Wróg - Erich Maria Remarque - ebook + książka

Wróg ebook

Erich Maria Remarque

4,3
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

I wojna światowa w opowiadaniach.

Wspólnym motywem dziesięciu opowiadań składających się na ten zbiór jest piętno, jakie odciska na ludziach wojna. Można je odczytywać jako uzupełnienie powieści Na Zachodzie bez zmian, Droga powrotna, a nawet Trzej towarzysze – ci, którzy przeżyli piekło walki, muszą się odnaleźć w powojennej rzeczywistości. Nigdy jednak nie uwolnią się od zakodowanych w pamięci obrazów i odgłosów pola bitwy, myśli o poległych towarzyszach broni… ale też o tych, którzy walczyli po drugiej stronie – zwłaszcza jeśli mieli odwagę odkryć we wrogu człowieka.

Pacyfistyczne przesłanie Remarque’a wciąż pozostaje aktualne: w wojnie nie ma nic romantycznego, wojna to machina okrucieństwa, którą uruchamiają stojący na szczytach władzy, a jednostki są w niej wyłącznie trybikami.

Niektóre opowiadania wchodzące w skład tego tomu ukazały się w zbiorach Wróg (Czytelnik 1995) oraz Hymn na cześć koktajlu (REBIS 2006).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 90

Oceny
4,3 (8 ocen)
3
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JustynaNowakowska

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem nieobiektywna, bo chwalę wszystko, co napisał. Polecam, choć jak zwykle książka do łatwych nie należy. Wzbudza żal, smutek, złość, bo trudno reagować inaczej na ból i cierpienie ofiar wojennych. Dodam, że dla odmiany mamy opowiadania. To swego rodzaju dopełnienie czy też kontynuacja książki "Na zachodzie bez zmian". Daje do myślenia, ale to nic nowego w przypadku Remarque'a. Mój cytat z jednego z opowiadań: "Wcze­śniej sądzi­łem, że życie musi być nie­wy­obra­żal­nie, nie­po­ję­cie i ogrom­nie wiel­kie – a teraz: jak mało trze­ba, żeby uczy­nić ludz­kie życie rado­snym, spo­koj­nym i poży­tecz­nym. Nie wię­cej, niż oświe­tla krą­żek świa­tła z mojej lampy". Potężną wadą jest to, że jest za krótka, dlatego czytałam baaaardzo wolno, żeby się nacieszyć tekstem.
00
kar17

Dobrze spędzony czas

równie poruszająca jak ,,Na zachodzie bez zmian"
00

Popularność




Dom Wydaw­ni­czy REBIS opu­bli­ko­wał nastę­pu­jące książki

Eri­cha Marii Rema­rque’a:

CIE­NIE W RAJU

CZARNY OBE­LISK

CZAS ŻYCIA I CZAS ŚMIERCI

DOM MARZEŃ

DROGA POWROTNA

GAM

HYMN NA CZEŚĆ KOK­TAJLU

ISKRA ŻYCIA

KOCHAJ BLIŹ­NIEGO SWEGO

ŁUK TRIUM­FALNY

NA ZACHO­DZIE BEZ ZMIAN

NIM NADEJ­DZIE LATO

NOC W LIZBO­NIE

PRZY­STA­NEK NA HORY­ZON­CIE

TRZEJ TOWA­RZY­SZE

WRÓG

JÜRGEN TAMEN

Hura­ga­nowy ogień znowu się nasi­lił. Zie­mianka aż się zatrzę­sła. W ciszy mię­dzy ude­rze­niami poci­sków posy­pał się drobny pył. A potem znów głu­che, szar­piące nerwy dud­nie­nie. Nagle w wej­ściu zro­biło się ciemno. Pro­wian­towi! I pod­czas gdy my, zado­wo­leni, że możemy robić coś innego, a nie musimy słu­chać tych odgło­sów, od któ­rych można zwa­rio­wać, zabra­li­śmy się do pała­szo­wa­nia zupy z maka­ro­nem, tamci opo­wia­dali, co się dzieje na zewnątrz. Wtem mój sąsiad uniósł głowę. Jeden z pro­wian­to­wych opo­wia­dał aku­rat dosyć gło­śno:

