Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowiadanie z cyklu #ebooknawalentynki
Julia nie sądziła, że w trakcie krótkich ferii zimowych w jej życiu nastąpi rewolucja. Los sprawił, że
musiała zastąpić swoją chorą mamę w jej pracy. Przy obowiązkach, o których nic nie wiedziała. W
miejscu, do którego wstęp mieli nieliczni. Wśród ludzi, którzy stanowili zagadkę.
Już pierwsze chwile w nowej pracy okazują się znamienne. Julia podsłuchuje rozmowę Aleksa ze
swoim pracownikiem i wchodzi w posiadanie informacji, które mogą zagrozić interesom szefa oraz
jej życiu. Aby mieć pewność, że kobieta nie piśnie ani słowa, Aleks decyduje się zatrzymać ją przy
sobie na cztery dni.
Czy dziewięćdziesiąt sześć godzin, które Julia musi spędzić w towarzystwie Aleksa, to wystarczający
czas, by całkowicie zmienić czyjeś życie?
Julia odkrywa, że Aleks to bardzo intrygujący mężczyzna. Na czym polega jego magnetyzm? Skąd
bierze się szacunek, którym darzą go pracownicy? Czy plotki o mrocznych i niebezpiecznych
interesach są prawdą? Ta wiedza i podjęte decyzje mogą doprowadzić do upadku ich obojga.
Czy w świecie Bestii, do którego wkracza niewinna kobieta, istnieją jakiekolwiek reguły?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 65
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Artura
Aby Gibal zawsze wywoływał uśmiech na twojej twarzy.
Wołomin, Polska
Dyskretne pukanie do drzwi oderwało moją uwagę od ekranu komputera. Potarłem zmęczone oczy i przeniosłem wzrok w tamtym kierunku.
– Wejść – powiedziałem.
Wysoki, postawny mężczyzna pojawił się w progu.
– Szefie… – Zerknął na mnie pytająco.
– Co jest?
– Mamy coś. – Już na pierwszy rzut oka widziałem, że Klucha był czymś bardzo podniecony.
– Mów – nakazałem. Rozpostarłem się wygodnie w fotelu i przyjrzałem uważnie swojemu rozmówcy. Wielkolud jednym susem pokonał odległość dzielącą go od biurka, za którym zasiadałem.
– Chłopaki dostały cynk o ogromnym transporcie, który będzie miał miejsce za kilka dni.
– Co to za transport? – Facet w tym momencie zaskarbił sobie całą moją uwagę.
– Elektronika. – Klucha wyszczerzył swoje żółte zęby.
– To pewne info?
– Jak w banku, Gibal. – Wielkolud uderzył się w pierś. Pokiwałem głową.
– Powiedz Kojotowi, Pako i Łysemu, żeby to wzięli.
– Jasne, szefie.
– Tylko nie spierdolcie tego jak ostatnio – pouczyłem go.
– Na nas może szefu liczyć. – Klucha opuścił mój gabinet z uśmiechem na swoim paskudnym pysku.
Wstałem z fotela, dając swoim kościom czas, aby się rozprostowały. Podszedłem do okna i wyjrzałem przez nie na ogród. Posiadłość była ogromna. Nie tyle sam dom, co ziemia, która do niego przylegała. Moja ziemia. Bycie gangsterem miało swoje plusy. Minusy także, ale sam wybrałem taką drogę.
Kiedy byłem małym chłopcem i dorastałem w Wołominie, kilka razy widziałem członków mafii. Mieli zawsze drogie fury i garnitury szyte na miarę. Każda laska wodziła za nimi wzrokiem. Żaden im nie podskoczył. Niby nikt nie wiedział, a jednak wszyscy mieli świadomość tego, kim byli.
Wtedy, jako mały gówniarz, poprzysiągłem sobie, że zostanę jednym z nich. Dzisiaj, trzydzieści lat później, osiągnąłem swój cel. Nie tylko dołączyłem do szeregów ludzi z Wołomina, ale także, stopniowo zdobywając zaufanie członków, piąłem się coraz wyżej. Aż dotarłem do miejsca, w którym znajduję się teraz. Na samym pierdolonym szczycie.
Moja obecna pozycja wymagała wyjątkowego skupienia. Musiałem mieć na oku każdego pracownika, każdą sytuację na mieście oraz kontrolować wiele innych spraw. Oczywiście osoby zatrudnione do pomocy przy posiadłości również zostały przeze mnie gruntownie sprawdzone. Nie mogłem ryzykować. Moje układy z policją i politykami nie raz przyprawiały mnie o ból głowy.
Moje stanowisko nie było zagrożone, a sytuacja całej organizacji bardzo dobra, ale właśnie nadarzyła się okazja, by umocnić naszą pozycję wśród konkurencji. Transport, o którym dowiedzieli się moi ludzie, miał nam w tym pomóc. Wiadomo, trzymaliśmy wszystkich leszczy w garści, ale Pruszków ciągle deptał nam po piętach. A to niesamowicie mnie wkurwiało.
Wyszedłem z gabinetu, zbierając po drodze kurtkę z wieszaka, i skierowałem swoje kroki do ogrodu. Potrzebowałem świeżego powietrza. Szedłem ścieżką, żwir chrzęścił pod moimi butami, a ja pogrążyłem się w myślach.
Minąłem kobietę po pięćdziesiątce, która była dobrym duchem tego miejsca. Pracowała tu od dawna, właściwie była tu jeszcze przede mną. Kiedy zająłem miejsce mojego poprzednika, nie pozwoliłem jej odejść. Dbała o czystość, zarządzała resztą personelu, no i piekła najlepszy na świecie sernik. A to jedyna słabość, której nie potrafiłem zwalczyć.
– Dzień dobry, pani Bożenko. – Uśmiechnąłem się do niej. Twarz kobiety rozjaśniła się na mój widok.
– Aleks, chłopcze! – zaczęła – Coś cię trapi? – dodała zmartwiona.
Zatrzymałem się i popatrzyłem na jej lekko siwe włosy spięte spinką z tyłu głowy, przepełnione ciepłem, błękitne oczy i sylwetkę odzianą w kurtę narzuconą na granatowy fartuch. Była dla mnie niemal jak matka, której nie pamiętałem. Ta prawdziwa zmarła, gdy byłem mały. Zostałem z ojcem alkoholikiem, przez którego w domu się nie przelewało. Przypuszczam, że właśnie stąd mój pociąg do pieniędzy.
– Nie, skądże – skłamałem.
Gosposia zmrużyła oczy, od razu wyczuwając, że mijam się z prawdą. Byłem pod wrażeniem tego, jak dobrze mnie znała. Może nawet zbyt dobrze.
– Upiekę ci ciasto na później. – Mrugnęła do mnie, a ja poczułem, że uśmiecham się mimowolnie. To była jedyna kobieta, na której mi zależało.
– Dziękuję.
Odszedłem, zmierzając w stronę mniejszego budynku, położonego na tyłach posesji. Głowę zaprzątniętą czarnymi myślami mogłem oczyścić tylko w jeden sposób: porządnym treningiem.
Wszedłem do środka i od razu skierowałam się na schody prowadzące do piwnicy. Pomieszczenie może nie było wielkie, ale wystarczyło w nim miejsca, aby pośrodku ustawić ring, a w rogach trochę sprzętu do ćwiczeń. Dwóch moich ludzi właśnie naparzało się na drewnianych deskach.
– Chłopcy! – zawołałem, idąc w ich stronę. Szybko zrzuciłem kurtkę, zdjąłem koszulkę i podszedłem do lin. Mężczyźni przerwali wymianę ciosów i skupili na mnie swoją uwagę. – Kto chce się zabawić?
Pracownicy wymienili spojrzenia. Czyżbym stanowił dla nich takie wyzwanie?
– Ja – zgłosił się Szprycha, wypychając dumnie pierś do przodu. Zajebiście.
Wskoczyłem na ring i stanąłem na wprost przeciwnika. Wyszczerzyłem do chłopaka zęby.
– Nie powstrzymuj się – rzuciłem.
– Dobra, szefie.
Zaczęliśmy krążyć wokół siebie, obserwując się niczym wygłodniałe bestie gotowe do ataku. Czekałem aż Szprycha wykona pierwszy ruch. Chwilę potem wyprowadził cios, ale zrobiłem unik i uderzyłem go pięścią w żebra. Stęknął.
Nikt nam nie sędziował, nie wiem zatem, ile czasu spędziliśmy tańcząc na deskach. Jednak to ja zdecydowałem, że już wystarczy. Poklepałem młodego po plecach z uznaniem. Takiego rywala dziś potrzebowałem. Wyszedłem z budynku poobijany i szczęśliwszy.
W drodze do domu po raz kolejny spotkałem panią Bożenkę. Gosposia dostrzegła moją rozciętą wargę i posmutniała.
– Znowu te głupoty? – spytała, wskazując ruchem głowy budynek, w którym znajdował się ring. Był zakazany dla personelu i poza moimi ludźmi nikt nie mógł tam wchodzić, a mimo tego pani Bożenka doskonale wiedziała, co się tam znajduje. I nie pochwalała tego.
– To mi pomaga.
– Synku, bicie ludzi nie pomaga się zrelaksować.
Uśmiechnąłem się do niej lekko.
– Widocznie pomaga złym ludziom.
– Ty nie jesteś zły, chłopcze. – Miała poważny wyraz twarzy. Ścisnąłem ją za ramię i ruszyłem w swoją stronę. Nie odpowiedziałem, bo nie chciałem wyprowadzać jej z błędu. Wierzyła w to, co chciała, i to mi się podobało. Szanowałem ją za to.
Zrelaksowany mogłem wreszcie się skupić na planach przechwycenia ciężarówki. Trzeba było to dobrze rozegrać, aby uniknąć wpadki. Musiałem poznać dokładną trasę, ilość towaru, miejsce, do którego miał trafić – dosłownie wszystko.
Droga pociągiem z Warszawy do domu wyjątkowo mi się dłużyła. Przerwa zimowa na studiach tym razem wydawała mi się stratą czasu. Chciałam jak najszybciej skończyć naukę i miałam właśnie zaczynać starania o pracę w stolicy, kiedy zadzwoniła do mnie mama z informacją, że mocno się rozchorowała. Co miałam zrobić? Wpakowałam dupę w pociąg i pojechałam sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak źle, jak mówiła.
Wysiadłam na dobrze mi znanej stacji i ruszyłam w kierunku domu. Mijałam ludzi; niektórych znałam z widzenia, innych wcale. Całe szczęście, że rodzice pobudowali się niedaleko stacji, bo dziś wyjątkowo nie miałam ochoty na spacer.
Na podwórku dostrzegłam Hapsa, wiernego członka rodziny. Staruszek zamerdał wesoło ogonem na mój widok. Gdy otworzyłam furtkę i weszłam na posesję, od razu na mnie skoczył.
– Cześć psiaku, ja też cię cieszę, że cię widzę. – Pogłaskałam psa, w zamian za co zostałam polizana po ręce. Z trudem ominęłam zwierzaka, który radośnie kręcił mi się między nogami. Weszłam do domu, a on razem ze mną.
– Jestem! – zawołałam, zdjęłam kurtkę i zostawiłam ją na wolnym wieszaku.
– Jesteśmy na górze! – Usłyszałam głos taty. Ściągnęłam więc buty, wsunęłam stopy w wygodne kapcie i po kilku sekundach wspięłam się schodami na piętro.
Rodzice siedzieli na narożnej kanapie w salonie, wpatrzeni w telewizor. Od razu zauważyłam, że mama była przykryta kocem.
– Cześć!
Tata zlustrował mnie od góry do dołu. Zawsze tak robił, gdy wracałam do domu. Wynikało to z ojcowskiej troski, chciał się upewnić, że byłam cała i zdrowa. Moja uwaga skupiła się na mamie.
– Jak się czujesz? – spytałam, podchodząc do nich.
– Całkowicie mnie rozłożyło. – Mówiła przez nos, miała załzawione oczy i ściskała w dłoni paczkę chusteczek.
– Zadzwoniliśmy do lekarza. Mama dostała leki, ale potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie.