Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
38 osób interesuje się tą książką
Wszystko przez jeden przypadkowy pocałunek...
Noemi Caruso to Włoszka prowadząca skromną kwiaciarnię, której przyszłość wisi na włosku. Pewnego dnia dostaje propozycję udekorowania sali w najdroższym hotelu w mieście. Gdy dziewczyna kończy pracę, ma miejsce awaria prądu i na korytarzach zapada ciemność, a pewien mężczyzna o powalającym zapachu bierze ją za swoją narzeczoną i namiętnie całuje. Speszona kobieta ucieka, zanim światło ponownie zostanie włączone…
Równo rok później Noemi wraca do tego samego hotelu, gdzie natrafia na aroganckiego Ethana Reeda, syna właściciela. Facet jest nieznośny i apodyktyczny, więc nie może być księciuniem, o którym dziewczyna skrycie marzy od roku. Ich pierwsze spotkanie kończy się katastrofą, a każde kolejne niezłą awanturą. Istnieje jednak między nimi pożądanie tak silne, że Noemi zaczyna się zastanawiać, czy mężczyzna, który pocałował ją rok temu, może mieć coś wspólnego z Ethanem.
Kobieta pozwala wplątać się w intrygę i zobowiązuje się do kłamstwa. Jest gotowa na wszystko, aby chronić kwiaciarnię przed bankructwem i w ten sposób uniknąć zaaranżowanego przez matkę małżeństwa z synem sąsiadów. Zaczyna się nieczysta gra, w którą zostają uwikłane niewinne osoby, a jej finał będzie dla nich tragiczny.
Czy można zbudować miłość na kłamstwie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 248
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Monika Czugała, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Ilustracje wewnątrz książki: Pixabay
Ilustracja na drugiej stronie: Imagen de Ralph en Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-524-3
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Część pierwsza
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Część druga
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Epilog
Część pierwsza
Prolog
‒ Rusz się, kobieto, bo zaraz będziesz spóźniona ‒ mruknęłam do siebie, wsadzając kolejne bukiety do bagażnika samochodu.
Słońce dziś grzało wyjątkowo mocno, nie miało litości dla nikogo. Pracowałam jak mrówka w swojej malutkiej kwiaciarni przy kolejnym zamówieniu, które powinno realizować co najmniej kilka osób. Mój biznes nie szedł zbyt dobrze i musiałam ciąć koszta, dlatego nie mogłam pozwolić sobie na zatrudnienie pracowników, o ile nie chciałam oddawać im całej swojej pensji.
Wróciłam się po następną skrzynkę, po drodze zerkając nerwowo na zegarek.
Jeszcze chwila i nie zdążę…
Pochyliłam się, aby ją podnieść, i zakręciło mi się w głowie. Kucnęłam, biorąc głęboki oddech.
‒ Po prostu świetnie ‒ burknęłam zła na samą siebie.
Ostrożnie dźwignęłam się na nogi. Na szczęście była to ostatnia skrzynka. Zatrzasnęłam bagażnik swojego starego auta i wskoczyłam na kierownicę.
‒ Błagam, odpal ‒ powtarzałam, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Samochód zacharczał i niemal straciłam nadzieję, aż w końcu warkot silnika sprawił, że odetchnęłam z ulgą.
Udało się!
Wcisnęłam gaz i ruszyłam z piskiem opon, zupełnie niechcący wymuszając przy tym pierwszeństwo na kimś, kto jechał za mną. Pomachałam mu ręką na przeprosiny i włączyłam się do ruchu.
Mój mały staruszek jeszcze dawał radę na zakorkowanych przez turystów uliczkach. Każdy mechanik płakał, kiedy wjeżdżałam nim na warsztat. Dla mnie jednak miał ogromną wartość sentymentalną i nawet nie myślałam, żeby zamienić go na młodszy model.
Wciskałam się między inne auta, zyskując tym kolejne sekundy. Musiałam dostarczyć te bukiety na ślub, inaczej klientka będzie wściekła i nie dostanę swojej zapłaty.
Na rondzie rozdzwonił się telefon. Zerknęłam na wyświetlacz i zobaczyłam, że to mama. Zaklęłam pod nosem. Był duży ruch, chwila nieuwagi i mogło się to skończyć tragicznie. To nie był dobry moment. Po omacku wcisnęłam guzik.
‒ Tak, mamo? ‒ zawołałam, kręcąc kierownicą.
‒ Co słychać, kochanie? Jeszcze dziś nie dzwoniłaś. ‒ Usłyszałam jej zmartwiony głos.
Stłumiłam ciężkie westchnienie. To była bardzo nadopiekuńcza kobieta. Przeniosłam się do centrum miasta, bo rodzice postawili mi ultimatum, że jeśli nie znajdę pracy, to poślubię swojego rudego przyjaciela z dzieciństwa. Postawiłam więc wszystko na jedną kartę i uciekłam, po czym otworzyłam niewielką kwiaciarnię w centrum. Od tamtej pory dzwoni trzy razy dziennie.
Mama nie mogła się dowiedzieć, że ledwo wystarcza mi do pierwszego, inaczej przyprowadziłaby tu Kevina i siłą zaciągnęłaby nas przed ołtarz.
‒ Jestem w pracy, później do ciebie zadzwonię. Całuski! ‒ Rozłączyłam się, zanim zdążyła zareagować.
Zaparkowałam z piskiem opon pod wejściem do hotelu. Ostatni raz zerknęłam w lusterko. Moje spięte wysoko ciemne włosy wysunęły się częściowo ze spinki i opadały na twarz. Brązowe oczy miałam zmrużone od słońca.
Zacisnęłam usta wąską kreskę i zatrzasnęłam lusterko wściekłym ruchem.
Pospiesznie wyskoczyłam z samochodu i dopadłam do bagażnika. Zaczęłam wyciągać skrzynki z bukietami, a następnie przenosić je do hotelu. Byłoby łatwiej, gdybym miała parę rąk do pomocy, ale nie było mnie na to stać.
Potknęłam się o krawężnik i o mało co nie runęłam jak długa tuż przed wejściem.
‒ Niech to szlag! ‒ zaklęłam.
Zawsze to samo. Mama powtarzała, że byłam chodzącym nieszczęściem.
W środku obsługa pokazała mi, gdzie odbędzie się przyjęcie, i czym prędzej wzięłam się do roboty. Kochałam kwiaty, przez cały czas kiedy zajmowałam się ich ustawianiem, przemawiałam do nich czułym tonem. Wierzyłam, że dzięki temu będą lepiej rosły.
Po godzinach ciężkiej pracy stanęłam u wejścia sali i obrzuciłam pomieszczenie krytycznym spojrzeniem. Nieźle to wyglądało. Musiałam przyznać, że jak dotąd była to moja najbardziej udana kompozycja. Róże pięknie współgrały z białymi kaliami, do tego sporo zieleni i luksusowe wnętrze hotelu od razu zyskało ciepła.
Zanim spotkam się z klientką, postanowiłam skoczyć do łazienki, aby choć odrobinę poprawić swój wygląd. Stając przed lustrem, natychmiast pożałowałam swojej decyzji. Pół nocy zajęło mi przygotowanie bukietów, co odbijało się na mojej twarzy. Podkrążonym oczom nie pomógł nawet tusz do rzęs, a podkład z trudem maskował ziemistą cerę. Poprawiłam ogrodniczki oraz krótką białą bluzeczkę pod nimi i postanowiłam wracać.
Opuszczałam właśnie damską, kiedy na korytarzu wyłączyło się światło. Zamarłam, wstrzymując oddech. Od dziecka bałam się ciemności. Namacałam najbliższą ścianę, próbując zwalczyć narastającą panikę. Dłonie zaczęły mi się pocić, serce waliło w piersi. Coraz trudniej było mi się skupić na oddychaniu.
Męskie dłonie chwyciły mnie za ramiona i obróciły. Nie zdążyłam nawet pisnąć, kiedy ktoś mnie pocałował.
Strach nagle zniknął.
Cały świat się zatrzymał. Ach, co to był za pocałunek. Nogi się pode mną ugięły, położyłam dłonie na napiętych bicepsach, by nie upaść. Miękkie usta całowały cudownie, natarczywy język napierał, aby wślizgnąć się do środka. Bezwiednie rozchyliłam wargi.
Zakręciło mi się w głowie. Nieznany, seksowny zapach otumanił moje zmysły. To były męskie perfumy. Nigdy nie przeżyłam tak namiętnego pocałunku. Mężczyzna skubnął zębami moją dolną wargę. Zaczął sunąć dłońmi po plecach i znieruchomiał…
Dotarło do niego, że nie byłam osobą, którą zamierzał pocałować. Odsunął się ode mnie, ale wciąż panowała ciemność i nie zdążyłam przyjrzeć się jego twarzy. Odskoczyłam od niego jak poparzona. Wciąż czułam otumanienie, trudno mi było zebrać myśli.
Niewiele myśląc, odwróciłam się na pięcie i puściłam się biegiem przed siebie. Miałam jedynie nadzieję, że nic nie stało na mojej drodze.
Jasność rozświetliła korytarz. Skręciłam za róg i nie oglądając się, pognałam w kierunku wyjścia z hotelu. Kręcąc się niecierpliwie w kółko, czekałam, aż przyprowadzą mój samochód, po czym od razu wskoczyłam do środka i odjechałam.
Walnęłam głową w zagłówek.
‒ Brawo, debilko! Mogłaś przynajmniej zobaczyć twarz tego faceta! ‒ wyrzucałam sobie przez całą drogę.
Musiał być piekielnie przystojny, skoro tak całował…
Wstyd jednak kazał mi uciec.
Ewidentnie zostałam z kimś pomylona i za wszelką cenę chciałam uniknąć widoku miny tego faceta, kiedy sobie o tym uświadomił.
Boże, co to był za pocałunek…
Z rozkojarzenia o mało nie przejechałam kobiety na pasach.
Musiałam jak najszybciej dojechać do mieszkania, inaczej spowodowałabym jakiś wypadek.
I ten zapach. Męski, ostry, podniecający. Jego dłonie, te usta…
Ktoś zatrąbił, przestraszona podskoczyłam na siedzeniu.
Weź się w garść, kobieto.
Telefon zasygnalizował przelew od klientki. Zaparkowałam pod kwiaciarnią i walnęłam głową o kierownicę. Uciekłam stamtąd, jakbym była czemukolwiek winna. Przecież to nie ja go pocałowałam, nie powinnam była tak zareagować.
Na samo wspomnienie poczułam, jak płoną mi policzki. Nie chciałam przyznać przed sobą, że tak naprawdę chodziło o coś zupełnie innego. Wstydziłam się reakcji swojego ciała. Dlatego uciekłam…
Przez resztę dnia nie potrafiłam się na niczym skupić. W głowie wciąż miałam wizję nieznanego mężczyzny, próbowałam wyobrazić sobie to, jak wyglądał. Co rusz dotykałam dłonią ust, wciąż czując na nich ten pocałunek…
Rozdział 1
Rok później
W tym okresie miasteczko było pełne turystów. Skończyłam właśnie szykować kwiaty na ślub w tym samym hotelu, w którym rok wcześniej pewien mężczyzna pomylił mnie ze swoją ukochaną. Przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni nie potrafiłam o tym zapomnieć.
‒ Myślisz o nim? ‒ spytała moja przyjaciółka, poruszając sugestywnie brwiami.
‒ Nie ‒ skłamałam natychmiast, odwracając się do niej plecami.
Gianna parsknęła śmiechem.
‒ Zawsze kiedy myślisz o tym tajemniczym facecie, masz taką samą minę.
Zerknęłam na nią spod byka, na co posłała mi całusa w powietrzu.
Była ode mnie sporo niższa i chudsza, za to nadrabiała charakterem. Za nic nie potrafiła ugryźć się w język.
‒ Jaką minę? ‒ spytałam wbrew sobie.
Gianna wyszczerzyła radośnie zęby.
‒ Jakbyś znowu tam była ‒ zaczęła, przedrzeźniając mój rozmarzony ton.
Chwyciłam leżącą obok mnie na sofie poduszkę i walnęłam ją w głowę.
‒ Ej! ‒ zaprotestowała.
Podkurczyłam nogi pod siebie i rozejrzałam się po malutkim mieszkaniu. Przez rok moja sytuacja finansowa uległa zmianie zaledwie w minimalnym stopniu. Wciąż brakowało mi pieniędzy, zamówień było coraz mniej, a terminy rachunków zbliżały się nieubłaganie. Prawda była taka, że znajdowałam się na skraju bankructwa i nikt o tym nie wiedział.
Mama dostałaby szału, a ojciec najprawdopodobniej zawału. Nawet Gianna o niczym nie wiedziała.
‒ Żałuję, że nie zobaczyłam jego twarzy ‒ powiedziałam, spoglądając na kobietę siedzącą obok mnie.
‒ Wiem ‒ odparła. ‒ Pewnie go więcej nie zobaczysz. To turysta, który już tu nie wróci.
Spuściłam wzrok. Na pewno miała rację, ale ja nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli. Wciąż miałam nadzieję, że zdarzy się cud i los znów postawi nas sobie na drodze.
‒ Marne pocieszenie z ciebie ‒ zażartowałam.
Gianna wzruszyła ramionami.
‒ Przynajmniej szczere.
Rozejrzałam się ponownie po swoim mieszkanku. Wzięłam na nie kredyt i kochałam każdy metr kwadratowy, który w nim był. Umeblowałam je według własnego gustu, wszystkie kąty wypełniały kwiaty. Żółta sofa, puchowy dywan i kolorowe dodatki na tle ciemnozielonej ściany odzwierciedlały mnie i moje szaleństwo.
Niespodziewany dzwonek telefonu przerwał ciszę, która zapadła. Zerwałam się z sofy i podbiegłam do szafki, na której leżał.
‒ Tak, słucham? ‒ spytałam szybko.
‒ Noemi Caruso? ‒ Usłyszałam łagodny kobiecy głos.
‒ Tak ‒ potwierdziłam, z zaciekawieniem marszcząc czoło. ‒ Kto mówi?
‒ Harper Davis, dzwonię z Grand Hotel. Szykuje nam się wesele i panna młoda wyraziła chęć współpracy z pani kwiaciarnią. Czy byłaby pani zainteresowana?
Zatkało mnie.
Na kilka dobrych sekund odjęło mi mowę. Gianna podeszła do mnie, jej twarz wyrażała zmartwienie. Pokręciłam głową, by wiedziała, że nic się nie stało.
‒ Halo, czy jest tam pani?
Odchrząknęłam.
‒ Oczywiście! ‒ zawołałam podniesionym tonem, na co sama się skrzywiłam. ‒ Jestem, przepraszam. Jak najbardziej mogę przyjąć to zamówienie. Chciałabym spotkać się z panną młodą i ustalić szczegóły.
‒ Jutro o szóstej?
Cholera, szybko.
‒ Pewnie ‒ potwierdziłam bez namysłu.
‒ W takim razie do zobaczenia.
‒ Do widzenia.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami.
‒ Będę dekorować Grand Hotel na ślub! ‒ wykrzyknęłam, podskakując jak mała dziewczynka.
Gianna pisnęła radośnie.
‒ To wspaniała wiadomość!
Pieniądze z zamówienia pokryją wszystkie rachunki, a nawet zostanie mi na jakiś czas. I wrócę do hotelu, może znów go spotkam…
‒ Zostaw swojego księcia z bajki w spokoju.
Gianna przerwała moje przemyślenia. Spojrzałam na farbowaną blondynkę, w jej brązowych oczach dostrzegłam psotne iskierki.
‒ Nie ‒ zaprzeczyłam, nawet nie chcąc wiedzieć, co takiego chodziło jej po głowie.
Blondynka wydęła wargi.
‒ Jedną lampkę tylko ‒ wyjęczała.
Pokręciłam głową.
U niej nie istniało coś takiego jak jedna lampka. Prosecco, aperol i balowała na mieście do białego rana. Chciałam przygotować się do spotkania, aby wyglądać profesjonalnie. Od tego wiele zależało.
‒ Nie ma mowy ‒ ucięłam dyskusję zdecydowanym tonem.
‒ W takim razie pójdę świętować sama. ‒ Podeszła do sofy i chwyciła swoją torebkę. ‒ A ty będziesz siedzieć w domu i marzyć o swoim księciuniu.
Księciunio, podoba mi się.
‒ Zostaw mnie i mojego księciuna w spokoju. ‒ Zaśmiałam się. ‒ Lepiej trzymaj kciuki, żeby wszystko się udało.
‒ Jutro zadzwonię.
Posłała mi całusa w powietrzu, po czym podeszła do prostokątnego lustra na ścianie i rozpuściła swoje długie do pasa włosy. Czarne spodenki opinały jej zgrabny tyłek, krótka różowa bluzeczka odsłaniała umięśniony brzuch. Była gotowa do pójścia na imprezę. Pomachała mi ręką na pożegnanie, po czym wyszła.
Puściłam się biegiem do szafy ustawionej w sypialni. Zaczęłam przesuwać wieszaki, odrzucając niemal wszystko, co stanęło na mojej drodze. Została mi ostatnia sukienka w szafie. Czarna, obcisła i do kolan była moim najbardziej eleganckim strojem. Grand Hotel był największym i zarazem najdroższym hotelem w Portovenere. Właścicielem był niejaki Leonardo Reed, Kanadyjczyk, który pojawiał się w nim raz na jakiś czas. Nie miałam pojęcia, kto zarządzał biznesem podczas jego nieobecności.
Trudno, wyciągnęłam sukienkę z szafy i czarne szpilki bez palców. Podeszłam do toaletki i zostawiłam na niej rzeczy. Byłam dumna ze swojego malutkiego mieszkania. Sypialnia, salon, kuchnia, łazienka oraz balkon.
Planowałam położyć się dziś wcześniej spać, aby jutro lepiej myśleć. Zjadłam kolację, wzięłam prysznic i resztę wieczoru przeleżałam w łóżku, oglądając telewizję.
Następnego dnia obudziłam się podekscytowana i zestresowana jednocześnie. Po śniadaniu przebrałam się i zeszłam do kwiaciarni. Miałam ogromne szczęście, kupując mieszkanie nad lokalem, dawało mi to niewiarygodną swobodę. Mogłam wchodzić do niego, kiedy tylko chciałam, oraz brać pracę do domu. Kosztowało majątek, bo było w pierwszej linii od portu, ale codzienne widoki były tego warte.
Spędziłam w kwiaciarni cały dzień i zamknęłam ją dopiero o piątej. Pognałam na górę, gdzie szybko się przebrałam i uczesałam. Nie miałam czasu na żadne upięcie, dlatego zostawiłam włosy rozpuszczone. Nie znałam się za bardzo na makijażu, dlatego zawsze stawiałam na delikatność. Wolałam lekko podkreślić swoją urodę, niż przesadzić i stać się pośmiewiskiem.
Na szczęście z kwiaciarni do hotelu było blisko. Tym razem nie przewoziłam żadnych kwiatów i mogłam iść pieszo, zamiast przeciskać się samochodem między turystami. Dało mi to czas na podziwianie portu i wspaniałych widoków z nim związanych. Wieczorami często lubiłam siadać na brzegu i patrzeć na wodę. Miałam wrażenie, że to mnie uspokaja.
Wejście do hotelu znajdowało się u stóp wzniesienia, na którym stała dalsza część budynku. Kamienna zabudowa i łuki idealnie wpasowywały się we włoskie klimaty. W środku skierowałam swoje kroki wprost do recepcji. Podałam uśmiechniętej kobiecie dane osoby, która wczoraj do mnie dzwoniła. Kazano mi zaczekać chwilę, Harper Davis była już w drodze.
Odeszłam zatem kilka kroków od lady i wygładziłam sukienkę.
‒ Noemi Caruso? ‒ Łagodny głos za moimi plecami utwierdził mnie w przekonaniu, że nadeszła Harper.
Odwróciłam się w jej stronę i na widok kobiety stojącej przede mną odjęło mi mowę. Wysoka, szczupła, z zaokrąglonymi biodrami i wydatnym biustem. Na jej twarzy nie pozostało już nic, co byłoby naturalne. Pełne usta, sztuczne rzęsy, malutki zadarty nosek i wydatne kości policzkowe były idealnym dziełem chirurga plastycznego. Nie dostrzegłam u niej nawet najmniejszej zmarszczki.
Ściągnęłam łopatki i uniosłam wysoko podbródek, posyłając jej lekki uśmiech na przełamanie lodów. Kobieta wyciągnęła w moją stronę swoją idealnie wypielęgnowaną dłoń z pomalowanymi na czerwono paznokciami. Ujęłam ją z wahaniem, jakbym ściskając ją, mogła zniszczyć ten cud natury, którym była. Nagle poczułam się gorzej w swojej najlepszej sukience kupionej w sklepie na rogu.
‒ Jestem Harper Davis, zarządzam hotelem. Usiądziemy? ‒ zaproponowała.
‒ Oczywiście.
Poprowadziła mnie do jednego ze stolików pod oknem. Przy każdym kroku łagodnie kręciła biodrami, a czarny obcisły kombinezon jedynie podkreślał jej krągłości.
Usiadła pierwsza, ja zaraz za nią. Obserwowałam, jak kładzie na stole czarną teczkę, wyciąga z niej białą kartkę i chwyta za długopis.
‒ Możemy zaczynać? ‒ upewniła się.
‒ Tak ‒ potwierdziłam. ‒ Czy pani klientka ma jakieś sugestie odnośnie do kwiatów lub kolorów?
Harper skinęła lekko głową.
‒ Zależało jej na tym, żeby dekoracje przygotowała włoska kwiaciarnia. Miejscowi polecili jej panią.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
‒ Coś więcej?
‒ To będzie wielkie wydarzenie. Wesele mojej koleżanki z Kanady, należy do śmietanki towarzyskiej. Ma być wytwornie i elegancko, lecz bez przesady. Tutaj skromność będzie miała duże znaczenie.
‒ Rozumiem ‒ mruknęłam w zamyśleniu, w głowie tworząc już kompozycje.
‒ Oczywiście zaprowadzę panią na salę, żeby mogła pani zobaczyć.
‒ Już kiedyś ją dekorowałam, nie ma takiej potrzeby ‒ podziękowałam uprzejmie. ‒ Proponowałabym styl glamuor. Złoto i srebro, oczywiście w małych ilościach. Wybrałabym róże, piwonie, hortensje i jeszcze lilie w pastelowych kolorach.
Harper zanotowała wszystko, co mówiłam.
‒ Przedstawię pani propozycję koleżance. Myślę, że będzie zadowolona. ‒ Wstała od stołu, na co poszłam w jej ślady.
‒ Będę czekać na telefon ‒ powiedziałam, wyciągając rękę na pożegnanie.
Kobieta z idealnie ułożonymi ciemnymi włosami uścisnęła mnie lekko.
‒ Widzę w pani wielki potencjał ‒ dodała.
Nie zdołałam powstrzymać się od uśmiechu.
‒ Dziękuję.
Odeszła, a ja obserwowałam ją przez chwilę.
Nie okazała się taka zła, na jaką wyglądała. Jej słowa dały mi nadzieję i motywację, której ostatnio potrzebowałam.
Skierowałam się do wyjścia.
Wychodząc szklanymi drzwiami, zauważyłam na swojej ulubionej sukience niewielką plamę, więc natychmiast spróbowałam ją zetrzeć, przez co zahaczyłam czubkiem buta o wystającą płytkę. Zapewne runęłabym jak długa tuż przed wejściem do najekskluzywniejszego hotelu w mieście, gdyby nie męskie ramiona, które chwyciły mnie w ostatniej chwili i przyciągnęły do twardego torsu.
Poczułam ten zapach. Do moich nozdrzy dostały się perfumy mężczyzny, który uchronił mnie przed upadkiem, i zamarłam sparaliżowana.
To niemożliwe.
To był ten sam zapach co rok temu. Powoli z mocno bijącym sercem uniosłam głowę i zobaczyłam najpierw szczękę pokrytą kilkudniowym zarostem, kolejno usta zaciśnięte w wąską kreskę, prosty nos i na sam koniec dotarłam do oczu. Zielone, lekko zmrużone, ciskały błyskawice w moim kierunku. Wydawał się jakieś dziesięć lat starszy ode mnie.
Mężczyzna drgnął lekko, a jego nozdrza rozszerzyły się nieznacznie. W oczach pojawił się dziwny błysk, który niemal natychmiast zastąpiła wściekłość.
Był niewiarygodnie przystojny. Czułam pod palcami materiał drogiej czarnej koszuli, a pod nią napięte mięśnie. Nie miałam pojęcia, ile czasu gapiłam się na niego z otwartymi ustami, aż w końcu on przemówił pierwszy.
‒ Patrz, jak chodzisz, kobieto ‒ powiedział po angielsku nieprzyjemnym tonem.
Cała atmosfera pękła niczym bańka mydlana. Zjeżyłam się i natychmiast odskoczyłam od niego, posyłając mu pogardliwe spojrzenie.
‒ Nikt cię nie prosił, żebyś mnie łapał ‒ warknęłam, prostując się.
Mężczyzna zacisnął zęby, obrzucając mnie spojrzeniem.
‒ Nie mogłem pozwolić, żeby kobieta wybiła sobie zęby przed moim hotelem.
‒ Twoim hotelem? ‒ prychnęłam. ‒ Znam właściciela, ty nim nie jesteś.
Na jego przystojnej twarzy pojawił się zarozumiały uśmiech.
‒ Jestem jego synem. Ojciec źle się czuje, przez jakiś czas przejmę jego obowiązki.
Wysoki, wysportowany, umięśniony i zarozumiały – od razu było widać, że nie był Włochem.
Lekceważąco machnęłam ręką. To nie mógł być mój księciunio. Aroganckie zachowanie mężczyzny w ogóle nie pasowało do tamtego namiętnego pocałunku. Takich perfum pewnie używała połowa mężczyzn mieszkających tutaj.
‒ Mogłam się od razu domyślić, że taki buc jak ty może być jedynie właścicielem ‒ wyrzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Facet mruknął coś nieprzyjemnego pod nosem.
‒ A ty kim niby jesteś? ‒ parsknął, po raz kolejny sunąc spojrzeniem po moim ciele.
‒ Z takim podejściem stracisz wszystkich klientów ‒ syknęłam wściekła jak osa. ‒ Do widzenia.
Uniosłam wysoko brodę i odeszłam dumnym krokiem, zostawiając chama bez odpowiedzi. Co za bezczelny typ! Jeszcze w życiu nie spotkałam kogoś tak zadufanego w sobie. Facet miał nierówno pod sufitem. Żył w przekonaniu, że jeśli ma atrakcyjne ciało, to wnętrze może mieć paskudne. Arogant.
Nie potrafiłam oprzeć się pokusie i zerknęłam przez ramię. On wciąż stał w drzwiach hotelu i odprowadzał mnie wzrokiem. Dostrzegł moje spojrzenie i poruszył szczęką. Zrobiłam coś, czego zupełnie się po sobie nie spodziewałam. Uniosłam dłoń i pokazałam mu środkowy palec.
Facet ewidentnie zaklął pod nosem, a ja uśmiechnęłam się zadowolona z siebie. Odwróciłam się do niego plecami, przeszłam kilka kroków i wtedy dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłam.
Pokazałam obcemu mężczyźnie środkowy palec na środku ulicy. Nigdy czegoś takiego nie zrobiłam. A to nie koniec. Ów mężczyzna był właścicielem hotelu, w którym miałam udekorować salę na wystawne wesele.
‒ Kurwa ‒ zaklęłam siarczyście.
Kilka mijających mnie osób posłało mi zdumione spojrzenie. Być może właśnie zabrałam sobie najważniejsze zlecenie w całym swoim dotychczasowym życiu.
Brawo, Noemi. Gratuluję głupoty.
Rozdział 2
Przez kilka kolejnych dni pracowałam nad projektami. Siedziałam w kwiaciarni ubrana w swoje ulubione ogrodniczki, co parę minut podnosiłam głowę znad laptopa stojącego na ladzie, gdy ktoś odważył się przekroczyć próg lokalu.
W sezonie turystycznym lokalizacja tylko napędzała sprzedaż. Przy samym porcie, z pięknymi widokami, które często stawały się natchnieniem dla par podczas ich romantycznych spacerów zakończonych kupieniem czerwonej róży lub bukietu kwiatów.
Przygotowałam kilka wizualizacji, w każdej z nich używając innej kompozycji kwiatów. Chciałam wypaść jak najlepiej, w końcu wiele od tego zależało. Czułam się przygotowana, właśnie miałam zamykać laptop, kiedy do kwiaciarni weszła Gianna.
Odrzuciła swoje długie blond włosy na plecy, odsłaniając nagie ramiona w różowym krótkim kostiumie. Uśmiechnęła się szeroko na powitanie.
‒ Skończyłaś? ‒ rzuciła, niecierpliwiąc się.
Uniosłam brwi, przecież dopiero przyszła.
‒ Masz szczęście, bo tak. ‒ Wstałam z krzesła, krzywiąc się z bólu.
Przez kilka godzin trwałam w niewygodnej pozycji i teraz moje nogi cierpiały.
‒ Jak poszła rozmowa w hotelu? Nie zadzwoniłaś, a kiedy pytałam, odpowiadałaś tak, jakbyś chciała się mnie pozbyć ‒ zakończyła z wyrzutem.
Wyszłyśmy na ulicę, zamknęłam kwiaciarnię i ruszyłyśmy na krótki spacer wzdłuż portu.
Zachodzące słońce odbijało się w tafli wody, kochałam ten widok. Zerknęłam w dal na górę malującą się na horyzoncie, przed oczami zobaczyłam przystojną twarz faceta z hotelu. Pokręciłam szybko głową, próbując jak najszybciej odpędzić ten obraz.
‒ Właśnie skończyłam przygotowywać projekty. Jutro spotykam się z panną młodą w hotelu, ona wybierze jeden z nich ‒ wyjaśniłam. ‒ Czy wiedziałaś, że Leonard Reed ma syna? ‒ wypaliłam.
Gianna spojrzała na mnie zaskoczona.
‒ Nie, niby skąd? ‒ odparła. Po chwili zmrużyła oczy. ‒ A ty niby skąd wiesz?
‒ Wpadłam na niego, kiedy opuszczałam hotel. Bardzo nieprzyjemny typ. Arogancki.
‒ Przystojny? ‒ wtrąciła.
Prychnęłam.
‒ Nawet jeśli, to jego wredny charakter zasłania śliczną buzię ‒ palnęłam.
Gianna parsknęła śmiechem.
‒ Gościu zalazł ci za skórę ‒ powiedziała, ciągle chichocząc.
‒ Nawet sobie nie wyobrażasz! Do tego stopnia, że pokazałam mu fucka na środku ulicy.
Przyjaciółka odrzuciła głowę i wybuchnęła głośnym śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i sama zaczęłam chichotać.
‒ Szkoda, że nie widziałam jego miny! ‒ wykrzyknęła, łapiąc się za brzuch.
‒ Wściekł się. ‒ Wzruszyłam ramionami. ‒ Mam nadzieję, że już go więcej nie zobaczę.
W całej tej opowieści pominęłam jednak fakt, że pachnął tak samo, jak mój księciunio.
‒ Przyjechał tu pewnie za swojego ojca, więc szybko wróci do siebie. Taki biznesmen jak on na pewno się tu zanudzi.
‒ Oby tak było. Za ile musisz wracać do pracy?
‒ Mam jeszcze pół godziny. Odprowadzę cię i zdążę skoczyć do domu, żeby się przebrać ‒ odparła.
Przez resztę spaceru nie poruszałyśmy tematu hotelu ani księciunia. Gianna pewnie myślała, że o nim zapomniałam, ale było wręcz odwrotnie. Po spotkaniu z Kanadyjczykiem myślałam o nim coraz częściej.