– Tak ze sto metrów stąd leżał jeden kun­del, co też obe­rwał. Skom­lił żało­śli­wie i chciał biec za nami. Ale prze­wró­cił się znowu. Krwa­wił. Dia­bli wie­dzą, skąd nie­bo­rak się tam wziął. Pew­nie wyrwał do przodu przy ogniu nawa­ło­wym. Tuż przed zie­mianką w ostat­niej chwili dosta­łem w kocio­łek takim małym odłam­kiem, no to musia­łem przy­ha­mo­wać. Piękna zupa zaczęła wycie­kać…

Wtedy mój sąsiad wstał. Kan­cia­sty i nie­zdarny.

– Gdzie leży ten pies? – zapy­tał ochry­płym gło­sem, zwra­ca­jąc się do obrot­nego ber­liń­czyka, który już pla­stycz­nie opi­sy­wał okropny widok ludz­kiego ciała roze­rwa­nego przez pocisk. Ten pod­niósł na niego wzrok, zdzi­wiony i zdez­o­rien­to­wany.

– Jaki znowu pies?

– Ten, co krwa­wił…

– Ach, ten! Tak, no to obej­dziesz przed­pier­sie z pra­wej, potem oko­pem łączą­cym do miej­sca, gdzie ude­rzyła trzy­sta piątka. Musi leżeć tro­chę dalej w tamtą stronę.

Jürgen Tamen bez słowa wyczoł­gał się z zie­mianki. Ber­liń­czyk, nie kry­jąc zdu­mie­nia, patrzył za nim jesz­cze przez chwilę.

– Wariat – mruk­nął w końcu i wró­cił do opisu roze­rwa­nych zwłok.

To wtedy Jürgen Tamen przy­cią­gnął moją uwagę po raz pierw­szy. Do kom­pa­nii tra­fi­li­śmy dopiero dwa tygo­dnie wcze­śniej i jesz­cze nie za bar­dzo inte­re­so­wa­łem się tym dłu­gim, mil­czą­cym Wschod­nio­fry­zyj­czy­kiem. Zawsze sie­dział cicho w swoim kącie i nie brał udziału w ogól­nych roz­mo­wach.

Po pół­go­dzi­nie wró­cił, nio­sąc na rękach psa. Nie dbał o śmie­chy pozo­sta­łych, zaszył się w swoim kącie i zajął zna­le­zio­nym zwie­rzę­ciem. Tylko kiedy ber­liń­czyk prze­sa­dził raz i drugi, powie­dział do niego krótko i twardo:

– Stul pysk!

I popa­trzył przy tym na niego tak, że tam­tego zatkało. Przy­glą­da­łem się tej sce­nie bez słowa. Teraz pod­czoł­ga­łem się do niego i poda­łem mu opa­tru­nek oso­bi­sty, żeby mógł opa­trzyć bro­czą­cego krwią psa. Przez chwilę przy­pa­try­wał mi się podejrz­li­wie, w końcu rzekł krótko:

– Mocno bie­dak obe­rwał.

Poma­ga­łem mu w ban­da­żo­wa­niu. Powoli zaczął tajać.

– W gospo­dar­stwie mam podob­nego zwie­rzaka – wtrą­cił w trak­cie – pil­nuje dobytku bez zarzutu. Dwa lata miał wtedy. A teraz… tak, teraz ma cztery. Cie­kawe, czy urósł. Ech… – Cał­kiem się pogrą­żył we wspo­min­kach, jego kan­cia­sta twarz wyda­wała się przez chwilę miękka i młoda. – Bar­dzo lubi moją żonę. Nie odstę­puje jej na krok. Słu­chał jej bar­dziej niż mnie…

– Jak długo byli­ście po ślu­bie? – zapy­ta­łem.

Jakby oprzy­tom­niał i pra­wie opry­skli­wie z twar­dym wyra­zem twa­rzy odpo­wie­dział:

– Pół roku.

Po czym dotknął koł­nie­rza mun­duru, pochy­lił czoło i w mil­cze­niu ban­da­żo­wał dalej.

