; oraz jak najszybciej osiągnąć stan, w którym będziemy mogli bezpiecznie czerpać z życia wyłącznie pozytywne doznania.
Lektura tej książki przekona Państwa, że lata spędzone na morzu obfitują w piękne wspomnienia – jak żadne inne. Niesamowite emocje, malownicze krajobrazy, bliski kontakt z dziką przyrodą i przede wszystkim wspaniali ludzie to nasza codzienność.
Przygody, które tu opisaliśmy, kończą się na tym roku. Ale z każdym kolejnym dniem przeżywamy następne. Co ciekawe, te łatwe i przyjemne tak nam już spowszedniały, że prawie ich nie rejestrujemy. Dzisiaj zapamiętujemy przede wszystkim sytuacje trudne i poważne. Działamy zadaniowo i reagujemy na gorąco – dopiero po wszystkim uśmiechamy się i uzmysławiamy sobie, że wspaniale wybrnęliśmy z kolejnego wyzwania. Dla większości czytelników nasze dzisiejsze przygody byłyby na granicy dopuszczalnego niebezpieczeństwa – jednak dla nas wcale takie nie są. Po prostu są inne, bo znaleźliśmy już bezpieczne, powtarzalne rozwiązanie.
Zatem jeszcze raz w imieniu całej naszej rodziny zapraszam Państwa do poznania drogi, którą przebyliśmy – jak można ją zacząć i przeżyć. A gdy się z nią zapoznacie, każdy będzie potrafił zorganizować swoją własną drogę oraz przebyć ją tak, by Wasze dni były już zawsze długie, ciepłe i pełne miłości.
Życzymy przyjemnej lektury.
Rodzaj opowiadania: Wyzwanie
Lokalizacja: Maroko, Gibraltar, Hiszpania
i Chorwacja – pierwsza fala pandemii
Gdy piszę te słowa, nadal panuje pandemia. Jest już trzecia fala zachorowań i nie ma na świecie osób, które nie wiedziałyby, że wirus COVID-19 zmienił cały świat. Dzisiaj jest ponad 100 milionów zachorowań i ponad 2,3 miliona zgonów na świecie. Niestety nawet my, mimo że żyjemy na granicy lądu i morza praktycznie w samoizolacji, przeżywamy, jak wszyscy, wszechobecny wpływ tej strasznej choroby.
Marina Alcaidesa w andaluzyjskim mieście La Línea (Hiszpania). Pierwsza fala pandemii unieruchomiła nas tutaj na kilka miesięcy
Kiedyś ludziom wydawało się, że są panami tej planety. A tak nie jest. I teraz już wszyscy to rozumieją. Nas, żeglarzy, morze uczy pokory na co dzień. Jak niewielu, my wiemy doskonale, że panem tego świata nie jest człowiek, tylko natura, a mimo to pandemia dotknęła nas tak jak wszystkich. Niestety, gdy już wydaje nam się, że zaczynamy panować nad Ziemią, to ona czasem bardzo dramatycznie przypomina nam, kto jest tu tak naprawdę władcą, a kto tylko uczestnikiem wydarzeń. Będąc na morzu, możemy uciec z lądu nawet na całe tygodnie, ale tak naprawdę nikt tego nie zrobił, bo nikt z nas nie chce uciekać.
Rozdział „Pandemia” to podsumowanie naszej wędrówki i wyjątkowego czasu, kiedy mogliśmy wykorzystać całe doświadczenie i wiedzę zdobywaną przez kilkanaście lat rodzinnego życia na morzu. To był też pierwszy moment, kiedy tak obszernie mogliśmy dzielić się z lądem tą szczególną wiedzą, która uczyniła z nas osoby samodzielnie i bezpiecznie żyjące na morzu. Morzu, które jest przecież jednym z najniebezpieczniejszych żywiołów tej planety.
Właściwie ten rozdział powinien być ostatni w książce. Pozostałe jednak opisują niektóre z setek przygód, które doprowadziły nas właśnie do tego momentu. Ta kolejność nie jest przypadkowa. Ten rozdział mówi o tym, jak ważne jest, żebyśmy na co dzień nie trwonili czasu. Żebyśmy cieszyli się życiem tu i teraz, bo przyszłości nie jesteśmy w stanie przewidzieć, a może się okazać, że wcale nie mamy tyle czasu, ile pragniemy. Niestety tu i teraz musimy też się uczyć samodzielności i samowystarczalności. I nie robimy tego dlatego, że lubimy. Robimy to dlatego, że jest niezbędne, bo jak znów zostaniemy sami, to jesteśmy wtedy dla siebie jedynym rozwiązaniem.
Dalmacja (Chorwacja). Tutaj, jesienią 2019 roku, dowiedzieliśmy się o pierwszych przypadkach COVID-19 w Chinach
W tym rozdziale poprowadzę czytelników poprzez nasze doświadczenia i otoczenie ludzi, którzy pomagają sobie, wykorzystując swoje dotychczasowe doświadczenie i wiedzę. Dla nas to było zaskoczenie, że nagle zakres pomocy, którą na co dzień żeglarze dzielą się na morzu, mogliśmy przenieść również na ląd. Teraz mogliśmy uczyć samowystarczalności ludzi, którzy nigdy nie musieli się znać na tylu rzeczach. Nie musieli, bo po co… Przecież w gniazdkach jest prąd, w kranie jest woda, w kaloryferze jest ciepło. W sklepie jest jedzenie, a paliwo jest na stacjach benzynowych. Prawnik, lekarz, informacja, wszystko jest w zasięgu ręki, bo przecież otacza nas cywilizacja. A co, kiedy choćby jeden z tych czynników nagle zostanie nam zabrany? Bezpieczeństwo, dostęp do lekarza, dostęp do znajomych, rodziny czy jedzenia? Wtedy tylko sami sobie możemy pomóc.
My na morzu mamy tak na co dzień. Codziennie musimy być przygotowani na długie dni i tygodnie, kiedy będziemy sami. Kiedy nikt nie przyjedzie nam czegoś naprawić albo w czymś pomóc.
Czy myślimy o tym codziennie, że musimy się rozwijać? Nie, ale i tak rozwijamy się, ucząc się samodzielności. Rozwijamy się codziennie właśnie dlatego, żeby zrozumieć naturę i się do niej przystosować. Jak się z nią walczy, to się przegrywa. A trzeba naprawdę dużo czytać, żeby uczyć się na doświadczeniach i błędach innych, lub dużo próbować, by w ostateczności uczyć się chociaż na błędach swoich. I nie ma co być optymistą, że w sytuacji kiedy będzie to konieczne, ktoś lub coś nam pomoże. Na morzu mówi się, że optymistami zasłane jest dno mórz i oceanów. Bo tak właśnie jest, że trzeba być przygotowanym zawsze i na wszystko, a to, co zastaniemy, pewnie i tak nas zaskoczy.
Zatem zapraszam czytelników do tej dramatycznej części historii świata z punktu widzenia ludzi na morzu. A dzieje się ona do dnia dzisiejszego. Choć dla nas zaczęła się dawno, zimą 2019 roku.
Pierwsze wiadomości
Pierwsze przesłanki o epidemii w Wuhan dotarły do nas jesienią 2019 roku. Byliśmy wtedy jeszcze w Chorwacji. Cieszyliśmy się dość przyjaznym Morzem Adriatyckim u wybrzeży Chorwacji z setkami wysp, dziesiątkami portów, gdzie wszędzie nas znają, gdzie my wszystkich znamy. Tam, wpływając do portów, które odwiedzamy systematycznie, na kei spotykamy ludzi, których znamy po imieniu. Znamy ich przyzwyczajenia, oni znają nasze. Czujemy się trochę, jakbyśmy spacerowali po własnym osiedlu, tylko że zamiast samochodem albo rowerem poruszamy się jachtem. Chorwacja to setki portów, ale jest też niewiele osób, które wpływają tam regularnie, od lat. Dlatego też w tej przestrzeni wybrzeża i wysp Morza Adriatyckiego na wysokości Chorwacji czujemy się jak w domu. Nie jesteśmy już tam traktowani jako prości turyści. Traktują nas jak nowych sąsiadów, którym można już powiedzieć trochę więcej i pokazać trochę więcej prawdziwych rzeczy, a nie tylko sławny teatr dla turystów. My przecież i tak już tu jesteśmy – nie trzeba przed nami udawać, można być takim, jakim się jest naprawdę. I to bardzo nas cieszy. Latami pracowaliśmy na to, żeby te miejsca, które odwiedzamy i lubimy, były dla nas prawdziwe.
Na pewno niejeden z czytelników doświadczył wrażenia, że wracając w to samo miejsce za jakiś czas, widzimy je inaczej. Trochę i to miejsce się zmienia, ale trochę zmieniamy się też my. Widzimy coś innego, zauważamy szczegóły. Nie biegamy za najbardziej istotnymi punktami z przewodników turystycznych, tylko szukamy tych drobnych rzeczy, które nas cieszą, bo są nam bliskie. Zauważamy już, jak unikatowy potrafi być uśmiech rozpoznającego nas sprzedawcy, albo nawet jego złość, żeby tylko były prawdziwe.
Chorwacja. Gdy w Chinach wirus już atakował, my – na morzu – nie traktowaliśmy go jako poważne zagrożenie
Czasem dowiedzenie się, że sprzedawca również jest smutny, że mijany przez nas człowiek jest szczery, jest dużo prawdziwsze niż tylko usłyszenie, że wszystko w porządku i jest ładna pogoda. W Chorwacji czujemy się jak w domu, bo znany już te miejsca takimi, jakie są dla miejscowych. I chyba dlatego właśnie, że byliśmy w domu, to czuliśmy się bardzo bezpiecznie. Byliśmy przekonani, że w domu nic nie może nam się stać.
Pierwsze informacje o epidemii w Wuhan były dla nas ciekawe, ale nie były ważne, przecież to inny kontynent. Przecież tak rzadko docierały do nas informacje chociażby z Afryki, Ameryki Południowej czy Azji. Pewnie niejedna wojna i kataklizm umknęły naszej uwadze. A tym razem ktoś zatrzymał się akurat na epidemii w Wuhan. Uważałem, że pewnie w taki sam nieznany sposób skończy się, jak się zaczęła.
Późną jesienią wypłynęliśmy drogą z morza Adriatyckiego na Ocean Atlantycki, by jak co roku święta spędzić u wybrzeży Gibraltaru. Opuszczaliśmy nasz dom w Chorwacji, by udać się do drugiego, znajdującego się już na krańcu Europy, koło Gibraltaru.
Droga była trudna, bo my przepływamy ją późną jesienią i zimą. Płyniemy zawsze wtedy, gdy spokojne Morze Śródziemne staje się niebezpieczne. Płyniemy, kiedy przeważają wiatry północno-zachodnie, a my zmierzamy właśnie w tym kierunku i najczęściej musimy płynąć pod wiatr. A to bardzo wydłuża czas podróży i czyni ją dużo trudniejszą. To już zupełnie inne morze, niż wszyscy pamiętają z lata czy chociażby wiosny.
Droga do Gibraltaru i bramy Heraklesa, otwierającej Morze Śródziemne na otwarty ocean, zabrała nam dziewięć tygodni. W tym czasie na pokładzie naszego jachtu gościliśmy dziesiątki żeglarzy i podróżników. I żaden z nas nie odczuwał jeszcze w naszej rzeczywistości zapowiedzi światowej pandemii. Wpływaliśmy do portów wszystkich krajów, mając wyłącznie rezerwację, i to nie zawsze. Płynąc między krajami UE, nie musimy przechodzić odprawy celnej i policyjnej. I w każdej chwili możemy sami podjąć decyzję o popłynięciu do Afryki, bo generalnie na morzu nie czuło się granic tak jak na lądzie. I to właśnie niespotykane na świecie ułatwienie dla sterników jachtów europejskich później też się na wielu zemściło. Już zaledwie za kilka miesięcy mieli sobie poradzić tylko ci, co pamiętali jeszcze, że opuszczając każdy port, marinę i każdy kraj, trzeba odprawiać się u celników, posiadać pozwolenia na żeglugę, pewność rezerwacji i wymagań w porcie docelowym. Choć tak od zawsze wyglądały i wyglądają formalności żeglarstwa na przykład w Afryce, Ameryce Południowej, to niestety coraz mniej żeglarzy już o tym pamięta.
Cieśnina Gibraltarska, ostatnie spokojne rejsy. Na zdjęciu z polskim proboszczem z parafii w Algeciras
Dopłynęliśmy do Gibraltaru w dwa miesiące i nie było po drodze większych trudności. Oczywiście było trudno, ale tylko tak, jak to bywa na morzu zimą. Na niejednym etapie śmiałem się, że jakkolwiekbym nie dokonywał zwrotu, pod jak bardzo dużym kątem bym nie zmieniał kursu, to zawsze wiatr wieje mi w twarz…
Takie warunki przez kilka miesięcy są co najmniej wkurzające, ale czasem na morzu tak po prostu bywa. Choć to też prawda, że godzin, kiedy płynąłem z wiatrem, albo miałem sprzyjające warunki, nawet nie zauważyłem, choć na pewno się zdarzały. Jestem też zwykłym człowiekiem, jak każdy pamiętam bardziej trudności niż beztroskę i odpoczynek. Ale zimowy wielotygodniowy wiatr w twarz na pewno nie jest miły i sympatyczny. Ale ma też jeden plus, długo się go pamięta.
kpt. Adam Jakubczak+48 509 724 [email protected]
kpt. Edyta Kos-Jakubczak+48 509 728 416+48 790 389 [email protected]@gmail.com