Pożegnałyśmy się pod moją kamienicą. Przez chwilę stałam przy wejściu na klatkę, obserwując, jak Gianna się oddala. Pracowała w restauracji jako kelnerka, w lato biedaczce dochodziły również nocki. Turyści nie znali litości.
Weszłam do mieszkania i stanęłam na balkonie. Moje zielone okiennice były zawsze otwarte, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zasłonić ten cudowny widok. Przycumowane łódki kołysały się lekko na wodzie.
Często piłam tu rano kawę przy okrągłym stoliczku, który udało mi się zdobyć na przecenie.
Gdy się wychylałam, byłam w stanie dostrzec restaurację, w której pracowała Gianna. Czasami machałam jej z balkonu, jeśli akurat złapałyśmy się wzrokiem.
Ziewnęłam, czując, jak zaczyna ogarniać mnie zmęczenie. Zjadłam kolację, wzięłam prysznic w swojej przepełnionej kolorami łazience i wskoczyłam do łóżka. Zasnęłam, nim zdążyłam dobrze przyłożyć głowę do poduszki.
Tym razem wybrałyśmy poranną godzinę, postanowiłam więc, że otworzę kwiaciarnię, jak wrócę z hotelu. Dziś po południu musiałam jechać po nową dostawę kwiatów. Myślałam też, by po drodze wstąpić do rodziców…
Po śniadaniu i kawie wypitej na balkonie po raz kolejny stanęłam przed szafą. Byłam już w hotelu w swojej ulubionej sukience i nie mogłam włożyć jej ponownie. W mojej garderobie nie było miejsca na eleganckie stroje, zawsze stawiałam na wygodę. Zerknęłam na parę ogrodniczek i zachichotałam.
Wyobraziłam sobie minę pana nadętego, który zobaczyłby, jak w taki stroju zjawiam się na spotkaniu biznesowym. Zapewne dostałby zawału.
Spomiędzy wieszaków udało mi się wygrzebać długą, sięgającą do kostek czerwoną spódnicę. Wyciągnęłam do niej krótką białą bluzkę, zrzuciłam piżamę i włożyłam wybrany przez siebie komplet. Usiadłam przy toaletce i dziś wyjątkowo poświęciłam więcej czasu na ułożenie włosów. Zrobiłam też delikatne kreski na powiekach, a na koniec spryskałam się perfumami.
Nie chciałam przyznać sama przed sobą, że to wszystko z nadzieją na ponowne spotkanie pana nadętego. Chciałam utrzeć mu nosa.
Spakowałam do torby wydrukowane wcześniej projekty i właśnie przekręcałam klucz w zamku, kiedy zadzwonił telefon. Wyciągnęłam go z torebki, na oślep wcisnęłam guzik i przyłożyłam do ucha, po czym docisnęłam ramieniem, aby nie spadł.
‒ Halo?
‒ Noemi! Kiedy nas odwiedzisz? Jeśli nie przyjedziesz, namówię ojca i my przyjedziemy do ciebie ‒ odgrażała się mama.
Przewróciłam oczami.
‒ Cześć, mamo. U mnie wszystko w porządku, dziękuję, że pytasz. Idę właśnie na spotkanie do Grand Hotelu w sprawie wesela, na które mam udekorować salę. Potem jadę po nową dostawę i w drodze powrotnej do was wpadnę.
‒ Wspaniale! ‒ zawołała mama. ‒ Upiekę ciasto.
‒ Nie trzeba ‒ zaprotestowałam, schodząc po schodach.
‒ Nie pytałam cię o zdanie ‒ ucięła dyskusję. ‒ Pędzę do kuchni! Do zobaczenia!
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo mnie rozłączyła. Nie miałam czasu teraz się tym przejmować, wrzuciłam telefon do torebki i przyspieszyłam kroku.
Tym razem udało mi się wejść do hotelu bez żadnego potknięcia. W recepcji od razu skierowano mnie do restauracji, gdzie przy stoliku pod oknem czekała już na mnie Harper z klientką. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że były niemal identyczne. Z tą różnicą, że panna młoda miała brązowe włosy, a Harper wyglądała na naturalną blondynkę. Po raz kolejny byłam pełna podziwu dla ich chirurga plastycznego.
Podchodząc do nich, przywołałam na twarz sztuczny uśmiech, a następnie usiadłam przy elegancko zastawionym stole. Przy moim boku natychmiast pojawił się kelner. Poprosiłam jedynie o szklankę zimnej wody, obawiając się, że każda inna rzecz wykraczała daleko poza moje możliwości finansowe.
Pokazałam im swoje projekty.
Mary, bo tak miała na imię panna młoda, bardzo rzadko się uśmiechała. Co chwilę sprawdzała, czy jej makijaż się nie starł, i poprawiała dłonią idealnie ułożone włosy. Musiałam bardzo się pilnować, aby nie pokazać po sobie żadnej z emocji, którą odczuwałam.
Wreszcie przeszłyśmy na salę. Spacerując po niej, opowiadałam, jak widzę zaprojektowane przez siebie dekoracje. Kiedy skończyłam, zapadła niezręczna cisza. Stałam więc przed nimi, trzymając w ręku kartki z kwiatami i starając się zachować zimną krew, choć w środku cała się trzęsłam z nerwów.
Mary spojrzała na Harper, tamta skinęła głową, a następnie zrobiła coś, co zupełnie zbiło mnie z pantałyku. Na jej twarzy zagościł uśmiech. Zamrugałam, próbując zamaskować zaskoczenie.
‒ Wybieram piwonie.
Pozwoliłam, aby lekki uśmiech wykrzywił moje wargi.
‒ Wspaniale. Zajmę się bukietem, wazonami na stołach, podwieszonymi kwiatami i ścianką do zdjęć.
‒ Harper, miałaś rację, żeby poszukać kogoś na miejscu. Dziewczyna ma talent ‒ zwróciła się do przyjaciółki Mary.
‒ To ja już pójdę. ‒ Posłałam Harper uśmiech w podziękowaniu, na co skinęła subtelnie głową.
Opuściłam salę, czując, jak wypełnia mnie energia. Byłam tak podekscytowana, że miałam ochotę rzucić papiery i zacząć tańczyć na środku korytarza. Dając upust chociaż odrobinie entuzjazmu, wykonałam radosny obrót, by następnie zderzyć się z kimś niespodziewanie. Zaskoczona upuściłam kartki, który rozsypały się u moich stóp.
‒ Przepraszam! ‒ zawołałam, od razu rzucając się na podłogę, aby jak najszybciej pozbierać dokumenty.
Mój wzrok padł na eleganckie męskie buty. Zamarłam. Modląc się w duchu żeby to nie był on. Powoli uniosłam głowę i spojrzałam wprost w zielone oczy.
Z trudem przełknęłam ślinę. Mężczyzna przez krótką chwilę wpatrywał się we mnie intensywnym spojrzeniem. Następnie mruknął coś pod nosem, pochylił się i dźwignął mnie za ramiona. Zlustrował mój strój, po czym przeniósł wzrok na rozsypane papiery. Po raz kolejny chciałam rzucić się, aby je pozbierać, ale mi na to nie pozwolił. Nie wiedziałam dlaczego, ale za wszelką cenę usiłowałam ukryć fakt, że przyjęłam zamówienie w tym hotelu.
‒ Na litość boską, kobieto. Czy możesz wreszcie włożyć coś, w czym będziesz umiała się poruszać?
Zacisnęłam zęby. Facet powinien był dostać medal za rekordowe wyprowadzanie mnie z równowagi.
Czarna koszulka polo i jasne spodnie, które miał na sobie, sprawiały, że jego widok zapierał mi dech w piersi. Kucnął, a ja obserwowałam go jak zaczarowana. Tylko że zamiast podać mi papiery, on zaczął je przeglądać.
Sapnęłam oburzona.
‒ Co za bezczelność! ‒ zawołałam, pochylając się i szarpnięciem wyrywając mu je z rąk.
Mężczyzna wstał i spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
‒ Zajmujesz się dekoracjami? ‒ zapytał, szybko łącząc kropki.
‒ Nie twój interes ‒ warknęłam. Próbowałam go wyminąć, lecz on chwycił mnie za łokieć.
Moje ciało przeszył prąd. Cofnęłam się przestraszona. Facet zamrugał, wyglądał na równie zaskoczonego jak ja. On również to poczuł.
‒ Pracujesz dla hotelu?
Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Ani myślałam mu odpowiadać!
‒ Miłego dnia ‒ burknęłam.
Zrobiłam krok w bok, ale on zastąpił mi drogę. Przewróciłam oczami, demonstrując mu swoją irytację.
‒ Mam prawo wiedzieć, jeśli pracujesz w moim hotelu ‒ powtórzył.
Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
‒ A jeśli ci nie powiem? ‒ zapytałam, dumnie prostując plecy.
Facet zacisnął dłonie w pięści.
‒ Nikt mnie tak nie doprowadza do szału jak ty ‒ mruknął pod nosem.
Zjeżyłam się.
Ja go doprowadzam do szału? On nie wie, co robi ze mną!
‒ Z wzajemnością ‒ wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Ponowiłam próbę oddalenia się od niego. Wypełniła mnie nadzieja, kiedy zrobiłam krok, potem następny, a on wciąż mnie nie zatrzymał. W końcu minęłam pana nadętego i prawie natychmiast przyspieszyłam.
Wtedy poczułam męskie ramię na swojej talii i wbrew własnej woli zostałam przyciśnięta do twardego torsu. Zesztywniałam, nogi wrosły mi w ziemię, uniemożliwiając kolejny ruch. Znowu ten zapach wypełnił mi płuca.
Spojrzałam w twarz faceta, którego z całego serca nienawidziłam. Będąc tak blisko niego, z trudem mogłam oddychać. Patrzył na mnie spod półprzymkniętych powiek. Czułam narastające napięcie między nami, nie potrafiłam wykrztusić ani słowa. Moje ciało zalała fala gorąca.
Wzrok mężczyzny spoczął na moich lekko rozchylonych wargach. Bezwiednie przesunęłam po nich językiem. Spojrzenie zielonych oczu pociemniało. Przez kilka sekund słyszałam tylko głośne bicie swojego serca. Ktoś w oddali kichnął, wyrywając mnie z tego transu.
Próbowałam się odsunąć, ale mężczyzna trzymał mnie mocno.
‒ Co robisz? ‒ warknęłam.
‒ Upewniam się, że dotrzesz cała do wyjścia ‒ odparł, ruszając.
Zmuszona zaczęłam poruszać nogami.
Szliśmy objęci, dla kogoś z daleka mogliśmy wyglądać jak para. Tylko nikt nie wiedział, jak bardzo pałamy do siebie niechęcią. Nerwowo zaciskałam palce na dokumentach, modląc się w duchu, aby wydarzyło się coś, co sprawi, że on mnie wreszcie puści. Skóra paliła mnie w miejscu, gdzie trzymał swoją dłoń.
Przeprowadził mnie przez hol, a recepcjonista posłał nam pełne zaskoczenia spojrzenie. Pan nadęty zdawał się nie zwracać na niego uwagi, ja zaś próbowałam ukryć twarz za kaskadą włosów. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach głównych.
Położyłam dłonie na torsie mężczyzny. Czułam, jak spina się pod moim dotykiem. Odepchnęłam go lekko, jednocześnie wyswabadzając się z objęć.
‒ Cóż za rycerska postawa ‒ zakpiłam, cofając się, aby zachować dystans między nami.
‒ Widzisz? Tak właśnie się chodzi ‒ odgryzł się.
Zassałam głęboko powietrze.
‒ Tobie byłoby wygodniej, gdybyś wyciągnął kij z tyłka ‒ palnęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Po przystojnej twarzy mężczyzny przemknęła złość.
‒ Tak uważasz? ‒ spytał cicho, robiąc krok w moją stronę.
Znieruchomiałam. Położył dłonie na moich ramionach i przyciągnął do siebie. Westchnęłam cicho, kiedy przystawił twarz do mojego policzka. Poczułam na skórze jego drapiący zarost. Moje ciało przeszył dreszcz.
‒ Wiedz, że nie zawsze jestem taki sztywny ‒ wymruczał mi wprost do ucha.
Z trudem przełknęłam ślinę. Udał, że całuje mnie w drugi policzek, po raz kolejny muskając swoim zarostem. Nogi zaczęły mi się trząść. Jego zapach wypełniał moje płuca, przed oczami stanęły wspomnienia sprzed roku. Nieznane usta, namiętny pocałunek i ten sam zapach…
Wyszarpnęłam się z jego objęć wściekła jak osa. Uniosłam wysoko palec, w dupie mając fakt, że znajdowaliśmy się na samym środku holu, na oczach wszystkich gości.
‒ Posłuchaj mnie, nadęty dupku ‒ zaczęłam ostro. ‒ Nie wolno ci dotykać i całować innych kobiet wbrew ich woli.
‒ Nie zauważyłem, żebyś protestowała ‒ odparł bezczelnie.
Zachłysnęłam się z oburzenia.
‒ To już jest…!
‒ Jeżeli nie przestaniesz ‒ przerwał mi w połowie zdania. ‒ Będę musiał cię pocałować, żebyś się wreszcie zamknęła ‒ ostrzegł mnie niskim głosem.
Natychmiast zamknęłam usta, wytrzeszczając na niego oczy. Chciałam coś powiedzieć, ale byłam tak wściekła, że nic sensownego nie przychodziło mi na myśl.
Obróciłam się więc na pięcie i wymaszerowałam z hotelu, nie oglądając się za siebie.
Świeże powietrze owiało moje rozgrzane policzki. Co za bezczelność! Nienawidzę tego faceta. Jeżeli jeszcze raz na niego wpadnę, przysięgam, że rozszarpię go na kawałeczki.
Zamiast do kwiaciarni skierowałam swoje kroki do restauracji, w której pracowała Gianna. Dostrzegłam wolny stolik na tarasie i usiadłam, zanim ktoś inny wpadłby na ten sam pomysł. Jeden z kelnerów dostrzegł mnie i pomachał ręką na powitanie. Odwzajemniłam gest. Po chwili na tarasie pojawiła się Gianna.
Blond włosy związała w koński ogon nad karkiem, ubrana w firmowy komplet, czyli czarną koszulkę polo i długie czarne spodnie manewrowała szybko między stolikami. Jej wzrok padł na mnie i otworzyła szeroko oczy. Podeszła do miejsca, w którym siedziałam, i zajęła wolne krzesło.
‒ Co ty tu robisz? Nie powinnaś być w kwiaciarni? ‒ spytała szybko, wycierając dłonie w czarny fartuszek.
‒ Muszę najpierw ochłonąć ‒ odparłam.
‒ Co się stało? Byłaś w hotelu?
‒ Z zamówieniem wszystko okej ‒ uspokoiłam ją.
Gianna odetchnęła z ulgą.
‒ Ale po raz kolejny wpadłam na tego typa! ‒ wykrzyczałam.
Klienci z sąsiedniego stolika zerknęli na mnie ukradkiem. Posłałam im lodowate spojrzenie mówiące, że to nie ich interes.
‒ Niemożliwe ‒ powiedziała Gianna. Na jej twarzy zagościł uśmiech.
Miałam ochotę ją porządnie walnąć, żeby wreszcie przestała się szczerzyć.
‒ Co mówił?
‒ Wkurzał mnie!
‒ Przestań krzyczeć ‒ upomniała mnie.
‒ Wybacz ‒ powiedziałam już normalnie. ‒ Pocałował mnie na pożegnanie w oba policzki, objął i w ogóle nie respektował mojej przestrzeni osobistej. A na koniec zagroził, że jeśli nie przestanę gadać, to zamknie mi usta pocałunkiem!
Gianna wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Rozdziawiła usta i przypominała teraz postać z kreskówki. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy może jej wlecieć mucha do buzi.
Przyjaciółka otrząsnęła się, poprawiając na krześle.
‒ Czy on jest przystojny? ‒ zapytała.
Zmroziłam ją spojrzeniem.
‒ A czy to jest ważne? ‒ parsknęłam zła na to, jakim torem podążają jej myśli.
‒ Patrząc na jego zachowanie, to jak najbardziej.
‒ Tak ‒ wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
‒ Cholera, Noemi, to prześpij się z nim! ‒ powiedziała głośno, ściągając na siebie uwagę klientów z sąsiednich stolików.
‒ Co?!
Rozdział 3
‒ Prześpij się z nim ‒ powtórzyła.
Zerwałam się na równe nogi.
‒ Zapomniałaś, o kim rozmawiamy? To nie jakiś pieprzony Brad Pitt czy Michele Morrone, tylko nadęty, arogancki dupek.
‒ Któremu ewidentnie wpadłaś w oko ‒ tłumaczyła dalej.
Pokręciłam głową, nie chcąc jej słuchać.
‒ Żeby iść z kimś do łóżka, trzeba mieć chociaż ułamek pozytywnych uczuć do tej osoby, nie uważasz? A ja go nienawidzę.
Para siedząca przy stoliku obok wydawała się zniesmaczona naszą konwersacją.
‒ W takim razie olej go ‒ powiedziała Gianna. ‒ Skoro cię nie kręci, nienawidzisz go, to daj sobie z nim spokój. Nie zaprzątaj tej ślicznej główki tym aroganckim bucem.
Ta rada była sensowniejsza.
‒ Masz rację. ‒ Pokiwałam głową. ‒ Tak zrobię. Muszę już iść, później pogadamy!
Gianna posłała mi całusa, a ja pospiesznie oddaliłam się w kierunku kwiaciarni. Musiałam wziąć listę kwiatów, samochód i pojechać po nową dostawę do sąsiedniego miasteczka.
Podróż dobrze mi zrobiła.
Zrelaksowałam się, śpiewając na całe gardło swoje ulubione piosenki. Wjechawszy z powrotem do Portovenere, zatrzymałam auto pod domem rodziców.
Brama znajdowała się przy samej drodze. Nie mogłam zostać długo ze względu na kwiaty, które przewoziłam. Zadzwoniłam dzwonkiem i ktoś otworzył furtkę. Weszłam na posesję. Malutkie podwórko przed piętrowym domem przywołało wspomnienia z dzieciństwa. Pokonałam trzy stopnie i otworzyłam drzwi.
W korytarzu czekała już na mnie mama. Z kuchni doleciał zapach pieczonego ciasta, poczułam, jak ślinka napływa mi do ust.
‒ Noemi, pięknie wyglądasz! ‒ zawołała mama, rozkładając ramiona.
Przytuliłam ją mocno.
‒ Dziękuję, miałam dziś spotkanie w hotelu.
‒ Taki styl ci służy ‒ pochwaliła mnie.
Przeszłam do niewielkiego salonu, gdzie tata siedział przy stoliku pod oknem i ustawiał domino. Musieli być w trakcie rozgrywania partyjki.
‒ Cześć, córeczko!
Podeszłam do niego i cmoknęłam w policzek. Zanim przeszłam do kuchni, rozejrzałam się jeszcze po salonie. Przy telewizorze stała masa moich zdjęć, na wprost nich sofa, a na ścianach wisiały obrazy portu. Tata był rybakiem, a kiedy nie mógł już wypływać, zaczął malować. Miał ogromny talent. Teraz wiek mu na to nie pozwalał, ale w większości domów w miasteczku wciąż wisiały jego obrazy.
W kuchni usiadłam przy stole jadalnianym. Mama podała mi herbatę i kawałek ciasta na talerzyku, po czym sama usiadła naprzeciwko.
‒ Jak ci idzie w kwiaciarni? ‒ spytała.
‒ Dobrze ‒ skłamałam jak zawsze. ‒ Dużo pracy, teraz doszło jeszcze zamówienie w hotelu, ale jestem zadowolona.
Upiłam łyk gorącego napoju. Mama uśmiechała się lekko, jej brązowe oczy tryskały radością. Ciemne, krótkie włosy miała zaczesane na bok. Miała na sobie domowy fartuch, dzięki któremu nie brudziła ubrania podczas prac w kuchni.
‒ Masz narzeczonego? ‒ spytała mimochodem.
Zatrzymałam łyżeczkę z kawałkiem ciasta w połowie drogi do ust.
Nie potrafiłam ukryć grymasu. Nie wytrzymała nawet pięciu minut bez poruszenia tego tematu.
‒ Nie ‒ odparłam, wzdychając ciężko.
‒ Kevin też nie ‒ dodała, bawiąc się obrusem na stole.
Położyłam dłonie na blacie, patrząc na nią ostro.
‒ Mamo ‒ zaczęłam. ‒ Daliście mi wybór. Jeśli znajdę dobrą pracę, to zapomnimy o małżeństwie.
Mama wyglądała na skruszoną. Szybko jednak porzuciła ten fałszywy wyraz twarzy.
‒ Kevin jest coraz starszy i na pewno zaraz znajdzie sobie narzeczoną, a to taka dobra partia. Jego rodzice mają ziemię w Anglii, prowadzą firmę transportową. Córeczko, nie musiałabyś w ogóle pracować! ‒ Nie wytrzymała.
Przewróciłam oczami.
‒ Nie wyjdę za Kevina, mamo ‒ ucięłam ostrym tonem, po czym wstałam od stołu. ‒ Jeśli musisz wiedzieć, to jestem zakochana. Poznałam kogoś, na razie to dopiero początek, ale myślę, że to to – skłamałam jej prosto w oczy.
No, może nie do końca było to kłamstwo. Wypowiadając te słowa, myślałam o swoim księciu z bajki, którego wciąż miałam nadzieję spotkać.
Mama rozpromieniła się jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki.
‒ Kto to jest? Jak się nazywa? Tutejszy? Czym się zajmuje? ‒ zasypała mnie gradem pytań.
Zerknęłam na zegarek, udając, że czas mnie goni.
‒ Przykro mi, mamo, muszę już jechać ‒ rzuciłam.
‒ Chcę go poznać! ‒ zawołała za mną, kiedy opuszczałam kuchnię.
Machnęłam tacie ręką na pożegnanie. Nie ryzykowałam zatrzymania się nawet na sekundę.
‒ Mówiłam, że to dopiero początek. Jest jeszcze za wcześnie, żeby przedstawiać swoje rodziny.
‒ Powiedz chociaż, jak się nazywa!
‒ Następnym razem! ‒ odkrzyknęłam, będąc już na podwórku.
Pomachałam jej, opuszczając posesję.
Przed bramą spotkałam Kevina, który wysiadał ze swojego samochodu.
‒ Noemi! ‒ powiedział, uśmiechając się na mój widok.
Odpowiedziałam mu tym samym. Podeszłam do auta i zatrzymałam się przy drzwiach wejściowych. Lubiłam go, darzyłam dziecięcą sympatią i sentymentem, w końcu tyle lat spędziliśmy, bawiąc się razem. Między nami jednak nigdy nic nie było.
Wysoki, blady z rudymi włosami i zaokrągloną sylwetką zupełnie nie był w moim typie. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że moglibyśmy być parą. Traktowałam go jak brata.
‒ Co słychać? ‒ zagadnął.
‒ Wszystko dobrze, a u ciebie? Jak rodzice?
‒ Też dobrze. Twoja mama mnie zaczepia czasami…
Skrzywiłam się.
‒ Wybacz ‒ powiedziałam, uśmiechając się przepraszająco.
‒ Spotkamy się któregoś dnia na kawę? ‒ zapytał.
‒ Pewnie! Wpadnij do kwiaciarni.
‒ Okej. ‒ Uśmiechnął się radośnie.
Pomachałam mu, po czym wsiadłam do auta. Odjechałam, zanim mama zdążyłaby zauważyć, że zamieniliśmy ze sobą kilka słów i zaczęłaby planować ślub.
Zapadał zmierzch. Przyspieszyłam, nie lubiłam prowadzić po zmroku. Dotarłam do centrum akurat, gdy rozbłysła pierwsza latarnia. Zaparkowałam jak najbliżej kamienicy i zaczęłam nosić kwiaty. Z jedną skrzynką pomógł mi nieznajomy mężczyzna, w wolnej chwili też wyskoczył jeden z kelnerów z restauracji Gianny. Po zostawieniu ostatniej skrzynki w kwiaciarni otarłam pot z czoła wierzchem dłoni.
W mieszkaniu wzięłam prysznic i włożyłam zwiewną koszulkę nocną. Przygotowałam kolację, po czym zaniosłam ją na balkon. Po skończonym posiłku stanęłam przy balustradzie, wpatrując się w wodę.
Kochałam ten odprężający widok. Przesunęłam wzrokiem po twarzach ludzi przechadzających się po porcie i nagle natrafiłam na tę jedyną, której nigdy więcej nie chciałam widzieć.
Pan nadęty szedł spokojnym krokiem, dłonie trzymał w kieszeniach swoich jasnych spodni. Po raz pierwszy mogłam przyjrzeć mu się w spokoju. Dłuższe włosy, które zawijały mu się na kołnierzyku czarnej koszulki targał wiatr. Sunąc wzrokiem po jego szerokich barkach, a następnie umięśnionych bicepsach, mimowolnie zacisnęłam dłonie na balustradzie.
Wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Mężczyzna odwrócił głowę i jego spojrzenie padło wprost na balkon, na którym stałam. Jakby wyczuł na sobie mój wzrok. Otworzyłam usta w przerażeniu i natychmiast odwróciłam się do niego plecami. Wpadłam do mieszkania, gdzie zaciągnęłam zasłony, zasłaniając widok.
Serce biło mi jak szalone. To niemożliwe! Dlaczego się odwrócił?
Ciekawość zwyciężyła i uchyliłam lekko firankę. Widziałam, jak stał z rękami w kieszeniach, wpatrując się w moje okno zmrużonymi oczami. Cofnęłam się gwałtownie.
Zobaczył mnie?
Nierealne. Widział postać, ale nie sądziłam, żeby zdążył mnie rozpoznać.
Zaczynałam przez niego wariować. Tak dłużej być nie mogło. Udałam się do łóżka, lecz tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Moje ciało było spięte, a w głowie co rusz pojawiały się głupie myśli.
Byłam wściekła na tego typa, że na tyle zalazł mi za skórę, iż przez niego nie potrafiłam zasnąć.
Od rana siedziałam w kwiaciarni. Ustawiłam nowe kwiaty, zrobiłam listę rzeczy potrzebnych do wykonania dekoracji na wesele w przyszłym tygodniu oraz kosztorys. Znajdowałam się w trudnej sytuacji, potrzebowałam zaliczki.
Poprawiłam się na krześle, dziś włożyłam swoje ulubione ogrodniczki w wersji z krótkimi spodenkami, a pod nie biały top. Włosy związałam niedbale na czubku głowy, aby czuć się choćby odrobinę chłodniej.
Wzięłam do ręki telefon z zamiarem zadzwonienia do Harper i umówienia się na spotkanie. Nienawidziłam prosić o pieniądze, ale w tej sytuacji nie istniała inna możliwość. Żeby zrealizować zamówienie, potrzebowałam zaliczki.
Szukałam właśnie jej numeru na liście ostatnich połączeń, kiedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach oznajmujący przybycie klienta. Przywołałam grzecznościowy uśmiech i podniosłam głowę.
Moje spojrzenie padło na twarz pana nadętego, a uśmiech zamarł mi na ustach.
Nie wiedziałam, które z nas było bardziej zaskoczone. Facet zatrzymał się w drzwiach, wbijając we mnie swoje intensywne zielone spojrzenie, ja zaś gapiłam się na niego z rozdziawionymi ustami.
‒ Co ty tu robisz? ‒ warknęłam, otrząsając się z szoku.
Facet rozejrzał się wokół siebie, cofnął o krok i ponownie przeczytał szyld na wejściu.
Zmarszczył czoło, po czym pokręcił głową z niedowierzaniem, śmiejąc się pod nosem.
Pierwszy raz widziałam, jak się uśmiecha. Delikatne zmarszczki pojawiły się wokół jego oczu, twarz zyskała zupełnie inny wyraz. Wpatrywałam się w niego jak urzeczona.
‒ Powiedziałem Harper, żeby podała mi adres kwiaciarni zajmującej się dekoracjami na ślub Mary. Nie spodziewałem się, że trafię na ciebie ‒ wyjaśnił, wchodząc do środka.
‒ Nie pozwoliłam ci wejść.
‒ Jesteśmy partnerami biznesowymi, mam prawo tu przebywać ‒ odparł, przechadzając się po sklepie.
Sztyletowałam go spojrzeniem, choć on nie zdawał sobie z tego sprawy. W końcu dotarł do lady, za którą stałam. Spięłam się, dzielił nas jedynie kontuar, pomieszczenie było niewielkie i miałam wrażenie, że on wypełnia je całe.
Przesunął wzrokiem po mojej sylwetce, a na widok ogrodniczek coś błysnęło w jego oczach.
‒ To twój strój formalny? ‒ spytał.
Położyłam dłonie na biodrach.
‒ Mogę tu przebywać nago, nic ci do tego ‒ syknęłam.
Dopiero jak to powiedziałam, dotarło do mnie, jak zabrzmiały te słowa.
Spojrzenie mężczyzny pociemniało.
‒ To byłoby interesujące ‒ wymruczał.
Zassałam głośno powietrze. Oparł dłonie na ladzie i pochylił się w moją stronę. Zapomniałam, jak się oddycha. Miałam wrażenie, że powietrze wokół nas parzy.
Drzwi do kwiaciarni stanęły otworem, rozdzwonił się dzwonek wiszący nad nimi. Pan nadęty ani drgnął, zasłaniał mi cały widok. Wspięłam się na palce i zerknęłam ponad jego ramieniem. Widząc moją mamę stojącą w progu, wytrzeszczyłam oczy.
‒ Tu jesteś! ‒ zawołała, machając do mnie ręką. ‒ Dzień dobry ‒ rzuciła do pana nadętego.
Mężczyzna wyprostował się i odsunął lekko na bok. Zamiast wyjść, stanął w kącie i widocznym zainteresowaniem przyglądał się kobiecie.
‒ Mamo, co ty tu robisz? ‒ spytałam nerwowo.
Facet uniósł kącik ust w krzywym uśmiechu.
Zacisnęłam zęby. Nerwowo zerkałam w jego stronę.
‒ Po twojej wczorajszej wiadomości nie mogłam wytrzymać. Kim jest ten mężczyzna, córeczko? Kiedy nas sobie przedstawisz?
Moja mama była pozbawiona wstydu. Subtelna jak czołg!
Pan nadęty się uśmiechnął. Jeszcze pomyśli, że chodzi o niego! Niech ona się wreszcie zamknie!
‒ Mówiłam ci, że teraz go nie ma.
‒ Chcę poznać twojego chłopaka ‒ naciskała.
Facet uniósł brwi.
‒ Zdradź chociaż jego imię, zawód.
‒ Jestem teraz z klientem, mamo.
W ogóle nie zareagowała.
Wyglądała, jakby się zawiesiła, wpatrując we mnie pełnym nadziei spojrzeniem.
Wiedziała, że ona nie ustąpi. Musiałam natychmiast coś wymyślić. Zerknęłam w panice na mężczyznę stojącego z boku. Przeanalizował moją twarz i szybko zrozumiał, że mój chłopak nie istniał.
Zrobił krok w przód i wyciągnął przed siebie rękę. W białej koszuli z podwiniętymi rękawami i jasnych spodniach wyglądał jak półbóg biznesu. Mama zwróciła ku niemu twarz, po raz pierwszy skupiając spojrzenie na mężczyźnie stojącym obok niej. Zupełnie bez krępacji zlustrowała go wzrokiem, a na koniec oględzin uśmiechnęła się szeroko.
Litości.
‒ Dzień dobry, Ethan Reed. Jestem chłopakiem pani córki ‒ powiedział.