Parę dni póź­niej zosta­li­śmy zmie­nieni. Za pozy­cją, mniej wię­cej cztery kilo­me­try od linii frontu, stały nasze baraki. Kiedy wie­czo­rem sie­dzie­li­śmy w pół­mroku, faso­wa­li­śmy pro­wiant i ode­bra­li­śmy pocztę, poja­wił się przy­jemny nastrój. Leże­li­śmy na sło­mia­nych sien­ni­kach, jedli­śmy, palili, czy­tali i opo­wia­dali. Na środku baraku wokół beczki sie­działo trzech kar­cia­rzy i młó­ciło w skata. Ja aku­rat czy­ta­łem fioł­kowo tęskny list mojej naj­mil­szej, kiedy na kartkę padł cień. Pod­nio­słem wzrok. Przede mną stał Jürgen Tamen. W ręku trzy­mał list. W ostat­nich dniach zawią­zała się mię­dzy nami swego rodzaju wspól­nota. Razem cho­dzi­li­śmy po jedze­nie i chleb.

– Ty, stu­dent – zaczął, jąka­jąc się – a wiesz…

– Czy co wiem, Jürgen? – odpo­wie­dzia­łem zachę­ca­jąco.

– No… – Nie bar­dzo wie­dział, jak dokoń­czyć; wresz­cie wydu­sił: – Gdzie leżą Niemcy?

W pierw­szej chwili nie zro­zu­mia­łem, o co mu cho­dzi.

– No, w którą stronę, jak się stąd patrzy? – wyrzu­cał z sie­bie słowa jak nakrę­cony. – W tą czy w tamtą? Czy w którą?

Teraz już wie­dzia­łem, czego chce, wzią­łem kom­pas, spraw­dzi­łem, a następ­nie poka­za­łem ręką.

– Tam, Jürgen, leży nasza ojczy­zna.

W jego oczach poja­wiło się zdzi­wie­nie i jakby brak zro­zu­mie­nia. A potem szybko prze­je­chał grzbie­tem dłoni po czole i powie­dział powoli i z naci­skiem:

– Dzi­siaj jest rocz­nica moich zarę­czyn. Trze­cia…

Odwró­cił się i roze­rwał kopertę, a potem stał długo bez ruchu.

Z twa­rzą zwró­coną tak, że mógł patrzeć w stronę Nie­miec.

W końcu otrzą­snął się z odrę­twie­nia i cięż­kim kro­kiem wyszedł z baraku.

W nocy obu­dził mnie nagle dziwny odgłos. Otwo­rzy­łem oczy, ale poza tym na­dal leża­łem spo­koj­nie. Wtem zoba­czy­łem, że Jürgen Tamen pod­niósł się na łok­ciu, oczy ma sze­roko otwarte, twarz wykrzy­wioną. Słabe świa­tło księ­życa prze­ci­skało się przez okienka i padało aku­rat na jego łóżko i jego twarz. Zaj­mo­wał górną pry­czę stan­dar­do­wego drew­nia­nego łóżka, dzięki czemu mogłem go dokład­nie obser­wo­wać, samemu pozo­sta­jąc w ciem­no­ści. Chwy­cił za klamry ste­laża i zaczął nim potrzą­sać. Nagle wystra­szony prze­rwał i nasłu­chi­wał. Następ­nie znowu skrzy­wił się bole­śnie. Na chwilę usiadł, ale zmo­żony bólem rzu­cił się na sien­nik. Wyda­wało mi się, że sły­szę szloch, ale rów­nie dobrze mógł to być wiatr śpie­wa­jący na zewnątrz naszego baraku.

W końcu pod­niósł się znowu na łok­ciu i prze­ło­żył sien­nik: poduszka zna­la­zła się w nogach, a on sam powoli poło­żył się z powro­tem. I wtedy nagle zro­zu­mia­łem, dla­czego to zro­bił, i fala głę­bo­kiego wzru­sze­nia ogar­nęła moje serce. Poło­żył się tak, żeby patrzeć w stronę ojczy­zny…

Twa­rzą w kie­runku Nie­miec…

Tej nocy ja też czu­łem tęsk­notę, tęsk­notę za domem. Zaci­sną­łem zęby, tak bar­dzo mną trzę­sła. Potem jed­nak pod­nio­słem wzrok na tego, który spał nade mną po pra­wej stro­nie. Tam się uci­szyło.

Sądzę, że też pła­ka­łem. Tak dokład­nie już nie pamię­tam. Póź­niej nie­raz musia­łem.

Tej nocy śniła mi się moja naj­mil­sza o kasz­ta­no­wych wło­sach…

Przez cztery tygo­dnie mie­li­śmy spo­kój. Jürgen Tamen cza­sem opo­wia­dał o swoim gospo­dar­stwie i żonce. Kiedy w trak­cie takiej opo­wie­ści huk­nął głu­cho gdzieś w pobliżu zabłą­kany gra­nat, potra­fił nagle pod­nieść głowę i patrzył przed sie­bie zupeł­nie zmie­sza­nym, nie­ro­zu­mie­ją­cym wzro­kiem. Dzięki spoj­rze­niu tych oczu zaczą­łem wtedy stop­niowo myśleć ina­czej i ina­czej widzieć wojnę, a nie tylko dostrze­gać w niej ujście mło­dzień­czo­ści i żądzy przy­gód. Gdy póź­niej leża­łem w laza­re­cie, te oczy czę­sto prze­śla­do­wały mnie w gorączce. Przy­wo­dziły na myśl nie­ro­zu­mie­jące spoj­rze­nie udrę­czo­nego zwie­rzę­cia.

Wie­czo­rem późno wró­ci­łem z kan­tyny. Wcze­śniej przy kop­cą­cej lam­pie oliw­nej i pokrzy­ki­wa­niach gra­ją­cych w skata napi­sa­łem długi list do swo­jej naj­mil­szej; uszczę­śli­wiony nosi­łem go w kie­szeni. Przed naszym bara­kiem stał Jürgen Tamen. Wyglą­dał na bar­dzo poru­szo­nego. Nie chcia­łem go zawsty­dzać, poja­wia­jąc się nagle z zasko­cze­nia, gdyż tacy ludzie w sta­nie roz­huś­ta­nych uczuć bywają bar­dzo pło­chliwi. Wtem usły­sza­łem jego głos. Brzmiał zupeł­nie ina­czej niż zwy­kle, wyda­wał się cał­kiem zła­many.

– Kwia­tuszku ze stron ojczy­stych – powta­rzał raz za razem – fio­łeczku miły.

Zna­lazł gdzieś fiołka i trzy­mał go w swo­ich wiel­kich, twar­dych dło­niach niczym koronę. Nagle się odwró­cił, uzna­łem więc, że musiał usły­szeć, jak się zbli­żam. Ale tak nie było. Trzy­mał fiołka w dło­niach wznie­sio­nych niczym do modli­twy i oso­bli­wie cicho dziw­nym gło­sem śpie­wał jakąś starą pio­senkę, któ­rej pew­nie nauczył się w wiej­skiej szkole w dawno minio­nych latach mło­do­ści:

– Do ojczy­zny wró­cić pra­gnę…

Zorien­to­wa­łem się też, dla­czego się do mnie odwró­cił. To był ten kie­ru­nek, który mu wtedy poka­za­łem.

Śpie­wał swoją pio­senkę w ciemny, wil­gotny mar­cowy wie­czór z twa­rzą zwró­coną w stronę Nie­miec.

Nagle urwał i zaczer­wie­nił się, cho­ciaż był cał­kiem sam. Zro­bił parę dużych kro­ków, po czym ruszył powoli w kie­runku wej­ścia do baraku. Kiedy póź­niej pod­sze­dłem do niego, był bar­dzo zamknięty w sobie i odpo­wia­dał tylko pół­słów­kami. Mimo to miał w oczach dziwny blask. Grze­bał w swo­ich rze­czach i nic nie mówił. Dużo póź­niej przy­szedł jed­nak jesz­cze do mnie po cichutku, w samych skar­pe­tach. Już pra­wie spa­łem.

– Masz, spró­buj kieł­basy… to z domu – wyszep­tał.

Zaspany mruk­ną­łem tylko parę słów w odpo­wie­dzi.

Chcia­łem otwo­rzyć oczy – ale myśla­łem aku­rat o swo­jej naj­mil­szej o kasz­ta­no­wych wło­sach, więc się nie pod­nio­słem.

W nocy wokół naszego baraku roz­sza­lała się potężna wio­senna burza. Okien­nice stu­kały i szu­miały drzewa.

Następ­nego ranka Jürgen Tamen znik­nął. Na szafce obok mojego łóżka leżało duże pęto metki. Jürgen dostał ją poprzed­niego dnia. Obok kieł­basy wia­do­mość napi­sana jego ręką. „Muszę jechać do domu. Bywaj zdrów i trzy­maj się”, wid­niało na kartce. Szybko ją scho­wa­łem, bo nie chcia­łem, żeby odkryto znik­nię­cie Jürgena. Kiedy przy­szedł feld­fe­bel i zapy­tał mnie o niego, uda­łem, że o niczym nie wiem. Ale wie­czo­rem wszy­scy już wie­dzieli, że Jürgen zbiegł.

Trzy dni póź­niej przy­wieźli go z powro­tem. Był blady i z żad­nym z nas nie roz­ma­wiał. Musie­li­śmy sta­nąć w sze­regu i kapi­tan odczy­tał, że Jürgen zosta­nie uka­rany aresz­tem za próbę dezer­cji. Jed­nak jesz­cze tego samego wie­czoru musie­li­śmy nie­spo­dzie­wa­nie wyru­szyć na pozy­cję i obe­szło się bez kary.

W naszej zie­miance Jürgen trzy­mał się z początku na ubo­czu. Ale gdy cał­kiem nie­win­nie o coś go popro­si­łem, znowu powoli się otwo­rzył. I wtedy usły­sza­łem, że nie wie­dział, co zro­bił tam­tej nocy. Przez cały czas myślał, że teraz pora wio­sen­nych prac polo­wych. To dla­tego nie mógł tu wytrzy­mać i ruszył w drogę do domu. I szedł, szedł przez cały czas, bez jedze­nia i picia…

Pies, który zdą­żył wyzdro­wieć, szedł razem z nim. Po nim go poznali. Nie żało­wał swo­jego czynu. Ale też go nie pochwa­lał. W ogóle nie wie­dział, co zro­bił. Dzia­łał prze­cież pod pre­sją.

Jesz­cze nie­raz roz­ma­wia­li­śmy o ojczyź­nie. Z cza­sem zbli­ży­li­śmy się znowu do sie­bie. Czę­sto opo­wia­dał o żonie, którą bar­dzo kochał.

Pew­nego wie­czoru stał na war­cie. Wokół pano­wał spo­kój. Ale wie­czorna cisza oży­wiła się stop­niowo i zaczęła grzmieć. Ja przez jakiś czas czy­ta­łem. Nagle aż mnie pode­rwało. Potężna deto­na­cja! Zie­miankę wypeł­niły gruz i odłamki! Pocisk musiał ude­rzyć bar­dzo bli­sko. Kiedy się uspo­ko­iło, wyczoł­ga­li­śmy się na zewnątrz. Wokół leżał gruz i porwane dru­ciane siatki. Pies Jürgena wybiegł razem z nami i węszył. Wtem zaczął wyć. Wci­śnięty mię­dzy dwie belki i tylną ścianę okopu wisiał Jürgen Tamen. Krew na jego mun­du­rze już skrze­pła i pociem­niała. Odła­mek roz­szar­pał mu całą lewą pierś.

Powoli go zdją­łem i przez całą noc czu­wa­łem przy zwło­kach. Pies sie­dział u jego stóp…

Pocho­wa­li­śmy go następ­nego ranka. Było mgli­ście i wil­gotno. Zło­ży­li­śmy go w gro­bie tak, że oczy miał zwró­cone w kie­runku ojczy­zny.

Twa­rzą w stronę Nie­miec.

Potem zapa­ko­wa­łem jego zega­rek i port­fel i napi­sa­łem trudny list do jego żony.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Der Feind

DER FEIND © 1959, 1990, 1998, 2009, 2014 by New York Uni­ver­sity, suc­ces­sor-in-inte­rest to the lite­rary rights of The Estate of the Late Pau­lette God­dard Rema­rque

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Kata­rzyna Raź­niew­ska

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Zbi­gniew Miel­nik

Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Foto­gra­fia na okładce: ART Col­lec­tion / Alamy Stock Photo/BE

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Wróg, wyd. I pełne, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-801-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer