Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wojownik” to wspomnienia Karola Bieleckiego – jednego z najwybitniejszych i najbardziej rozpoznawalnych zawodników w historii polskiej piłki ręcznej. To inspirująca i motywująca opowieść o człowieku, który przez ponad dwadzieścia lat uprawiał sport na najwyższym światowym poziomie i mimo przeciwności losu nigdy nie dawał za wygraną. Kiedy w 2010 roku w trakcie meczu z Chorwacją stracił oko, wszystkim wydawało się, że to koniec jego pięknej kariery. Na przekór wszystkim i wszystkiemu wrócił jednak do gry i jeszcze przez kilka lat był podporą reprezentacji Polski oraz swojego klubu. Ma w dorobku medale Mistrzostw Świata oraz tytuł króla strzelców IO w Rio de Janeiro.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Jacek Ring
Redakcja techniczna: Anna Sawicka-Banaszkiewicz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Głowińska (Lingventa), Katarzyna Szajowska
© for the text by Karol Bielecki
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2018
Zdjęcie na okładce © Andrzej Wiktor
Zdjęcia na wkładkach: © Marek Biczyk, ss. 49-64, 129-144, 209-214; © Tomasz Markowski, ss. 216-224; © Kai Pfaffenbach/Reuters/Forum, s. 215; © Łukasz Szeląg/REPORTER, s. 271; © Adrian Kumor/REPORTER, s. 267; © Polska Press/ EAST NEWS, s. 261; © Imago Sport and News /EAST NEWS, s. 260; © Karolina Misztal/REPORTER, s. 257; © Andrzej Iwanczuk/REPORTER, s. 258; © Michal Klag/REPORTER, s. 259; © VIPHOTO/East News, s. 270; Archiwum autora, ss. 262-266, 272
ISBN 978-83-287-0618-7
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2018
FRAGMENT
Byłem zmęczony sezonem, ale 11 czerwca 2010 roku wyszedłem na parkiet. Kielce, mecz towarzyski z Chorwacją. Bramka, świetne podanie… Wszystko mi wychodziło. To jeden z takich meczów, kiedy czujesz, że jesteś w formie, czy – jak to się dzisiaj mówi – czujesz flow. Bramka wydaje ci się większa, a rywale mniejsi i wolniejsi. Mój dzień, mój mecz w hali, którą przecież świetnie znałem, czyli w Kielcach. Na trybunach bliscy i przyjaciele, a na boisku ja występuję w jednej z ról głównych. Tak było do dziesiątej minuty. Wtedy, w tamtej chwili, wszystko się zmieniło.
Josip Valčić trafił mnie kciukiem w oko. Leżałem na parkiecie i od razu wiedziałem, że jest źle. Bardzo źle. Widziałem też minę stojącego nade mną lekarza. I przede wszystkim czułem, że z mojego oka wypływa nie tylko krew, ale coś jeszcze. Straciłem lewe oko. Wielu nie dawało mi szansy na powrót. Sam jej sobie nie dawałem, pogodziłem się z tym, że czas na nowy rozdział w życiu. Szukałem pozytywów, przekonywałem się, że wreszcie odpocznę, a później zajmę się czymś innym. Kocham grać w piłkę ręczną, ale koniec kariery to nie koniec świata. Tak to sobie dość szybko wytłumaczyłem. Jeszcze szybciej jednak wstałem i podjąłem próbę powrotu. Musiałem, bo wiedziałem, że w przeciwnym razie po pewnym czasie będę żałował i robił sobie wyrzuty.
Chyba zawsze byłem zawzięty i dążyłem do celu. Inaczej pewnie nie wyjechałbym z Sandomierza albo poddał się, gdy skreślono mnie po raz pierwszy, jeszcze jako nastolatka. A jednak spędziłem osiem lat w Bundeslidze, razem z kolegami z kadry zdobywałem medale mistrzostw świata i walczyłem podczas igrzysk olimpijskich. Bo właśnie ta walka jest w życiu i sporcie najważniejsza, przynajmniej według mnie.
Ta najtrudniejsza w moim sportowym życiu była po wypadku. Gdy wróciłem, po pierwszym meczu „nowego Karola” w Bundeslidze poszedłem do szatni i popłakałem się jak dziecko. Każdy może upaść, ale sztuką jest się podnieść. Brzmi banalnie, ale często banały najlepiej oddają prawdę. Grałem dalej i bez oka naprawdę wiele osiągnąłem, aż w końcu powiedziałem „dość”. Już wtedy wiedziałem, jaką drogą pójdę dalej. Chcę przekazać ludziom własne doświadczenia.
Nie wiem, czy jestem dla kogoś wzorem, ale tak słyszałem. Tak jak inne miłe słowa. Myślę, że potrafię też motywować innych do działania i szukania pozytywów tam, gdzie większość myśli, że nie ma szans ich znaleźć. Pewnie dlatego zdecydowałem się na tę książkę. Nie mam gotowych recept na nic, ale sam sporo przeszedłem. I myślę, że dawałem radę.
Ostatnio ukazuje się sporo książek o życiu sportowców. Większość o tych, którzy się pogubili. O tych, którym nie wyszło poza arenami, gdzie walczyli w różnych dyscyplinach sportu. Inne są najczęściej pełne dodatkowo kreowanych wydarzeń. Żeby było ciekawiej, mocniej, szybciej, bardziej kolorowo albo przynajmniej zabawnie. Ja tak nie chcę i to też wiedziałem od początku. Nie czuję tego, nie potrafię w ten sposób funkcjonować. Nie będę więc na kolejnych stronach udawał, że byłem królem dyskotek, bo… nie byłem. Dzisiaj, jeżeli idę na imprezę, napiję się najwyżej wina. Nie ma mowy o ciężkich alkoholach i upijaniu się. Nie ten etap, zresztą z wielu różnych powodów nigdy nie byłem smakoszem. Znam smak wódki, ale dzisiaj jestem w innym punkcie życia. Nie interesują mnie awantury ani inne głupoty. Jeśli ktoś liczy, że na kolejnych stronach znajdzie nie wiadomo jakie sensacje i brudy, niech odłoży tę książkę na półkę. Szkoda czasu, bo to nie jest zapis życia sportowca, który się ostro bawił i został z niczym, a książkę pisze, żeby jeszcze coś zarobić.
Nie znajdziecie tu więc historii o przegranych w kasynie fortunach czy imprezach, które ktoś kończył pod stołem albo w agencji towarzyskiej. To nie mój świat i nie moje życie. To nie ja, po prostu. Czasem brakowało mi sił, czasem przegrywałem z jakąś słabością, a czasem myślałem sobie: „Kurwa, jak ja mam wszystkiego dość!”, ale za każdym razem zaciskałem zęby i wstawałem, żeby iść przed siebie. Miałem cel, a właściwie cele, bo całe życie dzielę na etapy. To było dla mnie zawsze najważniejsze.
Nie będzie tu też dokładnych opisów kolejnych meczów, w których zagrałem, rozpisywanej taktyki ani ocen postaw moich kolegów z boiska. Nie wynoszę brudów z szatni. Nie widzę takiej potrzeby, bo to niczego nie wnosi. Poza tym – w zasadzie nie było takich spraw. Graliśmy w piłkę ręczną i byliśmy świadomi tego, co chcemy osiągnąć. Oczywiście, byłem częścią szatni, w której spotykali się faceci uprawiający naprawdę męski, kontaktowy sport i nie zawsze wszyscy cieszyli się na swój widok. Spędzaliśmy ze sobą długie tygodnie, a to warunki, w których zawsze łatwo o konflikty czy nieporozumienia. Każdy jednak widzi je po swojemu. Poza tym zawsze mieliśmy jakiś cel. I jeszcze coś: dzisiaj, kiedy już nie gram zawodowo w piłkę ręczną, myślę, że każdemu, kogo spotkałem na swojej drodze, podałbym rękę. Nie z każdym miałbym o czym rozmawiać, nie z każdym nawet jakoś bardzo chciałbym, ale do nikogo nie chowam urazy. I mam nadzieję, że działa to w dwie strony.
Zdecydowałem się na napisanie wspomnień i własnych przemyśleń, bo może rzeczywiście kogoś zainteresuje to, jaką drogą doszedłem z Sandomierza, gdzie się urodziłem, do miejsca, w którym jestem teraz. Niby nie tak daleko, bo do Kielc, ale po drodze wiele się wydarzyło. To nie będzie książka o tym, jak upaść na dno z powodu własnej głupoty. Nie będzie też o tym, że wierzę w szczęśliwe zakończenia. Jestem szczęśliwy już teraz. Jestem tu, gdzie chciałem być, odkąd pamiętam. To nie oznacza, że jestem spełniony, zadowolony i siedzę na kanapie, patrząc w lustro i myśląc, że jestem świetny i nic nie muszę. Nie jestem. Ciągle jednak chcę. Chcę pracować dla siebie i swoich bliskich. Cokolwiek w życiu robiłem, myślałem o przyszłości. O bliskich i o tym, że mój sukces to ich sukces. Bez rodziców, sióstr, mojej żony oraz wielu ludzi, których spotkałem na swojej drodze, to wszystko by się nie udało.
Trudno powiedzieć, czy mi wyszło, czy wszystko jest tak, jak powinno być, ale czuję się szczęśliwym gościem. Uprawiałem zawodowo sport, który kocham. Mam cudowną żonę Olę, fantastyczną córeczkę Hanię, a równo osiem lat od dnia, w którym straciłem oko, urodził się mój syn Aleksander. Gdy Olek pojawił się na świecie, informacja szybko znalazła się na różnych portalach i zaraz wielu rzeczywiście zaczęło ją wiązać z czerwcem 2010 roku, żeby widzieć w tym jakiś symbol. Przepraszam, że wszystkich rozczaruję, ale nie ma w tym żadnej symboliki. Taki mieliśmy termin porodu i tyle.
W każdym razie dla moich bliskich chcę żyć i starać się jeszcze bardziej każdego dnia. Kiedyś straciłem oko, ale podniosłem się i dałem radę. Chciałem, żeby o tym była ta książka. O tym, że chcieć to móc. Jakkolwiek banalnie to brzmi. Gdyby było inaczej, Karol Bielecki z Sandomierza, dorastający w latach dziewięćdziesiątych, nie zjeździłby całego świata i nie grał w piłkę ręczną z najlepszymi na świecie. Udowodniłem, przede wszystkim sobie, ile znaczy ciężka praca. Ale po kolei.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz